Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 3
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Nina
#1
Nie jest to typowe SF, raczej dark fantasy - steam punk. No ale ostatecznie zdecydowałam się umieścić ten fragment tutaj. Lojalnie uprzedzam, że tekst nie jest najgrzeczniejszy. Liczę na uczciwe komentarze, pozdrawiam.


Jestem Nina. Jestem mordercą. Czy, jak kto woli, płatnym zabójcą. Mnie osobiście nie robi to różnicy. Kiedyś, dawno temu, miałam jeszcze rozterki moralne, lecz ci, których spotkałam na swojej dość wyboistej drodze życia skutecznie mnie z sumienia wyleczyli. Tak, kiedyś cierpiałam na tą jakże ludzką chorobę. Kiedyś byłam człowiekiem. Dawno temu. Ale nie dano mi dożyć starości, zapoznać się ze śmiercią. Dla ścisłości- własną śmiercią, ze śmiercią innych jestem za pan brat. Kiedyś nazywałam się Rachel Morrigan, właściwie byłam panią pułkownikową hrabiną Rachel Morrigan, szczęśliwą żoną doskonałego żołnierza i mamą dwóch całkiem uroczych szkrabów. Ale puśćmy to w niepamięć. Rachel umarła pewnej nocy podczas Międzywojnia zabrana na wycieczkę po śmierci i zaproszona na spotkanie z mrokiem… Tak, dla tych, którzy jeszcze się nie domyślili, jestem wampirzycą. Taką, jaką gardzą wszystkie wampiry Czystej Krwi. Przemienioną. Na dodatek nie wiadomo przez kogo i nie do końca nawet wiadomo gdzie i kiedy konkretnie… Mniejsza z tym, szczerze mówiąc doskonale ich rozumiem. Też kiedyś byłam szlachcianką, wielką panią, która za nic miała plebs i tych wszystkich, którzy nie mieli nic do zaoferowania. A była Rachel bardzo wymagająca… nie ważne. To, że rozumiem swój status, a raczej jego brak w cale nie znaczy, że mi to pasuje. Jak już wspomniałam przywykłam za ludzkiego życia do czegoś zgoła odmiennego. Chociaż biorąc pod uwagę całkiem żywe jak na wampiry zainteresowanie w pewnym okresie moją skromną osobą śmiem postulować, że tak do końca nikim nie byłam…

- Księżniczko, długo się jeszcze zamierzasz guzdrać z tym cholernym zamkiem???
- Jake, daj mi święty spokój! Za trudny jest, mówiłam ci już!
- Baba. Odsuń się Kotek, pokażę ci jak- Jake wziął z rąk Rachel wytrych, pogmerał nim w zamku, po chwili drzwi stanęły przed nimi otworem. Uśmiechnął się do Rachel i puścił jej oczko. Jeszcze tylko sejf, ale to już była kaszka z mleczkiem.
- No Kotek, poćwiczysz na następnym. A teraz streszczamy się. – w oddali słychać było nadlatujące samoloty i świdrujący dźwięk syreny informującej resztki pozostałej ludności o następnym ataku z powietrza
- Kocham wojnę. – Jake zapalił papierosa skręconego gdzieś naprędce z nie najlepszej jakości tytoniu i zarzucił worek na plecy. Złoto brzęknęło.
Na zewnątrz banku, którego pracownicy leżeli bezwładnie w kałużach własnej krwi, czekał na nich czarny Pontiac Oldskool, nówka, która dopiero co zeszła z taśmy… W środku, na miejscu kierowcy siedział jak zawsze lekko przyćpany Mike „Epoksy” popijając spokojnie piwo.
- Jake, wyjaśnij mi jedną rzecz. – poprosiła Rachel gdy już wyjeżdżali z miasta, kierując się do jakiejś podłej wiochy zabitej dechami, gdzie psy szczekały dupami, a tutejsza ludność musiała słońce tyczką przepychać, żeby zaszło…
- Dla ciebie wszystko, Kotek
- Dlaczego właściwie nie wysadziliśmy tego zamka? Przecież tam i tak już wszystko było zniszczone, jeden wybuch w tą czy w tamtą nie robiłby różnicy
- Z jednej strony masz rację. Ale musisz się wreszcie nauczyć otwierać te cholerne zamki z zasłoniętymi uszami, Kotek. A poza tym, to byłoby mało profesjonalne. A profesjonalizm jest tym, co się ceni. No nie, Epoksy? – Mike kiwnął głową dociskając mocniej pedał gazu. Wjechali na leśną, wyboistą drogę. W oddali majaczyła uśpiona, czy raczej przyczajona wioska. Czekająca na kolejne bombardowanie. W powietrzu unosił się zapach śmierci, krwi i bólu
- Uwielbiam wojnę – Jake rozparł się wygodnie na siedzeniu i rozmarzył się.
- Nie bardzo wiem co tu uwielbiać… - Rachel zmrużyła śliczne, zielone oczy okolone firaną czarnych rzęs
- Zrozumiesz… Trochę pożyjesz, to zrozumiesz. Że wtedy najłatwiej o kasę, bo ta właściwie leży na ulicy, że wtedy najlepiej kwitnie handel, bo każdy potrzebuje broni, że wtedy najłatwiej się „znika”, że szanowne władze, nie tylko te ludzkie, mają ważniejsze rzeczy na głowie niż ściganie akurat ciebie, że żarcie jest wszędzie wokół i wcale nie musisz się przejmować skąd wziąć krew… Jest jeszcze mnóstwo innych plusów, ale poczekam aż dostrzeżesz je sama. – Epoksy zatrzymał samochód w stodole oddalonego od reszty zabudowań domu. Cała trójka wysiadła z auta i zaczęli wyciągać worki.
- Ile tego będzie? – Mike był mocno zainteresowany ceną przesyłki, kasę kochał prawie tak bardzo jak prochy
- Paręnaście milionów, Epoksy. Będzie co dzielić
-Kotek? – podniósł brew w niemym zapytaniu
-Kotek owszem dopiero się uczy. Ale wiążę z nią spore nadzieje na przyszłość. Dostanie swoją część. I nie próbuj się nawet sprzeciwiać. Ty też kiedyś się uczyłeś, Epoksy. I czy wtedy odmówiłem ci kasy? Czy nie czułeś się świetnie, gdy zostałeś doceniony? Czy nie poczułeś małej, pierdolonej dumy ze swojego nic nie umiejącego jeszcze dupska?
- Rozumiem. Tak tylko pytam. Ja wiem, że ona się wyrobi. Tak tylko – Rachel przyglądała się ich nieruchomym, skupionym twarzom. Wpatrywali się w siebie uporczywie. Żadnemu z nich nawet nie zadrgał mięsień. Wiedziała, że rozmawiają, jednak nie opanowała jeszcze sztuki mentalnego przekazu informacji.
- Iść po Pepper-Box’a? – spytała w końcu
- Tak. – Jake odwrócił głowę w jej stronę i uśmiechnął się ciepło. – Niech ruszy wreszcie swoje spasione cielsko z kanapy i przyda się na coś. – Pepper-Box był niskim, mającym nie więcej niż 5 stóp wzrostu, grubym mężczyzną. Miał ulizane, czarne włosy, które nieodmiennie wszystkim kojarzyły się z aktualną gwiazdą polityki zagranicznej prawie wszystkich państw, szanownym zaplutym fürerem niemieckiej rzeszy. Szczęście, że nie miał takiego samego wąsika w cipkę. Bo tego nikt by chyba nie wytrzymał. Rachel nigdy w życiu nie spotkała lepszego rewolwerowca niż Pepper-Box. Pepper-Box wiedział, że chcesz strzelić już wtedy, gdy twój mózg dopiero zastanawiał się, czy nie warto by było rozpatrzeć takiej alternatywy. Niezależnie od tego, jak bardzo byłeś dobry i tak byłeś za słaby. Pepper-Box był po prostu najlepszy. Nigdy nie chybiał i zawsze był szybszy o ułamek sekundy. Zawsze.
A teraz jak zawsze, jak prekursor amerykańskiej doktryny obżerania się najmniej zdrowymi rzeczami leżał na kanapie jedząc wielgachną bułę, ż której wnętrza aż kapał ketchup, najlepszy zabijacz smaku na świecie. Na oknie stało cicho brzęczące radyjko, Pepper-Box i tak nie zwracał na nie uwagi, zajęty był czytaniem gazety. Nawet nie zauważył kiedy weszła Rachel.
- Pepper-Box – odezwała się
- Kotek! Słonko, i jak było? – Pepper-Box usiadł, by zrobić miejsce dla Rachel – siadaj.
- Jake powiedział, cytuję, niech Pepper-Box ruszy wreszcie swoje spasione cielsko z kanapy i przyda się na coś
- Jaki on, kurwa, miły. To aż tyle tego zgarnęliście? No proszę, kto by przypuszczał – Pepper-Box kręcił z niedowierzaniem głową wstając z kanapy. Weszli razem do stodoły. Epoksy stał w dziurze w podłodze i odbierał od Jake ’a worki ze złotem.
- Jutro będzie trzeba pozałatwiać trochę formalności. Przede wszystkim papiery. Pojadę razem z Kotkiem, wy dokładnie zaopiekujecie się naszym skarbem – Jake zaciągnął się głęboko gryzącym, śmierdzącym dymem. – a teraz. Czas na imprezę, moi mili państwo.

Taaak… Doskonale pamiętam moją pierwszą wampirzą familię… Jake, zawsze nieomylny, nieco dziki, przebiegły, charyzmatyczny i zabójczo przystojny brunet przewodził całą tą małą szajką. Mike „Epoksy”… Kiedyś z uporem maniaka próbowałam się dowiedzieć dlaczego akurat „Epoksy” miałam wtedy jakąś małą obsesję na punkcie rozszyfrowywania ksywek… w końcu, po jakiejś szaleńczej imprezie z o wiele za dużą ilością alkoholu mi powiedział. To po prostu była jedna składowa nazwy chemicznej heroiny… di octan (5α,6α)-7,8-didehydro-4,5-epoksy-17-metylomorfinan-3,6-diolu. Stary ćpun… Ale nie spotkałam do tej pory tak świetnego kierowcy i speca od bomb domowej roboty… Mac Gyver mógłby się od niego wiele nauczyć. No i oczywiście Pepper-Box, najbardziej dobroduszny i wujkowaty z pozoru zimny skurwysyn jakiego spotkałam. Gdyby tak się chwilę zastanowić, to nieco szans miałby Sykstus w konkurowaniu o ten „zaszczyt”. Uwielbiałam poczucie humoru Pepper-Box ’a. Pepper-Box był nie do podrobienia. Genialny rewolwerowiec, szkoda go trochę. Ale, jak wszyscy zawsze mi w moim wampirzym życiu powtarzali, przeżyją tylko najsilniejsi i najsprytniejsi. A Epoksy i Pepper-Box nie żyją. Choć w moich oczach nie byli ani słabeuszami ani tym bardziej mało sprytnymi czy niekreatywnymi osobami. Po prostu znalazł się ktoś lepszy, zabrakło szczęścia. Wtedy jeszcze nie miałam pojęcia w jaką kabałę się pakuję, ani ile przyniesie mi to w przyszłości problemów. Kiedyś żałowałam tego. Potem przestałam. A teraz chylę przed chłopakami czoła i cieszę się, że ich spotkałam w czasie mojego wampirzego raczkowania. Od nich nauczyłam się żyłki myśliwego. To właśnie ten nieco zwierzęcy instynkt uratował mi tyłek. Kłopoty gromadziły się nad naszymi głowami całkiem pokaźnie. Ale ja, młoda, niedoświadczona, kompletnie nie zaznajomiona z kanonami i normami postępowania wampirzyca, tego nie zauważałam.


- to jest Nagant. Nie myl z Naganem, bo tego nie zdzierżę. Nie ma czegoś takiego jak nagan. Jest Nagant. Kapisi? – Rachel kiwnęła głową i wzięła broń do ręki.
- Belgijskie cacko. Oficjalnie, na większą skalę zaczął być produkowany w 1895, ale ja miałem okazję bawić się nim wcześniej. – Pepper-Box z dumą wypiął pierś. – Kaliber 7,62 milimetra, nie jest to dużo, przynajmniej w porównaniu z Browningiem M1903, ale człowiekowi wystarczy. Ogólny zasięg tego cudeńka to 700 metrów, ludzie mówią, że skuteczny jest na 50, ale moim skromnym zdaniem jest to dziesięć razy tyle. Przynajmniej w moich rękach. Jeden z nielicznych rewolwerów gazoszczelnych. Jeśli nie jedyny
- Mógłbyś jaśniej?
- Gazoszczelny, czyli taki, w którym nie dochodzi do przedmuchów pomiędzy bębenkiem a lufą. Poza tym ten typ ma bardzo specyficznie skonstruowane naboje
- To znaczy?
- To znaczy, że cały pocisk jest schowany w łusce.
- A to co za broń? – Rachel wskazała na mały, niepozorny rewolwer. Lufa wyglądała jak zlepek czterech stopionych ze sobą rur. Kobieta spojrzała na Pepper-Box ‘a unosząc brew
- To moje maleństwo… Pierwszy pistolet, jaki miałem w dłoni… pieprzniczka, rewolwer tak zwany wiązkowy. Zobacz. – wziął broń i przysunął ją do Kotka – Naciskam na spust, widzisz? Zobacz, wiązka luf, dlatego właśnie wiązkowy, przesuwa się… Kurek się napina… i strzelamy – rozległo się głuche „klik” - To jest rewolwer odprzodowy
- Czyli? Wybacz mi proszę moją ignorancję, ale nie znam się na tym kompletnie…
- Rozumiem, Kotek, po to tu siedzimy, żebyś się nauczyła. Odprzodowa, czyli taka, którą ładuje się od strony lufy. Cholernie czasochłonne i niewygodne. Nie daj Bóg, żeby ci proch zamókł, bo wtedy to kaplica. Lepsze są bronie odtylcowe, w nich nie musisz się przejmować takimi detalami. Dobra, najwyższy czas skończyć z gadaniem i zabrać się wreszcie za praktykę. Dzisiaj strzelasz z rewolwerów. I dopóki nie nauczysz się tego robić w sposób co najmniej doskonały, nie myśl, że pozwolę ci przejść na inne bronie. Nie masz nawet co o tym marzyć. Rewolwer i tylko rewolwer oddaje całą duszę strzelca, tylko rewolwer może zmierzyć twoje strzeleckie zdolności, to, jak jesteś szybka i precyzyjna. Pamiętaj o tym. A teraz chodź, zanim nas świt zastanie.

Pepper-Box faktycznie nie odpuścił. Szkoda, że nie dożył tych lekcji, na których mogłabym się nauczyć obsługiwać coś więcej. Rewolwer tylko z pozoru jest banalną bronią… nauczenie się nim posługiwać w takim stopniu, żeby Pepper-Box nie klął pod nosem po każdym moim strzale zajęło mi jakieś cztery lata. Dłużej tylko szlifowałam otwieranie sejfów i najróżniejszych zamków i zameczków. Na czas. Bo tak w ogóle, z nieograniczonym kapitałem sekund, to rozbebeszałam je już po pięciu latach. A nauczyłam się korzystać ze wszystkiego, od pogiętej spinki do włosów na profesjonalnych, zrobionych przez siebie pod czujnym okiem Jake ‘a wytrychach kończąc. W sumie każdy z chłopaków zostawił mi coś po sobie, oprócz wspomnień, raz lepszych, raz gorszych, wiadomo. Epoksy?

-Bierzesz metalową puszkę… masz?
-No mam Epoksy. Ale możesz mi wreszcie powiedzieć, o co tu, kurwa, chodzi? – Rachel oparła się wygodnie na siedzeniu pasażera.
- A kiedy to Kotku nauczyłaś się tak brzydko mówić, hę? – Epoksy położył dłoń na kierownicy i przyjrzał się kobiecie.
- Miałam najlepszych nauczycieli pod tym względem – Rachel zmrużyła ze złością oczy i obrzuciła Mike ‘a niechętnym spojrzeniem.
- Nie tylko pod tym, maleńka. Nie zapominaj. O przyjaciołach – ostatnie słowo wypowiedziane było, jakby matką Epoksego była zamieć, a ojcem lodowiec. Rachel poczuła nieprzyjemne mrowienie na plecach.
- Trzymasz dobrze tą cholerną puszkę?
- Tak.
- Przytrzymaj ją sobie kolanami, jak ja, ok.?
- Mhm… - Rachel wykonała polecenie naśladując Epoksego
- A teraz bierzemy gwóźdź. Łatwiej byłoby wiertełkiem, ale tego akurat nie mamy pod ręką, więc musimy się zadowolić gwoździem. Robimy małą dziurkę… o tak. Widzisz?
- Tak, widzę. Taką?
- dokładnie taką. Zdolna dziewczynka. Otwórz schowek i wyjmij z niego plastikowe pudełko i dwie słomki. – Rachel zrobiła jak powiedział i podała mu pudełko. Mike otwarł je i położył sobie je na kolanach. Wyciągnął mały woreczek z przeźroczystymi kryształkami i podał go Rachel. Drugi wziął dla siebie. Uniósł go do oczu
- Co to? – spytała Rachel
- Już myślałem, że nie zapytasz i wzbudzenie w tobie ciekawości jest rzeczą niemożliwą. To jest saletra potasowa. Naturalny minerał, przywlekli go do nas z Chin albo Indii. Właściwie to nazywa się to azotan pięć potasu. Zapamiętaj, to ważne. Wiem, że chemia może być dla ciebie czymś obcym, dlatego mam nadzieję, że zajrzałaś do tych kilku książek, które ci podrzuciłem.
- Tak, owszem, przeczytałam je.
- Cieszę się. Zrozumiałaś cokolwiek?
- Sporo… nie jest to takie trudne.
- Dla wampira niewiele rzeczy jest trudnych. Każdy z nas wybiera sobie po prostu jakąś drogę, to, ćo go najbardziej interesuje. Ty też znajdziesz kiedyś coś takiego. Kto wie, może chemia nie będzie ci do tego potrzebna? Może kiedyś odnajdziesz w sobie na przykład talent aktorski czy zaczniesz śpiewać w operze, i wtedy w dupie będziesz miała starego Mike ‘a i resztę kompanii…
- Mike, przestań się rozczulać. Do śpiewu mnie nie ciągnie szczególnie – Rachel uśmiechnęła się do niego i podniosła wyżej woreczek z saletrą indyjską
- To co dalej z KNO3?
- Widzę, że nie ściemniasz i naprawdę zajrzałaś.
- Tak, owszem… Ale nie bądź zbyt dobrej myśli – roześmiała się – dokładnie przeczytałam tylko te rozdziały, gdzie coś było podkreślone
- Eh, a już miałem nadzieję… Ale w sumie nic straconego. Tamto i tak będziesz musiała nadrobić, czy ci się to podoba, czy nie. Bez podstaw nie przebrniesz dalej.
Saletra potasowa jest źródłem tlenu, a pozostałe składniki , które zaraz poznasz, to „paliwo” dla naszego eksperymentu. Mieszanki saletry nie potrzebują więc do spalania tlenu atmosferycznego i możesz je spokojnie zamykać w szczelnych pojemnikach. Saletra jest podstawowym składnikiem wszystkich mieszanek, z prochem czarnym włącznie. Możesz ją łatwo kupić w sklepach spożywczych lub w sklepach z nawozami. Pamiętaj o tym. A to drugi składnik – wyjął z pudełka dwa kolejne woreczki z białym proszkiem
- A to co?
- Spróbuj – wyciągnął dłoń z proszkiem w kierunku Rachel. Kobieta wzięła szczyptę i ostrożnie spróbowała. Zmarszczyła brwi
- Cukier?!
- Dokładnie, Kotek, dokładnie. To będzie właśnie nasz reduktor. Wsypujemy to do puszki. Cukier puder w stosunku 3:4 do saletry.
- A masz wagę?
- Objętość się liczy. Gdybyś miała cukier w kryształkach, to wtedy byłaby to odwrotna proporcja. Więcej cukru. Dobra, teraz wkładamy zapalnik. Kiedy indziej cię nauczę, jak się je robi. – Epoksy wysiadł z samochodu
- Przesiądź się na miejsce kierowcy.
- Po co?
- Nie zadawaj tylu pytań tylko zrób co mówię – Rachel siadła za kółkiem. Mike skrył się w cieniu i czekał. Po chwili koło ślepej uliczki, w której stał ich Oldskool, przejechał granatowy Adler Primus coupe, nie tak dawno wypuszczony spod czułych skrzydeł Karmann ‘a. samochód zatrzymał się kawałek dalej. Mike odczekał chwilę i ruszył cicho, ukrywając się w ciemnościach, prosto do wozu. Rachel straciła go z oczu. Wrócił po jakichś pięciu minutach z triumfem w oczach. Zajął miejsce pasażera.
- Rusz powoli. Wyjedź stąd. Zatrzymasz się koło sklepu rybnego Schullera. – Rachel kiwnęła głową i ostrożnie ruszyła. Zatrzymała się we wskazanym miejscu.
- A teraz patrz – Mike wskazał na zaparkowanego po przeciwnej stronie Aldera. Po chwili rozległ się głośny huk, z wnętrza samochodu zaczęły wydobywać się kłęby białego dymu, jasnofioletowy płomień lizał tapicerkę. Ktoś w środku krzyczał w przerażeniu.
- Tam ktoś jest! – Rachel spojrzała na Mike ‘a z niepokojem
- Wiem, Kotku. O to chodzi. Witaj w prawdziwym świecie. A teraz, jeśli ci życie miłe ruszaj! – Rachel nie mogła zrozumieć dlaczego właściwie wykonuje to absurdalne w jej mniemaniu polecenie. W tylnym lusterku zobaczyła jeszcze postać, która otulona płomieniem właśnie wydostała się z płonącego całkowicie wozu. Mike dostrzegł to również.
- Zawracaj! – krzyknął. Kobieta szarpnęła kierownicą, samochód wykonał gładki zwrot o 180 stopni. Wcisnęła pedał gazu zmuszając skrzynię biegów do większego wysiłku
- Przejedź jak najbliżej, kiedy ci powiem schowasz jak najniżej i choćby nie wiem co, nie zatrzymasz się. Zrozumiałaś? – Rachel kiwnęła głową.
- Teraz! – krzyknął Epoksy. Rachel pochyliła się nisko, jednak cały czas czujnie obserwowała drogę przed sobą. Mike zaczął strzelać do upadającej postaci ze swojego ukochanego Tommy Gun ‘a. jemu również odpowiedziały strzały.
- Szybciej, Kotek, szybciej! – Rachel usiadła prosto i przyspieszyła. Skręciła w prawo, potem pomknęła w jakąś mniejszą uliczkę, która zaprowadziła ją do zaniedbanej dzielnicy. Stamtąd na skrzyżowanie i już wszystko w porządku. Kobieta zwolniła
- Dlaczego?
- Co dlaczego?
- Dlaczego ją zabiłeś?
- Bo było trzeba. Jake ci wszystko wyjaśni – Mike odgarnął do tyłu niesforną jasną grzywę włosów i zawiązał na głowie czerwoną bandanę.
- Chyba nie masz wyrzutów sumienia, co, Kotku? – Rachel obrzuciła go tylko w odpowiedzi zimnym spojrzeniem jasnozielonych oczu.

Sarah von Henckel nie żyła. Bardzo mnie nurtowało dlaczego. Dlaczego musiała zginąć. I kim właściwie była. Epoksy powiedział mi, żebym zapytała o to Jake ‘a. nie omieszkałam, a jakże… Poczekałam na dogodny moment, by zostać z przywódcą naszej szajki sam na sam. Wtedy jeszcze nie byłam taką zimną suką, więc los tej małej naprawdę mnie obchodził.

- Jake… chciałabym z tobą porozmawiać… Poważnie – Rachel usiadła w fotelu naprzeciw bruneta. Podniósł na nią wzrok znad blatu zawalonego papierami biurka.
- Słucham cię Kotku.
- Dziś Epoksy zabił pewną młodą kobietę… - głos Rachel zadrżał – Dlaczego?
- Sama nie raz zabijałaś, nie wiesz?
- Ale nie tak. Ja zabijałam, by się pożywić, a on po prostu ją zamordował, tak bez powodu! Dlaczego?!
- Może powinnaś jego o to zapytać? Nie jestem Duchem Świętym, nie wiem wszystkiego.
- Powiedział, że ty mi to wytłumaczysz. Lepiej, żeby to wytłumaczenie było dobre.
- Bo co? Opuścisz nas? Kotku, pragnę ci przypomnieć, że bez nas jesteś nikim, nie przeżyjesz nawet tygodnia. Chyba wiem o co ci chodzi. – wstał i podszedł do drugiego fotela, stojącego obok małego, okrągłego stoliczka, który teraz odgradzał od siebie rozmówców. Jake usiadł wygodnie i zapalił swojego śmierdzącego papierosa.
- Od pewnego czasu bardzo naprzykrza nam się jeden taki sobie wampir. Poluje na nas, próbuje nas nastraszyć, zepsuć nam transakcje, ogólnie, działa na naszą szkodę. Spieprzył całkiem sporo. Nazywa się Karol Lazarus Henckel von Donnersmarck. Urodził się 5 marca 1772 r. w Świerklańcu. Jest młodszym synem Erdmanna Gustawa i baronówny Rudolfiny von Dyherrn und Schönau. Całkiem przemyślny i sprytny wampir Czystej Krwi. Rasowy szlachcic. Za czasów napoleońskich dzielnie walczył na czele ufundowanego przez siebie regimentu śląskiej husarii. Jego cała potęga i majątek opierają się na przemyśle. Śląsk sprzyjał i sprzyja nadal przemysłowi. A przemysł równa się pieniążki i wpływy. – spojrzał na Rachel. Kobieta słuchała go z uwagą - Był żonaty z Julią von Bohlen, ale ona była tylko człowiekiem . Dla wszystkich ludzi nie żyje od 12 lipca 1864 roku, a całą schedę odziedziczył po nim syn Guido. Który nie istnieje. Ale ludziom ciężko byłoby wytłumaczyć ponad dwustuletnie życie… Dlatego Karol, a właściwie Lazarus, bo tak jego wampirzy rodzice go nazwali, zmienił imię, nieco zmienił image, wszak syn był, prawda, do ojca strasznie podobny, i żyje sobie dalej. Guido „umarł” 19 grudnia 1916 roku, po nim zaś dziedziczył kolejny nieistniejący syn. Guido był dwukrotnie żonaty, w teorii ma niby jakieś tam dzieci, ale tak są jego, jak ja jestem Chińczykiem. Miał też ponoć „kochankę”, która była wampirzycą. Nazywała się Rozalia Parent. Lazarus bardzo się w niej zakochał, nie zwracał uwagi na to, że jego Ród nie akceptuje tego związku. Pochodziła z małej, nic nie znaczącej Rodziny. Urodziła mu córkę, lecz zmarła wydając dziewczynkę na świat. Wychowywał małą Sarę sam. Teraz nazywa się Kraft Henckel von Donnersmarck. I nadal niepodzielnie rządzi swoim majątkiem na Śląsku. – Jake zacisnął mocno pięści, aż mu zbielały kostki. Rachel dotknęła w ludzkim odruchu jego dłoni. Spojrzał na nią nie podnosząc głowy.
- Rachel, Kotku, my wszyscy tu jesteśmy wyrzutkami. Nami prawo się nie interesuje. Wszyscy jesteśmy Przemienieni. Żadne z nas nie należy do żadnego Rodu. Nie mamy protektora. Dlatego trzymamy się razem. Zanim pojawiłaś się ty też było nas czworo. Był z nami jeszcze Sylwan. Sylwan pochodził z Francji, urodził się tam na początku XIX wieku. Potem wyjechał do Lwowa. Tam capnął go jakiś krwiopijca i Przemienił. Zostawił. Sylwan był pierwszym wampirem, jakiego spotkałem. Swojego stworzyciela też nie znam. Potem dopiero dołączył do nas Pepper-Box. A potem Epoksy. Różnie to wtedy bywało. Raz lepiej, raz gorzej. Łapaliśmy, co się dało. Trochę giełdy przed czarnym czwartkiem. Trochę handlu bronią podczas wcześniejszej wojny. Trochę szyfrów. I w końcu nacięliśmy się na tego chuja. Pech chciał, że zawitaliśmy wtedy na Śląsk, gorąco tam wtedy było. Wyczaił nas i przemyt broni. Sprzedawaliśmy Polakom. Bo więcej na tym zyskiwaliśmy. Nie interesowała nas polityka. Lazarus uznał to za jawną obrazę dla swojego majestatu, za naruszenie jego terytoriów, wszak nawet nie raczyliśmy poinformować jaśnie wielmożnego pana, że tu jesteśmy. Powinniśmy, teraz to wiem, ale wtedy było inaczej. Potyczka, starcie, Lazarus zabił Sylwana. Wtedy przysiągłem mu zemstę. A ty byłaś jej świadkiem. On zabił mi brata, ja jemu ukochaną, jedyną córkę, można powiedzieć, że pamiątkę po najdroższej kobiecie. Jesteśmy kwita
- Obaj jesteście potworami – Rachel zerwała się z miejsca
- Pragnę ci Kotku przypomnieć, że ty też nim jesteś

Miał rację. Miał cholerną rację. Ale ja, wtedy jeszcze młoda i przesiąknięta ludzkimi ideałami nie dopuszczałam do siebie myśli, że mogłabym być bezdusznym mordercą. Ale przecież w swojej istocie nim byłam… raz na jakiś czas z moich rąk ginął jakiś człowiek, abym ja mogła żyć… Właśnie wtedy zaczęłam się zastanawiać nad swoją naturą głębiej. Był wtedy rok 1940. Czyli Jake ‘a i resztę znałam od dwóch lat…I nigdy, ale to nigdy przez myśl mi nie przeszło, że jestem potworem. Byłam po prostu inna niż za ludzkiego życia. Zmieniłam się. Nic, co kiedyś było dla mnie ważne nie pozostało na tym samym, najważniejszym miejscu. Ani widok męża, ani widok rodziców, ani nawet widok moich własnych, smutnych po utracie ukochanej mamy dzieci nie poruszył żadnej struny w moim wampirzym sercu. Bo wróciłam do Anglii. Po normalność. Chyba chciałam wrócić do ludzi, do domu. Ale to już nie był mój dom, a żaden człowiek, który tam mieszkał już nie należał do mojej rodziny. Chyba właśnie wtedy, gdy nakłoniłam Jake ‘a, abyśmy pojechali do Londynu coś we mnie obumarło i potwór, o którym przywódca naszej kliki mówił zaczynał brać moją duszę w swoje posiadanie.

- Kotek, jechanie do Londynu to nie jest najlepszy pomysł
- Dlaczego?
-Bo… Nie ważne zresztą. Nie musisz wszystkiego wiedzieć, to po prostu nie jest najlepszy pomysł i już. Koniec i kropka – wampirzyca spojrzała ze złością na Jake ‘a i odwróciła się gwałtownie do niego plecami.
- Powiedz mi właściwie po co ty chcesz tam jechać? O co ci chodzi? – kobieta podniosła głowę i spojrzała w rozgwieżdżone niebo
- Bo mam przeczucie, że powinnam tam jechać. Może tam tkwi odpowiedź na pytanie kim ja właściwie jestem? – odwróciła się powoli i przeniosła wzrok na Jake ‘a. oczy miała wilgotne od łez. Brunet przeczesał dłonią gęstą grzywę włosów i położył ręce na jej ramionach.
- Bardzo to jest dla ciebie ważne? – pokiwała energicznie głową
- Możesz mi racjonalnie wyjaśnić dlaczego do Londynu? Nie chcę słyszeć o przeczuciach czy proroczych snach. Żądam suchych faktów.
- wtedy na molo… Statek, z którego najprawdopodobniej wysiadłam przypłynął do Nowego Yorku z Londynu. Jake, ja muszę znaleźć jakiś punkt zaczepienia. Na dobrą sprawę ja nawet nie pamiętam jak mam na imię! – krzyknęła –nie wiem o sobie nic. Nic kompletnie nie pamiętam… Nic – wyszeptała
- Skoro to dla ciebie takie ważne… Dobrze, porozmawiam z resztą. Jak nie będą chcieli jechać, to pojadę z tobą sam. – uśmiechnął się do niej ciepło

Początek, jak w sumie cała reszta również, mojego wampirzego życia nie był najłatwiejszy. Żeby nie powiedzieć, że był okrutnie trudny… Gdyby nie Jake to na pewno nie dotarłabym dalej. Eh, zawsze gdyby nie ktoś… Na początku te „ktosie” podsyłane były przez przypadek bardziej lub mniej przypadkowy, potem sama ich dobierałam. Najprawdopodobniej. Nie pamiętałam swojego przemienienia. Nie pamiętałam podróży z Londynu do Nowego Yorku. Nie pamiętałam niczego sprzed obudzenia się na molo. Rok 1938 był to dziwny rok…

- He he, Pepper-Box, patrz jaka napruta laseczka! Podbijamy? – Epoksy wskazał kumplowi wymiotującą pod ścianą kobietę. Trzymała się jedną dłonią budynku, by nie upaść. Podeszli bliżej.
Dziewczyna okazała się być najśliczniejszą istotą, jaką mieli okazję oglądać w swoim życiu. Miała długie, sięgające do pasa, kręcone, płomiennie rude włosy. Okalały one gęstą burzą jasną twarz figlarnie upstrzoną na nosie i kościach policzkowych jasnymi piegami. W tej twarzy najbardziej uwagę zwracały jednak wielkie, szmaragdowozielone, w tej chwili nieco zamglone oczy.
- Czujesz? – Epoksy wciągnął powietrze
- Krew? – Pepper-Box spojrzał w dół. Dziewczyna wymiotowała krwią. Zanim znaleźli się przy niej osunęła się nieprzytomnie na ziemię.
- O żesz w mordę! – Pepper-Box klęknął przy kobiecie. Męskim okiem na szybko i zupełnie nieświadomie ocenił jej wiek. Jakieś dwadzieścia sześć-siedem lat, nie więcej.
- Żyje? – Epoksy nachylił się nad nim
- Chyba żyje – głos Pepper-Box ‘a jeszcze nigdy nie był tak suchy jak papier. Odgarnął pukiel włosów z szyi nieznajomej i ich oczom ukazały się dwa nabrzmiałe, sine już ślady po ukąszeniu. Tylko jedna istota na świecie pozostawia po sobie taki ślad… Wampir.
- Tak jakby żyje… Trzeba zabrać ją stąd. I to jak najszybciej. – Pepper-Box wziął dziewczynę na ręce i ruszył pewnym, równym krokiem w stronę doków, gdzie akurat mieli swoją tymczasową kryjówkę.
Minął baraki i otworzył drzwi niewielkiej, ukrytej pomiędzy budynkami szopy za pomocą podeszwy buta. Jake siedzący w środku nad planami tutejszego banku podniósł ze złością głowę. Gniew natychmiast ustąpił jednak zaciekawieniu, gdy na rękach kumpla zobaczył rudą, śliczną istotkę.
- Nie mówiłem ci, żebyś nie bawił się zbyt długo jedzeniem?
- To nie jedzenie. – położył dziewczynę na łóżku. – to wampir. Mam wrażenie, że jeszcze nie do końca świadomy tego, że jest wampirem. Spójrz na ślady na szyi… Na błękitne żyłki, które idą w stronę serca. Niedawno ktoś ją przemienił…
-Co?! – Jake zerwał się z miejsca i podszedł szybkim krokiem do Pepper-Box ‘a. zajrzał mu przez ramię i przyjrzał się leżącej na materacu kobiecie. Dwudziestoparoletnia Irlandka. Urocze stworzenie, zupełnie teraz bezbronne. Plastelina… Ciekawe, co uda się z niej ulepić…
- Co z nią zrobimy? - W drzwiach stanął Epoksy
- Jeszcze nie wiem. Poczekamy aż się obudzi, może czegoś od niej się dowiemy… - usiadł znów nad planami. Pepper-Box wzruszył ramionami i rozwalił się na trzeszczącym, drewnianym krześle stojącym obok koleboczącego się stolika. Epoksy usiadł naprzeciw niego i wyciągnął zmiętą talię poznaczonych kart. Rozdał. Jak zawsze przegrał z kretesem. Nie znał nikogo, kto kiedykolwiek wygrałby z Pepper-Box ‘em w pokera. Jake podniósł głowę znad swojej „pracy domowej”. Dziewczyna poruszyła się i jęknęła cicho. Brunet wstał i podszedł do łóżka, na którym leżała. Pepper-Box i Epoksy przerwali grę i zgodnie odwrócili się na krzesłach w stronę nieznajomej. Powoli podniosła powieki. Rozejrzała się zmęczonym wzrokiem po pokoju, jej spojrzenie zatrzymało się na Jake ‘u. chciała usiąść, lecz ruch, który wykonała był zbyt gwałtowny dla jej wymęczonego ostatnimi wydarzeniami organizmu i powrotem opadła na posłanie. Przymknęła oczy i odetchnęła ciężko.
- Witaj księżniczko. – Jake przysunął sobie stołek koło łóżka i oparł łokcie o kolana przyglądając się kobiecie. Był przygotowany na każdą ewentualność, na każde jedno zachowanie dziewczyny. Odwróciła powoli głowę w jego stronę i spojrzała na niego wielkimi, zielonymi jak wiosenna trawa oczami.
- Gdzie jestem? – spytała prawie szeptem
- Właściwie najlepszą odpowiedzią na twoje pytanie byłoby : tu.
- Tu, to znaczy gdzie?
- No, tu… W małej, zapyziałej szopie przystosowanej do skromnej egzystencji, znajdującej się w mało odwiedzanej części doków Nowego Yorku – dziewczyna słysząc to zmarszczyła brwi
- Nowy York? Kpisz pan ze mnie?
- Daleki jestem od tego… Epoksy i Pepper-Box znaleźli cię w porcie. Ciesz się, że oni… - kobieta przymknęła oczy
- Pewnie czujesz się dziwnie… Jeżeli zacznie ci się kręcić w głowie, jeżeli będziesz miała wrażenie, że twoja wyobraźnia płata ci figle podsyłając różne obrazy, jeżeli będziesz czuła zimno lub gorąco, nie zwracaj uwagi. To normalne. To będzie twój nowy instynkt – Jake chciał wybadać jak dużo o sobie wiedziała. Widział, jak rana na jej szyi na jego oczach zaczęła się zmniejszać, aż w końcu przybrała postać dwóch sinych punktów. Odruchowo potarł własną szyję, na której znajdowało się dokładnie takie samo znamię Przemienienia. Nigdy w życiu jeszcze nie widział, by czyjekolwiek rany goiły się tak szybko, jak u tej dziewczyny.
- Ja jestem Jake. To jest Epoksy, a to Pepper-Box – wskazał dłonią na chłopaków, dziewczyna spojrzała na nich i ledwo zauważalnie skinęła im głową. – A ty, księżniczko? Nazywasz się jakoś?
- Jestem… - i w tym momencie w jej głowie pojawiła się czarna, paraliżująca strachem pustka… - Jestem… - zmarszczyła brwi. – nie pamiętam… Nic nie pamiętam… - w jej oczach zakwitł strach.
- Eh, Kotku, to będzie trudniejsze, niż się na początku wydawało…
- Co?! Co będzie trudniejsze?!
- Zacznijmy od początku… Jesteś wampirem.

To było naprawdę ciekawe uczucie… Nie codziennie człowiek dowiaduje się, że będzie nieśmiertelny, przynajmniej, dopóki ktoś go nie zabije. Że nie będzie się starzał. Że nie będzie chorował. Że aby żyć będzie musiał pić ludzką krew. Trudno jest to wszystko przyjąć ze stoickim spokojem, wierzcie mi. Ja też tego tak nie przyjęłam. Histeria to mało powiedziane.

Jake jak obiecał pojechał ze mną do Londynu. Jakby wyczuł, że nie za bardzo chcę się dzielić ze wszystkimi moimi wspomnieniami, których de facto już jeszcze nie posiadałam, wyznaczył chłopakom jakieś fajne zadanko na terenie Chicago. Oni chyba też się domyślili o co chodzi. W każdym bądź razie byli bardzo wyrozumiali, taktowni i delikatni na swój indywidualistyczny, jak to każdy wampir, sposób. Gdyby nie to, że Londyn jak zawsze był zamglony mogłabym powiedzieć, że szłam jak przez mgłę… Ale taką duchową. Tak naprawdę nie wiedziałam, czego szukam, kogo chcę spotkać i co zobaczyć. Moje nogi zaprowadziły mnie do dworku położonego na obrzeżach Londynu. Jak każdy drapieżnik nie miałam problemu z niezauważonym podejściem do okien. W sypialni, spał mały chłopiec i nieco tylko od niego starsza dziewczynka. Chłopiec miał czarne, kręcone włosy. Jak jego ojciec, pomyślałam, choć nie miałam pojęcia, skąd taka myśl pojawiła się w mojej głowie. Dziewczynka poruszyła się i przekręciła na drugi bok. I wtedy zobaczyłam małą kopię siebie. To były moje dzieci, które kiedyś urodziłam, karmiłam własną piersią, tuliłam, gdy płakały, opowiadałam bajki, by dobrze spały. Przypomniały mi się wszystkie chwile spędzone z nimi. I nie poczułam zupełnie nic. Wewnątrz mnie była tylko pustka. Z matczynej miłości nie pozostał nawet proch. Oparłam dłonie na szybie. Ktoś wszedł do pokoju. Mężczyzna około trzydziestki, przystojny, o gęstych, szpakowatych włosach. Zobaczył mnie. Nasze spojrzenia spotkały się na chwilę.
- Rachel! – wychrypiał bardziej niż powiedział. A ja wiedziałam już, że Rachel to ja. Uciekłam. Szybko, jak przystało na wampira. Wybiegłam z posesji z mętlikiem w głowie. Jonatan. To był Jonatan. Mój mąż. I znowu ta pustka. Znowu to nic. Jake stanął za mną, nawet nie wiem kiedy. Obiął mnie mocno. Nie płakałam. Nie miałam za czym. Nie tęskniłam, więc nie cierpiałam. Po prostu nie rozumiałam, dlaczego nie czuję nic z tego, co łączyło mnie z tymi ludźmi. Jake nie powiedział nic. Po prostu trzymał mnie w ramionach i gładził delikatnie po włosach. Gdy moje galopujące myśli się uspokoiły spojrzał mi prosto w oczy, wziął za rękę i pociągnął za sobą. Zeszliśmy ze wzgórza w stronę niewielkiego zagajnika. Przekroczyliśmy mosiężne bramy cmentarza. Jake stanął nad świeżym nagrobkiem i podał mi czerwonego goździka. Pułkownikowa hrabina Rachel Morrigan,z domu Northamber, urodzona drugiego dnia maja roku Pańskiego 1916, zabrana na Boże łono przemocą trzeciego września 1938. Spoczywaj w pokoju. Położyłam kwiatka na ubitej ziemi i spojrzałam jeszcze raz na nagrobek. Rachel Morrigan umarła.

-Skąd wiedziałeś? – Rachel patrzyła pustym, wypranym ze wszelkich emocji spojrzeniem przed siebie. Jake odpalił cuchnącego skręta i otwarł okno samochodu. Przyspieszył.
- Nie było to trudne. Ciągnęło cię do Londynu. Założyłem, że do New York przybyłaś nie dawno – Jake powoli wypowiadał słowa. Ważył każdy wyraz. Zerkał przy tym uważnie na Rachel. Nie mógł jej przecież powiedzieć wprost, że bezczelnie grzebał telepatycznie w jej umyśle… To, co tam zobaczył wcale mu się nie podobało… Spotkał kiedyś wampira, który przemienił Rachel. Ale na pewno jej tego nie powie. Nigdy. W umyśle Rachel nie zobaczył za wiele, jej wspomnienia były bardzo chaotyczne, myśli biegły różnymi torami jednocześnie przeplatając się, krzyżując, zawijając i po pewnym czasie ginąc w innych myślach. Mnóstwo obrazów, szybkie migawki z przeszłości… ale zobaczył wystarczająco. Wiedział, jak się nazywa. Kim była jej rodzina, przynajmniej w ogólnym zarysie.
- Że dopiero w drodze została ś Przemieniona. Jak tu przypłynęliśmy, to zajrzałem do biblioteki. Prasa może nie działa jak trzeba, ja jednak znalazłem to, czego szukałem. Znalazłem twój nekrolog, Kotek. Nawet jakiś artykuł był, za zdjęciem. I gdy zobaczyłem zdjęcie byłem już w stu procentach pewny, że Rachel Morrigan to ty. Potem odnalazłem dom pułkownika Morrigana, co nie było żadnym wyzwaniem. Następnie odwiedziłem cmentarz. Ot, cała historia. – Rachel nawet nie mrugnęła podczas jego monologu. Właściwie to prawie go nie słuchała. Zajęta była smakowaniem braku uczuć wobec tych, których kiedyś tak mocno przecież kochała… Nie mogła pojąć, jak to się mogło stać, że to wszystko tak nagle zgasło.
- Co teraz? – Jake wyrzucił niedopałek przez okno i je zamknął.
- Jak to: co teraz?
- Nie możesz zmienić przeszłości, ale przeszłość może zmienić ciebie, Kotku. Zawsze powraca, by cię zmienić. Zarówno teraźniejszość jak i przyszłość. Poznałaś przeszłość, jaką drogę zamierzasz wytyczyć swojej przyszłości ?– Rachel spojrzała na niego uważnie, po raz pierwszy od wizyty na cmentarzu przytomnie
- Nie wiem, Jake, po prostu nie wiem. Nie mogę wrócić. Nie widzę w tym sensu.
- Pewien skurwiel, o którym na pewno słyszałaś, którego być może miałaś nieszczęście nawet poznać, David Lloyd George, powiedział kiedyś bardzo mądre zdanie: „Nie bój się wielkiego kroku. Nie przeskoczysz przepaści dwoma”. I to jest to Kotku. Albo teraz dasz susa, albo spadniesz i roztrzaskasz się o kały swojej własnej przeszłości. I wtedy już nikt ci nie pomoże. Nikt. Zresztą, jak ci już wcześniej mówiłem, w naszym świecie właściwie w ogóle nie można liczyć na jakąkolwiek pomoc. Z niczyjej strony. Homo homini lupus Est. Wampirów tyczy się to w dwójnasób.
- Więc do czego tak naprawdę jestem wam potrzebna? Po co się trudzicie nad wytłumaczeniem mi wszystkiego tego, co słyszałam tylko z ust niańki będąc małą dziewczynką?! Po co, Jake, po co?
- Bo tacy jak my trzymają się razem. Bo inaczej nie przeżyją. Kiedyś ci to wytłumaczę. – potarł czoło dłoni ą. –Ale nie teraz. Niebawem odpływa nasz statek. Musimy się spieszyć – urwał i przyspieszył.

Pod koniec wojny byliśmy bardziej niż rodziną. Ja trochę już ogarnęłam się ze sobą, podjęłam się wielu rzeczy, stałam się ich wspólniczką, przestałam być tylko uczennicą. Chociaż dalej mieli mi mnóstwo do zaoferowania. Ale wszystko co dobre w końcu się kończy. Wojna, niestety, też. A wszyscy przecież powszechnie wiedzą, że Inter arma silent leges… Nas też w końcu Dura lex miało dopaść. Mieliśmy na swoim koncie mnóstwo różnych przewin. W ludzkim jak i i wampirzym kanonie prawa. Ludźmi nie specjalnie się przejmowaliśmy, prawdziwe zagrożenie, jedyne realne właściwie stanowili krwiopijcy. Wtedy nie zdawałam sobie jeszcze z tego sprawy, ale nasze jestestwo wisiało na włosku. Nie raz i nie dwa tylko dzięki brawurze, odwadze i sprytowi udawało nam się umknąć z łap Sił Specjalnych. Wampirza, nazwijmy to, „policja”, choć swoim działaniem bardziej przypominała Czekę czy Gestapo, bardzo często deptała nam po piętach. Żadne z nas nie chciało mieć z nimi bliższego spotkania. Bo doskonale zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że taka wizyta w królestwie SS (jak ładnie komponuje się z działaniem tych skurczybyków, cóż za niezwykły „zbieg okoliczności”, psiakrew) mogłaby być, i zapewne byłaby, ostatnią, jaką w swoim życiu złożylibyśmy komukolwiek. Siły Specjalne miały okropną, całkiem zasłużoną, reputację brutalnych świrów, piesków akurat rządzących osób. Dla nich liczyła się tylko misja, nic więcej.

-Gazem! – Pepper-Box wychylił się przez okno i oddał kilka celnych, jak to zwykle on, strzałów. Dwie osoby, które właśnie próbowały wsiąść do swoich samochodów upadły na ziemię obficie brocząc krwią. Epoksy nacisnął pedał gazu i zakurzony Pontiac Oldskool z 1940 roku ruszył z piskiem opon. Jake i Kotek wskoczyli na Harleya obdarzonego przez Davidsonów silnikiem Falthead WLDR i szybko wyprzedzili Epoksy ‘ego i Pepper-Box ‘a. zniknęli za najbliższym zakrętem. Usłyszeli jeszcze strzały za sobą i ryk silnika ich wiernego niczym pies Pontiaca. Jake skręcił gwałtownie w lewo i jeszcze bardziej przyspieszył. Zjechał po schodach w dół do parku, przeciął trawnik, przeskoczył nad fontanną i zniknął w ciemnościach w zaułku jednej z nienajlepszych dzielnic Londynu. Zatrzymał się.
- No i jak, Kotku? - Dziewczyna uśmiechnęła się do niego. Zsiedli z motocykla. Jake zostawił kluczyki w stacyjce. Z premedytacją.
- Nie bierzesz ich?
- Nie. Będą szukać kogoś na takim motorze, mojej twarzy właściwie nie widzieli. A tak ktoś go ukradnie i będziemy mieli kłopot z głowy. – przyciągnął Rachel do siebie i pocałował. Kobieta odwzajemniła pieszczotę. Ruszyli przytuleni zamglonymi ulicami Londynu. Wrześniowy wiatr 1945 roku rozdzierał wszechobecne mleko na mniejsze i nieco tylko bardziej przeźroczyste pasma. Jake i Kotek weszli do niedużej kamieniczki
- Twoja kolej, Kotku – mężczyzna podał jej jeden wytrych. Bez najmniejszych problemów uporała się z zamkiem od piwnicy i otworzyła z wyrazem triumfu na twarzy skrzypiące drzwi. Zeszli schodami w dół. Jake nie raz już tu był. Doszedł do ostatnich drzwi po prawej stronie i ku wielkiemu zdziwieniu Kotka wyciągnął klucz. Otworzył kłódkę i pchnął drewniane skrzydło. Pociągnął za sznurek dyndającej u sufitu nagiej żarówki. Mętne światło zalało brudnym blaskiem niewielkie pomieszczenie. Jake pchnął skrzynię, która stała przy południowej ścianie piwniczki. W podłodze znajdowała się masywna, ciężka jak cholera na pierwszy rzut oka, klapa. Mężczyzna. Pociągnął delikatnie Kotka za rękę i zamknął za nia drzwi z powrotem na kłódkę. Wyciągnął z kufra latarkę i zgasił światło włączając taken blackera. Podszedł do klapy i podniósł ja jednym szarpnięciem. Wskazał kobiecie dłonią, że ma iść przodem. Usłuchała bez słowa. Klapa zgrzytnęła ponownie zamykając się nad ich głowami. Jake wyminął Rachel na schodach i ruszył pierwszy. Znów pociągnął za identyczny jak na górze sznurek zapalający nieosłoniętą żadnym kloszem żarówkę. Pokoik, o ile takim mianem można nazwać podpiwniczenie przystosowane do potrzeb schronu, był nieduży. Pod ścianą stało sprężynowe łóżko, obok niego jakaś mała szafeczka. Na przeciwległej ścianie chybotała się wielka, stara szafa trzeszcząca na swych trzech zamiast czterech nóżkach. Po środku, pod samą żarówką znajdował się okrągły stół, z którego płatami schodził bordowy lakier. Naokoło stołu były cztery całkiem solidnie w porównaniu z całą resztą wyglądające krzesła.
- Rozgość się, kochanie – znów pocałował kobietę, tym razem bardziej łapczywie. Zarzuciła mu ręce na szyję i przywarła do niego całym drobnym ciałem. Przytulił ją mocniej do siebie i postąpił parę kroków w stronę nie najwygodniejszego, ale zawsze jakiegoś, łóżka. Opadli na nie oboje wśród własnych westchnień, przyspieszonych oddechów i jęków zdecydowanie protestujących starych, przerdzewiałych sprężyn.
Pepper-Box znów wychylił się przez okno i znów nie chybił. Epoksy jechał równo, jak przystało na doskonałego kierowcę. Pół godziny pościgu wystarczyły, by skutecznie zgubił plejadę siedzącą mu na ogonie.
- To dokąd?
- Do jakiejś meliny. Najlepiej do lakierni, przy okazji zmienimy sobie kolor i blachy. – Epoksy skinął głową i obrał zamierzony kierunek. Po kilku minutach wjechali do Docklands. Zniknęli w magazynach nabrzeżnych, gdzie znajdował się ich mały warsztat.
- No to mamy spokój. – Epoksy spojrzał na zegarek; dochodziła szósta, niebawem będzie świtać. Oby tylko dzień był słoneczny, wtedy mogliby spać spokojnie.
- Gdzie Jake i Kotek? – spojrzał na Pepper-Box ’a. ten wykrzywił usta w kwaśnym grymasie
- Domyśl się.
- No tak… Tak swoją drogą, to zamieniłbym się z nim.
- He he, kto by się nie zamienił – puścił Epoksemu oczko - swoją drogą zastanawiam się, ile ze sobą wytrzymają
- Nie no, pół roku to jak na Jake ‘a mega długo. Chyba naprawdę go trafiło. – podszedł do metalowej szafy, otworzył ją na oścież i zajrzał do środka
- Jaki kolor?
- Zielony?
- Czemu zielony?
- Bo to kolor nadziei?
- Ja tam wolałbym, żeby nikt tu nie był przy nadziei, bo wtedy wszystko się posypie w pizdu
- Żółty?
- Nie no, Pepper-Box, ty jak już wybierzesz, to szkoda gadać. Mógłbyś zostać królem wiejskiego kiczu z palcem w dupie
- Pierdol się, Mike. Biały
- No, od razu zacząłeś gadać z sensem – wyciągnął biały lakier.




Odpowiedz
#2
Skoro Nina, to jest morderczynią. NIEWAŻNE piszemy razem. WCALE też piszemy razem, wielkie nieba, nie załamuj mnie!
O rany, o nie, znowu wampiry - tak mam ochotę zakrzyknąć po przeczytaniu wstępu, który zapowiada nam historię oklepaną jak schabowe z trzeciej ręki.
Jedźmy dalej.
"A teraz streszczamy się. – w oddali słychać było" - jeśli po 'się' postawiłaś kropkę, to 'w' powinno być z wielkiej, czyli 'W'. (Ten błąd powtarza się wiele razy).
'o następnym ataku z powietrza' - gdzie kropka? (Ten też).
Co to jest 'Pontiac Oldskul'?
'gdzie psy szczekały dupami, a tutejsza ludność' - skoro jadą tam, to i ludność tamtejsza. Tekst o słońcu, jakkolwiek oryginalny, pasuje do klimatu opowiadania jak pięść do kożucha. Gdyby powiedział to któryś z bohaterów byłoby jeszcze ok, ale jako opis ssie.
'przyczajona wioska.' - nie potrafię sobie tego wyobrazić Big Grin
'- Uwielbiam wojnę – Jake rozparł się wygodnie na siedzeniu i rozmarzył się.' - powtórzenie 'się' i powtórzenie tekstu o wojnie. Brzmi paskudnie, nie zrobiłaś nic, żeby to załagodzić.
'führerem'
'Zawsze. A teraz jak zawsze' - znów powtórzenie.

To tyle. Więcej czytać mi się nie chce. Historia nie zaciekawia, temat 'wampiry' przyprawia o odruch zamknięcia strony z opowiadaniem, a pod względem pisowni - katastrofa. Ale pracuj, pracuj dalej - to daje efekty.
I czytaj co napisałaś, zanim wrzucisz to gdziekolwiek. Pozdro!


Odpowiedz
#3
Dzięki za cierpliwość, dzięki za odpowiedź Smile
Jakim cudem kwiatek z "wcale" się pojawił nie wiem, aż mi wstyd, chyba do końca tygodnia z domu nie wyjdę :/
Cieszę się, że zwróciłeś uwagę na rzeczy, które mnie umknęły. A pracować będę, wszak nie od razu Trylogię napisano Wink
Marks BorderPrincess napisał(a):Kto tam był sędzią, bo czegoś nie czaje. Skoro Laik zaledwie kopnął w udo, a Andrzej trafił z pięści w twarz, to czemu Laik wygrał turniej?

Odpowiedz
#4
Z Trylogią masz jak najbardziej rację, może lepiej by było gdybyś zaczęła od krótszych rzeczy, od ćwiczeń z łatwiejszym przeciwnikiem, zamiast od razu na Tysona się rzucać Wink pomyśl nie tylko nad ciekawszą fabułą, ale i nad postaciami. Próbuj też prostsze rzeczy opisywać ciekawiej, barwniej, inaczej. Uwolnij umysł Wink
Odpowiedz
#5
Yes, my master Wink
Anyway, ten fragment jest mocno zakurzony, nie wiem, czy będę próbowała doprowadzać go do stanu używalności, czy po prostu porzucę gdzieś w pomroce dziejów. Tak czy inaczej nie przestanę, no, chyba że ktoś mnie zastrzeli Smile
Marks BorderPrincess napisał(a):Kto tam był sędzią, bo czegoś nie czaje. Skoro Laik zaledwie kopnął w udo, a Andrzej trafił z pięści w twarz, to czemu Laik wygrał turniej?

Odpowiedz
#6
OK.
Przeczytane.

Ogólnie muszę powiedzieć, że miejscami masz całkiem dobry styl. Wybrałaś sobie trudną epokę, musze powiedzieć - i zupełnie nie wiem dlaczego, bo ona w ogóle praktycznie nie gra. Londyn, Nowy Jork w tamtych czasach miały bardzo specyficzny klimat (wojna/wielkie święto bo właśnie się skończyła). Nie wiem na ile zrobiłaś research dotyczący przedziału czasowego - a w takim wypadku to trzeba zrobić, inaczej dobre wrażenie szlag trafia.

Mam poważny problem z wampirami - żeby to się obecnie sprzedało musisz mieć turbo dobry pomysł co z nimi zrobić/jak ich opisać i to musi być pomysł od samego początku - bo inaczej samo ich istnienie zniechęca - Zmierzch zrobił krzywdę wszystkim.
Tymczasem tutaj, szczerze mówiąc masz
a. Wapirzycę
b. Młodą
c. Atrakcyjną
d. Zabójczynię, czyli - klisza na kliszy. Dlatego to wymaga ekstra uwagi, której na razie nie widać.
Nie wątpię, że fakt bycia wampirzycą ma wielkie znaczenie - po prostu nie widać go, równie dobrze mogłaby być zwykłą zabójczynią - i nic by sie tu nie zmieniło (bądź prawie nic).

Styl, o ile nie ma wpadek, jest całkiem ok - to znaczy oczywiście trzebaby nad typ przysiąść, ale da się to czytać. Mocno przeszkadza - mnie - przeskakiwanie z pierwszej do trzeciej osoby.
Może warto jakos rozdzielać te sceny, dodawać daty, albo co?

Fragmenty w rodzaju "Rachel umarła pewnej nocy podczas Międzywojnia zabrana na wycieczkę po śmierci i zaproszona na spotkanie z mrokiem… " bolą. Warto przeredagować, żeby nie brzmiały tak mroczno-podniośle.

Postacie
Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że nie opierasz ich na zachowaniach tylko umiejętnościach. Mike - doskonały kierowca i chemik, Pepper box - super strzelec. Jake w tym świetle ma jedną cechę - "bohaterka na niego leci". Różnią się czyms poza tym? Może warto napisać o nich coś więcej, niech mają jakieś charakterystyczne zachowanie, cokolwiek co pozwoli ich rozróżnić.

Problemy:

1. Pani pułkownikowa, ktośtam ktośtam, matka dwójki dzieci - co ona w ogóle robiła pogryziona przez wampira i wywieziona do Stanów ZANIM odzyskała przytomność? W tych czasach arystokratki raczej nie wychodziły same z domu - a jednak mąż zdążył ją pochować.
2. Zupełnie nie kupuje mnie scena odwiedzin w domu. Matka dzieci, żona faceta i tak po prostu "ach jestem wapirem, to inne życie" Właściwie dlaczego? Pranie mózgu jej zrobili? Czy od początku miała rodzinę gdzieś i tylko ucieszyła się, że ma okazję nawiać? Jak dla mnie - scena do rozwinięcia i to bardzo.
3. Widzę, że gdzie nie zbadałaś świata, nadrobiłaś w broni - tylko właściwie dlaczego zużywasz cały akapit na opis broni, opis, który w zasadzie jest nieistotny dla fabuły. To samo zresztą z materiałami wybuchowymi. Po co?

4. Przy zamachu - właśnie wyjęli swojemu turbowrogowi, osobie potężnej i w ogóle członka rodziny. Zero pościgu. Zero atmosfery choćby napięcia. Nie, no zabili i już.

5. Jeśli wapiry mogą rozmawiać poprzez myśli, to dlaczego w ogóle rozmawiają inaczej? Po co? Dotyczy to zwłaszcza momentu kiedy dyskutowali o działce Kotki - CHCIELI, żeby usłyszała, że mają różne zdania?

6. "Harley obdarowany przez Davidsonów" - źle brzmi.

7. Nie jestem przekonany, czy samochód z lat 40tych mógł po prostu zrobić nawrót o 180 stopni w sposób, jaki to sugerujesz, ale mogę sie mylić.

8. Jeśli to wampiry, zatem - zakładam - istoty które mają problem ze światłem dziennym - może warto by było skomentować jakoś podróż przez atlantyk.

9. Złoto. Złoto jest ciężkie. Bardzo cięzkie nawet. Nie jestem pewien, czy jakikolwiek worek jest w stanie wyrobić taki ciężar (znaczy "ciężar pełnego worka złota")

10. W pewnym momencie podczas zamachu Epoksy zaczyna strzelać z TommyGuna. Broń nie jest opisana wcześniej w żadnym momencie wygląda jakby po prostu nagle pojawiała mu się w dłoniach. To, że policjant ma broń, jest rzeczą domyślną, to że ma ją ( i to tommyguna, który jest spory) facet w samochodzie - nalezy zaznaczyć wcześniej.

11. Skoro Pepperbox zawsze wie szybciej niż ty o strzelaniu i zawsze jest szybszy to jakim cudem wygrywa tylko o ułamki sekund?

Podejrzewam, że jest tego więcej, ale niestety ostatnio nie mam tyle czasu na czytanie ile bym chciał. Pracuj, bo może sie okazać, że warto.

PS. Właściwie gdzie tu jest steampunk? To po prostu świat doby wojny.
Odpowiedz
#7
Ish, bardzo dziękuję Ci za komentarz, za to, że chciało Ci się przebrnąć przez tekst Smile. Twoje rady są bardzo dla mnie ważne i pomocne, dziękuję zarówno za dobre słowo, jak i krytykę (za tę drugą chyba nawet bardziej). Spróbuję to trochę urealnić, przeredagować, kto wie, może coś z tego jeszcze będzie...

Tak czy inaczej jeszcze raz dziękuję za Twoje zdanie Big Grin
Marks BorderPrincess napisał(a):Kto tam był sędzią, bo czegoś nie czaje. Skoro Laik zaledwie kopnął w udo, a Andrzej trafił z pięści w twarz, to czemu Laik wygrał turniej?

Odpowiedz
#8
No okey. Było trochę wpadek. Warto nad tekstem popracować. Ale z drugiej strony jak na Inkowe realia prezentował co najmniej znośny poziom. Ja przeczytałem go z zainteresowaniem.
Faktycznie postaci są dość płaskie i brakuje im barwy. Sama główna bohaterka też jest trochę papierowa. Niby wiemy że jest śliczna, i została wampirem wbrew sobie, ale to wszystko. Stanowczo za mało żeby ją polubić i się utożsamić.
Właściwie robi te wszystkie rzeczy, ale nie ma w niej żadnego konfliktu moralnego. Brakuje napięcia, czegoś co było by motorem działania. Dlatego opowiadanie, mimo że napisane dość dobrze jest takie, żeby użyć właściwego słowa, "Jałowe". To niestety często popełniany grzech.
Powiem Ci szczerze, Nawet jeśli tekst zbudowany jest na zasadzie nałożonych na siebie klisz, takich stereotypów postaci i zdarzeń, ale zrobione jest to dobrze, z zamysłem i odpowiednią dozą głębi. Jeśli postacie są mimo sztampowości autentyczne, a akcja odpowiednio dramatyczna i dynamiczna, to jestem to kalkowanie w stanie wybaczyć. W końcu nie wszystko musi być odkrywcze. Ba nawet najbardziej kasowe filmy kina popularnego odkrywcze nawet być nie próbowały, a jednak sprzedały się świetnie. Jednak gdy opowiesz tak sobie, od niechcenia, historyjkę o wampirach to zapewne szału nie będzie.
Z warsztatem technicznym jest dość dobrze, co jednak nie zwalnia Cię od jego doskonalenia.
Dużo weny życzę. Daję 5/10 punktów.

corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości