Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
O niepatriotyzmie
#1
O niepatriotyzmie

(z cyklu Publicystyka osobista)

Zagajenie

Póki co, w realiach rzeczpospolitych żyję pokarmem myśli gromadzonym przez lata. Co mniej więcej znaczy, że większość moich myśli rozgrywa się w niemal już baśniowych czasach, najogólniej zagarnianych zaimkiem dzierżawczym "moje". Moje czasy, w moich czasach, za moich czasów...
"Moje czasy" przypadają na lata osiemdziesiąte. Potem (lata dziewięćdziesiąte) są czasy "nie tak dawno" i wreszcie czasy, w których solidna część współczesnych refleksji zaczyna mieć tytuł "za moich czasów".
Siedzę w Internecie, cierpiąc na bezsenność (na bezsenność cierpię nie z powodu siedzenia, tylko siedzę z powodu bezsenności). Czasami więc szukam "znajomych" z tych "moich czasów". Nie żeby zaraz jakiś konkretnych, ale znajomych duchem, wspomnieniem, wspólnotą rozumienia bądź nierozumienia czasów obecnych.

I popadam w jakąś panikę...(hiperbola emocji, ale niech zostanie). Otóż, wielu, bardzo wielu nie rozumiem. Znaczy - rozumiem w sensie rozumienia faktu i poglądu, ale nie rozumiem w każdym innym sensie.
Na przykład, w blogu *** czytam kilkaset (!) wpisów o martwym rynku pracy dla pokolenia 40 i 50 latków, podłości niegdysiejszych przyjaciół, hien, co to na krwawicy cudzej pracy dorobiły się majątku i Majorki. I ogólnie, że w ojczyźnie naszemu pokoleniu źle. Bez firm, bez domów, bez wakacji na egzotycznych wyspach. Na upokarzającym garnuszku.
Nie mogę się wpisać w pokoleniowy manifest, bo się wstydzę. Bo ja mam domy. I mam swoją firmę, mąż ma swoją firmę, syn ma swoją firmę, pies miałby też swoją firmę, gdybym miała psa.

Chodzi mi o to, że nie mam pretensji do państwa. O cokolwiek, a zwłaszcza o politykę wobec swoich obywateli, powodującą klęskę etosu przyjaźni i solidarności, a co za tym idzie rychłą destabilizację narodowych więzi. (Chyba że nas kto najedzie, jaki Szwed, czy co tam?)

Dookreślenie sytuacji problemowej:

Ostatnie lata tzw. "moich czasów" i połowę czasów "nie tak dawno" spędziłam w vaterlandzie mojego męża. Niepatriotycznie zostałam Niemką jako żona, choć w mych żyłach płynęła krew rycerstwa spod kresowych granic i powstańców listopada, stycznia, maja, października, marca, grudnia, sierpnia, znowu grudnia. Nawet Okrągły Stół mam we krwi symbolicznie, bo mój były chłopak go widział z bliska, choć z któregoś tam rzędu.

Teza

Jestem niepatriotką. Wyraża się to mizantropią obywatelską. Tak po naszemu: mam gdzieś...

Bo otóż:

Argument pierwszy: Teściowie wyjechali do Niemiec w 56, zaraz jak tylko teściowi wspaniałomyślnie michę wiktu odpuszczono po amnestii. Niemcem był, to polscy więźniowie srali na niego i kazali to też zjadać. Resztę odpuszczę przez przyzwoitość i litość dla siwych włosów, z którymi z więzienia wrócił jako dwudziestoparolatek. Teściowa, śląska robotnica przymusowa, ukrywała pod Dreznem i spódnicą gburowatego szesnastolatka przed przymusowym poborem do armii potomków Barbarossy, która to armia ledwie dychała już zresztą pomimo legendy Fryderyka. Pomogły im (teściom) bombardowania, wprowadzając totalny chaos, a głównie to, że nawiali z Drezna, zanim uczyniono tam rzeźnię. Przyjechali do Polski, bo oboje woleli Polskę. Nawet teść - Niemiec wolał, bo przecież urodził się na starej piastowskiej ziemi pod Opolem. W 56 wyjechali bez dzieci, mieli im te dzieci pozwolić wziąć potem. Ale wyrokiem sądu pozbawiono ich praw rodzicielskich. Zażądał tego brat mojej teściowej, w ramach reparacji wojennych w prywatnej II wojnie światowej Łukaszczyków z Niemcami. W czasie wojny był partyzantem (z właściwą ideologicznie literką po A) i zrobił potem karierę. Dzieci własnych nie miał, bo mu Niemcy w obozie zmasakrowali genitalia, zostawił więc sobie dzieci siostry i Niemca. Kiedy się upił, nazywał te dzieci „kundle” i bił jako Niemców. Ale wytrzeźwiawszy, dawał im na lody i kochał jako Polaków. Babcia Ślązaczka, córka powstańca, w odruchu serca uczyła wnuki mówić po niemiecku, szanując w nich z ludzką prawościa krew ojca.

Argument drugi: Mój brat też po polskim więzieniu opuścił ojczyznę. Siedział jako kryminalny, za napaść na funkcjonariuszy na służbie. W cywilu byli, ale okazało się, że na służbie. Sam ich napadł, choć tamtych było czterech, tyle, że taternikiem był i miał czekan, to ich najpierw trochę poharatał. Zanim połamali mu ręce i skopali nerki. Festiwal "Solidarności" przeżył myjąc kibel pod celą. O więzieniu nie opowiada. Bo był kryminalny i... Po 13 grudnia zmienili mu kończący się wyrok (za napaść chuligańską) na internat (za napaść polityczną, choć o tę samą chodziło). Potem wyjechał. Brat jest teraz Amerykaninem, po polsku nie mówi najlepiej, jego dzieci wcale. Nie przyjeżdża do Polski. Jakoś nie śpi tu spokojnie.

Argument trzeci: Jako żeglarz chciałam żeglować po morzach i oceanach. Siksa byłam. Dziewiętnaście lat miałam. Podpisałam zobowiązanie do współpracy w zamian za paszport. Interesował ich mój brat, jego koledzy. A przy okazji moi koledzy. Ci, z którymi stawiałam żagle i śpiewałam hymn harcerski podczas przyrzeczenia instruktorskiego. Moi koledzy zresztą wiedzieli, że mnie tamci mają (taki byłam dla tych tam t a j n y, jak mój brat dla nas kryminalny), a bratu mogli nagwizdać, bo siedział już w obozie pod Wiedniem. Ze dwa razy byłam tylko wezwana i to raz na okoliczność samobójczej śmierci mojego chłopaka. Streściłam wtedy epicko opowieść Tołstoja z "Wojny i pokoju" - tę, w której rozpacza Natasza Rostow po śmierci Andrzeja Bołkońskiego (on był Andrzej, ja Natasza, to mnie natchnęło). Teczka moja pewnie chudzinka, ale mam kolegów z harcerstwa, którzy pamiętniki piszą, wspomnienia, to by im się przydała taka wesz jak ja dla dramatyzmu konspiracyjnego etosu.
Mój mąż jako wyjeżdżający w poszukiwaniach badawczych pracownik naukowy uniwersytetu też podpisywał "zobowiązania", żeby paszport dostać (w dodatku był też z krwi kryptoNiemcem). Uzgodniliśmy przed ślubem zeznania. Że on był z powodu traumy dzieciństwa germanofobem (matka poleciała za zrabowaną Żydom forsą porzuciwszy dzieci jak suka) i penetrował wywiadowczo środowisko Husserlologów w Lubece i Wiedniu, ja rozhisteryzowaną idiotką ze słowotokiem, harcmistrzem obrażonym na honorze tegoż harcmistrza na brata zdrajcę ojczyzny. Za spore pieniądze (od teściów) w 1987 roku paszport dostaliśmy oboje i niespełna roczny syn. Ja niby na kurs nawigatorów do Amsterdamu, mąż na wykłady. Syn opuścił kraj jako „przypadek” w programie współpracy medycznej uczelni polskiej i austriackiej. Spotkaliśmy się w Hamburgu.

Argument czwarty: W Hamburgu była już wtedy od roku siostra męża, prawniczka, choć z powodów orientacji seksualnej nie pracowała w zawodzie tylko wiele lat prowadziła komisy i uprawiała prawo na potrzeby światka prywaciarzy. Jako homoseksualistka wyjechała z Polski po akcji "Hiacynt" (polecam lekturę na ten temat choćby w wiki). Wprawdzie wyszła za mąż w ramach kamuflażu, ale ten jej mąż (radca prawny w MSZ) - także homoseksualista - wydał ją, a jego wydał jego kochanek, z którym mieszkał, że niby z bratankiem. Nie chce przyjechać do Polski, dopóki nie uzna się tej akcji za moralną hucpę.


Ot, i meandry... Bo co to ja chciałam?
Aha. Że nie rozumiem.
Bo nie rozumiem.
Nie rozumiem, że mogę coś chcieć od ojczyzny. Kiedyś chciałam tylko paszportu, żeby zobaczyć duńskie porciki i banany w sklepach. Mój brat chciał wolności i bananów w sklepach w polskich miasteczkach. Mój mąż nazywać się jak jego rodzice. Mój siedemnastoletni wtedy teść chciał usiąść w fotelu w domu swojego ojca.

Więc jestem zagorzałą niepatriotką.

Mam w nosie, czy rządzi Lewy czy Prawy, Niski czy Wysoki.
Nie obchodzi mnie kolejna reforma zreformowanego, restrukturyzacja zrestrukturyzowanego, reprywatyzacja etc, retransformacja etc. Kolejny refren "nowego wspaniałego".
Nie chcę polskiej pensji, opieki zdrowotnej, emerytury.
Kiedyś chciałam tylko szacunku. Pewnie dlatego nie mam problemu ze starym zdjęciem do dowodu tożsamości (ten motyw rozpoczął refleksje na tamtym blogu), mam problem z tożsamością. I szacunkiem. Z powodu zaszłości z "moich czasów" mam problemy z szacunkiem dla dowodu osobistego z orzełkiem. Nie dla ojczyzny, że zastrzegę wyraźnie i szczerze. Nie mam pojęcia, jak rozpoznać czy szanuję (lub nie) ojczyznę. Nie zgłębiam zasadniczo ani myśli, ani tego wątku.
Jestem jednakoż "bardziej znikąd niż skądkolwiek", jak śpiewał jeden mój, nieżyjący już kolega-schizofrenik, który w stanie wojennym legitymował się dowodem wykonanym własnoręcznie i przepięknie.

Wcale nie to chciałam napisać.
Chciałam napisać, że z "moich czasów" mam przyjaciół i wierzę w prawdziwą przyjaźń.

Tu argument piąty i szósty: Był 23 sierpnia 1981 roku. Nasz Kapitan poszedł rano na ryby, bo ksiądz odprawiał mszę na pomoście. Ale Kapitan poszedł na ryby, nie dlatego, że w Boga nie wierzył (a rzeczywiście nie wierzył), ale bo chodził do spowiedzi, żeby dostać paszport na pływania. Kiedyś bowiem zdezerterował z okrętu w Hajfie, żeby spotkać się i pożegnać z żoną Żydówką, która wyjechała w 69 (on był w tym czasie na wojskowych ćwiczeniach i oficer polityczny nie dał mu przepustki, żeby mógł się pożegnać. Mógł dać, szedł transport do Gdyni i Kapitan zdążyłby, może nawet wyciągnąłby ją z pociągu). Więc ten Kapitan poszedł na ryby i opowiedział „smutnym” o szczupaku, którego nie złowił. Myśmy wiedzieli. Ale Kapitan szanował księdza i swoje Natasze, Dorotki, Pawły, Leszki. Nas szanował. I uczył szacunku dla tych, którzy trzymają nocną wachtę na morzu, gdy reszta śpi.
Aha! Kapitana wywalono, skąd można było tylko wywalić po transformacji ustrojowej, kiedy po raz pierwszy zaczęli wspominać etosowi. Był przecież współpracownikiem Wiadomo Kogo. Powalił go zawał. A większość z nas nie mogła przyjechać na jego pogrzeb, bo były problemy z obywatelstwem. Kto kim jest z dokumentów.
Ja na przykład miałam paszport niemiecki, bo przyznano mi obywatelstwo niemieckie. Polska nie uznawała mojego obywatelstwa niemieckiego i według prawa byłam obywatelką polską. Wjechać mogłam jako obywatelka niemiecka na paszport niemiecki, ale wyjechać mogłabym mieć trudności, bo nie miałam - jako obywatelka polska - prawa posługiwać się paszportem obcego kraju. Chociaż nie przeszkadzało to państwu polskiemu zarekwirować po wyjeździe naszego (mojego i męża) mieszkania, jako że obcokrajowcy nie mieli prawa do własności. Nie mając stałego meldunku (bo mnie administracyjnie przecież wymeldowano donikąd) nie mogłam sobie jako rzeczona obywatelka polska z obywatelstwem niemieckim wyrobić polskich dokumentów. Jakichkolwiek. Paragraf 22 to małe piwko przed śniadaniem. Bowiem polskiego obywatelstwa nie można się zrzec. Tako rzecze Konstytucja. Porządkowałam to od 1997 roku, niezbyt energicznie wprawdzie, ale próbowałam i w 2008 się poddałam. Wyszłam onego roku ponownie za mąż za pierwszego męża - Niemca. Pierwszy ślub mieliśmy polski, cywilny, bo był wtedy zresztą Polakiem (1985). Rozwód niemiecki. Cholera wie, czy ważny w Polsce, bo nigdy nie próbowałam sprawdzić. Wyszłam więc porządnie za mąż przed niemieckim pastorem i zostałam urzędowo znowu Niemką. Wszystko mi jedno, w łóżku gadamy z mężem po swojemu, ale papiery mam wreszcie w porządku. Chociaż... gdy to napisałam, zastanawiam się, czy może w świetle polskiego prawa nie popełniłam bigamii, wprawdzie z jednym i tym samym facetem, ale zawsze - nazywał się inaczej. Światło polskiego prawa! O ironio! Mehr Licht!

Klamra problemowa:

Bo ja, kurczak, musiałam mieć w takich uwarunkowaniach swoją firmę i mój pies (gdybym go miała), też by musiał. Żeby nie leźć w oczy polskim urzędnikom od tożsamości. Niemiecką firmę oczywiście, która by mnie zatrudniała w Polsce, płaciła rzetelnie i terminowo podatek do polskiej skarbówki jako obywatelce polskiej (bo po rozwodzie wróciłam do Polski). Mam bardzo cwanego męża. On to wszystko tak zaplątał w węzeł gordyjski, kiedy porzucił mnie, bo był głupi idiota i zrozumiał to dopiero w szafie na weselu naszego syna. Ale żaden urzędnik tego nie zrozumie. Szafy, że był głupi idiota mój mąż oraz że dowód osobisty i dalej inne obywatelskie bajery dostałam na podstawie aktu ślubu w rok po niemieckim rozwodzie z facetem, który się już tak nie nazywał, jak się nazywał na tym akcie. Skłamałam, że zgubiłam wszystko i nie mam poczucia mówienia nieprawdy. Sympatyczna pani w USC przybiła sto sześćdziesiąt trzy pieczątki i poszła na urlop macierzyński w międzyczasie, choć gdy ją poznałam była panną. Żaden urzędnik państwowy nie zrozumie, że reprezentowane przez niego państwo nie radzi sobie prawnie z żywiołem migracji emigracji lat osiemdziesiątych.

To już wszystkie argumenty, które aktualnie pamiętam. Za wszystkie serdecznie...i pragnę się...itd.

Wnioski:
No to jestem niepartiotką. Jakoś to tak rozumiem.
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt. [L. Wittgenstein w połowie rozumiany]

Informuję, że w punktacji stosowanej do oceny zamieszczanych utworów przyjęłam zasadę logarytmiczną - analogiczną do skali Richtera. Powstała więc skala "pozytywnych wstrząsów czytelniczych".
Odpowiedz
#2
Trochę ciężko mi się odnieść do tego, co napisałaś - pod koniec "twoich czasów" nie byłam nawet w planach rodziców, a na początku czasów "nie tak dawno" brudziłam jeszcze pieluchy.
Osobiście mam tak, że dumna jestem z tego, skąd pochodzę (będąc za granicą bez wstydu mówiłam, żem Polka), ale jeśli znajdę sobie fajne miejsce do życia gdzieś nie w Polsce to po prostu wyjadę. Polskości nie stracę mieszkając choćby w Bułgarii.

Co do takiej "technicznej" warstwy tekstu:
Wstęp był super i zachęcający. Serio, nastawiłam się dobrze od razu.
Później pojawił się mętlik, bo tekst jest trochę chaotyczny. Wiem, że ty wiesz, o co chodzi, w końcu sama pisałaś, a opisywane sprawy są dla ciebie jasne. Dla mnie nie są z powodów podanych w pierwszym zdaniu. Dlatego w pewnym momencie troszkę się zagubiłam.
"KGB chciało go zabić, pozorując wypadek samochodowy, ale trafił kretyn na kretyna i nawet taśmy nie zniszczyli." - z "notatek naukowych" Mestari

Odpowiedz
#3
No trochę to wygląda jak jakiś miniserial o przygodach klanu Von Kowalski ;-)
Pierwsze co mi się na myśl rzuciło to "Północ Południe" :-)
Ja jestem znikąd, równie dobrze mógłbym się urodzić w Portugalii, na Ukrainie czy na Seszelach. Nie pociąga mnie ani tradycja, ani patriotyzm, a nachalne nastawienie niektórych Polaków 'jacy to my jesteśmy AŻ, a reszta jest NIEDOŚĆ albo jeszcze gorzej' po prostu mnie irytuje.
Historia? No każdy kraj ma jakąś. Że niby tak mieli Ci Polacy przegwizdane? Popatrzmy na to obiektywnie, może jednak. Polak Polakowi sam podpierniczy żonę, samochód i pracę. Zawadiacy byli na przestrzeni lat różni, i z kim się bratali tak potem mieli. Są inne kraje, które mają lub miały bardziej przegwizdane.
Ludzie są ludźmi, jeden jest taki a drugi siaki, nieważne skąd pochodzą. Każdy ma swoje wady i zalety personalne.
Ja jestem dumny, jak jakiś mój znajomy ma swój osobisty sukces, nieważne skąd jest. Wbijam w to czy jest Polakiem, czy nie. Polsce tego sukcesu nie zawdzięcza, tylko sobie.
Są różni ludzie, jednym się w kraju powodzi innym nie. Jest to zupełnie niezależne od flagi. Przypadek, sprzyjające okoliczności, albo (w przypadku Polski tym bardziej) znajomości.
Ja uważam, że Polska nie daje za dużo możliwości na jakiekolwiek sukcesy swoim obywatelom. Czy to jest fair czy nie, też mało mnie obchodzi. No tak już jest i tyle.
Jednak bezwzględny patriotyzm i gloryfikacja tego jest dla mnie lekką przesadą.
Jak to się mówi: miłość jest ślepa. Nie każdy się musi zakochać we własnej ojczyźnie. Zwłaszcza jeśli personalnie dla tej osoby była kijowym rodzicem.
to be a struggling writer first you need to know how to struggle
Odpowiedz
#4
(17-12-2011, 08:50)Mestari napisał(a): Później pojawił się mętlik, bo tekst jest trochę chaotyczny. Wiem, że ty wiesz, o co chodzi, w końcu sama pisałaś, a opisywane sprawy są dla ciebie jasne. Dla mnie nie są z powodów podanych w pierwszym zdaniu. Dlatego w pewnym momencie troszkę się zagubiłam.

Ty troszkę się zgubiłaś... ja troszkę bardziej Big Grin

Wiem, to nie jest arcydzieło literackie, ale zawsze pocieszyć się mogę, że w końcu to arcydzieło napiszę.
Tymczasem umieściłam go takiego niedoskonałego, zaplątanego w meandry życiorysowych dygresji - w publicystyce, bo choć napisany ze dwa lata temu (albo ze trzydzieści, albo sto), aktualizuje się jakoś nieustannie.

(17-12-2011, 09:19)Pasiasty napisał(a): Ja jestem znikąd, równie dobrze mógłbym się urodzić w Portugalii, na Ukrainie czy na Seszelach. Nie pociąga mnie ani tradycja, ani patriotyzm [...]
Historia? No każdy kraj ma jakąś. Że niby tak mieli Ci Polacy przegwizdane?[...]
Nie każdy się musi zakochać we własnej ojczyźnie. Zwłaszcza jeśli personalnie dla tej osoby była kijowym rodzicem.

Tylko, że ja mam żal - bo człowiek musi być "skądś" - z jakiegoś Soplicowa, Warszawy, Ostrołęki. Musi się w jakimś miejscu zaczynać, mieć swoje źródło.
Opowiadanie tego nie mówi wprost. Tak jak nie mówi wprost o godności i jej wartości. Niezbywalnej i przynależnej.
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt. [L. Wittgenstein w połowie rozumiany]

Informuję, że w punktacji stosowanej do oceny zamieszczanych utworów przyjęłam zasadę logarytmiczną - analogiczną do skali Richtera. Powstała więc skala "pozytywnych wstrząsów czytelniczych".
Odpowiedz
#5
Nataszo, z jednej strony bardzo mi się podobał twój tekst, ale z drugiej jestem gówniarzem i nie potrafię się do niego odnieść.
Można się zastanawiać, jak wtedy mogę poprawnie ocenić czy tekst jest ok nawet dla mnie, więc powiem, że rozumiem twoją postawę i (może po chociaż części) problemy, ale nie mam dość wiedzy, żeby polemizować lub się zgodzić Confused
Odpowiedz
#6
Ot, uczyć się mi od Ciebie wypada i tyle. Pomijam problemy jaki poruszyłaś w swoim felietonie choć bliskie mi dość są, bo i sięgnąć pamięcią mogę do tych lat i parabole rodzinno-narodowościowe odnalazłabym.
Jednak w swoim komentarzu chciałam tylko powiedzieć: to co przeczytałam powyżej to majstersztyk pod względem formy i treści.
Odpowiedz
#7
Parę wniosków ośmielę się napisać...
Myślę, że władza zawsze zniewalała, zniewala i nie przestanie... Od czasów zależy tylko natężenie... W takim wypadku uważam, że Chrześcijanie, jak ja na przykład, mają łatwiej. Bo, mimo, że kocham ziemską ojczyznę, to w sumie mam to w nosie, bo za kilkadziesiąt lat przyjdzie mi się z nią rozstać.
Jako identyfikację zawsze posługiwałem się zdaniem, że narodowość zależy od tego, w jakim języku się myśli (gorzej mają na przykład Austriacy, czy BrazylijczycyBig Grin). Patrząc jednak w świetle ostatnich lat i wydarzeń dochodzę do wniosku, że po niektórych ludziach nie da się tego stwierdzić, jeśli chcą, to tylko sami muszą znaleźć swoją tożsamość...

A co do samego tekstu... Uważam, że należy chylić czoła przed ludźmi takimi, jak Ty. Ludźmi z takim bagażem doświadczenia i cierpienia. Zwłaszcza, że, jak dotąd, rzadko myślałem, że ludzie obdarzeni takim balastem mogą ciągle chodzić pośród nas. Za swoją ignorancję przepraszam. Za uświadomienie dziękuję.
Odpowiedz
#8
Interesujący, prawda, życiorys. Tylko pytanie mam drobne do konstrukcji: tezę podałaś, ale argumenty, które raczyłaś wymienić argumentami nie są. Przynajmniej na takowe nie wyglądają. Pozwól, że pozwolę sobie streścić, żeby pokazać Ci, o co mi schodzi:

Zachęcający wstępik (serio - daje do myślenia i bardzo zachęca do dalszej lektury)

Teza: "Jestem niepatriotką"

Ale dalej podajesz nam "argumenty":

pierwszy to historia o teściach, którzy wyjechali, mężu Niemcu/Polaku (niepotrzebna skreślić).
drugi - też historia o rodzinie, tym razem "kryminalny" brat, internowany za napaść na szaraczków.
trzeci to historyjka o marzeniach, "współpracy", konspiracji, mężu, kłamstwie i tym podobnych.
czwarty o mieszkającej w Hamburgu siostrze męża, les, uczestniczce Hiacynta et caetera.

Wait... Czy to są argumenty? W najlepszym razie podałaś nam przyczyny i okoliczności wywołujące twój, jak to określiłaś "niepatriotyzm", powszechnie zwany kosmopolityzmem czy wynarodowieniem. Nie czepiajmy się jednak o definicje.

Dalej piszesz nam o braku szacunku do dowodu z orzełkiem, braku pewności co do szacunku do ojczyzny. Dobra, rozumiem. To faktycznie jest argument. JEDEN. Wymieniłaś pięć. Mamy jeden.

Jeszcze kawałeczek dalej piszesz o argumentach numer pięć i sześć. I znowu historia.
O kapitanie, co poszedł na "ryby" i potem opowiadał szaraczkom o szczupaku, o problemach z narodowością, własnością, konfiskatą... Gdzie tutaj argumenty? Kolejne przyczyny.

A jako klamra - utyskiwanie na biurokrację. O to się nie czepiam.

Nie chcę tutaj nikogo obrażać, ale w tym tekście mamy do czynienia z problemami natury semantycznej. Argument bowiem to nie to samo co przyczyna.
To tyle w kwestii czepiania się.

***

A co do tekstu jako takiego...
Chaotyczny - to prawda.
Trudno go zrozumieć - takoż prawda.
Nie do końca spójny, jakby opowiadany a nie pisany. W dodatku opowiadany po dwóch piwach. Ale mniejsza.

Polemizować nie ma z czym - ot, kolejna osoba, która dla wygody stwierdza, że nie warto się wiązać z jakimś narodem, bo przysparza to tylko kłopotów i zobowiązań. Nie ma z czym polemizować. Taka historia, takie życie.

Natomiast powiem ci, że dla odmiany ja nie rozumiem ciebie. Już kij z tym, czy wyszłaś za Niemca, taką masz rodzinę. Nie interesuje mnie Twoja narodowość. Natomiast nie wiem, jak można żyć bez ojczyzny. Bez kraju, który można bez wahania nazwać "domem", niezależnie od tego, kto w nim rządzi i jak bardzo schodzi na psy. Niech to będzie Portugalia, Niemcy, Maroko, San Marino, Włochy czy Polska. Nie potrafię sobie wyobrazić życia bez poczucia przynależności do wspólnoty, czy to etnicznej, narodowej, rasowej... Mam wrażenie, że moje życie byłoby puste. Pozbawione czegoś bardzo istotnego.
Właśnie się zorientowałem, co mi się w Twoim tekście nie podobało. Pustka właśnie.
Wszechogarniające uczucie bezradności bijące z każdego słowa, obezwładniające. Jakby autor za czymś tęsknił, ale sam nie wiedział - lub nie rozumiał - za czym.
Właśnie chyba to nazywamy nihilizmem, czyż nie? Tak, jakby nic nie miało sensu. Przecież w tej sytuacji można sobie tylko w łeb palnąć. Co powiesz, Autorko? Może się mylę? Może moje zbytnie roztrząsanie zaprowadziło mnie na manowce? Czy też może mam rację - czegoś Ci brakuje?

Z niecierpliwością oczekuję odpowiedzi.

Pozdrawiam
Kobieto, puchu marny! Ty...
Jesteś jak zdrowie! Ile cię trzeba cenić ten tylko się dowie,
kto cię stracił...
Dziś piękność Twoją widzę i opisuję, bo tęsknię po Tobie.
Odpowiedz
#9
(26-12-2011, 22:43)Sheaim napisał(a): Tylko pytanie mam drobne do konstrukcji: tezę podałaś, ale argumenty, które raczyłaś wymienić argumentami nie są. Przynajmniej na takowe nie wyglądają.
Argument bowiem to nie to samo co przyczyna.

Zapisałam sobie i będę pamiętać...
Chociaż... ale...ale...
Nie użyłam pojęcia argument w sensie retoryki, a w sensie matematyki.
Argument jako zmienna... ale rzeczywiście, nieuprzedzenie - jest metodologicznym błędem.
Liczyłam trochę, że refleksje po exemplach, przejmą retorycznie funkcje argumentacji.

Cytat:Nie do końca spójny, jakby opowiadany a nie pisany. W dodatku opowiadany po dwóch piwach. Ale mniejsza.

Spójność - to rzadko cecha wypowiedzi emocjonalnej. Co do reszty - pomnożywszy piwa - Bingo.

Cytat:Polemizować nie ma z czym - ot, kolejna osoba, która dla wygody stwierdza, że nie warto się wiązać z jakimś narodem, bo przysparza to tylko kłopotów i zobowiązań. Nie ma z czym polemizować. Taka historia, takie życie.

A tu właśnie liczyłam na polemikę, a nie diagnozę i w dodatku na podstawie erystyczne przenicowanego sensu:
otóż bycie uwiązanym - poczucie absurdu i zła takiego związku - spowodowało niepatriotyzm, zdefiniowany jako poczucie rozłącznych systemów wartościowania - odłączenie się od ogólnonarodowych trosk i oczekiwań. Mój niepatriotyzm to także rezygnacja z debaty
historycznej i rozrachunkowej. Uznałam, że patriotyzm jest jednostkowym wyborem historycznej współodpowiedzialności i z takowego zrezygnowałam.

Cytat:Natomiast powiem ci, że dla odmiany ja nie rozumiem ciebie. [...]nie wiem, jak można żyć bez ojczyzny. Bez kraju, który można bez wahania nazwać "domem", niezależnie od tego, kto w nim rządzi i jak bardzo schodzi na psy. Nie potrafię sobie wyobrazić życia bez poczucia przynależności do wspólnoty, czy to etnicznej, narodowej, rasowej... Mam wrażenie, że moje życie byłoby puste. Pozbawione czegoś bardzo istotnego.

A ja napisałam gdzieś, że nie mam domu? Swojej "małej ojczyzny, z której JESTEM" ? Wprost przeciwnie - pokazałam związki z przyjaciółmi, przestrzeń tej przyjaźni jest swoistą "ojczyzną". Nie może być? Takie Soplicowo duchowe, emocjonalne, Soplicowo systemów wartości, a nawet piosenek ogniskowych?
Że te więzi nie dotyczą historycznie, etnicznie pojętego narodu, to mój wybór. Nie czuję się pusta, skoro realizuję swoje potrzeby socjologiczne w inny sposób.
Mit jest silnym budulcem społecznosci - w naszym przypadku nie jest to mit o szczęśliwej ojczyźnie ze stolicą w Warszawie i mądrym domem na Wiejskiej.


Cytat:Właśnie się zorientowałem, co mi się w Twoim tekście nie podobało. Pustka właśnie.
Wszechogarniające uczucie bezradności bijące z każdego słowa, obezwładniające. Jakby autor za czymś tęsknił, ale sam nie wiedział - lub nie rozumiał - za czym.
Właśnie chyba to nazywamy nihilizmem, czyż nie? Tak, jakby nic nie miało sensu. Przecież w tej sytuacji można sobie tylko w łeb palnąć. Co powiesz, Autorko? Może się mylę? Może moje zbytnie roztrząsanie zaprowadziło mnie na manowce? Czy też może mam rację - czegoś Ci brakuje?

Tak. Na manowce. Ale weryfikować nie będę, bo wnioski (opinie) są osobistą wartością dodaną do tekstu .

Tylko ad nihilizm - naprawdę nie dostrzegasz tam silniejszego przywiązania do wartości niż do dekalogu patrioty? Dlaczego z faktu, że nie deklaruję miłości ojczyzny wysnuwasz wniosek o nihilizmie?

Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt. [L. Wittgenstein w połowie rozumiany]

Informuję, że w punktacji stosowanej do oceny zamieszczanych utworów przyjęłam zasadę logarytmiczną - analogiczną do skali Richtera. Powstała więc skala "pozytywnych wstrząsów czytelniczych".
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości