Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
O krasnoludku degeneratku opowieści kilka
#1
"Grzech" należy do cyklu opowiadań o krasnoludku degeneratku. Więcej na blogu dykteryjki.blogspot.com.

Anioł

Krasnoludek degeneratek Kazimierz siadał do stołu, na którym ustawił tacę z kopiastą porcją pikantnych skrzydełek w cieście i garniec piwa, gdy zadudniło, błysnęło i z poszumem skrzydeł na środku kuchni wylądował krasnoludzki anioł.
- Witajcież cny krasnoludku - zagrzmiał niebiański posłaniec - lewym skrzydłem wybijając okno a prawym zmiatając z półek kolekcję pustych butelek po wódce czystej.
- Witajcie aniele - z refleksem zareagował Kazimierz - może usiądziecie? Tylko te skrzydła...?
- Skrzydła już ci ja zwijam - powiedział niespodziewany gość. Siadł za stołem i anielską dłonią sięgnął po pierwsze z brzegu skrzydełko. Zakąsił. - Mały acz nobliwy krasnoludku degeneratku Kazimierzu, azaliż wiecie czemuż was nawiedziłem?
- Na pikantne skrzydełka w cieście? - zapytał degeneratek z niepokojem patrząc jak w przepastnych ustach cherubina znika trzecia porcja kurczaka.
- Nie, grzeszniku! - zagrzmiał bełkotliwie przybysz, który właśnie tęgim łykiem piwa popijał kolejne skrzydełko. - Przybieżałem do waści aby ostrzec, że w krasnoludzkim niebie nie są waćpana kontentci. Gorzałkę pijesz, mordujesz, ozłodziejasz braci, gwałcisz białogłowy, fałszywe świadectwo dajesz, impostor z waszmości, to dalibóg zdzierżyć możem... Ale grzech oźralstwa!? Nie doznasz ty zbawienia! Popraw się grzeszniku - perorował dalej zmiatając ze stołu ostatnią już porcję pikantnych delicji z obiadu Kazimierza i opróżniając do sucha pustawy już garniec.
- Ja? Obżarstwo?! - obruszył się krasnoludek degeneratek. - A kto zjadł moje skrzydełka? A kto wypił moje piwo? Ty - oskarżycielsko wskazał palcem anioła. - Ja mam być zbawiony? O siebie się martw.
- Cóż, cny krasnoludku - refleksyjnie pokiwał głową anioł - Ja jużem zbawion jest na amen.
I zniknął boski wysłaniec pozostawiając głodnego Kazimierza nad pustą tacą po skrzydełkach pikantnych w cieście.
Odpowiedz
#2
Więcej opowieści o krasnoludku degeneratku na http://dykteryjki.blogspot.com

Danse macabre

Było późne przedpołudnie. Krasnoludek degeneratek Kazimierz właśnie wyszedł spod prysznica i z lubością wpatrywał się w swoje odbicie w zaparowanym lustrze. Dostojna twarz z siwą brodą, orlim nosem i siwiejącą blond czupryną. Prawdziwa twarz patrycjusza. Wysoki, przystojny krasnolud w średnim wieku. Humor psuł mu tylko zbyt wydatny brzuch, ale jak często mawiał, nie można mieć wszystkiego.

Krasnoludek degeneratek Kazimierz sięgał po ręcznik, gdy w łazience zrobiło się wyraźnie chłodniej. Poczuł na plecach gęsią skórkę. Rozejrzał się nieco nerwowo. W pierwszej chwili nawet nie zauważył, że w jednym z rogów zbiera się ciemność; zrobił to chwilę potem, gdy było jej już zdecydowanie więcej. W oszołomieniu obserwował jak plama czerni powiększa się. Było coraz zimniej. Plama sięgała już połowy ściany; para buchała i z rozgrzanego ciała krasnoludka i z jego rozdziawionych ust. Właściwie, co krasnoludek degeneratek zauważył dopiero teraz, nie była to plama, lecz czarny wir, nieustannie kręcący się zabierający z pomieszczenia nie tylko ciepło, ale i - zdawało się - światło. Zerwał się przenikliwy wiatr. Strącał kosmetyki z półki, powiewał zasłonkami prysznica. Ręczniki i co lżejsze butelki zaczęły krążyć, zrazu powoli, później coraz szybciej pod sufitem.

Krasnoludek degeneratek mrugnął, zatrzaskując przy tym usta. Gdy je otworzył, oczy nie usta! Przed nim stała wysoka na 220 cm postać, od terakoty na podłodze po wątpliwą biel sufitu, ubrana w czarny habit z wielkim, zasłaniającym twarz kapturem. W ręku wielka, czarna kosa z ostrzem blado połyskującym w świetle ściemniałej nagle żarówki.

- Przyszła na cię kolej. Potępieńcze! - zagrzmiał, zadudnił z pogłosem, głos spod kaptura.

Krasnoludek degeneratek Kazimierz wypuścił ręcznik, który kurczowo trzymał przy piersi i uchwycił się rozpaczliwie krawędzi umywalki. Krew odpłynęła mu do pięt, chwilę potem z falą gorąca uderzyła do głowy, by po chwili zebrać się cała w okolicach rozszalałego serca. Przyrodzenie, radośnie dotąd dyndające między nogami, niemal schowało się w jamie brzusznej; sutki stwardniały, już to z zimna, już to ze strachu, wyglądały teraz jak dwa pociski podkalibrowe gotowe wystrzelić w cel.

I już krasnoludek degeneratek Kazimierz chwiał się na nogach, już, już miał paść na kolana i błagać o życie, gdy spod kaptura rozległ się ponownie głos: jak najbardziej normalny, ot rozbawiony, młody człowiek.

- O Kurdę! Uwielbiam to! Uwielbiam to robić!

Przybysz zrzucił na plecy kaptur ukazując gładko ogoloną twarz rozjaśnioną uśmiechem, mocne, wyraziste szczęki, krótko ostrzyżone włosy, czarne, wąskie okulary. Nie mógł mieć więcej niż 30 lat.

- No już - krasnoludku degeneratku Kazimierzu, powiedział - głowa do góry. Nie przyszedłem cię zabrać, jeszcze nie dzisiaj. Zbieraj tę swoją trzęsącą się dupę. Za pięć minut widzimy się w salonie.

Wyszedł, zostawiając Kazimierza zrośniętego niemal z umywalką, z uginającymi się kolanami i twarzą bledszą od wanny. Nie, nie od wanny, lekko przybrudzonej. Bledszą od jednego z bielusieńkich kafelków.

Pięć minut później, gdy wciąż rozdygotany krasnoludek degeneratek Kazimierz zszedł do salonu, po wielkiej zakapturzonej postaci nie było śladu. Na ulubionym fotelu Kazimierza, z nogami na ławie siedział przystojny młody człowiek w nienagannie skrojonym garniturze, świeżo wypastowanymi butami, z czarnymi okularami na nosie. Jedynie kosa oparta niedbale o ścianę i wielki, złoty, rzucający się w oczy emblemat czaszki w klapie marynarki przywoływały chwile grozy.

Przybysz obrzucił krasnoludka degeneratka uważnym spojrzeniem.

- No, nie - powiedział. - Kazimierz! Spójrz tylko na siebie. Brudny podkoszulek, podarte spodnie od pidżamy. No, jakżeż ty wyglądasz. Doprowadź się do kultury. Mamy ważne sprawy do omówienia. Tylko szybko, nie będę marnował na ciebie czasu.

- Acha, - dorzucił, gdy krasnoludek degeneratek wychodził z pokoju - i przynieś mi piwo i może - teraz podniósł nieco głos - te pikantne skrzydełka w cieście. Anioł chwalił!*

Gdy krasnoludek degeneratek Kazimierz zjawił się w salonie ponownie, ubrany w dwurzędowy zielony garnitur, zakupiony u krasnoludka second hand Aj Mani, różową koszulę i krawat w kwiatki, przybysz tylko westchnął.

- Niech już będzie. Siadaj - powiedział. - Widzę, że jeszcze jesteś w szoku. Przepraszam za to teatralne wejście, ale ja to uwielbiam! Wpadam, krasnoludki bledną i nuże prosić o życie: Oszczędź, mam rodzinę i dzieci - przybysz złapał kosę i wykonał zamaszysty gest. - A ja ciach! Daruj, nie mam rodziny i dzieci. A ja ciach! Błagam, muszę wyprowadzić psa. A ja ciach! No dobra - nagle się zreflektował odstawiając kosę. - Przejdźmy do rzeczy.

Krasnoludek degeneratek Kazimierz spojrzał ponuro na przybysza.

- Dlaczego ja mam takiego pecha? - powiedział - Jak nie anioł, to ta Pech, a teraz ty, Śmierć jak rozumiem?

- Tak, śmierć, do usług - przybysz skłonił lekko głowę. - A'props Pech**. Wywiązałeś się dzisiaj z jej zadań? Nie chciałbym żeby nam przeszkadzała.

- Tak, z Pech wszystko w porządku. Poślizgnąłem się na mydle.

- I...?

- I nabiłem sobie guza, a później tak nieszczęśliwie usiadłem na kranie, że... Że wolę dalej nie mówić!

- O,ooo - współczująco, ale z rozbawianiem powiedział śmierć - to powinno wystarczyć. Być może sama Pech cię dzisiaj musnęła w przelocie. Po pierwsze, zanim przejdę do rzeczy chcę ci pogratulować. Wspaniała, profesjonalna robota - powiedział wskazując na wiszącą na ścianie piękną krasnoludkę Marysię***. Tyle uprzejmości. Po drugie, jak się słusznie domyśliłeś jestem śmierć, precyzyjniej Mobilny Operator Kosy VIII klasy.

- Jak to, ósmej. Jest was więcej? - przerwał mu krasnoludek degeneratek Kazimierz. - Przecież Śmierć jest tylko jedna!

- Oj jakiś ty naiwny. My nie popełniamy błędów Pech, która miota się przez dobę a i tak wszystkich obsłużyć nie może. Śmierć to poważna sprawa. My jesteśmy zorganizowani - powiedział śmierć z naciskiem. - Opowiem ci trochę. Pewnie powinieneś coś wiedzieć.

Śmierć popatrzył na krasnoludka degeneratka badawczo jakby chciał zdecydować co może mu zdradzić.

- Jesteśmy gildią śmierci, tyle że zorganizowaną na wzór wojskowy. Na górze jest Planetarne Dowództwo Mobilnych Oddziałów Kosiarzy, z inspektoratami: ewidencji ludności, planowania strategicznego, planowania operacyjnego, inspektorat uzbrojenia - śmierć wzięła kosę i pokazała ją Kazimierzowi. - Popatrz jaki sprzęt teraz nam dają, plastikowe drzewce! A ostrze? Ciągle się tępi - śmierć wyjął osełkę zza paska, napluł i okrągłymi ruchami jął ostrzyć klingę. - To mnie uspokaja - powiedział.

Krasnoludek degeneratek Kazimierz z przerażeniem zauważył na drzewcu niezbyt dyskretny napis: Made in China.

- Świat się kończy - pomyślał.

Tymczasem śmierć, ciągle ostrząc stal, kontynuował:

- Na czym to ja... - zastanowił się - acha, już wiem. I tak dalej i tak dalej. Później kontynentalne dowództwa, krajowe, wojewódzkie, powiatowe, miejskie, gminne, a na dole my. Mobilni Operatorzy Kos. Spece od czarnej roboty - powiedział z dumą. - Jak już Los zdecyduje. Przychodzimy i ciach! ciach! - wykonał w powietrzu dwa szybkie cięcia kosą.

- Los? Co ma z tym wspólnego los? - zapytał skołowany krasnoludek degeneratek Kazimierz.

- Ty nic nie wiesz - westchnął śmierć. - Do kogo oni mnie przysłali? - pokręcił głową. - Wszystko co istnieje, nieważne czy żywe, martwe, rzeczywiste czy nie, abstrakcja, idea. Wszystko, nawet ja, ma swój własny los który układa jego dzieje. Ty masz swój los, ten fotel - śmierć uderzył w poręcz - ma swój los. Wszystko. Tak między nami mówiąc, z Losami trudno się dogadać - mrugnął do Kazimierza. - Nic tylko przędą i przędą. Choć na przykład twój Los dał mi wyraźnie do zrozumienia, że nie każe mi cię zabrać przed końcem 2012 roku. Jasne?

Nie - pokręcił głową krasnoludek degeneratek Kazimierz. - Nic nie jest jasne, choć rozumiem słowa. Więc jaki jest mój Los?

- Chcesz wiedzieć jak wygląda? No... W twoim wieku, twojej postury, twoich uszu. Twoja kopia, a właściwie to ty jesteś jego kopią.

- Nie! Chcę wiedzieć co mnie czeka!

- Już ci mówiłem, że Los nie zdradza szczegółów. Ale ja mogę zdradzić ci po co do ciebie przyszedłem - tryumfalnie ogłosił śmierć. - Tadam! - zakrzyknął wyciągając niewielką kartkę. - Oto deklaracja przystąpienia do Ochotniczej Rezerwy Mobilnych Oddziałów Kosiarzy. Podpisujesz i znikam.

- Jak to? Co mam podpisać? Co to jest ORMO?

Śmierć westchnął ciężko. Pomyślał, że nic nie jest proste i za chwilę zabawy trzeba drogo płacić.

- Słuchaj Kaziu. Mogę tak do ciebie mówić? - zapytał i nie czekając na odpowiedź, kontynuował. - Komuś tam w Planetarnym Dowództwie ubzdurało się, że dogadał się z Losem Ziemi. Kompletna bzdura, równie dobrze mógłby powiedzieć, że dogadał się z Losem galaktyki, albo z Losem wszechświata. No dobra. Więc góra twierdzi, że w przyszłym roku skończy się Los Ziemi i wszystkiego co żyje. W związku z tym kazali nam zwiększyć drastycznie Ochotnicze Rezerwy. Teraz jasne? Ty możesz wstąpić do ORMOK i jeśli ci durnie dobrze to wykoncypowali, uniknąć losu innych. Verstehen Sie? Comprenez vous?

- No rozumiem. Chyba. Ale ja nic nie umiem.

- Przyjdzie czas, podszkolimy. Podszkolimy. Nad czym tu myśleć?! Wolisz kosić czy być koszonym? Podpisujesz?

Krasnoludek degeneratek Kazimierz podpisał. W zamian otrzymał kopię deklaracji przystąpienia i regulamin Ochotniczej Rezerwy Mobilnych Oddziałów Kosiarzy. Śmierć pożegnał się z wyraźną ulgą i zniknął, tym razem bez efektów specjalnych.

Dopiero tydzień później krasnoludek degeneratek Kazimierz z regulaminu dowiedział się, że Ochotniczą Rezerwę Mobilnych Oddziałów Kosiarzy powołuje się wyłącznie w przypadku klęsk o charakterze globalnym. Dowiedział się też, że jedynym przywilejem Ochotniczej Rezerwy jest to, że jest koszona na końcu.

* "Grzech"; ** "Pech"; *** "Esteta"
Odpowiedz
#3
Więcej opowieści o krasnoludku degeneratku na http://dykteryjki.blogspot.com
Tragedia w wesołym miasteczku


Krasnoludek degeneratek Kazimierz rzadko oglądał telewizję, ale tego ranka zmęczony całonocną libacją, sięgnął po pilota. Włączył się jakiś krasnoludzki kanał informacyjny i Kazimierz już, już miał go zmienić, gdy jego uwagę przykuł pasek informacyjny: "Wielka katastrofa w wesołym miasteczku Eldorado".

- Ooo! To może być interesujące - pomyślał i zaczął wsłuchiwać się w słowa płynące z ekranu.

- Jak donoszą nasi korespondenci - mówił spiker - w wesołym miasteczku doszło do wielkiej katastrofy. Karuzela zerwała się z prowadnic i wpadła w kłębiących się wokół ludzi. Dziesiątki zabitych, rannych. Świadkowie mówią o pourywanych kończynach zalegających ziemię. W koło jęki, krew, coś nieprawdopodobnego. Łączymy się teraz z szefem operacji ratunkowej. Panie krasnoludku ratowniku, czy się słyszymy?

- Tak, słyszę pana dobrze.

- Proszę powiedzieć naszym widzom ile jest ofiar śmiertelnych. Mówi się o czterdziestu, pięćdziesięciu zmarłych?

- Badamy sytuację, nie jestem w tej chwili w stanie mówić o ofiarach.

- Tak, rozumiem to, ale czy tych ofiar jest czterdzieści czy pięćdziesiąt?

- Nic jeszcze nie wiemy.

- A czy może pan potwierdzić, że większość zmarłych to dzieci?

- Dopiero badamy sytuację.

- Jak wielu jest ciężko rannych? Świadkowie mówią o pourywanych kończynach.

- Nic jeszcze nie wiemy.

- Dziękujemy panu bardzo - kontynuował spiker. - Potwierdzają się nasze informacje o niewyobrażalnej skali tej wielkiej tragedii. Zostańcie państwo z nami, po krótkiej przerwie na reklamę wrócimy do tematu.

Krasnoludek degeneratek Kazimierz powlókł się do lodówki po jakiś napój. Suszyło go, a głowa zdawała się pękać w skroniach.

- Nareszcie coś się dzieje - pomyślał - w tym nudnym świecie.

Gdy ponownie kładł się na łóżku i zerknął na ekran, kończyły się właśnie reklamy.

- Wracamy do tematu wielkiej katastrofy w wesołym miasteczku - mówił spiker. - Mam nadzieję, że jesteście państwo z nami. Rozmiary tragedii nie są jeszcze znane, jak mówił przed przerwą krasnoludek ratownik, ale możemy mieć do czynienia z dziesiątkami zabitych i rannych. Łączymy się teraz z krasnoludzkim lekarzem miejskim. Pani doktor, proszę powiedzieć naszym widzom ile ofiar tragedii przywieziono już do szpitala miejskiego?

- Na razie nie przywieziono nikogo.

- Tak, oczywiście. Karetki są w drodze - entuzjazmował się spiker. - A może nam pani powiedzieć ile jest ofiar śmiertelnych. Pięćdziesiąt? Może siedemdziesiąt?

- Nic jeszcze nie wiemy.

- Dziękuję pani bardzo. Jak państwo słyszeliście. Cała służba zdrowia jest na nogach, gotowa do przyjęcia setek rannych w katastrofie w wesołym miasteczku. Wracamy do państwa po reklamach. Koniecznie zostańcie państwo z nami. Za chwilę ciąg dalszy relacji z krwawego wesołego miasteczka.

Pomimo tak frapującej relacji, krasnoludka degeneratka Kazimierza zmorzył sen. Gdy kilka godzin później otworzył oczy, telewizor nadal odbierał kanał informacyjny.

Padła jedna informacja o krasnoludzkim polityku, druga o krachu na giełdzie, trzecia o krasnoludzkiej pijalni wód mineralnych. To przypomniało Kazimierzowi, że wciąż go suszy. Gdy wrócił, spiker omawiał właśnie katastrofę w wesołym miasteczku.

- Nie potwierdziły się nasze informacje o tragedii w wesołym miasteczku - w głosie spikera słychać było rozżalenie. - Jak się okazało urwała się jedna z huśtawek, ale ponieważ lunapark był zamknięty, nikomu nic się nie stało, ale zostańcie państwo z nami, po krótkiej przerwie na reklamy wiele innych frapujących tematów.

- E tam - rozgniewał się krasnoludek degeneratek Kazimierz. - Miało być tak fajnie, tyle trupów, pourywanych kończyn, a tu nic. Do bani z taką telewizją.
Odpowiedz
#4
Te ostatnie najlepsze! Po prostu cudne Smile
A poza tym teraz wiem dlaczego nie oglądam telewizji, a wszelkich dzienników unikam niczym morowej zarazy...
Odpowiedz
#5
Więcej opowieści o krasnoludku degeneratku znajdziecie na: http://dykteryjki.blogspot.com

Śmierć domokrążcy

- Dzień dobry - zabrzmiał męski głos w słuchawce telefonu. - Czy rozmawiam z krasnoludkiem degeneratkiem Kazimierzem?
- No! Dzień, a czy dobry to się okaże – wymamrotał zaspany, była dopiero dwunasta krasnoludzkiego czasu, degeneratek. - A kto mówi?
- Nazywam się krasnoludek Pomordek, a telefon do was krasnoludku dostałem od krasnoludka Kopki. Czy możemy chwilkę porozmawiać?
- Kopka nie żyje, więc jak u licha mógł wam dać mój numer?
- A więc ten przemiły krasnoludek nie żyje? - zasępił się głos w słuchawce. - Kiedy go ostatnio widziałem był w dobrej formie. Co się stało? Długo chorował?
- Tak z pięć minut.
- To straszne nieszczęście. A co to za choroba? Taka błyskawiczna śmierć…
- Powiesili go - odburknął Kazimierz, zirytowany wspomnieniem nieprzyjemności związanych ze śmiercią kumpla. - Po to dzwonicie? Gadać o Kopce?
- Eee, nie... - Pomordek wyraźnie się speszył.
- Więc czego?
- Jak już mówiłem dostałem numer telefonu od krasnoludka Kopki. Czy możemy chwilę porozmawiać?
- Przecież już rozmawiamy. Chwilę. Dłuższą - irytował się Kazimierz. - Gadaj krasnoludku, jak ci tam... i daj mi spać.
- No, bo ja. Telefon od Kopki. I ja... I ja - w głosie w słuchawce zabrzmiało nagle zdecydowanie. - Ja reprezentuję krasnoludzkiego wytwórcę noży rzeźnickich i ja chciałbym wam krasnoludku degeneratku Kazimierzu opowiedzieć o naszych nożach. Kopek chwalił. To, czy możemy chwilę porozmawiać?
- O nożach rzeźnickich? Kopka chwalił? Pewnie, zużywał dużo noży. Walcie, krasnoludku, jak wam tam...
- Pomordek. Krasnoludek Pomordek. A te noże? To najwspanialsze ostrza na naszym krasnoludzkim świecie. Jakie ostre! Weźmy taki nóż nr 49. Toż to marzenie, rękojeść z antypoślizgowego tworzywa, ostrze o długości czterdziestu centymetrów. Profesjonalne narzędzie dla przetwórstwa mięsnego. Cudo! A mamy takich noży kilkadziesiąt rodzajów, krótkie i długie i tasaki. Idealne i w domu i w zawodowych zastosowaniach. Wszystkie mają pięcioletnią...
- A nadadzą się - przerwał krasnoludek degeneratek Kazimierz - do zarzynania? Albo, do takiego higienicznego punktowego, puk?
- Oczywiście, że się nadadzą. Nasze noże przetną nawet stal. I nie szczerbią się! A jak potrzeba to oferujemy także stalki.
- Hm - z powątpiewaniem w głosie mruknął degeneratek. - Właściwie to ja nie potrzebuję dzisiaj...
- A może się spotkamy, zabiorę wam tylko kilka minut - zaproponował Pomordek anemicznie, nagle tracąc całą energię. - Wiecie krasnoludku, nasze noże są świetne, trzeba je zobaczyć. I Kopka chwalił. To jak? - zakończył z nadzieją w głosie.
- A wiecie co? Może zobaczę...
- To świetnie! Już do was jadę. Już, już - emocjonował się sprzedawca. - Będę u was krasnoludku, za dwadzieścia krasnoludzkich minut. Jadę!
- Ale... - zaczął degeneratek. Odpowiedziała mu cisza.
Trzydzieści krasnoludzkich minut później:
W drzwiach, które otworzył krasnoludek degeneratek naglony wielokrotnym dzwonkiem, stał ogolony na łyso krasnoludek w czerwonej, kraciastej marynarce i wymiętolonych spodniach. Ubranie zdawało się pękać na rozbudowanych bicepsach, szerokiej klacie i potężnych, umięśnionych nogach. W ręku trzymał, wyraźnie uginając się pod jej ciężarem, wielką skórzaną walizkę. Był czerwony z wysiłku, dyszał ciężko.
- Pomordek - wydyszał. - Umawialiśmy się.
- Wlazł - krasnoludek degeneratek nie silił się na uprzejmości. - Tędy - wskazywał drogę prowadząc akwizytora do kuchni.
Komiwojażer z trudem dźwignął walizę na wskazany przez degeneratka stół. Otworzył. W środku, na aksamitnych tackach, starannie przypięte, leżały błyszczące ostrza, od całkiem malutkich do wielkości szabli.
- Pragnę - wciąż dysząc zaczął komiwojażer - zaprezentować...
- Dobra, dobra - przerwał krasnoludek degeneratek. - Oszczędź sobie.
Kazimierz, śledzony zaniepokojonym spojrzeniem Pomordka, wyjmował po kolei ostrza i przejeżdżał po nich opuszkiem palca. Jedno z nich wbił z rozmachem w blat stołu. Nóż wibrował cicho brzęcząc. Kolejnych kilka, biorąc szeroki zamach, rzucił w kierunku kredensu. Wszystkie wbiły się niemal po rękojeść.
- Może wezmę kilka - powiedział z wahaniem.
- Weźmiecie krasnoludku degeneratku? Kilka? - krasnoludek Pomordek wyraźnie zbladł.
- No może ten - Kazimierz wyciągnął nóż z ostrzem czterdziesto, może pięćdziesięciocentymetrowym.
- Numer 57 - wyszeptał akwizytor blednąc jeszcze bardziej. - Nikt nigdy nie kupił...
- I ten - degeneratek wskazał poręczny nóż kształtem klingi przypominający sztylet. - I ten tasak.
- Numer 21 i tasak - Pomordkowi odpłynęła krew z twarzy. - Moje najukochańsze.
- Albo wiecie co? - zdecydował się Kazimierz. - Wezmę wszystkie.
- Nie! Nikt nigdy nie kupi moich noży! - wrzasnął z rozpaczą krasnoludek komiwojażer. - Są moje! Moje! Tylko moje!
- Biorę wszystkie - potwierdził krasnoludek degeneratek Kazimierz. - Coś nie tak?
Krasnoludek Pomordek chwiał się na nogach. Twarz siniała w szybkim tempie, pot zalewał mu czoło. Złapał się, z grymasem bólu, za serce.
- Są moje - powiedział i osunął się na ziemię ciężko łapiąc oddech. - Nie oddam moich dzieci - wycharczał i znieruchomiał.
- Tak, tak - krasnoludek degeneratek Kazimierz, pakując noże do walizki, kiwał z zadumą głową. - Za bardzo przywiązujemy się do rzeczy, a później rach ciach i po zawodach. A noże mi się przydadzą - dodał spoglądając na zwłoki. - Dziękuję przyjacielu.
Odpowiedz
#6
Bardzo sympatycznie, wartko, sprawnie napisane. Podoba mi się ta dynamicznie, krótko cięta ironia. Fajny, nietuzinkowy styl. Piszesz tak ciekawie, że w rezultacie... trochę brak mocnej puenty na końcu, czegoś bardziej przewrotnego... Ale wciąga i ujmuje. Co więcej, z każdym odcinkiem człowiek coraz bardziej przywiązuje się do degeneratka... Pozdrawiam. Wink
Odpowiedz
#7
Cytat:lewym skrzydłem wybijając okno, a prawym zmiatając z półek kolekcję pustych butelek po wódce czystej.

