Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Numer [+18] (CAŁOŚĆ)
#61
Cytat:A to szczerze winszuję [Obrazek: smile.gif]
I pozdrawiam przyszłego pana młodego [Obrazek: wink.gif]
Dziękujemy, pozdrowienia dotarły Wink Rysunek w moim avatarze, notabene, przedstawiający mnie z magiczną patelnią, tegoż samego Autora Big Grin 



Zostawił uchylone drzwi, bo przy futrynie nie było skrzynki kodującej. Zagrzechotały na prowadnicach, kiedy Roxana zdecydowanie odepchnęła je na prawo i weszła do apartamentu. Wydawał się nieużywany, na fragmencie kanapy widocznej z korytarza lśniła naciągnięta folia. W środku pachniało nowością, krwią i dymem z papierosa. W jednym z pomieszczeń po lewej stronie paliło się światło, rysując wąski kwadrat na podłodze. Kobieta zrobiła dwa kroki naprzód, przyciskając torebkę do boku. Za jej plecami szedł rozglądający się Olek. Nie była w stanie przyjechać do hotelu bez niego. Szczególną odrazę wywoływała w niej powtarzająca się trójka. Wwiercała się w głowę jak niewypowiedziana groźba. Mężczyzna położył szeroką dłoń na jej ramieniu. Wyczuwał strach kobiety i zawahanie, pęczniejące jak wrzód im bardziej zbliżali się do miejsca spotkania. W momencie wejścia do pokoju wszystko zdawało się opaść i wytłumić. W Roxanie pozostała chłodna ocena sytuacji i determinacja znajdująca odbicie w zaciśniętych pięściach. Gross spadł na nią piorunująco szybko, nie zdążyli nawet ocenić gdzie wcześniej stał.
Przewalił ją jak chwiejną laleczkę z obrotowymi stawami i przygwoździł do ziemi, wyduszając oddech z płuc. Uderzyła potylicą w podłogę i poczuła jak dzwoni jej w głowie, a obraz się rozmywa. Usłyszała przekleństwa i szarpaninę, po chwili mogła nabrać paniczny haust powietrza. Olek odciągnął Łowcę za barki z siłą porządnego dźwigu i osadził na miejscu. Był niższy, ale szerszy i aktualnie wściekły. Jego gniewu nie rozproszył wżerający się w scenę dźwięk telefonu, leżącego na stole w kuchni.
- Stój kurwa! Spokój – zarządził, zaciskając ostrzegawczo palce na napiętym barku. Mógł przysiąc, że przez chwilę zobaczył spienioną ślinę na ustach mężczyzny. Nie przypominał sobie, czy kiedykolwiek wcześniej widział tak czystą furię. Gdyby mógł obejrzeć samego siebie w klatce, pewnie szybko znalazłby odpowiedź. Gross wyszarpnął się i błysnął zębami, unosząc górną wargę. Chyba nie kontrolował tego grymasu. Stali blisko siebie, zastygnięci jak psy ze wścieklizną, czekając na najmniejszy powód, żeby do siebie doskoczyć. Olek widział w lewym oku Łowcy dezorientację i obłęd. Drugi oczodół był pusty.
- Mechanik. – Gross obszedł mężczyznę dookoła, niepostrzeżenie przysuwając się do Roxany. Rozpoznał go i rozbawiony pokręcił głową. Olek nie rozumiał i nie podzielał tego rozbawienia. Zaciskał szczęki, czując jak zęby trzeszczą, a w ustach zbiera się metaliczny smak frustracji i podminowania.
- Spokój – powtórzył, nie będąc pewnym czy uspokaja jego czy siebie. Patrzyli jeden na drugiego dziesięć, może dwadzieścia sekund. Potem mechanik skinął głową, jakby coś stało się dla niego oczywiste. Adrian wydawał się całkowicie opanowany. Otarł wargi dłonią i wyciągnął rękę do Roxany, podnoszącej się z ziemi. Kiedy się odsunęła rąbnął w nią buciorem tak, jak pijany wieśniak kopie szczenną sukę; nie patrząc gdzie. Zawyła i zwinęła się na dywanie, słysząc własny krzyk, potem wizg, chrzęst i rumor, kiedy Olek szarpnął Łowcę za szmaty i cisnął nim o regał. Hotelowe bibeloty jeden po drugim pospadały na ziemię, tocząc się z grzechotem pod zasunięte drzwi. Głuche tąpnięcie mogło być pięścią spadającą na czyjeś plecy, albo kolanami walącymi w podłogę. Kotłowali się w okolicach aneksu, metalowe nogi krzesła ze zgrzytem przejechały dwa metry po płytkach, plastikowe oparcie trzasnęło pękając na pół. Wytrącona z ręki Adriana broń, ze szczęknięciem poleciała pod kuchenne szafki. Telefon rozdzwonił się drugi raz i spadł na podłogę, kiedy któryś z mężczyzn rąbnął w stół. Roxana zagubiła się w kakofonii dźwięków, próbując łapać powietrze i przesunąć się w stronę jednej z kanap. Wbiła paznokcie w dywan, czując ogniskową bólu nisko na brzuchu i podniosła wykrzywioną grymasem twarz. Zamarła.
- Olek. – Jej szept nie miał siły sprawczej, ani mocy. Słyszała jak któryś klnie a drugi warczy, kolejne krzesło pękło z trzaskiem, sztuczna szyba jęknęła, przyjmując na siebie impet uderzenia. Gross wyrżnął głową w płytki i wierzgnął, plując Olkowi w twarz gęstą śliną. Ten drugi nawet nie zmrużył oczu, mocniej dociskając wijące się ciało Łowcy do podłogi. Górował nad nim, ale nie czuł się pewnie. Po raz pierwszy oglądał człowieka do tego stopnia oślepionego szałem. Miał wrażenie, że Adrian próbowałby kąsać nawet z odciętym łbem.  
– Olek! – Ten cienki krzyk był zdecydowanie bardziej efektywny. Cisza zapadła tylko na chwilę, pulsująca i wroga. Mężczyzna ostrzegawczo docisnął Grossa, który potulnie znieruchomiał. Obaj wiedzieli, że to spokój na niby. Kiedy podnosił się do przysiadu, zabawa zaczęła się na nowo. Asekuracyjnie chwycił Łowcę jedną ręką za twarz, nie zważając na to, że sukinsyn go gryzie. Szamocząc się z mężczyzną niezdarnie rozgarnął butem zgruchotane krzesło i podniósł porzuconą broń. Odskoczył od Łowcy, który błyskawicznie wierzgnął, usiłując mu ją odebrać. Przez chwilę Olek był pewien, że niezdrowy szał oślepiający Grossa każe mu się na niego rzucić, nie zważając na czarny okrąg lufy zaglądający w oczodół. Krótka analiza sytuacji osadziła Łowcę na miejscu. Przywarł klatką do ziemi, a Olek zaczął wycofywać się do salonu. Dłoń drżała mu bezwiednie, to nie był jego styl. Nigdy nie trzymał w ręku pistoletu z przekonaniem, że każda komórka jego ciała pragnie usłyszeć huk wystrzału. Doszedł do wniosku, że Gross z dużym prawdopodobieństwem nie przeżyje tej nocy. Po kilku chwiejnych krokach mężczyzna pojawił się przy Roxanie i próbował podnieść ją z podłogi, ale na to nie pozwoliła.
– Tam jest. – Wskazała dłonią czarny worek, jakich sortowi żołnierze używali do pakowania ciał.
– Połóż…połóż ją na kanapie. – Zapomniała o bólu. Wzbierało w niej oburzenie, że Łowca potraktował obiekt zlecenia w taki sposób. Olek spojrzał na kobietę niepewnie, ale miała wzrok wbity w porzucony pakunek. Zrozumiał, że nic innego nie ma w tym momencie znaczenia. Wyprostował się i rzucił ostrzegawcze spojrzenie Adrianowi, wygrzebującemu się spod sterty plastiku i chromowanych nóg. Okrążył kanapę i podniósł ciało z podłogi. Było zaskakująco lekkie. Położył je na sofie bez oparcia, napięta folia skrzypnęła cicho. Roxana doczołgała się do mebla i z pomocą Olka dźwignęła na siedzisko. Serce waliło jej zbyt mocno, wyrzucając krew rozpychającą się w żyłach. Miała wrażenie, że ciepło rozlewa się po jej policzkach na szyję i znaczy dekolt ciemnymi wykwitami. Dłoń drżała z ekscytacji i ze strachu. Wsunęła palec w mały otwór na szczycie worka, który Łowca zostawił najprawdopodobniej dla dostępu powietrza. To dało jej nadzieję, że dziewczyna żyje. Poprosiła Olka żeby zapalił światło i rozsunęła czarny materiał.
Przez chwilę nie była pewna, czy to ta sama osoba. Twarz była wybrudzona kurzem. Zaschnięta skorupa krwi pokrywała nozdrza, górną wargę i brodę. Roxana dostrzegła wyżłobione linie na policzkach i uświadomiła sobie, że czuje gniew. Nerwowo rozchyliła worek i wymacała chudy nadgarstek. Ucisnęła go palcami, pragnąc poczuć na opuszkach wybijanie pulsu. Zobaczyła rozcięcie na wewnętrznej stronie dłoni i trzy połamane paznokcie. Skórki wokół nich były zaciągnięte i zakrwawione. Wyczuła puls dziewczyny i prawie usłyszała huk napięcia spadającego ze swoich pleców. Wróciła wzrokiem do poszarzałej twarzy. Wyglądała inaczej niż w laboratorium. Nie miała zapadniętych policzków i prawie czarnych sińców pod oczyma. Jej czaszki nie pokrywał już ledwie widoczny meszek. Dotknęła palcami warg i szczęki, potem badawczo przyjrzała się chudemu ciału, pragnąc ocenić obrażenia. Koszulka dziewczyny była poszarpana i zakrwawiona. Nie zauważyła niczego poza otarciami na skórze i gigantycznym krwiakiem wysoko nad prawym kolcem biodrowym. Ulga wstrząsnęła nią i przytłumiła ból rozpychający się w brzuchu, ale tylko na chwilę. Głos Łowcy zgruchotał pozornie dobre zakończenie.
- Schindler wie, że ją mam – wychrypiał, czołgając się do okna. Oparł się o szybę i wygrzebał z kieszeni papierosy, szczerząc zęby w paroksyzmach bólu. Odpalał niezgrabnie, ogień nie chciał zaskoczyć. Pod jego nosem napęczniała i pękła bańka krwi. Olek przyszpilał go oczyma, trwając nieruchomo przy Roxanie. Napięcie między nimi gęstniało zamiast spadać. Adrian kaszlnął w zwinięte palce po wydmuchaniu dymu. Czuł na policzku wycelowaną w siebie broń. Surrealizm sytuacji jeszcze do niego nie docierał. Dał się zrobić na szaro jak średnio rozgarnięty rekrut. Górna warga podwinęła mu się w kolejnym grymasie.
- Suka mnie sprzedała – wycharczał, zanim wbił w Roxanę jedyne oko, jakim dysponował. – Co to za intryganckie gówno. Powiedziałaś mu o zleceniu. Co to jest za zabawa, sprawdzałaś mnie? – Wydął wargi i wypluł krew na płytki. Kobieta uniosła głowę. W spojrzeniu poza pogardą i dumą miała dezorientację.
- Nie rozumiem co mówisz. – Nie sądziła, że odezwanie się do niego bezpośrednio będzie ją tyle kosztowało. Wstręt przesunął się po jej kręgosłupie niżej, rozlewając mrowieniem na skórze. Popiół z papierosa spadł na uświnione krwią spodnie Adriana.
- Napisał wiadomość, że wie gdzie jestem. I że wie, że ją mam. Kurwa, ciekawe czy pod nim stękasz tak samo jak pode mną. – Olek nie był w stanie tego wytrzymać. Ruszył w kierunku Łowcy z silnym przekonaniem, że zgruchocze mu łeb. Roxana chwyciła go za przedramię, zaciskając dłoń jak imadło.
- Zaczekaj. – To nie brzmiało jak prośba, tylko jak polecenie. Mężczyzna zgrzytnął zębami, ale się nie poruszył. Palce zaciśnięte na uchwycie pistoletu stały się mlecznobiałe. 
- Dzwoń do niego – poleciła, wzbijając wzrok w Adriana. – Pytaj skąd wie – syknęła. Poczuła presję, ciągnącą ją do ziemi jak magnes. Przesunęła suchym językiem po wargach, starając się zwalczyć stres wzrastający w piersi. Gross dźwignął się na kolana i wygrzebał komórkę spod sterty potrzaskanych mebli. Na wyświetlaczu widniały dwa nieodebrane połączenia. Jeszcze raz spojrzał na wycelowany w siebie pistolet, przygryzł język i wybrał dzwoniący wcześniej numer.
Rozmawiał pięć, może siedem minut. Nie było rzeczy, która podobałaby mu się w tej rozmowie. Do szału doprowadzał go fakt, że Schindler znał jego położenie i to, że doskonale wiedział o realizacji zlecenia. Jednak ze wszystkiego najbardziej drażnił go ton przedsiębiorcy. Mówił jak zawsze dużo i w taki sposób, że ciężko było go zrozumieć. Łowca wyczuwał w tym głosie podniecenie, złość i pogardliwą nutę. Zdawało mu się, że Klemens drwi i łaja go, używając jedynie barwy głosu. Było w tym coś niezdrowego w ten elegancki sposób przeznaczony dla sukinsynów pokroju Schindlera. Wykrzywił się tak, jakby wyrywali mu zęby. Po chwili potworny grymas ustąpił miejsca wyraźnej rezygnacji. Zakończył połączenie i zdusił peta, brudząc białą ramę okna popiołem. Jego wściekłość puchła i stawała się coraz bardziej ślepa, w miarę wzrastania stresu i niepewności osiadającej mu na nerwach. Czuł się jak szczur w potrzasku pomiędzy motywacjami, których nie rozumiał. Cała sprawa urosła do rozmiarów przekraczających jego wyobrażenie. Był pewien, że przyjmując zlecenie Roxany zakopał się po uszy w gównie, którego nienawidził. Prawie śmierdział obłędem. Przez chwilę miał zamiar zerwać się z podłogi i zamordować ich oboje. Potem zajrzał w ciemne usta pistoletu i uznał, że są lepsze sposoby na śmierć, niż bycie zastrzelonym własną bronią. Zaczął przybliżać im treść rozmowy.
 - Dostał powiadomienie, że dwukrotnie skorzystałem z nadajnika. Jest podpięty pod program monitorujący użycie. – Zapalił kolejnego papierosa. Dotarło do niego, że kobieta najprawdopodobniej nie miała nic wspólnego z oskarżeniami, które wobec niej wystosował. Nie uciszyło to chorej żądzy, żeby znowu ją skrzywdzić.
- O jakim nadajniku mowa? - Olek starał się nie zerkać na nieprzytomną dziewczynę. Wyglądała jak półżywe dziecko zapakowane w czarny worek. Gross wyciągnął z kieszeni urządzenie i zwiesił je z grzechotem w dwóch palcach. Nadajnik wydawał się nieszkodliwym kawałkiem plastiku.
- Neuroaktywny. Tak powiedział. Miałem z niego skorzystać, kiedy zacznie się bronić. Zaczęła – stwierdził i zawiesił wzrok na dziewczynie, sondując oczyma nieprzytomną twarz. Odwrócił głowę z dziwnym grymasem rodzącym się w kącikach ust. Zaciągnął się ponownie.  – Pytał w jakim jest stanie, odpowiedziałem. Jest wkurwiony, że nadajnik został użyty aż dwukrotnie. Chce ją zobaczyć i ocenić uszkodzenia – powtarzał jego słowa. Papieros przestał mu smakować, wdusił go w płytki i potarł twarz dłonią. – Powiedział, że odda mi ją jeśli okaże się dysfunkcyjna – dodał.
- Po co?  - Roxana warknęła, żłobiąc palcami dziury w folii pokrywającej kanapę. Łowca nie odpowiedział. Zacisnęła zęby, rozgarniając materiał worka jeszcze bardziej. Nie chciała widzieć dziewczyny w czymś takim. Patrząc na drobne ciało była pewna, że nie wytrzymałoby charakterystycznej dla Grossa brutalności. Druga część jej natury, bardziej analityczna niż emocjonalna, szepnęła, że w tym szaleństwie może być rozwiązanie. Zmarszczyła brwi.
- Jak działa ten nadajnik? – zapytała. Łowca pokręcił głową.
- Nie wiem. Poszła jej krew z nosa i upadła na ziemię – wyjaśnił, rozglądając się ukradkiem po pomieszczeniu. Zastanawiał się, co może wykorzystać jako element zaskoczenia. Gdyby udało mu się przeturlać za kanapę i chwycić białą sukę, mechanik nie będzie mógł wystrzelić. Odbierze mu broń i rozwali łeb, a potem zajmie się kobietą. Zajmie się bardzo skrupulatnie. Próbował przesunąć się odrobinę w lewo.
- Jaki mieliście układ? – zadała kolejne pytanie, skupiając oczy na dziewczynie.
- Zaliczka jest bezzwrotna. Nawet jeżeli Obiekt okaże się uszkodzony Schindler musi wypłacić mi pełne honorarium. Bardziej opłacałoby mi się zawieźć ją do niego – stwierdził bardziej do siebie i pomyślał, że wszystko da się jeszcze zrobić. Gdyby ich pozabijał, zawiezie pakunek Schindlerowi, przytuli drugą sumę i zapomni o kłopotach, w które go wciągnęli. Powoli podniósł się na nogi, przyszpilony uważnym wzrokiem Olka.  Ona nie jest zwyczajna – dodał, machając ręką w kierunku dziewczyny i zamilkł, próbując ocenić sytuację. Zaczynało do niego docierać, że powiedział im wszystkie cenne informacje. Po raz pierwszy doświadczył przekonania, że to on jest przesłuchiwanym, nie odwrotnie. Spojrzał na mechanika, oceniając, że nie potrafił strzelać. Nie stanowiło to różnicy. Zdawał się być w stanie zgnieść mu głowę rękoma. Roxana odezwała się po dłuższej chwili milczenia.
– On będzie mi potrzebny. – Poczuła ucisk w żołądku i gorycz w ustach, powoli rozumiejąc, jaką rolę odegra mężczyzna w całym przedstawieniu. Bardziej racjonalna część jej osobowości biła na alarm i wyzywała ją od idiotek. Kobieta wytłumiła obawy, starając się skupić wyłącznie na rozwiązaniu. Dotarło do niej, że samo przechwycenie dziewczyny jest dopiero połową kroku. Jeżeli nie Gross, za chwilę inny Łowca mógł pójść ich tropem. Najlogiczniejszym rozwiązaniem byłoby oddalić Schindlera od sprawy. Plan rysujący się pod jej czaszką wydawał się szalony. Podniosła wzrok na Łowcę. – Jedyną rzeczą na jaką zasługujesz, jest zdechnąć. – Odwróciła głowę. Poczuła jak Olek obejmuje dłonią jej twarz. Miał krew na palcach. Skonfrontowała się ze spojrzeniem pełnym troski i zdenerwowania. Wciągnęła go na sam środek bardzo grząskiego gruntu i oboje dobrze o tym wiedzieli. Dotknęła jego dłoni czując, że zostawił rozmazany ślad na białym policzku.
- Pozbieraj go trochę. Potrzebuję chwili. Zastanowię się co dalej – poprosiła, żeby podał jej porzuconą torbę. Wygrzebała ze środka notes i niebieski długopis. Łowca przyglądał się tej scenie, próbując oszacować potencjalne korzyści z udawanej współpracy. Zrobił dwa kroki naprzód i zatrzymał się, kiedy Olek sprężyście wycelował broń w jego szyję. Uniósł ręce z miną wyrażającą rozbawienie tą nadgorliwością. Nic się nie dzieje. Przecież jestem z wami, co nie? Nie.
– Pomożesz mi. – Wskazał na Olka, po chwili przenosząc spojrzenie jedynego oka na kobietę. – A ty wytężaj swoją piękną głowę i zastanów się, jak to rozwiązać. Nie masz za dużo czasu. On myśli, że już do niego jadę. – Wrócił wzrokiem do mechanika i wskazał głową na uchylone drzwi łazienki. Poszedł tam, odprowadzany czujnym spojrzeniem nabitego pistoletu, mając mężczyznę dwa metry za plecami. Pod ich butami chrzęściły rozbite ozdoby hotelowe. Olek zajrzał do łazienki i ściągnął brwi, oglądając swoją twarz w kilkudziesięciu pęknięciach rozbitego lustra. Przeniósł wzrok na biały zlew powalany krwią. Gęste krople zebrały się w wyżłobieniu zatkniętego korka, tworząc małą sadzawkę. Zobaczył dziwne, industrialne narzędzie, przypominające trochę pęsetę, a trochę zalotkę do rzęs. Nie miałby pojęcia, jak wygląda to drugie, gdyby nie spędzał tyle czasu z Roxaną. Najbardziej surrealistycznym elementem tego całego bałaganu było przezroczyste pudełko z rozsuwanym wieczkiem. Przypominało nowoczesne pojemniki na soczewki. W środku leżało sztuczne oko.
- Próbowałem je włożyć, ale nie potrafię. – Łowca usiadł na brzegu wanny, łypiąc na Olka jasną tęczówką, identyczną jak ta w sztucznym narządzie. Mężczyzna zastanowił się, czy wydarzenia rozgrywające się wokół niego to nie szalony żart obłąkańca. Uznał, że jedynym działaniem zapewniającym jasność umysłu będzie zaakceptowanie sytuacji. Odłożył broń poza zasięg dłoni Adriana, chwytając jego głodne spojrzenie w tym kierunku.
- Po co je wyjmowałeś? zapytał i podniósł ze zlewu dziwny przedmiot. Końcówka była zakrwawiona.
- Nawigator – wyjaśnił – Mam w nim chip adresowy. Wspólnik tej małej nauczył się monitorować po nim moje położenie. Zostawiłem oko tutaj, zanim zjechałem na dół. Wydawało im się, że ciągle siedzę na trzeciej kondygnacji – powiedział, macając prawą stronę twarzy. – Nie potrafię go włożyć – powtórzył. Było w tym coś wyczekującego. Olek spojrzał z wahaniem na urządzenie, ale wyjął oko i przyjrzał mu się dokładniej. Skojarzyło mu się z żarówką, pewnie z racji budowy. Z tyłu miało coś przypominającego gwint wewnętrzny, albo bolec z otworem w środku.
- Odchyl głowę – polecił, zapalając światło. Ostry strumień oświetlił twarz Grossa, naturalna źrenica zareagowała kurcząc się do rozmiaru główki od szpilki. Sztuczna pozostawała niewzruszona. Żywe oko cały czas uciekało w stronę pistoletu. Olek klepnął go w policzek kontrolnie, jakby przywoływał go do porządku. Adrian zacisnął nawet palce u stóp, mając wrażenie, że rozedrze go wściekłość.
- Nie potrzebuję tej zabawki, żeby rozbić ci łeb – ostrzegł Rudzielec i zajrzał do oczodołu. Mimowolnie się skrzywił. Wyglądał to tak, jakby Łowca na siłę próbował wcisnąć gwint tam, gdzie nie było dla niego miejsca. Mechanizm był wybrudzony krwią okolicznych tkanek. Adrian zdawał się nie mieć cierpliwości do tego typu koronkowej roboty. Olek nie potrafiłby rozpoznać w tym bałaganie poszczególnych elementów, nawet gdyby je znał. Zawahał się, ale po chwili wcisnął do środka kawałek papieru, chcąc oczyścić widok. Nerwy na twarzy Grossa drgnęły, ale się nie odezwał. Po mniej więcej minucie widoczność uległa niewielkiej poprawie. Cały czas towarzyszył temu dźwięk paznokci drapiących brzegi wanny.
- Chyba połamałeś tę zapadkę, która wchodzi do środka – mruknął, skupiając się na tym co widzi. Nie zdawał sobie sprawy, że umiejętność grzebania w silnikach może kwalifikować go do takiej roboty, ale po przeanalizowaniu jednego i drugiego mechanizmu uznał, że to całkiem prosta konstrukcja. – Nie, tylko ją cofnąłeś. Postaram się wyjąć ją na zewnątrz – uprzedził, chociaż Adrian zdawał się tego nie potrzebować. Cały czas analizował sytuację i doszedł do wniosku, że atakowanie faceta grzebiącego mu w głowie nie jest dobrym pomysłem. Wyczekiwał momentu.

Mężczyzna wsunął pęsetę w oczodół i ze zgrzytem próbował chwycić wąski element. Kilkukrotnie wymknął mu się z metalowego uścisku, z każdą chwilą palce wydawały się bardziej niezgrabne. Noga Łowcy drgała, a Olek zdawał sobie sprawę, że to nie było nerwowe potrząsanie. Mężczyzna nie kontrolował tego odruchu.  
- Jest – mruknął i chciał odłożyć narzędzie, ale uznał, że łatwiej będzie z niego skorzystać. Chwycił oko cążkami i ostrożnie umieścił w oczodole. Raz nie trafił i usłyszał kilka soczystych obelg pod swoim adresem. Noga Grossa latała wściekle przez trzy minuty, w trakcie których Olek grzebał przy mechanizmie. W końcu kliknęła zapadka a źrenica zaczęła reagować, najpierw gwałtownie się kurcząc, a potem rozlewając na prawie całą tęczówkę. Miała pozostać taka już na stałe.
- Gotowe – stwierdził i odłożył narzędzie toczące się z brzękiem na dno zlewu. Łowca przyciskał ręcznik do oka obiema dłońmi. Drugim obserwował mężczyznę.
- Dzięki, mechaniku. – Całkiem nieświadomie powtórzył te same słowa, które powiedział przy ich pierwszym spotkaniu. – To jest twoja kobieta? – zapytał, wskazując głową na drzwi prowadzące do salonu. Śledził wzrokiem dłoń mężczyzny sięgającą po broń.
- Nie. To jest mój pracodawca i bliska mi osoba. Nie chciała powiedzieć, kto ją tak urządził. Już nie musi, widziałem w jakim była stanie jadąc tutaj. Myślałem, że zabiję faceta jak go spotkam. – Olek zasznurował potężne ramiona na piersi, obserwując sylwetkę Łowcy.
- Nadal tak myślisz? - Gross zadał to pytanie z ciekawości. Żarówka zamrugała, ale nie zwrócili na to uwagi. Spotykał się z wieloma odsłonami furii, za najciekawszą uznając obłęd, jaki była w stanie wywołać w człowieku troska o bliską osobę. Sam będąc pozbawionym takich doznań rozkładał je w głowie i przechowywał jak wyjątkowo trudne zadanie domowe.
- Nadal. Ale mówiła, że jesteś jej potrzebny. – Olek wzruszył ramionami i odwrócił się połowicznie od mężczyzny, podstawiając dłonie pod czujkę. Pistolet miał za paskiem spodni, z dala od rąk Adriana. Zimny słup wody rozbryznął krew na ściany zlewu w różowe krople. Zwielokrotnione odbicie mężczyzny zdawało się zadawać pytanie, które przewalało mu się pod czaszką od kiedy wszedł do apartamentu i zobaczył Grossa. Nie wiedział czy dobrze zrobił, nie pozwalając mu wylecieć w powietrze tamtej nocy. Wychodziło na to, że wcale nie znał się na ludziach.
- Daj mi skrawek momentu, a was pozabijam. – Łowca przekazał ten komunikat tonem kawowej pogawędki. Olek zacisnął dłonie na zlewie, tworzywo jęknęło.
- Nawzajem.
Kiedy wrócili do salonu Roxana nadal siedziała przy dziewczynie, z notesem rozłożonym na kolanach. Kreśliła wzory sumaryczne jeden po drugim, dodając chaotyczne notatki na marginesach. Zamykała oczy i dawała sobie dwa głębsze oddechy na poukładanie planu kotłującego się pod czaszką. Pisała dalej, przekazując Olkowi instrukcje, których prawie nie słyszała.
- Pojedziesz na górę windą. Legitymują wszystkich użytkowników, moja obecność wywoła niepotrzebną sensację, która nie jest nam teraz potrzebna. Jedź taksówką prosto do mojego domu i zejdź do laboratorium, portier pokaże ci którędy. Wejdziesz za moim upoważnieniem. Ominiesz pierwsze drzwi, drugie i trzecie. Przy czwartych rozkodujesz alarm hasłem, które ci udostępnię. Wejdziesz do środka i podejdziesz prosto do szuflady CR9, tam zastosujesz kolejny kod. W środku będzie kilka sektorów. Interesuje cię ten z napisem pochodne barbituranów i ten po prawej, z napisem OUN. Zabierzesz cztery fiolki oznaczone numerami trzy, siedem, dwanaście i dwadzieścia dziewięć. – Mniej więcej w tym momencie Olek wyglądał na człowieka, który niczego już nie rozumie. - W pierwszej szufladzie biurka będzie specjalna skrzynka, w której możesz je wynieść. Zabierz dwa pakiety medyczne z szuflad na przeciwległej ścianie. Do tego dwie strzykawki i igły iniekcyjne z pomarańczowym oznaczeniem – recytowała, rozrysowując kolejne wzory, jeden za drugim. Brzeg dłoni miała wybrudzony tuszem.  – Skorzystam z tych środków, damy sobie maksymalnie…maksymalnie dwadzieścia minut. – Poruszyła nerwowo wargami, zaciskając palce na długopisie. Nieoczekiwanie zamknęła notes i spojrzała na Grossa, mając w oczach energię, wahanie i obrzydzenie.
- Potem ty zawieziesz ją na górę i oddasz Schindlerowi  – dokończyła. Nie dając sobie przerwać, przedstawiła im dalszą część planu. Gdyby Olek wiedział jak to się skończy, nigdy by się nie zgodził.  
 
*~*~*
Odpowiedz
#62
(29-03-2019, 11:20)Eiszeit napisał(a):
Rozdział VI, część I
Poczuł się jak uczestnik kiepskiego spektaklu(przecinek) zagubiony w mętnej fabule.
(...)
- Najpierw proszę wyjaśnić(przecinek) co takiego zaszło, że wymaga natychmiastowej interwencji 
(...)
 Doczekał się widowiskowego wyrzygania frustracji. 
To chyba regionalizm. Dopiero w południowej Małopolsce spotkałem się z takim określeniem na wypominanie komuś czegoś.

(29-03-2019, 11:20)Eiszeit napisał(a):  - Prawda, panie Schindler. – Jej głos nie zdążył przebrzmieć, kiedy Dougherty wrzaskiem wybił na wierzch kolejny komunikat. 
Bardzo spodobała mi się ta konstrukcja, opisująca nagłość kolejnej wypowiedzi.

(29-03-2019, 11:20)Eiszeit napisał(a): Całkiem niejasno skojarzyła się Troianowi z kobrą rozkładającą kołnierz, zanim rzuci się do ataku.
Porównanie ładne, ale nie zrozumiałem początku z tym "niejasnym" skojarzeniem i do tego "całkiem". Nie wiem czy to dobra konstrukcja. Dla mnie niejasna Wink

(29-03-2019, 11:20)Eiszeit napisał(a): - Sugeruję, żeby się państwo uspokoili. Pan Klemens wyznaczył mnie do rozwiązywania konfliktów, które dzieją się na miejscu. I odmawiam kontaktu dopóki nie otrzymam wyjaśnień w jaki sposób i dlaczego doszło do opisanej sytuacji. 
Szef idealny, technokrata. Dodałbym mu jednak szczyptę władczości, zaznaczenia, że to on jest osobą decyzyjną. W miejsce podkreślenia dałbym:
 I z pewnością nie będę zawracał mu głowy, dopóki...
Bo "odmawiam kontaktu" brzmi trochę jakby tłumaczył się przed podwładnym.
To taka luźna sugestia.

(29-03-2019, 11:20)Eiszeit napisał(a):  Gdyby Roxana mogła usłyszeć tę myśl(przecinek) pewnie by się z nim zgodziła. 
 Młody Schindler dotknął panelu na klawiaturze przed sobą

Spojrzał na Roxanę, czekając na przedłużoną weryfikację odcisku palca. W zestawieniu z lakoniczną treścią jej raportów(przecinek) nie spodziewał się otrzymać tak chaotycznie reagującej jednostki. 
Stanęła za jego plecami(przecinek) kiedy zaprosił ich do obejrzenia nagrania. 
Dotknął ikony startu na nagraniu i obserwował rozwój minionej sytuacji na przestrzeni maksymalnie czterdziestu sekund. 
Naruszające zasady bezpieczeństwa pracy poprzez zaskoczenie laboranta(przecinek) podczas wykonywania potencjalnie niebezpiecznej próby. 
I o ile uważam, że reakcja pani Gosslin faktycznie mogła być zbyt ostra, to sądzę, że pan Rackley jest poniekąd odpowiedzialny za zaistniałą sytuację  
Najprawdopodobniej ze względu na wiek(przecinek) jak i pomniejsze uprzedzenia. 
 Kiedy wyszedł(przecinek) Troian miał wrażenie, że jego gabinet opuściło tornado. 
 Zastanawiała się(przecinek) czy dał mu dostęp też do innych, bardziej ponurych i przerażających spraw. 


(29-03-2019, 11:20)Eiszeit napisał(a): Poczuła, że kolejny gorzki uśmiech wypełza jej na usta, więc poruszyła nimi w taki sposób, jakby przed chwilą uszminkowała wargi. 
uwielbiam mimikę twoich postaci Smile

(29-03-2019, 11:20)Eiszeit napisał(a): Rozdział VI, część II


 Nie przypominał sobie(przecinek) czy kiedykolwiek wcześniej widział tak czystą furię. 
 Przez chwilę nie była pewna(przecinek) czy to ta sama osoba. 
Miałem z niego skorzystać(przecinek) kiedy zacznie się bronić. 
 Zastanawiał się(przecinek) co może wykorzystać jako element zaskoczenia. 
Bardziej opłacałoby mi się zawieźć ją do niego(nadlicznowa spacja)  – stwierdził bardziej do siebie 
Gdyby ich pozabijał(przecinek) zawiezie pakunek Schindlerowi, przytuli drugą sumę i zapomni o kłopotach, w które go wciągnęli. 
 -(krótka pauza) Ona nie jest zwyczajna – 
Spojrzał na mechanika, oceniając, że nie potrafił strzelać. 
– On będzie mi potrzebny. – Poczuła ucisk w żołądku i gorycz w ustach, powoli rozumiejąc(przecinek) jaką rolę odegra mężczyzna w całym przedstawieniu. 
Nie miałby pojęcia(przecinek) jak wygląda to drugie(przecinek) gdyby nie spędzał tyle czasu z Roxaną. 

- Po co je wyjmowałeś?(pauza i podwójna spacja)  - zapytał i podniósł ze zlewu dziwny przedmiot. Końcówka była zakrwawiona. 
 Nie chciała powiedzieć(przecinek) kto ją tak urządził.

(29-03-2019, 11:20)Eiszeit napisał(a):  Nie wiedział czy dobrze zrobił, nie pozwalając mu wylecieć w powietrze tamtej nocy. Wychodziło na to, że wcale nie znał się na ludziach.
Ocalić kogoś, kogo później najchętniej by się zabiło. Ot, przewrotność losu.

Dobry opis walki. Dynamiczny. Akcja nabiera rumieńców, no i jestem już na bieżąco.

Jeszcze ciekawi mnie, bo łowcy pracują dla rządu, gdyby ktoś w akcie zemsty zabił łowcę, lub nawet zaczął na nich polować, to pewnie miałby problem z władzami? Czy traktowali ich jak mięso armatnie? Jedne w tą czy w tamtą...
 
Pozdrawiam Smile
Odpowiedz
#63
(06-04-2019, 15:32)Gunnar napisał(a): Szef idealny, technokrata. Dodałbym mu jednak szczyptę władczości, zaznaczenia, że to on jest osobą decyzyjną. W miejsce podkreślenia dałbym:
 I z pewnością nie będę zawracał mu głowy, dopóki...
Bo "odmawiam kontaktu" brzmi trochę jakby tłumaczył się przed podwładnym.
To taka luźna sugestia.
Dziękuję za sugestię, zmieniłam na "Z pewnością nie będę zajmował go tą sprawą, dopóki nie otrzymam wyjaśnień w jaki sposób i dlaczego doszło do opisanej sytuacji."

Cytat:To chyba regionalizm. Dopiero w południowej Małopolsce spotkałem się z takim określeniem na wypominanie komuś czegoś.
Przyznam się, że nie jestem pewna co do regionalizmu. Jego użycie jest niepoprawne?

Cytat:uwielbiam mimikę twoich postaci [Obrazek: smile.gif]
Dziękuję Big Grin

Cytat:Jeszcze ciekawi mnie, bo łowcy pracują dla rządu, gdyby ktoś w akcie zemsty zabił łowcę, lub nawet zaczął na nich polować, to pewnie miałby problem z władzami? Czy traktowali ich jak mięso armatnie? Jedne w tą czy w tamtą...
To jest temat, który łączy się bezpośrednio z innym wątkiem, więc póki co nie będę zdradzała odpowiedzi Big Grin

Muszę popracować nad przecinkami, dzięki za wyłapanie ich braku i literówek. Fajnie, że jesteś na bieżąco i powieść nadal Cię ciekawi. Mam nadzieję, że w miarę dalszego rozwoju fabuły będzie coraz lepiej Wink

Pozdrawiam Smile
Odpowiedz
#64
(06-04-2019, 18:44)Eiszeit napisał(a):
Cytat:To chyba regionalizm. Dopiero w południowej Małopolsce spotkałem się z takim określeniem na wypominanie komuś czegoś.
Przyznam się, że nie jestem pewna co do regionalizmu. Jego użycie jest niepoprawne?
Mnie osobiście nie przeszkadza i też nie wzbraniałbym się samemu używać regionalizmów.
Słyszałem jednak opinię, że jak się piszę do ogółu społeczeństwa to trzeba pisać czystą literacką polszczyzną i omijać regionalizmy.
Ale to tylko opinia. Mi się wydaje nawet lekko skrajna Wink
Dlatego, o ile sama nie wyznajesz takiego poglądu, to ja bym zostawił tak jak jest.
Odpowiedz
#65
(07-04-2019, 15:32)Gunnar napisał(a): Dlatego, o ile sama nie wyznajesz takiego poglądu, to ja bym zostawił tak jak jest.
Dzięki za wyjaśnienie. Osobiście lubię to sformułowanie, dlatego zostawię po staremu Smile
Odpowiedz
#66
M-0 został odepchnięty w momencie, kiedy Mikael zorientował się, że ciało ulega poparzeniu. Wyrwany z fizycznego zawieszenia, rąbnął wystającymi łopatkami w ścianę kabiny prysznicowej. Szklane szyby zagrzechotały w prowadnicach, gorący strumień wody szumiał, rozbijając się na czerwonych stopach. Mężczyzna z jękiem wytoczył się z zaparowanej kapsuły i uchwycił zlewu, tracąc sześćdziesiąt procent władzy w nogach. Przez chwilę nic nie widział, palce zaciśnięte na brzegu umywalki wydawały mu się gumowe. Obnażył zęby, wciągając ze świstem powietrze i dźwignął się do pozycji pionowej. Skóra ścierpła w przeraźliwym paroksyzmie bólu. Rozmazał dłonią parę na lustrze i przyjrzał się twarzy. To była bez wątpienia jego twarz, ale nie jego oczy. Przerażenie, ból i dezorientacja kryjące się pod nimi wydawały się być szalone. Prawdziwe. Pierwotne. Lewe oko zamigotało, kiedy umysł próbował odzyskać autonomię.
Zbyt długo nie wraca.
Migotanie ustało. Nabrzmiała gula osiadła w gardle Mikaela i pulsowała, przepychając się wyżej, do ust. Poczuł coś nowego i zdezorientowany dotknął sinych okręgów pod oczyma. Jego policzki były mokre od wody, ale była tam jeszcze inna wilgoć. Dotknął językiem opuszek palców i poczuł słony smak. Łzy. Niepodrabiane łzy, autentyczna reakcja ciała. Widok i wrażenie smakowe odblokowały zakodowaną skrzynkę, ukrytą głęboko wewnątrz Mikaela. Wylały się z niej obawa, niepewność, tchórzostwo i tęsknota. Puszka z koszmarami. Nagi wytoczył się z łazienki, po drodze podpierając ścian. Wędrujące za nim światło praktycznie prześwietlało skórę, napiętą na wystających kościach.
Potrzebował chwili na opanowanie ciała i czegoś głębiej, stanowiącego podszewkę jego charakteru. Skonfrontował się z tym po raz pierwszy, w chwilowym podrygu wolności, kiedy udało mu się zepchnąć umysł gdzieś do środka. M-0 cisnął się wściekle wewnątrz czaszki, próbując zablokować dopływ krwi do kończyn. Nie zniszczysz mnie w ten sposób. Mikael potoczył wielkimi oczyma po pomieszczeniu, wyłapując fragmenty i szczegóły działające na niego jak stymulant. Kolorowy szalik na oparciu fotela, niedokończona szklanka soku z prawie-owoców, zamknięty laptop z jaskrawą naklejką na obudowie. Najmocniej oddziałujące były dwa małe cukierki w fantazyjnej popielniczce, która służyła im za kryzysową miskę ze słodyczami. Żadne z nich początkowo nie miało pojęcia o prawdziwym przeznaczeniu tego przedmiotu. Mężczyzna poczuł niezidentyfikowany ucisk i jednoczesną falę siły, spychającą M-0 głębiej w ciemność. Do miejsca, które dobrze znał. Prawie usłyszał ciężkie zapadki zamków w wyobrażonych drzwiach i przebrzmiewający protest, który nie miał znaczenia. Krok po kroku poszedł do sterowni, zostawiając na podłodze odbicia stóp.
Panele dotykowe na klawiaturze zamigotały w zetknięciu z mokrymi palcami.
- Pożyczysz mi mój umysł – powiedział cicho, ucząc się poruszać językiem. Pełnoprawna władza wymagała wysiłku. Zrozumiał, że do tej pory był na smyczy wysuwanej na tyle, na ile było to konieczne. Tym razem poczuł gniew. I rozpacz. Ręcznie uruchomił dwa monitory. Przymknął oczy, wygrzebując z odmętów nie-swojej głowy hasła. Zalogował się do systemów monitorujących i zaczął szukać Fredericy.

*~*~*
Odpowiedz
#67
(08-04-2019, 10:35)Eiszeit napisał(a):  Lewo oko zamigotało, kiedy umysł próbował odzyskać autonomię. 
Literówka

Ciekawy fragment o walce z własnym cybernetycznym ja, o ile dobrze zrozumiałem.

Czekam na więcej Wink
Odpowiedz
#68
(08-04-2019, 15:39)Gunnar napisał(a): Ciekawy fragment o walce z własnym cybernetycznym ja, o ile dobrze zrozumiałem.

Czekam na więcej Wink
Bardzo dobrze zrozumiałeś Smile Cieszy mnie to, ponieważ początkowo zarysy wątku M-0 wydawały mi się zbyt skomplikowane.

Dzięki, motywujesz Big Grin Literówka poprawiona.

Pozdrawiam Smile
Odpowiedz
#69
Olek obudził się w pokoju hotelowym. Było przenikliwie zimno. Otworzył oczy i przez chwilę czuł dreszcz przechodzący przez ciało. Niczego nie widział. Przypomniał sobie, że nie oślepł i zacisnął pięści, kiedy po chwilowej uldze, z pełnym ładunkiem rozgoryczenia na nowo dotarło do niego, w jakim syfie się znalazł. Usiadł na materacu, mając rozgrzane ciało Roxany obok siebie. Spuścił nogi z łóżka i drgnął, czując na kostkach podmuchy lodowatego powietrza. Poprawił opatrunek; dwie godziny wcześniej ekspres do kawy nieoczekiwanie buchnął wrzątkiem, dotkliwie parząc Olkowi prawą dłoń.
Wyszedł do salonu, słysząc jednostajny szum klimatyzatora. Ciemność wokół niego rozpraszały migające czujki urządzeń elektrycznych. Apartament zaczął przypominać nawiedzony cyrk. W ciągu ostatnich kilku godzin wszystkie sprzęty pożerające prąd zdawały się wykazywać własną wolę, w chory sposób budząc się do życia, jedno po drugim. Robot gotujący, mikrofalówka, chłodziarka, telewizor i złośliwy ekspres do kawy odmówiły mężczyźnie posłuszeństwa. Chwilę później zepsuła się spłuczka w toalecie i czujka kontrolująca temperaturę wody. Najgorsza była awaria rolet. Z automatycznym zgrzytem zjechały w dół, pogrążając apartament w ciemności. Olek dociskał wściekle dotykowe włączniki światła, ale równie dobrze mógłby macać na oślep ściany. Próbował podnieść rolety, ale nie był w stanie dokonać tego sterownikami, ani tym bardziej rozwiązaniem siłowym. Monitor komunikacyjny, będący podstawowym wyposażeniem pokoju, także nie działał, szydząc z Olka wygaszonym ekranem. Mężczyzna nie chciał zostawiać Roxany samej, a już tym bardziej wpuszczać do środka kogoś z obsługi. Zaakceptował sytuację, starając się nie spanikować i radził sobie latarką w telefonie.
Przechodząc przez salon nie mógł oprzeć się wrażeniu, że migające kontrolki podążają sztucznymi oczyma za jego sylwetką. Stanął pod klimatyzacją, chwycił sterownik i wdusił palcem odpowiedni panel, będąc pewnym, że to nic nie da. Miał rację. Urządzenie nadal wychładzało pokój do temperatury, której powoli nie dało się wytrzymać. Cichy dźwięk pracującej maszynerii przypominał miarowy oddech. W bezsilnym odruchu Olek trzasnął sterownikiem o ścianę, ale szybko się uspokoił. To po prostu nie miało sensu. Porwał koc naciągnięty na sofę i wrócił do sypialni. Usłyszał, że Roxana wciąż oddycha niemiarowo, wciągając powietrze przez zaciśnięte zęby. Sięgnął po telefon i uruchomił latarkę. Kobieta leżała na boku, prawie naga od pasa w górę. Delikatnie odsunął białe włosy z twarzy i zaniepokoił się, widząc niedomknięte oczy. Białka poruszały się pod połowicznie opuszczonymi powiekami. Zdawało mu się, że Roxana przed czymś ucieka, śniąc koszmar znany tylko sobie. Po raz pierwszy czuł zapach jej ciała, skóra lśniła od potu mimo przejmującego zimna. Dotknął jej czoła, spodziewając się, że będzie gorące jak piec. Było chłodne i suche, pomijając krople perlące się na linii włosów i nad brwiami. Nie potrafił jej pomóc, nie rozumiejąc, co się dzieje. Spała od trzech godzin. Padła chwilę po tym, jak Łowca odjechał z nieprzytomną dziewczyną na górę. Według Olka bardziej przypominało to utratę świadomości niż zdrowy sen. Z ciekawością i odrazą, w mniej więcej równych proporcjach, jeszcze raz obejrzał jej plecy. Na wysokości nerek miała dwa sine łuki, cienkie i precyzyjne. Przypominały mu blizny po zabiegach chirurgicznych. Podobne szpeciły biały brzuch, połyskując w świetle latarki. Widział jej nagie ciało wystarczająco wiele razy żeby mieć pewność, że tych znaków wcześniej nie było. Zerknął na blady wzór pomiędzy łopatkami i przez chwilę zatrzymał na nim wzrok. Przypominał naznaczenie na kołnierzu kobry.
Moja serdeczna przyjaciółka ma taki sam.
Uśmiechnął się gorzko i pokręcił głową, mając świadomość, że stał się wobec niej zbyt naiwny i spolegliwy. Troska o Roxanę powoli ustępowała miejsca irytacji. Nie powiedziała mu wszystkiego. Nigdy tego od niej nie wymagał, ale teraz czuł się jak zagubiony wsiowy głupek, którego posadzili do ławki na sprawdzian z arytmetyki. Otulił kobietę kocem na tyle szczelnie, na ile pozwalała poparzona dłoń i zgrabiałe od zimna palce.
Zaplanowana wizyta w laboratorium przyprawiła go o ból głowy. Próbował przypomnieć sobie wszystkie wytyczne, których mu udzieliła, ale nie mógł się skupić. Rozpraszało go wszystko, począwszy od białych ścian zawalonych regałami pełnymi książek, po migające monitory ze zmiennymi parametrami. Procenty, równania, obliczenia, wzory. Całość zawieszona w chemicznym smrodzie, wżerającym mu się w zatoki. Spakował to, o co prosiła, na końcu rozkodowując ostatnią szufladę. Mógł nie znać się na rzeczy, jednak nawet dla niego migający, czerwony X oznaczał coś potencjalnie złego. Nazwy środków niczego nie mówiły, ale dotykowe panele z opisem możliwych skutków ubocznych przemawiały do niego zdecydowanie skuteczniej. Przeskrolował tylko te przypisane do czterech zabieranych próbek. Z każdą chwilą robiło mu się coraz bardziej sucho w ustach. Porażenie mózgowe, krwotok dojelitowy, zaburzenie funkcji widzenia, upośledzenie czynności narządów wewnętrznych, trwałe uszkodzenie nerwu trójdzielnego, dysfunkcja rdzenia kręgowego. Pakował ampułki drżącymi palcami i odczuł ulgę, kiedy zatrzasnął wieko skrzynki. Wycofując się z laboratorium, przez przypadek wszedł do gabinetu Roxany, a przynajmniej zakładał, że to był jej gabinet. W środku było nienaturalnie gorąco. Zrozumiał dlaczego, kiedy dostrzegł monstrualne terrarium, zajmujące centralne miejsce w pomieszczeniu. Za szybą wylegiwało się kilka białych splotów, tłustych i rozgrzanych. Każdy z nich stanowił element jednego gada, najwyraźniej słusznej długości. Olek nie znał się na wężach, ale po charakterystycznym kołnierzu wokół płaskiego łba rozpoznał kobrę królewską. Białą i wyjątkowo wściekłą. Rozbiła pysk, waląc w ściany terrarium krótkimi spięciami elastycznego cielska, zostawiając na szybie rozmazane kleksy krwi. Olek wyszedł, nie oglądając się za siebie. Po powrocie do hotelu miał niezliczoną liczbę pytań, które bardzo szybko przestały mieć znaczenie. Roxana przejęła od niego próbki, przygotowała roztwór, który, zanim Olek zdążył zareagować, wstrzyknęła sobie w żyłę udową. Krzyczał na nią, będąc po ludzku przerażony. Przed oczyma stanęła mu lista efektów ubocznych i był pewien, że kobieta umrze. Wbrew jego przypuszczeniom wykonała dalszą część planu, nie dając sobie pomóc.
Siedząc na łóżku obok niej, próbował wmówić sobie, że oddech się normuje. Usłyszał dziwny dźwięk. Odwrócił głowę od Roxany i dostrzegł za drzwiami źródło światła, na lewo od szafki telewizyjnej. Początkowo wahał się, czy chce to sprawdzać, ale ostatecznie wyszedł do pomieszczenia. Komunikator dla gości hotelowych uruchomił się sam. Olek podszedł do ekranu i próbował zrobić cokolwiek, dotykając poszczególnych funkcji na pulpicie. Urządzenie wydawało się martwe, pod jego palcem rozeszły się kolorowe okręgi, kiedy docisnął go zbyt mocno. Odwrócił się, słysząc grzechot w korytarzu. Ten dźwięk bardzo mu się nie spodobał. Wiedział co to było, zanim podszedł do drzwi wyjściowych, wyjmując po drodze kartę do czytnika. Przełożył ją do elektrycznego zamka i szarpnął drzwi w bok, próbując ruszyć je w prowadnicach. Spróbował jeszcze raz, a potem rąbnął otwartą dłonią w nieruchome tworzywo. Wyjście zostało zablokowane. Byli zamknięci. Potarł twarz dłońmi, czując panikę wzbierającą w płucach. W obecnych okolicznościach jego siła wydawała się czymś błahym. Otaczał go przerażający surrealizm. Komunikator piknął cicho, ikona dostarczonej wiadomości błysnęła na niebiesko. Olek podszedł w tym kierunku, mając wszystkiego dosyć. Znieruchomiał nad monitorem.
„Gdzie ona jest?”
Te trzy słowa wydały się mężczyźnie bardziej niepokojące niż wszystko do tej pory. Nie musiał się zastanawiać o kogo chodzi. Przez chwilę trwał zawieszony nad urządzeniem, potem nacisnął ikonę klawiatury. Wystukał odpowiedź, po drodze robiąc masę błędów. Klimatyzacja szumiała, rolety ani drgnęły, ekspres do kawy ponownie buchnął wrzątkiem, zalewając płytki.
„Nie ma jej tutaj.” Zaczął, po chwili uznając, że cokolwiek się z nim skontaktowało, na pewno o tym wie.
„Przenieśliśmy ją dla jej dobra”.
„Gdzie?”
Odpowiedź przyszła nienaturalnie szybko. Olek miał wrażenie, że nie skończył jeszcze dodawać swojej. Zaczynał łączyć fakty. Wspólnik tej małej nauczył się monitorować po nim moje położenie. Słowa Grossa mogły nareszcie wybrzmieć w pełni. Poczuł, że niepokój przesuwa się z jego gardła do żołądka. Jeżeli szaleństwo urządzeń było spowodowane działaniami tego czegoś, Olek wolałby się z tym nie konfrontować. Zaniepokojony zerknął w kierunku sypialni, w której spała Roxana i wrócił wzrokiem do monitora. Nie potrafił myśleć o linijkach na komunikatorze jak o żywym człowieku. Nie wierzył, że to człowiek. Kolejna wiadomość zdezorientowała go jeszcze bardziej.
„Nie jesteś Łowcą. Jesteś obcym mężczyzną, w pokoju jest z tobą kobieta.”
Olek nie dostał czasu na odpowiedź.
„Gdzie przenieśliście dziewczynę?”
Rozejrzał się dookoła, poczucie bycia obserwowanym przybrało na sile. Zanim odpisał, z chrzęstem wyłamał sobie palce.
„Nie mogę odpowiedzieć teraz. Odpowiem, jeśli się pokażesz. Wiesz gdzie jesteśmy. Możesz tutaj przyjechać.”
Nie czuł, że robi dobrze, albo źle. Skoro to coś współpracowało z dziewczyną tyle miesięcy, nie powinno stanowić dla niej zagrożenia. Ale co z nimi? Olek nie doczekał się odpowiedzi. Po drugiej stronie komunikatora, sześć platform niżej, Mikael walczył sam ze sobą.
 
Mniej więcej dwadzieścia minut po ich „rozmowie”, rolety podniosły się do połowy. Olek nadal stał blisko komunikatora, paląc trzeciego papierosa. Spojrzał w górę, na światła rozbłyskujące jedno po drugim. Usłyszał szum spłuczki w toalecie i przeciągłe piknięcie klimatyzacji, która nareszcie przestała pracować. Telewizor zaskoczył, uruchamiając przypadkowy kanał. Olek miał wrażenie, że coś niewidocznego opuściło pomieszczenie, zabierając ze sobą surrealistyczną energię. Z wahaniem wyłączył część urządzeń i spróbował zrobić sobie kawę. Tym razem ekspres współpracował. Mężczyzna zdążył wypić cztery i odczekać kolejne dwie godziny, zanim usłyszał pukanie. Niepewny co ma zrobić sięgnął po kartę i przyłożył ją do czytnika, bezproblemowo otwierając odblokowane drzwi. Wychudzony mężczyzna stojący w korytarzu na pierwszy rzut oka wydał mu się śmiertelnie chory i zmęczony. Sylwetka wzbudzała politowanie, nie pozostawiając w Olku nawet śladu zgrozy, którą wcześniej odczuwał. Z oszczędnych ruchów nieznajomego przebijała niepewność.
- Jestem. – Jego głos brzmiał jak kiepski syntezator. Mikael uruchomił wszystkie tryby oszczędzania energii. Wyłączył modulację głosu i połączenie z mieszkaniem, wyciszył wszystkie komunikaty i pozostawił uruchomiony tylko jeden serwer w płacie skroniowym. Obsługiwał równocześnie nawigację Grossa. Wszedł do  pokoju.
- Jeżeli umrę, zostanę zamordowany, albo wyłączony, informacje dotyczące prawdziwej działalności Roxany Gosslin obiegną wszystkie media w chwili mojej śmierci. Ujawnię jej badania – oświadczył i wszedł głębiej, stając blisko mężczyzny. Olek cofnął się o dwa kroki, próbując poskładać w głowie to, co właśnie usłyszał. Nie miał pojęcia o jakich badaniach mowa. Blondyn mówił dalej.
- Po przejęciu hotelowych kamer udało mi się odtworzyć poprzednie nagrania. Zmieniliście pokój, ty i kobieta. Przeniosłeś dziewczynę. Dlaczego? – zapytał, wyciągając kościste ramię i zasunął drzwi. W środku panika rozpychała się w jego nerwach. Stoczył nierówną walkę pomiędzy własnym tchórzostwem, a desperacją. Zdawał sobie sprawę, że nie mógł fizycznie zagrozić komukolwiek. Miał nadzieję, że wybrana przez niego karta przetargowa pozwoli mu bezpiecznie wrócić na drugą kondygnację. Chciał wrócić tam razem z Fredericą. Rudowłosy mężczyzna wydawał się przytłoczony natłokiem informacji. Zrobił kilka kroków w głąb salonu i zamknął uchylone drzwi sypialni. Roxana nadal spała, odwrócona plecami do rzeczywistości. Dziwnie sztuczny wzrok nieznajomego ponaglił go do odpowiedzi.
- Zmieniliśmy pokój, bo w tamtym został Gross. Nie chciałem, żeby były z nim same, kiedy pojadę na górę, do laboratorium – wyjaśnił. Widząc pytający wzrok nieznajomego, zerknął w kierunku sypialni.
– Pojechałem tam na prośbę kobiety. Łowcę zamknąłem w łazience i zakodowałem od zewnątrz – dodał. Nie wspomniał o skrępowaniu Adriana wszystkim, co wydawało się przydatne. Wykorzystał nawet zaciski do zawijania materacy, żeby unieruchomić go na siedzisku. To co został po powrocie, utwierdziło go w przekonaniu, że dobrze postąpił. Oszalały Łowca leżał na podłodze razem z krzesłem, wokół walały się metalowe nogi. Miał rozciętą głowę i dwa wybite zęby. Wywalił buciorem dziurę w drzwiach, ale miał zbyt ograniczony zakres ruchu, żeby zrobić coś więcej. Jego wzrok błądził za rozumem. Ten widok miał prześladować Olka jeszcze przez dłuższy czas.
Mikael przeszedł do salonu. Zdawało się, że doskonale orientował się w układzie pomieszczeń. Zostawił plecak na sofie i w pierwszej kolejności zabrał z szafki telefon Fredericy, który Olek wyjął z jej spodni, razem z kilkoma papierkami po cukierkach. Podniósł rolety do końca i przez chwilę widział własne odbicie w czarnej szybie. Za oknami Enklawa budziła się do nocnego życia. Migający w oddali neon miał dwie zgaszone litery, przez co nie dało się odczytać nazwy zakładu. Wrócił do sofy i zaczął wypakowywać plecak.
- Wiem gdzie jest Gross, obecnie przebywa na piątej kondygnacji. Dziewczynę znalazłem po telefonie, namierzyłem adres hotelu. W tym momencie nie jestem w stanie ustalić miejsca jej pobytu. Chip adresowy jest skalibrowany na stałe, nie mogę po nim nawigować. – Wyjął z plecaka dwa laptopy i tablet. Po chwili położył na kanapie wiązkę kabli i coś przypominającego antenę. Dodał do tego dziwne urządzenie, które skojarzyło się Olkowi z przenośnym routerem. Podczas wyjmowania sprzętu, na podłogę jedna po drugiej wypadały saszetki żywieniowe. Mikael umieścił je w różnych przegródkach plecaka. Pozbawiony komunikatów informujących go o konieczności przyjmowania pokarmu musiał poradzić sobie w inny sposób. Obok niego nie było Fredericy, która zwróciłaby na to uwagę. Zamrugał. – Czy ona jest z nim? – zapytał, nie podnosząc wzroku na mężczyznę i skupiając się na przeniesieniu urządzeń do aneksu. Olek w milczeniu obserwował, jak blondyn rozkłada sprzęt na stoliku kawowym, organizując prowizoryczne centrum dowodzenia. Wydawało mu się, że ledwo trzymał się na nogach, będąc w pionie jedynie siłą desperacji. Przytaknął.
- Zabrał ją do Schindlera. Roxana uznała, że to jedyny sposób, żeby skurwiel przestał jej szukać. Mieli z Grossem umowę. Jeżeli dziewczyna okazałaby się dysf…uszkodzona, Adrian miał dostać ją na własność. W ramach premii za wykonaną robotę, jakieś wzmocnienie motywacji, cholera wie…wszystko w porządku? – Twarz blondyna była pozbawiona wyrazu, pobielałe wargi przypominały niewidoczną kreskę. Olek podszedł do niego, chcąc złapać chude ramię, ale Mikael się odsunął. Kiedy się rozluźnił dotarło do niego, że pogryzł sobie usta. Niekontrolowanym ruchem rozmazał krew na wargach. Wyglądał upiornie, jak krzywo pomalowany mim. Otworzył laptop i wyciągnął ze środka dwie kolejne saszetki, ściśnięte między klapą, a klawiaturą.
- Ona nie jest dysfunkcyjna. – Prawie nie dało się zrozumieć co mówił. Brzęczący głos zadrżał i się złamał. Olek usiadł na jednym z plastikowych krzeseł przy stoliku.
- Chcieliśmy żeby taka była. Tymczasowo. Tak mówiła Roxana. Przywiozłem jej środki wpływające na ośrodkowy układ nerwowy – mówiąc to zmarszczył brwi, próbując się skupić na trudnych nazwach, które mu umykały. Cyklobarbital, fentanyl, kwas ibotenowy. – Myślę, że większość to toksyny. Dalej niczego nie rozumiem. – Pokręcił głową. Mikael patrzył na niego wyczekująco, nieruchomymi oczyma. Olek wyłamał sobie palce i poprawił opatrunek na dłoni.
– Roxana wzięła ten syf. Poczekała może kwadrans, nie wiem, bo byłem zbyt zajęty ogarnianiem Grossa. – Zacisnął pięści. Kiedy przywlókł Adriana do pokoju, kobieta wyglądała już potwornie. Wargi miała czerwone, jakby przed chwilą uszminkowała usta purpurową pomadką, a w białkach oczu popękane naczynka. Zapytał co zrobiła i początkowo nie uwierzył w odpowiedź. Pokręcił głową i spojrzał na mężczyznę.
- Podała tej małej swoją krew. Nie mam pojęcia dlaczego…
- Metabolit – wtrącił Mikael. Ustawił antenę przy jednym z monitorów, na rogu stolika umieścił dziwne urządzenie podobne do routera. Olkowi wydawało się, że blondyn nie jest zaskoczony działaniami Roxany. Ponownie miał poczucie, że wie najmniej ze wszystkich osób zainteresowanych sprawą.
- Co to oznacza? – zapytał, zerkając na monitory. Na jednym wyświetlono nieznany mu układ pomieszczeń, najprawdopodobniej plan Punktu. Na drugim uproszczoną mapę Enklawy. Mikael przez chwilę majstrował przy antenie, na rzucie miasta pojawiła się migająca czerwona kropka. Najpewniej było to coś w rodzaju przenośnego radaru.
- Frederica mogła przyjąć metabolit, który wywołał pożądany efekt. Jej organizm nie wytrzymałby czystej trucizny. Po prostu by ją zabiła – wyjaśnił. Frederica. Olkowi wcale nie zrobiło się lepiej. Miał całą masę pytań cisnących się na usta, chociażby to, dlaczego Roxana nadal żyje. Mikael wskazał palcem na migający punkt.
– To Adrian Gross. Według twojej opowieści jest z nim dziewczyna. Od jakiegoś czasu przebywają w głównej siedzibie Xernagenu, firmie Schindlera – wyjaśnił. Nie sądził, że kiedykolwiek będzie nawigował Łowcę w innym celu, niż uniknięcie go. Przez moment obaj wpatrywali się w mapę, a po chwili Mikael gwałtownie wyprostował się na krześle. Poczuł panikę pełznącą mu do gardła. Czerwony punkt zniknął z radarów.
Odpowiedz
#70
(10-04-2019, 11:03)Eiszeit napisał(a): Apartament zaczął przypominać nawiedzony cyrk. W ciągu ostatnich kilku godzin wszystkie sprzęty pożerające prąd zdawały się wykazywać własną wolę, w chory sposób budząc się do życia, jedno po drugim. 
Już wiem, kto jest za to odpowiedzialny Big Grin

(10-04-2019, 11:03)Eiszeit napisał(a):  Roxana nadal spała, odwrócona plecami od rzeczywistości.
do

(10-04-2019, 11:03)Eiszeit napisał(a): Jego wzrok błądził za rozumem.
dobre zdanie

Z twoich opisów wyłania się zastraszająca kruchość ludzkiego ciała w bezdusznym świecie robotyki, gdzie "człowieczeństwo" balansuje na krawędzi, a każdy z bohaterów jest o krok od śmierci.

Nie oszczędzasz swoich bohaterów Wink
Odpowiedz
#71
(11-04-2019, 10:30)Gunnar napisał(a):
(10-04-2019, 11:03)Eiszeit napisał(a):  Roxana nadal spała, odwrócona plecami od rzeczywistości.
do
Zawsze wydawało mi się, że poprawne jest sformułowanie "odwracać się od czegoś". Chociaż biorąc pod uwagę zdanie "Odwróciłam się do niej plecami", to co piszesz zdaje się być poprawne. Naniosłam korektę.

Cytat:Nie oszczędzasz swoich bohaterów [Obrazek: wink.gif]
Prawda Wink Mimo wszystko mam nadzieję, że uda mi się zachować kruchy balans pomiędzy cierpieniem, a lepszymi momentami.

Pozdrawiam Smile
Odpowiedz
#72
_007

Obserwując półnagiego Adriana, Schindler uznał, że ma przed sobą imponujący efekt cudzej pracy. Potrafił docenić projekty, które wzbudzały jego podziw jako całość procesu, a potem z nich zaczerpnąć. Miał wrażenie, że ciało jest dorżnięte, a nie ukształtowane. Wyglądało jak efekt modyfikacji środowiskowej lub manipulacji genowej, jednocześnie dając stu procentowe potwierdzenie bycia naturalistyczną perfekcją. Mężczyzna zastanawiał się, który Sort dał radę stworzyć tak kompatybilną jednostkę, o warunkach fizycznych odpowiadających wdrukowanemu zachowaniu. Psychika Łowcy była splątana i niejasna, jednak jej merytoryczna część doprowadzała zadaniowość do perfekcji. Możliwość kontroli uczyniłaby projekt idealnym w ocenie Schindlera. Dwukrotnie okrążył Grossa, zauważając coraz więcej szczegółów. Blizny na plecach wyglądały jak porozciągane płaty rozgrzanej plasteliny, jednak to nie one najbardziej interesowały Klemensa. Szukał sortowego numeru. Powinien być wytatuowany na karku lub za uchem, ale skóra Grossa nie została nakłuta ani naznaczona. Klemens przeszedł jeszcze raz dookoła, chłonąc wzrokiem fakturę ciała i próbując znaleźć chociaż jedno sztuczne ulepszenie. Nie znalazł.
Łowca siedział na łóżku laboratoryjnym, czując się jak robak pod lampą i celował oczyma dookoła. Starał się nie odwracać głowy za Schindlerem, chociaż odruch domagał się wykonania. Ulżyło mu, kiedy mężczyzna nareszcie stanął naprzeciwko niego, ale to była krótka ulga. Schindler upił łyk kawy i rozpoczął analityczną obserwację, a Adrian znów poczuł się niekomfortowo. Słyszał za plecami pobrzękiwanie narzędzi i dziwnie bulgoczący dźwięk transferowanego pliku na wielkim monitorze. Zrobili mu podstawowe badania i zaproponowali opatrzenie rozprucia na ramieniu. Macali go już trzeci raz, pierwsze dwa nazywając standardową kontrolą. Nie chcieli mu uwierzyć, że nie zabrał ze sobą broni. Potem zaczął się cały szereg pytań dotyczących jego stanu, z czego najbardziej interesujące wydawały się ślady niedawnej bijatyki. Odmawiał komentarza, starając się przeczekać ten cyrk. Nieprzytomną dziewczynę zabrali do innego sektora, czterdzieści minut wcześniej. Dwóch laborantów miało szczęki ukryte pod maskami, a oczy podobne do nikogo. Zakładał, że to jedni z nielicznych wtajemniczonych opiekunów projektu. Schindler cały czas pieprzył o poufności i cholernej dyskrecji. Adrian nie zanotował żadnych istotnych szczegółów, które mogłyby mu się przydać.
Zacisnął palce na materacu, czując, że jest mu niewygodnie; już trzykrotnie zmienił pozycję. Nerwowo poruszył stopą w bucie, słysząc kolejne pytanie.
- Co konkretnie widziałeś? – Schindler popił to łykiem kawy. Adrian także dostał swój kubek, stał w zasięgu ręki na laboratoryjnej podstawce. Pielęgniarka obłożyła mokrym gazikiem jego brew, nasączając antyseptykiem zaschnięte strupy.
- Najpierw rozbolała mnie głowa. To trwało krótko, ale ścięło mnie z nóg. Przez chwilę nie widziałem – odpowiedział, mimowolnie cofając głowę, kiedy pielęgniarka ściągała strup ze skóry. Zręczne palce były pozbawione wyczucia. Górna część twarzy pochodziła od androida, kobieta miała sztuczne oczy. Przypominały Adrianowi dwie niebieskie kule.
– Potem się rozkręciła. Rozcięła mi ramię kawałkiem metalu. Latającym. Nic z tego nie rozumiem, ale połowa złomu w zaułku poddała się jej woli. Metalowa królewna śnieżka – syknął i drgnął, kiedy palce dotknęły okolicy ramienia. Rana rozchyliła się jak czerwone usta i zapieniła w kontakcie z odkażaczem. Pielęgniarka zaczęła naklejać błyskawiczne opatrunki, imitujące szew.  
- Miałem nadzieję, że obejdzie się bez prezentacji. To tajne informacje. – Schindler nie wyglądał na zadowolonego. Cały czas bawił się czymś w kieszeni fartucha, który miał na sobie, niespecjalnie troszcząc się o to, żeby Łowca nie zauważył. Przewracał w palcach nabój. – Dwukrotnie użyłeś przekaźnika. Jaka była przyczyna takiego działania? – zapytał. Adrian skrzywił się i po raz kolejny zastanowił, z jakiego powodu Schindler musiał tyle gadać, nie potrafiąc zadać prostego pytania, na przykład „dlaczego”.  Poczuł się nagle niemożliwie zmęczony. Do jego mózgu dotarło wycieńczenie, brak snu, obolałość mięśniowa, głód i spierzchnięte z pragnienia wargi. Pociągnął łyk gorącej kawy, pogarszając tym samym sytuację. Poczuł jak język cierpnie mu w ustach.
- Pytałeś mnie już o to. – Doskonale pamiętał rozmowę przez telefon. Przypominała górnolotny monolog wypełniony drwiącymi uwagami. Pielęgniarka czyściła jego ramię z rozrzedzonej krwi, ściekającej po łokciu niżej. Szarpnął się, kiedy nieopatrznie dotknęła opaski ściskającej nadgarstek.
- Nie dotykaj, bo upierdolę ręce. – Chociaż wcześniej mówił spokojnie, w jego głosie momentalnie wezbrała furia. Żywe wargi kobiety drgnęły i odsunęła się od niego. Wycofała się w stronę blatu i zaczęła wklepywać dane do komputera. Łowca odwrócił wzrok, czując na sobie ponaglające spojrzenie Schindlera.
- Użyłem go dwukrotnie, bo za pierwszym razem nie zadziałał jak trzeba. Możliwe, że kontakt był za krótki. Następnym razem docisnąłem go dłużej. – Adrianowi przypominało to gniecenie karalucha. Dziewczyna nawet piszczała w ten sam sposób.
- To nie powinno mieć miejsca. Jeden raz miał wystarczyć.
- A ona miała przeżyć. Nie chciałem przegiąć. Tak jak mówiłem, może za pierwszym razem naciskałem za krótko. Potem zaczęła odstawiać syf, musiałem się bronić. Nie uprzedziłeś mnie – stwierdził i wstał. Sięgnął po kurtkę złożoną na siedzisku krzesła i koszulkę przewieszoną przez oparcie. Była brudna, śmierdziała potem i krwią. Ubierał się, czując, że chce stąd wyjść. Na moment włożył palce w dziurę po kawałku metalu, przetrawiając ten widok. Schindler nie chciał odpuścić.
- Mówiłem, że nie sądziłem, aby była do tego zdolna poza laboratorium. I miałem nadzieję, że nie dasz jej szansy na obronę. Widocznie po raz kolejny cię przeceniłem. – Mężczyzna odstawił kubek na blat i poprosił o wodę. Adrian w życiu nie zapytałby, czy też dostanie, dlatego z ulgą przyjął zimną szklankę, którą podano także jemu. Przez chwilę pił łapczywie, potem odpowiedział.
- Pieprzenie. Reagowała momentalnie, jakby ją ktoś zaprogramował. Cholerna broń. Po coś ty ją w ogóle zrobił? – zapytał, sięgając instynktownie do pasa z bronią, którego nie miał. Opuścił ramiona wzdłuż ciała, czując irracjonalną pustkę na wnętrzach dłoni. Wiedział, że załatwili go po mistrzowsku. I wiedział, że wszystkie ich roszczenia spełni według własnej interpretacji.
- To akurat nie powinno cię interesować. Lepiej, żeby nadal nadawała się do tego, do czego ją stworzono. – Schindler wpatrywał się w Łowcę, dopóki nie przerwał im dźwięk telefonu. Odczytał wiadomość i oddelegował pielęgniarkę.  – Zakończyli obdukcję – wyjaśnił i bez słowa wyszedł z pomieszczenia. Adrian przez moment stał bez ruchu, nie wiedząc co ma robić, a potem poszedł za nim. Przez chwilę szli jasnym korytarzem, klaustrofobicznym i wypełnionym bzyczeniem białych lamp. Potem Gross nie mógł oprzeć się wrażeniu, że schodzą coraz niżej, a wokół robi się ciemniej. Miał nieprzyjemne wrażenie, że idą gdzieś pod ziemię, zawieszeni w próżni pomiędzy piętrami kondygnacji.
- Gdzie ją znalazłeś? – Schindler najwyraźniej nie potrafił milczeć zbyt długo. Albo chciał jakkolwiek przyspieszyć spacer, nie będący spełnieniem jego marzeń. Eleganckie buty skrzypiały na podłodze.
- Na dole. Na pierwszym piętrze drugiej kondygnacji. – Gross czuł się coraz bardziej nieswojo. Szybko nauczył się zasady, że jeżeli ktoś pokazuje zbyt dużo, to albo nie ma nic do stracenia, albo wie, że odbiorca nie będzie w stanie nic powiedzieć. Najczęściej dlatego, że został zręcznie uciszony. Przechadzka po bebechach firmy i miejsce, do którego zmierzali, nie wydawało się dostępne dla opinii publicznej. Adrian zdał sobie sprawę, że znalazł się w niekorzystnym położeniu.
- Wiesz może jak się tam znalazła? – Kolejne pytanie. Przez chwilę Łowca rozważał zaduszenie Klemensa i wycofanie się na zewnątrz. Zerknął pod sufit i zobaczył poruszające się pyski kamer. Nie wydostałby się z plątaniny korytarzy, nawet gdyby zdążył go zabić.
- Nie wiem. Ale wiedziała, że to ja jej szukam. Zaczęła uciekać – odpowiedział, z ulgą witając światło kilka metrów przed nimi. Wyglądało na to, że spacer po trzewiach Xernagenu dobiega końca. Adrian mgliście zastanowił się nad tym, jakie faktyczne rozmiary reprezentuje przedsiębiorstwo. Dotarli do przeszklonej ściany, Klemens dotknął palcami panelu przy wejściu. Jedna z krzątających się laborantek przyszła, żeby im otworzyć.
- Na jednym z naszych spotkań mówiłeś o wspólniku, albo informatorze. Myślisz, że byłbyś w stanie go namierzyć i unieszkodliwić? – Tym pytaniem uśpił czujność Adriana. Łowca przytaknął i uznał, że Schindler mówiąc o kolejnym zleceniu jednocześnie potwierdził jego dalszą przydatność. Pomyślał, że jeszcze uda mu się z tego wszystkiego wyplątać. Weszli głębiej do pomieszczenia przypominającego nowoczesną salę operacyjną. Było większe niż to, w którym prowadzili rozmowę i znacznie lepiej wyposażone. Mężczyzna nie miał pojęcia na co patrzy, sprzęt wydawał mu się surrealistyczny. Skupił wzrok na wąskiej pryczy, gdzie leżała nieprzytomna dziewczyna. Była tak samo bezwładna jak w momencie przywiezienia na miejsce. Jedyną zmianą były lekko uchylone powieki, ale zdawała się nie rejestrować tego, co dzieje się dookoła. Odsunął się, kiedy jeden z laborantów wszedł między nich i wręczył Klemensowi nośnik z informacjami o obdukcji. Mężczyzna studiował raport w ciszy przez trzy, może cztery minuty. Miał ochotę rzucić urządzeniem o ścianę, ale nie mógł pozwolić sobie na taki brak opanowania. Kiedy się odezwał jego głos drżał, nabrzmiały nieudolnie maskowaną furią.
- Dla nas ona nie przedstawia już żadnej wartości – oświadczył. W środku aż się gotował. Coraz bardziej chory gniew wypełniał mu czaszkę, za gniewem sunął strach. Czas, fundusze, starania i mistyfikacje, nienaturalne dawki stresu i dyplomacji stały się w jednej chwili nieistotne. Dwadzieścia sześć lat starań rozprysnęło się jak szklanka na podłodze. Chociaż dziewczyna nie była wzorcowym Obiektem, dzięki pracy nad nią projekt wykonał kilka kroków na przód. Teraz zdawał się cofnąć o lata świetlne. Klemens zacisnął wargi, myśląc o konsekwencjach. Tych, których udało mu się uniknąć i tych, z którymi będzie musiał się skonfrontować.
– Zabieraj ją – warknął i gestem kazał zapakować ciało do worka. Tym razem wsadzili ją do białego plastiku. Przypominał Adrianowi kokon jakiegoś wielkiego owada. Kiedy od niej odeszli, rozsunął zamek błyskawiczny przy twarzy na mniej więcej dwa centymetry. Dźwignął ją na ręce i dotarło do niego, że nie wie, co ma dalej zrobić. Musiał wyjść z firmy, ale w taki sposób, żeby nie wzbudzić zainteresowania. Najchętniej dostałby się na niższe kondygnacje. Miał zamiar pobawić się z dziewczyną, chociaż nie sądził, żeby była świadoma ich zabawy. Potem zostawi ją na trasie, z której ją zabrał i usunie się na tydzień, maksymalnie dziewięć dni. Najpierw zajmie się mechanikiem. W warsztatach było sporo rzeczy, którymi dało się wyrządzić krzywdę. Chciał krzywdzić go długo i finezyjnie. Potem pojedzie do kobiety, jeżeli biała suka jeszcze żyje. W pokoju hotelowym leciała z nóg, pamiętał że śmierdziała ciężką chemią, potem i czymś okropnym, czego wcześniej nie poznał. Jeżeli jeszcze żyła, chciał, żeby prosiła go o śmierć z taką samą gorliwością jak o utratę przytomności, gdy ją gwałcił. Tym razem nie da się namówić. Schindler ponaglił go gestem i wyprowadził z pomieszczenia.
- Wyprowadzę cię jednym z wyjść, które obecnie wyszły z użytku. Wolałbym, żebyś nie wchodził w oczy moim pracownikom – zastrzegł i przez chwilę kluczył pomiędzy pomieszczeniami, potem wyszedł na kolejny korytarz. Ten był znacznie lepiej oświetlony i szerszy, Adrianowi skojarzył się z traktem komunikacyjnym w szpitalu. – Dostajesz dziewczynę ale nie wiem, czy powinniśmy rozmawiać o pełnej kwocie – Schindler powiedział to tonem pogawędki, chociaż nadal wyraźnie próbował panować nad głosem. Adrian się zatrzymał.
- Nie grasz fair. Nie powiedziałeś mi szczegółów. Mogła mnie zabić, zlecenie okazało się trudniejsze. Nie wypieprzysz mnie w taki sposób – warknął i zacisnął palce na worku. Klemens uśmiechnął się z pozoru uspokajająco.
- Spokojnie, tylko cię sprawdzam. Zaraz po twoim wyjściu wykonam przelew, tak jak się umawialiśmy – obiecał. Szybko miało się okazać, że jego obietnice nic nie znaczą. Dotarli do windy. Schindler dotknął panelu, przywołując wiekowy szyb.
- Automatyczna? Gdzie mam wysiąść? – Adrian poprawił pakunek w rękach, słuchając odległego mruczenia windy. Poruszał się nimi cały czas, praca dla Sortu narzucała taką konieczność. Przemieszczanie się między kondygnacjami w inny sposób pożerało zbyt wiele czasu. Mechaniczne drzwi rozsunęły się ze zgrzytem, kiedy szyb dojechał na miejsce.
- Tak. Wysiądziesz niżej, pomiędzy drugą, a trzecią kondygnacją. To powinno ci odpowiadać – zauważył i zamilkł, zerkając znacząco na pakunek. Łowca wszedł do środka i zrzucił dziewczynę z ramienia na dno windy. Tąpnęła o ziemię, głowa zachybotała się wewnątrz worka. Schindler odwrócił się i odszedł, nie zaszczycając wizytanta pożegnalnym spojrzeniem. Oglądając jego plecy, Gross nie zobaczył wściekłości, dezorientacji i przerażenia, które wreszcie wylały się na twarz mężczyzny. Zanim drzwi zdążyły się zasunąć, zniknął w bocznym korytarzu.
Winda szumiała maszynowym tętnem, sunąc w dół. Co jakiś czas kabina drżała, jakby po zaczepieniu o coś. Adrian starał się nie zwracać na to uwagi, pamiętając, że to stary szyb. Jechali na tyle długo, że zaczął się rozglądać. Poczuł ucisk, widząc, że nie było żadnych przycisków pozwalających wydać windzie nowe polecenie, ani tym bardziej jej zatrzymać. Nie było tez wskaźnika, na jakim poziomie w ogóle się znajdowali. Dotknął dłońmi jednej ze ścian, próbując wymacać jakikolwiek ukryty panel. Ciało dziewczyny obijało się miarowo o ściany, przy każdym zarzuceniu windy. Szyb klekotał coraz wyraźniej, przez chwilę Łowca pomyślał, że spadają. Winda szarpnęła, maszynowy zgrzyt trwał kilka sekund, zanim się zatrzymali. Adrian czuł na szyi walący puls. Drzwi rozchyliły się do połowy. Przez chwilę stał bez ruchu, a potem rozparł je ramionami, wychylając głowę. Zacisnął szczęki, czując jak krew napływa w dziury po zębach. Byli na kondygnacji zero.

 
Minęła piąta godzina w windzie. Dziewczyna była tak samo nieużyta i nieprzytomna jak w momencie, w którym się zatrzymali. Plastik poruszał się w okolicy jej ust. Łowca nie pofatygował się, żeby bardziej rozpiąć worek i zwiększyć dostęp powietrza. Zdążył rozejrzeć się po okolicy i ustalić, że do następnego szybu musiałby iść prawie trzy kilometry. Nie miał gwarancji, że winda będzie działała. Mogła być zepsuta, jednokierunkowa, mieć zablokowany dostęp, lub zacinać się pomiędzy piętrami. Problem z komunikacją na kondygnacji zero polegał na tym, że wymagała fundamentalnego remontu. Ostatni zjazd na parter, który mężczyzna sobie przypominał, miał miejsce dwa lata wcześniej. Zjechał z Sortem mechaników i nadzorował wewnętrzną renowację parceli, na której sześć kondygnacji wyżej stał budynek rządowy. Częściej niż zorganizowane ekspedycje zdarzały się zjazdy indywidualne. Na kondygnacji zero oficerowie Sortu numer Osiem pozbywali się ciał z eksterminowanych dzielnic, a Łowcy mający dostęp do wind utylizowali cele po zleceniach, które były upozorowanymi zaginięciami. Ciała pozostawione w ciemnościach „parteru” dosłownie przestawały istnieć. Nie było dowodów, pytań, świadków i dochodzenia. Dla Adriana to rozwiązanie nie miało luk. Jednocześnie bezbłędnie zdawał sobie sprawę, że znalazł się w potrzasku. Nie oceniał swoich szans na przeżycie. Gdyby zaczął to robić, najprawdopodobniej zabiłby się sam. 
Od niecałych dwóch godzin usiłował uruchomić szyb „na kable”. Skoro silniki samochodowe w starych powieściach łapały taki trik, winda też mogła złapać. Zdjął jeden panel sufitowy i rozmontował skrzynkę po zewnętrznej stronie windy. Hałas jakiego przy tym narobił przez prawie kwadrans zawiesił go w bezruchu. Nasłuchiwał. Czekał. Nic się nie wydarzyło. Złapał telefon w zęby i oświetlił plątaninę kabli. Prawe oko skutecznie radziło sobie z ciemnością, chociaż po ponownym włożeniu przez mechanika działało inaczej. Kolory były znacznie ostrzejsze i bardziej skontrastowane, przez dłuższą chwilę mężczyzna nie mógł się odnaleźć. Czuł się tak, jakby miał kaptur na lewej stronie twarzy. Ciemność była zbyt tłusta, ogłupiała mózg łaknący źródła światła. Ślina z krwią ściekły mu po brodzie, kiedy mocniej zacisnął zęby na obudowie telefonu. Kable wyglądały jak splątane spaghetti, nie rozumiał co ma przed sobą. Nigdy nie był dobry w takiej robocie, motocykl prowadzał byle gdzie, bo każdy potrafił naprawić maszynę lepiej od niego. Stworzono go do innych rzeczy. Poddał się po kwadransie bezowocnej dłubaniny w przewodach. Opuścił się na dno windy i zaczął obmacywać ściany. Robił to już wcześniej, nie chcąc przyjąć do wiadomości, że Schindler wpieprzył go w ten sposób. Wszystkie poprzednie sprawy przestały mieć znaczenie. Jedynym trzeźwym słowem, które koiło nerwy był odwet. Wiedział, że się stąd wydostanie. I wiedział, że skurwiel będzie bał się własnego cienia, czekając na śmierć.  
Nadszedł jeden szalony moment, w którym Adrian postanowił zaczekać. Uznał, że winda musi się w  końcu ruszyć, prędzej czy później. Ktoś ją przywoła, szyb wystartuje z miejsca i wjedzie chociaż kilka pięter wyżej. Ta myśl wydawała mu się znacznie bardziej sensowna, niż pomysł poruszania się po kondygnacji zero w stanie, w jakim się znalazł. Nie miał broni, był niewyspany, głodny, a ostatnią szklankę wody wypił sześć godzin wcześniej. Nawet gdyby miał pistolet nie mógłby z niego skorzystać. Na dole używało się egzemplarzy bezhukowych. W swoich rozważaniach kompletnie pomijał nieprzytomną dziewczynę. Zdecydował, że zostawi ją, kiedy podejmie decyzję o opuszczeniu szybu. Przez chwilę zastanawiał się, czy po prostu jej nie udusić. Uznał, że byłby to akt łaski.
Przyszedł mu do głowy jeszcze jeden pomysł. Podciągnął się na górę i zadarł głowę wyżej, w mrok nad sobą. Miał wrażenie, że patrzy w gardło olbrzyma i jeszcze nigdy nie czuł się tak nieistotny. Szarpnął dłonią za gruby kabel wyciągu i podciągnął się na nim, zaczepiając stopami. Sunął tak przez sześć metrów, potem znieruchomiał, zawieszony w ciemności. Ile metrów miał do przebrnięcia? Niższe platformy miały po sto pięćdziesiąt pięter; żeby pokonać jedną kondygnację potrzebował około czterystu pięćdziesięciu metrów. Gdyby w ten sposób chciał dostać się trzy kondygnacje wyżej, musiałby wspinać się przez ponad kilometr. A później? Miałby do wyboru zginąć, próbując przejść między piętrami, lub zginąć, spadając na dach szybu z wysokości ponad tysiąca dwustu metrów. Analiza konsekwencji przemawiała za porzuceniem tej metody. Zszedł do windy i momentalnie przestał rozważać nowe możliwości. Dziewczyna jęczała i szeleściła workiem, próbując się wydostać. W martwej ciszy ten dźwięk był porównywalny z detonowaną bombą wodorową. Dopadł do niej, przywalając ciało do ziemi i zacisnął dłoń na twarzy pod folią.
- Zamknij się – wysyczał szeptem, oglądając się nerwowo za siebie. – Zamknij się i nie ruszaj. Ani drgnij, kurwa – warknął, a ona posłuchała. Powoli przestał ją przyciskać i centymetr po centymetrze rozpiął worek. Rozchyliła usta jak ryba wyjęta z wody, łapczywie filtrując powietrze. Wzrok miała błędny i rozbiegany, nie mogła skupić szalejących oczu na niczym dookoła. Złapał ją za szczękę. Drgnęła i próbowała się odsunąć, ale unieruchomił ją, zaciskając palce z siłą grożącą potrzaskaniem kości jarzmowej. Wpatrywał się w nią dziesięć sekund. Tyle mu wystarczyło żeby zrozumieć, że dziewczyna jest ślepa.
– Jesteśmy na samym dole. Jak zaczniesz hałasować, to nas nie ma. Rozumiesz? – zapytał, a kiedy pokiwała głową, odepchnął ją i podniósł się na nogi. Wyszedł z windy. Zobaczył jeszcze jak dziewczyna rozgrzebuje worek i próbuje wstać, macając ściany wokół siebie. Przypominała mu ledwie urodzone kocię. Niczego nie mówiła, jedyne co wyczuwał, to jej strach. Zaczął iść przed siebie. Pod stopami miał coś przypominającego popękany asfalt. W dziurach walały się grudy dawno wyschniętej ziemi.   
Frederica nie miała pojęcia co się dzieje. Ostatnią rzeczą jaką pamiętała był ból, smak piasku i krwi w ustach. Wiedziała, że upadła ale nie czuła uderzenia. Nadal była na dole? Dlaczego jeszcze jej nie zabrał? Wiedziała, że był blisko, nadal czuła smród krwi w chlorowanej wodzie i dotyk na twarzy, chociaż już jej nie trzymał. Coś do mnie mówił. Dotarło do niej, że jest ślepa. Próbowała myśleć, że jej ślepota jest chwilowa, tak jak po przeprowadzeniu próby. Wczepiła się w tę myśl, mając wrażenie, że w przeciwnym wypadku oszaleje. Nie zdawała sobie sprawy jakie ma szczęście, nie mogąc zobaczyć świata wokół siebie. Wygrzebanie się z worka i stanięcie na nogi zdawało się ją przerastać. Po koślawym przykucnięciu upadła na kolana, ale mięśnie drżały tak, jakby przebiegła maraton. Coś wezbrało w jej żołądku chociaż wydawał się być pusty. Zwymiotowała na plastik spienioną śliną, przez chwilę szarpały nią suche torsje, na języku miała smak krwi. Czuła, że Łowca patrzy na nią, stojąc nieruchomo i blisko. Poza zapachem zaczynała odbierać jego nastawienie. Był zdezorientowany. Przestraszony. To ostatnie tąpnęło w nią bardziej niż inne emocje krążące wokół Grossa. Strach nie był dla niego naturalny. Zrozumiała, że coś poszło nie tak. Coś do mnie mówił. Panika rąbnęła w nią jak obuch, kiedy sens słów mężczyzny przedarł się do obolałego mózgu. Otworzyła szerzej ślepe oczy, słysząc, jak się oddalał. Nie miała zamiaru zostać sama. Nie tutaj.
Adrian oszacował, że jeżeli nic go nie spowolni lub nie będzie musiał nadkładać drogi omijając leża, powinien dotrzeć do windy w mniej niż godzinę. Gdyby szyb nie działał, postara się dojść do tego, którym dwa lata temu zjeżdżał z Sortem mechaników. Pamiętał, że winda nie była jednokierunkowa. Mogła być zepsuta, ale w takim wypadku pozostawało dotarcie do wind prywaciarskich, albo do jednej z tych, którymi poruszali się Łowcy. Nadal miał swój identyfikator, chociaż wolałby z niego nie korzystać. Usłyszał rumor za plecami i momentalnie obejrzał się za siebie. Oddalił się maksymalnie dwadzieścia metrów. Jego twarz nie zmieniła wyrazu, kiedy patrzył na Fredericę. Wylazła za nim i próbowała go dogonić. Krok za krokiem, chwiejnie i nieporadnie, bujając się na boki. Przewidział, że za chwilę upadnie i miał rację. Rąbnęła w asfalt kolanami, potem zwaliła się na twarz. Próbując wstać, rozgarnęła rękoma gruz na drodze. Dźwięki. Za dużo dźwięków. Odwrócił głowę w ciemność przed sobą, a kiedy ponownie spojrzał na dziewczynę była już na klęczkach. Zdawał sobie sprawę, że nie potrafiła być cicho. Pamiętał, że uciekała przed nim jak spanikowany szczur. Jeżeli pozwoli jej za sobą iść, umrą oboje. Mogła robić harmider będąc dwa kilometry od niego, ale aktualnie dystans pomiędzy nimi był znacznie mniejszy, niezależenie od tego, czego Adrian by sobie życzył. Analizował konsekwencje. Przez chwilę bił się z myślami, nerwowo ocierając wargi. W końcu podszedł do dziewczyny i dźwignął ją za szmaty. Stanęła na nogi z cichym piskiem i instynktownie zaczęła się wyrwać. Puścił ją, straciła równowagę i próbowała złapać go za rękaw. Wyszarpnął się spod jej dłoni, nie wierząc, że odważyła się go dotknąć. Wczepiła się w niego znowu, desperacko wbijając palce w twarde przedramię. Nie zamierzała puścić.
- Nic nie widzę – warknęła szeptem. Dyszała, czując, że pot pokrywa jej ciało, a kończyny się trzęsą. Wiedziała, że dzieje się coś złego. Cisza była niezdrowa. Miała wrażenie, że gdziekolwiek są, to miejsce jest martwe. Adrian się nie poruszył, z uwagą obserwując jej zacięte wargi i ściągnięte brwi. Upór tego typu nie był charakterystyczny dla ofiar. Drgnął, kiedy znowu się odezwała.
- Czuję coś dookoła – szepnęła, tocząc oczyma w mroku. – Coś żywego – dodała. Wyczuwała przepływający przez to prąd. Nastawienie jakim emanowało to stworzenie było płaskie i obce. Tak jakby w jego mózgu nie zagościła żadna racjonalna myśl. Może nie potrafiło ich formować. Adrian rozejrzał się wokół. Fasady opuszczonych bloków i puste magazyny stały się ich aktualną rzeczywistością. Ciemność pozostawała nieruchoma.  
- Ile? – zapytał i przez chwilę pomyślał, że go nie usłyszała. Frederica liczyła, marszcząc mocne brwi.
- Pięć osobników.  – To słowo wydawało jej się najodpowiedniejsze.
- Gdzie? – zadał kolejne pytanie, czując jak sztywnieje mu kark. Sam nie mógł ich zobaczyć, dopóki nie podeszły wystarczająco blisko. Na tyle blisko, żeby zabić. Nie mógł ich też usłyszeć. Poruszały się tak samo cicho jak on. Były ślepe i miały kiepski węch, ale skoro już ich zwietrzyły, pójdą tropem do końca. Uznał, że muszą schować się gdzieś wysoko i przeczekać, inaczej wycieczka zakończy się w tym miejscu.
- Nie wiem. Kilka…kilkaset metrów. – Frederica skrzywiła się jakby rozbolała ją głowa. Adrian nie wiedział na jakiej zasadzie potrafiła udzielać odpowiedzi, ale w ciągu dwóch sekund podjął decyzję. Pociągnął dziewczynę za sobą, czując jak mocniej zacisnęła palce na jego rękawie. Kiedy chwiała się na nogach po prostu podnosił ją do pionu, nie pozwalając się zatrzymać. On szedł na pamięć, przypominając bezszelestny cień. Ona nieumiejętnie starała się go naśladować. Przemierzali czarne pustkowie jakby poruszali się po pustej czaszce giganta. Przestarzały świat, wypaczone odbicie życia do którego Enklawa przyzwyczaiła ludzi, martwa cisza ściągnięta złymi decyzjami. To wszystko kłębiło się na dole jak psychotyczny koktajl. Frederica poczuła, że Łowca wyszarpnął się z jej palców. To było tak nieoczekiwane, że ledwie udało jej się zdławić krzyk.
- Wyżej. – Usłyszała, a po chwili nie było go już obok niej. Igła paniki dźgnęła ją i znikła, kiedy silne przedramię wciągnęło ją na górę. Przez chwilę znieruchomiała, przyciśnięta do jego boku, zesztywniała jak lalka. Puścił ją, wymacała jego rękaw i poszli dalej. Potknęła się na stopniu kiedy wchodzili na piętro. Wolną dłonią asekuracyjnie dotykała ściany po swojej prawej stronie. Starała się wsłuchiwać w śladowy odgłos jego kroków, ledwie słyszalny oddech i zgrzyt zaciskanych zębów. Trudno było jej odnaleźć się w świecie, którego nie znała, będąc pozbawioną jednego z najważniejszych zmysłów. Jeszcze trudniej było zaakceptować fakt, że miała przy sobie oprawcę, który w tym momencie był jej jedyną szansą. Przemierzali ciąg opuszczonych magazynów. Pomieszczenia były puste i zimne, Adrian omijał wszystkie po kolei, prawie na nie nie patrząc. Szukał jakiegokolwiek miejsca, w którym będą mogli się zamknąć. Co jakiś czas pytał dziewczyny, gdzie wyczuwa obecność, starała się odpowiadać precyzyjnie. Uspokajał się tylko połowicznie. Nie ufając własnym zmysłom nie był w stanie zaufać jej. Zadarł głowę, obserwując dziury ziejące w suficie. Nad nimi znajdowały się najprawdopodobniej kwatery robotnicze, albo lokale zakładowe. Pociągnął ją za sobą jeszcze wyżej, poszli dalej.
Wreszcie się zatrzymali. Weszli do opuszczonej chłodni, na ścianach wysoko pod sufitem widniały jaśniejsze kwadraty w miejscach, gdzie kiedyś były wentylatory. Pomieszczenie nie miało okien, było małe, może cztery metry na sześć. Frederica usłyszała jak mężczyzna coś za nimi zasuwa, szczeknęła zdezelowana blokada. Adrian miał nadzieję, że drzwi były wytrzymalsze niż wyglądały. Podejrzewał, że to pancerne szkło i miał nadzieję, że się nie myli. Strząsnął z siebie jej dłoń i podszedł do przeciwległej ściany, wyjmując paczkę papierosów. Wiedział, że smród inny niż krew dezorientował i zniechęcał kreatury. Dziewczyna poczuła dym i podeszła kilka kroków bliżej. Pomyślała, że Łowca kojarzy jej się także z tym zapachem. Poczuła go sekundy przed ich pierwszym spotkaniem, zanim zaczął się horror. Pomyślała o Mikaelu. Co musiał teraz myśleć, jak się czuć. Nie miała pojęcia czy już wiedział, co się z nią stało. Ani czy potrafił ich tu odnaleźć. Zmarszczyła brwi, próbując przypomnieć sobie jakiekolwiek przesłanki na temat pierwszej kondygnacji świata. Widziała jedynie niewzruszony napis BRAK DANYCH, z którym zderzała się przy każdej próbie poszukiwania informacji. Usiadła na betonowej podłodze, obejmując ramionami kolana. Usłyszała szuranie butów i poczuła dym papierosowy trochę bliżej. Adrian zdjął kurtkę i rzucił nią w dziewczynę. Skrzywiła się pod ciężkim łupnięciem i potarła szczękę w miejscu, gdzie uderzyła ją klamerka paska.
- Usiądź na tym, bo będziesz miała zapalenie nerek. Wiesz co to znaczy mieć zapalenie nerek? – zapytał i wydmuchał dym. Był cholernie zmęczony. Żołądek domagał się jedzenia, język wody, trzymał się na nogach siłą adrenaliny. Usiłował przemyśleć dalszy przebieg trasy. Klucząc korytarzami znacząco oddalili się od windy, którą obrał sobie za cel. Nie sądził, żeby powrót przyniósł im cokolwiek dobrego. Frederica rozłożyła kurtkę na ziemi i usiadła na niej, tak jak mówił. Czuła, że Łowca na nią patrzy. Nie po raz pierwszy zastanowiła się, dlaczego nie zabił jej, gdy była nieprzytomna. Podskórnie czuła, że w tym momencie był jej potrzebny, niezależnie jak bardzo się go bała. Ona też była mu potrzebna. Żyła, ale to mógł być tylko wstęp.
- Dlaczego tu jesteśmy? – zapytała. Adrian zaciągnął się papierosem tak mocno, że prawie zabolało.
– Schindler spuścił nas windą w dół – odpowiedział i wydmuchał dym, obnażając zęby. Przypomniał sobie uśmiech sukinsyna i spokój, z jakim skierował ich do szybu.
- To nielogiczne. Zrealizowałeś jego zlecenie. Przywiozłeś mnie do niego. – Sądziła, że to się właśnie stało. Łowca pstryknął palcami, wyrzucając niedopalonego papierosa pod ścianę i zaczął krążyć po pomieszczeniu. Frederica odwracała głowę za jego głosem.
- To popieprzone – zgodził się  Ale teraz nie ma znaczenia kto, dla kogo ani za ile. Odbiorca zlecenia, zlecający, pośredni wykonawca, powód, to wszystko nieistotne – mówił w zasadzie sam do siebie. Zaczynał analizować szanse. Zostawienie dziewczyny samej zmniejszało jego własną perspektywę przeżycia mniej więcej o siedem procent. Dużo, biorąc pod uwagę, że mieli tylko dziesięć.
- Dla mnie to ma znaczenie.  Frederica zaczęła bezwiednie rozdrapywać przedramię. Czuła jak jej ciało trzęsie się pod cienką koszulką. Nie rozumiała, co się wydarzyło. Była świadoma, że musi być po prostu cicho. I że nie może pozwolić się zostawić. Łowca nie odpowiedział.
W mroku za przeszklonymi drzwiami, gdzieś całkiem niedaleko, coś poruszało się bezszelestnie, czekając na najcichszy dźwięk.
 
*~*~*
Odpowiedz
#73
(14-04-2019, 17:45)Eiszeit napisał(a):
 Powinien być wytatuowany na karku lub za uchem, ale skóra Grossa nie została nakłuta ani naznaczona. 
To mi przypomina mojego Palatyna i tatuowanie swoich szpiegów symbolem pająka.
Z jednej strony nieracjonalne (jak wpadnie na czymś nielegalnym łatwo go zidentyfikować) z drugiej wyrażające przedmiotowy stosunek do ludzi traktowanych jak narzędzia.

(14-04-2019, 17:45)Eiszeit napisał(a):
– Potem się rozkręciła. Rozcięła mi ramię kawałkiem metalu. Latającym. Nic z tego nie rozumiem, ale połowa złomu w zaułku poddała się jej woli. Metalowa królewna śnieżka 
Jak Magneto z X-menów Wink

(14-04-2019, 17:45)Eiszeit napisał(a):
- Automatyczna? Gdzie mam wysiąść? – Adrian poprawił pakunek w rękach, słuchając odległego mruczenia windy. Poruszał się nimi cały czas, praca dla Sortu narzucała taką konieczność. Przemieszczanie się między kondygnacjami w inny sposób pożerało zbyt wiele czasu.  
A jak w "normalny" sposób podróżowało się między kondygnacjami? Były jakieś "przejścia graniczne", punkty kontroli?


(14-04-2019, 17:45)Eiszeit napisał(a):
Winda szumiała maszynowym tętnem, sunąc w dół. Co jakiś czas kabina drżała, jakby po zaczepieniu o coś. Adrian starał się nie zwracać na to uwagi, pamiętając, że to stary szyb.  Zacisnął szczęki, czując jak krew napływa w dziury po zębach. Byli na kondygnacji zero
Z jednej strony fajna taka konstrukcja, ale pomyślałem jak była budowana, jeśli sięga kondygnacji zero a startowała aż z firmy Shindlera. Przez lata jej szyb musiał być wydłużany, wraz z budową kolejnych pięter i jednocześnie nie być unowocześniana. Chyba, że to była jakaś tajna winda specjalnego przeznaczenia.

(14-04-2019, 17:45)Eiszeit napisał(a):
 Zjechał z Sortem mechaników i nadzorował wewnętrzną renowację parceli, na której sześć kondygnacji wyżej stał budynek rządowy. Częściej niż zorganizowane ekspedycje zdarzały się zjazdy indywidualne. Na kondygnacji zero oficerowie Sortu numer Osiem pozbywali się ciał z eksterminowanych dzielnic, a Łowcy mający dostęp do wind utylizowali cele po zleceniach, które były upozorowanymi zaginięciami. Ciała pozostawione w ciemnościach „parteru” dosłownie przestawały istnieć. Nie było dowodów, pytań, świadków i dochodzenia. Dla Adriana to rozwiązanie nie miało luk. Jednocześnie bezbłędnie zdawał sobie sprawę, że znalazł się w potrzasku.  
Dzięki za to wyjaśnienie.


(14-04-2019, 17:45)Eiszeit napisał(a):
Nie oceniał swoich szans na przeżycie. Gdyby zaczął to robić, najprawdopodobniej zabiłby się sam.  
Kusząca perspektywa Big Grin


(14-04-2019, 17:45)Eiszeit napisał(a):
Jedynym trzeźwym słowem, które koiło nerwy był odwet. Wiedział, że się stąd wydostanie. I wiedział, że skurwiel będzie bał się własnego cienia, czekając na śmierć. 
Zastanawiam się, czy Shindler nie brał tego pod uwagę, że może wrócić? Gdyby winda została zamknięta skazując łowcę na powolną ale 100% śmierć to nie musiałby sobie zawracać głowy. (doczytałem dalej - a więc na samym dole coś żyje). Czyli rzeczywiście, jak się domyślał, zobaczył za dużo.

(14-04-2019, 17:45)Eiszeit napisał(a):
 Nawet gdyby miał pistolet nie mógłby z niego skorzystać. Na dole używało się egzemplarzy bezhukowych.  
Ciekawy szczegół. A z czego wynikało używanie takiej broni?
Z dalszej lektury domyślam się, by nie zleciały się stworki Wink

(14-04-2019, 17:45)Eiszeit napisał(a):
Dopadł do niej, przywalając ciało do ziemi i zacisnął dłoń na twarzy pod folią. 


Otworzyła szerzej ślepe oczy, słysząc, że jak się oddalał. 



Próbując wstać(przecinek) rozgarnęła rękoma gruz na drodze. 


(14-04-2019, 17:45)Eiszeit napisał(a):
- Czuję coś dookoła – szepnęła, tocząc oczyma w mroku. – Coś żywego – dodała. Wyczuwała przepływający przez to prąd. Nastawienie jakim emanowało to stworzenie było płaskie i obce. Tak jakby w jego mózgu nie zagościła żadna racjonalna myśl. Może nie potrafiło ich formować. 

To już blisko Halishii i mędrców z mojego świata czujących przepływy energii wypełniającej wszechświat Wink


(14-04-2019, 17:45)Eiszeit napisał(a):
 Frederica liczyła, marszcząc mocne brwi.  

Tak miało być? "mocne brwi' czy "mocno je marszczyła"?



(14-04-2019, 17:45)Eiszeit napisał(a):
 Jeszcze trudniej było zaakceptować fakt, że miała przy sobie oprawcę, który w tym momencie był jej jedyną szansą. 
Mocny zwrot akcji. Bardzo dobre fabularnie zagranie.



(14-04-2019, 17:45)Eiszeit napisał(a):
 Co jakiś czas pytał dziewczyny(przecinek) gdzie wyczuwa obecność, starała się odpowiadać precyzyjnie. 


 Zadarł głowę, obserwując dziury ziejące na w suficie. 





(14-04-2019, 17:45)Eiszeit napisał(a):
Adrian zdjął kurtkę i rzucił nią w dziewczynę. Skrzywiła się pod ciężkim łupnięciem i potarła szczękę w miejscu, gdzie uderzyła ją klamerka paska. 

- Usiądź na tym, bo będziesz miała zapalenie nerek. Wiesz co to znaczy mieć zapalenie nerek? – zapytał i wydmuchał dym. 
Nie wierzę. Pierwszy ludzki odruch.




(14-04-2019, 17:45)Eiszeit napisał(a):
- To popieprzone – zgodził się  - Ale teraz nie ma znaczenia kto, dla kogo ani za ile. 

- Dla mnie to ma znaczenie.  - Frederica zaczęła bezwiednie rozdrapywać przedramię. 
Nadmierne spacje przed przykrótkimi pauzami.





To pokuszę się o pewien wniosek co do działalności Shindlera. Pewnie pracują nad żołnierzami o ponadnaturalnych zdolnościach,  na zlecenie rządu, do walki z innymi enklawami.

Historia cały czas na wysokim poziomie. Rozwija się bardzo zręcznie i ciekawie. Czekam na więcej Wink



Pozdrawiam Smile

PS: Tam jeszcze w jednym miejscu, tylko mi umknęło, było "na przód' - a to powinno pisać się łącznie.
Odpowiedz
#74
(15-04-2019, 14:32)Gunnar napisał(a): To mi przypomina mojego Palatyna i tatuowanie swoich szpiegów symbolem pająka.
Z jednej strony nieracjonalne (jak wpadnie na czymś nielegalnym łatwo go zidentyfikować) z drugiej wyrażające przedmiotowy stosunek do ludzi traktowanych jak narzędzia.
W Numerze bardziej skłaniam się ku drugiej opcji Smile W przypadku sortowych osobników aspekt identyfikacji przestawał mieć znaczenie - skoro Adrian wykonuje pracę na rzecz Sortu, nie będą wyciągać konsekwencji, chyba, że zrobi coś niezgodnie z żądaniami zleceniodawcy.

(15-04-2019, 14:32)Gunnar napisał(a): Jak Magneto z X-menów [Obrazek: wink.gif]
Przyznam, że nie widziałam X-menów, ale ufam, że są podobieństwa Big Grin Zdolność "ożywiania" przedmiotów jest tylko jednym z obszarów umiejętności Fredericy.

(15-04-2019, 14:32)Gunnar napisał(a): A jak w "normalny" sposób podróżowało się między kondygnacjami? Były jakieś "przejścia graniczne", punkty kontroli?
Enklawa posiada trakty komunikacyjne. Autami/motorami można dostać się w zasadzie wszędzie, ale zajmuje to bardzo dużo czasu. Inną sprawą są właśnie punkty kontroli, o których piszesz. Nie każdy może dostać się na wszystkie kondygnacje bez uprzedniego wylegitymowania, lub podania celu wizyty. No i Punkty Przydatności też swoje robią Wink Windy także są kontrolowane, ale oficerowie Sortu żądzą się trochę innymi prawami.

(15-04-2019, 14:32)Gunnar napisał(a): Z jednej strony fajna taka konstrukcja, ale pomyślałem jak była budowana, jeśli sięga kondygnacji zero a startowała aż z firmy Shindlera. Przez lata jej szyb musiał być wydłużany, wraz z budową kolejnych pięter i jednocześnie nie być unowocześniana. Chyba, że to była jakaś tajna winda specjalnego przeznaczenia.
Xernagen powstawał od niższych kondygnacji. M-0 znalazł informację, że "wzrastał razem z Enklawą". Dodatkowo Schindler schodził z Adrianem jeszcze niżej. Mimo wszystko na pewno konieczne były renowacje szybu i wydłużanie trasy. Specjalne przeznaczenie też jest pewnym czynnikiem Wink 

(15-04-2019, 14:32)Gunnar napisał(a): Zastanawiam się, czy Shindler nie brał tego pod uwagę, że może wrócić? Gdyby winda została zamknięta skazując łowcę na powolną ale 100% śmierć to nie musiałby sobie zawracać głowy.
Jedną sprawą są stworki, o których wspominałeś, a drugą, że potencjalne powiązanie ze śmiercią sortowego Łowcy narobiłoby Schindlerowi problemów. Tak jak wspominał Adrian, pozbywanie się ciał na dole nie zostawiało żadnych śladów i miejsca na domysły/procesy/etc. W zasadzie w mojej wizji ta winda po zjeździe na sam dół miała otworzyć się automatycznie. Może coś w rodzaju komendy do wypełnienia, albo sposobu zaprogramowania.

(15-04-2019, 14:32)Gunnar napisał(a): Ciekawy szczegół. A z czego wynikało używanie takiej broni?

Z dalszej lektury domyślam się, by nie zleciały się stworki [Obrazek: wink.gif]
Dokładnie tak Wink
 
(15-04-2019, 14:32)Gunnar napisał(a): To już blisko Halishii i mędrców z mojego świata czujących przepływy energii wypełniającej wszechświat [Obrazek: wink.gif]
Bardzo chętnie zgłębię ten wątek, interesują mnie takie rozwiązania Big Grin Frederica bazuje na prądzie przepływającym w neuronach i na nastawieniu, które odbiera od ludzi. Jak się okazało, od nieludzi też potrafi co nieco odebrać.

(15-04-2019, 14:32)Gunnar napisał(a): Tak miało być? "mocne brwi' czy "mocno je marszczyła"?
Mocne, jako przymiotnik. Jakoś nie lubię pisać "grube brwi".

(15-04-2019, 14:32)Gunnar napisał(a): Nie wierzę. Pierwszy ludzki odruch.
Big Grin Dajmy mu trochę czasu.

(15-04-2019, 14:32)Gunnar napisał(a): To pokuszę się o pewien wniosek co do działalności Shindlera. Pewnie pracują nad żołnierzami o ponadnaturalnych zdolnościach,  na zlecenie rządu, do walki z innymi enklawami.
Dobry, dobry kierunek Wink
 

Cieszę się, że fabuła idzie w interesującą stronę, a zwrot akcji wywołał pozytywne wrażenie Wink. Dziękuję za wyłapanie literówek i wszystkie komentarze.

Pozdrawiam Smile
Odpowiedz
#75
Roxana poroniła pod prysznicem. Zorientowała się, kiedy pochyliła głowę, chcąc wypłukać włosy z szamponu. Woda pod jej stopami miała różowy kolor od krwi spływającej spomiędzy ud. Po krótkiej konsternacji namydliła dłonie i zaczęła myć się jeszcze raz. Nie miała wątpliwości co się stało. Doświadczała tego poprzednio i nie mogła pomylić z niczym innym. Oceniła, że ciąża była wczesna. Jej organizm powinien poradzić sobie sam. Szorując biały brzuch nie czuła pod palcami blizn, które zdążyły się wchłonąć i zblednąć. Toksyny przestawały krążyć we krwi, zmetabolizowane przez wątrobę, przystosowaną do pracy z podobnymi substancjami. Kobieta obawiała się o nerkę. Dotkliwy ból nad lędźwiami i krwiomocz ją zaniepokoiły. Splunęła na dno brodzika i zablokowała strumień wody. Wyszła spod prysznica, sięgając po hotelowy szlafrok i przyjrzała się plamom na przedramieniu. Powinny zniknąć w ciągu następnej doby. Lustra były zaparowane, ale i tak nie chciała oglądać swojego odbicia. Nadal wyglądała potwornie. Zawijając się w puchaty materiał intensywnie myślała. Zastanawiała się, czy mężczyzna siedzący w salonie mógł jej pomóc. Najkorzystniejsze w obecnej sytuacji byłoby dostarczenie do Xernagenu zwolnienia lekarskiego drogą elektroniczną. Zdawała sobie sprawę, że podobny zbieg okoliczności mógł zaniepokoić Klemensa, ale jej dokumentacja trafiała w pierwszej kolejności do młodszego z Schindlerów. Gdyby sfałszować datę złożenia formularza w wewnętrznym systemie firmy i odpowiednio opisać powód zwolnienia, wszystko mogłoby wyglądać naturalnie. Podejrzewała, że blondyn to potrafi. Wyrecytował jej to samo co Olkowi, kiedy przekraczał próg apartamentu. Niepokój osiadł w jej żołądku jak zwinięty wąż. Nie sądziła, że ktokolwiek wie o jej badaniach. Jeżeli dokopał się tak głęboko, musiał być bezkonkurencyjny. W kilku zwięzłych zdaniach wyjaśnił przyczynę swojego przyjazdu, sytuację i aktualne działania. Do kobiety docierały strzępki informacji, jej mózg dopiero wygrzebywał się z marazmu. Zapytał, ile zaoferowała Grossowi za wykonanie zlecenia, czy zastrzegła, że ma nie uszkodzić dziewczyny i czy jest pewna, że Łowca okaże się lojalny. Umiała odpowiedzieć tyko na dwa pierwsze pytania, w dodatku niezbyt składnie. Pamiętała, że cały czas mówił do niej na pani, i że szukali dostępu do kamer. Olek przyniósł mężczyźnie kawę, a potem eskortował ją do łazienki. Nie dotykał jej, nawet na nią nie patrzył. Zdawała sobie sprawę, że czekała ich trudna rozmowa.
Wyszła z łazienki i wróciła do salonu, poprawiając zawiązany na głowie ręcznik. M-0, bo tak się jej przedstawił, podpiął się pod zewnętrzne zasilanie i pracował na jednym z laptopów. Drugi wyświetlał czarny obraz. Nie zwrócił uwagi na to, że usiadła na krześle, mamrotał pod nosem przypadkowe słowa. Zorientowała się, że to współrzędne. Olek przyniósł jej wysoką szklankę i dzbanek z wodą. Podziękowała mu skinieniem głowy i wzięła go za rękę, ale wycofał się i złożył dłonie na stoliku.
- Znalazłeś coś? – zapytał. Mężczyzna zamigotał, wciągnął policzki i przygryzł je od środka. Potrząsnął głową i mocniej pochylił się nad monitorem. W ciągu ostatnich trzech godzin udało mu się odwzorować trasę nawigacji Grossa na planie budynku. Potem zaczął włamywać się do systemów monitorujących. Uzyskał jedynie szczątkowy dostęp, ale to musiało wystarczyć.
- Poza zapisem z kamery magazynowej nie mogę dotrzeć głębiej. Wydaje mi się, że kamer albo nie ma, albo są lepiej zabezpieczone. Nie zdziwiłbym się, gdyby były podpięte pod inną centralę. Może kilka.  
- Tam wszędzie są kamery – wtrąciła Roxana, upiła duży haust, woda wyciekła jej z kącików ust. Wargi wciąż miała nienaturalnie czerwone, ale pigment powoli schodził. Wyglądała jak kobieta w samym środku wygajania makijażu permanentnego. M-0 spojrzał na nią znad ekranu.
- Orientuje się pani dokąd prowadzą drzwi magazynowe z oznaczeniem sp2127? – zapytał. Pokręciła głową, a on stracił zainteresowanie. Pisał nienaturalnie szybko, prawie nie dotykał paneli klawiatury. Dźwięk wydawany przez klawisze nie nadążał za ruchem jego palców. Coraz częściej migotały mu oczy i na dłużej pozostawały podświetlone. Olek zauważył, że mężczyzna mobilizuje się do zachowania pionowej pozycji. Jego ciało zdawało się lejące, ale wzrok wciąż miał rozbudzony. Pomyślał, że nigdy nie spotkał tak dziwnego faceta. I to „imię”. Zwracanie się do niego kodem wzbudzało w mężczyźnie poczucie dyskomfortu. Było nieludzkie. Zmusił blondyna do zjedzenia kilku saszetek żywieniowych i zrobił mu kawę. Szybko pożałował, kiedy zobaczył, jak M-0 duszkiem wypija wrzątek. Wydawał się nie odczuwać bólu. W rzeczywistości nocyceptory uległy ponownemu wygłuszeniu.  
- Mam ich. – Mikael  wyprostował się na krześle i wychylił w stronę monitora. Wskazał palcem nagranie jednej z bocznych kamer. Uchwyciła skrawek półprofilu Schindlera i fragment wojskowego buta. Wyglądało na to, że główna kamera w korytarzu została wyłączona. Roxana również popatrzyła na obraz.
- To jest korytarz, którym Peter Dougherty zaprowadził mnie do dziewczyny. Znajduje się głębiej, byłam tam tylko raz. – Spojrzała porozumiewawczo na Olka, ale jego oczy pozostały wbite w monitor. – To korytarz komunikacyjny pomiędzy sektorami. Są tam cztery windy – wyjaśniła. Nie rozumiała dlaczego blondyn zamarł, a potem odsunął od siebie komputer.
- Czy Klemens Schindler dysponuje prywatnym szybem zarejestrowanym rzez Rząd? – zapytał. Nie miała pojęcia. M-0 zaczął marszczyć brwi, ale nagle jego czoło się wygładziło. Przez chwilę twarz przypominała maskę, kiedy funkcje mimiczne zostały wyciszone. Ciało poddawało się wycieńczeniu, umysł walczył. Nie podlegał ograniczeniom ludzkiego organizmu. – Wsiedli do windy, to pewne. – Położył dłonie na stoliku, rozcapierzając i składając palce. Myślał, był jednocześnie w kilku miejscach, łącząc sieć faktów w logiczną całość. – Łowca zniknął z radaru. Jego nawigator nie ulega zniszczeniu w momencie śmierci ustroju. Zniknął z radarów, bo nie mają zasięgu. – Język wydawał się być za duży, a przełyk opuchnięty, ciężko było zrozumieć co wybrzęczał. – Enklawa bazuje na zasięgu, otaczają nas żywe urządzenia. Maszyny nie żyją w martwej strefie. Spadli na kondygnację zero – oświadczył i drgnął, kiedy Olek walnął ręką w stół. Panele na klawiaturze ostrzegawczo zamigotały.
- Przepraszam – rzucił mężczyzna, zakrywając twarz dłonią. Poprawił opatrunek, wypuścił powietrze ustami i przesunął palce na głowę. – Tyle roboty na nic. – Spojrzał na Roxanę, wpatrującą się w M-0 suchymi oczyma. Zawahał się, ale pozostał na miejscu. Mógł powiedzieć, że Łowca nie odda łatwo skóry, że ma doświadczenie w eksterminacji dzielnic i zna topografię najniższej kondygnacji. Mógł ją objąć i uznać, że wszystko jeszcze się ułoży. Mógł, ale nie potrafił. Odczuł miażdżącą ulgę, kiedy się obudziła, ale pomiędzy nimi nadal było zbyt wiele pytań. Mężczyzna nie był pewien, czy odpowiedzi poprawią sytuację.
Roxana zerwała się z krzesła, widząc, co dzieje się z M-0. Mikael pokręcił mechanicznie głową, jego dłonie odwróciły się wierzchem do góry, a palce skurczyły. Nie kontrolował tych odruchów. Zwiotczał, zwieszając się na oparciu krzesła, głowa poleciała do tyłu. Jednocześnie rozświetlił się ekran drugiego laptopa, tablet zamigotał, otwierając okno wiadomości. Olek wziął urządzenie do ręki ze spokojem. Już raz widział to przedstawienie.  
„Poszukam aktywnego szybu.”
Spojrzał na tekst, potem na nieprzytomne ciało.
- Zostaw – odezwał się do kobiety, zaglądającej w puste oczy. – Pracuje na odległość.

*~*~*
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 2 gości