05-03-2010, 23:46
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 07-03-2010, 18:05 przez Piotr Knasiecki.)
Noc samotnie w pałacu przyszło mi dziś spędzić
Wynajętym jesienią by w nim dom weselny
Od wiosny tętnił życiem; pan młody nie szczędzi
Nadzieję więc wciąż żywię że plan mój subtelny
Pozwoli nabić kiesę gdy stopnieją śniegi
A pałacowy ogród obsypie się kwieciem
Ja dobrą kuchnię mając i przednie noclegi
Sprawię że lepszych nigdzie indziej nie znajdziecie
Póki co jednak zima; od świata odcięty
Dokładam mokrych polan do ognia w kominku
Ogień skwierczy przygasa i jak Dżinn zaklęty
Na dnie szklanki w kolejnym pojawia się drinku
Sala tonie w półmroku utkanym przez zamieć
W blasku ognia detale gzymsów i ościeży
Śledzę; widzę też płótno na prostym blejtramie
Odkryte w zakamarkach pałacowej wieży
Rękawem ścieram kurzu wiekowe pokłady
Kryjące farb fakturę jak makijaż tani
I zbrojny w stary binokl dobyty z szuflady
Zgłębiam zamysł artysty co zmarł przed wiekami
Płótno w bieli skąpane; śnieg wszędzie zalega
Domyślam się że przykrył również polną drogę
Której zarys dostrzegam lecz kędy przebiega
Spytany ledwie tylko domyślać się mogę
W scenerii tej zimowej jak spod pędzla mistrza
Spowijającej bezkres bezludnych pejzaży
Dość byłoby coś szepnąć by brzmiało jak wystrzał
Lecz oko wykol rysów nie rozpoznasz twarzy
Przez chwilę mignął kontur spienionego pyska
W zadymce ślepną konie choć brną naprzód dzielne
I śnieg spod kopyt nadal fontannami tryska
Woźnicy w oczy śnieżnym zaciągnięte bielmem
Ten zaś do batożenia siwego jest skory
I nie wie że uderza wysoko nad zadem
Świst bata ledwie głuszy ujadanie sfory
Wilków co sań od dawna podążały śladem
I nagle przeraźliwe rżenie słychać wokół
A gniadosz staje dęba przełamując dyszel
Śnieg spływa wnętrznościami z rozprutego boku
Przygasł ogień; ja w błogą zanurzam się ciszę
Zerwałem się z kozetki o świcie skostniały
Wybiegłem na dwór myśli zwierając szeregi
Pałacowy dziedziniec tonął w śniegu cały
I tylko wilczych śladów zdobiły go ściegi
Wynajętym jesienią by w nim dom weselny
Od wiosny tętnił życiem; pan młody nie szczędzi
Nadzieję więc wciąż żywię że plan mój subtelny
Pozwoli nabić kiesę gdy stopnieją śniegi
A pałacowy ogród obsypie się kwieciem
Ja dobrą kuchnię mając i przednie noclegi
Sprawię że lepszych nigdzie indziej nie znajdziecie
Póki co jednak zima; od świata odcięty
Dokładam mokrych polan do ognia w kominku
Ogień skwierczy przygasa i jak Dżinn zaklęty
Na dnie szklanki w kolejnym pojawia się drinku
Sala tonie w półmroku utkanym przez zamieć
W blasku ognia detale gzymsów i ościeży
Śledzę; widzę też płótno na prostym blejtramie
Odkryte w zakamarkach pałacowej wieży
Rękawem ścieram kurzu wiekowe pokłady
Kryjące farb fakturę jak makijaż tani
I zbrojny w stary binokl dobyty z szuflady
Zgłębiam zamysł artysty co zmarł przed wiekami
Płótno w bieli skąpane; śnieg wszędzie zalega
Domyślam się że przykrył również polną drogę
Której zarys dostrzegam lecz kędy przebiega
Spytany ledwie tylko domyślać się mogę
W scenerii tej zimowej jak spod pędzla mistrza
Spowijającej bezkres bezludnych pejzaży
Dość byłoby coś szepnąć by brzmiało jak wystrzał
Lecz oko wykol rysów nie rozpoznasz twarzy
Przez chwilę mignął kontur spienionego pyska
W zadymce ślepną konie choć brną naprzód dzielne
I śnieg spod kopyt nadal fontannami tryska
Woźnicy w oczy śnieżnym zaciągnięte bielmem
Ten zaś do batożenia siwego jest skory
I nie wie że uderza wysoko nad zadem
Świst bata ledwie głuszy ujadanie sfory
Wilków co sań od dawna podążały śladem
I nagle przeraźliwe rżenie słychać wokół
A gniadosz staje dęba przełamując dyszel
Śnieg spływa wnętrznościami z rozprutego boku
Przygasł ogień; ja w błogą zanurzam się ciszę
Zerwałem się z kozetki o świcie skostniały
Wybiegłem na dwór myśli zwierając szeregi
Pałacowy dziedziniec tonął w śniegu cały
I tylko wilczych śladów zdobiły go ściegi
Piotr Knasiecki
http://www.via-appia.pl/media/gildia/Piecz2.jpg
http://www.via-appia.pl/media/gildia/Piecz2.jpg