Cytat:Przyrodzenie, radośnie dotąd dyndające między nogami, niemal schowało się w jamie brzusznej; sutki stwardniały, już to z zimna, już to ze strachu, wyglądały teraz jak dwa pociski podkalibrowe gotowe wystrzelić w cel.
Genialny fragment, uśmiałam się

Cytat:Nie mógł mieć więcej niż 30 lat.
fuu

Cytat:- No już - krasnoludku degeneratku Kazimierzu, (nie "-" czasem?)powiedział - głowa do góry.

Cytat:- Acha, - dorzucił

Cytat:- O,ooo (lepiej by było O...ho...o...) - współczująco,

Cytat:która miota się przez dobę (brak przecinka) a i tak wszystkich obsłużyć nie może.

Cytat:A ostrze? Ciągle się tępi (brak kropki) - śmierć wyjął osełkę

Śmierć komiwojażera przeczytam innym razem. Do tego momentu bardzo mi się podoba treść,
pomysłowe, czasem można się rozpłakać ze śmiechu. I ta parodia polskiego dziennikarza, miodzio. Mogłaby być świetna książka z tego.


Kolory w postach są zarezerwowane tylko dla członków ekipy./F.



Odpowiedz
#8
Świnia

– Ty szowinistyczna męska świnio! – krasnoludka Leoncia wymierzyła krasnoludkowi degeneratkowi Kazimierzowi siarczysty policzek.
– Ale, co ja takiego...
– Na powitanie pocałowałeś mnie w rękę.
– Tak, ale...
– Podarowałeś bukiet czerwonych krasnoludzkich róż.
– Ale...
– Przepuściłeś mnie pierwszą przez drzwi!
– No więc...
– Nie wiedzieć dlaczego nosiłeś mnie na rękach!
– Bo...
– Podsunąłeś mi krzesło gdy siadałam!
– Ja...
– Zrywałeś się ilekroć ja wstawałam i podnosiłeś swój świński tyłek żeby zapalić mi papierosa.
– Tak...
– Nalewałeś mi wino, podawałeś przyprawy!
– Bo ja...
– Zrywam z tobą. Ty szowinistyczny wieprzu. Zapomniałeś szowinistyczny knurze, że my walczymy o równe traktowanie płci. Precz! – krasnoludka Leoncia z obrzydzeniem splunęła Kazimierzowi pod nogi i podnosząc wysoko głowę opuściła jego dom.
– Ma rację – pomyślał Kazimierz. – Kopciowi dałbym w zęby więc dlaczego ją miałbym traktować wyjątkowo?
Odpowiedz
#9
Święto
Krasnoludka degeneratka Kazimierza, który odsypiał wczorajszą imprezkę u krasnoludki Janeczki obudził nierówny, chóralny śpiew wielu głosów. Sto lat, sto lat – dobiegało spoza szczelnie zamkniętych okien.
– Co jest – wymamrotał wkurzony degeneratek. Wygramolił się z łóżka i poczłapał do drzwi.
W jego ogródku, wylewając się na ulicę, ba, zajmując – jak okiem sięgnąć – całą widoczną przestrzeń, zgromadził się radosny tłum krasnoludków. Na jego widok, tu i ówdzie podniosły się wiwaty. Powiewały chorągiewki, baloniki wzlatywały w powietrze, sznury serpentyn oplatały i starych i zupełnie młodych krasnoludków, rodzice podnosili w górę oseski. Deszcz konfetti prószył kolorową ulewą pokrywając baranice, bermyce, birety, furażerki, jarmułki, kokoszniki, rogatywki, toczki i turbany; zalegał grubą warstwą na beretach z kolorowej włóczki, kwiecistych bamberskich kornetach, szapoklakach i sombrerach. Błyskały flesze. Z oddali dobiegały, zniekształcone przez rozregulowane wzmacniacze, krasnoludzkie ludowe przyśpiewki. Z rozstawionych, tu i ówdzie, straganów dolatywały zapachy pieczonej kiełbasy, bigosu i kręconej z rozmachem przez opasłych krasnoludków w białych fartuchach waty cukrowej. W górę wędrowały plastikowe kubki wypełnione bursztynowym płynem, na widok którego krasnoludkowi degeneratowi ślinka nabiegła do ust; opuściła bezpieczne schronienie wyschniętej jamy gębowej i – podlegając prawom krasnoludzkiej grawitacji – podążyła w dół po jego zmierzwionej brodzie.
Kazimierz spoglądał na zgromadzenie mrużąc zaczerwienione, pocięte pulsującymi żyłkami oczy i przez dziurę w podartych, zwisających do kolan bokserkach, odsłaniających gąszcz trefionych, czarnych włosów na łonie, od niechcenia drapał się w tyłek. W jego skołatanej głowie myśl o tym, że jeszcze śni współzawodniczyła z inną, o halucynacjach i jeszcze inną, że świat zwariował a on wraz z nim.
Na jego widok, krasnoludek u stóp schodków prowadzących na ganek, ubrany w elegancki frak, czarną kamizelkę, spodnie z lampasami i cytrynową muszkę, uchylił czarny cylinder. Usłużny jegomość w kraciastej marynarce, ze srebrnymi binoklami na nosie i poplamionymi atramentem zarękawkami, kłaniając się gęsto podał mu plik kartek. Inni, towarzyszący mu najwyraźniej, osobnicy obrócili się w stronę świętujących krasnoludków i zaczęli gwałtownie wymachiwać rękoma. Tłum, jak leniwa fala dążąca do brzegu, cichł powoli.
Jegomość w cylindrze odchrząknął do podstawionego przez usłużnego dworaka mikrofonu. Z białej tuby połączonej z mikrofonem pomarańczowym kablem, spoczywającej na kościstym ramieniu wysokiej niczym przerośnięty strach na wróble krasnoludki dobiegł przeszywający pisk, chrobot, trzaski i zniekształcone słowa osobnika we fraku.
– Dostojny krasnoludku. Zanim przejdę do sedna pozwól, że powitam naszych szanownych gości. Najgoręcej witam siebie, jedynego włodarza, ojca naszego miasta, opokę sprawiedliwych i nowoczesnych rządów. Witam także przedstawicielkę krasnoludzkiego Urzędu Wojewódzkiego w osobie krasnoludki Pelagii, osobistej sprzątaczki gabinetu krasnoludzkiego marszałka. Witam krasnoludkę Jeopkę z powiatu, kawiarkę starosty. Witam przewodniczącego naszej krasnoludzkiej Rady Miejskiej, krasnoludka Pędziwiatra. Witam krasnoludzkich radnych. Witam krasnoludzkich mieszkańców, którzy tak licznie przybyli na naszą uroczystość. Nasze krasnoludzkie miasto pod moimi światłymi rządami, rozkwita! To ja, burmistrza naszego krasnoludzkiego miasta, krasnoludek Filemonik Tamponik, prowadzę naszych mieszkańców do dobrobytu jakiego krasnoludzki świat nie widział! Nasze miasto, dzięki mnie, Tamponikowi, jest pierwsze miejsce wśród innych krasnoludzkich miast. I niech inne krasnoludzkie miasto wsadzi sobie w nos twierdzenie, że to oni są pierwsi. I jeszcze inne krasnoludzkie miasto, też niech sobie wsadzi. I inne… też. To ja Filemonik Tamponik, zbudowałem nasze krasnoludzkie drogi, zbudowałem nasze krasnoludzkie akwedukty i nasze krasnoludzkie wychodki. Tymi rękoma! – zakrzyknął wyrzucając w górę ręce. Kartki, które trzymał w dłoni wyleciały w powietrze białym wachlarzem pożądliwie pochwyconym przez wiatr . Towarzyszący mu urzędnicy rzucili się w daremnej próbie ich pochwycenia.
Z tłumu rozległy się gwizdy. Zrazu pojedyncze, później narastające. Wkrótce rażący wyczulone uszy Kazimierza harmider stał się wszechogarniający. Jego sterany bębenek i kowadełko, odbierały hałas jak nieprzyjemną, świdrującą kakofonię. Przechylił się przez balustradę i wydał z siebie resztki niestrawionego alkoholu, koreczków serowych, skwaszonych ogórków, krasnoludzkiej zwyczajnej… Wielobarwny strumień sięgnął kloszarda, który przycupnął z butelczyną w cieniu ganku.
– Ta szyneczka Janeczki, podwędzana, była naprawdę dobra – pomyślał krasnoludek degeneratek ocierając usta nadgarstkiem i lustrując szybkim spojrzeniem mokrego, choć najwyraźniej zadowolonego z życia i obecnej swej sytuacji nieszczęśnika.
Tymczasem, na gest burmistrza, z pobliskich uliczek zaczęły wysypywać się zastępy zmotoryzowanych odwodów krasnoludzkiej milicji. Czarne uniformy i hełmy, plastikowe tarcze i półtorametrowe, giętkie białe pałki. Bijące serce burmistrza. O bruk uderzyły równym rytmem podkute, solidne buty. Lagi uderzyły zgodnym łomotem o tarcze. W tłum poleciały wystrzeliwane z podręcznych moździerzy pojemniki z gazem łzawiącym. Z terkoczących, opancerzonych ciężarówek jadących za szpalerem krasnoludzkiej milicji trysnęły silne strumienie zabarwionej na niebiesko wody zbijając z nóg krasnoludków uciekających panicznie w kierunku jedynej niezamkniętej przez siły porządkowe uliczki. Nie wszyscy umknęli. Jedni, zależnie od stopnia w jakim zapoznali się z butami uciekających (najgorsze okazały się szpileczki szykownych krasnoludek), zalegli nieruchomo, inni czołgali się z jękiem w przypadkowych kierunkach. Krasnoludzcy milicjanci zastygli w równych szpalerach, ich wysunięci przed szeregi dowódcy salutowali. Silniki polewaczek i suk cicho mruczały w gotowości. Ze schodków pobliskiego sklepu wolno, stopień po stopniu zsuwał się dziecinny wózeczek...
– No. Pięknie jest – westchnął burmistrz Tamponik otoczony wciąż radośnie wyszczerzoną zgrają urzędników. – Otóż – kontynuował Filemonik – mam zaszczyt, w imieniu swoim i Krasnoludzkiej Rady Miejskiej, przekazać wam, krasnoludku degeneratku Kazimierzu, klucze do naszego krasnoludzkiego miasta. Pozwolę sobie wyrazić szczerą nadzieję, że zaszczyt ten, który was dotknął w dniu dzisiejszym, pozwoli wam dumnie reprezentować nasze krasnoludzkie miasto w tym jakże doniosłym dla nas, krasnoludków z naszego krasnoludzkiego miasta, dniu. Przyjmijcie więc te klucze – burmistrz wręczył degeneratowi kuty, ciężki jak kowadło olbrzyma, przedmiot. – Nie musicie dziękować – dodał gdy Kazimierz pochylił się pod ciężarem – należało się wam.
– Ale – wyjąkał degeneratek przyciskając do piersi niespodziewany dar – dlaczego? Za co?
– Nie wiecie? Przecież wczoraj Krasnoludzkie Zgromadzenie ogłosiło dzisiejszy dzień waszym dniem. Światowym dniem degeneratków wszystkich krasnoludzkich krajów!
Kloszard pod gankiem krasnoludka degeneratka Kazimierza głośno beknął.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości