Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
O sceptycyźmie "sceptyka"
#1
17 lipca 2012

Nadawanie sobie etykiety “sceptyka” wydaje się być obecnie dość popularne, a osoby nią opatrzone mawiają często, że to na przykład podchodzą do niektórych tematów raczej “w sposób sceptyczny” albo że wolą zachowywać we wszystkim “odrobinę sceptycyzmu”. “Sceptyków” wśród tak zwanych “umysłów ścisłych” zdaje się być część absolutnie przeważająca; uwielbiają oni dodatkowo chełpić się tym, że “rozumują logicznie” i nierzadko szukają dowodów naukowych na potwierdzenie lub obalenie przeróżnych tez. 

“Sceptyk” taki potrafi nieraz parsknąć śmiechem podczas rozmowy na tematy, które z przyzwyczajenia i wygody nazywa “alternatywnymi” lub w konserwatywnej odmianie “paranormalnymi”, a zamruczy z kolei twierdząco, czytając artykuł poparty naukowo, nawet jeśli nie do końca go pojmie. Z szyderczym uśmiechem powita temat, w którym z góry wie, że rozmówca nie będzie miał przygotowanych argumentów pozwalających przebić się przez jego żelbetonową twierdzę “sceptycznej postawy”, wyrosłej na fundamentach skrupulatnie zebranej przez niego wiedzy, niejednokrotnie wspartej na kolumnach racjonacjonalistycznego światopoglądu.

Taki “logiczny sceptyk”, inaczej maślak maślany, lubi taplać się we własnym sosie do znużenia, wciąż jednak szukając w tym zachwytu rodem z małomiasteczkowego parku rozrywki, w którym jedynie on zna wszystkie tanie triki, wprowadzające innych w osłupienie. Często rozprawiając w towarzystwie na tematy umykające jego dotychczasowemu doświadczeniu, sformułuje cyniczny dowcip, rozwiewający wszelkie szanse na kontynuowanie konstruktywnej wymiany zdań i skupi uwagę innych na swojej, ociekającej niewidzialną pianą, gębie, przedstawiającej jego ukorzeniony w mądrości “sceptyczny punkt widzenia”.

No bo na co komu rozmowy o energii, skoro “wszystko” co o energii można było powiedzieć zostało już powiedziane, chociaż nie do końca wiadomo, co powiedziane zostało? Po co komu rozmowy o snach skoro nie mają one nic wspólnego z rzeczywistością? Po co komu rozmowy o filozofii, skoro filozofowie już tysiące lat prawią i nic z tego nie ma? Tak więc pozostaje jedynie rozpacz lub zabawa. Błaganie o prędką śmierć (co jest zresztą pewną filozofią życia).

Zaskakują mnie owi “sceptycy” niemiłosiernie, zwłaszcza wtedy, gdy przestają zadawać pytania z powodu swojego zatwardziałego “zdrowego rozsądku”. Nie mają oni już rzecz jasna nic wspólnego z klasyczną odmianą sceptyka, a raczej poddali się głębokiej autoafirmacji, że ich postawa życia w ciasnej i własnej rzeczywistości, zasługuje na miano “postawy sceptycznej”. Mają oni tendencję do dostrzegania sentencji wątpliwych i niejasnych (co jest według mnie umiejętnością istotną) i obrania wobec nich stanowiska obronno-atakującego (co odbiera już istotę umiejętności pierwszej), dążąc do tego, aby ich na wierzchu było, co zresztą wspólne jest dla wielu zindywidualizowanych filozofii życia, ale niestety nie ma nic wspólnego ze sceptycyzmem.

Taki typ nowoczesnego, “niedoczytanego sceptycyzmu”, zakorzenionego w niemożności pojęcia i ograniczeniu poznania przy jednoczesnej niechęci do pogłębiania wiedzy i odczuć, zasłuży może kiedyś na własne miano, ponieważ nazwanie tego dzisiaj po imieniu - głupotą - skazane jest na salwę prychnięć, chrząknięć i kolejnych autoafirmacji o słusznej postawie członków stowarzyszenia miarodajnych sceptyków, szukających sławy i posłuchu w negowaniu wszystkiego co przez nich niepojęte. Chyba jedną z najsłabszych metod na rozrzedzenie grona umysłów zamkniętych, jest próba otwarcia ich łomem, chociaż, kiedy ich światopogląd przypomina starą piwniczkę owiniętą zardzewiałym łańcuchem (dopiętym porcelanową imitacją kłódki), to taka technika sama o pomstę do nieba woła. I tu pozwolę sobie na rzecz niezwykłą, czyli na wyjaśnienie metafory ze zdania poprzedniego tak, aby “arcysceptyk nowożytny” nie musiał samemu dochodzić, czy przypadkiem nie przejawiam pewnego rodzaju intelektualnej agresji. Chodzi w tej metaforze jedynie o to, że na dzisiejszych opętanych mistrzów sceptycyzmu na nic zdaje się język bezpośredni, czyli mówiący o ich ograniczeniach wprost, ponieważ uruchamiają się wtedy ich wszystkie malutkie, często nigdy niezgłębione przez nich mechanizmy obronne znane z nauk psychologicznych. To brew im się zmarszczy, to zanegują wszystko ostentacyjnym wywrotem oczu, zaczną czerwienić się, pocić, a następnie wzywać na posiłki artylerię absurdalnych kontrprzykładów. Wtedy wyraz ich twarzy, ton głosu oraz napięcia nerwowe mogą spowodować takie oto przykładowe rezultaty: zaczną i dokończą własny monolog zatykając przy tym uszy niewidocznymi palcami wzburzenia, pozwolą rozmówcy dokończyć myśl, oczekując z miną posła Cymańskiego na wypowiedzenie na końcu swojego zdania niezależnie od, i tak niedosłyszanego, wywodu albo skierują swoje niepewności na tory cynizmu, a tam z kolei jedyną pozostawiającą przestrzeń i relaks bocznicą jest już obrócenie wszystkiego w żart. Przyznam, że z reguły wolę kończyć takie dyskusje z owymi “sceptykami” właśnie poczuciem humoru, ponieważ wolę być w swojej otwartości konsekwentny i być otwarty również na ludzi zamkniętych.

Pamiętam gdy pewnego dnia rozmawiałem z kolegą z pracy o metafizyce i o odkryciach naszego kółka zainteresowań, czyli grona przyjaciół zgłębiających sprawy rozmaite. Owy kolega, programista specjalizujący się w warstwie graficznej aplikacji, wiele w życiu podróżował i często czułem, że mogę porozmawiać z nim na interesujące mnie tematy. Pamiętam, gdy spacerowaliśmy ulicą Consell de Cent, gdy doszło do takiej mniej więcej wymiany zdań.
- Wiesz, stary - zacząłem. - Ostatnio razem ze znajomymi zarezerwowaliśmy sobie wtorkowe wieczory na takie spotkania, żeby zgłębiać niektóre tematy metafizyki… każdy z nas pracuje i ciężko o czas, a te rozmowy po prostu nie mają końca…
- Aj tak, te rozmowy - odpowiedział z lekkim grymasem. - Kiedyś też ze znajomymi paliliśmy dużo trawy i myśleliśmy, że odkrywamy nie wiadomo co. Jasne, z jednej strony to naprawdę ciekawe, ale potem… - I tutaj jego mina już wyrażała coś na kształt zrezygnowania. - Koniec końców to tylko czcze gadki, z których nic nie wynika. Ale frajda była.
- No właśnie sęk w tym, że u nas zaczyna być z tego coś więcej - odpowiedziałem podekscytowany. - Zaczynamy zauważać ciekawe relacje między naszym ciałem i całym tym stekiem myśli, które z siebie wyrzucamy. Bawimy się energią i tak dalej…
- Bawicie się energią? I ty w to wierzysz? - Uśmiechnął się w wymowny sposób. - Dużo ostatnio palisz, co nie?
- No, sporo… - odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
- Daj znać jak skończysz - zakończył temat pobłażliwym tonem.
Rozumiem taką postawę. Ciężko rozmawiać poważnie z kimś, kto codziennie przychodzi do pracy niewyspany i o promieniu źrenicy nie przekraczającej milimetra. Na szczęście z tymi zadymionymi dniami łączy mnie już jedynie sentyment, bo były to czasy nadzwyczaj urocze, pełne wdzięku i odkryć, ale jednocześnie były to dni męczące, w których uczucie roztargnienia chodziło za mną jak wredny cień.

Wracając do chwili obecnej i do sceptycyzmu oraz “sceptycyzmu”. Pisząc po linii największego oporu, taki rodzaj debilnego pseudosceptycyzmu można wyjaśnić w oparciu o sceptycyzm klasyczny, który u swojej podstawy faworyzuje spokój ducha i praktykę obojętności oraz braku oceny (co nie oznacza jednocześnie naiwności i zezwolenia na wchodzenie sobie na głowę). Współczesny, często niedoedukowany “sreptyk” z konieczności obnaży się brakiem możliwości tworzenia relacji między doświadczeniami innych, a tymi obserwowanymi przez niego, a następnie przyjmie wobec tych pierwszych postawę ostrożną, potem z kolei wątpliwą, aby u finału dojść do wniosków opartych o własne osądy, prowadząc go do nowej, subiektywnej i zobiektyzowanej przez niego tezy. Rzecz jasna własną tezę potraktuje jako zdanie ostateczne, być może nie jedynie słuszne, bo tu zakrawałby już o fanatyzm, ale przynajmniej o wysokim wskaźniku prawdziwości. Najciekawszymi, lub innymi słowy najbardziej zmutowanymi przykładami ego-sceptyków, są ci, którzy za nic nigdy i w żadnym razie nie zaakceptują, że ktoś może mieć inne zdolności lub przeżywać życie w inny sposób niż oni sami. Zawsze zdają rozumieć się wspólny mianownik odczuwania świata (ich własny), o który opierają wszystkie swoje osądy.

Dobrali się oni również we wspierające się grupki (rodem z liceum), aby silniej reprezentować swoją powielania i czci godną postawę, zwąc się zbawcami naiwnych, deszyfratorami szarlatanów, udowadniaczami wszystkiego na niepełnej i opartej o ich doświadczenia metodologii; jak chociażby fundacja Jamesa Randiego. Przecież jedną z głównych zasad sceptycyzmu jest branie pod uwagę stanu własnego obserwatora! Jakżeby ten mógł więc dojść do jakiegokolwiek wniosku podważającego inny punkt widzenia? Doskonale rozumiem, że tropiciele paranormalnych oszustów mają uzasadnienie swojego istnienia (chociażby dlatego, że istnieją… i tak, istnieje wielu oszustów, którzy wyłudzają duże pieniędze), ale osądzanie doświadczeń innych nie ma nic wspólnego ze sceptycyzmem! Szukanie prawdy to jedno, a używanie nazewniczych zmyłek to drugie. Jak można tworzyć stowarzyszenia sceptyków na bazie idei kompletnie ze sceptycyzmem klasycznym niezgodnych i kpić sobie przy okazji z innych? Na pośmiewisko wystawiają się również osoby chcące takim “sceptykom” udowodnić własną wiarygodność, ponieważ proces jej identyfikacji jest skazany na otrzymywanie rezultatów niejednoznacznych. Próby podwójnych ślepców!

Tak łatwo można dać wpuścić się w maliny populistycznego sceptycyzmu, który nawołując swą kuszącą nazwą, prowadzi młodego sternika niczym zgubna syrena przez morze niewiedzy i dowodów, wprost na ostre skały skamieniałych opinii; i to wszystko po to aby, ugruntować się we własnej atrakcyjności (ewolucyjnie pierwszoplanowej) i racji. Tak przyjemnie jest ponieść się krótkowzrocznej pasji snucia ocen i pouczania, prowadzącej przez chaotyczny labirynt wewnętrznego pogmatwania i potliwego zacietrzewienia, wprost do kazamatów egoistycznego zepsucia. Tak łatwo wykrzyknąć “nieprawda” gdy ktoś, być może nieumiejętnie, ale za to z własnej i nieprzymuszonej woli, stara się ubrać swoje uczucia w słowa; z niezgrabną lekkością porównywać czyjeś stany emocjonalne do własnych. Tak szpetnie, tak ohydnie jest do tego wszystkiego ustrajać swoje oceny w przedrostki prześmiewcze: parabalistyczne i pseudofarmaceutyczne, sprowadzać sprawy ciekawe do absurdu i świecić przykładnie wypucowanym nazwiskiem. Długo czekać mi będzie na wyczerpanie się słów pobłażania dla postaw arbitralnych, tak długo zresztą, jak na moment braku siły współczucia wobec ich krzewicieli.

Widząc upartość i zastygłość rozumową samozwańczych badaczy i metodologów, każdego dnia z uśmiechem na ustach rezygnuję z wszelkiej formy udowadniania, im i w ogóle komukolwiek, czegokolwiek, ponieważ sama istota przeprowadzania dowodu czy to poprzez indukcję czy dedukcję zawsze podlegać będzie interpretacji, co kończy dowód krzyżykiem. Na pytanie czym się obecnie zajmuję odpowiadam jednak zgodnie z przykazaniami Kanta: piszę, gram na perkusji i praktykuję medycynę alternatywną. Najczęściej wystarcza to “sceptykowi”, aby rozłożyć swój oślizgły uśmiech i rozpocząć nawykowy monolog o sprawie niewiary i naiwności.

Całe szczęście, że od wielu wieków istnieją na świecie ludzie, którzy zamiast z krzywego kielicha osądów postanowili raczyć się nektarem prawdopodobieństwa, że istnieje wielu naukowców i filozofów, ludzi zdrowej i nieinwazyjnie głębokiej wiary oraz typów świeckich, którzy w nic nie wierzą, niczego nie obiecują i słowa swojego dotrzymują oraz wreszcie tych, którzy nastawieni są jedynie na odczucia i brak ich werbalizacji, będąc naturalnie ciekawymi życia.

Przyjemnie mi obserwować osłabianie się zażartości umysłów ściśniętych i tego, jak popuszczają im zwieracze ich kwadratowej wizji świata. Dla “sceptyka” medycyna alternatywna jest kwestią wiary, czyli czegoś, co działa na podstawie autosugestii (oczywiście zaakceptuje on działanie typu placebo w medycynie klasycznej, ale użyje go jako kontrargumentu wobec skuteczności medycyny nieklasycznej). Owy “sceptyk” użyłby nawet komentarza w nawiasie w zdaniu poprzednim, aby wywnioskować, że rzeczywiście cała medycyna alternatywna działa na zasadzie autosugestii. Uwielbia on z reguły tworzyć oswojony przez siebie stek idiotyzmów i wciąż uważać się za twór logiczny i “z natury sceptyczny”. Medycyna niekonwencjonalna jest z kolei dla niego jedynie innym sposobem sprzedania mu tego samego w innym pudełku, przy czym nie on ma sił przerobowych, aby zauważyć, że jest po prostu uzależniony od nazewnictwa w swoim uproszczonym modelu świata, który nosi na własnej szyi. Obecnie “szczeptyk” może dostać szansę numer trzy, czyli “medycynę kwantową”, która chociaż mówi o tym samym ma znany mu element: kwant. W końcu może łatwiej połączyć klocuszki, chrząknie i przyzna, że, no tak, rzeczywiście, skoro fizyka kwantowa tak mówi, to jakżeby inaczej i że tu wątpliwości żadnych nie ma. Nieważne, że większość gałęzi medycyny alternatywnej, niekonwencjonalnej i kwantowej istnieje od ponad 5000 lat, ważne, że jest potwierdzona przez idee z poprzedniego wieku. Ważne, żeby zmentalizować i podważać wszystko co się da, zamiast po prostu, z otwartym sercem, eksperymentować.

Najśmieszniejszą postawą “sceptyka” jest odbijanie dowodów. Z jednej strony mówi “pokaż mi dowody”, po czym dostarczana jest mu lista publikacji potwierdzających skuteczność terapii homeopatycznej czy energetycznej, relacje prywatne, znajomych, przyjaciół, ale nie, “sreptyk” dalej swoje, że to żaden dowód, że to psuedonauka, bo te dowody zostały przeprowadzone niewłaściwie. Za nic bierze sobie sprawozdania tysięcy ludzi, prac fizyków, psychiatrów czy psychologów starających się przedstawić nowe, skuteczne metody leczenia, czy inne metody dowodzenia faktów. Na nic im to, że są ludzie, którzy robią to za darmo (nie chcą nikogo wykorzystać) i rzeczywiście niosą pomoc.

Pseudosceptyk zainteresuje się Ajurwedą w taki sposób, że nauczy się zwrotu: “Ajurweda? To ta medycyna alternatywna? Ja w to nie wierzę!”, sceptyk z kolei naturalnie powie: “Ajurweda? To ta medycyna alternatywna? Zobaczmy jak to działa…”

Niestety przyjęcie zasad mechaniki kwantowej wymagałoby od “sceptyka” przyjęcia tego, że może nie wszystko jest takie, jak mu się wydaje. Nie lada mrzonka. Istnieje jednak światełko w tunelu, bo w gruncie rzeczy klasycznemu sceptykowi jest zupełnie obojętne to, co “sceptyk” zrozumie. Sam przyznam, że mam do nich podejście nadzwyczaj sceptyczne i raczej cieszę się za każdym razem, gdy dają mi natchnienie do kolejnego tekstu; bo cóż może być bardziej inspirujące od tematów tak przepastnych jak “wszechświat czy ludzka głupota”?
Odpowiedz
#2
Któryś raz podchodzę do tego tekstu, i ciężko mi cokolwiek z siebie na poruszony temat wykrzesać, a przecież teksty dotyczące jakichś postaw, zachowań przeważnie wzbudzają żywszą reakcję. Mój wzrok ześlizguje się z fragmentów, których zdołał się uchwycić, i myślom brakuje oparcia. Nic mnie nie zachęca do dyskusji, nie budzi ani poparcia, ani sprzeciwu, które należałoby w tym komentarzu wyrazić. Są humorystyczne perełki wśród żartów, które niekoniecznie bawią, ale to chyba nawet nie to. Pojedyncze zdania, która sformułowane są dziwnie
Cytat:Zawsze zdają rozumieć się wspólny mianownik odczuwania świata (ich własny), o który opierają wszystkie swoje osądy.
nie utrudniają czytania aż tak, nie chodzi też o długość i złożoność zdań, ani wygląd tekstu (zbity, jednolity), długość też nie jest problemem, a mimo to tekst nie wzbudził we mnie zainteresowania tematem.

Może rzecz w (nie)uporządkowaniu, bardzo swobodnie i "bez wstępów" przeskakujesz od jednego do drugiego, nawijasz o zachowaniach sceptyków, potem nagle anegdotka i znów powrót, o ile mogło to przejść przy pisaniu o wrażeniach z lektury, o tyle przy próbie określenia, opisania jakiegoś zjawiska nie bardzo. Nie używasz w zasadzie niczego, żeby odwołać się do czytającego, brak stwierdzeń, z którymi mógłby dyskutować ("wydaje się", "chyba" rzadko prowokuje dyskusje, o ile nie napiszesz potem kompletnej bzdury, albo czegoś zupełnie sprzecznego z tym, co powszechnie przyjęte), mało mających przykuwać uwagę pytań, retorycznych czy też nie. Nie ma tu specjalnie trudnych słów, a mimo to tekst jest ciężki, jednostajny, nużący. Są oczywiście lepsze fragmenty, ale wolałabym nie odkrywać ich po walkach z tymi innymi. Nie podoba mi się.
Odpowiedz
#3
wow, wielkie dzięki Smile
Odpowiedz
#4
Ale się na nich wzburzyłeś. Temat ciekawy. Zgadzam się z tezą. Według mnie artykuł za długi i zbyt rozwlekły, mógłbyś skrócić, bo trochę wygląda jakbyś chciał zakatować tych sceptyków, tylko zamiast chwycić topór chwyciłeś niechcący klawiaturę. Na profesjonalny artykuł to nie wygląda.

1. Ludziska tak mają. Ludziom nie chcę się gadać na tematy, na tematy, które ich nie dotyczą. Niektórzy lubią gadać i się rozwodzić, inni nie. I to nie chodzi tylko o sceptycyzm, tylko o jakąś chęć gadania, uruchamiania mózgu (bądźmy szczerzy - myślenie boli). Dla niektórych "ciekawe co będzie z Andreasem Breivikiem jak odsiedzi wyrok" jest wstępem do ciekawej dyskusji, ale innych to nie obchodzi.

2. To są ludzie, którzy bardzo lubią mieć wszystko pod kontrolą (mieć przeświadczenie, że mają wszystko pod kontrolą) i bardzo sobie cenią swoją rację, bo tym mają więcej racji, tym lepiej się z tym czują. Ogólnie to są ludzie niepewny, którzy może nawet podświadomie szukają jakieś prawdy, ale nie chcą temu poszukiwaniu poświęcić wysiłku, dlatego biorą to co łatwo udowodnić i w udowadnianiu czego mają doświadczenie.

Takich ludzi trzeba zaakceptować. Przecież nie powiem: "no, co ty stary, przeć gospodarka i polityka Szwajcarii są fascynujące, na pewno nie chcesz o tym pogadać?"

Nie napisałeś o co chodzi z tymi energiami. Nie wiem czy każdy zrozumie.
Jakie były efekty tych badań nad energiami?

Mam nadzieje, że nie jesteś ezoterykiem, który się w tym zatracił.
natural born killer
Odpowiedz
#5
Cytat:Według mnie artykuł za długi i zbyt rozwlekły, mógłbyś skrócić, bo trochę wygląda jakbyś chciał zakatować tych sceptyków, tylko zamiast chwycić topór chwyciłeś niechcący klawiaturę.
Wg mnie też za długi i trochę za bardzo emocjonalny, za mało merytoryczny. Mimo tego zdania czuć zdenerwowanie:
Cytat:I tu pozwolę sobie na rzecz niezwykłą, czyli na wyjaśnienie metafory ze zdania poprzedniego tak, aby “arcysceptyk nowożytny” nie musiał samemu dochodzić, czy przypadkiem nie przejawiam pewnego rodzaju intelektualnej agresji.
Cytat:2. To są ludzie, którzy bardzo lubią mieć wszystko pod kontrolą (mieć przeświadczenie, że mają wszystko pod kontrolą) i bardzo sobie cenią swoją rację, bo tym mają więcej racji, tym lepiej się z tym czują. Ogólnie to są ludzie niepewny, którzy może nawet podświadomie szukają jakieś prawdy, ale nie chcą temu poszukiwaniu poświęcić wysiłku, dlatego biorą to co łatwo udowodnić i w udowadnianiu czego mają doświadczenie.
tekst jest sprzed siedmiu miesięcy, wtedy trochę mnie mocniej rozrywało. Jasne, na to odpowiada ostatni akapit chyba:
Cytat:Istnieje jednak światełko w tunelu, bo w gruncie rzeczy klasycznemu sceptykowi jest zupełnie obojętne to, co “sceptyk” zrozumie.

Cytat:Jakie były efekty tych badań nad energiami?
Mam nadzieje, że nie jesteś ezoterykiem, który się w tym zatracił.
Reiki
Brian Weiss
te są chyba najbardziej "ezoteryczne" i atakowane, do tego homeopatia i czasem ayurveda, ale ta sama się broni Smile

broń Boże, zatracić się a korzystać to dwie inne rzeczy. Mieliśmy w Barcelonie bardzo wielu pacjentów przychodzących na regresje i reiki. Efekty fantastyczne, świetne, sam miałem na sobie robione regresje. Do tego ustawianie energetyczne czakr itd... racjonalne umysły są na to rzadko gotowe, MIMO TEGO, że da się to wyjaśnić racjonalnie i w oparciu o normalne, codzienne eksperymenty.

Spirytyzm
to jest ciekawy artykuł, warto zauważyć w jakiej opozycji do tematu stoi Kościół, a wtedy wiadomo już o co chodzi... ciekawe ile teraz pryśnie afer po odejściu papieża Wink z tym też mieliśmy ciekawe przejścia, hehe. "Zatracić się". Wiesz, to jest nauka, uczucia, eksperymenty, a nie narkotyki, czcze gadki i teorie. To po prostu ciekawe Smile najlepsze jest to, że ci co w to "nie wierzą" lubią pójść do kina na Constantine Big Grin hehe, pozdrawiam!
Odpowiedz
#6
(19-02-2013, 12:55)vysogot napisał(a): 17 lipca 2012

Z szyderczym uśmiechem powita temat, w którym z góry wie, że rozmówca nie będzie miał przygotowanych argumentów pozwalających przebić się przez jego żelbetonową twierdzę “sceptycznej postawy”, wyrosłej na fundamentach skrupulatnie zebranej przez niego wiedzy, niejednokrotnie wspartej na kolumnach racjonacjonalistycznego światopoglądu.
Jeżeli lubisz długie zdania, przeczytaj "Pieśni i poezje Maldora" Lautramernta. Jest lepszy, potrafi napisać całą stronę, używając stu dwudziestu przecinków i ani jednej kropki ale On był symbolistą. Ty, poruszasz prosty temat i jesteś w stanie tak go skąplikować terminologią i pisownią, że ja przy piątym zdaniu zgubiłem wątek. Założę się, że nie czytałeś tego co napisałeś.
Jestem sceptyczny, co do intelektualnej wartości Twojego tekstu dlatego doczytałem tylko do zacytowanego fragmentu.

Pozdrawiam

Prawda jest jak dupa, każdy ma własną.
https://www.facebook.com/Waldemar.Biela.rysunek/?ref=hl
Odpowiedz
#7
A ja wielokrotnie starałem się skomentować ten tekst i nigdy nie widziałem, co powiedzieć, choć przeczytałem go już dwukrotnie Big Grin

Wspomnę więc tylko, że mi się podoba, ale nie ze wszystkim się zgadzam, np: nie wierzę w homeopatię.

Prawdopodobnie sam jestem sceptykiem Tongue i to takim trochę niewydarzonym, jak ci o których piszesz, bo nie potrzebuję dowodów w swoim sceptycyzmie, a polegam głównie na intuicji.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości