Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Numer [+18] (CAŁOŚĆ)
#1
Star 
Nadszedł moment, żeby rozpocząć publikację Big Grin Na początek kilka słów o "Numerze". Początkowo miał być opowiadaniem, ale szybko okazało się, że treści jest zbyt dużo, żeby zmieścić się na kilkunastu stronach. Tak podskórnie chyba zawsze wiedziałam, że nie potrafię pisać krótkich tekstów Wink
 
W związku z oznaczeniem [+18] uprzedzam, że w tekście znajdują się przekleństwa, przemoc i erotyka.  

Powieść ma formę fragmentaryczną, przy czym każdy fragment może dotyczyć innego wątku i innej postaci. W pewnym punkcie wątki łączą się ze sobą, a linia fabularna staje się bardziej ujednolicona. Na ten moment całość liczy około stu stron i posiada osiem pełnych rozdziałów. Przewidywana liczba to od dwudziestu, do dwudziestu pięciu rozdziałów. Fabuła nie skupia się na jednej głównej postaci, tylko równomiernie rozkłada na opisywanie losów wszystkich bohaterów (siedmiu), połączonych tą samą sytuacją problemową.

Miejscem akcji jest częściowo post-apokaliptyczne środowisko przyszłego światła, rządzące się własnymi zasadami, ustrojem i polityką rządową. Świat zbudowany jest od zera przez autorki.

Historia opowiada o dziewczynie uciekającej z tajemniczego Punktu, która próbuje dojść do prawdy na temat swojej tożsamości, niecodziennych umiejętności jakie wykazuje i przeszłości, o której zapomina w momencie ucieczki. Na jej drodze stają pozornie niezwiązane ze sobą jednostki, które z czasem zaczynają tworzyć jedną grupę mającą wspólny cel - rozpracowanie Punktu. Każdą z osób charakteryzują odmienne motywacje.
Przekazem podprogowym, który w mojej ocenie bardzo wyraźnie zaczął się wyłaniać (to było mocno samoistne) jest temat odczłowieczenia, numeryczności i braku wpływu na kreowanie nie tylko otaczającego świata, ale również własnego życia, które zdaje się zależeć całkowicie od innych.
Tytuł opowiadania "Numer", nawiązuje do numerycznych zasad świata przedstawionego i charakteru, w jakim postrzegana jest jednostka.


Zaczynajmy.

Numer

_001


- Czuję zapach własnego ciała. – Usłyszał komunikat narastający w głośni, brzęczący mechanicznie w gardle. Głos pozbawiony barwy i wyrazu, podobny do tanich syntezatorów minionej epoki. Zignorował go i przesunął palcami po projekcji, unoszącej się przed jego oczyma. Malutkie źrenice były przykryte niematerialną szarą błoną, należąc w tym konkretnym momencie do maszyny. Przed twarzą mężczyzny, jak maleńkie robaczki, przesuwały się kolejne linijki kodu. Góra i dół, prawo i lewo, płynnie przemieszczały się po projekcji, dopóki nie przecinał ich, wstawiając fałszywe elementy układanki. Jak pocięte nożycami fragmenty kodu DNA. Wtedy na moment wszystko zamierało, żeby ponownie ruszyć, zatrute i wadliwe. Dotknął suchym językiem warg, czując kolejny wzbierający w gardle komunikat.
- Silna potrzeba oddania moczu. – Rozeszło się po jego czaszce. Zignorował. Odepchnął się kruchymi dłońmi od blatu i podjechał na fotelu kilka metrów w prawo. Klawiatura przesunęła się płynnie za nim. Monitor oznaczony w rogu jako L7 wyświetlał aktualny obraz pulpitu osoby mieszkającej trzy kondygnacje wyżej, nieświadomej, że nie jest jedynym właścicielem swojego sprzętu. W pomieszczeniu oświetlonym niebieskim blaskiem monitorów rozległ się dźwięk dotykanych panelów klawiatury. Ciężko pracujące maszyny mruczały uspokajająco, łagodząc żywe nerwy. Jedyne, które pozostały żywe. Mężczyzna zamknął ślepe oczy, słysząc kolejny komunikat.
- Deficyt kalorii: pułap krytyczny. Pułap krytyczny! PUŁAP KRYTYCZNY! – Tym razem we wnętrzu jego czaszki rozkręciła się syrena alarmowa. Błona na białkach podświetlała się seriami stłumionego czerwonego światła. Zamrugał i wyciągnął chude ramię do tyłu, chwytając za nasadę kabla sterczącego z karku. Odpiął go zdecydowanym szarpnięciem i w tej samej chwili łapczywie wciągnął oddech. Sztuczny blask białek odrobinę zelżał, serce gwałtownie przyspieszyło i histerycznie pompowało krew, próbującą na nowo rozepchać się w żyłach. Czuł mrowienie w zdrętwiałych kończynach dolnych, z daleka docierało do niego miażdżące parcie na pęcherz. Komunikaty ustały,  za to upomniała się o niego fizyczność. Odłożył gruby kabel na blat biurka i spojrzał w lewo, na przygotowane trzy dni wcześniej ekspresowe danie z plastiku. Skórka syntetycznego mięsa była sztywna i pomarszczona, ściągnięta czasem i temperaturą panującą w pomieszczeniu. Patrzył na to przez chwilę z niemym zainteresowaniem, zanim sięgnął po wodę. Komunikaty o zagrożeniu odwodnieniem były na tyle częste, że nauczył się pić kilka łyków płynu w krótkich odstępach czasu. Wstał nieświadomy, że nadal ma na głowie bezprzewodowe słuchawki. Port w jego karku był nagrzany, mężczyzna dotknął go i cofnął podrażnione opuszki palców. Nie wiedział, ile dni minęło, od kiedy zajął się zleceniem. Czas na dziewięciu monitorach zajmujących długi blat w pomieszczeniu był skalibrowany inaczej w zależności od komputera. Cztery potężne monitory na przeciwległej ścianie nie pokazywały czasu, jedynie minuty rejestrowanego nagrania. Mężczyzna rzucił na nie okiem beznamiętnie. Nie miały mu do pokazania niczego nowego od przeszło trzech miesięcy. Punkt pozostawał nieuchwytny.
Sięgnął po szklaną butelkę z zatęchłą wodą i pociągnął krótki łyk. Wyczuwał słony posmak mimo kilkukrotnego filtrowania. Odstawiał szkło na blat, kiedy w jego uszy wwiercił się z bólem przerażająco głośny dźwięk. Szarpnął się i uderzył biodrem w fotel, przewracając go bezgłośnie w rozdzierającym wyciu wypełniającym mu głowę. Upadł na kolana i zerwał z uszu słuchawki, ciskając nimi w kąt pomieszczenia, ogłuszony nie słysząc ich żałosnego klekotu. Słyszał za to swój oddech i serce dudniące w wątłej klatce, miał wrażenie, że rozsadzi mu żebra. Stłumiony dźwięk alarmu wibrował nadal, rozchodząc się z porzuconych „kokosów”, kompatybilny z tym, co działo się na jednym monitorze. Mężczyzna uniósł głowę i dosunął na klęczkach bliżej ściany obrazującej Punkt. Usiadł na piętach i zadarł jeszcze wyżej twarz, oświetlaną seriami czerwonego światła. Odbijało się we wnętrzu otwartych ze zdumienia ust i migoczących kropeczkach źrenic. Wlepił wzrok w obraz i zapomniał o oddychaniu. Poczuł mokre ciepło w spodniach i cienki strumień sunący po nogawce, jednak kompletnie nie zwrócił uwagi na to, że pęcherz wreszcie nie wytrzymał. Był zbyt zajęty przełomem rozgrywającym mu się przed oczami.
 
*~*~*
 
Potknęła się i wpadła pomiędzy kubły ze śmieciami. Rozsypały się i potoczyły z brzękiem i rumorem w dół uliczki. Upadając płasko na brzuch, poczuła, jak szorstki chodnik rozrywa jej biodro. Biały kombinezon był coraz bardziej przetarty i zabarwiony krwią. Podniosła się na kolana i odczołgała za jeden z kontenerów, czując smród rozkładającej się żywności. Była na tyłach budy z jedzeniem, na co wskazywała ilość i rodzaj odpadów. W pierwszym odruchu chwyciła plastikowe białe opakowanie i rozerwała je palcami. W środku znalazła kilka napoczętych już zimnych tostów i porcję rozmokniętej jajecznicy z proszku. Nie miała pojęcia, na co patrzy. Ściśnięty żołądek wykonał pełne salto i zacisnął się w ciasny supeł. Odrzuciła od siebie tłuste opakowanie, wycierając dłonie w kombinezon. Poczołgała się dalej. W jej uszach gruchnął wybuch śmiechu i momentalnie przypadła policzkiem do chodnika. Czuła się jakby niewidzialna ręka przyciskała jej kark do ziemi – ręka strachu. Kilkanaście sekund wsłuchiwała się w bicie własnego serca, dopóki nie uznała, że nic jej nie zagraża. Wychyliła się ostrożnie zza mijanego kontenera i dostrzegła, jak za otwartymi drzwiami budy z jedzeniem sprzedawca wydaje zamówienie. Wręczył klientowi papierową torbę i odebrał od niego kilka okrągłych żetonów, nadal śmiejąc się z czegoś, czego dziewczyna nie słyszała. Całą uwagę skupiła na żetonach, rejestrując w głowie, że muszą stanowić pewną wartość na tej kondygnacji. Z wnętrza budy buchały fale gorąca, nic dziwnego, że właściciel otworzył tylne drzwi.
Dotknęła językiem spierzchniętych warg i próbowała przełknąć ślinę, gardło miała suche jakby łykała piach. Wycofała się głębiej za kontener. Co się właściwie stało? Dlaczego upadła? Pamiętała bolesny rozbłysk białego światła pod czaszką, jakby w jej głowie eksplodowała flara. Zobaczyła siebie zza rozsuwanych z sykiem drzwi, po obu jej stronach stali obudowani sztywnym pancerzem strażnicy.
Wie, że to drony. Prawie widzi okablowanie wypełniające ich sztuczne czaszki jak spaghetti. Czuje przepływający przez nie prąd. Zamyka oczy, zaciska zęby i palce, czuje ucisk na przedramionach w miejscach, gdzie ściskają ją mechaniczne ręce. Do nozdrzy dobiega swąd, słyszy syk, grad iskier rozbłyska wokół kasku strażnika jak brokatowa aureola. Obaj padają na sztuczne maski nieruchomo, sycząc przepalanymi procesorami w ostatnim podrygu „umierania”. Patrzy na to, nie wierzy. Przecież już tyle razy próbowała. Odrętwienie musi minąć, walczy z nim, chce ruszyć. Spina sztywne mięśnie, czując potężny wyrzut adrenaliny. Zaczyna biec w dół korytarza i już się nie zatrzyma.
Oddychała. Coraz mocniej zaciskała oczy, jakby miało jej to pomóc w przypomnieniu sobie większej liczby szczegółów. Miała wrażenie, że jej pamięć jest hotelowym korytarzem, a kolejne drzwi do pokoi zatrzaskują się z hukiem i pozostają nieprzystępne. Mogła szarpać za klamkę, ale do niczego jej to nie doprowadzi. Zaczęła się czołgać na łokciach po chodniku, rejestrując nad sobą połyskujący krótkimi seriami neon budy z jedzeniem. Przysunęła się na róg budynku i wyjrzała zza niego. W odległości kilkunastu metrów dostrzegła grupę kobiet. Zmarszczyła czarne brwi, przyglądając się ich ciałom, próbując stwierdzić, czy ma do czynienia z ludźmi, czy robotami. Wydawały jej się zbyt niedoskonałe, zbyt wadliwe, by mogły być maszyną. Oglądając ich skąpy ubiór doszła do wniosku, że to uliczne prostytutki. Jedna z nich paliła papierosa a inna smarowała czymś wargi, przeglądając się w kieszonkowym lusterku. Mózg dziewczyny pracował szybko, pożerając energię i rozkręcając się na najwyższe obroty. Miała świadomość, że jej skóra jest ciepła. Podniosła się i rozpięła zamek kombinezonu, po chwili zdzierając materiał z chudych ramion. Przewróciła się, próbując wyszarpnąć stopę z nogawki i zdarła z siebie ubranie, czując coś, co za jakiś czas będzie mogła nazwać frustracją. Wyszła na ulicę; łysa kobieta z posturą czternastolatki w czarnych majtkach, materiałowym staniku i ciężkich butach z rozplątanymi sznurówkami. Szarawa skóra w kilku miejscach była przetarta, gdzie indziej sińce powoli podbiegały krwią. Nie zdając sobie sprawy, że musi wyglądać absurdalnie, zignorowała zszokowane spojrzenia. Liczył się tylko kolejny etap - żetony, miejsce do spania. Potrzebowała tych dwóch rzeczy, żeby nie odpaść w pierwszej rundzie nowego życia.
Zatopiła się w grupę kobiet, czując ciężki odór perfum, każdym porem skóry chłonęła ich zdezorientowanie, spod którego przebijała niezdrowa ciekawość. Uznała, że nie stanowią dla niej zagrożenia. Uderzyła w drzwi wahadłowe z małą szybką i weszła do budynku. Połknęła ją fala muzyki i tysiąca zapachów, których do tej pory nie znała. Woń ludzi, potu, podniecenia, lakieru do włosów i cyber-skóry. Coś ostrzejszego, przypominającego sól z morza i smakowy dym ze sztucznych papierosów. Rozbolała ją głowa. Oparła się o ścianę, próbując ustabilizować wirujący obraz, kiedy pod czaszką rozbłysła na biało kolejna sekwencja zaczytywanych wspomnień. Krzyknęła, ale jej krzyk rozpłynął się w dudniącej muzyce.
Dopada do windy. Nie uderza rękoma w drzwi tylko czeka aż skład wjedzie na górę, widzi migające diody na tablicy nad głową. Oddycha ciężko, w dłoni ściska ukradziony identyfikator. Jeszcze go nie zablokowali, ale to kwestia czasu. Nie słyszy pościgu, nie dochodzi do niej żaden dźwięk. Tak bardzo się boi. Tak bardzo chce stąd wyjść.
Drzwi rozsuwają się przed nią, a ona wpada do środka jak pocisk i uderza na oślep w guziki. Na dół. Musi jechać na dół, to jej przewodnia myśl. Winda rusza bezgłośnie, rozbiegane oczy padają na kamerę w rogu. Zamyka oczy, soczewka urządzenia podświetla się na moment i gaśnie, ślepa i bezużyteczna. Zjazd trwa jedenaście sekund. Blacha rozsuwa się przed nią i dziewczyna wybiega, wpadając na androida niosącego skrzynkę z odpadami. Czerwone wiadra rozsypują się z plastikowym klekotem i toczą pod ściany magazynu. Biegnie. Kluczy korytarzami, widząc po obu stronach wielkie kontenery stanowiące magazyn świeżo dostarczonej chemii, która jeszcze dzisiaj znalazłaby się w jej żyłach. Przygryza język do krwi. Nigdy więcej.
Otworzyła oczy i przez chwilę nie miała pojęcia, gdzie znajduje się świat. Coś się przesuwało, miała wrażenie, że jest w ruchu. Do wirującej głowy dotarła zmiana położenia ciała. Leżała, odgłosy muzyki były przytłumione. Zamrugała i przez chwilę widziała nad sobą tylko sufit, po chwili zobaczyła twarz. Uniosła się na łokciach i podkurczyła kolana do brody, momentalnie spięta i gotowa uciekać. Mężczyzna stojący przed nią był stary. Pościel, w której siedziała, przypominała mokre kłębowisko smrodu. Powiedział do niej, żeby się rozluźniła. Patrzyła otępiała, jak wyciąga portfel z kieszeni i kładzie na materac, wyszarpuje koszulę ze spodni i ściąga niezdarnie przez głowę, wykonując kilka koślawych podrygów. Poczuła w gardle posmak strachu i obrzydzenia, kiedy do jej głowy dotarło nastawienie wysyłane w jej stronę. Było brudne i lepkie, nie potrafiła tego nazwać. Wiedziała za to, że każda komórka jej ciała przed tym protestuje, coś gniotło ją od środka, miażdżyło wewnętrznie. Potem miała zrozumieć, że to koktajl z gniewu i przerażenia. Coś poruszyło się w jej głowie, coś nowego, zapisanego w najbardziej instynktownych warstwach mózgu. Widziała, jak białka mężczyzny błysnęły w spoconej twarzy i usłyszała huk, kiedy ciało zwaliło się na ziemię. Ominęła je i zarejestrowała informację, że prąd przepływający w neuronach wytrzymuje więcej niż ten w kablach. Chwyciła leżący na szafce portfel i wybebeszyła zawartość. Wypadło kilka pomiętych papierków po używkach i karta kredytowa. Obejrzała plastik z obu stron i odpuściła. Wiedziała, że po czymś takim mogą ją namierzyć. Zaciskając zęby na wardze wytrząsała dalej, coraz bardziej agresywnie. Na podłogę potoczyło się kilka żetonów. Oglądała je, obracając w palcach. To mógł być metal albo twardy plastik. Były rozmiaru dużych monet, na każdej wytłoczono trzycyfrową wartość. Jeżeli mężczyźnie w budzie z jedzeniem udało się nimi zapłacić, to musiała je mieć. Zacisnęła żetony w dłoniach, aż zabolało i wyszła z pomieszczenia. Po obu stronach miała rzędy drzwi, na każdych widniał numer. Pokoje, może kwatery. Słyszała odgłosy, które określiłaby jako ekstatyczne, gdyby znała i rozumiała takie słowo. Wydawało jej się, że grupa ludzi krzyczy i pojękuje w rytmicznych seriach, zignorowała to. Poszła dalej, gdzieś musiało być wyjście ewakuacyjne. Po prawej zobaczyła niedomknięty pokój z napisem „Garderoba” i od razu weszła do środka. Jej uwagę przykuły sterty porzuconych ubrań. Rzuciła się w ich stronę i zaczęła rozgrzebywać rękoma. Odrzuciła kilka krzykliwych w jej ocenie szmat i naciągnęła na siebie zwykłą koszulkę. Była za szeroka, kołnierzyk odstawał od szyi, a materiał wisiał na chudym ciele. Nie zwracała na to uwagi, wciągając na nogi spodnie należące do kogoś wyższego od siebie. Pokonała pomieszczenie kilkoma krokami i zatrzymała się przy lustrze. Diody podświetlające je dookoła gasły i budziły się na nowo, powoli oświetlając twarz dziewczyny niebieskawym blaskiem. Zdezorientowana przesunęła wzrok po bibelotach leżących na blacie. Dostrzegła kilka walających się tamponów, rozprutą kosmetyczkę i szczotkę do nakręcania włosów. Nie znała ani jednego z reszty przedmiotów zajmujących miejsce. Pomyślała, że warto stać się mniej rozpoznawalną. Sięgnęła po leżący najbliżej sztyft i wysunęła, przyglądając mu się. Odwzorowała to, co podpatrzyła u prostytutki przed lokalem i próbowała umalować usta w tym samym momencie rozumiejąc, że tego nie potrafi. Starła ciężką pomadkę rozmazując ją na policzku i odwróciła się od lustra, przeszywając wzrokiem ciemne pomieszczenie. Jej uwagę przykuł rząd szafek. Po pięć kabin w rzędzie, cztery rzędy, wszystkie drzwiczki na przyciśnięcie karty. Podeszła powoli w ich stronę i przesunęła palcem po wybrzuszonych czytnikach kodu. Cofnęła się wpatrzona w jeden z czarnych punkcików i poczuła kolejny ruch w głowie, potem szczęknięcie odsuwanych zapadek. Siedem z dwudziestu drzwiczek rozchyliło się, kiedy zniszczyła elektryczny zamek. Dopadła do nich i zaczęła przeszukiwać wnętrza tandetnych torebek. Skupiła się na tym, że potrzebuje mieć więcej tych żetonów. Kolejna fala wspomnień próbowała uderzyć, ale już delikatniej. Dziewczyna znieruchomiała z palcami zaciśniętymi na zamku błyskawicznym.
- Uciekłam przez magazyn. Wypadłam z niego i pobiegłam przed siebie. Weszłam do wielkiego samochodu na który mówią skład miejski i pokonałam siedemnaście zatrzymań. – Jej głos był zdarty jak podrapana płyta. Szepcząc z przerażeniem odkryła, że zanim skończy formułować zdanie, zapomni o jego treści. Jej pamięć robiła się jałowa. Potrząsnęła głową i z nową falą desperacji zaczęła grzebać w torbach. Znalazła jeszcze kilka żetonów, ale o mniejszej wartości niż te wyjęte z portfela mężczyzny. Wcisnęła je do kieszeni ukradzionych spodni i wyszła z pomieszczenia. Nie była świadoma, że jej głowa bez przerwy nasłuchuje kroków, a ciało reaguje jak ciało zaszczutego zwierzęcia. Nadal musiała uciec, tym razem z tego miejsca. Możliwe, że będzie uciekała całe nowe życie.
Pobiegła ciemnym korytarzem, potem odbiła w lewo, szukając wzrokiem podświetlonego napisu wyjście ewakuacyjne. Widziała takie w laboratorium, musiały być też tutaj. Słyszała za sobą krzyki, chociaż może wcale nie krzyczeli za nią? Przerażony mózg podsuwał jej najgorsze z możliwych projekcji. Dostrzegła oznaczenie i dopadła do drzwi, odpychając je barkiem. Wypadła na względnie świeże powietrze. Czuła ból w nogach. Kazali im ćwiczyć dla zdrowia organizmu, ale nikt nie przygotowywał jej na sprint ani maraton. Zdawała sobie sprawę, że jutro może nie móc się poruszać. Zmusiła ciało do ostatniego wysiłku i pobiegła dalej. Wtopiła się głęboko w labirynt ciasnych ulic rozświetlony migoczącymi ślepiami neonów, po chwili znikając w kłębach pary i dymu zanieczyszczeń. Gdyby ktoś spojrzał na nią z góry, nie mógłby pozbyć się wrażenia, że widzi przed sobą samotnego, przerażonego szczura zagubionego w sieci kanałów. Miejski moloch otworzył przed nią swoje usta, żeby wreszcie ją połknąć.
 
*~*~*
 
- Imię, nazwisko i stopień – wyrecytował mężczyzna w czarnym mundurze. Miał na głowie kask z szybą, która zasłaniała mu oczy. Trzymał broń na ramieniu i pilnował przejścia do ogrodzonej strefy prac eliminacyjnych.
- Duncan McGregor, Łowca. – Po usłyszeniu odpowiedzi mundurowy przesunął się i pozwolił mu przejść. Zanim bramka kontrolna całkowicie się rozsunęła, mężczyzna był już po drugiej stronie. Maszerował sprężystym krokiem, omijając kolejne pomieszczenia zaadoptowane na Sektory. W jednym trwała inwentaryzacja maszyn, w innym liczono czynne środki transportu i zapasy paliwa. Cała hala targowa została przerobiona na sortowe centrum dowodzenia. Skinął głową mijanemu rzędowi chłopców z fluorescencyjną ósemką na mundurach. Nie zatrzymywał się, mając wrażenie, że jeśli na to pozwoli po prostu się wycofa. Płynął na fali buntu i agresji, mając nadzieję, że nie zgasną w momencie konfrontacji z Grossem. Gross. Facet, przez którego kisł na najniższym piętrze drugiej platformy z toną metalu, rur i betonu mogącymi zawalić im się na głowy. Ciężar pozostałych czterech kondygnacji go gniótł, czuł się klaustrofobicznie uciśnięty. Przeszedł przez półokrągły tunel, szeleszcząc drelichową kurtką skupiony na pojedynczych kroplach deszczu dzwoniących o dach. Na górze musiało padać cholernie mocno, skoro śmierdzący ściek dotarł tak nisko. Minął basen oświetlony lampami estradowymi. Zobaczył, jak w pustym zbiorniku tłoczą się mieszkańcy eksterminowanej dzielnicy. Kolejni chłopcy w mundurach z ósemkami na piersiach prześwietlali ich przedramiona w poszukiwaniu zapieczętowanych kodów. Paski ładowania śmigały na urządzeniach, przesyłając dane do komputerów w Sektorze Trzecim, do którego zbliżał się Łowca. Wyszedł na względnie otwartą przestrzeń lokalizując sylwetkę Grossa w mniej niż sekundę. Mężczyzna był odwrócony tyłem, szerokie barki i wąskie biodra tworzyły czarny trójkąt, jak złowróżbny cień. Stał przed szczupłą kobietą, górując nad nią wzrostem, stopniem i rozbawieniem. Jej, sądząc po wyrazie twarzy, kompletnie nie było do śmiechu. Kurczowo zaciskała palce na ramionach drobnego chłopca, który stał przed nią, wciśnięty plecami w twardy brzuch. Gross odchylił palcem jej koszulkę, złapał za szczękę i uniósł twarz ku górze, odwracając w obie strony. Potem ukucnął przed dzieckiem, obejmując drobne ramiona wielkimi dłońmi. Czterech Poszukujących stało w nieznacznym oddaleniu od przełożonego, rzucając do siebie niepewne spojrzenia. Żaden z nich nie stał bliżej niż to konieczne.
- Ile masz lat, chłopcze? – zapytał i przyszpilił wzrokiem ogromne oczy skierowane na zakurzone buty. Czekał na odpowiedź, wpatrując się w blade policzki upstrzone wypiekami.
- Dziesięć, proszę pana. – Chłopiec zdecydował się odpowiedzieć, a może poczuł się zmobilizowany coraz mocniejszym uciskiem na ramionach. Gross uśmiechnął się lekko i pokiwał głową ze zrozumieniem.
- Dobrze. To dobrze. Nie bój się, wszystko będzie w porządku. – Mrugnął do niego i wstał, przesuwając dłonią po czuprynie chłopca.
- Matkę mi zapakujcie, dziecko zutylizować – polecił, odwrócił się w stronę Duncana i zaczął iść w przeciwnym kierunku. Histeryczny, dziecięcy krzyk za wyrywającą się matką, wleczoną w kierunku furgonetki Grossa przerwał huk wystrzału i kobiecy skowyt, ucięty odgłosem uderzenia. McGregor zaklął z frustracji i poszedł za mężczyzną, starając się to zignorować. Poczuł na twarzy zabłąkaną kroplę.
- Adrian. Adrian, kurwa mać. Módl się, żeby te wszystkie kondygnacje zwaliły ci się na łeb. – Starał się dotrzymać mężczyźnie kroku, czując do siebie wstręt. Wyglądał jak mały zdesperowany piesek, próbujący zwrócić na siebie uwagę żałosnym ujadaniem.
- Przyjechaliśmy tu oczyścić dzielnicę. Mieliśmy się kierować Punktami Tolerancji. Oznaczyli tych ludzi mądrzejsi od nas. Dlaczego kazałeś ich metkować? Co to za popieprzony podział? Urwą ci jaja, jak wrócimy, powinniśmy być już w trzeciej dzielnicy – mówił gorączkowo i szybko, chcąc przekazać jak najwięcej informacji, dopóki mężczyzna go słuchał. Z rozgoryczeniem zauważył, że Gross kompletnie nie zwraca na niego uwagi, zajęty wyjmowaniem pyłu spod paznokcia. Spojrzał na rozchylone cholewy roboczych buciorów, pistolety z absurdalnie wielkimi tłumikami dyndające na jego biodrach i poczuł irracjonalny gniew. Facet wyglądał jakby przyjechał na wakacje.
- Nie czuję się tutaj komfortowo. – Wreszcie się odezwał i spojrzał na Duncana. Duncan pomyślał, że ma w dupie komfortowe samopoczucie Grossa. Kierowali się w stronę pasażu handlowego, stanowiącego tymczasowe centrum logistyczne. Zadarł głowę i zmrużył oczy przed kroplami spadającymi nielicznie ze sztucznego nieba. Nad nimi w ciężkiej plątaninie betonu i asfaltu wiły się puste ulice najniższego piętra drugiej platformy. Łowca przesunął dłonie po rudych włosach i wypuścił powietrze z płuc.
- Słyszysz, co mówię? Interesuje cię w ogóle, że rozpieprzyłeś przebieg całej pracy eliminacyjnej? Człowieku, o czym ty myślisz? Dlaczego grzebiesz się w tych sześćdziesięciu procentach, są spisane na straty. Co to za jazda z metkowaniem i sprawdzaniem każdego po kolei? Mamy zasrane czterdzieści procent mieszkańców oznaczonych stopniem Użytkowi, pakujmy ich do furgonetki i kończmy to. Kurwa. Poczekaj aż się zorientują i napiszą wiadomość. Trójka się nie podniesie, wywali im sprzęt, tak się wkurwią, zapewniam. – Miał wrażenie, że frustracja rozsadzi mu czaszkę. Słyszał krew huczącą w skroniach i czuł smak miedzi w ustach, jednocześnie wiedząc, że za chwilę odpuści. Podda się tak, jak zawsze. Na Grossa nie dało się wpłynąć, wytłumaczyć. Weszli do parnego pomieszczenia, które do niedawna było restauracją. Pusty rożen obracał się bezgłośnie, kolorowe kwadraty światła pstrokaciły podłogę na zielono. Mężczyzna zobaczył wyprutą wiązkę kabli wystającą spod przeszklonego baru i napoczęte butelki podłej whisky. Jeżeli któryś z rekrutów osuszył te szczyny, najprawdopodobniej będzie miał dziurawy żołądek. Przy obrotowych stołach siedziało kilku mężczyzn. Ich mundury też były czarne, ale na klapie widniała fluorescencyjna trójka. Z karku jednego z nich wystawał gruby kabel. Albo się podładowywał, albo trwała transmisja danych. Gross podszedł do niego i zapytał o najnowsze wiadomości. Duncan poczuł rozpacz, słysząc, że szaleniec nadał już komunikat do centrali.
- Urwą ci jaja, obiecuję. – Pokręcił głową i zaczął grzebać w kieszeni w poszukiwaniu papierosów, żeby zrobić cokolwiek.
- Patrz. – Słysząc polecenie uniósł wzrok i zaczął analizować dane wyświetlone na laptopie. Zmarszczył brwi i wypluł nieodpalonego papierosa. Mundurowy z trójką na klapie zaczął objaśniać zestawienie. Używał języka swojego Sortu, zasypując ich procentami i wskaźnikami. Adrian wyjął chusteczkę, wyczyścił nos, przyjrzał się jej, potem przydeptał odstającą matę podłogową, rozglądając się dookoła i odchylił głowę, wydając z siebie ciche cykanie.
On cię nie rozumie. Nie rozumie co mówisz, chłopaku. Pomyślał rudzielec i spojrzał na swoje buty, kiedy Gross wziął do ręki gruby kabel i wyszarpnął go z portu, wyłączając ich kolegę po fachu. Odwrócił stolik obrotowy i przyciągnął laptop za ekran. Kazał gestem zbliżyć się Duncanowi, ignorując podrygującego na krześle researchera.
- Czterdzieści procent oznaczone przez Zarząd, jako Użytkowi, to w rzeczywistości dziady po siedemdziesiątym roku życia. Wybrałem siedem osób poniżej pięćdziesiątki i kazałem ich zawieźć. Tak, jak chcieli. Ale w miejsce tych odpadów wolę wziąć coś innego. W sześćdziesięciu procentach bez wyrobionych Punktów Tolerancji ponad połowa to dzieciaki. Z tego trzy czwarte mają od roku do dziewięciu lat. Zutylizowaliby kawał testowego materiału, a nie mają pieniędzy, żeby odpowiednio szkolić naszych rekrutów. Nie mają na czym. – Skierował na Łowcę niesamowicie jasne oczy. Duncan pokręcił głową i zaśmiał się nerwowo, nie wierząc w to co słyszy.
- Nie pozwolili ci o nich decydować. Zobaczysz, będziesz tu wracał i rozbierał kolejną dzielnicę, nie możesz rozwalać tak roboty. – W jego głosie nie było przekonania. Gross nie odwrócił wzroku, chociaż mężczyzna bardzo by tego pragnął.
- Pozwolili mi ich zabijać. Znasz jakąś większą decyzyjność? – zapytał. Przez chwilę obserwowali się w milczeniu. Rudzielec skapitulował jako pierwszy, nienawidząc się za to. Poczuł jak Gross uderza go dłonią w ramię. Poufały, prawie koleżeński gest. Obrzydliwy.
- Dostałem zlecenie od jakiegoś ważniaka z góry. Pilne. Mi też zależy, żeby szybko to skończyć – stwierdził i wyszedł z pomieszczenia. Mężczyźni przy laptopach nieprzerwanie sortowali przesyłane kody kreskowe, dzieląc ludzi pod względem wieku, płci i przydatności. Duncan uniósł wzrok i spojrzał na zewnątrz. Zdążył zauważyć, jak Gross wchodzi do czarnej furgonetki. Odwrócił głowę i zamknął oczy.
 
*~*~*

- Zrobiło go od początku do końca. Jednego dnia nie ma faceta, a następnego mieszka z nieistniejącą żoną od siedmiu lat. – Mężczyzna przy barze był pijany. Opowiadał coś z przejęciem towarzyszowi leżącemu na kontuarze, lepka nić śliny wyciekała spomiędzy jego warg. Dziewczyna odwróciła wzrok. Zarejestrowała, jak Alan, drugi barman, ciągnie po ziemi keg i podłącza go do barowego mechanizmu. Zdjął pokrywę, wsypał do szarej wody cztery miarki piwa w proszku, o jedną trzecią za mało żeby czuć smak i zacisnął zatrzaski. Maszyna miksująca zaczęła szumieć, obracając pojemnik mechanicznymi tłokami. Dziewczyna przesunęła wzrok na puste tytanowe rurki, z których automatycznie usunięty zostawał nadmiar powietrza. Ciecz zabulgotała i wyciekła z dysz w kilku żałosnych kroplach.
- Nalewaj. – Usłyszała służbowe polecenie i podsunęła dwa aluminiowe kufle pod automat. Mechanizm zaszumiał, zablokowała go przy wypełnieniu naczyń do trzech czwartych wysokości. Oderwała plastikową pokrywę i nałożyła czapę piany na każde z piw. Wydawała zamówienie i uważnie obserwowała, czy liczba żetonów przesuwanych po blacie jest prawidłowa. Był to główny i jak sądziła jedyny powód, dla którego dostała tę posadę. Roboty nieprzekraczające budżetu właściciela nie potrafiły odróżnić żetonu od kawałka wyciętej w okrąg tektury. Zaoferowano jej głodową stawkę, na którą jednak zgodziłaby się, nawet znając realia panujące w mieście. Nie wymagali personaliów, dziewczynie podobało się to słowo i ten stan rzeczy. Przychodziła, stawała za bar i kontrolowała nalewanie piwa. Patrzyła klientom na ręce i wychodziła po zakończeniu dniówki, zaciskając w dłoni sześć lub siedem żetonów, w zależności od dziennego utargu. Obserwacja. Nauczyła się, że obserwacja pozwala lepiej poradzić sobie w miejskim środowisku. Minęły trzy tygodnie jej wolności, w którą wciąż nie wierzyła. Prześlizgnęła się oczyma po klientach, odbierając nastawienie tłumu jako podniecone, wręcz ekstatyczne i wlepiła wzrok w dziewczynę kręcącą się na rurze. Rozpędzając się do kolejnego obrotu waliła obcasami w tytanowe podwyższenie. Plastikowe buty kończyły się w połowie długości ud i wydawały się być częścią ciała. Dziewczyna zastanawiała się, czy gdyby zajrzeć pod plastikową spódniczkę nie okazałoby się, że tancerka ma przykręcone nogi. Widziała już kilka takich egzemplarzy. Skierowała wzrok na roboty przesuwające się po parkiecie z tacami ciężkimi od naczyń. Na paskach w miejscu, w którym powinny być oczy, tańczyły różnokolorowe diody. Bolała ją od tego głowa. Ciężkie opary dymu z elektrycznych papierosów w połączeniu z dudniącym miksem elektronicznej muzyki podbijały jej serce w gardle, sprawiały, że było jej niedobrze. Obserwowała dalej.
Jej pierwsze dni w mieście minęły na psuciu mechanizmów w automatach z jedzeniem i pochłanianiu batonów proteinowych, shake’ów instant i paluszków z owadziego białka. Zorientowała się, że aby nie być senną, musi prawie bez przerwy dostarczać słodkie pożywienie. Spała w kapsułach. Kiedy pierwszy raz zajrzała do środka pomyślała, że wyglądają jak tomograf. Zdrętwiała ze strachu zwijała się przy ścianie po przeciwnej stronie włazu jak puszek waty dociśnięty niewidzialnym palcem. Krótkie utraty świadomości rekompensowała sobie godzinami nerwowego oczekiwania, wpatrzona w okrągłe drzwiczki, gotowa na to, że za chwilę ją złapią. Rozdrapała przedramiona palcami w poszukiwaniu chipów, których nie była w stanie wyczuć pod skórą. Wiedziała, że były znacznie głębiej. Większość wspomnień ucieczki i tamtego miejsca została kompletnie usunięta. Patrząc wstecz zdawała się oglądać niewyraźne sceny przez grubą błonę. Jedyną ostrą myślą dodatkowo wzmacnianą przerażeniem było to, że nie może dać im się schwytać. Nie miała pojęcia kim są „oni”, ale to był jej pierwszy i nadrzędny cel. Zaczęła wyznaczać sobie kolejne, traktując je jak kroki w kierunku unormowania własnej sytuacji. Dała sobie trzy dni na rozeznanie okolicy. Zorientowała się, że przestrzeń w mieście tak naprawdę znajduje się wewnątrz budynków. Wąskie uliczki pomiędzy ogromnymi molochami i plątanina kolejnych ulic nad jej głową dawały złudne wrażenie ścisku. Kiedy weszła do jednego z monstrualnych bloków zorientowała się, że było to coś w rodzaju osiedla. Na ogromnej parceli mieściły się sektory mieszkalne, galerie handlowe, bary i tanie restauracje. Przydarzały się nawet liche pasy zieleni, zaniedbane i w większości sztuczne. Po zjechaniu piętro niżej mogłaby dostać się do „składu miejskiego” i dojechać dalej, jednak tylko na poziomie „jej” piętra. Wiedziała, że miasto podzielone jest na kondygnacje. Nie orientowała się ile pięter znajduje się na jednej, za to szybko doszła do wniosku, że uciekła dość nisko. Mogła być na drugiej kondygnacji, maksymalnie na najniższym piętrze trzeciej. Taki stan rzeczy okazał się odpowiedni przynajmniej na jakiś czas. Z jej obserwacji wynikało, że im wyżej chciałaby celować, tym większego odsłonięcia się od niej żądano. Personalia. Właśnie wtedy trafiła na to słowo. Nie miała żadnych dokumentów, właściwie nie istniała. Zabrała się do tego tematu po prawie trzech tygodniach, kiedy udało jej się wynająć „puszkę”. Nazywała tak maleńki pokoik, zamykający w sobie wszystko, co projektant uznał za niezbędne do przeżycia. Jej zdejmowane ze ściany łóżko prawie dotykało blatu, na którym stała przenośna kuchenka i czajnik. Metr dalej w niewielkiej niszy znajdowała się kabina prysznicowa z toaletą w środku i umywalką zamontowaną obok słuchawki prysznicowej. Wszystkie rzeczy upchnęła w jednej szafce będącej tak naprawdę wnętrzem łóżka. Kupiła dwie pary czarnych spodni i cztery koszule w tym samym kolorze i rozmiarze. Zauważyła, że czerń dodaje anonimowości. Jednocześnie złakniona kolorów dobierała różnobarwne skarpetki. Nie było ich widać w butach, a poprawiało jej to humor. Kolorowy szalik nadal leżał wciśnięty pod poduszkę, ignorowany z braku odwagi. Jej pierwsze zakupy były równocześnie najdłuższymi w życiu. Snuła się między alejkami i dobierała przedmioty codziennego użytku, oglądając je z zafascynowaniem, nieświadoma, że może istnieć tyle kształtów i kolorów szczoteczek do zębów. Nieśmiało zbliżyła się także do szaf z kosmetykami, patrząc oczarowana na pyszniące się dumnie palety barw, atakujące ją finezyjnością palisady pomadek. Niczego nie wybrała. Wróciła do puszki z pakietem szczoteczka plus pasta, grzebieniem, mydłem i rolką papieru toaletowego. Podskórnie wiedziała, że z zakupów przyniosła coś jeszcze – świadomość, że jest przypadkową jednostką zagubioną w świecie, którego nie rozumie. Siedząc na wąskiej pryczy w swoim mieszkaniu, sto czterdziestym szóstym w danej klatce, siódmym w rzędzie od lewej, wybrała sobie imię. Znalazła je w książce elektronicznej, którą przeglądała w galerii. Frederica. Nie wiedziała, dlaczego jej się podobało, ani dlaczego myśli, że do niej pasuje. Był to pierwszy i jedyny krok w kierunku jej tożsamości i zdawała sobie sprawę, że to zbyt mało. Potrzebowała personaliów, ale jeszcze bardziej pragnęła dowiedzieć się skąd uciekła i dlaczego tam była. Ile właściwie miała lat i kto ukradł jej wszystkie wspomnienia, coraz rzadziej migające pod czaszką jak białe flary. Kto sprawił, że była jak dysfunkcyjna, sztuczna dusza w ciele małego dziecka.
- Informacja. To wszystko, czego temu potrzeba. – Mężczyzna przy barze nadal zagadywał nieprzytomnego kolegę, tancerka wykonała siódmy obrót i uderzyła obcasami w parkiet. Frederica wróciła do zaparowanej rzeczywistości kolejnego dnia w pracy.
- Nie musisz nawet do tego pisać, samo cię znajdzie. Wystarczy, że masz interesujące zlecenie. I kasę, żeby za to zapłacić. M-0, kontaktuje się przez najpopularniejszy czat na tym piętrze. Niektórzy myślą, że to wirus. – Słuchała. Zaciągnęła się smrodem dymu, drożdży w proszku i chemii do czyszczenia podłóg. Kolorowe paski w maskach robotów migały wściekłą feerią barw, maszyna miksująca pracowała. Informacja. Sprawa równie ważna, jak obserwacja. Dotarło do niej, że miała nowy cel. Musiała zdobyć telefon.
 
*~*~*

Przez chwilę siedział nieruchomo, oparty wierzchnią częścią przedramion o blat. Obserwował cieniutkie żyły plączące się pod skórą, pulsującą pracę ścięgien, kiedy obudził je do życia. Fizyczność. Ciało. Musiał się bardzo dobrze zastanowić, która potrzeba wymaga najpilniejszej realizacji. Przesunął wzrok na jeden z monitorów wyświetlający niezmiennie piramidę potrzeb człowieka. Podstawa – fizjologia. Godząc się z tym, że pęcherz po raz kolejny nie wytrzyma, postanowił uzupełnić kalorie. Odsunął się od blatu i wspierając na nim całą siłą wiotkich mięśni, wstał z fotela. Krok za krokiem próbował dojść do drzwi, bezgłośnie wyśmiewany przez wybrzuszenia rur wiszących pod sufitem. Czubek głowy mężczyzny odbijał się w pękatych, błyszczących blachach. Czuł ciepło rozlewające się po karku i po nogawkach. Zamknął oczy, zastanawiając się, czy to go upokarza. Uznał, że nie odczuwa takich emocji. Był sam ze sobą, nikt nie mógł go zobaczyć.
Położył dłoń na drzwiach, zmuszając je do powolnego cofnięcia się, a potem odjechania na prowadnicy w prawo. Zauważył, że ma okropne dłonie. Pająkowate palce miały dziwnie stwardniałe opuszki, czemu wcześniej tego nie widział? Miał wrażenie, jakby ktoś ukradł mu dzień. Może połowę życia. Wszedł do części mieszkalnej swojego lokum i w pierwszej kolejności zbliżył się do dyspozytora. Nacisnął zapadkę, po chwili wypijając pierwszą porcję filtrowanej wody. Wnętrze ust ściągnęło się desperacko, krzycząc o więcej. Otworzył szafę chłodzącą i wyjął dwie saszetki, buteleczkę elektrolitów i płaską tabletkę szybko-przyswajalnych węglowodanów. Sprasowane kalorie mające odżywić mózg, ominąć ciało.
- Utrzymywać funkcje życiowe – odezwał się mechaniczny głos z głębi jego gardła, kiedy mężczyzna wysysał zawartość drugiej saszetki. Smak podobny do niczego. Człowiek podobny do nikogo. Przechodząc do kolejnego pomieszczenia ściągnął z siebie koszulę. Mokre spodnie razem z bielizną wrzucił do elektrycznego robota piorącego. Jeden przycisk gwarantował pranie, prasowanie parą i składanie odzieży, która po czterdziestu minutach wypadała spakowana w zgrabny pakiecik. Podniósł jeden z takich pakietów i położył na klapie toalety. Wchodząc do kabiny prysznicowej nie zastanawiał się nad ruchami wykonywanymi przez ciało. Zignorował zaczerwienie i ścierpnięcie skóry, którą poparzył gorącym strumieniem twardej wody. Myślał o Punkcie. O Obiekcie. Fascynacja tym, co rozgrywało się przed jego wewnętrznymi oczyma, odrywała całą uwagę od rzeczywistości. Pomógł jej, pomógł. Teraz musiał już tylko czekać. Czekać, nie reagować. Widzieć, wiedzieć, oglądać. Nie potrafiłby tego wytłumaczyć, tego miażdżącego poczucia, że Obiekt ma coś co należy do niego, jest z nim ściśle związane. Informacja. Kluczowa sprawa. Nocyceptory przeraźliwie drgnęły, uderzając nareszcie w jego mózg. Syknął, orientując się, że jego skóra przypomina skórę raka. Uderzył palcami w czujkę temperatury i stał piętnaście minut pod strumieniem lodowatej wody, chcąc odwrócić krzywdę, którą sobie wyrządził.
Kwadrat  o wyregulowanym natężeniu rozświetlały się, śledząc jego kroki. Nie miał górnego oświetlenia z powodu plątaniny rur sterczącej z sufitu. Ściany mieszkania przypominały wystawę ślepych oczu. Stanął przed lustrem, nasłuchując odgłosów robota piorącego. Nachylił się do swojego odbicia i odgarnął jasne włosy z wysokiego czoła, przyklejając dłonie do czaszki. Patrzył w oczy kompletnie pozbawione wyrazu, duże i matowe, nie umiałby określić ich koloru. Czy miał symetryczną twarz? Czy to są atrakcyjne usta? Przyglądał się sobie, szukając odpowiedzi na pytania zadawane milion razy wcześniej.
- Nazywam się Ja, nie mam osobowości – zabulgotało w jego gardle, zmuszając do cofnięcia się od lustra. Zrezygnowany wytarł poparzone ciało, ignorując meszek tworzący się na skórze i wybroczyny, które wykwitły w zgięciach łokci. Przeciągnął dłońmi po żebrach, po szyi, badając ten pojemnik, który nie chciał z nim współpracować. Wystające łopatki przypominały odrąbane skrzyła, sterczące biodra tworzyły strzelistą ramę dla jego penisa. Dotknął się, nie czując niczego. Poznał, że mózg ponownie oddalił się od ciała, tak jakby wcale do niego nie należał. Naciągnął koszulę, taką samą jak siedemnaście innych koszul i spodnie, takie same jak czternaście par innych spodni. Bielizna zawsze do pary, zawsze z tego samego sklepu, ten sam model. Brak jednoznacznego skupienia na rzeczach niepotrzebnych generował dodatkowy czas pracy. Wyszedł z łazienki, przeglądając listę potrzeb wyświetloną we wnętrzu czaszki. Sen. Od sześćdziesięciu czterech godzin na kablu, rozgrzane do czerwoności porty i wymęczone oczy. Jak tak dalej pójdzie, to nie wytrzyma mu siatkówka. Ciało domagało się snu, niedługo zaczną go atakować ułudne, pozbawione kształtu cienie. Żywy mózg mógł ulegać obłędowi. Obłęd to słowo, którego mężczyzna się obawiał. Brzmiało niepokojąco.
Rozciągnął się na łóżku zajmującym przeciwległą część pomieszczenia. Zamknął oczy ciała, pozostając wpatrzonym w Obiekt prawdziwszymi oczyma. Co dalej, co będzie dalej? Smartfon, wielkości pokaźnego tabletu, leżący na stoliku cztery metry od niego, zaszemrał informacją o dostarczonym zleceniu. Mężczyzna odebrał je, nie zmieniając swojego położenia. Poczuł lekkie napięcie mięśni, mocniejsze uderzenie serca i krótkie zawirowanie czegoś, co mogło być adrenaliną. Rozbolał go żołądek. Po raz kolejny przeczytał otrzymaną wiadomość.
„53°38'12.8"N 8°02'14.3"E”.
Przesuwał zamknięte oczy po ciągu cyfr i czuł euforię. Odchylił głowę i odpowiedział, chociaż jego palce wciąż pozostały nieruchome.
„_0046”.
Ja to odgadłem. Zdążył pomyśleć zanim spadł w mrok pochłonięty przez żywą część swojego mózgu. Jego wiadomość miała wywołać silne zawirowanie, z którego jeszcze nie zdawał sobie sprawy. Mikroświatem potrafią wstrząsnąć z pozoru małe rzeczy.
Odpowiedz
#2
Bardo dobra, spójna fabuła. Fajne uniwersum, zarysowane delikatnie, nienachalnie, a dzięki temu można skupić uwagę na akcji. Co bardzo dobę cenię osobiście, bo nie przepadam na s-f. Bohaterowie dobrze zarysowani, mają zindywidualizowane cechy i język.
Historia ciekawa. Zapowiada się bardzo dobrze i chętnie poczytam jeszcze. Zwłaszcza, że jezykowo bez potknięć.
[Obrazek: oscar.jpg]
Odpowiedz
#3
(04-11-2018, 19:03)Miranda Calle napisał(a): Bardo dobra, spójna fabuła. Fajne uniwersum, zarysowane delikatnie, nienachalnie, a dzięki temu można skupić uwagę na akcji. Co bardzo dobę cenię osobiście, bo nie przepadam na s-f. Bohaterowie dobrze zarysowani, mają zindywidualizowane cechy i język.
Historia ciekawa. Zapowiada się bardzo dobrze i chętnie poczytam jeszcze. Zwłaszcza, że jezykowo bez potknięć.

Bardzo dziękuję za miłe słowa Big Grin Niedługo będę publikować dalsze rozdziały.
Odpowiedz
#4
A ja sobie wpisałem w Google Maps to "53°38'12.8"N 8°02'14.3"E", wyszły mi północno-zachodnie NiemcyTongue.

To najpierw parę rzeczy, które mi gdzieś nie pasowały przy czytaniu na bieżąco:

Cytat:Nie znała ani jednego z reszty przedmiotów zawalających miejsce.
Literówka
Cytat:Zdawała sobie sprawę, że jutro może nie móc się poruszać.
Ktoś mi kiedyś wspomniał i teraz dość mocno to zauważam - stosowanie wyrażeń czasowych, jak jutro, w kontekście czasu przeszłego narracji, jest trochę takim chodzeniem po ślizgawce, łatwo się omsknąć... Moim zdaniem lepiej by tu brzmiało np. "że nazajutrz nie będzie mogła się ruszyć", albo w ogóle "następnego dnia"...
Cytat:Kolorowy szalik nadal leżał wciśnięty pod poduszkę, ignorowany z powodu braku odwagi.
Tak mi jakoś brzmi to lepiej... Bez tego "powodu".

Były jeszcze ze dwie literówki, których już nie potrafiłem zauważyć przy drugim przeglądnięciu... Ogólnie jednak technicznie jest w porządku.

Z tych trzech wątków najbardziej zainteresował mnie ten, którym tekst jest jakby opięty ramowo - z mężczyzną, który wyrywa sobie kabel z karku... Zwłaszcza, że właściwie od pierwszych zdań skojarzyło mi się z Matriksem, a Matriksa lubięSmile.

No właśnie, zapowiada się interesująco. Postawiłaś czytelnikom w głowach parę pytań, na które (przynajmniej ja) chętnie znalazłoby się odpowiedź. Myślę, że nie zaszkodziłaby taka autoredakcja, mająca na celu skrócenie niektórych zdań, opisów... Pamiętam jak pisał S. King, że ostateczna wersja tekstu powinna mieć nie więcej niż 70% pierwotnej wersji. Sam tak mam, że czasem rozmemłam jakąś myśl i wałkuję, wciąż wydaje mi się ona przejrzysta i jasna (w końcu moja myśl), a czytelnik zdąży się zniesmaczyć, bo coś można zawrzeć w krótszej formie. Nie mówię, że u Ciebie tak miałem, ale w jednym czy dwu momentach włączało się myślenie o czym innym.

Tak czy siak, będę czekał na ciąg dalszy, bo już w głowie układają mi się pewne scenariusze, a przynajmniej motywy, zobaczymy jak przejdą weryfikację z Twoim tekstemSmile
Odpowiedz
#5
(05-11-2018, 21:21)kubutek28 napisał(a):
A ja sobie wpisałem w Google Maps to "53°38'12.8"N 8°02'14.3"E", wyszły mi północno-zachodnie NiemcyTongue.

Cześć kubutek28, właśnie tak to powinno wyglądać, lokacja jest zaplanowana Big Grin

Dziękuję za znalezienie literówek i wszystkie sugestie, po krótkiej analizie zgadzam się z każdą z nich. Będę zwracała większą uwagę na te wyrażenia czasowe. Zaintrygowałeś mnie skojarzeniem z Matriksem, wstyd się przyznać, ale jeszcze nie widziałam tego filmu Undecided

Jeżeli chodzi o dłużyzny, zdaję sobie sprawę, że czasami mam do nich tendencję dlatego bardzo chętnie przyjmę na klatę wszelkie uwagi dotyczące przesadnego rozwlekania tekstu. Cieszę się, że treść Cię zainteresowała, to dopiero początek opowieści, sporo jeszcze przed nami Big Grin
Odpowiedz
#6
_002


Fredericę otaczała ciemność. Czuła za plecami twardą ścianę, a w ustach niewyraźny smak batona proteinowego, przygryzanego od niechcenia, kęs po kęsie. Rozglądała się w mroku, nie mogąc skupić oczu w jednym punkcie. Zgniotła w palcach szeleszczące opakowanie i odrzuciła przekąskę, chwytając za telefon. Po raz kolejny tego wieczoru obracała go niecierpliwie w dłoni, zmęczona własną niepewnością. Czuła, że zaczyna boleć ją głowa. Odblokowała wyświetlacz i zmrużyła oczy przed ostrym światłem motywu na tapecie. Weszła w historię wiadomości.
„_0046”.
Nie była pewna, czy odczuwa ulgę, czy niepokój. Skądś znało jej identyfikator. Nie mogła pozbyć się wrażenia, że ta wiedza dyskwalifikuje to jako uczciwe źródło informacji. Z drugiej strony, gdzieś pod skórą czuła mróweczki podniecenia i nadzieję, że wreszcie trafiła na kogoś mogącego jej pomóc. M-0 było dla niej tak samo nieprzeniknione, jak w chwili ich pierwszego kontaktu. Nie miała żadnych informacji, nie wiedziała nawet, jakiej jest płci. Przesunęła palcem po wyświetlaczu i odczytała wiadomość, którą otrzymała poprzedniej nocy.
„03-03-12-37/98. Będę tam jutro, 18:15”.
Objęła głowę rękoma. Zdawała sobie sprawę, że pierwsze to adres, a drugie propozycja spotkania. Oznaczenie stało się dla niej jasne, w trakcie kilku pierwszych przechadzek po mieście. Adresy były ustalane na schemacie: kondygnacja-platforma-piętro-numer budynku / numer mieszkania. Zdążyła się zorientować, że podany przez M-0 ciąg cyfr znajduje się na innym, zamkniętym osiedlu, około czterech zatrzymań stacji metra i dwóch przystanków windą od jej puszki. Do wyznaczonej godziny pozostało jeszcze sto siedemnaście minut. Przesunęła dłonią po ścianie i wymacała guzik. Nacisnęła go, odsłaniając kwadratowe okno, wychodzące na panoramę osiedla. Przed nią piętrzyły się pasaże handlowe, upstrzone neonami, które kolorowym światłem wyciągały z mroku śmieci i brunatne plamy na chodnikach. Widząc parę ulatującą z części gastronomicznej, wyobraziła sobie, jak musi być tam ciepło. Zsunęła nogi z pryczy i wyprostowała się, wpatrzona w wąski kawałek rzeczywistości, który zdążył jej się już znudzić. Zaczęła zakładać ubrania. Do małego plecaka upchnęła większość rzeczy, włącznie z bezprzewodową ładowarką do telefonu i zapasem żetonów, wydłubanych ze szpary pomiędzy łóżkiem, a podłogą. Nie mogła poczuć się bezpieczna ani rozkojarzona. Po chwili zawahania, wcisnęła do bagażu kolorowy szalik. Wyszła, zamykając za sobą drzwi kapsuły. Nie była świadoma, że to ostatni raz.
Zjechała do metra razem z trójką milczących pasażerów. Nauczyła się nie zwracać na siebie uwag. Do perfekcji opanowała bezbarwne spojrzenie wlepione w okno, mechaniczne ruchy przy kasownikach, dłonie zaciśnięte na zawieszce plecaka. Wysiadając, naciągnęła na głowę kaptur i pospiesznie skierowała kroki pod umówiony adres, uruchamiając zdjęcie mapy w telefonie. Nie odważyłaby się skorzystać z nawigacji. Prawie biegła, obawiając się tego, że stchórzy, dając sobie zbyt dużą przestrzeń do myślenia. Moloch, do którego dotarła, wydawał jej się większy i bardziej luksusowy od tego, który znała. Po wejściu do środka nie przywitał jej zgiełk i brud, ale rzędy skrytek pocztowych i wąskie pasy kolorowych płytek, wyznaczających tory marszu. Wtopiła się w mrowie ludzi, zauważając mimochodem kilka mechanicznych twarzy androidów. Nauczyła się nie zwracać na nie uwagi, chociaż początkowo ich obecność budziła w niej lęk. Nie potrafiłaby powiedzieć dlaczego, ale czuła, że ma to związek z jej przeszłością. W pamięci miała mgłę, nie pamiętała niczego poza tym, że musi się ukrywać. Miała nadzieję wyrwać się z tego marazmu dzisiejszego wieczoru. Zapomnienie działało na niekorzyść, informacja mogła przerwać ten stan, obudzić ją do życia, dosłownie i w przenośni. Czuła się jak zawieszona w próżni, kompletnie bezradna na wiotczejące mięśnie i coraz bardziej otępiały system poznawczy, niezdolna reagować na rozgrywające się wokół wydarzenia. Marionetka.
Weszła na pierwszy stopień ruchomych schodów i zadarła głowę ku górze. Na suficie błyszczał świetlik z twardego szkła, widziała przez niego spieszących się ludzi. Po raz kolejny pomyślała, że ten świat składa się z samych pięter, pnąc bezmyślnie ku górze, nieświadomy, jak boleśnie spada się z wysoka. Kiedy dotarła pod drzwi z numerem „98” nie zamierzała się zawahać. Pokonując sztywność palców i gulę narastającą w gardle, przycisnęła panel po lewej stronie. Usłyszała wesołą muzyczkę płynącą z dzwonka i pospieszne kroki za ścianą, która sprawiała wrażenie tekturowej. Zgrzytnęły zamki. Jej mięśnie stwardniały w pełnym oczekiwania napięciu. W drzwiach przywitała ją uśmiechnięta dziewczyna z roztrzepanym kucykiem, związanym wysoko na głowie neonową gumką. Frederica poczuła coś, co najtrafniej można byłoby określić skonfundowaniem, na widok zielonych klapek i kraciastego kombinezonu, opinającego zbite ciało kobiety.
- Cześć, wchodź. Mam na imię Livia. – Zaprosiła ją do środka z szerokim uśmiechem, wtrącającym w jeszcze większe zdezorientowanie. Dziewczyna przekroczyła próg i starała się chociaż szczątkowo odwzorować grymas zdobiący twarz lokatorki.
- Frederica. – Zaskoczył ją jej własny głos. Rozejrzała się po pomieszczeniu. Było ładnie urządzone i kompletnie zwyczajne, nie licząc kilku osobliwych bibelotów, na pewno przyniesionych przez lokatorkę. Zwróciła uwagę na spiętrzony na kanapie stos poduszek w różnych kolorach i uznała, że to dość niecodzienne.
- Przepraszam, nie miałam czasu przygotować ci łóżka. Kompletnie mnie zaskoczył, jak to się stało, że przepadła ci rezerwacja? – Wydawało się, że Livia nie ma najmniejszych problemów z nawiązywaniem relacji międzyludzkich. Dla Fredericy nie stanowiło żadnej wątpliwości, że jej tymczasowa koleżanka jest człowiekiem. Miała zbyt rozbudowaną mimikę, nawet jak na najlepszego androida. Zanim odrętwienie i stres zaplatający jej język w supeł minął, Livia zniknęła w kuchni. Dziewczyna rozejrzała się bezradnie, nie mając pojęcia, jak powinna się zachować i co się właściwie dzieje. Gdzie było M-0, czyje to mieszkanie? Poczuła pot na plecach i zacisnęła pięści. Kompletnie mnie zaskoczył. On. Jakiś on.
- Długo się znacie? – Zaryzykowała pytanie. Podniosła głos, wygrzebując z kieszeni telefon. Nie wyczuwała zagrożenia ze strony dziewczyny i to pozwalało jej myśleć prawie racjonalnie. Pierwszy cel - ewakuować się z mieszkania, następny – więcej nie kontaktować się z M-0. Zatrzymała się, słysząc śmiech z kuchni, po chwili szumiące urządzenie, które mogło być wszystkim. Nie chcąc rozglądać się bezradnie po salonie poszła za Livią. Na blacie dostrzegła kilka pomarańczowych kul, paczkę liściastego produktu i karton soku. Owoce i warzywa, prawdziwe, nie zamienniki. Zanim zdziwienie przebrzmiało w jej głowie, skupiła wzrok na szafie chłodzącej upstrzonej różnorakimi magnesami. Każdy z nich zdawał się pochodzić z kompletnie przypadkowego miejsca i czasu, a jednak razem stanowiły zgraną kompozycję. Livia oparła się pośladkami o blat, uprzednio wyjmując dwie wysokie szklanki. Kiedy urządzenie okazujące się sokownikiem skończyło pracę, dorzuciła do szklanego dzbanka nową porcję liściastego produktu i zaczęła dzielić na cząstki pomarańcz. Po chwili uruchomiła maszynę jeszcze raz. Frederica nie znała tych produktów, nigdy ich nie jadła.
- W zasadzie to nigdy go nie widziałam. Wynajmuje mi to mieszkanie po okazyjnej cenie, mamy układ, że przychodzą tu jego paczki. Odbiera je raz na jakiś czas, kiedy jestem w pracy. Nie pozmieniałam zamków. Płacę w terminie, on mi się nie narzuca. To pierwsza taka sytuacja, że prosi o przenocowanie kogoś znajomego. – Posłała jej uśmiech, urządzenie umilkło. Frederica poczuła leciutkie wibrowanie telefonu zaciśniętego w dłoni. Odczytała wiadomość i zacisnęła palce z siłą, mogącą zniszczyć ekran. Światła w mieszkaniu zamrugały niemrawo.
„Widzę cię na kamerach, to nasze przywitanie. Zostań w tym mieszkaniu, włącz wieczorny reportaż. Nie wychodź”.
Nie zdążyła zareagować, ani wyjść z odrętwienia, kiedy Livia wcisnęła jej szklankę w dłoń. Spojrzała na gęstawy płyn, równie kolorowy, jak wszystko w tym mieszkaniu, potem na twarz dziewczyny. Widząc jej szeroki uśmiech zastanowiła się, czy gdyby wiedziała o kamerach, nadal miałaby tak dobre zdanie o swoim najemcy.
- Proszę, koktajl z prawie-owoców. – Lokatorka zaszczebiotała i przeszła do salonu, zostawiając za sobą sokownik wybrudzony miąższem i upstrzony plamami blat. Frederica po raz kolejny uświadomiła sobie, że dziewczyna przytłacza ją swoją wyrazistością. Miała wrażenie, że jej obecność w tym mieszkaniu jest tak samo adekwatna, jak nałożenie szklanego klosza na tlący się płomień. Nie pasowała do obrazka. Zajęła miejsce po drugiej stronie stołu, przy którym usiadła Livia i upiła łyk koktajlu z „prawie-owoców”. Na jej języku eksplodował fajerwerk doznań. Miała wrażenie, że doświadcza nie tylko smaków, ale także kolorów. Przymknęła oczy i łapczywie upiła jeszcze trochę.
- Jest pyszny – powiedziała, obserwując szklankę i nie rozumiejąc, czemu Livia się śmieje.
- Dziękuję, nic specjalnego. Czym się zajmujesz? – zapytała dziewczyna, sięgając po telefon i uruchamiając sterowanie urządzeniami domowymi. Niewielki kwadrat panoramiczny na ścianie rozświetlił się na moment, uwidaczniając panel dotykowy po lewej. Mieszkanie wypełnił aktorski dialog jakiegoś nieznanego Frederice filmu.
- Jestem barmanką –  odpowiedziała na autopilocie, obracając szklankę w dłoniach. Podjęła decyzję, że nie wyjdzie z mieszkania, dopóki nie zobaczy wieczornego reportażu, o którym mówiło M-0. – A ty? – Uznała, że to pytanie było odpowiednio dopasowane do konwersacji. Nie mogła pozbyć się wrażenia, że rozmowa rozgrywa się jakby obok niej. Ponownie napiła się koktajlu i ponownie uznała, że nie próbowała jeszcze czegoś tak fantastycznego.
- Można mnie nazwać dziennikarką, ale to spore nadużycie. Opisuję eventy, promuję różne organizacje, czasami większe wystawy, robię w rozrywce. Szczerze, to myślę nad przebranżowieniem, zaczyna mnie to nudzić. – Szybko okazało się, że Livia woli mówić, niż słuchać. Dziewczynie kompletnie to nie przeszkadzało. Zdawała sobie sprawę, że jest raczej przeciętnym rozmówcą. Dopiła koktajl, co chwilę zerkając na niewielki kwadrat z panelem dotykowym, po którym przesuwały się obrazy. Wyłapała moment, w którym dziewczyna brała oddech i poprosiła o przełączenie na kanał wiadomości. Livia zrealizowała jej prośbę, wznawiając opowieść o niedawnym evencie, dotyczącym ruchu na rzecz kobiet protestującym przeciwko ulepszeniom w pracy. Frederica kompletnie jej nie słuchała, starając się uświadomić sobie, co widzi na projekcji.
- I wyobrażasz sobie, że można kłócić się kilkanaście godzin pod budynkiem o… - Livia urwała nieoczekiwanie, patrząc na obraz rozgrywający się przed ich oczyma. Odstawiając szklankę na oślep, prawie ją upuściła. Zreflektowała się i postawiła ją bezpiecznie, za moment zwiększając głośność transmisji. Łuna pożaru przyćmiewała, śmieszny w tych okolicznościach, blask neonów pasażu handlowego. Frederica znała ten pasaż. Płonęło całe lewe skrzydło dzielnicy trzeciej 03-01-16. Maleńkie puszki, ukrywające równie małych ludzi, buchały jęzorami płomieni, zagłuszającymi hukiem nadawaną transmisję. Poczuła ucisk, widząc swój pierwszy kawałek normalnego domu płonący na jej oczach. Prezenterka próbująca okiełznać rozwiewane włosy, wypluwała z siebie najnowsze informacje:
Nieznani sprawcy dokonali podpalenia boksów mieszkalnych w dzielnicy czwartej, na pierwszym piętrze trzeciej kondygnacji. Ewakuowani mieszkańcy opisywali wyraźnie wyczuwalny zapach benzyny, kilka osób zanotowało obecność na miejscu zdarzenia niezidentyfikowanego, uzbrojonego mężczyzny. Trwają próby ewakuacji mieszańców wyższych pięter, liczba ofiar nie została jeszcze ustalona, identyfikacja może nie być możliwa. Służby odmawiają komentarza.
Przez chwilę do Fredericy nie docierało, że siedzą w kompletnej ciszy, nie licząc brzęczącego dźwięku projekcji. Rozluźniła palce zaciśnięte na szklance i sięgnęła po telefon. Pisząc wiadomość miała pustkę w głowie, w ustach suchość, ścierpniętą skórę warg.  
„Jak wiele masz z tym wspólnego?”. Czuła, jak serce rozpycha się w klatce piersiowej. Dudniło nawet w gardle, spociły się jej dłonie. Livia przeskakiwała po kanałach, chcąc trafić na bardziej szczegółowy opis zdarzenia. Odpowiedź przyszła błyskawicznie.
„Wiele. Sprawiłem, że cię tam nie było. Spotkajmy się jutro w kawiarni, 03-03-17-08. Będę tam od 12:00”.
Sprawiłem. Poczuła gorycz w ustach. Przynajmniej wiedziała cokolwiek na jego temat, ale ich szanse nadal nie były wyrównane. On zdawał się wiedzieć o niej wszystko. Przerażało ją to, że czuła się bezradna wobec kilku linijek na wyświetlaczu.

„Co ty planujesz?”. Odpisała, nie licząc na odpowiedź. Zawsze był niewidoczny, nie miała pojęcia, kiedy odpowiadał na wiadomości, czy w ogóle je odczytywał. Spojrzała na dno pustej szklanki i zarejestrowała nagłą, przytłaczającą pustkę. Słysząc komentarze kolejnych dziennikarzy, po raz kolejny poczuła, że cofnięto ją na sam początek planszy, pozbawiając wszystkich punktów, które uzbierała w trakcie rozgrywki. Rezygnacja otuliła ją jak pluszowy koc, Livia znowu zaczęła gadać, a ona miała wrażenie, że niczego nie słyszy.

*~*~*
 
03-03-17-08. Recytowała w głowie ciąg cyfr, przemierzając betonowy ocean trzeciej kondygnacji. Z każdej strony ryczące bilbordy atakowały ją relacją z wczorajszego podpalenia. Grupki gapiów oglądały wycinki reportażu w jednorazowych okularach 3D, które po chwili lądowały w koszu. Śmieciowa informacja, strata czasu zakatalogowana do przeszłości. Frederica zastanawiała się, czy w tym mieście istniała skala wywierania wpływu, albo wrażenia. Wszyscy byli względnie zainteresowani, każdy w tak samo sztuczny sposób. Naciągnęła kaptur na głowę i skręciła w pasaż gastronomiczny. Próbowała ułożyć pytania w stopniu najważniejsze-mniej ważne, ale za każdym razem okazywało się, że ich liczba jest zbyt monstrualna, aby było to wykonalne. Wypadały jej z głowy i próbowały rozepchać się w gardle, domagając artykulacji. Zacisnęła wargi i pokonała kolejny pasaż. Kawiarnia, w której byli umówieni, znajdowała się pomiędzy Expresem Orientalnym a Słodkim Androidem, w którym nie serwowano niczego, poza smakowymi saszetkami energetycznymi dla niewymagających. Soczewka kamery nad wejściem zabzyczała, przesuwając się za dziewczyną. Mogła obejrzeć z góry jedynie jej kaptur. Frederica stanęła na lewo od wejścia i rozejrzała się w poszukiwaniu numeru stolika. Wszystkie były ustawione ciasno obok siebie, nawet pomimo braku gości tworząc klaustrofobiczną atmosferę ścisku. Cyfry były wymalowane na grubych nogach świecącym, brokatowym sprayem. Zwróciła uwagę na toporne śruby wkręcone w rogach blatu. Przechodząc bliżej, zorientowała się, że są to popielnice; w środku było pełno petów i siwego popiołu. Zlokalizowała numer siedemnasty i mężczyznę siedzącego naprzeciwko talerzyka z ciastem, w który wpatrywał się prawie analitycznie. Jedynym, co poczuła, było rozczarowanie. Liczyła, że osoba, w której przez ostatnie tygodnie pokładała takie nadzieje, wzbudzi inne emocje. W obrazie jaki zbudowała w głowie wydawał się tajemniczy, potężny, adekwatny do legendy, w którą powoli obrastał. Tymczasem najklarowniejszą myślą opisującą M-0 było – wygląda, jakby miał zaraz umrzeć. Podeszła i usiadła naprzeciwko, zauważając, że jego oczy od razu przeskoczyły z kawałka ciasta na jej twarz.
- Jestem. – Nie wiedziała, jak powinna się z nim przywitać. Starała się nie być natrętna w patrzeniu na niego, ale nie mogła się powstrzymać. Był chory. Nie potrafiła określić, dlaczego tak uważa, ale jego postawa definitywnie wskazywała na proces chorobowy wyżerający go od środka. Wydawał jej się pusty.
- Dobrze, że jesteś – przywitał się i upił łyk kawy, skupiając na niej wzrok. Miał dziwny głos, nie słyszała takiego wcześniej. Wydawał się przepuszczony przez bardzo dobry syntezator. Na tyle dobry, że mógł wydawać się prawie naturalny. Słyszała jednak mechaniczną nutę i dziwne wybrzękiwanie sylab. Spojrzała na drugą porcję ciasta i kawę. Uznała, że jest dla niej i że powinna podziękować. Zamiast tego wypluła z siebie pytanie, które wygrało toczący się w jej głowie konkurs na bycie najważniejszym.
- Skąd wiedziałeś, gdzie mieszkam? – Ta myśl nie pozwoliła jej wczoraj zasnąć skuteczniej, niż jakikolwiek reportaż. Skoro ją ostrzegł i namówił na zmianę miejsca pobytu, to musiał wiedzieć. Rozbił w pył jej mrzonki na temat tego, że dobrze się ukryła. Odstawił filiżankę. Zauważyła, że nie mrugał.
- Kalibrowałem twój chip nawigacyjny od momentu ucieczki do teraz. Następna kalibracja za dwie godziny i czterdzieści trzy minuty – wyjaśnił. Jej dłoń, sięgająca po filiżankę zawisła w powietrzu.
- Kalibrowałeś mój chip nawigacyjny – powtórzyła. – W jaki sposób? – Musiała bardzo się starać, żeby nie zbombardować go lawiną pytań, cisnących się w jej ustach.
- Co dwieście dziesięć minut zmieniam jego adres. Potrafię podstawić około siedmiuset propozycji na minutę, niepowtarzalnych. Komputery zakładu, z którego uciekłaś, potrafią podstawić minimalnie sto dwanaście, a maksymalnie dwieście siedemdziesiąt propozycji. Nawigowanie adresu zmieniającego się z taką częstotliwością jest niemożliwe. W tym momencie, przy ewentualnym trafieniu na rzeczywisty adres, ulegnie on zmianie około pół minuty po próbie podjęcia nawigacji – wyjaśnił – Zmiana adresu jest metodą bardziej efektywną, niż wytłumienie chipa, prawdopodobieństwo reaktywowania jest większe – dokończył. Starała się nie zgubić w numerach i częstotliwościach, a przede wszystkim w mechanicznym głosie pozbawionym barwy. Bezbarwny. To było najtrafniejsze określenie. Wpatrywała się w twarz mężczyzny, zanim skinęła głową z lekkim zażenowaniem. Przysunęła sobie talerzyk z ciastem, nie bardzo wiedząc, co ma zrobić z rękoma.
- Dlaczego kalibrowałeś mój chip nawigacyjny? – zapytała.
- Żeby cię nie znaleźli – odpowiedział. Poczuła, że to będzie trudna rozmowa. Wbiła wzrok w palce mężczyzny, gdy sięgnął do kieszeni i napięła się, gotowa do ucieczki, ale wyjął jedynie małą buteleczkę. Stuknął w grube szkło palcem i odkręcił wieczko. Obserwowała, jak odchylił głowę i wpuścił po dwie krople do każdego oka. Nic dziwnego, że wysychają, skoro nie mruga. Pomyślała i zjadła pierwszy kęs. Słodki smak, tak bardzo pożądany przez jej umysł, trochę ją uspokoił.
- Dlaczego nie chciałeś, żeby mnie znaleźli? – zapytała i zajęła się obserwowaniem słodzików w plastikowych saszetkach, wystających z pojemnika. Czuła się nieswojo konfrontując z jego jasnymi, sztucznie nawilżanymi oczyma. Wyglądały jak szklane kule.
- Chciałem, żebyś się do mnie odezwała. To była kwestia czasu, potrzebowałabyś tożsamości. Albo czegoś innego. – Jego oczy przez moment zamigotały. Nie mogłaby nazwać tego mrugnięciem. Po tym krótkim incydencie z niechęcią sięgnął po swój kawałek ciasta. Nie mogła pozbyć się wrażenia, że jedzenie sprawia mu ból. Robił to bardzo powoli i metodycznie.
- Podejrzewam, że masz coś, na czym mi zależy. Informacje, których potrzebuję – wyjaśnił. Starała się nie uśmiechnąć, czując gorycz podjeżdżającą jej do gardła, mimo słodyczy, którą właśnie przełykała. To ona potrzebowała informacji, nie miała pojęcia, co mogłaby mu dać, skoro jej pamięć przypominała zakodowany sejf.
- To może być trudne. Niczego nie pamiętam. – Uznała, że natychmiastowa szczerość pozwoli im szybciej skończyć to spotkanie. Nic z tego. Wydawał się przyjąć tę informację ze spokojem, jakby dokładnie tego się spodziewał.
- Czego ode mnie oczekujesz? – zapytał i po dwóch gryzach odsunął od siebie ciasto. Do kolejnego migotania źrenic, ale tego miała nauczyć się dopiero później.
- Powodu – powiedziała od razu - Powodu, dla którego istnieje Punkt, którego współrzędne ci wysłałam i tego, czemu się tam znalazłam. I osoby, która mnie szuka. Powód tych poszukiwań wydaje się oczywisty. Chciałabym wiedzieć, kto i na czyje zlecenie. – Wpatrywała się w niego, chcąc zobaczyć jakąkolwiek przesłankę, że mógł jej odpowiedzieć. Nie potrafiła zbyt łatwo wyzbyć się nadziei, w którą wczepiała się palcami od ostatnich kilku tygodni. Przez dłuższą chwilę milczał.
- Pierwsze zagadnienie jest dla nas wspólne. Obserwuję Punkt od dwóch lat, ale niewiele o nim wiem. Miałem nadzieję, że powiesz mi coś na jego temat, skoro stamtąd uciekłaś. Drugie jest z kolei ściśle związane z pierwszym, pewnie z niego wynika. Na trzecie będę w stanie odpowiedzieć w przeciągu doby, mam pewien trop – odpowiedział i dokończył kawę. Zatrzymał przejeżdżającego obok nich robota i zamówił kolejną. Komunikat wczytał się w formie ciągu cyfr na monitorze, wbudowanym w maskę kelnera. – To, że niczego nie pamiętasz nie stanowi przeszkody – powiedział. Momentalnie podniosła na niego wzrok, zainteresowana, oczekująca. Położył przedramiona na stoliku i wysunął dwa palce lewej dłoni.
- Pamięć można blokować na więcej sposobów, niż ją odblokowywać. Pomijając kodowanie wspomnień, stosowane przy mózgach cybernetyzowanych lub pół-sztucznych, najefektywniejsza jest blokada neuronalna. Przewodnictwo neuronów jest blokowane za pomocą specjalnie wyselekcjonowanych komponentów biologicznych, które wiążąc się z odpowiednimi neuronami, odcinają dostęp do zapamiętanego wydarzenia. Funkcje poznawcze zostają zachowane, mózg nie ulega zniszczeniu i dezorientacji, w efekcie obiekt zachowuje pożądaną formę umysłową, z pewnymi dziurami, na które uczy się nie zwracać uwagi. Ta metoda, poza szeregiem zalet, charakteryzuje się tym, co najistotniejsze, czyli jest praktycznie nieodwracalna. Jednym ze sposobów na przywrócenie pamięci zablokowanej neuronalnie, jest przyjęcie środków tak silnych, że obiekt nie będąc w stanie ich zmetabolizować, po prostu ginie. Mówimy o truciznach – wyjaśnił i odebrał nową kawę z mechanicznych dłoni kelnera, nie odrywając wzroku od dziewczyny.
- Druga metoda wpłynięcia na pamięć zablokowaną w ten sposób, jest mniej profesjonalna, niosąca za sobą duże ryzyko uszkodzenia obiektu, ale możliwa do zrealizowania. Niszczenie połączeń komponentu z neuronem, za pomocą odpowiednio skumulowanego ładunku elektrycznego. Nie daje gwarancji zachowania funkcji poznawczych, prawdopodobieństwo pomiędzy sześćdziesiąt, a siedemdziesiąt procent, w zależności od czynników osobniczych układu, ale w efekcie często można odzyskać utracone wspomnienia. Odpowiedzią na stawiane przez ciebie pytania będzie to, co pamiętasz. Jeżeli ktoś blokuje pamięć neuronalnie, to chce mieć pewność, że obiekt prędzej umrze, niż coś sobie przypomni. – Obserwował ją, a ona wytrzymała to spojrzenie. Skinęła głową, chociaż nie złożył jej żadnej konkretnej propozycji. Widziała jak wypija łyk kawy, chude przedramię nadal leżało na blacie.
- Potrafiłbyś? – zapytała cicho. Nie zdawała sobie sprawy, że zaschło jej w gardle. Sięgnęła po swoją filiżankę i przepłukała usta gorzkawym płynem. Zacisnęła dłoń leżącą na torebce, kiedy skinął głową.
- Potrafiłbym – potwierdził. Przez chwilę niecierpliwie poruszała nogami. Wszystkie pytania, do tej pory tak natrętne i niecierpliwe, zdawały się wyparować z jej głowy.
- Dlaczego sądzisz, że informacje, które możemy poznać, będą dla ciebie przydatne? – zapytała. Nie miał na to żadnej gwarancji. Poczekała, aż po raz kolejny nawilży sobie oczy.
- Moja pamięć też nie jest kompletna. Nie jest zablokowana, jest po prostu niepełna. Tak, jakby część mnie została gdzie indziej. Duży obszar zapisu w mojej pamięci sugeruje, że Punkt przyniesie odpowiedzi – przesunął palcami po swoim przedramieniu – Potrafię kalibrować twój chip, ponieważ kiedyś miałem taki sam – wyjaśnił, podnoszą na nią wzrok. Cofnęła się, poruszając niespokojnie na krześle.
- Co, jeżeli nie dowiesz się niczego? – zapytała. Nie zmienił pozycji, ale dostrzegła krótki błysk w jego oczach, jakby ktoś podświetlił mu od środka czaszkę na niebiesko.
- Wtedy zakończymy naszą współpracę, a ja po raz pierwszy nie poradzę sobie z jakimś zleceniem – stwierdził i wydawało jej się, że próbował skrzywić wargi w uśmiechu. Jego ruchy i mimika sprawiały wrażenie wyuczonych i powtarzalnych. – Nie sądzę jednak, żeby do tego doszło – dodał, a ona desperacko chciała mu uwierzyć.
- Przeniesiemy się do mojego mieszkania. Mam tam niezbędny sprzęt i środki, żeby zdobyć inny, który może okazać się konieczny. Dodatkowo, tego miejsca nie da się nawigować i nie działają w nim chipy adresowe. Tam też będziemy mogli zniszczyć twój chip główny, który do tej pory udało mi się jedynie wytłumić. – Odsunął od siebie filiżankę. Frederica obserwowała go uważnie, próbując zwalczyć podekscytowanie i zrobić miejsce dla racjonalności. Przeszkadzało jej to, że nie jest w stanie odczytać nastawienia M-0, przez co nie mogła niczego się spodziewać i na nic przygotować. Ponownie wydał jej się pusty. Zamrugała, kiedy wyciągnął pająkowatą dłoń nad stolikiem.
- Czy to dobra oferta? – zapytał, a ona przewertowała tysiąc myśli przepływających w jej głowie, zanim ucisnęła cienkie palce.
- Dobra – przyznała i odsunęli się od siebie. Nie mogła pozbyć się wrażenia, że jest słabszy fizycznie. Zaczynał podnosić się z miejsca, kiedy go zatrzymała. – Mają tu koktajl z prawie-owoców? – zapytała. Uniósł brwi, najwyraźniej nie rozumiejąc, o co pytała. Po chwili zerknął na przeszkloną gablotę za jej plecami i niepewnie skinął głową. Przez następny kwadrans obserwował, jak dziewczyna wypija gęsty płyn przez szeroką słomkę, wydając się szczęśliwa w prosty sposób, którego nie rozumiał.
 
*~*~*

Prowadził ją do miejsca, które nie miało adresu. Ich podróż okazała się dłuższa i bardziej niepokojąca, niż Frederica mogłaby przypuszczać. Początkowo przemieszczali się liniami komunikacyjnymi, od jednej windy do drugiej, pokonując kolejne piętra trzeciej kondygnacji. Niepokój zaczął kąsać ją w kark w momencie, kiedy zdezelowany monitor nad szybem wskazał 02-05. Sama nigdy nie zjechała tak nisko. Zerkała na mężczyznę, starając się odczytać jego nastawienie, które pozostało tak samo puste i nieprzeniknione, jak w kawiarni. Sztuczne. Miała wrażenie, że jego śladowe emocje zostały zaprogramowane i po odpowiednim skalibrowaniu przypisane do kilku sytuacji, w których generowały się automatycznie. Kilkukrotnie podczas ich podróży nawilżył sobie oczy. Dwa razy orientował się, że o niej zapomniał i idzie za szybko, gubiąc ją w tłumie ludzi. Przepraszał za te incydenty i szedł dalej, tak samo zadaniowy i skupiony, jak dotychczas. Cierpliwie zaczekał na nią przy sklepie odzieżowym, a potem przy markecie spożywczym. Większość zakupionych ubrań była czarna, a dziewięćdziesiąt procent żywności stanowiły owoce i słodycze.
Im niżej byli, tym więcej różnorodności zalewało ich ciasnym potokiem ciał i dźwięków. To była brzydka różnorodność, odwrotnie proporcjonalna od tej na wyższych kondygnacjach. Popsute roboty, wypaczone androidy i koślawo latające drony, tworzyły tło dla niedziałających bilbordów. Było coś upiornego w rozbitych ekranach. Ziejące z nich dziury przypominały nisze powyrywanych zębów. Dziewczyna odwracała wzrok tylko po to, żeby spojrzeć jeszcze raz, z większą fascynacją, podszytą czymś na kształt odrazy. Zatrzymała się, kiedy dotarli do kolejnej windy, wyglądającej na od dawna nieczynną. Spojrzała na M-0 z wahaniem i cofnęła się o pół kroku. Nie sądziła, że zjadą jeszcze niżej.
- Chcesz jechać dalej? Tam już nic nie ma. – Tak jej się przynajmniej wydawało. Nie mogła pozbyć się wrażenia, że im niżej byli, tym mniej życia ich otaczało. Słyszała miarowy szum pracującej elektroniki, widziała migotanie pasków wbudowanych w maski robotów, w jej głowie rozdzwoniły się tryby jakiejś dogorywającej maszyny, a potem ucichły. Na dole nie było życia w biologicznym pojęciu tego słowa. Poczuła ucisk, myśląc o tym, że niedługo może być jedyną jednostką oddychającą tlenem, w promieniu kilkudziesięciu kilometrów. Pomijając M-0, ale on nie wydawał się dobrym punktem odniesienia. Pokazywał jej sztuczny, zdezelowany świat. Wprowadzał ją do niego.
- Mieszkam w dzielnicy, która uległa eksterminacji dwanaście lat temu – wyjaśnił, wpisując kod na panelu dotykowym. Najpierw zapiszczał dźwięk, klawisze podświetliły się z opóźnieniem. Drzwi rozsunęły się zgrzytliwie, dioda na suficie kabiny krótko zabzyczała i zgasła. M-0 wszedł do środka i patrzył na Fredericę w milczeniu, analizując jej postawę. Wahała się. Nieufność była jej stanem naturalnym, jednak zdawała sobie sprawę, że ktoś musi jej pomóc. Bez pomocy nie miała szans w tym świecie, w mieście. Nie poradziłaby sobie pozbawiona samoświadomości i autonomii, nie rozumiejąc mechanizmów rządzących miejscem, w którym się znalazła. Zanotowała w pamięci ciąg cyfr, którego użył do otworzenia drzwi i obejrzała się za siebie. Weszła do windy, decydując, że w razie czego po prostu go unieszkodliwi. Skoro potrafiła wywołać spięcie w elektrycznym zamku, będzie potrafiła obezwładnić mężczyznę ledwie trzymającego się na nogach. Kiedyś już to zrobiła, mogła spróbować po raz drugi. Zgrzyt zasuwanych drzwi rozniósł się po pustej parceli. Zaciętą twarz dziewczyny ukrył mrok. Winda z jękiem zaczęła zjeżdżać w dół.
Wysiedli w miejscu, które umarło. Pomyślała, że jeszcze nigdy nie była otoczona tak idealną ciszą. Pusto. Zamrugała, próbując przyzwyczaić źrenice do panującego wokół nich mroku. Jedynym źródłem światła były nieliczne neony, które jeszcze nie zgasły, migocząc niemrawo nad wyludnionymi ulicami. Zaczęli iść wzdłuż parceli, mijając wznoszące się po obu stronach pasaże handlowe i gastronomiczne. Frederica zobaczyła wypalony szyld przychodni lekarskiej, oferującej implantację zębów, dalej brzydką makietę przedstawiającą młodą matkę, wskazującą entuzjastycznie na puszkę modyfikowanego pokarmu w żelu. Ominęła wiązkę grubych kabli wystającą ze ściany, starając się patrzeć, gdzie stawia stopy, a jednocześnie nie mogąc przestać rozglądać się dookoła. Gdzieniegdzie widoczne były pozostałości po wściekle żółtej taśmie. Pozrywane fragmenty leżały na ziemi, nieporuszane najmniejszym podmuchem wiatru. Uniosła głowę, nagle nieodwracalnie czując na sobie ciężar pozostałych pięter. Miała wrażenie, że jest nic nieznaczącym insektem ukrytym w bieżniku ogromnego buciora. Drgnęła i rozglądała się dalej. Reklamówka z zakupami obijała się z szelestem o jej łydkę. Na fasadach niektórych lokali dostrzegła wymalowane fluorescencyjną farbą numery.
- Co to za cyfry? – zapytała mężczyznę idącego obok. M-0 podniósł głowę i spojrzał w kierunku, na który wskazywała.
- Sortowe oznaczenia. Najprawdopodobniej było to tymczasowe centrum logistyczno-informacyjne, podczas wykonywania eksterminacji – wyjaśnił. Dziewczyna zmarszczyła mocne brwi. Miała blade pojęcie o porządku ich świata, słyszała o instytucji takiej jak Sort, ale nie potrafiła wskazać wielu szczegółów.
- Skąd wiesz, że to właśnie centrum informacyjne? – zapytała i ominęła porzucony kobiecy but, przez chwilę nie mogąc oderwać od niego wzroku i odwracając za nim głowę. Nie wiedziała, czym jest to, co właśnie odczuwała w gardle, ale było nieprzyjemne. Chciała, żeby minęło. Na ziemi zaczęła dostrzegać kolejne elementy garderoby, kilka nieaktywnych samochodzików zasilanych archaicznymi bateriami, lalkę bez twarzy i skurczoną rękawicę ze sztucznej skóry.
- Trójka jest sortem researcherów. Podczas tego typu prac kontaktują się z bazą i przekazują nowe procedury wykonawcze sortowi numer Osiem. Ósemka jest najobszerniejszym z Sortów, produkuje żołnierzy. – Mężczyzna zdawał się instynktownie omijać porozwalane pamiątki po dawnych mieszkańcach dzielnicy.
– Sam Sort jest projektem rządowym. Tworzą ludzi służących Enklawie, dając złudne poczucie wolności, omijając konsekwencje i odebrane opcje – dodał, przekraczając leżące na ziemi linie wysokiego napięcia. Przypominały grube węże zagrzebane w pyle ulicy.
- Produkują? To są roboty?
- Ludzie. Poczęci i urodzeni w naturalny sposób, przez odpowiednio wyselekcjonowanych dawców. Na etapie rozwoju płodowego, korzystając z manipulacji genotypem, zostają wzmocnione ich pożądane cechy, z jednoczesnym wygłuszeniem tych, które mogą zaburzać rozwój w określonym kierunku. Dwa lata po urodzeniu, dziecko kierowane jest do przynależnego Sortu i tam przechodzi szereg szkoleń, badań i ulepszeń, w zależności od tego, czemu ma służyć w przyszłości. Z tego względu Sorty mechaników i konstruktorów odbierają kompletnie inną edukację, niż researcherzy lub dyplomaci. Każdy Sort różni się ilością produkowanych egzemplarzy, zapotrzebowanie nakreśla Rząd. Tak jak mówiłem, najobszerniejsza jest Ósemka, Sort militarny. Wykorzystywani głównie do eksterminacji dzielnic i egzekwowania prawa na szczeblach między Enklawami. W tym momencie jesteśmy najbardziej zmilitaryzowaną Enklawą spośród wszystkich pięciu. – Jego głos stawał się coraz bardziej mechaniczny. Frederica zauważyła, że częściej migoczą jego oczy. Wydawało jej się, że jest zmęczony, może w fazie przejścia na zasilanie awaryjne. Podejrzewała, że miał coś takiego. Zafascynowana jego opowieścią, nie potrafiła zidentyfikować słowa, które zjawiło się w jej głowie. Eugenika. Zadrżała, chociaż nie wiedziała dlaczego.
- Sort konstruktorów i mechaników? Chodzi o renowację podstaw? – zapytała i poczuła zadowolenie, kiedy skinął głową.
- Zgadza się. Enklawa stoi na trupach monstrualnych budynków. W tym momencie większość molochów tworzących podstawę nie jest już używana. Niszczeje. Regularne wyjazdy na kondygnację zero i renowacja sprawia, że świat nie runie ludziom na głowy. Przynajmniej starają się w to wierzyć. Podczas prac renowacyjnych konstruktorom towarzyszą żołnierze. Na samym dole ostały się gatunki, których wyżej nie chciano – wyjaśnił. Wsunęła ręce do kieszeni. Których wyżej nie chciano. Weszli do nieczynnej stacji metra. Co kilkanaście metrów lampy ledowe nadal świeciły białym światłem. Bladozielone płytki na podłodze i ścianach błyszczały nieprzyjemnie, przywołując gorzkie skojarzenia, których nie umiała połączyć w logiczne ciągi zdarzeń.
- Co decyduje o przesiedleniu mieszkańców? – Kolejne pytanie. Widziała zbyt wiele pamiątek po martwych ludziach, żeby naiwnie wierzyć, że przesiedlono wszystkich.
- Punkty Tolerancji – odpowiedział od razu. Wydawało jej się, że lubił udzielać odpowiedzi. –  Sort numer Trzy w porozumieniu z zarządem dokonuje inspekcji mieszkańców i dzieli ich na podstawie Punktów Tolerancji. Biorą pod uwagę wykonywany zawód, płeć, wiek, historię kredytową i przeszłość kryminalną. Następnie tworzą pułap i według tych wytycznych rozdzielają dzielnicę na mających i niemających szansy wyrobić Punkty Przydatności. – Skręcili w lepiej oświetlony sektor, weszli na niedziałające ruchome schody i zaczęli iść na dół. Frederica dostrzegła brunatne plamy na ścianie, mniej więcej na wysokości swoich oczu, niektóre wyżej, inne niżej. Na podłodze rdzawe wachlarze były większe. Ponownie poczuła kilka emocji, których nie potrafiła nazwać i odwróciła wzrok. Nie zapytała, co dzieje się z tymi, którzy nie mieli szczęścia lub czasu na wyrobienie swoich Punktów. Weszli w mrok. Miała wrażenie, że w ciemności słyszy pourywane szepty. Potrząsnęła włosami i zacisnęła oczy, chcąc wyrzucić je z głowy. 
- Istnieje wiele legend i nieścisłości na temat Sortu, jednak nie można odmówić tej instytucji przydatności. Ich efektywność jest imponująca, maleje gorycz w związku z ilością środków, jaką rocznie Sort pożera z kieszeni podatników. Każda jednostka w Enklawie finansuje Sort – powiedział, prowokując kolejne pytanie dziewczyny.
- Nieścisłości dotyczą niektórych zapisów ich wewnętrznych regulaminów. Teoretycznie po ukończeniu trzynastego roku życia, obiekt sortowy ma prawo wybrać ścieżkę zawodową. Innymi słowy może zostać w Sorcie i pracować zgodnie ze swoim przeznaczeniem, albo spróbować sił jako wolny człowiek. Zapis ten został wprowadzony w celu uciszenia instytucji wykrzykujących hasła na temat praw człowieka. W rzeczywistości, decydowanie się na samodzielne życie i tak nie ma żadnego znaczenia. Utrudnienia, jakich dopuszczają się dawni opiekunowie wykluczają możliwość normalnego funkcjonowania na rynku zawodowym. W efekcie obiekty wracają z powrotem do Sortu. Pracują dla Enklawy. Kolejną nieścisłością jest klauzula nie mieszania dawców. Kilka skandali matrymonialnych podważyło prawdziwość tego zapisu. Dobieranie się w pary i nieświadome rodzicielstwo dzieci tych samych dawców zdarzyło się już kilka razy. Głośna afera na temat niepłodności pozornie idealnych dziewcząt z Sortu numer Pięć do dzisiaj nie przebrzmiała. Legendy, to całkiem inna sprawa, nieistotna, ponieważ nie ma żadnego pokrycia w faktach – stwierdził i wszedł w nikły krąg światła. Kiedy wyszli z mroku Frederica poczuła się lepiej.
- O jakich legendach mowa? – zapytała i zaczęła szperać w torbie w poszukiwaniu batona proteinowego. Znalazła, ugryzła, był pozbawiony smaku. M-0 zamigotał i wybrał lekkie skrzywienie brwi, uznając, że będzie adekwatne do jej pytania. Nie lubił rozmawiać o sprawach domniemanych, wymyślonych i nieprzynoszących żadnej korzyści informacyjnej. Spojrzał na nią, świadom, że wpatruje się wyczekująco w jego profil. Poczęstowała go batonem, ale odmówił.
- Legendy na temat Sortu numer Dziewięć. Jeżeli masz nieposłuszne dziecko, to możesz straszyć je Dziewiątką. Miałaby to być jednostka obiektów socjopatycznych, nastawionych na działanie instynktowne, wypaczonych. Ich domniemane inicjacje miały być zbyt okrutne, żeby dało się o nich opowiedzieć. Dziewiątka byłaby narzędziem ucisku pozostałych Enklaw, bezlitosną prezentacją siły i możliwości rozwoju jednostki, kompletnie odciętej od jakichkolwiek norm i zasad. Nie istnieją jednak żadne wykrywalne przesłanki, świadczące o tym, że Sort numer Dziewięć istnieje lub kiedykolwiek funkcjonował – powiedział to takim tonem, jakby miał zamiar definitywnie skończyć temat. Dziewczyna chciała dodać, że mogą istnieć utajone dane dotyczące jednostki, ale doszła do wniosku, że dla kogoś takiego jak on, nie stanowiło to żadnej różnicy. Zauważyła, że lubił prezentować, jak dużą wiedzą dysponował. Przemierzając betonową pustynię, w której się znaleźli, zastanawiała się, czy poza nią miał okazję rozmawiać z kimkolwiek przez ostatnie miesiące. Resztę trasy pokonali w milczeniu. Z nieużywanej stacji metra skręcili w ciasny korytarz. Dziewczyna poczuła ucisk w klatce piersiowej i kolejną flarę niepokoju rozbłyskującą w głowie. Poszła za mężczyzną, przebijając się przez coraz gęstszy mrok i dziwny, elektryczny zapach. Wyczuła bliskość maszynerii i usłyszała ciche bzyczenie elektryczności. M-0 podszedł do zdezelowanej skrzynki wiszącej na ścianie i dotknął jej trzema palcami. Zauważyła, że mocniej docisnął opuszkę środkowego palca. Projekcja kwadratu mniej więcej dwadzieścia na dwadzieścia centymetrów, znikła. Frederica otworzyła szerzej oczy. Iluzja była idealna, nie zwróciłaby na nią uwagi niezależnie od okoliczności. Pod fałszywą projekcją znajdowała się kolejna skrzynka kodująca. Tym razem jego palce wpisały kod w takim tempie, że nie zdążyła zapamiętać układu cyfr. Zdawała sobie sprawę, że zrobił to specjalnie. Drzwi, które do tej pory brała za fragment ściany, wysunęły się z sykiem na prowadnicy najpierw do przodu, a potem w prawo. Zobaczyła wnętrze sterowni M-0 i początkowo się cofnęła, ale ponaglił ją gestem i poszedł naprzód. Stojąc obok niego w pomieszczeniu pozbawionym okien, poczuła kolejne ugryzienie niepokoju, gdy drzwi zasunęły się za nimi. Plątanina kabli zwieszała się z białych ścian jak trujący bluszcz. Frederica obserwowała rząd monitorów, długi pulpit i klawiaturę na prowadnicy. Zobaczyła zakodowane cyfrowo pudła pod blatem, każde ułożone według systemu znanego najprawdopodobniej tylko właścicielowi. Na przeciwległej ścianie mogła obejrzeć swoje odbicie w czarnych lustrach ogromnych ekranów, cichych, oczekujących. Miała wrażenie, że maszyny budzą się do życia w momencie pojawienia się M-0. Szafa w rogu pomieszczenia zamrugała soczewką niebieskawego światła, uruchamiając kolejne poziomy jeden po drugim. Obok niej dziewczyna widziała kolejny kontur, przypominający prostokąt o półokrągłych krawędziach. Mężczyzna podszedł do niego i rozkodował tak samo, jak poprzedni. Drzwi odsunęły się z sykiem i mogli przejść do kolejnego pomieszczenia. Przechodząc, uniosła głowę i zmrużyła oczy, widząc wybebeszone, lśniące rury. Przytłumione światło z kwadratowych lamp zamontowanych na obu ścianach, spacerowało za nimi, gasnąc i powracając w zależności od ruchu. Rozglądała się dookoła, odnosząc wrażenie, że jest w środku jednej z wystaw katalogowych. Wszystkie meble pasowały do siebie w sposób sugerujący zakupienie zestawu z jednej serii. Brakowało jakichkolwiek ozdób i akcesoriów niespełniających praktycznej funkcji. Porównując to wnętrze z mieszkaniem Livii, pomyślała, że jest jałowe i pozbawione duszy. Tak jak on.
Mężczyzna pokazał jej sprzęty kuchenne, z których mogła korzystać. Zainteresował ją ekspres do kawy, ale stanowczo więcej uwagi poświęciła robotowi kulinarnemu. Wystarczyło nacisnąć odpowiedni przycisk i wpisać jeden z kilkunastu kodów, dostępnych na nośniku wpiętym w czaszę urządzenia, żeby otrzymać gotowy posiłek. Zafascynowana przewertowała listę dostępnych dań na dotykowym ekranie. Uniosła brwi, słysząc, że właściciel prawie nie użytkował tego sprzętu. Oglądając wnętrze szafy chłodzącej, zrozumiała dlaczego. Saszetki energetyczne stały w równych rzędach, uszeregowane wartością kaloryczną, pozbawione smaku, zapachu, niedostarczające jakichkolwiek doznań. W szafkach znalazła zapas pastylek węglowodanowych, tłuszczowych i tuby białka owadziego do rozpuszczania z wodą. Widok kroplówek z elektrolitami zaskoczył ją bardziej, niż reszta wyposażenia kuchennego. Postawiła reklamówkę na blacie i podziękowała sobie w duchu za pomysł pójścia na zakupy.
- Nie masz tu normalnej żywności – stwierdziła, nie oczekując potwierdzenia i poszła za nim do kolejnych drzwi. Po rozkodowaniu weszła do sporej łazienki, zrobotyzowanej tak samo, jak reszta mieszkania. Według Fredericy lepszym określeniem byłaby forteca. M-0 wydawał się przygotowany na każdą ewentualność, ukryty przed światem i w zupełności samowystarczalny. Uznała, że musi go zapytać, dlaczego kodował wszystkie drzwi, mieszkając sam. Stanęła przed lustrem i podniosła oczy na swoje odbicie, bojąc się, że go nie rozpozna. Przez chwilę patrzyła sobie w oczy, może chcąc dodać sobie odwagi, a może tylko szukając pocieszenia.
– Nie potrzebuję normalnej żywności – skontrował, wycofując się do kuchni, ale nie oderwał oczu od dziewczyny. – Raz w miesiącu zamawiam zestaw komponentów energetycznych na adres Livii i odbieram je, kiedy nie ma jej w domu. Obliczyłem swoje zapotrzebowanie i dokładnie podsumowałem ilość spożywanych opakowań w sztukach i miligramach. Jeżeli chodzi o kroplówki, zamawiam je na adres apteki i tam też odbieram. Pozwalam sobie na margines plus minus jedna, z tendencją wzrostową – dodał i wpuścił po dwie krople do każdego oka. Uruchomił dyspozytor i kiedy dziewczyna wróciła do salonu, podał jej aluminiowy kubek zimnej wody. Przyjęła naczynie i usiadła w owalnym fotelu na wysokiej nóżce. Okręciła się dookoła, świadoma, że mężczyzna ją obserwuje. Natrętnie w jej głowie wzrastała bardzo jasna myśl – więzienie. Trochę inne, ale nadal więzienie. Zdjęła pasek torby przez głowę i przyjęła od M-0 pastylkę węglowodanową. Włożyła ją pod język i oparła potylicę o zagłówek fotela. Zamknęła oczy i odetchnęła ciężko, zastanawiając się, co dalej. Mężczyzna odezwał się, przerywając te rozmyślania. Usiadł na brzegu materaca.
- Udostępnię ci kod do łazienki, pozostałe nie będą ci potrzebne. Możesz użytkować laptop leżący na stole, nie posiada hasła, możesz je ustawić. Kody do drzwi są zmienne, będę aktualizował kod łazienkowy na pulpicie, co osiem godzin. – Wyciągnął do niej rękę. – Podaj mi dłoń. Musimy zniszczyć twój chip główny – polecił. Wyciągnęła do niego przedramię, prostując się w fotelu. Kiedy jej dotknął, miała wrażenie, jakby jego dłonie były zrobione ze szkła. Wyczuła stwardnienia na opuszkach środkowych palców. Zadarł jej rękaw do góry, odsłaniając skórę upstrzoną przebarwieniami i starymi śladami wkłuć. Zaczął lokalizować chip, uciskając ciało w przypadkowych miejscach, co jakiś czas przesuwając kciukami po jego powierzchni. Gdyby Frederica znała to uczucie, pewnie określiłaby jego dotyk jako czuły. Gdyby M-0 rozumiał to pojęcie, pewnie by się z nią zgodził.
- Możesz sprawdzić, czy dobrze zapamiętałam trasę do windy? – zapytała i kiedy skinął głową, wyrecytowała jej przebieg. Miała wrażenie, jakby mózg wyświetlał jej projekcję przed oczyma, a ona podążała za kursorem wskazującym drogę. Kiedy skończyła, M-0 patrzył na nią z chłodnym zainteresowaniem. Przez chwilę przestał szukać chipu.
- Prawie się zgadza. W korytarzu wychodzącym z metra skręcasz w lewo po pierwszej oświetlonej stacji, nie drugiej. Poszłabyś za daleko – skorygował ją, oczy ponownie zamigotały słabym blaskiem.
- Masz fotograficzną pamięć? – zapytał. W jego głosie można było wyczuć coś na kształt zaintrygowania. Dziewczyna wzruszyła ramionami.
- Myślę, że można to tak nazwać. Dla mnie to naturalne. Współpracownicy w barze dziwili się, że potrafiłam zapamiętać całą kartę po jednokrotnym obejrzeniu. – Uśmiechnęła się lekko, a potem zmarszczyła brwi, kiedy mocniej ucisnął jej przedramię.
- Wychodzenie stąd w twojej sytuacji może być nierozsądne. Tu nie mogą cię nawigować – zauważył i dotknął punktu na przedramieniu opuszką środkowego palca. – Może cię zaboleć – uprzedził. Frederice przemknęło przez myśl, że najprawdopodobniej przeszła przez znacznie gorsze rodzaje bólu. Tyle, że tego nie pamięta. Poczuła ukłucie, a potem coś jak mocne uszczypnięcie. Cofnął palce, a ona rozmasowała rękę i przyjrzała się jej.
- Już? Jak to robisz? – zapytała, obserwując maleńki owal podbiegający krwią.
- Częściowo wnikam w urządzenie i zmieniam jego ustawienia na sprzeczne. W efekcie dochodzi do zniszczenia – wyjaśnił. Przez chwilę mu się przyglądała. Wirus. Tak go nazwali. Skinęła głową i upiła łyk wody. Miała spierzchnięte wargi.
- Muszę wychodzić. Uzupełniać zapasy normalnego jedzenia, kupić jeszcze kilka rzeczy. Mam tylko tę torbę. – Machnęła nią bezradnie i wyjęła kilka osobistych przedmiotów, które stanowiły cały majątek. Jej kompletną historię. – Co dalej z moją pracą? Nie mam zbyt wielu oszczędności. – Nie spodziewała się, że mężczyzna będzie ją utrzymywał. Musiała jeszcze zapłacić mu za pomoc. Kwota, którą zebrała na ten cel, stanowiła większość jej pieniężnych zapasów. Dotknęła kolorowego szalika i zamyśliła się nad nim przez chwilę. Spojrzała na M-0, sama nie wiedząc, co chce znaleźć w oczach bez wyrazu, poza kolejnym słabym migotaniem. Miała wrażenie, że sen o wolności, który wydawał się na wyciągnięcie ręki, był mrzonką niemożliwą do spełnienia. Wszystko wskazywało na to, że o wolność będzie musiała bardziej się postarać. Zauważyła, że mężczyzna podejmuje pewien wysiłek, by utrzymać się w pozycji siedzącej.
- Ustalimy wszystkie szczegóły. Jutro. Moje ciało domaga się odpoczynku – powiedział. Ostatnich kilkadziesiąt godzin poświęcił na nawigowanie jej i przeniesienie w bezpieczne miejsce. Ładowanie kablem nie wchodziło w grę, komunikaty alarmowe zabiłyby go, gdyby tylko spróbował. Rozciągnął się na materacu, dokładnie ułożył każdą kończynę i niespokojnie zamigotał oczyma. – Teraz cię zostawię – uprzedził, wiedząc, że nie była to prawda. Patrzyła na niego przez chwilę, jak porusza oczyma, z których stopniowo znika niebieskawy blask. Kiedy stały się nieruchome miała wrażenie, że umarł. Potrzebowała chwili na zorientowanie się, że wątła klatka piersiowa unosi się i opada, prawie niedostrzegalnie. Usiadła obok niego i przez moment obserwowała bladoniebieskie oczy, puste i wysychające.
- Nigdzie się nie wybieram – powiedziała cicho, wyciągnęła dłoń i zamknęła mu powieki palcami.

*~*~*
Odpowiedz
#7
Wsunęła do ust cząstkę pomarańczy. Owoc był suchy, miąższ rozwarstwiał się na języku. Dziewczyna pozbawiona możliwości porównania sądziła, że jest pyszny. Oderwała kolejny kawałek i pochyliła się nad laptopem, nieświadoma, że soczewka kamery analizuje uwypuklony obraz jej twarzy, przesuwając się na boki po średnicy kilkunastu centymetrów. Nie wiedziała także o sztucznych oczach systemu monitorującego, zaklinowanych między rurami na suficie. Rzut z góry, z boku i po skosie. Migająca dioda na obudowie ekspresu do kawy nie wzbudzała podejrzeń, w milczeniu rejestrując obraz w najwyższej rozdzielczości. M-0 czuwał. Jego ciało pozostawało nieprzytomne od siedemnastu godzin. Robiąc przerwy w przeszukiwaniu Internetu, dziewczyna upewniała się, czy żyje. Przestawała uderzać w klawiaturę, nasłuchując cichego oddechu, a po chwili uspokojona wracała do poznawania topografii miasta. Analizowała układ Enklawy na rycinach poglądowych i starała się ułożyć w głowie najważniejsze fakty. Pięć kondygnacji. Na każdej z nich pięć platform głównych, poza najwyższą parcelą, gdzie wzrastała dopiero trzecia. Dwie najniższe kondygnacje miały wysokość mniej więcej od stu pięćdziesięciu, do stu osiemdziesięciu pięter, dwie środkowe około osiemdziesięciu, czwarta czterdzieści i najwyższa niecałe trzydzieści pięter. Na szczycie mieli dostęp do słońca. Do deszczu i powietrza. W jej głowie było to nieosiągalne miejsce dla ludzi z pulą Punktów Tolerancji niemieszczącą się w ramach rozumienia. Większość zakładów piątej kondygnacji stanowiły poważne przedsiębiorstwa, luksusowe punkty rozrywki lub monstrualne sale konferencyjne dla zgromadzeń rządowych. Przeglądając nieliczne zdjęcia mimowolnie rozchyliła usta. Miała wrażenie, że to był inny świat. Jeden z tych, które na zawsze pozostaną dla niej zamknięte. Próbowała znaleźć jakiekolwiek informacje na temat kondygnacji zero, uznając, że będzie poznawała Enklawę rozpoczynając od skrajności. Gdziekolwiek nie próbowała, wszędzie blokował ją niewzruszony komunikat „BRAK DANYCH”. Czując lekką frustrację, zajęła się ustaleniem obowiązującej waluty. Odkryła, że żetony stanowiące dla niej być albo nie być, przestawały znaczyć cokolwiek powyżej trzeciej kondygnacji. Waluta jaką posługiwano się wyżej nosiła nazwę Vern. Frederica nigdy nie widziała na żywo takich monet. Ich nominały wydały jej się absurdalne. W tym świecie posługiwanie się banknotem znikło w szufladzie z legendami. Pochylała się nad siecią komunikacyjną i rozmieszczeniem wind, kiedy kwadraty na ścianach zaczęły emitować jaśniejsze światło. W ciągu kilkunastu godzin spędzonych w bunkrze M-0, zorientowała się, że system oświetlenia imitował dobowy cykl słoneczny. Kiedy natężenie światła osiągnęło pik ostrości Frederica usłyszała, jak uruchamiają się klimatyzatory. Z narastającym pomrukiem rozpoczęły filtrowanie powietrza w pomieszczeniu. Zmarszczyła brwi, wyobrażając sobie jak tlen z czarnych korytarzy przesącza się przez kratki wentylacyjne i szumiące mechanizmy urządzeń. Zadrżała i pokręciła głową. Wizualizowanie sobie scenerii, która ją otaczała, przypominało obrazki morskich potworów kłębiących się pod nieświadomą, samotną łódką na wodzie. Czuła się jeszcze bardziej przygnieciona swoją sytuacją.
Rozszerzyła jedną z nowo otwartych map, upstrzoną czerwonymi punktami. Rozeznała się w położeniu miasta i zrozumiała, dlaczego kładziono tak wielki nacisk na zmilitaryzowanie służb. Byli jedyną Enklawą położoną przy naturalnym akwenie wodnym, który jeszcze dało się eksploatować. Takie usytuowanie było niewątpliwie korzystne, ale też zwracające uwagę chciwych oczu. Uzyskanie dostępu do wody, możliwość jej filtracji i wykorzystania potencjalnych zasobów otwierało szeroki wachlarz możliwości. Zamknęła mapę i zasięgnęła trochę informacji na temat Sortu, z zadowoleniem zauważając, że pokrywają się z tym, co powiedział M-0. Przez chwilę dziwiło ją, że Sieć nie była zablokowana, potem jednak doszła do wniosku, że stanowiła zbyt istotne narzędzie w rękach Rządu. Cały Sort Trzeci bazował na skomputeryzowaniu świata, wykorzystując coraz bardziej innowacyjne technologie. Odbierając obywatelom dostęp do wolnego Internetu jednocześnie odebraliby sobie trzy czwarte możliwości kontroli. Stworzenie świata, w którym pozorna wolność była narzędziem inwigilacji, wydała się Frederice potworna w swym geniuszu. Zastanawiała się ile z tych rzeczy było jej już znanych. Miała wrażenie, że w czasie pobytu w laboratorium dawano jej materiały objaśniające podstawowy porządek świata. Nie miała pewności, czy to nie podświadome myślenie życzeniowe. Nie podobała jej się własna nieporadność wynikająca z braku wiedzy. W naczelnym przekonaniu M-0 widziała prawdę – informacja dawała władzę. Jej dawała przewagę i poczucie większej pewności siebie. Przeżuwając kolejną cząstkę owocu wpisała w wyszukiwarkę współrzędne Sortu, chcąc się zorientować, gdzie dokładnie był położony i jaką zajmował powierzchnię. Klawisze przestały reagować, dziewczyna przestała żuć. Zmarszczyła brwi. Wyprostowała się w fotelu, widząc na monitorze ramkę komunikacyjną. Migający w pustym okienku kursor kuł ją w oczy.
Mam coś dla ciebie.” Wiadomość pojawiła się i zniknęła mniej więcej po minucie. Jej miejsce zajęła fotografia. Czarno-biała, co wskazywało na zakwalifikowanie jej do materiałów archiwalnych. Frederica zerknęła niepewnie na M-0, który leżał w tej samej pozycji co trzy godziny temu. Odwrócony do ściany przypominał szkielet nakryty kocem z okazji ponurego żartu. Wróciła wzrokiem do monitora i przyjrzała się zdjęciu. Przedstawiało wysokiego mężczyznę stojącego na schodach. Za jego plecami rozpętane piekło osiągnęło punkt kulminacyjny, buchając jęzorami ognia zwęglającymi puszki mieszkalne rząd po rzędzie. Jedną nogą był na ostatnim stopniu, zza rozchylonej kurtki wystawał walcowaty tłumik pistoletu przymocowanego do pasa. Szerokie barki i wąskie biodra dodawały jego postawie czegoś agresywnego. Dziewczyna zwróciła uwagę na wojskowe buciory. Kojarzyły jej się z tymi, które widywała na fotografiach żołnierzy z Ósemki. Nie widziała twarzy mężczyzny. Wyglądało to tak, jakby autor zdjęcia złapał ujęcie chwilę przed tym, jak fotografowany  odwrócił głowę. Zmarszczyła brwi i starała się zapamiętać jak najwięcej szczegółów, zbliżając twarz do monitora. Miał jasne włosy, na co wskazywał prawie biały kolor na fotografii, smukłe dłonie, opaskę na prawym nadgarstku. Zamrugała kiedy przed jej oczyma wyskoczyła kolejna ramka komunikacyjna.
Adrian Gross. Znalazłem sprawcę podpalenia. Udało mu się poznać twój adres przy pomocy sortowego researchera.” Przez chwilę kursor migał w białym oknie rozmowy. Dziewczyna poczuła, że drętwieje.
Nadal… 
Komunikat się urwał, kursor zniknął. Poruszyła się niespokojnie i drgnęła, słysząc głos za plecami.
- …chcesz stąd wychodzić? – Dźwięczenie M-0 wydawało się bardziej mechaniczne niż wczoraj. Miała wrażenie, że jeszcze nie ustawił odpowiednich parametrów. Odwróciła się do niego napięta i zdezorientowana. Pocierał twarz pająkowatymi dłońmi, strącając z siebie resztki snu.  
- Możesz podstawić kubek pod ekspres do kawy? – zapytał, siadając na łóżku. Ta prośba wybrzmiała znacznie lepiej. Frederica podniosła się i spełniła ją, nie odrywając wzroku od mężczyzny. Cofnęła dłoń, kiedy ekspres ruszył, a odpowiedni program uruchomił się bez jej woli. Odwróciła się w stronę M-0, zaplatając ręce na piersiach i oparła się o blat, patrząc wyczekująco. Zsunął nogi z łóżka i poruszał przez chwilę palcami stóp, robiąc rozeznanie. Wyglądało to tak, jakby na nowo uczył się ruchów swojego ciała. Napotkał jej ostre spojrzenie i wstał, przez moment balansując w prawie niedostrzegalnej walce o pion.
- Kiedy moje ciało pozostaje w spoczynku przez tyle czasu, zaczynam być znudzony – wyjaśnił – Wtedy wędruję po urządzeniach. Kalibruję sprzęty domowe, naprawiam to co wymaga naprawy, lub zmieniam ustawienia. Przegrzebuję im duszę. Czasami, jak w tym przypadku, staram się zająć pilnym zleceniem, ale moja efektywność jest relatywnie niska. – Nie wspominał jej o ciągłym obserwowaniu tego, co dzieje się w mieszkaniu. Podziękował skinieniem głowy, przyjmując kubek i upił łyk kawy. Frederica zastanawiała się, kto jest w stanie pić wrzątek. Uznała, że nie powinna dziwić się niczemu. Sięgnęła po ścierkę i wytarła palce lepkie od pomarańczy.
- Dlaczego to zdjęcie trafiło do archiwum? Przedstawia podpalacza. – Nie miała co do tego wątpliwości. M-0 odstawił kubek i przygotował śniadanie. Dwie saszetki kaloryczne, pastylka tłuszczowa pod język i elektrolitowa do rozpuszczenia z wodą. Napełnił aluminiową szklankę pod dyspozytorem.
- Nie widać twarzy. Autor zdjęcia nie żyje, niektóre redakcje nie publikują materiału w takiej sytuacji. Nie wydaje się to logicznym rozwiązaniem, zdjęcie zyskałoby znacznie większy rozgłos wzmocnione tragiczną historią – skomentował i wyssał pierwszą saszetkę.
- Nie żyje? – Jej głos brzmiał na odrobinę poruszony. Podejrzewała, że wynika to bardziej z faktu poznania swojego prześladowcy, niż współczucia dla anonimowego dziennikarza.
- Gross się w końcu odwrócił. – Wyjaśnienie M-0 rozeszło się ciarkami po jej karku. Poczuła jakby ktoś dotknął ją zimnym palcem w kod identyfikacyjny. Mężczyzna wypił gorącą kawę trzema długimi łykami i dokończył śniadanie. Kiedy milczał, rozpuszczając tabletkę pod językiem, dziewczyna miała chwilę na sformułowanie pytania.
- Kim on jest? To żołnierz? – zapytała, nastawiając drugą kawę, tym razem dla siebie. Przez chwilę obserwowała dotykowy pulpit z wahaniem, ale ekspres pozostał tak samo martwy jak zazwyczaj. M-0 pokręcił głową.
- Nie ma go w sortowych raportach dotyczących Ósemki. Nie figuruje w żadnym spisie, przeanalizowałem dokumentację czterdzieści lat wstecz. Wiem, że ma trzydzieści trzy lata i czynnie towarzyszy Sortowi podczas prac eliminacyjnych i przy eksterminacji dzielnic. Nie jestem w stanie znaleźć żadnych śladów jego historii. Mam teorię, że został przeniesiony z innej Enklawy. Czasami deportują przestępców. W naszym mieście zamiast śmierci mógł znaleźć zrozumienie. Stoimy na sprzecznych fundamentach – wyjaśnił - To byłoby logiczne w kontekście braku jakichkolwiek konkretnych informacji na temat przeszłości. Aktualnie posiada status Łowcy. Nie znalazłem wielu danych na temat jego zleceń.
– To lepiej?
– Gorzej. – Potarł skroń palcami.
– Dobrego Łowcę rozpoznaje się po tym, że nie da się go powiązać ze zleceniem. Są oczywiście spekulacje, plotki i legendy. Ale fakty pozostają faktami. Pracując jako Łowca wykonuje co jakiś czas zlecenia dla Sortu. No i cię szuka.  
- Na czyje zlecenie? – zapytała od razu i mocniej zacisnęła palce na uchwycie kubka.
- Tego dowiem się zaraz. – Wyrzucił pomięte saszetki do kubła na odpady i napełnił butelkę wodą. Przez jego twarz przemknął cień, całkowicie inny od wszystkiego, co dziewczynie do tej pory udało się zaobserwować.
- Jest coś, pewne uczucie, kompletnie pozbawione sensu. Coś co wyczuwam patrząc na zdjęcie – powiedział i zerknął w stronę monitora. Szybko odwrócił wzrok i zderzył się z pytającym spojrzeniem dziewczyny. Przez chwilę zdawał się przeszukiwać swoją głowę, chcąc wybrać odpowiednie słowa. Kiedy się odezwał, jego głos brzmiał niepewnie. Mniej mechaniczne, bardziej ludzko. Frederica poza ciekawością poczuła dziwny ucisk.
- Myślę, że mnie zabił. To było dawno temu. – Zmarszczył jasne brwi, zaciskając palce na zakrętce butelki. Wypowiedzenie tak nielogicznego komunikatu wydawało mu się bluźniercze. Mina dziewczyny potwierdziła jego obawy, że mówi absurdalnie. Przez chwilę oboje milczeli.
- Nie można zostać zabitym i żyć – stwierdziła ostrożnie, przyglądając się jego twarzy. Dostrzegła kolejny przemykający przez nią cień. Jakby wyuczona reakcja mimiczna wymykała mu się spod kontroli.
- Właśnie dlatego powiedziałem, że jest to pozbawione sensu – przyznał i odwrócił się od niej, idąc do serwerowni. Podciągnął dresy zsuwające się ze sterczących kości miednicy. Najwyraźniej zapomniał o przebraniu się i porannej toalecie. Dziewczyna podrapała się po przedramieniu jak zawsze, kiedy stres opasywał jej głowę. Zastanawiała się nad ilością informacji rozpierających od wewnątrz jej czaszkę. I nad dziwnym uczuciem zimna, które pojawiło się w jej klatce piersiowej po tym co powiedział. Myślę, że mnie zabił. Przygryzła wargę.
- Człowiek nie może być pozbawiony historii. Pojawić się znikąd – stwierdziła cicho, patrząc na zdjęcie wciąż wyświetlone na pulpicie. Przełknęła kawą gorycz rodzącą się w przełyku. Ona sama znajdowała się przecież w takiej sytuacji. Wpadła do tego świata jak zbyt późno urodzone dziecko. Zastanawiała się, czy z Adrianem Grossem mogło być podobnie. Usłyszała piszczenie, kiedy M-0 zakodował drzwi, potem została sama. Znowu.
Mocniej wbiła paznokcie w skórę i stała przy blacie jeszcze długo po tym, jak blondyn zniknął w sterowni. Kiedy ponownie usiadła przy laptopie, odsunęła od siebie talerzyk z pomarańczą. Sylwetka mężczyzny na zdjęciu skutecznie odbierała jej apetyt. Obudził w jej żołądku strach. Był gdzieś tam, w plątaninie ulic miasta, w jego ciemnych zaułkach i korytarzach. Raz już prawie ją znalazł. Co stało na przeszkodzie, żeby zrobił to po raz drugi? Objęła ciało ramionami i oparła policzek na jednym z kolan. Sztywna faktura taniego jeansu drapała jasną skórę, co wydawało się kompletnie bez znaczenia. Czuła się jak zwierzę oglądane przez lunetę, które doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że ktoś w nie wycelował.
Piszczenie rozkodowanych drzwi wyrwało ją z tępego zamyślenia i utraty poczucia czasu. Zamrugała i wyłączyła zdjęcie, nie chcąc już na nie patrzeć. Spojrzała na M-0 i zamarła, z palcami skierowanymi w stronę głowy. Zobaczyła oczy suche jak piach, w jednym pęknięte naczynko rozlane wężem krwi wokół tęczówki. Dostrzegła mokre spodnie i to, jak kurczowo trzymał się ściany, starając się zachować pion. Większość tych obserwacji straciła na znaczeniu gdy zadał jej pytanie.
- Wiesz kim jest Klemens Schindler?
Nie wiedziała.
Odpowiedz
#8
Zanim rozpocznę publikację _003 chciałabym zaznaczyć, że jest to rozdział, w którym zaczynam wprowadzać nowe postaci i całkowicie odwracam uwagę od poprzednich bohaterów. To coś w rodzaju przedstawienia i prologu, który może jednak odrobinę zdezorientować.

Chciałabym przetestować publikowanie mniejszych fragmentów tekstu, dlatego dzisiaj zamiast pełnego rozdziału wrzucam jedynie jego część. Uniknę problemów technicznych związanych z zamieszczeniem ogromnej ilości tekstu na raz i może Wam będzie przystępniej zapoznawać się z treścią  Big Grin  Zaczynajmy.




_003

 
Klemens Schindler odsunął od siebie pusty kubek kawy. Spojrzał na elektroniczny zegar stojący na biurku i po chwili zawieszenia nad tym widokiem, potarł palcami kąciki oczu. Było zdecydowanie zbyt późno. Od czterech tygodni prawie nie wychodził z biura, żyjąc pomiędzy gabinetem i samochodem, z okazjonalnymi wizytami w domu. Położył wypielęgnowaną dłoń na panelu sterującym i dotknął ikony zamawiającej sprzątanie. Po dotknięciu kolejnej, usłyszał za plecami miarowe bzyczenie zasuwanych rolet. Klimatyzator odezwał się wysokim dźwiękiem zanim umilkł. Mężczyzna zawiesił wzrok na swojej dłoni i widząc drżące palce zacisnął je w pięść. Opanowanie. Racjonalizacja. Jeżeli któryś z tych filarów padnie, cała sprawa trawiąca firmę jak nowotwór, rozrośnie się i opanuje kolejne dziedziny działalności. Wyłączył służbowy komputer i rzucił okiem na czarny ekran, w którym odbijała się jego twarz. W ciągu czterech tygodni zaczął wyglądać prawie na swój wiek. To był potworny miesiąc, wypełniony chaotycznymi dniami, dalekimi od zwyczajowo zaplanowanych i zorganizowanych dni mężczyzny. Sytuacja stała na ostrzu noża. Klemens miał wrażenie, że to ostrze jest kilka centymetrów od jego szyi i tylko garstka stanowczych decyzji powstrzymuje je przed poderżnięciem gardła. Tracił grunt pod nogami, jego pozycja się zachwiała. Tytaniczne wysiłki jakie podjął sprawiły, że nie runęła z hukiem. Przypominałoby to rozbicie w proch posągu bóstwa. Podniósł się i podszedł do regału zastawionego wiekowymi książkami. Posiadał kilka białych kruków, których jedynym przeznaczeniem było ukazywanie majętności właściciela. Wolumeny nie były jedynymi rzeczami, które Schindler traktował jak trofea, wzmacniające swój własny wizerunek. Podobnie robił z ludźmi. Przesunął jedną z książek i jak każdego wieczoru, zakodował serwer z poufnymi plikami nowym hasłem. Zatrzymał palce w połowie wpisywania kodu i zmarszczył gęste brwi. Przez chwilę wydawało mu się, że nie jest w gabinecie sam. Rozejrzał się, czując, że to irracjonalne. Udzielił sobie w myślach reprymendy i dokończył wpisywanie kodu. Rytuał zmieniania haseł sfinalizował przy biurku, pochylony nad jedną z szuflad. Mechanizm odczytywał odcisk palca, pasek ładowania mignął zielonym światłem, wczytano pozytywny komunikat. Klemens zaczekał na potwierdzenie zmiany hasła, podniósł głowę i znieruchomiał.
Adrian Gross stał w gabinecie, przy drzwiach. Wszedł zbyt cicho, żeby nie uznać tego za celowe działanie. Schindler wyprostował się nad biurkiem i wygładził klapy drogiego garnituru. W ustach czuł metal, a w piersi frustrację. Nie mogąc zwalczyć porcji stresu, którą wywołał w nim niespodziewany gość, odwrócił głowę w stronę okien, ale zobaczył tylko zasunięte rolety. Momentalnie podjął decyzję o skasowaniu nagrania, które mogło zarejestrować przyjazd Łowcy. Nie sądził, że jeden człowiek może nastręczać tak wielu problemów. Nie lubił tracić kontroli nad rozwojem wydarzeń. Ludzie wymykający się spod jego wpływu budzili jeszcze większą niechęć. Patrząc na Grossa widział uosobienie desperacji, kierującej ostatnio podjętymi decyzjami. W ciągu sześćdziesięciu siedmiu lat życia skorzystał z usług wielu podejrzanych profesji, ale tylko on wyzwalał w nim tak daleko idącą odrazę. Nie chciał przyznać, że wynikała z niepokoju. Łowca był jednostką skrajnie nieprzewidywalną, niepoddającą się kontroli.
Spojrzał na mężczyznę z wyższością, której ten zdawał się nie zauważać i wskazał mu jedno z krzeseł dla petentów. Usiadł za biurkiem, nie witając się uściskiem dłoni. Wolałby ją sobie odrąbać, niż go dotknąć. Uruchomił komputer. Przez chwilę miał wrażenie, że Gross zastanawia się, które ze wskazanych krzeseł wybrać, jakby miało to jakiekolwiek znaczenie. Ostatecznie usiadł na tym po prawej stronie, kilkukrotnie poprawiając pozycję. Przez chwilę siedzieli w niewygodnej ciszy. Łowca wyciągnął nabój z kieszeni i przeturlał po blacie biurka, z jednej ręki do drugiej. Zdawało się, że skupia na nim całą uwagę. Schindler zaczął, chcąc mieć pierwsze i ostatnie słowo w tej rozmowie.
- Mogłeś się zapowiedzieć. Nie chciałbym, żeby nasza współpraca stała się jawna. – Niechęć była słyszalna w każdej wymawianej sylabie. Odwrócił wzrok, skupiając się przez chwilę na logowaniu do centrali monitoringowej. Znalazł odpowiednie nagrania i oznaczył, przygotowując je do automatycznego usunięcia. Po rozpoczęciu procesu wybrał opcję wyłączenia systemu i ustawił opóźnienie na dwie godziny. Zmienił zdanie i dał sobie aż trzy. Nie był pewien, jak długo Gross łaził po przedsiębiorstwie i gdzie jeszcze mogły uchwycić go kamery. Wrócił oczyma do rozmówcy i mimowolnie spojrzał na nabój turlający się po blacie, zatrzymywany i ponownie wprawiany w ruch. Grzechot wzmagał narastającą w nim frustrację. Skupił uwagę na twarzy gościa, oglądając siniec pokrywający większą część kości jarzmowej po prawej stronie, fragment skroni i oczodół. Wyglądało na to, że uszkodzeniu uległ jakiś większy mechanizm wbudowany w czaszkę mężczyzny. 
- Mam kłopot. – Łowca postawił nabój na sztorc, grzechot umilkł.
- Nie jeden. Twoja opieszałość to też kłopot. Chociaż staram się zrozumieć, że nie dostałeś łatwego zadania. Skoro wymieniliśmy uprzejmości, słucham. Co cię trapi? – Schindler zdawał się mówić więcej, niż wymagał tego komunikat. Podejrzewał, że mężczyzna nie rozumiał połowy wypowiadanych przez niego słów. Wykonał ponaglający gest dłonią, którym zawsze obdarzał ludzi mniej istotnych od siebie.
- Problem polega na tym, że nie powiedziałeś mi wszystkiego. Miało być przestraszone, nieporadne stworzonko, a twoje stworzonko ma wpływowych przyjaciół. Tego nie było w umowie. – Głos Łowcy był spokojny, ale dłoń uniesiona w stronę głowy nie pozostawiała wątpliwości, że wizyta nie była polubowna. Klemens poprawił mankiet koszuli.
- Bo to zwyczajnie nie było możliwe, aby ich posiadała. Nie w tak krótkim czasie. Najwidoczniej nie przewidzieliśmy, że jest zdolna do tak szybkiej adaptacji w nieznanym otoczeniu. Możliwe, że zainteresował się nią ktoś z zewnątrz. Główny chip jest już nieprzydatnym kawałkiem elektronicznego złomu. Z kolei chip adresowy sukcesywnie zmienia współrzędne. Gdy uda nam się go namierzyć, adres zostaje ponownie zmieniony. Mogę udostępnić ci dane punktów, w których była ostatnio obecna. Jednak wytropienie jej to twoje zadanie. – Obserwował jak Łowca przesiada się z jednego krzesła na drugie i wierci się, szukając odpowiedniego ułożenia dla długich nóg. Patrząc na niego zaczynał mieć wrażenie, że sam czuje się niewygodnie i niekomfortowo. Mimowolnie poprawił swoją pozycję w fotelu. Obecność mężczyzny go męczyła, gniotła. Miał wrażenie, że dusi go roztaczany wokół smród obłędu.
- Wytropiłem ją. Ale okazało się, że już jej tam nie ma. Puściłem z dymem pół osiedla, a ona zapadła się pod ziemię. Telefon jest bezużyteczny. Sortowy researcher, którego wynająłem do ustalenia jej tymczasowego pobytu, został wyczyszczony. Przypomina lalkę z ruchomymi oczyma. Nie wiem kto za nią stoi, ale mam problem, bo to gówno weszło mi do głowy. – Wskazał dwoma palcami prawą część czaszki. – System nawigacyjny trafił szlag, nie widzę na jedno oko. – Przekrzywił głowę na bok i twarz drgnęła mu w sposób rozchodzący się czymś zimnym po plecach Schindlera. Nie okazał tego najmniejszą oznaką niepewności. Zorientował się, że upłynął już kwadrans i w ostatniej chwili odwołał serwis sprzątający. Tętno odrobinę mu przyspieszyło. Zbyt blisko potencjalnej demaskacji. Wyprostował się na fotelu i splótł przed sobą gładkie dłonie. Najprawdopodobniej korzystał z większej ilości zabiegów medycyny estetycznej niż jakakolwiek przedstawicielka klasy średniej. Dzięki temu wyglądał na piętnaście lat mniej. Jego umysł wydawał się być młodszy co najmniej o trzydzieści.
- Myślę, że mam coś, co może ci się przydać. Skoro potrafiła się schować, muszę założyć, że będzie potrafiła się bronić. Tym bardziej rozumiem twoje obawy. – Położył nacisk na ostatnie słowo, wiedząc, że denerwuje Grossa. Mówił spokojnie, wzmacniając przekaz śladową gestykulacją. Wymowa ich sylwetek była tak różna, że rozdzielające ich półtora metra blatu zdawało się być odległością nie do przekroczenia. Na chwilę jedna z dłoni zniknęła pod biurkiem, przebrzmiał krótki dźwięk rozkodowanej szuflady. Tak szybko mógł działać tylko odczyt profilu impulsowego. Z cichym grzechotem Schindler przesunął po blacie niewielki przedmiot. Przypominało brelok z nadajnikiem gps do lokalizacji niewielkich, przypisanych do niego przedmiotów, lub do logowania w mieszkaniach. – To nadajnik neuroaktywny. Jest w nim skan linii papilarnych twojego prawego kciuka. Zareaguje, gdy położysz je w tym miejscu. – Wskazał niewielkie wgłębienie w obudowie z tworzywa sztucznego. Widział jak Gross wpatruje się w urządzenie.
-  Do czego to jest? To pierwsze pytanie. I drugie, skąd masz moje linie papilarne. No i trzecie pytanie, powiedz mi czego konkretnie szukam, bo nie tylko nieporadnej testerki pieprzonych antybiotyków. – Jego głos brzmiał inaczej. Chyba zaczynało docierać do niego, że sprawa wygląda poważniej. Była śliska. Wziął nadajnik w dłoń i zaczął go oglądać.
- Źródło twoich danych to tajemnica firmy, nie muszę ci jej zdradzać. Tobie powinno wystarczyć, że urządzenie zadziała, gdy będziesz tego potrzebował. Jakby stawiała opór, rozwiąże to sprawę. – Klemens uznał, że będzie odpowiadał seriami. Miał wrażenie, że Gross impulsywnie reagował na zbyt szybko podane informacje. Mężczyzna przez długą chwilę milczał, przyglądając się urządzeniu, potem wstał. W jego postawie było coś dziwnie pulsującego, duszonego wewnątrz ciała. Neuroprzekaźnik leżał na lśniącym blacie obok milczącego naboju. Schindler czuł, że musi mówić dalej. Czasami miał wrażenie, że Łowca analizuje w głowie wariant, w którym go po prostu zastrzeli. Nie podobało mu się to. – Ona jest ważnym Obiektem. Nie sądziłem, że będzie w stanie tak długo przebywać na wolności, zwłaszcza, że nie jest kompletna. Traktuj ją jako potencjalnie niebezpieczną. Oczywiście wynagrodzenie ulegnie podwyższeniu, to nie powinno cię zajmować. – Otworzył teczkę i schował do niej przypadkowe dokumenty, skupiając na nich wzrok. Łowca długo się nie odzywał.
- Nie podoba mi się, że masz takie rzeczy. Nie czuję się z tym dobrze. – Jego głos przypominał ochrypłe westchnienie, niepokojąco rozmijał się z mową ciała. Schindler milczał, ignorując jego refleksję na temat samopoczucia.  – Chcę środki na naprawienie oka. Nie będę inwestował tylko dlatego, że czegoś nie przewidziałeś. – Gross dokończył, podniósł nadajnik z biurka i schował do kieszeni. Stał nieruchomo, bębniąc palcami o blat, wyraźnie się nad czymś zastanawiał. Schindler tracił cierpliwość.
- Masz jeszcze jakieś pytania? Jest późno.
- Jedno. Nie wiem tylko jak je sformułować. Chodzi mi o wzmocnienie motywacji. – Palce znieruchomiały, wyprostował się i wcisnął dłonie do kieszeni kurtki.  – Jak już ją znajdę, dałbyś mi ją na chwilę? – zapytał, wpatrując się w gospodarza nienaturalnie jasnym okiem, głodnym i szalonym. Drugim już nie mrugał, pozostawało sine i zamknięte. Klemens wytrzymał to spojrzenie, nie chcąc okazać konsternacji po tym, co usłyszał.
- Mógłbyś doprecyzować? Obiekt? – upewnił się, a kiedy Łowca przytaknął starał się nie uśmiechnąć. Ten pomysł wydał mu się absurdalny i w pierwszym odruchu chciał zaprotestować. Po chwili uznał, że odmowa nie przyniesie żadnej korzyści. Nęcenie mężczyzny tym absurdem mogło z kolei generować wysokie profity. – Jeżeli będzie żywa, będziemy mogli o tym porozmawiać. – Przez głowę przemknęła mu nieprzyjemna myśl, że stan Obiektu może nie mieć żadnego znaczenia. Gross skinął głową i wyglądało na to, że nie ma więcej pytań. Schindler poczuł, że najwyższy czas kończyć to spotkanie. Wyświetlacz na zegarze wskazywał piętnaście po drugiej w nocy. – Następnym razem się zapowiedz. Jeżeli chodzi o twoje oko, załatwimy to z lekarzem zakładowym, koszty nie grają roli. To samo dotyczy wysokości twojego honorarium. Z mojej strony to wszystko. – Chwilę po tym jak skończył, pożegnało go suche zatrzaśnięcie drzwi. Poczuł jak coś gniewnego porusza mu się wewnątrz klatki. Nie lubił, kiedy ktoś próbował z nim igrać, lub go straszyć. Wrażenie ucisku w płucach pogłębiło się nieprzyjemnie, kiedy spojrzał na nabój pozostawiony na blacie. Uniósł go do oczu, otwierając w głowie kolejną hipotezę. Wszyscy ludzie mieli z góry określony termin przydatności. Mógł zdecydować co zrobić z tymi, którym już się kończyła. Schował nabój do kieszeni spodni i wreszcie wyszedł  z gabinetu, pozostawiając za sobą włączony komputer, metodycznie kasujący kolejne klatki nagrań z drugiej części dnia. Podróż na umówione spotkanie pustymi ulicami miasta zajęła mu czterdzieści minut.

 
Umówił się z Roxaną Gosslin w kawiarni zajmującej centrum parceli gastronomicznej, na centralnym placu piątej kondygnacji. Serwowali kawę w cenie trzydaniowego posiłku, ale nie można było odmówić jej finezji. Sam wystrój lokalu przypominał księgarnię z zamierzchłych czasów, cichą i intymną. Wszedł do środka i oddał marynarkę sztywno wyprostowanemu mężczyźnie ze złotą szpilką wpiętą w klapę garnituru. Rząd cyfr informował o jego stanowisku i pozycji, imię i nazwisko nie miało znaczenia. Wskazał Klemensowi stolik, przy którym od przeszło godziny czekała kobieta. Schindler podziękował skinieniem głowy, nie obdarzając mężczyzny spojrzeniem i skierował się we wskazaną stronę pomiędzy regałami. Grzbiety książek oglądały pojawiający się na jego twarzy uśmiech. Roxana siedziała zwrócona do okna prezentując smukłe, długie plecy. Cienkie ramiączka sukienki krzyżowały się na jej łopatkach. Przesunął po nich wierzchem dłoni, prowokując reakcję. Kobieta odwróciła głowę i miejsce ostrego spojrzenia sprzed sekundy automatycznie zajął uśmiech. Wyciągnęła szyję, dotykając policzkiem jego policzka, kiedy się pochylił. Wyczuł subtelny zapach drogich perfum. Usiadł naprzeciwko niej, mimochodem zwracając uwagę na oznaczenie stolika. Dla niepalących. Dobrze, nie znosił zapachu dymu na kobiecej skórze.
- Coś cię zatrzymało – zauważyła, przesuwając opuszką palca po brzegu filiżanki. Resztka kawy błyszczała w przytłumionym świetle kawiarnianych lamp. Obdarzył ją jednym z najbardziej szarmanckich uśmiechów w swoim repertuarze.
- Wybacz, sprawy dalece nieprzyjemne. Kłamałbym jednak twierdząc, że fakt bycia oczekiwanym przez taką kobietę nie sprawia mi radości po trudnym dniu. – Uśmiechnął się. Znał doskonale siłę komplementu i konieczność odpowiedniego wyważenia. Drobnymi niedopowiedzeniami badał grunt. Raz zaproponował tego typu spotkanie w domowym gabinecie, jednak kobieta odmówiła. Zdawała się czytać między wierszami równie dobrze jak on. Dotknął palcami interaktywnej karty i wybrał standardową pozycję, nie poświęcając uwagi tym gestom. Widział jej uśmiech, grzeczny i zachowawczy. Białe pasma włosów zsunęły się z prawego ramienia, zasłaniając głęboko wykrojony dekolt. Zwrócił uwagę na zawieszkę leżącą pomiędzy jej piersiami. Pasowała do pierścionka, który kobieta nosiła na serdecznym palcu.
- Nieprzyjemne – powtórzyła, zaciskając na chwilę pełne wargi. Coś w jej spojrzeniu błysnęło, a może to było tylko kawiarniane światło. Skinął głową.
- Pojawiła się konkurencja, która próbuje podważyć autentyczność naszych certyfikatów. Nie mogą nas pokonać swoim produktem, więc uciekają się do podkopywania naszej autentyczności. To tanie, krótkowzroczne zagrania. Mimo wszystko muszę poświęcić im uwagę – wyjaśnił i odsunął dłoń, kiedy stawiano kawę na stoliku. – Znacznie bardziej chciałbym jednak pomówić o mojej propozycji względem ciebie – kontynuował, nie chcąc tracić czasu na grzecznościowy dialog. Wyprostowała się w fotelu, zakładając nogę na nogę i spojrzała na niego z uwagą.  – Zastanawiałem się nad naszą współpracą. Otrzymywane raporty są bardzo pozytywne. Lepsze środki farmakologiczne wzmacniają moją argumentację na rynku wobec konkurencji. Cieszę się, że zdecydowaliśmy się na taki krok. – Upił łyk kawy, nie spuszczając wzroku z twarzy kobiety. Milczała, więc kontynuował, zauważając nieznaczny ruch jej warg. – Strach pomyśleć jak duże korzyści mogłaby nam przynieść w szerszym wymiarze. Mam na myśli pełen etat, co o tym myślisz? – zapytał i zerknął na jej palce. Uderzała w blat długimi paznokciami. Była w tym jakaś niewypowiedziana nerwowość, której nie zamaskował kolejny lekki uśmiech.
- Kusząca propozycja. Ale ogranicza mnie czas, Klemens. Moje własne badania są na finiszu. Przynajmniej jeden etap. Ogromnym ułatwieniem z twojej strony było stworzenie mi stanowiska z ruchomymi godzinami pracy, jednak podwojenie czasu w firmie rozłoży mój projekt na łopatki. – Skończyła swoją kawę i otarła wargi opuszką palca. Mężczyzna obserwował skuszone i niepewne oczy. Znalazł w jej niepewności swoją szansę, nie zauważając jeszcze jednej ze składowych tego spojrzenia.
- Szanuję twoje badania, wiesz o tym. Twoja wiedza i doświadczenie zaważyły nad propozycją współpracy i byłbym ignorantem, nie widząc, jak wiele czasu i energii poświęcasz na własne projekty. Pragnąłbym jednak zauważyć, że w laboratorium firmy masz większe możliwości. Nie sądzę, żeby coś stało na przeszkodzie wykonywania pewnych prób na miejscu, po zakończeniu pracy nad farmaceutykami. Traktuj dostępny sprzęt jako użytkowy, nie mam zamiaru cię ograniczać. – Skrzywił wargi w uśmiechu, który pojawił się nawet w jego oczach. Perfekcyjni kłamcy potrafili oszukać też spojrzeniem. Obserwował jak kobieta bawi się zawieszką pomiędzy kuszącymi półkulami piersi. Nie pierwszy raz pomyślał, że byłaby wyjątkowo satysfakcjonującym trofeum. Mimo niewątpliwych atrybutów wizualnych, Klemensowi w pierwszej kolejności chodziło o jej głowę. Inteligencja kobiety mogła być tak samo korzystna, jak niebezpieczna. W obliczu niedawnych wydarzeń wolałby mieć ją blisko siebie, chociażby w kontekście zatrudnienia. Był jeszcze dostęp do jej badań. Potrzebował ich, nie tylko oficjalnych. Nie tylko tych, które zamierzała mu pokazać. Obdarzał je bardziej pożądliwym spojrzeniem niż jakąkolwiek wizualność. Dźwięk telefonu wyrwał ich z cichej kontemplacji i zadumy nad wystosowaną propozycją. Roxana spojrzała na wyświetlacz i zmarszczyła brwi. Podniosła wzrok na mężczyznę.
- Muszę się z tym przespać. Dam ci odpowiedź najdalej jutro po południu, zrobię zestawienia i analizy. Teraz muszę już wracać, miałam tylko godzinę. – Uśmiechnęła się przepraszająco, z domieszką nikłego zadowolenia. – Dotarły do mnie nowe komponenty, muszę je podzielić, umieścić w odpowiednich miejscach, wiesz, że to czasochłonne na takim poziomie zaawansowania. Sprawa wymagająca… precyzji. – Dotknęła na moment jego dłoni i umknęła dotykiem zanim zdążył w pełni go poczuć. W kącikach jego ust pojawiło się coś na kształt niepełnej satysfakcji. Podniósł się i objął kobietę na pożegnanie, trzymając dłoń na jej talii tak długo, jak było to możliwe zanim znikła z zasięgu jego rąk. Nie po raz pierwszy miał wrażenie, że się mu wymykała i nie był zadowolony z takiego obrotu spraw. Uznał jednak, że jest w stanie przymknąć oko na pewne zachowania, jeżeli na finiszu dostanie to, czego chciał. Jako człowiek w większości spełniający swoje pragnienia i ambicje, nie miał powodu myśleć, że w tym przypadku może być inaczej. Usiadł i w zamyśleniu upił łyk kawy. Lokal pustoszał, pomiędzy regałami przesączało się niemrawe światło. Wyjął nabój z kieszeni i postawił na blacie, przyglądając mu się przez moment.
Milczący rząd książek obserwował w ciszy jego minę, wyrażającą podejrzliwość i satysfakcję. W równych proporcjach. Klemens Schindler rozmyślał, przesuwając nabój między palcami.

*~*~*
 
Odpowiedz
#9
*~*~*


Mężczyzna trzymał dłoń na kierownicy. Zabębnił palcami w skórzany pokrowiec i przez chwilę patrzył na zgrubienia pokrywające knykcie. Stare blizny goiły się zbyt długo, jakby dając mu do zrozumienia, że to jeszcze nie koniec. Przesunął wzrok na zegarek, którego z własnej woli nigdy by nie założył. Czekał na kobietę ponad godzinę, co było stosunkowo niezłym wynikiem. W głowie zrobił sobie przybliżone zestawienie czasu oczekiwania. Kiedy odwoził ją na zakupy czekał trzy godziny, chociaż mówiła o maksymalnie jednej. Kiedy była w pracy mógł nastawić się na co najmniej półgodzinne opóźnienie. Z kolei czekając na nią pod laboratorium spokojnie zakładał, że zamiast dwóch godzin spędzi tam cztery. Był nadzwyczaj cierpliwym ochroniarzem. Mimo wszystko spotkania Roxany Gosslin z Klemensem Schindlerem nie wpisywały się w przybliżony schemat. Czasami odwoływała go w połowie drogi komunikatem, że nocuje w hotelu. Czasami, tak jak dzisiaj, ponaglała go kiedy kluczył rozświetlonymi ulicami miasta. Zapalił papierosa. Dym rozszedł się gryzącą smugą wewnątrz ust. Uchylił okno i odblokował drzwi, widząc kobietę idącą w stronę samochodu. Wpadła na siedzenie pasażera z głośnym westchnieniem, wymruczała „do domu” i mocowała się chwilę z zapięciem pasa. Skinął głową i ruszył z miejsca, nie gasząc papierosa. Znał zasady – po odebraniu jej palenie było dozwolone. Przed zawiezieniem nigdy. W jutrzejszym terminarzu miał zanotowane oddanie samochodu do wypożyczalni i wybranie nowego, po raz trzeci w tym tygodniu. Uśmiechnął się, przypominając sobie moment, w którym poznał przyczynę tak częstych wymian auta. Blizny na jego twarzy zmarszczyły się razem ze skrzywieniem warg. Spojrzał na swoją przełożoną, wiercącą się w fotelu. Usiłowała obsunąć sztywną kieckę podjeżdżającą jej na biodra. Zdążył zauważyć, że nie znosiła tych kreacji, które uparcie cieszyły chciwe, męskie oczy.
- Cześć Roxana. – Na moment zatrzymał wzrok na gładkim wykończeniu pończochy opinającej białe udo. Zamrugał, gdy kobieta odebrała mu niemal wypalonego papierosa. Zaciągnęła się tylko raz, wydęła wargi z odrazą i oddała mu prawie sam filtr. Odkaszlnęła ostentacyjnie.
- Cześć Olek – w końcu się przywitała, otworzyła szeroko szybę i wystawiła twarz na nocne powietrze. Mężczyzna lubił kiedy zwracała się do niego w ten sposób. Znacznie bardziej identyfikował się z tym zdrobnieniem, niż z poważnym i wyniośle brzmiącym w jej ustach Alexander Coghlan. Wystarczyło mu, że pełne imię i nazwisko miał wytłoczone przerażająco złotymi literami na swojej prestiżowej wizytówce. Nie miał pojęcia dlaczego kobieta na to nalegała. I dlaczego tak ważny był podwójnie kaszerowany papier, metalizowane krawędzie i tłoczona na gorąco folia. Dla niego nadal był to jedynie kawałek kartonika. Wielu rzeczy, w jej rozumieniu ważnych, po prostu nie postrzegał jako faktycznie istotne. Starał się powtarzać sobie, że mogło być znacznie gorzej. Mogła na przykład żądać, żeby woził ją w garniturze. Ograniczyła się do prośby o sensowne zestawienie kolorystyczne jego zwyczajnych ciuchów i dobór pasujących dodatków, wskazujących na jego „pozycję”, jak to nazwała. Nie miał pojęcia o co jej chodziło, ale zakładał, że dobierając adidasy z czerwonym paskiem do ciemnoczerwonej koszulki spełnia jej prośbę na wystarczającym poziomie. Wyrzucił peta przez okno i zatrzymał się na głównym skrzyżowaniu szczytowej kondygnacji. Podczas swojej pierwszej wizyty na górze nie miał pojęcia, na co powinien patrzeć w pierwszej kolejności. Pomijając fakt, że nigdy nie spodziewałby się zaproszenia na piątą platformę. A zwłaszcza od kobiety. Zdawał sobie sprawę na zasadzie jakiej selekcji go wybrała i chociaż początkowo wzbudziło to w nim niechęć, powoli, na przestrzeni siedmiu miesięcy nauczył się doceniać nową pracę. Nigdy by nie przypuszczał, że dziedziczenie fortuny najbardziej luksusowego domu publicznego na piątej kondygnacji wiązało się z takimi rozjazdami. Nie rozumiał też, dlaczego kobieta podjęła dodatkową pracę u Schindlera. Określała to jako tymczasową pomoc i rozwój w jej dziedzinie, a Olek wolał nie pytać, co miała na myśli. Nie mówiła mu zbyt wiele o sobie, podobnie jak on nie dzielił się z nią swoją historią. Podejrzewał, że sprawę jego przeszłości uznała za zamkniętą. Nie spieszył z wyjaśnieniem, wychodząc z założenia, że ma prawo do odrobiny prywatności.
- Wygląda na to, że zostały ci całe cztery godziny snu. Naprawdę, nie uważasz, że to już nadużycie? – zapytał i wyszczerzył zęby w uśmiechu. Pokręciła głową na tę drobną złośliwość i przez moment szukała odpowiedniej stacji z muzyką. Przesunęła opuszkę palca okrężnym ruchem po wyświetlaczu, zwiększając głośność. Zamruczał bas, zamknęła oczy i ułożyła się wygodnie w fotelu.
- Nadużycie. Dlatego wracam, przebieram się i schodzę.
- Do labu? W środku nocy? Czasami nie mógł ukryć zdziwienia. Nachodziła go wtedy myśl, że kobieta leci na mocnych pobudzaczach. Nie znał nikogo innego, kto byłby w stanie rozciągać swoją dobę do dwudziestu siedmiu godzin i nadal wyglądać na żywego człowieka. Posłała mu kolejny uśmiech.
- Mhm. Przyszły nowe komponenty. Uciekłam przez nie Schindlerowi, muszę je odebrać z centrali i posortować. Wiesz, to jest niesamowite, w jaki sposób reagują z żywymi tkankami. Oczywiście liczy się też sposób wyizolowania i metoda stworzenia próbki. Na przykład użycie wysokiej temperatury zwiększa reaktywność substancji, ale może śladowo ją uszkadzać, co w porównaniu z hipotetycznymi wynikami obliczeń może powodować pozorne błędy przy porównaniu wyników teoretycznych i doświadczalnych. Zachodzi konieczność zastosowania założeń i dopuszczalnego marginesu błędu w ilości pozyskanego produktu. – Wyprostowała się na siedzeniu i zaczęła żywo gestykulować. Olek wiedział, że zdawała sobie sprawę jak niewiele rozumiał z tego, co do niego mówiła. Zakładał, że chciała zostać po prostu wysłuchana. No i lubił tę ekscytację w jej głosie, dziwnie dziewczęcą. Zdążył zauważyć, ze medialny obraz kobiety kompletnie różnił się od tego, jaki mu pokazała. Zerknął na porzucone szpilki wciśnięte brutalnie w kąt pod schowkiem samochodowym i pomyślał, że to mniej więcej odzwierciedla dziwną rozbieżność, którą zaobserwował. Przerwał jej wywód śmiechem, widząc jak kurczy i rozluźnia palce u stóp.
- No co? zapytała i trąciła go dłonią w wielki biceps. Poruszył barkiem, udając dotkliwie zranionego i  pokręcił głową.
- Nic. Jeszcze chwila i wyślesz mnie na studia z bioinżynierii czy innego bio coś tam. Zaczynam się tego obawiać – stwierdził, zerkając we wsteczne lusterko. Ogromne reklamowe hologramy przesuwały się nad dachem pojazdu, tocząc za nimi sztuczne, wielkie oczy. Skręcił w dzielnicę willową i zwolnił na osiedlowym przewężeniu.
- Wybacz, Olek, ale wystarcza mi, że słuchasz. Nie musisz się obawiać. Nie jestem szalona. – Zadarła lekko głowę i zsunęła włosy na prawe ramię. Ześlizgnęły się gładką falą po materiale wieczorowej kreacji. Pochyliła się i zaczęła majstrować przy zakładaniu butów. Tych jeszcze u niej nie widział, musiała kupić je specjalnie na wizytę u Schindlera. Zastanawiał się, gdzie trzyma wszystkie te ubrania. I dlaczego zaczął zwracać na nie większą uwagę. Wjechał na podziemny parking, oświetlony ogromnymi lampami wbudowanymi w ściany i podłogę. Przez chwilę szukał miejsca z możliwością podładowania auta. Musiał poświęcić chwilę na naukę prowadzenia elektrycznego samochodu. Nie mógł przywyknąć do znacznie mniejszej mocy niż ta, której doświadczał w silnikach wodorowych. Usłyszał komunikat o poziomie naładowania, potem przypomnienie o wyłączeniu świateł i mechaniczne bzyczenie obniżanych foteli. Będąc jedną nogą na parkingu, Roxana odwróciła głowę.
- Nie nasiedziałeś się jeszcze w samochodzie? zapytała. Spojrzał na nią i zobaczył bardzo typowe i dobrze znane skrzywienie pełnych warg. Odwzajemnił ten uśmiech. Przepadał za nim.
 
Kochali się długo, w różnych konfiguracjach. Przed poznaniem kobiety miał diametralnie inne pojęcie zbliżenia. Początkowo odnosił wrażenie, że w tej materii też dzieli ich przepaść. Roxana traktowała seks jak sztukę, wydawała się rozsmakowywać każdą pozycję, rozkładać bodźce na pojedyncze drżenia. Szybko zauważył, że sam siebie mobilizuje do traktowania jej inaczej. Wydawała się być czuła na każdym centymetrze ciała. Kochał ją delikatnie, z udzielającą mu się pasją i czułością, której z tygodnia na tydzień robiło się między nimi coraz więcej. Przesunął szorstkie dłonie po gładkiej skórze, ucisnął jędrne pośladki, łapiąc ustami szyję. Poczuł palce w rudych włosach i miękkie piersi przyciśnięte do szerokiego torsu. Zacisnęła się na nim mocno, figlarnie wpatrzona w jasne, turkusowe oczy.
- To się nazywa singapurski pocałunek. Idiotyczna nazwa, prawda? wyszeptała z uśmiechem do jego ucha, balansując na granicy orgazmu.
- Nazwa może głupia, ale jak zrobisz tak jeszcze raz to skończymy tę zabawę – odpowiedział, składając pocałunek na jasnej szyi. Poczuł jak zaciska dłonie na jego plecach, unosząc się i opadając chaotycznie.
To kończmy. – Usłyszał szept, poczuł kolejny „pocałunek”, którym go obdarzyła i przypadkowo udało im się skończyć jednocześnie. Powoli wracając z miejsca oddalonego lata świetlne od jej sypialni, poczuł jak całuje go we włosy, a potem zsuwa się w skłębioną pościel. Uśmiechnął się szeroko.
To teraz masz już dwie godziny snu – zauważył, rozciągając się obok niej. Zaśmiał się, słysząc jak kobieta jęczy, naciągając poduszkę na twarz. Za chwilę poczuł ją przy swoim boku, przytuloną do wielkiego ramienia. Białe udo przerzuciła przez jego biodra, stopą dotknęła mechanicznej łydki. Sztuczny staw kolanowy połyskiwał w półmroku czymś ponurym i niedopowiedzianym. Olek wsłuchiwał się w jej oddech, przesuwając między palcami białe pasma włosów. Zastanawiał się ile osób chciałoby być w tym momencie na jego miejscu i jak zwykle odrzucał od siebie tę myśl. Sądził, że chodziło o coś innego. Pomiędzy nimi, chociaż nie próbował z nią o tym rozmawiać. Ona także była oszczędna w słowach, wyrażając to dotykiem i gestem, w którym było więcej czułości niż ekstazy. Przesunęła brzegiem stopy po srebrnej obudowie piszczela.
- Olek? Mogę zadać pytanie? wymruczała w jeszcze pulsującą szyję. Zgodził się, zauważając, że zawsze pytała go o pozwolenie. Twoja noga. Co się z nią stało? zapytała. Chociaż starał się na to przygotować, jak zwykle poczuł się nieswojo. Nie lubił o tym mówić. Kobieta nie przerwała chwili milczenia wiszącej między nimi.
- Wypadek w pracy. Siłownik puścił i silnik spadł mi na nogę. Nie było co wsadzać w usztywnienie – odpowiedział, przez chwilę będąc w tamtym miejscu i czasie, zawieszony gdzieś między szokiem i niedowierzaniem. Taki widok zostawał z człowiekiem już na zawsze. Odwrócił głowę w jej stronę.
- Dziękuję, że mi powiedziałeś – szepnęła i pocałowała go w kącik ust. Po chwili wstała z łóżka i podeszła do szafy, przekraczając porzucone ubrania. Obserwował ją, jak naciąga białe spodnie, ukrywa nagie piersi pod prostym podkoszulkiem i sięga po fartuch wiszący na oparciu krzesła. Podniósł się i zaczął ubierać, co jakiś czas śledząc jej sylwetkę w odbiciu wysokiego lustra.
- Za dwa dni mam nocną zmianę, potem zostanę w hotelu, mam konferencję. Widziałam, że wpisałeś sobie wtedy wolne. Co się szykuje, jakaś randka? zapytała z figlarnym uśmiechem, obejmując go od tyłu i zwieszając się z potężnych pleców. Uśmiechnął się odrobinę krzywo.
- W pewnym sensie – odpowiedział, zanim trącił ją palcem w nos.
Randki z przeszłością stały daleko na liście jego ulubionych rozrywek. Zdecydowanie wolałby, żeby ta nadchodząca była już ostatnią.

*~*~*
 
Oślepiało go światło. W ustach czuł krew i nie wiedział, czy jest jego, czy nie. Tłum ryczał, rozmywając się w okręgu nad jego głową w bezładną masę cieni. Podwójne ściany klatki gruchnęły jedna o drugą, gdy rąbnął plecami w gęstą siatkę. Tytanowe sploty jęknęły. Dostał w skroń, świat zawirował. To nie jest umieranie.
Na chwilę czas zwolnił tempo. Słyszał dudnienie serca, miarowe ba-bach, ba-bach, słyszał swój oddech, oddalony wizg tłumu i ciężkie kroki przeciwnika. Zbliżał się? Na pewno. Odpuścił? Z pewnością nie. Olek zatoczył w górę oczyma, błysnęły białka, kolejny rozbłysk światła przeszył jego mózg. Na górze wybite balustrady robiły z balkonów ślepe, puste oczy. Pustostan drżał w posadach, siatka jęczała, przeciwnik wyprowadzał cios. Jakiś ruch, prawie niedostrzegalny, niepokojący w mroku. Absurdalnie skojarzył się Olkowi z rekinią płetwą błyskającą w wodzie, niknącą z pola widzenia, pozostawiając w piersi najczystszą formę lęku. Szarpnął głowę w bok, rejestrując przed sobą nadlatującą pięść. Chrzęst i chrupot przebiły się przez zgiełk. Pierwszy usłyszał zgruchotanie kości, właściciel zrozumiał co się stało kiedy mózg odebrał informację o bólu, spychaną do tej pory na bok szalejącą dawką adrenaliny. Bezrozumny ryk zmobilizował Olka do działania. Chwycił palcami spocony kark, zaciskając je jak imadło, paznokcie zagrzebały się w skórze. Stalowe sploty siatki grzechotały kiedy walił głową przeciwnika w spalający je słupek, rozłupując płat czołowy. Przy trzecim uderzeniu pękł jak ping-pongowa piłka, a może było to już piąte? Nie liczyło się nic poza szansą. Nieważna była krew, prawie słyszał jej ciężki chlupot na zapiaszczonych deskach. Ramię pracowało elastycznie do momentu, kiedy zorientował się, że szarpie zwiotczałego trupa. Cofnął się i wypuścił przeciwnika z morderczego uścisku. Facet nie miał dziś szczęścia. Albo on albo ja.
Zadarł głowę do góry i zmrużył oczy przed wściekle natarczywym światłem. Tłum szalał. Ale nie chodziło o niego. Zobaczył jak chaotyczną falą masa ciał przelewa się przez wyższe rzędy pustostanu, pędząc w kierunku wyjścia awaryjnego. Zgiełk i pisk kobiet lokalizował się na samej górze, przy honorowym miejscu organizatora walk, którego nie było teraz widać. Olek dłużej się nie zastanawiał i rzucił do wyjścia, podbijając dłonią rygiel blokujący drzwi klatki. Zostawił za sobą nasączony krwią piach i jego gryzący w gardle smród. Rozpychał się na boki w morzu ciał, wdzięczny za swoje gabaryty. Kątem oka zobaczył jak starszy mężczyzna ginie rozdeptany buciorami tłumu, potem wypadł za drzwi. Nie pobiegł za wszystkimi. Pokuśtykał do szatni, wspierając się o ścianę korytarza. Wpadł do boksu tylko po to, żeby wyszarpnąć komórkę z torby i zdjąć kurtkę z haczyka. Rozerwał zaczep, nie chcąc tracić czasu, zarzucił ją na ramiona i pobiegł dalej do wyjścia dla zawodników. Prowadziło przez opuszczony podziemny parking. Mimo grubych ścian słyszał wrzask, tumult i chaos. Oddalał się od niego, niezgrabnie wertując najświeższe wiadomości zgrabiałymi palcami. Dotykowy ekran szalał pod rozedrganym kciukiem, Olek zaklął i zacisnął pięść na obudowie. Trzasnęła ostrzegawczo, rozluźnił dłoń i zatrzymał się w mroku, pomiędzy potężnymi filarami. Oddychał szybko. Szorstko otarł krwawiącą skroń i wyświetlił najnowsze doniesienia. Dziennikarze byli o krok przed zdarzeniem, niezależnie gdzie miało miejsce. Podejrzane speluny takie jak pustostan, w którym organizowano nielegalne walki cieszyły się największym zainteresowaniem. Szybko przeczytał tekst, potem cytowanie świadków zdarzenia, co było bujdą na resorach, biorąc pod uwagę panikę, jaka zapanowała w środku. Dotarł do zdjęć. Nie wierzył. Na filmiku ktoś uchwycił moment zdarzenia. Łysy mężczyzna w okularach uśmiechał się do swojej towarzyszki zanim odskoczyła mu głowa, na czole pojawiło się idealnie okrągłe „o”, krew buchnęła dokoła czaszki jak wypaczona aureola. Padł na ziemię. Całość trwała niecałe trzy sekundy. Dalej były już tylko bzdurne spekulacje, z której strony padł strzał. Olek jeszcze raz prześledził zdarzenie. I jeszcze raz. Opuścił dłoń i przez chwilę oddychał miarowo, analizując, co to dla niego oznacza. Jeszcze nie wierzył. Nie mógł zaakceptować tego zbyt szybko, nie chciał się rozczarować. Krew stygła mu na twarzy kiedy powoli zaczął się uśmiechać.
Zgrzyt i przekleństwo zmobilizowały go do powrotu na ziemię. Zmarszczył brwi, wychylił się zza filaru i zrobił kilka kroków w mrok, w stronę nieużywanej wiaty dla samochodów elektrycznych.
- Ej! Ej koleś, co ty odwalasz? krzyknął, widząc pochyloną postać majstrującą przy silniku motocykla. Mężczyzna spłoszył się nieoczekiwaną interwencją, upuścił coś z brzękiem i zaczął uciekać w gardziel korytarza. Olek zaklął i podszedł w stronę maszyny, pochylił się i dotknął palcami porzuconego wytrychu. Nie miał pojęcia, że ktoś jeszcze używa takich rzeczy, ale nie miał wątpliwości co do zamiarów takiego osobnika. Spojrzał na motocykl, odczytał nazwę modelu wytłoczoną na rączce kierownicy, potem obejrzał obudowę silnika i klapkę zbiornika paliwowego. Na pierwszy rzut oka była uszkodzona, jedna z zapadek machała się obluzowana na zepsutym zatrzasku. Odsunął ją palcami i zręcznie zdjął cały element, przyglądając się rozległości usterki. Od razu zdiagnozował uszkodzony zawór bezpieczeństwa. Zagwizdał pod nosem i obrócił głowę w mrok, tam gdzie zniknął uciekający. Zmarszczył brwi, zastanawiając się kto komu podpadł do takiego stopnia. Podnosił się na nogi, kiedy usłyszał za plecami suchy trzask. Nie dało się go pomylić z niczym innym. Metalicznego smaku niepewności podchodzącej do gardła także. Uniósł ręce powoli, nie mając pojęcia, kto wycelował mu w kark. Był pewien, że w kark, czuł na nim ukąszenie niepokoju, prawie jakby już dostał kulę.  
- Odsuń się. – Usłyszał chrapliwy głos, w którym jakaś napięta nuta kazała bezsprzecznie sądzić, że należy do obłąkańca. Odsunął się, czując jak mięśnie pleców spinają mu się w twarde, bolesne węzły. Co tutaj robisz. Pytanie wcale nie brzmiało jak pytanie. Było kompletnie pozbawione intonacji. Olek podziękował sobie w duchu, że nie podniósł wytrychu i nie trzyma go właśnie w dłoni. Wtedy najprawdopodobniej poczułby jak to jest mieć ołów w przełyku i dziurę w kręgosłupie.  – Odwróć się. – Kolejne polecenie, które spełnił. Początkowo patrzył jedynie w okrąg lufy wycelowanej w głowę. Potem etapami analizował palec na spuście, opaskę na nadgarstku mężczyzny i wreszcie jego twarz. Nie miał już wątpliwości kto posłał ostatni pocałunek w czoło organizatora. Mężczyzna przed nim był niewątpliwie Łowcą. Niewątpliwie wkurwionym Łowcą.
Nie radzę wsiadać – powiedział i uniósł ręce wyżej, kiedy tamten instynktownie poderwał broń. Jego ramię się usztywniło. – Wodorowy, prawda? Wodorowy silnik. – Wskazał brodą na motocykl. Łowca spojrzał w tym samym kierunku i po krótkiej chwili wahania przytaknął. Ktoś cię nie lubi. Widzisz obudowę? Masz uszkodzone zawory bezpieczeństwa. W trakcie jazdy ciśnienie wzrośnie do poziomu, którego nie będą w stanie wyregulować. Odpalisz to cudo i wylecisz w powietrze. Nakryłem chuja, uciekł. – Chyba po raz pierwszy Olek mówił tak dużo i tak szybko. Obserwował jak mężczyzna obchodzi maszynę dookoła. Znał ten model, miał z takimi do czynienia kiedy jeszcze pracował w warsztacie. Hyperion 669, to wasza stała bryka. Wszyscy takimi jeździcie. Łatwa w obsłudze, bo wszystko ma na wierzchu – dodał, zwracając na siebie uwagę mężczyzny. Nie wiedział czy to dobrze, czy źle. Zobaczył sińce po prawej stronie twarzy i podbiegły krwią oczodół. Facet nie był w formie. To wyjaśniało jakim cudem Olek w ogóle zauważył go na balkonie podczas pracy.
- Skąd to wiesz? Tym razem pytanie zabrzmiało we właściwy sposób. Dla Rudzielca najważniejsze było to, że Łowca opuścił broń.
- Byłem mechanikiem, naprawiłem już kilka takich asów. Bez przerwy macie z nimi problem. – Próbował się uśmiechnąć, ale ręce nadal miał uniesione. Opuścił je dopiero kiedy mężczyzna przypiął broń do pasa. Przez chwilę obserwował jak Łowca jeszcze raz obchodzi maszynę, przygląda się uszkodzonej obudowie i przesuwa dłonią po wytartym siedzisku.
- Skąd mam wiedzieć, że to nie ty? zapytał w końcu. Olkowi nie podobało się to pytanie. Nie potrafił udzielić na nie sensownej odpowiedzi. Wzruszył ramionami, uznając, że to jedyne co może teraz zrobić. Adrian Gross skinął głową, widząc ten gest i chyba się uśmiechnął, ale nawet jeżeli, to był to bardzo przelotny grymas. To dzięki, mechaniku – stwierdził, odwrócił się i poszedł w górę korytarza, zostawiając za sobą uszkodzony motocykl i zdezorientowanego mężczyznę z sercem tłukącym się o żebra. Olek oparł się o ścianę, potarł twarz dłonią i zaklął. Miał wrażenie, że jego wewnętrzna skala niespodzianek wyleciała w kosmos dzisiejszego wieczoru. Zapalił papierosa.
Trzeciego wypalał już spokojniej, zaciągając się głęboko i wydmuchując dym ku górze. Zastanawiał się, jakie trzeba mieć szczęście, żeby odzyskać życie dwa razy w ciągu jednej nocy.
Odpowiedz
#10
Być może, kiedyś poczytam tę powieść. Widzę z komentarzy, że ona może być dla mnie ciekawa. Ale na razie nie mam czasu. Chcę natomiast dla uspokojenia autorki napisać coś o filmie "Matrix": ja obejrzałem ten film dopiero po kilkunastu latach od jego pojawienia się. A zdecydowałem obejrzeć głównie dlatego, że ktoś kiedyś gdzieś napisał, że niektóre moje filozoficzne rozważania przypominają ten film. Smile
Odpowiedz
#11
(04-11-2018, 12:24)Eiszeit napisał(a): Malutkie źrenice były przykryte niematerialną szarą błoną(przecinek) należąc w tym konkretnym momencie do maszyny.
Przed twarzą mężczyzny(przecinek) jak maleńkie robaczki(przecinek) przesuwały się kolejne linijki kodu.
płynnie przemieszczały się po projekcji(przecinek) dopóki nie przecinał ich(przecinek) wstawiając fałszywe elementy układanki.
Dotknął suchym językiem warg(przecinek) czując kolejny wzbierający w gardle komunikat.
Przykłady brakujących przecinków - zazwyczaj przed czasownikami kończącymi się na -ąc i wyróżniające wtrącenia.
(04-11-2018, 12:24)Eiszeit napisał(a): Była za szeroka, kołnierzyk odstawał jej od szyi(przecinek) a materiał wisiał na chudym ciele.

(04-11-2018, 12:24)Eiszeit napisał(a): Dostrzegła kilka walających się tamponów, rozprutą kosmetyczkę i szczotkę do nakręcania włosów. Nie znała ani jednego z reszty przedmiotów zawalających miejsce.
Bliskie powtórzenie.

Jestem po lekturze dwóch części pierwszego rozdziału. Technicznie brakuje garści przecinków, ale styl pisania masz przyjemny, czyta się wartko, nie ma problemów ze składnią. Forma nie odwraca uwagi od treści. Tekst dopracowany, literówek nie stwierdziłem Wink
Fabularnie to dopiero początek ale zaciekawia, w głowie pojawiają się futurystyczne obrazy.
Nie wiem jak szybko (bo mam sporo zaległości w czytaniu) ale zapewne tu wrócę.

Pozdrawiam
Odpowiedz
#12
Wcześniej pisałem:

Cytat:Być może, kiedyś poczytam tę powieść. Widzę z komentarzy, że ona może być dla mnie ciekawa.

Już spróbowałem czytać. Niestety, dla mnie styl jest zbyt trudny. Sad A ponadto, jak widać, przedstawiany tam świat jest zbyt nieprzyjazny. Wolę utopie (post-apokalipsa również może być utopią, a tym bardziej nie musi być anty-utopią).

Oczywiście, to, co napisałem, nic nie mówi o walorach estetycznych tej powieści. Chodzi po prostu o moje smaki.
Odpowiedz
#13
Gunnar, bardzo dziękuję za wskazówki, edytowałam pierwszy post. Zwrócę większą uwagę na brakujące przecinki. Cieszę się, że fabuła Cię zaciekawiła i mam nadzieję, że dalszy ciąg nie będzie rozczarowujący Wink  Łączę się w braku czasu i materiale do nadrabiania, mam nadzieję, że szybko nam pójdzie Big Grin .

D.M. zgadzam się, że ani świat, ani postaci, ani historia nie należy do prostych i przyjemnych, dlatego w pełni rozumiem, że nie każdy lubi takie klimaty Smile A Matrix jak nie był obejrzany tak nadal nie jest, muszę znaleźć chwilę i to nadrobić.
Odpowiedz
#14
(04-11-2018, 12:24)Eiszeit napisał(a):
- Imię, nazwisko i stopień – wyrecytował mężczyzna w czarnym mundurze. Miał na głowie kask z szybą, która zasłaniała mu oczy. Trzymał broń na ramieniu i pilnował przejścia do ogrodzonej strefy prac eliminacyjnych.
- Duncan McGregor, Łowca. – Po usłyszeniu odpowiedzi mundurowy przesunął się i pozwolił mu przejść.
Jeśli chodzi o zapis dialogów, to dwie techniczne uwagi na powyższym przykładzie.
1. Gdy komentarz zaczyna się od zwrotów typu "wyrecytował, powiedział, odparł, krzyknął" - to po wypowiedzi bohatera nie dajemy kropki.
2. Jeśli komentarz zaczyna się inaczej niż od powyżej podanych zwrotów, wtedy po wypowiedzi dajemy kropkę, ale komantarz zaczynamy z dużej litery.

(04-11-2018, 12:24)Eiszeit napisał(a):
- Duncan McGregor, Łowca. – po usłyszeniu odpowiedzi mundurowy przesunął się i pozwolił mu przejść. Zanim bramka kontrolna całkowicie się rozsunęła Duncan McGregor był już po drugiej stronie
Można zamienić jakimś synonimem aby uniknąć bliskiego powtórzenia.


Wielki plus za elementy futurystycznego świata w opisach. To buduje klimat. 
Chwaliłem już zabieg fabularny w temacie obok, więc i napiszę tutaj: Wrzucenie czytelnika w sam środek akcji zamiast opisywanie i wyjaśnianie jak funkcjonuje świat powieści to świetny zabieg. I choć czytelnik nie od razu rozumie o co chodzi z wszystkimi opisywanymi elementami to nie podajesz mu informacji, których na początku mieć nie musi.
Najlepsze dla mnie fragmenty z główną bohaterką oraz tego hakera (który jak rozumiem spowodował, to, że dziewczyna mogła uciec). I opisowo i fabularnie i technicznie. Fragment z likwidacją osiedla i facetami trochę odbiega od tego poziomu stylistycznie, ale też nie jest zły.
Odpowiedz
#15
(02-01-2019, 12:03)Gunnar napisał(a): Jeśli chodzi o zapis dialogów, to dwie techniczne uwagi na powyższym przykładzie.
1. Gdy komentarz zaczyna się od zwrotów typu "wyrecytował, powiedział, odparł, krzyknął" - to po wypowiedzi bohatera nie dajemy kropki.
2. Jeśli komentarz zaczyna się inaczej niż od powyżej podanych zwrotów, wtedy po wypowiedzi dajemy kropkę, ale komantarz zaczynamy z dużej litery.

Gunnar, bardzo dziękuję za te wskazówki, zawsze miałam z tym problem. Postaram się w wolnej chwili przeredagować tekst pod tym kątem. Dziękuję za uznanie, mam nadzieję, że kolejne rozdziały nadal będą trzymały poziom. 

Co do powiązania hakera z ucieczką dziewczyny, na pewno pomógł jej już po wydostaniu się z laboratorium, tak jak objaśniał. Jeżeli chodzi o samo umożliwienie ucieczki, to ten wątek się jeszcze wyklaruje Smile
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości