Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 4
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
O kopaniu grobów i nie tylko
#46
Przecież edytowałem to już wczoraj Oo
Lovercraft

"Każda godzi­na ra­ni, os­tatnia zabija."
Odpowiedz
#47
No patrz, nie zauważyłem.
Odpowiedz
#48
Powiem Ci tak: zainteresowało mnie. Mimo, że spodziewam się, że jeszcze trochę potrwa zanim dowiemy się zakończenia Big Grin no właśnie... nienawidzę seriali, dlatego szczerze wolałbym chyba, gdyby to było od razu w jednym kawałku, ale cóż ^ ^

Opowiadanko poprowadzone dosyć lekko, nie masz problemu z prowadzeniem historii, jak dla mnie. Liczę jednak, że w kolejnych częściach opowiesz nam troszkę więcej o bohaterach... No ale nie wyprzedzam Big Grin Dawaj dalej!

Pozdrawiam.


[...] we kill people who kill people because killing people is wrong [...]
Odpowiedz
#49
"sięgnął do wewnętrznej kieszeni kurtki po papierosa. Chwilę delektował się smakiem najtańszego tytoniu dostępnego w sklepie"

Trochę mi tu zgrzyta, głównie dlatego, że sięgnął po papierosa, a delektował się smakiem "tytoniu, dostępnego w sklepie". Ponieważ można kupić sam tytoń, to się trochę gryzie, bo to tak jakby kupił paczkę tytoniu, a sięgnął po papierosa, ale delektował się tym tytoniem, który kupił. Tak mi to brzmi. Jeśli kupił tytoń, to sięgnął po skręta. Jeśli kupił papierosy, do delektował się smakiem taniego tytoniu - bez "dostępnego w sklepie". Tak mi to jakoś lepiej brzmi. Nie wiem czy jasno to przedstawiłem...

Poza tym trochę za dużo informacji w tym zdaniu. Czy to, że dokonał zakupu w sklepie w pobliżu ich domu? (o, właśnie, ICH domu, ale jak dotąd mamy tylko jednego bohatera, to jakich znowu ich?)

Rozumiem, że wzmianka o TANIM tytoniu wnosi coś, bo sugeruje byc może, że facet jest biedny, w dodatku kopie coś po nocach (na cmentarzu, wnosząc po tytule), więc daje jakiś obraz bohatera. Fakt,że kupuje tytoń w sklepie, który znajduje się w pobliżu domu raczej nic nie wnosi...



"nie śmiał sprzeciwić się wujkowi (który na dobrą sprawę przyjechał tu w nocy tylko z przyzwyczajenia)" - bardziej pasuje tu "wujowi" jakoś, aczkolwiek później znowu masz wuja i jest powtórzenie... Wzmianka w nawiasie niepłynna. Rozumiem, że to kolejna informacja dla czytelnika, która opisuje bohatera, ale trochę zgrzyta ten nawias.

"jeśli wuj każe coś zrobić, to się to robi. Obojętnie, co by to nie było." - przekombinowałeś lekko. To to, co by to było by to to Big Grin

"Młody przerwał kopanie, by rozprostować zbolałe plecy" - raczej obolałe

Cytat:ale nie śmiał sprzeciwić się wujkowi (który na dobrą sprawę przyjechał tu w nocy tylko z przyzwyczajenia). Nauczył się tego już dawno, jeśli wuj każe coś zrobić, to się to robi. Obojętnie, co by to nie było.
Młody przerwał kopanie, by rozprostować zbolałe plecy. Ręcznikiem przerzuconym przez szyję otarł czoło i spojrzał na wujka.

- Mogę zrobić sobie chwilę przerwy, wuju? Już prawie rąk nie czuję.



"Nie było ważne, że chłopak miał dopiero szesnaście lat, a jego wątłej postury zdawał się nie dostrzegać wcale – wiedział, że jest silny." - gramatyka. Podmiot - TO (nie było ważne), w zdaniu podrzędnym podmiotem na powrót staje się wujek (ON zdawał się nie dostzegać).

Dlaczego odzielasz dialogi od reszty tekstu enterem?



"Opuścił się do grobu. " - raczej wskoczył, zszedł czy jakoś tak.



"Im był starszy, tym częściej myślał o wypadku samochodowym, przez który stracił dwie najbliższe osoby." - jakoś dziwnie to brzmi. Skoro nigdy ich nie znał, to jak mogą być "najbliższe"? Tak pół na pół. Zgrzyta.



"było to całkiem normalne, serce już nie to, a sprawa też niebłaha, to i tłukło się w piersi niesłabo." - fajne zdanie, ale chyba nie w takim szyku

Może "było to całkiem normalne - serce już nie to, w dodatku tłukło się w piersi niesłabo, bo przecież sprawa też niebłaha" czy coś w ten deseń?



"jednak księżyc, jakby widząc całą sytuację, wyszedł zza chmur, oświetlając okolicę."

Będąc za chmurami, nie mógł "widzieć: raczej. Może przerób to zdanie używają "przewidując" czy "zgadując"?



"Młodzieniec nawet nie wiedział, kiedy zmorzył go sen, lecz gdy w końcu się obudził, słońce było już całkiem wysoko na niebie. "

Spójnik "lecz" chyba jest tutaj niewłaściwie użyty. Fakt, że słońce było wysoko, kiedy się obudził raczej nie ma nic wspólnego z faktem, że Kacper bezwiednie zasnął.



"Ludzie uciekli stąd już dawno temu, nikt nawet nie odwiedzał zmarłych na cmentarzu."

To zdanie neguje wcześniejsze: "O tej porze dwaj mężczyźni byli jedynymi żywymi na tym zapomnianym przez Boga i ludzi cmentarzu."

Skoro nikt to nie przychodził, a poza tym cmentarz był dawno zapomniany, to nieistotne, o której tam byli, bo teoretycznie zawsze byliby jedynymi żywymi, według podanych informacji.



Muszę teraz wracać do pracy, zwaliło mi się trochę na głowę... Jeszcze wrócę, jak znajdę chwilę Smile
You'll never shine
Until you find your moon
To bring your wolf to a howl.
--- Saul Williams
Odpowiedz
#50
Poczekam na cały komentarz i wtedy się odniosę Wink
Lovercraft

"Każda godzi­na ra­ni, os­tatnia zabija."
Odpowiedz
#51
Noc w lesie zapada nadspodziewanie szybko, więc obaj mężczyźni byli nie lada zdziwieni, gdy w parę chwil dookoła nich zapanowała ciemność. Zbigniew zatrzymał się, zamrugał i wyciągnął dłoń przed siebie. Ledwie niewyraźny kontur palców zamajaczył przed oczyma.
- Patrz, jak leziesz, matołku – rzucił, łapiąc równowagę po tym, jak Kacper wpadł mu na plecy.
- Przepraszam. Nic nie widać, wujku.
- Tak, tak. Chwila, gdzieś w tych tobołach mam lampkę.
Dało się słyszeć uderzenie o ziemię czymś ciężkim. Zbigniew rozpiął zamek i po omacku począł przeszukiwać zagracone wnętrze plecaka. Co rusz jakieś przedmioty upadały na ściółkę z cichym pacnięciem.
Kacper stał bez ruchu, czekając aż wuj znajdzie światło, gdy zza pleców dobiegł go głośny dźwięk. Huhu, huhu. Chłopak ruszył do przodu w panice, wpadając na wujka i stojący przed nim plecak. Wylądowali na ziemi.
- To tylko sowa! - krzyknął Zbigniew, wypluwając z ust kilka źdźbeł trawy. - Ludzie święte, i ty chcesz mi tu pomóc, gdzie byle ptaszek napędził ci takiego pietra?
- Ja... Tak, masz rację. Przepraszam, to już się nie powtórzy. - Spuścił nos na kwintę.
- O! Mam to cholerstwo – krzyknął wuj, znalazłszy lampkę kilka centymetrów od prawej dłoni. - No, przynajmniej ten upadek nie poszedł na darmo.
W ciemności rozbłysło białe światło. Zbigniew uśmiechnął się szeroko i szturchnął siostrzeńca w ramię.
- No, nie mów, że będziesz płakał. - Wyszczerzył zęby.
Kacper rzucił tylko mordercze spojrzenie i wstał z ziemi. Szybko zajął się pakowaniem wysypanych rzeczy, wszystko byleby nie patrzeć na wujka po tym zawstydzającym ataku paniki.
Parę chwil później wszystko było na swoim miejscu i właśnie wtedy wuj rzekł:
- No, to tutaj zatrzymamy się na noc. Wypakuj mój plecak, gdzieś na dole mam konserwy i małą butlę z gazem. - Szelmowski uśmiech wykwitł na twarzy Zbigniewa.
Kacper przykucnął przy plecaku, nie reagując na kolejny fantastyczny żart, czym miał nadzieję pokaże, że nie śmieszą go one nic a nic.

Po zjedzonym posiłku, skądinąd całkiem smacznym, zabrali się za rozbijanie namiotów. Tym razem wuj nie pozwolił Kacprowi pracować samemu, mówiąc, że jeśli chodzi o dach nad głową, woli wziąć sprawy we własne ręce, więc rola młodziana ograniczała się tylko do podawania śledzi.
Po wbiciu ostatniego klina odeszli na kilka kroków od świeżo rozbitych poliestrowych chatek, podziwiać dzieło. Wprawdzie oba były dziwnie krzywe w tym samym miejscu, z lewej i u góry, ale nie przejęli się tym za bardzo i szybko zanurkowali do wnętrza swoich namiotów, szukając przyjemnego ciepła w śpiworach, zabranych z plecaków.
Kacper wyciągnął się, ziewając przeciągle. Spojrzał na materiałowy sufit, rozważając swoje położenie. Nie jest źle, pomyślał, przynajmniej nie muszę harować jak wół w domu. Trochę sobie wstydu narobiłem przed wujkiem, ale jutro się poprawię. Może wtedy przestanie ze mnie żartować...
Nawet nie wiedział, kiedy świadomość ustąpiła miejsca marzeniom sennym.

Wiekowy dąb z koroną rozrośniętą do niebotycznych rozmiarów górował nad dwoma niepozornymi namiotami. Szum wiatru w gałęziach przywodził na myśl odległe grzmoty, raz głośniejsze, raz cichsze.
Wiatr ustał, a mimo to kilka grubszych konarów nachyliło się nad dwoma ciemnymi trójkątami. Żadna inna gałąź czy choćby najmniejszy listek ani drgnęły. Rozczapierzone, wielopalczaste dłonie monstrum zbliżały się coraz bardziej do śpiących mężczyzn, którzy nieświadomi niczego chrapali w najlepsze. Szpiczaste szpony zatrzymały się, ledwo dotykając powierzchni namiotu, jakby gładząc nieznany materiał. Delektowały się tym uczuciem, podczas gdy w wyższych partiach drzewa harcowały delikatne, ledwo widoczne mimo panującego mroku wyładowania elektryczne, przeskakując z gałęzi na gałąź.
Kacper obudził się, gwałtownie wyrwany ze snu przez trzask pioruna. Przetarł oczy dłońmi zaciśniętymi w pięści i rozejrzał się zdezorientowany. W głowie kołatał mu się obraz jakiegoś starca o długich, siwych włosach i złotych wąsach.
Młodzian usiadł. Teraz, gdy już się rozbudził, nie był pewien czy ten piorun nie odwiedził go jedynie we śnie. Podwinął rękaw i spojrzał na cyfrową tarczę zegarka. Siódma rano.
- No nie, nawet w lesie wstaję normalnie... - Pokręcił z niedowierzaniem głową.
Potarł policzki, starając się je trochę rozgrzać; dopiero teraz uświadomił sobie ziąb panujący dookoła. Chwycił polar, który zdjął przed wejściem do śpiwora, ubrał się i wyczołgał na zewnątrz.
Widok wuja szykującego śniadanie mocno go zdziwił. Sądził, że będzie musiał jeszcze sporo poczekać, nim ten wstanie.
- Wujku, słyszałeś ten grzmot? - Kacper przycupnął obok butli, na której grzał się garnek z fasolką.
- Tak.
- Tak? Naprawdę? - ożywił się chłopak.
- Pewnie. Jak cię zaraz grzmotnę w ten łeb, to i drugi raz usłyszę. - Wstał, rozprostowując kończyny. - Jaki znowu grzmot?
- No... Nie, nic, pewnie mi się śniło.
Zbigniew uśmiechnął się i podał siostrzeńcowi termos z herbatą, którą przygotował wcześniej. Kacper sączył gorący napar, czując przyjemne ciepło rozlewające się po całym ciele. Spojrzał na wuja i odwzajemnił uśmiech.
- No, dziś czeka nas długi marsz. - Klepnął siostrzeńca w plecy, gdy ten odsuwał kubeczek od ust. Gorąca herbata chlusnęła na polar i spodnie. - Łamaga.
Kacper rzucił wujkowi nienawistne spojrzenie razem z kubkiem. Od razu zaczął żałować tej pochopnej decyzji, ale na szczęście Zbigniew tylko machnął ręką i przykucnął, by zamieszać fasolkę.
- Huh, ja się najadłem – rzekł wuj chwilę później.
- Ja też. Dziękuję.
- Oho – Zbigniew wstał – uważaj, bo teraz dopiero będzie grzmieć.
Wyciągnął z plecaka rolkę papieru toaletowego i udał się w pobliskie chaszcze. Kacper z trudem zdusił wybuch śmiechu i wziął się za sprzątanie po śniadaniu i nim wuj wrócił, wszystko było gotowe do drogi.
- O, nawet namioty spakowałeś. Dobrze, idziemy.

Maszerowali już ładnych kilka godzin, więc zadyszka, którą złapali, nie była niczym dziwnym, wszak spacer przez las nie należy do rzeczy najprostszych. Pot ściekał im do oczu, a ciężkie plecaki, łopaty i siekiera wcale nie ułatwiały zadania. Kacper już miał się zatrzymać i zaprotestować, gdy kątem oka dostrzegł ruch po prawej stronie. Szybko spojrzał w tamtym kierunku, lecz mimo usilnego przypatrywania się, nie dostrzegł niczego, co mogłoby być podejrzane. Zastanowił się, czy mówić o tym wujkowi, ale ułamek sekundy później stwierdził, że nie będzie bez sensu panikował, pewnie mu się przywidziało.
Przez resztę dnia, nie wydarzyło się nic interesującego, poza jednym upadkiem Zbigniewa, o którym ten zakazał dyskutować. Kacper przytaknął skwapliwie, ale mimo to szepnął żartobliwą uwagę, tak by wuj ją usłyszał.
Gdy Zbigniew ocenił, że niedługo się ściemni, usiedli na wiatrołomie i odetchnęli. Zbigniew wyciągnął mapę i kompas, o których Kacper do tej pory nie miał pojęcia, i zaczął studiować trasę.
- Z tego, co tu widać, jutro powinniśmy dotrzeć na miejsce. Tak, tak... Całkiem niedawno mijaliśmy ten mały strumyczek, więc powinniśmy być gdzieś tu – wskazał palcem na środku zielonego pola – także jest okey. Jutro po południu, jeśli wszystko pójdzie dobrze, dotrzemy do celu.
- Super. A właściwie idziemy w jakieś konkretne miejsce, wujku?
- Tak, do pewnej mało znanej groty. Przeszukamy ją i jej okolice.

CDN...
Lovercraft

"Każda godzi­na ra­ni, os­tatnia zabija."
Odpowiedz
#52
Cytat:Po wbiciu ostatniego klina odeszli na kilka kroków od świeżo rozbitych poliestrowych chatek, podziwiać dzieło.
Dałbym jakiś spójnik po przecinku. Może "by".

Cytat:Wprawdzie oba były dziwnie krzywe w tym samym miejscu, z lewej i u góry, ale nie przejęli się tym za bardzo i szybko zanurkowali do wnętrza swoich namiotów, szukając przyjemnego ciepła w śpiworach, zabranych z plecaków.
Podkreślone bym usunął.

Cytat:- Pewnie. Jak cię zaraz grzmotnę w ten łeb, to i drugi raz usłyszę. - Wstał, rozprostowując kończyny
Dobre.


Nie było jakichś większych potknięć. Było za to co innego. W końcu coś się chyba zaczyna dziać tak na poważniej.Smile I dalej nie wiadomo właściwie, co. Umiesz trzymać człowieka w niepewności. Najbardziej spodobała mi się nocna scenka z drzewem. Pozdrawiam!
Odpowiedz
#53
Cytat:Minęła trzecia nad ranem, gdy starszy mężczyzna wbił łopatę w ziemię i oparł się o nią, ciężko dysząc. Otarł pot z czoła i sięgnął do wewnętrznej kieszeni kurtki po papierosa. Chwilę delektował się smakiem najtańszego tytoniu dostępnego w sklepie w pobliżu ich domu ich? na razie nie wiemy, kto to są oni, więc zgrzyta, by zaraz splunąć siarczyścieplunąć siarczyście? - zgrzyt, zgrzyt do wykopanego dołu, tuż obok stóp pracującego w nim młodego chłopaka. Stary popatrzył na niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy i pokręcił głową. Schylił się, by podkręcić moc małej lampki z diodami LED, wszak księżyc schował się za chmurami i nie zanosiło się na jego szybki powrót.
O tej porze dwaj mężczyźni byli jedynymi żywymi na tym zapomnianym przez Boga i ludzi cmentarzu. Teren stał nieużywany od lat, a przyroda powoli odbierała to, co do niej należało. Nikt inny nie był na tyle głupi czy też pijany, by się tutaj zapuszczać. Wprawdzie młodzieniec też nie był, ale nie śmiał sprzeciwić się wujkowi (który na dobrą sprawę przyjechał tu w nocy tylko z przyzwyczajenia). Nauczył się tego już dawno, jeśli wuj każe coś zrobić, to się to robi. Obojętnie, co by to nie było.
Młody przerwał kopanie, by rozprostować zbolałe plecy. Ręcznikiem przerzuconym przez szyję otarł czoło i spojrzał na wujka.

- Mogę zrobić sobie chwilę przerwy, wuju? Już prawie rąk nie czuję.

Zbigniew spojrzał na bratanka. Rzeczywiście, pot ciekł z młodego czoła ciurkiem, zlepiwszy wcześniej włosy, które w połączeniu z brudem sprawiały wrażenie niemytych od miesięcytygodni, niemyte od miesięcy to bylaby skorupa, nie włosy. Jednakże wuj nie należał do osób zbyt miłosiernych. Nie było ważne, że chłopak miał dopiero szesnaście lat, a jego wątłej postury zdawał się nie dostrzegać wcale – wiedział, że jest silny.

- Nie marudź. Twoi rodzice nie byliby zadowoleni, gdybym wychował ich syna na lebiodę – Spojrzał na młodzieńca z wyższością. – Kop, kop.
- Ale...
- Bez dyskusji – uciął, chwytając łopatę. Opuścił się do grobu. – Jeszcze tylko trochę, z metr głębiej i powinniśmy się dokopać do trumny.

Kacprowi na samą myśl o rodzicach zrobiło się smutno. Wiele by dał, żeby żyli, żeby mógł ich poznać. Im był starszy, tym częściej myślał o wypadku samochodowym, przez który stracił dwie najbliższe osoby. Marzył o normalnym domu, bo mieszkanie z wujem bardziej przypominało obóz dla niewolników, aniżeli normalną rodzinę. Przynajmniej jeśli chodziło o pracę, bo na brak żywności czy dóbr materialnych nie mógł narzekać. Jednak harówka od świtu do zmierzchu mogła zmęczyć nawet najwytrwalszych, a dodając do tego cotygodniowe nocne wyprawy... Chłopak westchnął tylko i wrócił do kopania.
Nie wiedział, czego tak właściwie szukali. Każdy z takich wypadów kończył się fiaskiem, po którym wuj spijał się do nieprzytomności w zamkniętej piwnicy, aale? mimo to nie tracił nadziei i wytrwale kontynuował poszukiwania tego zagadkowego czegoś.
Chłopak nie wiedział też, że wuj z każdej takiej eskapady jednak coś przywoził. Nie mógł wiedzieć, Zbigniew starannie ukrywał swoje prawdziwie zamiary. Zawsze po skończonym kopaniu, po kolejnym teoretycznym fiasku, po kolejnej wiązance przekleństw na niby źle wybrany grób, wysyłał bratanka do samochodu, by odniósł sprzęt, a sam na chwilę siadał w dole,by? odsapnąć. Wtedy to zabierał kilka potrzebnych mu kości i, jeśli takowe były, drogocennych przedmiotów mających, przynajmniej według niego, magiczną moc - wtedy to zabierał kilka potrzebnych mu kości i - o ile na takie natrafił, drogocennych przedmiotów, które w jego opinii miały magiczną moc.
W końcu łopata Kacpra uderzyła w coś metalowego. Nie od razu zdał sobie sprawę z tego, co się stało. Kopał dalej i dopiero po paru sekundach zamarł ze szpadlem w powietrzu. Metalowa trumna?

- Wujku?
- Odsuń się, chłopcze. – Zbigniew doskoczył do bratanka, odrzucając łopatę w bok. – To niemożliwe. To nie może być taka trumna, nie ma prawa tu... Przecież to osiemnastowieczny grób... Szlachcica... - Wyjął z kieszeni notesik. – Tak, tak, zgadza się. Herbu...

Chłopak wspiął się na powierzchnię. Wolał odejść na bezpieczną odległość, zwłaszcza, że wuj zaczął mówić bardziej do siebie, niż do niego.
Zbigniew padł na kolana i powoli odsłaniał znalezisko, odgrzebując ziemię gołymi dłońmirękoma?. Nie baczył na kamienie, które rozcinały skórę, pracował opętany jakąś dziwną siłą. Z coraz większą zapalczywością rozrzucał glebę na boki, aż jego oczom ukazała się sporych rozmiarów bomba lotnicza.

- Szlag! – Wyskoczył z grobu, dysząc ciężko. – Uff, dobrze, że nie odkopywałem tego łopatą. Jakbym uruchomił zapalnik...

Otarł czoło i wsparł dłonie na kolanach. Stał tak dłuższą chwilę, dysząc ciężko z opuszczoną głową. Mając sześćdziesiąt lat na karku, było to całkiem normalne, serce już nie to, a sprawa też niebłaha, to i tłukło się w piersi niesłabo.
Spojrzał na bratanka i uśmiechnął się krzywo.

- Dobra, wracamy. Zostaw sprzęt na dnie, nie będziemy ryzykować, w domu mamy tego sporo. Idę do auta, a ty szybko zasyp grób i przyjdź do mnie.
- Ale... łopaty są...
- Masz ręce. Dasz radę.

Kacper spojrzał z wyrzutem na wuja i niechętnie pokiwał głową. Nie było co dyskutować, im szybciej weźmie się do pracy, tym prędzej będzie w domu.
Wuj już oddalał się miarowym krokiem. Zabrał ze sobą lampkę, nie przejmując się chłopakiem, jednak księżyc, jakby widzącobserwując? całą sytuację, wyszedł zza chmur, oświetlając okolicę.
Zakopywanie grobu bez łopaty zajęło Kacprowi kilka godzin, ale też dół był sporych rozmiarów.kilka godzin - zakopywanie grobu wcale nie zdaje się byc tak mozolnym zajęciem - spychając ziemię, mógłby to zrobić w godzinę - dwie Chłopak, oblepiony błotem, opadł za ziemię. Bolały go wszystkie mięśnie, ledwo mógł ruszyć palcem. Położył głowę na mokrej od rosy trawie i wpatrzył się w niebo, które jaśniało z każdą chwilą, zdradzając bliskość dnia.
Młodzieniecchłopak? nawet nie wiedział, kiedy zmorzył go sen, lecz gdy w końcu się obudził, słońce było już całkiem wysoko na niebie. Szybko poderwał się i pobiegł do auta.
Minął zniszczony mur i zatrzymał się, nie wierząc własnym oczom. Wuj odjechał. Zostawił go tutaj, kilometry od domu!
Usiadł na niższej partii cegieł, by się zastanowić. Nawet nie wiedział, gdzie jest ten cmentarzgdzie jest cmentarz, na którym się znajduje?! Kiedyś była tu jakaś wioseczka, ale teraz podupadające domy zionęły pustką. Ludzie uciekli stąd już dawno temu, nikt nawet nie odwiedzał zmarłych na cmentarzu.
Wstał i rozejrzał się dookoła. Nic. Żadnych znaków, żadnych drogowskazów. Nie miał pojęcia, w którą stronę jest najbliższa miejscowość, więc ruszył w losowo wybranym kierunku.


Stary volkswagen transporter wtoczył się na podjazd, hałasując niemiłosiernie. Zbigniew zatrzymał pojazd, czekając, aż uniesie się brama garażowa.
Wjechał, wyłączył silnik i wysiadł z auta. Podszedł do blaszanej szafy, w której trzymał zapasowy sprzęt do rozkopywania grobów i zapakował go do tyłudo tyłu garażu?. Wolał zrobić to od razu, żeby nie dopuścić do sytuacji, w której przejeżdża kilkadziesiąt kilometrów, by stwierdzić, że zapomniał łopat. Raz już tak zrobił, wystarczy.
Udał się do „gabinetu”, jak nazywał pokój, w którym trzymał swoje notatki. Było to niewielkie pomieszczenie, parę metrów kwadratowych zawalone stosami dokumentów i podniszczonych, opasłych tomów. Mebli nie było tam wcale, nie licząc małego stolika i krzesła, stojących pod jedną ze ścian.
Pospiesznie przeglądał zgromadzony materiał w poszukiwaniu właściwej książki. Gdy w końcu ją znalazł, wsadził tom pod pachę i udał się na ganek, biorąc po drodze piwo z lodówki.
Rozsiadł się na huśtawce i przez chwilę obserwował łąkę za domem, zwieńczoną potężną puszczą.
W zamyśleniu sączył złocisty trunek. Dopiero ryk dobiegający od strony lasu wyrwał go z tego stanu. Odstawił butelkę i chwycił księgę, której okładka pokryta była runicznymi znakami.
Otworzył ją w mniej więcej połowie tutaj "w" objętości, zdawałoby się na chybił trafił, lecz szybko zaczął przeglądać wersety na prawej stronie, pomagając sobie palcem. Na jego twarzy pojawił się wyraz niezrozumienia.

- No tak, wszystko się zgadza. To na pewno był ten grób, ale ten pocisk... – Zasępił się. – Będzie trzeba wrócić tam samemu, nie ma co narażać na śmierć młodego.

Po chwili przypomniał sobie, że zostawił go w tej wymarłej wiosce i powiedział, jakby usprawiedliwiając samego siebie:

- Poradzi sobie. Musi tylko dojść do jakiejś drogi i złapać stopa. Tak... – Dopił piwo i udał się pod prysznic.


Zbliżał się wieczór, a ciemne, deszczowe chmury powoli zalewały niebo. Zbigniew robił kolację, wyglądając co chwilę przez okno na podjazd. Zaczynał się niepokoić o bratanka. Zbyt długo nie wracał. Jeśli dalej tak pójdzie, będzie musiał go szukać, a to nie bardzo mu się uśmiechało, zważając na bliskość ulewy.
Skończył jeść omlet i wyszedł przed dom.

- Chłopcze, gdzie ty się podziewasz? – wyszeptał, wpatrując się w zakręt oddalony o kilkaset metrów.

Wyciągnął komórkę. Zbigniew mimo swojego wieku, świetnie radził sobie z nowościami technologicznymi. Komputery, smartfony czy GPS-y nie były dla niego problemem.
Zegar wyświetlał godzinę dwudziestą. Mężczyzna pokręcił głową z niesmakiem. Nie miał wyboru, musiał go poszukać. Nie wybaczyłby sobie, gdyby coś stało się Kacprowi. Kochał go mimo tego, jak go traktował. Był dla niego twardy,niepotrzebny przecinek dla jego dobra. Przynajmniej miał taką nadzieję.
Kilkanaście minut później Zbigniew był gotowy do drogi. Wskoczył na swojego choppera i ruszył w zapadającą noc.


Huk wybuchu dotarł do uszu chłopaka.do uszu chłopaka dotarł huk wybuchu Ten momentalnie zatrzymał się i odwrócił. Otworzył usta w niemym szoku. Nawet stąd widział słup dymu unoszący się na sporą wysokość. Sądząc po tempie marszu, cmentarz musiał być już jakieś dwadzieścia kilometrów za nim.dwadzieścia kilometrów to dużo, a jak on to wykrył po tempie marszu? Pokręcił z niedowierzaniem głową.

- Potężna bomba... - mruknął i ruszył w dalszą drogę.

Był wściekły na wujka, a do tego głodny. Od wczorajszego wieczora nie miał nic w ustach, a jeżynami rosnącymi przy drodze nie sposób było się najeść. Podniósł z asfaltu mały kamyczek i cisnął nim w drzewo,niepotrzebny przecinek stojące obok.
To musiało się skończyć. Wuj tym razem przesadził. Chłopak zdecydował, że więcej nie pozwoli sobą tak pomiatać, nawet jeśli oznaczałoby to wyprowadzkę. Trudno, jakoś da radę. Przynajmniej nie będzie harował za darmo, a rola popychadła też się już znudziła.
Usiadł na poboczu, próbując opanować drżenie rąk i uspokoić oddech. Kogo on chciał oszukać? Rok temu skończył szkołę,niepotrzebny przecinek na gimnazjum. Tak, był zdolnym uczniem, szybko wszystko chwytał i ostatnie dwie klasy wynudziły go niemożliwie, ale bez wykształcenia przynajmniej średniegobez przynajmniej średniego wykształcenia miał nikłe szanse na przyjęcie gdziekolwiek. Umiał dobrze posługiwać się łopatą. Może kopanie rowów? Siekierą też władał. Zostanie drwalem?
Wstał. Nie pora na takie rozważania. Musiał wrócić do domu i... chociaż porozmawiać z wujkiem. Wątpił, by to odniosło skutek, ale spróbować nie zaszkodzi.
Zmierzch zbliżał się nieubłaganie, gdy z oddali zaczął dobiegać warkot silnika. Chłopak był potwornie wyczerpany, ale mimo to odgłos wydawał się znajomy. Pojawiła się nutka nadziei. Motocykl wujka? Niemożliwe. Stary przecież by po niego nie przyjechał...
Chopper wyłonił się zza zakrętu, furkocząc gniewnie. Chwilę później zatrzymał się przed chłopakiem.

- Wujku! - krzyknął Kacper, gdy mężczyzna na motocyklu zgasił przedni reflektor. – Tak się cieszę!

Cała złość wyparowała w moment. Chłopak rzucił się na szyję wuja, z trudem powstrzymując łzy. Nie chciał, by widziano go płaczącego.
Zbigniew uśmiechnął się mimowolnie, całe szczęście chłopak tego nie dostrzegł.

- Wskakuj, łajzo – rzucił tylko, starając się opanować radość w głosie. - Już dość się ciebie naszukałem!

Odsunął chłopaka na długość ramion i przyjrzał mu się dokładnie.

- Masz szczęście, że nie zostałeś na tym cmentarzu, bo chyba bym cię zabił.


Zbigniew poczekał, aż chłopak zaśnie i, zostawiwszy w kuchni kartkę z informacją o wybyciu na zakupy, udał się do garażu. Po wybuchu bomby już nic mu tam nie zagrażało, musiał sprawdzić grób. Wiedział, że jest rozsadzony, ale może szczęście dopisze i coś znajdzie.
Nie chcąc hałasować, zwolnił hamulec ręczny i wypchnął auto na ulicę. W duchu chwalił się za zrobienie pochyłego podjazdu.
Trochę ponad godzinę później dojechał na miejsce. Ze schowka wyjął latarkę o największej mocy, wziął łopatę z tyłu i ruszył na cmentarz, dziękując Bogu, że deszcz jednak przeszedł bokiem, bo brodzenie po kostki w błocie nie było ciekawą perspektywą.
W powietrzu jeszcze było czuć zapach ziemi i spalenizny, a delikatna mgiełka utrudniała poszukiwania, rozpraszając snop światła. Cóż, będzie trzeba się nagimnastykować, pomyślał.
Doszedł do dziury po wybuchu, mającej średnicę co najmniej kilkunastu metrów. Na dno osypały się szczątki pobliskich nagrobków i część kości, resztę pewnie rozrzuciło dookoła. słup dymu widoczny z odleglosci 20 km, a piszesz o tym tak, jakby nic się nie stało - siła wybuchu powinna zetrzeć to miejsce w pył
Postanowił działać systematycznie. Wrócił na początek cmentarza i w myślach podzielił obszar na kilkadziesiąt sektorów, po mniej więcej metr kwadratowy każdy. Na krawędziach kwadratów powbijał walające się dookoła patyki i przystąpił do pracy, klucząc między nagrobkami.znów zgrzyt - kilkadziesiąt sektorów po metr kwadratowy każdy, to daje nam kilkadziesiąt metrów kwadratowych - mały, niecmentarny obszar
Przy piątym sektorze w końcu na coś trafił. Podniósł fragment pogiętego wybuchem metalu. Czyżby szabla? Prawdopodobnie tak, ale w takim stanie, bez ponownego przetopienia nie nada się do niczego. Odłożył znalezisko na miejsce, by nie zaśmiecać niesprawdzonych obszarów poszukiwań i wrócił do przeczesywania okolicy.
Wbrew pozorom zajęcie było dość męczące, a z pewnością nużące. Po kilku godzinach bezustannych poszukiwań Zbigniew musiał zrobić przerwę. Wbił łopatę w sektor, w którym skończył poszukiwania, i udał się do auta.
Zaspokoiwszy głód, wypił półlitrową butelkę Coca-Coliooooogrooooomny spust Big Grin. Miał nadzieję, że ta krztyna kofeiny wystarczy na rozbudzenie, bo o zabraniu prawdziwej kawy nie pomyślał.
Usiadł w otwartych tylnych drzwiach, postanawiając jeszcze trochę odpocząć. Przyglądał się gwiazdom, rozmyślając o kolejnej wyprawie, którą zaplanował już kilka tygodni temu.
Dobrze pamiętał, jak natknął się na wzmiankę o piorunowych strzałkach. Znalazł to w jednej ze swoich ksiąg, w takiej nowszej stażem, którą miał od niedawna. Od razu postanowił, że się tym zajmie. Nie mógł przejść obojętnie obok przedmiotu tak silnie magicznego i o tak wielkiej energii. W końcu to sam piorun zamknięty w kamieniu! Wprawdzie wiedział, co na ten temat sądzi nauka „To po prostu skamieniałe rostrum belemnita!”, ale mimo wszystko dawał wiarę wierzeniom Słowian. Musiał zdobyć ten amulet. Może dzięki niemu w końcu dopnie swego...
Wstał, rozruszał mięśnie i wrócił na cmentarz. Rozejrzał się i z zadowoleniem stwierdził, że lwią część roboty skończył przed przerwą. Zostało raptem parę nietkniętych obszarów.
Dwie godziny później, przeszukawszy ostatnią cześć cmentarza, zaklął jak szewc.znów zgrzyt - w kilka godzin przeszukał większość i w kilka godzin przeszukał te kilka obszarów ostatnich? Nie znalazł niczego, co byłoby godne uwagi! Pokręcił głową z niesmakiem i z nosem spuszczonym na kwintę wrócił do samochodu. Świtało.


Gdy Kacper wszedł do kuchni, na stole dostrzegł dwie torby z zakupami, jednak wujka nigdzie nie było. Sprawdził garaż. Motocykl i samochód stały nieruszone. Przeszedł się po domu, nawołując, lecz to też nie przyniosło skutku.

- Pewnie jest w tej swojej piwnicy – mruknął cicho.

Stanął przed drzwiami i położył dłoń na klamce. Zawahał się. Pamiętał wściekłość wuja, gdy ten zastał go na schodach prowadzących do piwnicy. Chłopak musiał przyznać, miał ciężko, harował jak wół przez większość dnia, ale nigdy nie był bity. Poza tym jednym, jedynym razem. Był niemal pewien, że wuj go zabije. Na szczęście skończyło się tylko na paru krwiakach i obolałych żebrach.
Wprawdzie po paru dniach doczekał się przeprosin, ale zapamiętał, by nawet nie zbliżać się do tych cholernych drzwi. Nieważne, co było za nimi. Nie interesowało go to.
Odstąpił i wrócił do kuchni. Wskazówki zegara ułożyły się w godzinę siódmą. Huh, nawet po tak wyczerpującym dniu wstałem o standardowej porze, zdziwił się.
Włączył radio i zabrał się za szykowanie śniadania dla siebie i wujka, a nim się spostrzegł, ten wszedł do kuchni, uśmiechnięty od ucha do ucha.

- No, chłopcze, czeka cię dziś robota! - krzyknął jak co rano, siadając przy stole.
- Wiem. Czy dziś mi pomożesz? - Chłopak położył talerze z parującą jajecznicą na blacie i usiadł naprzeciw wuja.
- Nie. Przygotowuję się do kolejnej wyprawy. I – zamyślił się na moment – mam dla ciebie dobrą wiadomość. Tym razem jadę sam.

Zbigniew spojrzał na bratanka szeroko otwartymi oczamiotwarte oczy towarzyszą przerażeniu - kiedy się uśmiechamy, mrużymy je, promieniującymi radością. Zastanawiał się, czy chłopak da po sobie poznać, że się cieszy, lecz ten siedział z nieprzeniknioną miną, wzruszywszy tylko ramionami.

- Myślałem, że się ucieszysz na chwilę wytchnienia od zrzędzenia starego pryka.
- Tak, ja... znaczy się... – Kacper sam nie wiedział, co myśleć. Do tej pory nie sądził, że lubił te ich wspólne wyprawy, ale teraz zrobiło mu się dziwnie przykro.
- No co się dzieje, chłopcze?
- Ja... jachcęjechaćztobą – wyrzucił jednym tchem.
- Że co proszę? - Wuj szczerze się roześmiał.
- Chciałbym pojechać z tobą. To fajniejsze od ciągłego siedzenia w domu i robienia tego samego.
- Nie ma takiej możliwości. Ta wyprawa nie będzie zwykłym kopaniem grobów... – Wstał i oparł dłonie o stół. Spoważniał. – No już, nie rób takiej miny. Powkładaj naczynia do zmywarki i bierz się za koszenie trawy i strzyżenie krzewów.

Chłopak podniósł się, niechętnie wykonując polecenie. Nie widział sensu dalszych starań, jak wuj się uprze, to jak osioł... A do tego jeszcze cały ogród do oporządzenia, hektar mozolnego koszenia!
Wuj poczekał, aż Kacper opuści kuchnię i wziął piwo z lodówki. Ledwo otworzył butelkę, odstawił ją na stół i wybiegł z pomieszczenia.zgrzyt - poczekał, aż ten wyjdzie, stracił czas na otwarcie butelki, by od razu wybiec?
Nie ma co zwlekać, ostatnia wyprawa skończyła się totalną klapą, muszę to sobie odbić, pomyślał, wbiegając do garażu.
Półtorej godziny później wjechał do Jawora. Dawno nie odwiedzał tego miasta, więc chwilę kluczył między uliczkami, nim trafił pod właściwy adres. Jednak widząc obskurne kamienice i kilku szemranych typków, stojących pod jedną z bram wejściowych, odjechał kilka ulic dalej i zostawił samochód na rynkowym parkingu.
Dopiero po przejściu paru kroków stwierdził, że jednak zadzwoni do starego przyjaciela i powiadomi o swojej wizycie. Kto wie, może jest na wyprawie, jak nazywał swoje wędrówki po lasach w poszukiwaniu rupieci z przeszłości.

- Halo?
- Waldek? Tu Zbyszek.
- Zbyszek?! - Wybuch radości w głosie rozmówcy wywołał mimowolny uśmiech na twarzy Zbigniewa.
- Tak, pijaku. Jestem w Jaworze. Masz coś przeciwko wizycie?
- Co?! Nie, skądże, wpadaj! - Zakończył połączenie.

Zbigniew odsunął komórkę od ucha i wyszczerzył zęby. Nie zaszkodzi kupić flaszkę, pomyślał, wchodząc do sklepu monopolowego pod filarami. Przekraczając próg o mało nie wywinął orła – kiedyś tego stopnia tu nie było!
Kilka minut później zapukał w delikatnie nadgryzione zębem czasu drzwi, a te otworzyły się niemal natychmiast. Stojący w nich mężczyzna przypominał wyglądem niemieckiego emeryta. Oczywiście, gdyby nie zwracać uwagi na dziurawe dresy i wyświechtany podkoszulek. Pucołowate policzki zarumieniły się, napięte szerokim uśmiechem. Idealnie równe i białe zęby mocno kontrastowały z ciemniejszą cerą, a jeśli pomyśleć o tytoniowym nałogu znajomego, Zbigniew był szczerze zdumiony ich barwą. Sam przecież też nie ograniczał się z fajkami, ale zęby miał mocno zżółkłe.
Waldek odstąpił, robiąc miejsce do przejścia. Wnętrze mieszkania nie zachwycało, ale na pewno nie można mówić o zaniedbaniu. Zużyte meble czy stary dywan nie nosiły choćby śladu kurzu. Przynajmniej jeśli chodzi o salon. Zbigniew dalej się nie zapuszczał, ale wiedział, że w sypialni Waldek trzyma swoje trofea myśliwskie i różne śmieci, które zebrał przez lata przeszukiwań okolicznych lasów.czyżby Zbigniewa bał się wypchanych jelenich głów? Big Grin

- Siadaj, przyjacielu. – Poklepał Zbigniewa po ramieniu, a ten przed usadowieniem się we wskazanym miejscu, wyciągnął zza pazuchy flaszkę i wręczył ją gospodarzowi.
- Proszę. Najlepsza, jaką mieli w sklepie.
- Oooo! – Waldek zatarł dłonie. – Lecę po kielonki.

Po kilku głębszych wypitych przez Waldemara i kilku wylanych do kwiatka przez Zbigniewa rozmowa ciągle oscylowała wokół przeróżnych tematów, ale ile można rozmawiać o polityce i przeszłości? Trzeba było to przerwać.

- Dobra, Waldek. Muszę się dowiedzieć kilku rzeczy.
- Wal śmiało – odrzekł, wymachując palcem przed oczami rozmówcy.
- Chodzi mi o przetrwanie w lesie. Zamierzam się wybrać na pewną wyprawę, przynajmniej tygodniową. Samemu.
- Hmm, las, tak, hyk, niebezpieszne bydlę dla laika. Dokąd, hyk, chcesz jechać? – Nie zwrócił uwagi na czknięcia.nawalił się kilkoma kieliszkami?Big Grin
- W okolice źródła Głomacz.
- Uu, hyk, za gramanicę się pcha, hyk – zasłonił usta – no żesz z tą szkawką!

Chwycił butelkę napoju, stojącą pod stołem, i jednym haustem opróżnił połowę, odczekał moment, czknął i opróżnił drugie pół. Odetchnął z zadowoleniem.

- No, w końcu przeszło. To o szym my tu... A tak, tak. Las, niebezpieszne bydlę dla laika. – Zbigniew uśmiechnął się nieznacznie, ale nie przerywał.zgrzyt - nie wiemy, czy to mówi Zbigniew czy Waldek - z sensu zdania wynika, że ten pierwszy, z kontekstu, że drugi, hmm? – Szekaj moment.

Waldek wyszedł z pokoju sprężystym krokiem, wymachując rękami. Z drugiego pomieszczenia dochodziły odgłosy krzątaniny, jakieś stuki, puki, i w końcu, gdy Zbigniew zaczynał się już niecierpliwić, jego spec od survivalu wrócił, niosąc w ramionach pokaźnych rozmiarów plecak.
Rzucił tobołek na stół, zapominając o kieliszkach, które zwaliły się na parkiet. Odłamki szkła pomknęły we wszystkie strony. Gospodarz spojrzał na swoje dzieło, skwitował je najpopularniejszym polskim przekleństwem i zabrał się za prezentowanie sprzętu, który przyniósł.

- Patrz, mam tu wszystko, szego będziesz potrzebował. A może i więcej! – Ucieszył się, wyciągając co rusz inne przedmioty. – Krzesiwo magnezowe, flary, gaz pieprzowy. O, patrz, nawet poradnik survivalowy! Trzysta metrów dratwy, nad... nadmnagan... Tfu! Coś tam potasu w pastylkach do odkażania wody,wyraźnie mówi, jak na kogoś, kto przed chwilą miał problemy z wymową ;p do tego trochę glicerolu, jakbyś nie dał rady krzesiwu. Środek przeciw kleszszom i komarom. Małą butlę gazową i menażkę.
- Jezu, Waldek, ja nie jadę tam na stałe!
- Przezorny zawsze ubezpieszony, Zbigniewie. Zawsze!
- Dobra, dobra, nie wyciągaj reszty, jeśli coś tam jeszcze zostało.
- Jeszcze tylko namiot i śpiwór w piwnicy.
- No tak, to też ważne...
- A, jeszcze dubeltówka! – wdarł się w pół słowa Waldek.
- O nie, nie chcę broni!
- Tamte rejony są niebezpieszne! Bez nie możesz jechać!czy on zabrania jechać bzu? xD
- Jakbyś mógł mi zabronić – zaśmiał się Zbigniew.
- Jakbym mógł nie dać ci mojego sprzętu.
- Dobra, dobra – spuścił z tonu – dawaj tę pukawkę.

To bardzo fajny tekst, podtrzymuję moją wcześniejszą opinię.
Zgrzytają mi zaznaczone fragmenty. Czasem piszesz dziwnym językiem - azaliż, wżdy Big Grin to nie publicystyka, im swobodniejszy język, tym milej się czyta.
No cóż, na prozie się nie znam, ale zgodnie z obietnicą, moją opinię masz.
Smile
nie jestem zupą pomidorową,
żeby mnie wszyscy mieli lubić
Odpowiedz
#54
Tutaj będzie dużo uwag estetycznych, które możesz wziąć pod uwagę lub nie, w końcu kwestia gustu Tongue

Cytat:Zbigniew zatrzymał się, zamrugał i wyciągnął dłoń przed siebie. Ledwie niewyraźny kontur palców zamajaczył przed oczyma.
zamajaczył mu przed oczyma, a tak w ogóle to pierwsze zdanie nie brzmi za ładnie

Cytat:Kacper stał bez ruchu, czekając aż wuj znajdzie światło, gdy zza pleców dobiegł go głośny dźwięk. Huhu, huhu.
"Huhu" dałbym w cudzysłowie jak już, albo po prostu napisał "głośne pohukiwanie", zamiast "głośny dźwięk huhu", bo to też dziwnie wygląda

Cytat:- Ludzie święte, i ty chcesz mi tu pomóc, gdzie byle ptaszek napędził ci takiego pietra?
to "święte" to celowo? "święci" jak już, a tak w ogóle to "gdzie byle ptaszek" też brzmi słabo. "a byle ptaszek" IMO byłoby lepsze

Cytat:Kacper przykucnął przy plecaku, nie reagując na kolejny fantastyczny żart, czym miał nadzieję pokaże, że nie śmieszą go one nic a nic.
miał nadzieję pokazać, że nic a nic go one nie bawią

Cytat:Tym razem wuj nie pozwolił Kacprowi pracować samemu, mówiąc, że jeśli chodzi o dach nad głową, woli wziąć sprawy we własne ręce, więc rola młodziana ograniczała się tylko do podawania śledzi.
Wprawdzie oba były dziwnie krzywe w tym samym miejscu, z lewej i u góry, ale nie przejęli się tym za bardzo i szybko zanurkowali do wnętrza swoich namiotów, szukając przyjemnego ciepła w śpiworach, zabranych z plecaków.
Paskudny fragment. Cały do poprawy. Pierwsze zdanie za długie i łame się w połowie, a kolejne jakieś dziwne - do napisania od nowa.

Cytat:Trochę sobie wstydu narobiłem przed wujkiem, ale jutro się poprawię. Może wtedy przestanie ze mnie żartować...
Dałbym w cudzysłowie, a końcu to mówi postać, a nie narrator

Cytat:Nawet nie wiedział, kiedy świadomość ustąpiła miejsca marzeniom sennym.
Nawet nie zauważył, nawet się nie zorientował, etc

Cytat:Przez resztę dnia, nie wydarzyło się nic interesującego, poza jednym upadkiem Zbigniewa, o którym ten zakazał dyskutować. Kacper przytaknął skwapliwie, ale mimo to szepnął żartobliwą uwagę, tak by wuj ją usłyszał.
Sam fragment nie jest zły, ale w kontekście całości jakoś tak wyrwany z dupy i nie pasujący do reszty. Jakbyś go wkleił czy coś.

Cytat:Gdy Zbigniew ocenił, że niedługo się ściemni, usiedli na wiatrołomie i odetchnęli. Zbigniew wyciągnął mapę i kompas, o których Kacper do tej pory nie miał pojęcia, i zaczął studiować trasę.
Dwa razy "Zbigniew", dwa raz "i" w jednym zdaniu

Cytat:- Z tego, co tu widać, jutro powinniśmy dotrzeć na miejsce. Tak, tak... Całkiem niedawno mijaliśmy ten mały strumyczek, więc powinniśmy być gdzieś tu – wskazał palcem na środku zielonego pola – także jest okey. Jutro po południu, jeśli wszystko pójdzie dobrze, dotrzemy do celu.
Ale dziwna wypowiedź...

Bez zmian od ostatniego fragmentu, dalej nic się nie wydarzyło, a ty budujesz relacje Kacpra z Wujkiem, które stają sie coraz ciekawsze. Polubiłem obu, ale to chyba już wiesz Tongue

Natomiast ten fragment wygląda jak wrzucony w pośpiechu, poddany korekcie na odwal się. Znacząco odstaje poziomem od reszty.
Odpowiedz
#55
Cytat:Obojętnie, co by to nie było.

co by to było

Cytat:zbyt miłosiernych.

Imo, bez „zbyt”

Cytat:moc

kropka.

Cytat:Od wczorajszego wieczora nie miał nic w ustach, a jeżynami rosnącymi przy drodze nie sposób było się najeść.


Jeżyny to już coś.

Cytat:drzewo, stojące obok.

bez przecinka

Cytat: Rok temu skończył szkołę, na gimnazjum.


e?

Cytat:do domu i... chociaż

Po kij Ci wielokropek? :>

Cytat: sądzi nauka „To

dwukropek.

Cytat: ale mimo wszystko dawał wiarę wierzeniom Słowian.

R u kidding me?

Cytat:Chłopak musiał przyznać, miał ciężko, harował jak wół przez większość dnia, ale nigdy nie był bity.

Ale narrator cały czas podkreśla, jaki biedny jest chłopiec. Aż mi smutno :<

Cytat:. I – zamyślił

Tu by się tamten wielokropek przydał.

Cytat:Chłopak podniósł się, niechętnie wykonując polecenie. Nie widział sensu dalszych starań, jak wuj się uprze, to jak osioł...

Przecież w końcu nie zjadł tego śniadania!

Cytat:oporządzenia, hektar mozolnego koszenia!

Joł, joł, a łańcuch na szyi masz?

Cytat:Ledwo otworzył butelkę, odstawił ją na stół i wybiegł z pomieszczenia.

Za coś takiego powinno się zamykać.

Cytat:Stojący w nich mężczyzna przypominał wyglądem niemieckiego emeryta. Oczywiście, gdyby nie zwracać uwagi na dziurawe dresy i wyświechtany podkoszulek.

Nie mam pojęcia w takim razie jak wygląda emerytowany Niemiec.

Cytat:Zbigniewa rozmowa

Dałabym przecinek.

Cytat:- No, w końcu przeszło. To o szym my tu... A tak, tak. Las, niebezpieszne bydlę dla laika. – Zbigniew uśmiechnął się nieznacznie, ale nie przerywał. – Szekaj moment.

Cała sytuacja za bardzo mi przypomina Harrego Pottera i Slughorna, sorry.
Cytat:Pod wodą spędził prawie trzy kwadranse, rozmyślając nad swoją sytuacją.

Współczuję rachunków za wodę Oo'

Cytat:Chłopak wstąpił jeszcze do kuchni, nim wyszedł na zewnątrz, bo nie sądził, by wuj pomyślał o jedzeniu na drogę.

Ale ciuchów, gaci, nic? Oo'

Cytat:okropnie głody,

A może głodny?

Cytat:wskazał palcem na środku zielonego pola

wskazał palcem środek



No spoko. Pamiętam Twoje początki pisarskie na forum i powiem Ci, że jest o wiele lepiej. Sam tekst jakoś mnie nie zaciekawił, bohaterowie nie zyskali mojej sympatii. Wuj może i jest w sumie spoko, ale Kacpra przedstawiłeś jako małego, biednego chłopca, a takich wielu w książkach. Trochę jak już wcześniej wspomniany przeze mnie Hari Pota. Wujek na początku przypominał Vernona, aczkolwiek w pewnym momencie, zaskakująco, całkowicie zmieniłeś koncepcję tego bohatera, co w sumie nie jest fajne. Imo, mogłoby być okej, gdybyśmy wiedzieli więcej, może jakaś sytuacja dotycząca tego, jakaś przyczyna, a nie tak z d...y się o niego jednak martwi. Tytuł dotyczy jakichś grobów, a tu widzę, że mimo wszystko jakieś pioruny są ważne. No, ale zobaczymy, co będzie dalej. Jak na razie spoko, chociaż d...y nie urywa Smile

A, i nie zwracałam uwagi na zapis dialogów. Czasami zapominałeś o kropkach, wielkich literach, spacjach, a nie chciało mi się tego wszystkiego wymieniać. I tak poświęciłam Ci całe, łącznie, 50 min życia, mimo że mnie cały wieczór denerwowałeś. Poza tym Cię nie lubię. Dziękuj więc za moją łaskawość, Drogi Kolego!
Odpowiedz
#56
Szalenie wciągające!

Mogę gdzieś przeczytać rozwiązanie akcji? Dotarli do celu? Znaleźli te kamyki z piorunami? Natknęli się na niedźwiedzie? Co jest w piwnicy?
Czy Zbigniew bawi się w nekromantę?

Wie ktoś coś...?
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości