Ocena wątku:
  • 3 głosów - średnia: 3.67
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
O odwadze, poświęceniu, pasji i innych tego typu głupotach
#1

Opowiadanie z cyklu „Oniryczna podróż w głąb życiowej agonii” lub, jak kto woli - „Co do diaska brał autor pisząc to?”.

„O odwadze, poświęceniu, pasji i innych tego typu głupotach”

Wstaję z kanapy… nie, to nie kanapa. To antyczna sofa a ja… ja znajduję się w pomieszczeniu, które zostało zaprojektowane przez człowieka mającego w pogardzie minimalizm. Jestem w jednej z tych wspaniałych posiadłości francuskiej arystokracji z końca XVIII wieku.
Słyszę jakieś odgłosy z dołu, więc zaczynam szukać ich źródła. Na parter schodzę olbrzymimi marmurowymi stopniami, a moja dłoń ślizga się po idealnie wygładzonej poręczy. U podnóża majestatycznych schodów widzę malarza uwijającego się z pędzlem, który jest poganiany przez siedzącą przed nim postawną kobietę, na kolanach, której ujada małe kudłate ścierwo przypominające mi o niemiłosiernym bólu głowy. Podchodzę do malarza i spoglądam na płótno. Widzę odchudzoną wersję pani domu, zapewne zleceniodawcy, oraz cudownie odmienionego małego kundla, który jest teraz szlachetnym psem myśliwskim.
- Troszkę ten obraz przekłamany, panie artysto – zagaduję.
- Pani domu tak sobie zażyczyła. A pan to kto?
No właśnie… kto ja jestem?
- Jestem podróżnikiem, albo inaczej, jestem pustelnikiem, który pewnego dnia złamał wszystkie swoje przysięgi.
- Dlaczego je pan złamał? – Malarz zwrócił się twarzą w moją stronę, jednak krzyki kobiety nie pozwalają mu zapomnieć o zleconym zadaniu. Co jakiś czas spogląda raz na płótno, raz na mnie, czekając na odpowiedź.
- Dlaczego je złamałem? Prawdopodobnie dlatego, że jestem tylko człowiekiem. A pan, dlaczego pan maluje obrazy jakimś podrzędnym, zmanieryzowanym arystokratom? Przecież ma pan talent.
- Talent może i mam, ale od dwóch dni mój żołądek nie zaznał żadnej strawy. Ta tu, buchająca ogniem niczym smok, matrona płaci nieliche pieniądze.
- Zatem kupiła cię?
- Nie, kupiła jedynie moje płótno, farby, pędzel i ruchy ręki. Nic więcej.
- Kupiła cię. Kupiła twoje myślenie, twój styl i twoją wyobraźnie.
- Możliwe… nawet jeżeli, nie zamierzam z powodu własnych, czy też pańskich ambicji zdychać pod mostem.
- Zatem giń – cedzę przez zęby.
Zza pazuchy wyciągam rewolwer. Taki sam, jaki miał najszybszy wymyślony przeze mnie rewolwerowiec. Pociągam za spust i widzę jak mózg sprzedajnego artysty ląduje na płótnie, tworząc sztukę nowoczesną. Zamożna matrona krzyczy i wygląda jakby miała zaraz zemdleć. Strzelam też do niej i nie chybiam. Nigdy nie chybiam, bo zawsze chcę trafić. Został jeszcze ujadający kundel. Odkładam pistolet, zakasam rękawy i podchodzę do niezrównoważonego czworonoga. Nie odmawiam sobie tej przyjemności i morduję go gołymi rękoma. Nastaje błogosławiona cisza i spokój. Nagle, przez masywne drzwi wejściowe wchodzi Ten, Którego Kule Się Nie Imają – Nieuchwytny Jack.
- No, no… wyrobiłeś się młody, masz pewną rękę i celne oko.
- Nie tak celne jak Ty, Jack – dopowiadam zawstydzony.
- Bo to jest moje oko, a oko Nieuchwytnego Jacka może mieć tylko Nieuchwytny Jack.
- Wiem, jesteś przecież najszybszym rewolwerowcem na świecie.
- Tak, ale nawet najszybszy rewolwerowiec na świecie potrzebuje czasem pomocy. Banda Masona uciekła z więzienia zabijając po drodze szeryfa i czterech strażników. Musisz mi pomóc uratować świat, Pustelniku.
- Przykro mi Jack, ale nie mogę.
- A dlaczegóż to?
- Rano muszę wstawać do pracy.
- Nie możesz.
- Ale gdzie się wtedy podzieję?
- Coś ci znajdę. Pamiętasz Marry Lou?
- Tą z saloonu z Preacher’s Corner? Pamiętam.
- Jest teraz siostrą przełożoną w zamkniętym klasztorze.
- Co? Marry Lou zakonnicą? – zapytałem lekko rozbawiony.
- Cztery lata temu, wlewając whisky Tedowi Callahanowi, Mary zauważyła na dnie szklanki twarz Jezusa i uznała, że to znak od Boga.
- Marry zawsze była oryginalna – odpowiedziałem śmiejąc się przy tym dość głośno.
- A jaki ty byś był, jakby banda Masona wymordowała ci całą rodzinę?
- Zostałbym pustelnikiem.
- Dlaczego?
- Bo każdy pustelnik ma mroczną przeszłość.
- Ty też?
- Owszem. Moja jest najmroczniejsza.
- Opowiadaj druhu.
- Nie dzisiaj Jack – odpowiadając memu doskonałemu towarzyszowi broni, wskazałem palcem martwe ciała malarza i kobiety.
- Masz rację Pustelniku, musimy się stąd wynosić zanim zjawią się sępy.
Wyszliśmy przez drzwi frontowe i momentalnie znaleźliśmy się w zamkniętym klasztorze. Przeszliśmy wąskim korytarzem do pokoju siostry przełożonej. Nie poznałem Marry Lou. Nie była już lekko trzepniętą prostytutką… teraz była całkowicie pieprzniętą zakonnicą.
- Witaj Marry – Jack przywitał się ze znajomą i zaraz potem przedstawił mnie.
- A więc to jest ten Pustelnik.
- Tak, to Pustelnik z najmroczniejszą przeszłością, przyszliśmy do ciebie prosić o schronienie dla niego na jakiś czas.
Siostra Marry Lou zastanawiała się przez chwilę, po czym uradowana odpowiedziała: - Właśnie przypomniałam sobie, że mamy wolne miejsce w pokoju dla pustelników z najmroczniejszą przeszłością, czy coś takiego odpowiadałoby ci Pustelniku?
- Tak siostro przełożona, byłbym bardzo wdzięczny.
- Jaka tam siostro. Mów mi Marry Lou – odpowiedziała uradowana Marry.
- No to wszystko załatwione – dodał nie mniej zadowolony Jack – Teraz możemy świętować, mój nos wyczuwa duże stężenie procentów w sejfie za obrazem najświętszej panienki.
- Powinnam była zapamiętać, że nic nie umknie uwadze Nieuchwytnego Jacka – rozradowana Marry podeszła do obrazu ulokowanego na ścianie za jej plecami, odsunęła go i z sejfu wyjęła cztery butelki whisky.
Resztę dnia spędziliśmy na rozpracowywaniu trunku i śpiewaniu. Cały klasztor rozbrzmiewał tej nocy przepitą wersją „Starego McDonalda”.
Wstaliśmy razem z Jackiem dopiero o dziesiątej rano. Miałem niesamowitego kaca i czułem, że głowa mi zaraz eksploduje. Jack był przyzwyczajony, ale też go nieźle sponiewierało. Z kolei Marry Lou była nie do zdarcia. Wstała o piątej i na lekkim rauszu pędem udała się na różaniec.
- Co teraz Jack? – zapytałem.
- Musimy znaleźć coś do picia.
Mieliśmy szczęście, nieopodal klasztoru był kościół, bardzo przyjazny dla podróżnych. W przedsionku były ustawione misy z wodą, dla ewentualnych spragnionych. Po tym jak wypiliśmy całą wodę, oburzony ksiądz wyrzucił nas ze swojego przybytku. Może trzeba było zapłacić? Mniejsza z tym. Po wyjściu z kościoła udaliśmy się na zachód.
- Jack, wrócimy do klasztoru?
- Nie.
- To po jaką cholerę załatwialiśmy nocleg?
- Nocleg był tylko pretekstem, miałem ochotę na whisky a do saloonu długa droga.
- Dobra. To co teraz?
- Musimy załatwić bandę Masona i uratować świat.
- Masz jakiś plan?
- Tak, wybić bydlaków.
- Okej! – wykrzyknąłem uradowany, starając się przy tym wypaść bardzo amerykańsko i przekonująco.
Doszliśmy do „nigdy nie zdobytej góry”. Żeby się podszkolić zastosowaliśmy metodę morderczego treningu, który zagwarantowałby nam zwycięstwo nad bandą Masona.
Po piętnastu latach byliśmy gotowi.
Zapytaliśmy biednego Peruwiańczyka o drogę do kryjówki Masona, a ten za drobną opłatą (dwa barany i pół dziewicy), dał nam plany całej działki wraz z „ukrytym podziemnym przejściem odpowiednim do zaskoczenia przeciwnika”.
Z Jackiem postanowiliśmy, że musimy zaskoczyć przeciwnika, bo ten dysponował przewagą liczebną. Zdecydowaliśmy, że najlepiej będzie się do tego nadawało „ukryte podziemne przejście odpowiednie do zaskoczenia przeciwnika”.
Pod osłoną nocy przeszliśmy „ukrytym podziemnym przejściem odpowiednim do zaskoczenia przeciwnika” i… zostaliśmy złapani. Mason i jego osiemdziesięciu ośmiu zbirów, podziurawili nas jak sito.

ZŁE ZAKOŃCZENIE
Umierając dławiliśmy się własną krwią.
- To nie tak miało być, Pustelniku.
- Wiem, Jack.
- Spróbujemy innym razem.
- Nie będzie innego razu, Jack.
- A dlaczegóż to?
- Bo umieramy.
- Psia krew… - zaklął cicho Jack.

DOBRE ZAKOŃCZENIE
Stary zły Mason stał nad nami i patrzył jak hektolitry naszej krwi wsiąkają w wysuszone drewno desek podłogowych.
- Pustelniku, zawiedliśmy – wymamrotał umierający Jack.
- O nie, Jack! Nie pozwolę na to!
Odchyliłem swój kowbojski płaszcz i pozwoliłem Masonowi i jego bandzie nacieszyć oczy widokiem dziesięciu lasek dynamitu przytwierdzonych do mojego torsu.
- Gińcie bydlaki! – krzyknęliśmy z Jackiem uradowani, gdy zapalałem lont. Staraliśmy się przy tym wypaść bardzo amerykańsko i przekonująco.
Zginęliśmy, ale uwolniliśmy świat od Masona i od osiemdziesięciu ośmiu bardzo groźnych zbirów Masona. Farmer, który w pobliżu wypasał bydło powiedział, cytuję: „Niezła rozpierducha to była, ale pół stada mi spierniczyło i teraz muszę oddać Jimmy’ego i Doris do sierocińca, bo nie mam pieniędzy, żeby ich wyżywić. W ogóle zbliża się ciężki okres dla naszej rodziny…”
Szkoda, że nie widziałem tej spektakularnej eksplozji. Ale za to dostaliśmy Ordery Odwagi wykonane ze szczerego złota, burmistrz Preacher’s Corner zawiesił je osobiście na naszych mogiłach. Co z tego, że jakiś pieprzony złodziej ukradł je tego samego dnia.
Byliśmy bohaterami, Nieuchwytny Jack i ja – Pustelnik.
Odpowiedz
#2
Cytat:To antyczna sofa a ja… ja znajduję się w pomieszczeniu, które zostało zaprojektowane przez człowieka mającego w pogardzie minimalizm.

Brak przecinka przed a.

Cytat:U podnóża majestatycznych schodów widzę malarza uwijającego się z pędzlem, który jest poganiany przez siedzącą przed nim postawną kobietę, na kolanach, której ujada małe kudłate ścierwo przypominające mi o niemiłosiernym bólu głowy.

Przecinek przed której chyba nie potrzebny.

Cytat:Ta tu, buchająca ogniem niczym smok, matrona płaci nieliche pieniądze.

J.w, wydaje mi się, że przed matrona przecinek jest nie potrzebny.

Cytat:- Nocleg był tylko pretekstem, miałem ochotę na whisky a do saloonu długa droga.

Jawnie brak przecinka przed a.

Tekst udany. Nawet bardzo. Podoba mi się humor, bo jest lekki, a chociaż nie sprawia, że "bok by się uśmiał i konie zrywać" to bardzo pasuje do ogólnego charakteru opowieści. Zgrabne czytadło na leniwe popołudnie. Warsztatowo oprócz błędów wymienionych wyżej bez zarzutu. Fabularnie również. Pozdrawiam.

Ocena: 6/10.

Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubańczykom! Just call me F.
Odpowiedz
#3
Błędów chyba nie znalazłem, choć, szczerze mówiąc, nie szukałem...:-) Opowiadanie czyta się bardzo miło i szybko, tych odczuć dodaje właśnie humor i lekki styl. Ostatnio nie podobało mi się, gdy ktoś za szybko opisywał akcję, ale u Ciebie od razu widać, że było to zupełnie zamierzone. Styl tego opowiadania przypomina ogniskową opowiastkę, gdzie mówiącemu specjalnie nie zależy na dobrym przekazie, a i tak wszystkich nim pochłania.
Muszę przyznać, że wstęp, "kudłate ścierwo" i "po piętnastu latach" rozwaliło mnie:-D.
Odpowiedz
#4
Tekst czyta się szybko i z przyjemnością. Opowiadanie nie zachwyca, ale lekki język daje całkiem ciekawy efekt, który przysłania niezbyt porywającą fabułę. Ot taka opowiastka na poprawę humoru Smile.
Jedyne, co mogę zarzucić, to to, że od napitku u Marry akcja mimo wszystko toczy się dla mnie za szybko.
-Czuję się mniej więcej tak, jak ktoś, kto bujał w obłokach i nagle spadł.
-Co komu do tego, skoro i tak mniejsza o to?


Kłapouchy

Moje teksty:

Jestem...<klik>
Nadzieja<klik>
Zapał<klik>




Odpowiedz
#5
O tak drogi autorze, coś Ty brał pisząc ten tekst?

Ciężko mi się przyczepić do tekstu, który jest nasycony abstrakcjonizmem i zwyczajnie nie powinno się interpretować z logicznego punktu widzenia. Powiem tak: dobrze, że jest krótkie. Gdyby było dłuższe to niewątpliwie rzuciłbym laptopem o ścianę czytając takie opowiadanie. Teraz jednak jest w sam raz. Krótkie, schludne i całkiem dobrze napisane. Lekki surrealizm czasem dodaje tekstowi jakiejś aury tajemnicy i niewytłumaczalności. To było dobre.

Trochę kojarzy mi się ten tekst z tekstem "Miasto ble" NudNudy (jest na forum), choć jego abstrakcja była już zupełna. Ty masz natomiast lekką domieszkę.

Cóż, przeczytałem, jestem lekko skonfudowany, ale proszę Cię, drogi autorze, obyś nie kontynuował czegoś takiego. Na raz jest idealnie, ale na dłuższą metę będzie nużyć.

Odpowiedz
#6
Zgadzam się z opiniami powyżej, tekst jest dobry, mocno siedzi w onirycznej konwencji. Chyba każdy kiedyś marzył o byciu bohaterem czy pustelnikiem z mroczną przeszłością, ratowaniu świata etc. Logiki co prawda brakuje, ale w tym przypadku jest to bardziej na plus niż na minus. Opowiadanie technicznie poprawne, dobre językowo, pełne absurdalnego humoru. Z drugiej strony - całość ma trochę pesymistyczny wydźwięk, szczególnie gdy odnosi się do świata rzeczywistego poprzez dobrze wplecione dygresje [kościół, ordery odwagi].

Niezły tekst - ciekawy, zabawny, nietypowy, ma swój klimat.

7.5/10
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out.
Odpowiedz
#7
Cytat:„O odwadze, poświęceniu, pasji i innych tego typu głupotach”

Wstaję z kanapy… nie, to nie kanapa. To antyczna sofa, a ja… ja znajduję się w pomieszczeniu, które zostało zaprojektowane przez człowieka mającego w pogardzie minimalizm. Jestem w jednej z tych wspaniałych posiadłości francuskiej arystokracji z końca XVIII wieku.
Słyszę jakieś odgłosy z dołu, więc zaczynam szukać ich źródła. Na parter schodzę olbrzymimi marmurowymi stopniami, a moja dłoń ślizga się po idealnie wygładzonej poręczy. U podnóża majestatycznych schodów widzę malarza uwijającego się z pędzlem, który jest poganiany przez siedzącą przed nim postawną kobietę, na kolanach, której ujada małe kudłate ścierwo przypominające mi o niemiłosiernym bólu głowy. Podchodzę do malarza i spoglądam na płótno. Widzę odchudzoną wersję pani domu, zapewne zleceniodawcy, oraz cudownie odmienionego małego kundla, który jest teraz szlachetnym psem myśliwskim.
- Troszkę ten obraz przekłamany, panie artysto – zagaduję.
- Pani domu tak sobie zażyczyła. A pan to kto?
No właśnie… kto ja jestem?
- Jestem podróżnikiem, albo inaczej, jestem pustelnikiem, który pewnego dnia złamał wszystkie swoje przysięgi.
- Dlaczego je pan złamał? – Malarz zwrócił się twarzą w moją stronę, jednak krzyki kobiety nie pozwalają mu zapomnieć o zleconym zadaniu. Co jakiś czas spogląda raz na płótno, raz na mnie, czekając na odpowiedź.
- Dlaczego je złamałem? Prawdopodobnie dlatego, że jestem tylko człowiekiem. A pan, dlaczego pan maluje obrazy jakimś podrzędnym, zmanieryzowanym arystokratom? Przecież ma pan talent.
- Talent może i mam, ale od dwóch dni mój żołądek nie zaznał żadnej strawy. Ta tu, buchająca ogniem niczym smok, matrona płaci nieliche pieniądze.
- Zatem kupiła cię?
- Nie, kupiła jedynie moje płótno, farby, pędzel i ruchy ręki. Nic więcej.
- Kupiła cię. Kupiła twoje myślenie, twój styl i twoją wyobraźnie.
- Możliwe… nawet jeżeli, nie zamierzam z powodu własnych, czy też pańskich ambicji zdychać pod mostem.
- Zatem giń – cedzę przez zęby.
Zza pazuchy wyciągam rewolwer. Taki sam, jaki miał najszybszy wymyślony przeze mnie rewolwerowiec. Pociągam za spust i widzę jak mózg sprzedajnego artysty ląduje na płótnie, tworząc sztukę nowoczesną. Zamożna matrona krzyczy i wygląda jakby miała zaraz zemdleć. Strzelam też do niej i nie chybiam (To skreślić, nie potrzebne powtórzenie.). Nigdy nie chybiam, bo zawsze chcę trafić. Został jeszcze ujadający kundel. Odkładam pistolet, zakasam rękawy i podchodzę do niezrównoważonego czworonoga. Nie odmawiam sobie tej przyjemności i morduję go gołymi rękoma. Nastaje błogosławiona cisza i spokój. Nagle, przez masywne drzwi wejściowe wchodzi Ten, Którego Kule Się Nie Imają – Nieuchwytny Jack.
- No, no… wyrobiłeś się młody, masz pewną rękę i celne oko.
- Nie tak celne jak Ty, Jack – dopowiadam zawstydzony.
- Bo to jest moje oko, a oko Nieuchwytnego Jacka może mieć tylko Nieuchwytny Jack.
- Wiem, jesteś przecież najszybszym rewolwerowcem na świecie.
- Tak, ale nawet najszybszy rewolwerowiec na świecie potrzebuje czasem pomocy. Banda Masona uciekła z więzienia zabijając po drodze szeryfa i czterech strażników. Musisz mi pomóc uratować świat, Pustelniku.
- Przykro mi Jack, ale nie mogę.
- A dlaczegóż to?
- Rano muszę wstawać do pracy.
- Nie możesz.
- Ale gdzie się wtedy podzieję?
- Coś ci znajdę. Pamiętasz Marry Lou?
- Tą z saloonu z Preacher’s Corner? Pamiętam.
- Jest teraz siostrą przełożoną w zamkniętym klasztorze.
- Co? Marry Lou zakonnicą? – zapytałem lekko rozbawiony.
- Cztery lata temu, wlewając whisky Tedowi Callahanowi, Mary zauważyła na dnie szklanki twarz Jezusa i uznała, że to znak od Boga.
- Marry zawsze była oryginalna – odpowiedziałem śmiejąc się przy tym dość głośno.
- A jaki ty byś był, jakby banda Masona wymordowała ci całą rodzinę?
- Zostałbym pustelnikiem.
- Dlaczego?
- Bo każdy pustelnik ma mroczną przeszłość.
- Ty też?
- Owszem. Moja jest najmroczniejsza.
- Opowiadaj druhu.
- Nie dzisiaj Jack – odpowiadając memu doskonałemu towarzyszowi broni, wskazałem palcem martwe ciała malarza i kobiety.
- Masz rację Pustelniku, musimy się stąd wynosić zanim zjawią się sępy.
Wyszliśmy przez drzwi frontowe i momentalnie znaleźliśmy się w zamkniętym klasztorze. Przeszliśmy wąskim korytarzem do pokoju siostry przełożonej. Nie poznałem Marry Lou. Nie była już lekko trzepniętą prostytutką… teraz była całkowicie pieprzniętą zakonnicą.
- Witaj Marry – Jack przywitał się ze znajomą i zaraz potem przedstawił mnie.
- A więc to jest ten Pustelnik.
- Tak, to Pustelnik z najmroczniejszą przeszłością, przyszliśmy do ciebie prosić o schronienie dla niego na jakiś czas.
Siostra Marry Lou zastanawiała się przez chwilę, po czym uradowana odpowiedziała: - Właśnie przypomniałam sobie, że mamy wolne miejsce w pokoju dla pustelników z najmroczniejszą przeszłością, czy coś takiego odpowiadałoby ci Pustelniku?
- Tak siostro przełożona, byłbym bardzo wdzięczny.
- Jaka tam siostro. Mów mi Marry Lou – odpowiedziała uradowana Marry.
- No to wszystko załatwione – dodał nie mniej zadowolony Jack – Teraz możemy świętować, mój nos wyczuwa duże stężenie procentów w sejfie za obrazem najświętszej panienki.
- Powinnam była zapamiętać, że nic nie umknie uwadze Nieuchwytnego Jacka – rozradowana Marry podeszła do obrazu ulokowanego na ścianie za jej plecami, odsunęła go i z sejfu wyjęła cztery butelki whisky.
Resztę dnia spędziliśmy na rozpracowywaniu trunku i śpiewaniu. Cały klasztor rozbrzmiewał tej nocy przepitą wersją „Starego McDonalda”.
Wstaliśmy razem z Jackiem dopiero o dziesiątej rano. Miałem niesamowitego kaca i czułem, że głowa mi zaraz eksploduje. Jack był przyzwyczajony, ale też go nieźle sponiewierało. Z kolei Marry Lou była nie do zdarcia. Wstała o piątej i na lekkim rauszu pędem udała się na różaniec.
- Co teraz Jack? – zapytałem.
- Musimy znaleźć coś do picia.
Mieliśmy szczęście, nieopodal klasztoru był kościół, bardzo przyjazny dla podróżnych. W przedsionku były ustawione misy z wodą, dla ewentualnych spragnionych. Po tym jak wypiliśmy całą wodę, oburzony ksiądz wyrzucił nas ze swojego przybytku. Może trzeba było zapłacić? Mniejsza z tym. Po wyjściu z kościoła udaliśmy się na zachód.
- Jack, wrócimy do klasztoru?
- Nie.
- To po jaką cholerę załatwialiśmy nocleg?
- Nocleg był tylko pretekstem, miałem ochotę na whisky a do saloonu długa droga.
- Dobra. To co teraz?
- Musimy załatwić bandę Masona i uratować świat.
- Masz jakiś plan?
- Tak, wybić bydlaków.
- Okej! – wykrzyknąłem uradowany, starając się przy tym wypaść bardzo amerykańsko i przekonująco.
Doszliśmy do „nigdy nie zdobytej góry”. Żeby się podszkolić, zastosowaliśmy metodę morderczego treningu, który zagwarantowałby nam zwycięstwo nad bandą Masona.
Po piętnastu latach byliśmy gotowi.
Zapytaliśmy biednego Peruwiańczyka o drogę do kryjówki Masona, a ten za drobną opłatą (dwa barany i pół dziewicy), dał nam plany całej działki wraz z „ukrytym podziemnym przejściem odpowiednim do zaskoczenia przeciwnika”.
Z Jackiem postanowiliśmy, że musimy zaskoczyć przeciwnika, bo ten dysponował przewagą liczebną. Zdecydowaliśmy, że najlepiej będzie się do tego nadawało „ukryte podziemne przejście odpowiednie do zaskoczenia przeciwnika”.
Pod osłoną nocy przeszliśmy „ukrytym podziemnym przejściem odpowiednim do zaskoczenia przeciwnika” i… zostaliśmy złapani. Mason i jego osiemdziesięciu ośmiu zbirów, podziurawili nas jak sito.

ZŁE ZAKOŃCZENIE
Umierając dławiliśmy się własną krwią.
- To nie tak miało być, Pustelniku.
- Wiem, Jack.
- Spróbujemy innym razem.
- Nie będzie innego razu, Jack.
- A dlaczegóż to?
- Bo umieramy.
- Psia krew… - zaklął cicho Jack.

DOBRE ZAKOŃCZENIE
Stary zły Mason stał nad nami i patrzył jak hektolitry naszej krwi wsiąkają w wysuszone drewno desek podłogowych.
- Pustelniku, zawiedliśmy – wymamrotał umierający Jack.
- O nie, Jack! Nie pozwolę na to!
Odchyliłem swój kowbojski płaszcz i pozwoliłem Masonowi i jego bandzie nacieszyć oczy widokiem dziesięciu lasek dynamitu przytwierdzonych do mojego torsu.
- Gińcie bydlaki! – krzyknęliśmy z Jackiem uradowani, gdy zapalałem lont. Staraliśmy się przy tym wypaść bardzo amerykańsko i przekonująco.
Zginęliśmy, ale uwolniliśmy świat od Masona i od osiemdziesięciu ośmiu bardzo groźnych zbirów Masona. ("i jego zbirów" wystarczy. )Farmer, który w pobliżu wypasał bydło powiedział, cytuję: „Niezła rozpierducha to była, ale pół stada mi spierniczyło i teraz muszę oddać Jimmy’ego i Doris do sierocińca, bo nie mam pieniędzy, żeby ich wyżywić. W ogóle zbliża się ciężki okres dla naszej rodziny…”
Szkoda, że nie widziałem tej spektakularnej eksplozji. Ale za to dostaliśmy Ordery Odwagi wykonane ze szczerego złota, burmistrz Preacher’s Corner zawiesił je osobiście na naszych mogiłach. Co z tego, że jakiś pieprzony złodziej ukradł je tego samego dnia.
Byliśmy bohaterami, Nieuchwytny Jack i ja – Pustelnik.


Ciekawa koncepcja szybkiej akcji na dzikim zachodzi. Za wiele błędów nie masz. Wiesz co piszesz. Czasami trochę za nadto koloryzujesz opisy, ale zapewne to coś w rodzaju twojego stylu. Opowiadanie jest pokręcone, trochę chaotyczne ( bo skąd nagle z salonu jakieś grubej baby znaleźli się w zakonie?), ale ma klimacik. Co tu wile pisać? Nie ma sensu rozdrabniać się nad wszystkim. Twój warsztat szlifujesz w dobrą stronę. Nie zbaczaj z kursu. Powiem, że ten kawałek jest tak pokręcony, że nadałby się na jakiś scenariusz do filmu w klimacie "steampunk".

Ocena:
5/10
Nie wszyscy mogą być aniołami, ale każdy może być człowiekiem.

Odpowiedz
#8
Jak nagle znaleźli się w Zakonie? Przecież są we śnie! Tongue
Odpowiedz
#9
Ok.Big Grin
Odpowiedz
#10
skurwielski początekBig Grin

- nie chcę ginąć pod mostem
- zatem giń

Cytat:Nie była już lekko trzepniętą prostytutką… teraz była całkowicie pieprzniętą zakonnicą.
pieprznięte opowiadanie Big Grin

Cytat:„Niezła rozpierducha to była, ale pół stada mi spierniczyło i teraz muszę oddać Jimmy’ego i Doris do sierocińca, bo nie mam pieniędzy, żeby ich wyżywić. W ogóle zbliża się ciężki okres dla naszej rodziny… „

ał, mój mózg! co on robi na ścianie! skurwielu, zabiłeś mnie! 5/5
natural born killer
Odpowiedz
#11
Nie wiem, co brałeś, ale mógłbyś się podzielić. Co jakiś czas umierałem ze śmiechu. A dwa barany i pół dziewicy zjadły mnie żywcem. Ty natomiast, chyba przez tę używkę, zjadłeś sporo przecinków. Nie będę cytował, bo pewnie sam po analizie odnajdziesz feralne miejsca. I świetny pomysł z tym podwójnym zakończeniem. Pozdrawiam.
[Obrazek: Piecz1.jpg]
"Z ludźmi żyj, jakby widziany przez Boga. Z Bogiem rozmawiaj, jakby słyszany przez ludzi".
Lucjusz Anneusz Seneka
Odpowiedz
#12
Wyślij mi proszę na PW, numer do swojego dilera, bo mój ma jakiś lichy towar w porównaniu do TEGO!
Co do oceny, to cóż... zupełnie nie wiem jak oceniać opowiadanie napisane w takiej konwencji. Fabuła bzdurna i totalnie bez sensu. To samo z bohaterami, język zupełnie przeciętny... a jednak jest to cholernie dobre. Początek, rozmowa z malarzem i przejście z posiadłości do klasztoru mają bardzo oniryczny charakter. Potem troszkę się to rozmywa i opowiadanie traci. Nadrabia jednak absurdalnym humorem. Na początku chciałem cytować co lepsze teksty, ale mija się to z celem. Właściwie każdy dialog zawiera jakąś perełkę. Ogólnie zupełnie nie moja bajka, ale jak skrobniesz coś raz na jakiś czas i będzie to równie niedługie, to z przyjemnością przeczytam, choćby dla tych kilku porąbanych dialogów.
Odpowiedz
#13
Przyjemny tekst i przyjemnie napisany. Trochę "przecinkologia" szwankuje, ale naprawdę tylko trochę.

Pozdrawiam
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości