Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Bez tytułu
#1
W oknach kamienicy przy Abdenstrasse można było zaobserwować tylko jedno pomieszczenie. Jednakże było one widoczne tylko z podwórza,
a reszta mieszkań była spowita ciemnością.
W oknie tego pokoju nie można było zobaczyć kogokolwiek. Młody, bo zaledwie 26 – letni Hans siedział obecnie przy drewnianym biurku i przy zapalonej lampy naftowej czynił ostatnie przygotowania do wyruszenia
w podróż. Cóż jeszcze tylko kilka godzin i machina wojenna ruszy na Polskę. Kurde, trzeba się stawić jutro do Cottbusu i czekać tam na wyjazd do tej Ostrawy, czy jak to się tam nazywa za południową granicą Polski. Spojrzał na zegarek
– cholera już po dziesiątej, trzeba iść spać i się wyspać. Następnie
o piątej wstać i pójść na dworzec. Jutro dokończę. Rzucił pozostałe rzeczy na biurko, a kilka minut później już leżał
w łóżku. Momentalnie zasnął. Zdawało mu się jakby spał zaledwie godzinę, gdy zadzwonił budzik i wygramolił się spod kołdry.
Poszedł do łazienki, potem zrobił sobie śniadanie, a następnie dokończył pakowanie pozostałych rzeczy do plecaka i opuścił mieszkanie starając się nie robiąc hałasu, który by obudził rodziców.
Mimo wczesnej pory dnia było dość ciepło na dworze. Poszedł kilkanaście metrów prosto, po czym skręcił w lewo w Wilhelmstrasse, którą trzeba było dość długo iść zanim natrafiło się na kolejne skrzyżowanie. Dziwnie się czuł idąc przez opustoszałe ulice, na które były powoli „zalewane” blaskiem wschodzącego słońca. Szedł przez kilkanaście minut mijając po drodze między innymi kawiarnie „Hermenegilda”, czy też pozabijane deskami byłe sklepy żydowskie – pozostałość po „nocy kryształowej”. Po drodze wszedł jeszcze po drodze do kiosku i kupił Das Reich – lubił być na bieżąco z informacjami na temat sytuacji politycznej w Europie, szczególnie teraz dosłownie przededniu wojny polsko - niemieckiej oraz stanu niemieckiej gospodarki Kiedy już doszedł przed reprezentatywny budynek z kolumnami opatrzony napisem
„Hauptbahnhoff – Hannover” ucieszył się i wszedł po schodach do praktycznie pustego budynku. Jedynie w dwóch kasach biletowych siedziały kasjerki. Jedna z nich miała podkrążone oczy, a druga praktycznie przysypiała. Podszedł do pierwszej z brzegu i powiedział:
- Bilet do Cottbusu. Nazwisko Stamseinn. – ta spojrzała na niego nieprzytomnym wzrokiem, po czym schyliła się i pod ladą pogrzebała chwilę i podała mu dany bilet.
- Danke. – mruknął, a ona coś tam burknęła pod nosem i spuściła głowę.
Wyszedł na peron i usiadł na najbliższej ławce. Wiedział, że jego pociąg odjeżdża o szóstej czterdzieści pięć. Gdy tylko nadjechał jego transport wszedł do niego i zajął wygodne miejsce pod oknem. Rzucił plecak na podłogę i zajął się lekturą gazety. Jadąc nie natrafił na dużą ilość wsiadających. Dzięki temu miał spokój. Nie słyszał gadających na pół pociągu Niemek konwersujących na temat absurdalnie wysokich cen jaj na wsi czy też czegoś innego równie idiotycznego.
W Das Reich opisywali głównie sytuację polityczną w Europie. Oczywiście artykuł na pierwszej stronie był o inwazji armii niemieckiej na Polskę
i wysłaniu not dyplomatycznych przez Anglię do Niemiec nawołującą do zaprzestania działań wojennych. Jakież to dla nich typowe. Angole wchodzą z kimś w sojusz, a gdy ten ktoś ma kłopoty to się na niego wypną lub wyślą noty dyplomatyczne do agresora czy też agresorów. Poszedł do warsu i zamówił mocne piwo. Podróż dłużyła mu się niemiłosiernie, w pociągu nie było nikogo z kim mógłby pogadać. Jedyną rzeczą, jaką mógł robić po przeczytaniu gazety to podziwianie zmieniającego się krajobrazu za oknem. Po około 8 godzinach jazdy dotarli wreszcie do Cottbusu. Wyszedł przed dworzec, obejrzał się,
a następnie podszedł do dwóch eleganckich panów we frakach i zapytał się:
- Wo ist Goringstrasse?
Wytłumaczyli mu. Zdziwił się, bo niby trasa była skomplikowana, lecz
w rzeczywistości po kilku minutach doszedł do kwatery Gestapo. Wszedł do środka. Po lewej stronie znajdowała się rejestracja. Podszedł
i powiedział:
- Do Ernsta Klugera.
- Name? – zapytał wysoki urzędnik w czarnym mundurze z czerwoną opaską ze swastyką na ramieniu.
- Hans Stamseinn – odpowiedział.
Urzędnik coś tam sprawdził w papierach, po czym odrzekł:
- In ordnung. Zimmer 12.
- Danke.
Potem Hans skierował się w stronę korytarza. W około pół minuty znalazł pokój nr 12. Zapukał
i wszedł. Za biurkiem siedział średniej budowy mężczyzna w średnim wieku z wąsem
w czarnym mundurze – takim samym jaki miał ten urzędnik. Pokój był dość skromnie urządzony. Pod jedną ścianą była drewniana szafa, a przy drugiej była komoda, na której stała jakaś nalewka. Podszedł do biurka. Szef powiedział:
- Witam! Przedstaw się.
- Hans Stamseinn. Miałem się dzisiaj stawić na służbie.
- Stamseinn, Tak? Acha, rzeczywiście. Moja jednostka, a teraz także twoja to Gruppe IV A2, co zapewne wiesz. Nasze zadanie ma polegać na zwalczaniu dywersji, której będzie na pewno dużo
w Polsce w czasie okupacji. W skład naszej grupy wejdzie jeszcze siedmiu żołnierzy.
W porządku. Masz jakieś pytania.
- Tak, jedno. Kiedy wyjeżdżamy do Polski?
- Najpewniej za kilka lub kilkanaście dni, gdy sytuacja na froncie się ustabilizuje. Teraz poproszę Wehrpass i Schiessbuch.
Hasn wyciągnął je z plecaka i podał dowódcy. Ten otworzył Wehrpass na pierwszej stronie, po czym odłożył na stosiku innych dokumentów.
- W porządku. Inni żołnierze już są. Idź i zapoznaj się z nimi. Zamieszkacie w pokoju nr 34. Jest na drugim piętrze.
Młody żołnierz i zanim się skierował do wyjścia powiedział:
- Auf wiedersehen.
W tym samym czasie na Morzu Północnym płynęły trzy okręty wojskowe. Każdy z nich był zaopatrzony w biało - czerwoną banderę ze złotym znakiem na środku. Były to ocalałe jednostki polskiej marynarki wojennej, które zostały skierowane do zatoki Firth of Forth znajdującej się w Leith w Szkocji w ramach planu „Pekin”. Na jednym z tej grupy niszczycieli – dokładnie na ORP Błyskawica służył starszy mat Bartłomiej Kuciński. Był jednym z bardziej doświadczonych młodszych podoficerów, którzy stanowili dość liczną grupę na pokładzie. Służył wcześniej na zbudowanym przez Francuzów ORP Wicher. Bardzo się ucieszył
z przeniesienia go na ORP Błyskawica. Ten okręt był o wiele lepiej zbudowany i wyposażony niż tamten francuski chłam. Cóż Brytyjczycy zawsze przodowali w budownictwie okrętów. Stocznia w Cowes szczyciła się tym okrętem, że jest on jej najlepiej wykonanym dotychczas projektem dla zagranicznej armii. Była szesnasta, gdy patrzył na ciągnące się w nieskończoność połacie granatowej wody. Czasami jednak patrzył
w dal na obydwie burty w poszukiwaniu jakichkolwiek oznak wrogich jednostek. To popołudnie zapowiadało się spokojnie. Byli już dość niedaleko ich celu podróży. Cieszył się, ponieważ nienawidził popołudniowych zmian. Jak wiele bym dał, aby teraz być w domu
z rodziną lub grać na jakimś weselu w rodzinnym kraju. Bartłomiej był świetnym muzykiem. Uczył się w Miejskim Konserwatorium Muzycznym
w Bydgoszczy. Jednym z jego wykładowców był sam Alfons Rezler. To były dobre czasy. Pamiętam jak grywaliśmy na weselach, jak ludzie się wtedy bawili. Czasami nie mogłem się wyspać porządnie, ale aby zarobić trzeba było grać. Mam nadzieję, że w tej całej Wielkiej Brytanii pogram trochę na trąbce. Podczas, gdy on wyszukiwał wzrokiem wrogich jednostek na morzu i powietrzu, kontradmirał Włodzimierz Kotrębski siedział w swojej kajucie rozmyślając co zrobić, gdy Anglicy internują jego jednostkę ze swoich portów. Gdzie tu się udać? Może do Francji? To nasz sojusznik, co prawda tchórzliwy, ale zawsze sojusznik. Może do Hiszpanii. Nie. Franco trzyma z faszystami, a co się z tym wiąże, z Hitlerem. Pozostaje jeszcze Portugalia. Cóż, najlepszym wyborem będzie Francja. Wziął z półki zbiór wierszy Kochanowskiego
i pogrążył się w lekturze.
Kilkaset mil dalej w środku Londynu w eleganckim gabinecie pełnym obrazów autorstwa znanych malarzy polskich, jak i angielskich siedział ambasador RP Edward Bernard Raczyński. Jeden z obrazów był autorstwa samego Artura Grottgera, który był przyjacielem jego ojca – Edwarda Aleksandra Raczyńskiego oraz ulubionym malarzem jego matki – Róży Potockiej, której namalował jej portret – miniaturkę. Trzymał go na swoim biurku, odwróconego do siebie. Ślęczał właśnie nad jakimiś angielskimi dokumentami, które podesłał mu Chamberlain. Zaledwie wczoraj rozmawiał z szefem rządu Jej Królewskiej Mości na temat ewentualnego pozostawienia jednostek Marynarki Wojennej RP w portach w Plymouth oraz Dover. Sytuacja wciąż nie wyglądała kolorowo. Parlament wciąż debatował w sprawie „wejścia” Wielkiej Brytanii w stan wojny nie tylko
z III Rzeszą, ale także Japonią i Włochami, czyli ze wszystkimi państwami Osi. Dużą część angielskich parlamentarzystów była za tym pomysłem, ale to nie wystarczyłoby, gdyby doszło do głosowania. Wraz ze swoim przyjacielem - Winstonem Churchill, znanym i szanowanym politykiem oraz historykiem, a od niedawna także Pierwszym Lordem Admiralicji był umówiony na siedemnastą w sprawie jutrzejszego przemówienia Pierwszego Lorda w parlamencie. Musieli uzgodnić wszystkie ewentualne warunki współpracy, do jakich Winston spróbowałby nakłonić Chamberlaina. Tak, znajomość
z Churchillem przynosiła wiele korzyści. Winston często zapraszał Edwarda na zarówno prywatne spotkania, jak i duże przyjęcia, na których bywało wielu niezwykle wpływowych polityków oraz członków tej starej, dobrej arystokracji. Na takich przyjęciach nie było się, ale się „bywało”. To był wielki prestiż uczestniczyć w tych jakże eleganckich spotkaniach towarzyskich. Można było poznać tam wielu ludzi, którzy mieli koneksje praktycznie we wszystkich instytucjach Wielkiej Brytanii. Spotykał tam zarówno znanych polityków, takich jak Julian Amery,
a w zasadzie Harold Julian Amery, baron Baron of Lustleigh, Florencja Horsbrugh czy też Henry Betterton, jak i sławnych arystokratów, których przodkowie od wieków zasiadali w Izbie Lordów. Poznał już tak znanych szlachciców jak Jakub Stuart, Alfred Douglas-Hamilton, a na ostatnim przyjęciu spotkał nawet córkę lorda George’a Curzona. Bawiło się tam też wielu innych znanych
i lubianych, a także sławnych i niekoniecznie lubianych dyplomatów, polityków, arystokratów brytyjskich. Edward czasami miał dość tych sztucznych, sztywnych spotkań. Co prawda od dziecka, gdy ojciec zgodnie z tradycją wyprawiał bale on albo się ukrywał w swoim pokoju lub siedział gdzieś z boku przy stoliku, milcząc i w zasadzie nic nie robiąc. Jednakże był nauczony wszelkiej etyki jaką należy zachować w czasie takich „eventów”. Niejeden ambasador czułby się co najmniej dziwnie
w samym sercu takiego przyjęcia, ale nie on. Był do tego przyzwyczajony. Uwielbiał natomiast słuchać, jak Churchill opowiada o swojej imponującej kolekcji obrazów. Znajdowała się tam sama elita malarska. Od Rembrandta, przez Memlinga, Delacroix po Jana van Eyck’a. Po jakiejś godzinie czytania dokumentów i podpisywania ich, wsiadł do stojącego pod budynkiem ambasady Rolls-Royce’a Wraith – podarunku od rządu brytyjskiego i kazał się zawieść szoferowi do prywatnej rezydencji Churchilla znajdującej się na obrzeżach Londynu.
Odpowiedz
#2
Po kilku godzinach spędzonych w gronie nowych znajomych poczuł się zmęczony. Pożegnał się z Kurtem, Heinrichem, Michaelem i innymi i położył się spać.
Po kilku dniach w kwaterze Gestapo w Cotbussie nadszedł oczekiwany rozkaz od przełożonych. Zacząć szykować się. Jedziemy do Ostrawy, a następnie do Polski. Tego samego wieczoru wszedł do nich kriminalinspektor Kluger i powiedział im, że ich grupa będzie stacjonowała
w Lublinie pod dowództwem Wilhelma Zimmermanna. Na odchodne dodał, że dowódcę poznają jutro w czasie podróży do Lublina i że pobudka jest o piątej trzydzieści. Niezadowolone żółtodzioby zgrzytając zębami poszły spać. Nazajutrz podróż do Ostrawy, a następnie do Lublina – ich ostatecznego celu podróży ich wykończyła. Przez pół drogi grali w karty,
a następnie wraz z innymi grupami żartowali. Hans zapoznał się z kilkoma innymi gestapowcami. Śmiał się i bawił razem z nimi, lecz zarówno go, jak i pozostałych w drodze do Lublina zmorzył sen. Kiedy dojechali już do Lublina pod ich kwaterę główną, która mieściła się w tutejszym zamku, wywlekli się jakoś z ciężarówek i natychmiast poszli spać. Przez następne dwa dni zadomawiali się w zamku. Dostali mundury i resztę wyposażenia. Trzydziestego października w nowiutkich mundurach pachnących jeszcze nowością słuchali porannej odprawy. Wilhelm Zimmerman – naczelny dowódca Gestapo w dystrykcie lubelskim okazał się być
w porządku gościem. Żartował sobie czasem z nimi, lecz w sprawach służbowych był zawsze poważny. Jak się okazało służył w armii niemieckiej w czasie I wojny światowej we Francji. Dziesięciu z pośród czterdziestu żołnierzy podzielił na pary i kazał przez pięć godzin patrolować ulice Lublina w celu rewizji podejrzanych czy też wziętych pierwszych z brzegu ludzi w celu sprawdzenia dokumentów i czy nie mają powiązań z ruchem oporu lub jakąkolwiek nielegalną organizacją. Hans był w parze ze Steffenem. Wyruszając na patrol zabrali ze sobą tylko karabiny Kar98k i pistolet P08 Parabellum. Razem ze swoim towarzyszem chodzili powoli po ulicach Lublina. Wszystko tu było takie szare, niemrawe. Wyglądało jakby nad miastem zastygła atmosfera smutku i żałoby. Kiedy doszli do rogu Warszawskiej i Półwiejskiej, zobaczyli dwóch mężczyzn rozmawiających ze sobą. Nic by ich to nie zaciekawiło, gdyby nie to, że jeden z nich miał pejsy. Steffen mruknął do Hansa:
- Jude. Sprawdźmy go.
Podeszli do nich i Hans zawołał:
- Polizei! Stehen! Bewegen Sie sich nicht!
Tamci dwaj znieruchomieli i byli cicho. Hans powiedział do Żyda:
- Kennkarte und Bescheinigung!
Ten sięgnął do kieszeni i wyjął z nich jeden dokument, mówiąc łamaną niemiecczyzną:
- Ich Bescheinigung nicht haben.
Hans wyciagnął mu z ręki kenkartę i obejrzał ją. Sprawiała wrażenie legalnej. Oddał mu ją nic nie mówiąc. Następnie zażądał tych samych dokumentów od drugiego z nich. Ten dał mu obydwa. Hans otworzył jedną z nich, sprawdził. Wynikało z ncih, że nazywa się Aleksiej Pawłow. Hans powiedział do Aleksieja:
- Nie ma znaczka, że jesteś Rosjaninem. Idziesz z nami.
Pawłow już zamierzał się wymknął patrolowi, gdy Stamseinn chwycił go za bluzę i przycisnął mocno do ściany. Ręce obwiązał sznurem i trzymając go za ubranie doprowadził do kwatery Gestapo w zamku wraz ze Steffenem. Poszedł z Rosjaninem do pokoju przesłuchań. Kazał mu usiąść na krześle i sprowadził śledczego. Opowiedział jak wyglądało całe zdarzenie po czym stanął w rogu pomieszczenia pilnujac więźnia. Żarówka świecąca w twarz Rosjaninowi sprawiła, ze ten bez oporu odpowiadał na pytania śledczego. Ten szybko zakończył przesłuchanie, po czym ogłosił, że Pawłow ma się udać do urzędu i prosić o wydanie drugiej kenkarty. Hans rozwiązał go i odprowadził do wyjścia z kwatery.
W międzyczasie gdzieś na południu Francji Antoni Goździcki wraz ze swym przyjacielem
z ósmego pułku kawalerii wojska polskiego ukrywał się w lesie. Kilka tygodni już podróżowali przez państwa Europy, gdyż tam udała się większa część ocalałego z pogromu wojska Rzeczpospolitej Polskiej. Jego kolega Michał szukał chrustu na opał, podczas gdy on szykował miejsce pod palenisko. Kiedy się już uporali z tym zadaniem, przyszła reszta chlopaków
z oddziału – Ryszard, Henryk, Kacper, Tomasz i Daniel. Przynieśli trochę jedzenia. Tej nocy wartę miał pełnić Ryszard. Sosnowski, bo tak się nazywał czuwał pilnie do drugiej, gdy zmienił go Michał. Około siódmej wyruszyli w stronę Lyonu, do którego mieli jeszcze jakieś 60 km. Część z nich rozpaczała jeszcze nad klęską, jaką zadał im niemiecki blitzkrieg podczas kampanii wrześniowej. To była druzgocąca porażka. Nie mieli absolutnie żadnych szans.Ich dowódca – generał Tadeusz Ludwik Piskor próbował robić wszystko co było w jego mocy, lecz
i to nie pomogło. Dodatkowy atak Armii Czerwonej ze wschodu kompletnie ich zniszczył.
Cały listopad był deszczowy. Padało praktycznie codziennie. Stamseinn przeklinał swoje patrole, w czasie których musiał chodzić po tym pieprzonym mieście i moknąć. Codziennie wracał przemoknięty do suchej nitki i zziębnięty. Któregoś dnia późnym popułudniem w czasie gry w karty wpadł do nich dowódca. Wszyscy natychmiast wstali i zasalutowali mu wołając:
- Hail Hitler!
- Spocznij. Jutro o 8:20 jedziemy do uniwersytetu razem z trzydziestą drugą. O 8 macie być gotowi. Do jutra!
- Ja wohl!
Wrócili do gry w karty, lecz zarówno Hansowi jak i Thomasowi nie szła, toteż poszli szybciej spać. Obudzili się ok wpół siódmej i przygotowali niezbędne rzeczy razem z bronią. Wilhelm sprawnie przeprowadził odprawę, po czym załadowali się do cieżarówek Opla i razem
z konwojem pojechali. Drugi konwój miał przybyć od drugiej strony uczelni. W jakieś piętnaście minut dotarli pod nią i szybko zabezpieczyli teren wokół niej szczelnym kordonem. Heinrich, Thomas i Stamseinn mieli rewidować wieźniów i pakować ich do ciężarówek. Tam
w swoich nieprzemakalnych czarnych płaszczach które chroniły ich takze przed zimnem. Deszcz splywał po nich praktycznie strumieniami. Do dupy z taką robotą. Musimy stać na tym zimnie i pilnować tych inteligentów pieprzonych. Jakby zwykła policja nie mogła sobie poradzić z nimi. Takie i inne negatywne myśli kłebiły się w głowie Stamseinna. Po jakiś dwóch minutach chłopaki z trzydziestej drugiej i trzeciej grupy Gestapo zaczęli wyprowadzać grono profesorskie wraz ze studentami. Tutaj Hans przejmował ich i obszukiwał czy nie mają ostrych, niebezpiecznych rzeczy przy sobie. Niektórzy studenci opierali się toteż silne pchniecie ich na ścianę studziło ich zapał. Każdego zrewidowanego łapał za kołnierz i bezceremonialnie wpychał do ciężarówek. Po czterdziestu minutach cały budynek był opustoszały. Pożegnali się
z chłopakami z trzydziestej drugiej dywizji i odjechali do zamku, gdzie mieściła się ich kwatera główna. Teraz zacznie się gówniana papierkowa robota – pomysłał Hans. Należało przejrzeć wszystkie dokumenty i przesłuchać aresztowanych, aby upewnić się czy nie są członkami oporu czy też sabotują rządy niemieckie w Polsce. Pierwszym przesłuchiwanym był rektor uczelni – Antoni Szymański. Przy każdym przesłuchaniu obecny był tłumacz, chociaż w większości przypadków więźniowie dość dobrze mówili po niemiecku. Po ustaleniu jego tożsamości zaczęli sprawdzanie dokumentów i zadawaniu rutynowych pytań.
- Urodzony dwudziestego siódmego październi tysiąc osiemset osiemdziesiątego pierwszego roku w Pszce (jakaś dziwna nazwa miasta myślał Hans) – czytał cicho Thomas.
Po zakończeniu przesłuchania skazali go na przymusowe roboty w Niemczech. Więcej rąk do pracy będzie, a dzieki temu gospodarka niemiecka będzie się rozwijać – myślał Stamseinn. Kilkunstu aresztowanych w większości studenci nie chcieli odpowiadać na pytania. Na pewno mają powiązania z ruchem oporu lub inną nielegalną organizacją – takie było przekonanie śledczych. Toteż wsadzili ich do więzienia, aby później zacząć prawdziwe przesłuchanie.
Po kilkunastu godzinach Thomas z Hansem skończyli przesłuchania. Większość studentów
i profesorów wysłali na przymusowe roboty do Niemiec, kilkunastu do obozów,a resztę chołoty wypuścili. Uporządkowali papiery i poszli do sypialni.
- To był długi dzień, no nie? – spytał Neumayer.
- Ja i to my musieliśmy męczyć się z tą hołotą, a nawet nie dostaniemy premii zapewne. Zero wdzięczności – odpowiedział Stamseinn. Pogadali jeszcze chwilkę, po czym poszli spać, gdyż nie mieli nawet sily ani ochoty na partię pokera z Jurgenem.
Tego samego dnia kilkunastu cywili spotkało się w jednorodzinnym domu na obrzeżach Lublina. Po przyjściu rozłożyli karty i zaczęli grąć w bartoka . Przy okazji napili się i najedli wyśmienitych ciastek przyrządzonych przez żonę gospodarza. Po którejś z kolei rundzie jeden z nich odezwał się:
- Chłopaki, mamy jakiś plan?
- W sumie to nie, ale mam nadzieję, że coś wymyślimy. – odparł mężczyzna z bujnym zarostem, ubrany w lekką koszulkę. Był dość młody, podobnie jak większość tego towarzystwa. Nie mógł mieć więcej niż trzydzieści lat.
- Czy wiecie, gdzie moglibyśmy się spotykać?
- Znam pewne miejsce. – odpowiedział szyko jeden z nich.
- No jakie? – zapytali inni, niecierpliwie czekając na dopowiedź kolegi.
- Niedaleko Miętowa, pod lasem jest stara leśniczówka. Prawie nikt o niej nie wie,
- a dodatkowo jest częściowo ukryta w zaroślach. Wiem o niej, bo mój dziadek po kądzieli pracował jako myśliwy i często przychodziłem tam do niego podziwiać jego sztucera.
- Dobry pomysł. Słuchajcie. Mamy miejsce, trochę broni, ale przecież nie możemy
- w dwudziestu chłopa spać w jakiejś starej, malutkiej leśniczówce. Ktoś ma jakieś pomysły co do miejsca spania? Wiem, że możemy każdy u siebie w domu, ale to utrudniałoby nam komunikację. – rzekł. Był to szewc z Lublina, jeden z najlepszych
- w okolicy. Każdy cenił jego pracę, a poza tym był to przesympatyczny człowiek. Zawsze stanowił duszę towarzystwa na wszelkich imprezach.
- Wiecie co, może byśmy się wymieniali. Mój brat ma duży dom. Może kilka osób pomieścić, a część, no niestety by spała w leśniczówce albo u kogoś innego.
Rozmowy toczyły się jeszcze przez długie godziny. Dopiero późnym wieczorem kowal mieszkający naprzeciw domu, w którym odbywało się spotkanie zauważył jak grupa mężczyzn rozchodzi się tylko w sobie znanych kierunkach. Jeden z nich skierował się w stronę centrum miasta. Mieszkał bowiem w budynku na rogu Wiejskiej i Dąbrówki. Wszedł do opustoszałego domu. Kiedy wreszcie usiadł w fotelu, wziął stojącą na stoliku obok fajkę i zapalił ją. Poddał się rozmyslaniom na temat różnych spraw, raz po raz przygładzając swego dorodnego wąsa, którego jak się śmiał odziedziczył po pradziadku po kądzieli – Leopoldowi Kuźnickiemu. Brał on udział w bitwie dwudziestego czwartego listopada tysiąc osiemsetpiątym roku, kiedy to jazda legionów polskch, w tym też ten pradziadek pod dowództwem generała Roźnieckiego rozbiła
i wzięła do niewoli austriacki korpus księcia de Rohan. Myślał między innymi na temat ruchu oporu, który utworzono niemalże natychmiast po kampanii wrześniowej. Pomimo zaawansowanej struktury, którą osiągnięto w bardzo krótkim okresie czasu, poszczególne rejony działań były bardzo słabo uzbrojone, wyszkolone i zorganizowane. Podobnie było w ich obszarze. Było ich zaledwie sześćdziesięciu w obrębie samego Lublina i okolic. Ustalili już miejsce spotkań i sposób powiadamiania się o spotkaniach, lecz potrzebna im była jakaś pomoc z zewnątrz, z centrali lub zwykłych mieszkańców lubelszczyzny.
Któregoś listopada pewien Niemiec od dawna zamieszkujący to miasto dał im cynk, że
w pewnej knajpie barman przyzwala na spotykanie się tam członków ruchu oporu i Żydów. Następnego dnia Jurgen, Hans i Thomas udali się do tego baru. Bar „pod strzechą“ mieścił się
w niewielkim, szarym budynku przy ulicy poznańskiej. Weszli i od razu zauważyli, że na służbie jest akurat ten barman, którego opisywał ich informator. Jurgen wszedł za bar i podszedł do niego pytając:
- Adam Wiśniewski?
- Taa, a o co chodzi?
Wtedy Geyer złapał go za ręce i skuł mówiąc – Gestapo. Jesteś aresztowany za wspieranie działań ruchu oporu. W tym czasie Stamseinn i Neumayer osłaniali go swoimi 98 –kami rozglądając się uważnie, czy ktoś z gości nie sięga do kieszeni. Nikt tego jednak nie zrobił. Wyprowadzili aresztowanego i odprowadzili do kwatery. Przed rozpoczęciem przesłuchania dokładnie zrewidowali go. Niczego podejrzanego nie znaleźli. Hans był prowadzącym przesłuchanie. Kiedy Adam usiadł naprzeciw niego zapalił lampę stojacą na stoliku i sutawił tak, aby świeciła prosto w oczy przesłuchiwanego. Ten zmrużył oczy i skrzywił się usiłując nie dopuścić światła do oczu. Jednak było to niemożliwe. Stamseinn wziął jego dokumenty i przez chwilę je przeglądał. Wyciągnął z kieszeni bluzy paczkę papierosów Juno i wyjał jednego. Odpalił go za pomocą swojej nowej benzynowej zapalniczki z wygrawerowanym godłem Niemiec – był to prezent od przyjaciela służącego w Wehrmachcie, niejakiego Wilhelma Stuthoffa. Próbując zapalić zapytał:
- Adam Wiśniewski?
- - Tak.
- Urodzony dwunastego grudnia tysiąc dziewięćset pierwszego roku w Lublinie?
- Tak.
- Polak?
- Tak.
- Od kiedy jesteś barmanem w barze „pod strzechą“?
- Od jakiś trzech lat.
- Dobra robota? – zapytał niedbale Hans.
- Noo, dość dobra. Napiwki dość duze. W porządku goście. Czego więcej chcieć.
- A więc uważasz, że przeciwnicy rządów niemieckich w Polsce to w porządku ludzie? Ciekawe, ciekawe. Kogo znasz z ruchu oporu, mów! – zażądał Hans.
- Coo? Ja nikogo nie znam z ruchu oporu.
- Do cholery, a ja nie znam przeboju Lili Marleen. Mów!
- Nikogo nie znam.
- Nie pierdol mi tutaj, że nikogo nie znasz. Wiemy doskonale o tym, że członkowie ruchu oporu przychodzą do twojej knajpy. Na pewno ich znasz, chociaż ksywki ich lub imiona,
- a także coś ci powiedzieli po kilku kolejkach czystej.
- Nie znam nikogo... – Wiśniewski oberwał w twarz. – Jeszcze raz mi powiesz, ze nikogo nie znasz, to mocniej oberwiesz.
- No dobra, dobra. Nie znam wielu.
- Mów co wiesz.
- Jest na pewno Olek, Hubert i czekaj, był tam jeszcze jeden gość chyba Marcin, ale nie jestem pewien.
- No cóż to trochę mało. Posłuchaj, to, że nam mówisz o nich to jedno, ale to ciebie nie uratuje od uwięzienia za wspieranie ich. Lepiej więc będzie, jeśli wysilisz pamięć i coś jeszcze powiesz.
- Ok, ok. Już mówię. Mówili coś o swojej siedzibie. Wspominali też o lesie pod Lublinem. Wynikało z tego, że tam jest ich siedziba. Broń załatwiają od kogoś w Śródmieściu, dokladnie od kogo to nie wiem. To wszystko.
- Słuchaj, mam pytanie. Dobrze zarabiasz?
- Wiecie, gruba kasa to to nie jest, wystarczy na utrzymanie rodziny i od czasu do czasu małe przyjemności.
- Wiesz co. Moglibyśmy zapomnieć o oskarżeniu ciebie, bo z powodu małego powiedzmy „zamieszania“ zgubiliśmy dokumenty na temat ciebie. Więc będziesz nam dostarczał regularnie informacje na temat ruchu oporu, a my oczyścimy ciebie z wszelkich zarzutów. Umowa stoi?
- Stoi! Jak bedziemy się kontaktować?
- Już ty się i to nie bój i idź teraz do domu czy gdzie tam chcesz cieszyć się z wolności. Auf wiedersehen.
Adam wyszedł cały uradowany, a w tym czasie Hans uporządkował dokumenty i zaniósł wszystko szefowi skladając raport z przesłuchania. Potem poszedł do pokoju i grał tam
z chłopakami w pokera do późnej nocy.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości