Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 5
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Nigel Price napisał książkę
#1
Nigel Price napisał książkę. A przynajmniej tak rozpowiadał rodzinie i znajomym. Naprawdę bowiem napisał powieść. Ktoś mógłby w tym miejscu zapytać o różnicę między książką a powieścią. Otóż żeby można było powiedzieć z pełnym przekonaniem, że oto jest się autorem książki, ktoś musi taką powieść wydać.
Problem Nigela Price’a polegał na tym, że każde wydawnictwo konsekwentnie odmawiało wykonania takiej usługi względem czegokolwiek, co zostało napisane przez Nigela.
- Za słabe – mówili jedni.
- Wtórne – wyrokowali drudzy.
- Słabe i wtórne – podsumowywali kolejni. Cała rzesza innych wydawców nawet się nie odezwała, choć Nigel Price wydrukował kilkanaście kopii swojej powieści, po czym osobiście chodził od wydawnictwa do wydawnictwa, zachęcając do przeczytania. Poniósł w związku z tym spore koszty, ale potraktował całą eskapadę jako inwestycję.
Tymczasem wszystko wskazywało na to, że te pieniądze nigdy się nie zwrócą.
Ostatnie wydawnictwo do jakiego skierował swe kroki – Morgan Publishers – specjalizowało się w niskonakładowych powieściach z gatunku science-fiction, co zahaczało nieco o profil powieści, którą napisał Nigel.
Sekretarka kazała mu zająć miejsce na krześle w korytarzu i oczekiwać aż wydawca, pan Christopher Morgan, osobiście przyjmie go do swojego gabinetu.
Nigel Price nigdy wcześniej nie miał okazji rozmawiać w cztery oczy z jakimkolwiek wydawcą, więc niecierpliwie wiercił się w krześle i wycierał spocone dłonie w sztruksowe spodnie, których nie lubił, ale wydawało mu się, że pisarzowi przystoi tak się ubierać. Dlatego też zaopatrzył się w szarą, tweedową marynarkę ze skórzanymi łatami na łokciach, bordowy golf, nonszalancko przewieszony przez szyję szalik, a także okulary „zerówki”. Na krześle obok położył białą teczkę, napęczniałą od wydrukowanych dwustu pięćdziesięciu sześciu kartek, znajdujących się w środku.
Nigel Price co chwilę rozglądał się nerwowo, czy nikt nie planuje podstępnie wykraść mu powieści i uciec do Francji, by tam ją przetłumaczyć, wydać, a następnie sprzedać prawa filmowe za jakąś astronomiczną kwotę.
Jednak na korytarzu, poza nim samym, nie było żywej duszy.
Czas upływał bardzo powoli, a nudne, białe ściany przestały być interesujące już po dwudziestu minutach. Trochę bardziej w głąb korytarza wisiały gabloty, które były wypełnione okładkami książek wydanymi przez Morgan Publishers.
Nigel miał ochotę tam podejść i obejrzeć te tytuły, jednak nie chciał tracić kontaktu wzrokowego z sekretarką, która co jakiś czas spoglądała na niego zza kontuaru. Przypominała nieco Moneypenny z filmów o Jamesie Bondzie z lat siedemdziesiątych. Nieokreślony wiek, nienaganna trwała, okulary na łańcuszku. Nawet dość atrakcyjna, ale Nigel Price uznał ją jednak za zbyt starą dla siebie. Sam miał bowiem niewiele ponad trzydzieści lat, chociaż rzednące włosy dodawały mu powagi i przysparzały irytacji. Za pieniądze, które planował dostać za wydanie książki postanowił zafundować sobie transplantację włosów. Jak Wayne Rooney. Albo ten premier Włoch, Berlusconi.
- My name is Price. Nigel Price – szepnął do siebie, czym zwrócił uwagę pani Moneypenny, która spojrzała na niego pytającym wzrokiem. Chrząknął coś niewyraźnie i poprawił okulary. Uznał, że pewność siebie przyjdzie z czasem.
Całkiem niespodziewanie drzwi do gabinetu pana Morgana otworzyły się, ukazując małą, łysą głowę okrągłego i naprawdę niskiego mężczyzny po pięćdziesiątce.
- Zapraszam – powiedział tylko pan Morgan i zniknął w głębi gabinetu.
Nigel Price wstał leniwie, żeby absolutnie nie zdradzić jak bardzo jest zdesperowany. Po wkroczeniu do niewielkiego gabinetu, pełnego różnokolorowych okładek książek, przywitał się z panem Morganem, usiadł w krześle, a na biurku przed sobą położył teczkę.
- Panie…
- Price. Nigel Price – przedstawił się.
- Tak – pan Morgan chrząknął – panie Price. Z czym pan do mnie przychodzi?
- Z powieścią, rzecz jasna – Nigel otworzył teczkę i wyjął z niej plik kartek, który następnie przesunął na biurku w stronę wydawcy.
- Hmm… - pan Morgan zmrużył oczy, a następnie sięgnął po leżące na biurku okulary. Nigel doszedł do wniosku, że ten człowiek ma prawdziwą wadę wzroku. – „Trzecia rewolucja” – odczytał tytuł.
- Mam też skrypt, jeśli…
- Nie trzeba – przerwał pan Morgan, po czym odłożył na biurko kartkę z tytułem i autorem, po czy zaczął przeglądać pierwszą stronę.
Ten facet musiał chodzić na kursy szybkiego czytania, pomyślał Nigel, obserwując jak Christopher Morgan wodzi wzrokiem po tekście. Obserwował go w skupieniu. W duchu czuł niezwykłą ekscytację. Zazwyczaj spotykał się z listami odmownymi, a tymczasem jakiś poważny wydawca wreszcie wziął przy nim „Trzecią rewolucję” i zaczął ją czytać.
Teraz go mam, pomyślał Nigel. Jest mój. Ta powieść wciąga. Wsysa człowieka i nie wypuszcza go aż do samego końca. Ale ja mam czas, pomyślał. Mogę tu siedzieć kilka godzin. Nawet do późnego wieczora. Ba! Nawet do północy, jeśli trzeba.
Bardzo chętnie będzie obserwował zmieniającą się mimikę twarzy pana Morgana, emocje, które będzie przeżywał, a na końcu ten okrzyk zdumienia… Najważniejsze, że wreszcie dostał szansę, że jak ten nędzny pisarzyna, a jego znajomy, Barry Biggle, ujrzy na półce w księgarni książkę autorstwa Nigela Price’a, to zzielenieje z zazdrości. A zresztą nawet jak nie ujrzy, to Nigel mu ją wyśle pocztą. Z imienną dedykacją. Ależ to będzie upokarzające dla tego nędznego…
- Dziękuję – wydawca odłożył kartki z powrotem na kupkę i od razu zdjął okulary. – Nie jesteśmy zainteresowani.
- Ale przecież przeczytał pan tylko pierwszą stronę i przekartkował resztę!
- Tyle mi wystarczy, żeby ocenić, czy warto coś wydać czy nie – odparł pan Morgan – trochę już siedzę w tej branży. Proszę pracować, pisać więcej, poprawić warsztat i zapraszam z czymś nowym, lepszym za jakiś czas.
- Ale…
- Niestety, ale to jest słabe i wtórne, panie…
- Price. Nigel Price.

* * *

Mieszkanie Nigela było pozbawione duszy. Nie było w nim żadnej kobiety. Nigel Price mieszkał sam i czasem mu to przeszkadzało, a czasem nie. Obecnie siedział (a właściwie na wpół leżał) w fotelu, trzymając w ręce prawie pustą butelkę Johnny’ego Walkera. Szybko pozbył się marynarki z łatami na łokciach i niewygodnego golfu. Pozostał w sztruksowych spodniach podtrzymywanych przez czarne szelki, które tylko podkreślały jak chudą osobą jest Nigel Price. Na wystających kościach trzymał się jeszcze biały podkoszulek.
Nigel Price sprawiał wrażenie wielkiej flagi kapitulacji.
Znajdował się w stanie, gdzie mieszkanie samemu nie wydawało się jednak niczym złym.
Pociągnął kolejny łyk z butelki. Zanim zdążył ją opróżnić, zadzwonił telefon. Staromodny, stacjonarny, czarny aparat klasyczną tarczą.
- Halo? – spytał obojętnym głosem. Spodziewał się telemarketerów, ankieterów albo własnej matki.
- Piłeś? – spytała trzecia opcja, która nie była ani telemarketerem ani ankieterem. – Wiedziałam, że tak to się skończy. Całe to twoje wywyższanie się, że napisałeś książkę. Phi! Ostrzegałam cię, że mogą to uznać za słabe i wtórne. Nie było tak? Oczywiście, że tak było. Mogłeś się więcej uczyć, pójść na jakieś porządne studia, zamiast na ten durny HR. Ale nie… Ty się uparłeś na pisanie książki… O, przepraszam. Powieści. Żeby można było uznać powieść za książkę, ktoś musi być skłonny, żeby ją wydać. Żal mi ciebie, Nigel. Szkoda, że nie miałam innego dziecka. Zawsze byłaby większa szansa, że przynajmniej moje nadzieje spełnią się w pięćdziesięciu procentach. A tu co? Zero. Ale nie przeszkadzałam ci. Pozwalałam ci pisać, chociaż pod skórą czułam, że nic z tego nie będzie. Że skończysz gdzieś w rynsztoku. I proszę! Już zaczynasz pić! Żebyś był chociaż słynnym, bogatym pisarzem, którego na to stać! A ty przepijasz ostatnie pieniądze! Nawet nie próbuj mnie prosić o jakąś pożyczkę. Właściwie to poważnie zastanawiam się czy cię nie wydziedziczyć! Ech, co mi przyszło na stare lata? Mam syna alkoholika. Co za koszmarny wstyd. Już w szkole mówili, że jesteś niezbyt uzdolniony, a przy tym leniwy. Teraz sobie pluję w brodę, że to zlekceważyłam, bo wydawało mi się po prostu, że wdałeś się w ojca. A teraz jeszcze alkohol… Właśnie pogrzebałeś moje ostatnie nadzieje jako matki. Czuję się, jakbyś mi wbił nóż prosto w serce! Nie jestem zła, o nie... To po prostu rozczarowanie. Tak, Nigel. Rozczarowałeś własną matkę. Pewnie jesteś z siebie dumny. Powinieneś się bardzo poważnie nad sobą zastanowić.
Nigel odłożył słuchawkę. Nie miał ochoty zastanawiać się nad niczym poważnie. Poszedł do łazienki i zarzygał cały sedes.
Kiedy już podniósł się z podłogi, z niewielką pomocą umywalki, spojrzał w swoje odbicie w lustrze i poczuł jawną pogardę.
- Nigelu Price – wybełkotał – rozczarowałeś własną matkę.
A wtedy spojrzał na książkę Salmana Rushdie pod tytułem „Szatańskie wersety”, leżącą na pralce, jako niedokończona lektura towarzysząca przy dłuższych posiedzeniach na kiblu.
W ten sposób wpadł na pomysł.
Szatański pomysł.

* * *

Zimny prysznic w połączeniu z przebiegłym planem otrzeźwiły Nigela Price’a do tego stopnia, że był w stanie nie tylko stać w miarę prosto, opierając się delikatnie o stół w salonie, ale też trzymać przy uchu słuchawkę telefoniczną i nasłuchiwać sygnałów, przy okazji wierząc, że lada chwila po drugiej stronie odezwie się jego daleki kuzyn Walter. Nikt, kto nie był rodziną Nigela Price’a nie miał najmniejszych powodów, by utrzymywać z nim kontakt. Całe szczęście Walter taką rodziną był, a fakt, że prowadził włoską restaurację nie miał akurat teraz większego znaczenia.
- Halo? – usłyszał po drugiej stronie.
- Cześć Walter, tu Price. Nigel Price.
- Nie mam pieniędzy.
Trzask odkładanej słuchawki nie był miły dla ucha Nigela. Nie zraziło go to bynajmniej, więc po raz drugi wykręcił numer do Waltera. Może to niedobrze, że znał go na pamięć. Może dzwonił za często. Może za często chciał od niego pożyczać pieniądze. Może zbyt rzadko je oddawał.
- Nie chodzi o pieniądze – powiedział szybko Nigel, zanim Walter zdążył poruszyć lawinę przekleństw.
- Poważnie?
- Nigdy w życiu nie byłem bardziej poważny.
- Piłeś?
- To nie ma żadnego znaczenia – Nigel zmrużył oczy, jakby przygotowywał się do recytacji wiersza w szkole. Nagle poczuł, że jego plan jest kompletnie szalony. Ale było za późno. Poza tym bał się zapytać Waltera, czy byłby skłonny pożyczyć kilka stów.
- No więc?
- Chciałbym, żebyś uruchomił dla mnie jedną ze swoich starych znajomości.
- Czyżby ktoś śmiał powiedzieć, że twoja powieść jest słaba? – ironizował Walter.
- Walter…
- I wtórna?
- Nie czytałeś jej, więc nie masz o niej pojęcia – zaperzył się Nigel.
- Kiedy będzie w księgarniach? – pytanie samo w sobie było szczere i troskliwe, ale już ton głosu Waltera wskazywał, że absolutnie nie spodziewa się, by ktokolwiek w najbliższym czasie wydał powieść Nigela.
- Jeśli wszystko pójdzie po mojej myśli, to niedługo – powiedział Nigel opanowanym tonem.
- Oddasz mi wtedy całą kasę, która mi wisisz?
- Z procentami.
- Ho, ho, ho – zaśmiał się Walter w konwencji świętego Mikołaja. – Chyba szykuje się nam bestseller.

* * *

Nigel Price nie miał w sobie absolutnie nic ze światowca. Co prawda napisał powieść, która jednak książką jeszcze nie była, ale nie upoważniało go to, by bywać na różnego rodzaju balach, rautach i przyjęciach. Od czasu do czasu starał się dostać na krzywy ryj na jakiś wernisaż, jednak udawało mu się to niezmiernie rzadko, a nawet wtedy stał cicho w kącie, sącząc szampana.
Nie organizował też żadnego rodzaju imprez w swoim domu. W ogóle rzadko miał gości. Matka wpadała średnio raz na dwa miesiące, żeby go skrytykować, ponarzekać na wszechobecny brud i pogrozić palcem na temat wydziedziczenia, jeśli sprawy nie przyjmą korzystniejszego obrotu. Brak przyjaciół i ciągłe reprymendy ze strony matki wprowadzały go w depresyjne nastroje i momenty, w których jego samoocena osiągała taki niski poziom, że zawstydziłaby swą głębokością Rów Mariański. W takich momentach Nigel Price myślał o sobie jak najgorzej. W takich momentach Nigel Price był przekonany, że jego powieść to gniot. W takich momentach Nigel Price wyobrażał sobie jak nie potrafi nawet wygrać nagrody w kategorii „Najlepszy Nigel Price, który napisał kiedykolwiek powieść i mieszka na Roden Street”, czyli dokładnie tam gdzie mieszkał.
Cała kombinacja tych powodów sprawiła, że gdy w końcu do drzwi zapukał długo oczekiwany gość, Nigel nie wiedział jak ma się zachować.
Położył na stoliku przy kanapie talerzyk z ciasteczkami, półmisek z trzema brzoskwiniami i dwie filiżanki z kawą. Chyba w ten sposób powinna wyglądać taka wizyta.
- Proszę usiąść – zaoferował Nigel, na co jego gość zareagował z niemałym zdziwieniem. Zresztą od razu kiedy tylko Nigel Price zobaczył go w wizjerze, zdał sobie sprawę, że nie był dobrze przygotowany. Człowiek, który go odwiedził był wysoki, ubrany w bojówki i w czarną, skórzaną kurtkę. Dodatkowo nosił okulary przeciwsłoneczne, był ogolony na zapałkę i gdzie się nie spojrzało miał kupę mięśni. Wyglądał jak typowy płatny zabójca.
- Jest pan płatnym zabójcą? – zapytał Nigel.
- Tak.
- Doskonale – ucieszył się Nigel, choć jednocześnie skonstatował, że zamiast ciasteczek powinien umieścić na stole krwisty befsztyk, a kawę winien zastąpić kufel piwa. Na to było jednak za późno.
- O kogo chodzi? – zapytał pan płatny zabójca, który nie chciał się przedstawić z imienia. Nigel, całkiem słusznie zresztą, nie uważał tego za oznakę niezwykłej skromności.
- W jakim sensie?
- Kogo mam sprzątnąć? – doprecyzował gość. – Usunąć. Wyeliminować.
- Właściwie nikogo…
- To po jakiego ch…
- Proszę się nie martwić, zlecenie jest aktualne – uspokajał Nigel Price. Przy okazji dokonywał dokładnej obserwacji swojego gościa, by wykorzystać go jako charakter w swojej kolejnej powieści. Albo nawet książce (bo, jak powszechnie wiadomo, to nie to samo).
- Nie rozumiem – facet nie wyglądał identycznie jak Leon Zawodowiec. Bardziej jak damski bokser z niskobudżetowej gry komputerowej. Ale Nigel uznał, że skoro Walter sam go zaproponował, to jak najbardziej musi się nadawać.
- Nie chcę żeby pan zabił…
- Usunął – poprawił gość. – Chodzi o jakiegoś kochanka żony? Konkurenta w interesach?
Myśli Nigela od razu powędrowały w kierunku Barry’ego Biggle’a. Ale plan, który przedsięwziął był daleko bardziej rozwinięty. Przebiegły. Wręcz doskonały.
- Nie… Chodzi o mnie – rzekł Nigel Price. Żeby wzmocnić efekt, sięgnął po filiżankę kawy i szybko upił łyk. Poparzył sobie dotkliwie język, ale nie dał tego po sobie poznać.
- Chce pan, żebym pana usunął? – zdziwił się gość. – W takim razie całość płatna z góry.
- Nie usunął, tylko przeprowadził zamach – uściślił Nigel. Poparzony język utrudniał mówienie.
- Mam nie trafić?
Nigel po raz pierwszy podczas tej rozmowy zrozumiał, że rozmawia z człowiekiem, który pozbawiony broni jest zupełnie nieszkodliwy w jakimkolwiek tego słowa znaczeniu. Prawdopodobnie tak brzmi definicja debila. A Nigel Price czuł się o wiele pewniej, gdy rozmówca tak znacząco odstawał intelektualnie.
Kontrast. Doskonale.
- Ależ nie, panie…
- Proszę mi mówić Serge.
- Ja się nazywam Price. Nigel Price – przedstawił się Nigel. – Dobrze więc, Serge – Nigel przeczuwał, że to nie jest prawdziwie imię tego mężczyzny. Nie wyglądał bowiem na Francuza. Bardziej pasowałoby coś prostego. Igor. Albo Borys. Albo Bob. – Chcę żebyś mnie postrzelił w jakieś miejsce, gdzie będzie bolało, ale mnie nie zabije.
- Zawsze zabijałem swoje ofiary – oznajmił Serge. – I nigdy zleceniodawca nie był równocześnie ofiarą.
- Potraktuj to jako wyjątkowe zlecenie.
- I tak zapłaci pan połowę z góry.
Wtedy Nigel doszedł do wniosku, że Serge nie jest aż taki debilem, za jakiego go uważał.
Chwilę później ustalili kwotę, a później – jak zwykli to czynić prawdziwi dżentelmeni – jako znak zawarcia transakcji wymienili uścisk głoni. Dopiero kilka sekund później Nigel Price uświadomił sobie, że Serge wyciągnął dłoń po zaliczkę.
- Pozostaje jeszcze najważniejsza kwestia – zauważył Nigel Price. – W co zostanę postrzelony.
- A w co chciałby pan zostać postrzelony? – zapytał płatny morderca, sięgając po brzoskwinię.
Nigel Price głośno przełknął ślinę. Chciał mieć już wszystko za sobą.
- Może w nogę? – zaproponował Nigel. Chodzenie o lasce wydawało się ostatnio całkiem trendy. Przez najbliższe kilka sekund obserwował, jak Serge obgryzał brzoskwinię do pestki, pozwalając by cały sok ściekał mu po brodzie i dłoniach aż do łokci. Nigel wzdrygnął się na ten widok.
- W nogę? – Serge wytarł rękawem twarz, po czym zaczął się śmiać. – To ma wyglądać jak zamach, czy jak zabawa pistoletem niegrzecznej dziewczynki w szkole sióstr Sercanek z internatem?
Nigelowi zrobiło się głupio i poczuł, że propozycja, z którą wyszedł od początku była niedorzeczna.
- Zatem gdzie powinienem zostać postrzelony?
- Gdzieś blisko kluczowego organu – stwierdził Serge – na tyle blisko, żeby wyglądało to na zamach przeprowadzony przez zawodowego snajpera, a jednocześnie na tyle daleko, żeby uszedł pan z życiem.
Nigel Price zastanawiał się
- Ale nie martw się – na te słowa rozparł się wygodnie w fotelu. – Nie umrzesz. Jestem wyborowym strzelcem i zawsze trafiam tam, gdzie chcę – powiedział, wstając i kierując się do wyjścia. – Do zobaczenia po wszystkim, panie Price. I proszę się lepiej odżywiać. Wygląda pan strasznie blado – rzekł, po czym wyrzucił pestkę brzoskwini do kosza na śmieci stojącego trzy metry dalej.
Nie trafił.

* * *

Tamtego dnia Nigel Price zadbał o każdy detal. Miał też nadzieję, że ktoś na górze, zadbał o Nigela Price’a.
Założył swój komplet, który zwykł zakładać, gdy udawał się do wydawnictw. Nikt nie mógł mieć wątpliwości, że Nigel Price jest pisarzem. I to przez duże „P”. Dlatego też miał przy sobie wydrukowaną powieść „Trzecia rewolucja”, starannie włożoną w teczkę i podpisaną grubym czarnym markerem, z dopiskiem „jedyna kopia”, co nie do końca było prawdą, ale nikt nie musiał o tym wiedzieć.
Prawdą jest, że Nigel Price miał określoną wizję tego, co miało się wydarzyć. Bardzo fabularną i filmową wizję.
Oto Nigel Price leży na chodniku. Bezładnie rozrzucone kończyny. I koniecznie szal. Rozplątany i delikatnie tylko dotykający jeszcze szyi Nigela, ale za to drugim końcem sięgającym tak daleko jak tylko się da. Lekko otwarte usta, z kącika których powolną strużką wypływa krew. Na filmach wygląda to szalenie efektownie. I koniecznie widok kamery z góry. Na początku zbliżenie tylko na twarz, a potem stopniowe oddalanie, by w końcu ukazać całą sylwetkę. W tle gdzieś przestraszone głosy kobiet, a w miarę rozszerzania kadru okazuje się, że dookoła porozrzucane są też strony powieści Nigela. Koniecznie zbrukane krwią. Dodatkowo wciąż powiększający się tłumek gapiów.
Tak to sobie wyobraził Nigel Price.
Żeby plan się powiódł, Nigel musiał zostać postrzelony w gdzieś w okolicach wydawnictwa. To powinno wystarczyć do medialnego rozgłosu. Już widział prasowe nagłówki: „Młody pisarz postrzelony przed wydawnictwem”.
W dzisiejszych czasach spirala medialna rozkręca się bardzo szybko.
Nigel przyspieszył kroku. Szedł w kierunku Drummonds. Jedno z większych wydawnictw w kraju. Trzeba mierzyć wysoko. Przez chwilę zastanawiał się, że może trzeba odwołać Serge’a i po prostu zanieść powieść do cholernego Drummonds. Na pewno ktoś dostrzeże w niej potencjał. Ktoś oczytany i inteligentny wejdzie na ten sam poziom myślenia, na jakim znajdował się Nigel i błyskawicznie odnajdzie z nim nić porozumienia.
Ale wciąż żywił taką płonną nadzieję. Za każdym razem. A w większości słyszał tylko dwa frustrujące słowa.
Słabe i wtórne.
Pieprzeni ignoranci.
Nigel Price stanął na skraju parku. Stąd bowiem było już doskonale widać drzwi wydawnictwa Drummonds. Ładna kamienica i cztery stopnie, które należało pokonać, by dostać się do mosiężnej klamki.
Wszystko wydawało się dość proste, ale Nigel Price trząsł się ze strachu. Po raz setny powziął chęć ucieczki. Wiedział, że gdzieś tam na dachu lub balkonie czai się Serge. Z długą lufą i celownikiem. Może nawet pojawi się czerwona, laserowa kropka tuż przed strzałem? Kto wie. W sumie ułatwiałoby to sprawę.
Nigel Price modlił się, żeby Serge posiadał broń z celnikiem laserowym.
Nawet jeśli Nigel zostanie postrzelony, jego matka i tak nie będzie zadowolona. Nigdy nie była zadowolona, do czego zdążył się przyzwyczaić. Ale nic tak nie zagrzewało go do walki i do pisania, jak chęć pokazania matce, że jednak jest kimś. Że jest pisarzem. Oczywiście przez duże „P”.
A jak przy okazji pokaże temu idiocie, Barry’emu Biggle, że to on, Nigel Price, odniósł sukces pisarski, to szczęście będzie kompletne.
I właśnie ta ostatnia myśl sprawiła, że Nigel wykonał krok do przodu. A potem następny. I następny. I z każdym krokiem był coraz bliżej wydawnictwa Drummonds. I z każdym krokiem serce biło mu coraz silniej. I z każdym krokiem bał się, że upadnie. Ale nie upadł. Przeszedł wręcz zawodowo przez przejście dla pieszych i tylko przez chwilę pomyślał, że mógłby zostać profesjonalnym przechodzicielem przez przejście dla pieszych. Albo chomikiem. Siedziałby w klatce cały czas, miałby swoje kółko i trociny, a jakiś przemiły człowiek regularnie by go karmił.
Kiedy natomiast wchodził po schodach, nacisnął klamkę, a potem poczuł nagłe, choć oczekiwane szarpnięcie i falę ciepła rozchodzącą się po całym ciele, zrozumiał jak fantastycznie być Nigelem Price’m.
Następnie upadł na schody.
Kompletnie zapomniał porozrzucać wydruk swojej książki dookoła.
Szalik zawinął się nieładnie wokół jego szyi.
Z ust, zamiast krwi, pociekła strużka śliny.
Dodatkowo straszył wywalonym językiem.
Nigel Price wyglądał, jakby właśnie skończył mu się atak padaczki.
Wizualna katastrofa.

* * *

Kiedy pierwszą rzeczą, jaki widzi człowiek po przebudzeniu jest gęsta broda, jak najbardziej na miejscu są przypuszczenia, że oto spotkało się co najmniej świętego Piotra. Nigel Price, świadom takiego stereotypowego skrótu myślowego, doskonale wiedział, że to żaden święty Piotr. Miał ochotę zadać kilka podstawowych pytań, typu: „gdzie jestem?”, „co się stało?”, „kim jesteś?”, „jaki jest sens życia?”.
Tymczasem dwa pierwsze pytania pominął. Wszystko bowiem wskazywało na to, że znajdował się w szpitalu po tym, jak został postrzelony przez Serge’a. O sens życia nie chciał pytać. Trochę bał się odpowiedzi.
Nigel Price zapytał więc brodacza:
- Kim jesteś?
- Jestem twoim agentem literackim – przedstawił się gość, a na jego twarzy zagościł dobrotliwy uśmiech. Przywodził na myśl archetyp dobrego wujaszka, którego chciałoby mieć każde dziecko.
- Price. Nigel Price – odpowiedział Nigel, wyciągając osłabioną dłoń w kierunku swojego nowego agenta. Pełna świadomość przyszła chwilę później. – Przecież ja nie mam agenta.
- Już masz. Nazywam się Desmond Harris – na potwierdzenie tych słów, Desmond Harris podał Nigelowi wizytówkę, na której prostą czcionką było napisane: „Desmond Harris. Agent literacki”, co właściwie załatwiało sprawę.
Nigel Price poczuł silne pragnienie posiadania wizytówki z napisem: „Price. Nigel Price. Pisarz”. A skoro ma już agenta, to znaczy, że sprawy chyba mają się ku dobremu.
- Nie kojarzę pana… - rzekł z niemałym wysiłkiem Nigel. A może kojarzył? Te rysy twarzy mogły wydawać się znajome. Ale nie przypominał sobie, by wybudzał się wcześniej. A jeśli to jakiś słynny agent, który reprezentuje gwiazdy rodzimej literatury? Na tą myśl Nigel Price poczuł, że robi mu się cieplej.
- Panie Price, doszło do ewidentnego zamachu na pańską osobę – zaczął Desmond Harris. Facet miał gadane. – To bardzo okrutne, że dopiero takie wydarzenie zwróciło uwagę opinii publicznej na pańską wybitną prozę. Debiutanci są w tym kraju traktowani przez wydawców wyjątkowo paskudnie i niesprawiedliwie. A ja chciałbym to zmienić. To będzie zaszczyt móc pana reprezentować.
Nigel Price słuchał. Słuchał coraz uważniej. Nigel Price chciał nagrać to, co mówił Desmond Harris, i odtwarzać sobie to w kółko. Albo zrobić transkrypcję i wysłać pocztą matce. Niech wie jakiego mistrza słowa wychowała.
Nigel Price był przekonany, że Desmond Harris jest osobą niezwykle kompetentną.
- Zapewne nie czytał pan jeszcze dzisiejszych gazet – pan Harris sięgnął po kilka egzemplarzy leżących przy łóżku Nigela. Z wewnętrznej kieszeni swojej tweedowej marynarki Desmond wyjął okulary w cienkich oprawkach i umieścił je na nosie.
„Inteligentny i oczytany” – zachwycił się w myślach swoim nowym agentem Nigel Price.
- Och, panie Price… - Desmond opuścił okulary na sam koniuszek nosa i spojrzał sponad nich na swego nowego klienta - …proszę wybaczyć mój brak ogłady… Właściwie nie zapytałem pana jak się pan czuje. W końcu stracił pan nerkę…
Nigel Price złapał się za prawy bok, owinięty grubym bandażem i poczuł ból.
- I tak miał pan dużo szczęścia – kontynuował Desmond. – Z jedną nerką da się żyć. Gorzej jakby zamachowiec uszkodził wątrobę. Albo płuco. Śmierć na miejscu.
Nigel Price zatęsknił momentalnie za swoją nerką, ale jednocześnie zrozumiał, że sława wymaga ofiar. Gdyby miał naprawdę pecha, mógłby zostać kilka dni wcześniej zgwałcony koło jakiejś dyskoteki, odurzony narkotykami i zostać bez nerki. To by było upokorzenie bez żadnych korzyści.
Sława wymaga ofiar. Sława widocznie wymaga organów wewnętrznych.
Nigel Price zrozumiał, że Serge naprawdę świetnie strzela.
- W każdym razie proszę posłuchać tytułów – Desmond odzyskał pewny ton głosu i sięgnął po pierwszą gazetę – „Daily Telegraph” pisze: „Młody pisarz postrzelony przed wejściem do wydawnictwa”. Na drugiej stronie. Później podtytuł: „Zamachowiec postrzelił pisarza i wykradł mu kopię książki. O czym miała być?”.
- Jak to wykradł kopię? – Nigel poczuł jak kręci mu się w głowie. Do tej pory wszystko szło zgodnie z planem.
- Spokojnie, panie Price – Desmond Harris położył rękę na ramieniu Nigela, co faktycznie nieco uspokoiło tego ostatniego. – Muszę z dumą przyznać, że to ja informowałem prasę o wczorajszych wydarzeniach. I ta kopia jest w moim posiadaniu.
- Więc dlaczego…
- Panie Price, niedopowiedzenia najlepiej działają na czytelników. Teraz wszyscy będą wychodzić z siebie, żeby dowiedzieć się o czym była ta książka i jaki ma tytuł. – Desmond Harris wyglądał na bardzo pewnego siebie.
Nigel Price uświadomił sobie, że jego agent jest geniuszem.
- Przed szpitalem kręcą się dziennikarze, którzy są gotowi sprzedać własną matkę, żeby przeprowadzić z tobą ekskluzywny wywiad – dokończył Desmond.
Nigel Price wpatrywał się w swojego agenta z uwielbieniem ocierającym się o homoseksualizm.
Nigel Price żywił także nadzieję, że ich matki są naprawdę wiele warte.
Tymczasem Desmond Harris otwierał kolejne gazety, czytał kolejne tytuły i nagłówki, z których wyłaniał się portert jego – Nigela Price’a – młodego pisarza, z pewnością uzdolnionego i jednocześnie tak kontrowersyjnego, że ktoś przeprowadził na niego zamach, byle tylko nie wydał swojej książki.
Wychodziło na to, że cały kraj chciał nagle wiedzieć kim jest Nigel Price i co napisał. Wychodziło na to, że cały kraj chciał nagle kupić książkę Nigela Price’a.
Wychodziło na to, że trzeba postarać się o wydanie tej książki.
- Teraz trzeba zająć się wydaniem tej książki – stwierdził przytomnie Desmond Harris. – Tak się składa, że zgłosiły się wszystkie cztery wiodące wydawnictwa w Wielkiej Brytanii. Oczywiście pytało się o ciebie także szereg pomniejszych, ale zwykłymi płotkami bym się nie przejmował. Interesują nas grube ryby.
Nigel Price, zupełnie absurdalnie, wyobraził sobie wydawców jako sumy ludzkich rozmiarów, ubrane w surduty i fraki, przycinające w karty, sączące whisky w szklankach z grubego szkła, palące cygara, żartujące w sprośny sposób i rozmawiające w kuluarach o młodym i obiecującym pisarzu. Wszystko, rzecz jasna, w jakimś salonie z przełomu XIX i XX wieku, gdzie zbierała się śmietanka intelektualna wraz z najbogatszymi przedsiębiorcami epoki.
Ale to całe zamieszanie, troskliwy agent, sukces niewydanej książki, spekulacje w mediach… Zbyt piękne, zbyt gładkie, zbyt proste i zbyt ładne. Gdzieś musiał być haczyk. Jak to bywa, gdy rozmawia się o rybach.
- Mogę wiedzieć, jakie są warunki naszej współpracy, panie Harris? – spytał nagle Nigel. Twarz agenta na chwilę przybladła, czoło przecięły zmarszczki zdumienia, ale to trwało ledwie chwilkę.
- Panie Price – Desmond Harris przejechał dłonią po swych zaczesanych w falę włosach. Ile mógł mieć lat? Więcej niż trzydzieści, mniej niż czterdzieści pięć. Nigel nijak nie umiał tego określić. Sprawę bowiem utrudniała gęsta broda, nieprzetkana jednak nawet pojedynczą nitką siwizny. – Nie chodzi mi o pieniądze. Wystarczy mi pięć procent honorarium od pańskich zysków.
Nigel Price nigdy nie pretendował do tytułu króla matematyki. Nigdy też nie interesował się tym, ile tak właściwie zarabiają agenci literaccy. Właściwie dopiero teraz przyszło mu do głowy, że mógł wynająć sobie agenta literackiego dużo wcześniej. Chwilę później przypomniało mu się, że wysłał na początku książkę do dwóch agentów, na próbę. I faktycznie. Dostał nawet dwie recenzje. Różniły się od siebie, choć tak naprawdę niewiele.
„Słabe” – odpisał jeden.
Nigel Price bał się, że drugi da do zrozumienia, że „Trzecia Rewolucja” jest wtórna. A tego by chyba nie zniósł. W końcu i drugi agent odpisał, choć zajęło mu to niemal dziesięć dni dłużej.
„Panie Price, jeśli mam być szczery, to nie rozumiem dlaczego właściwie wysłał pan to opowiadanie do mnie. Przy moim profilu stoi jak byk, że zajmuję się literaturą dziecięcą. Pana powieść na pewno nie należy do takiego nurtu. Odniosłem natomiast wrażenie, żeby zaoszczędzić panu trochę czasu z kontaktowaniem się z innymi agentami, że to tekst słaby. I wtórny. Pozdrawiam”.
I tyle.
Nigel Price, jako wieczny i nieustępliwy optymista, ucieszył się, że ten krytyk przynajmniej pozdrowił. Ale od tamtej pory postanowił samemu chodzić po wydawnictwach.
W każdym razie wydawało mu się, że taki agent nie schodzi poniżej dwudziestu procent. A Desmond Harris proponował tylko pięć.
- Jest pan aniołem, panie Harris.
- Och proszę, mów mi Desmond.

* * *

Gigantyczna marketingowa maszyna, którą uruchomił Nigel Price, a udoskonalił Desmond Harris, nabrała wielkiego rozpędu, tratując niedowiarków i mknąc z taką prędkością, że krytycy literaccy tracili rozum, gdy ujrzeli ją z bliska.
W każdym razie Nigel Price zaczął swój tryumfalny pochód od tego, że zakupił sobie laskę. Tak naprawdę wcale jej nie potrzebował. Podjął jednak samodzielną decyzję, że doda mu to dostojeństwa, wyróżni jako pisarza, a dodatkowo będzie przypominało, że „och-spójrz-to-ten-słynny-pisarz-który-przeżył-zamach”.
- Genialne – skwitował ten pomysł, z nieukrywanym podziwem, Desmond.
Natomiast prawda jest taka, że Nigel Price naoglądał się doktora House’a.
A co było potem?
Desmond Harris wyznał, że jest w posiadaniu jeszcze jednej kopii „Trzeciej Rewolucji”. Nie trzeba było długo czekać, aż wydawcy rzucą się na ten tytuł.
- Które wydawnictwo wybierzemy? – spytał Nigel, przeglądając kolejne oferty. Było ich dwanaście. Tylu co apostołów, ale obaj słusznie stwierdzili, że to przypadek.
- To, które oferuje najlepsze warunki – odpowiedział Desmond.
- Sterling House – Nigel Price czuł się jak dziecko w sklepie z zabawkami i cukierkami, któremu ojciec pozwolił wybrać co tylko chce. Wybór. Możliwość wyboru. Zniewalające. – Osiemdziesiąt tysięcy funtów! Mnóstwo kasy jak za debiutancką powieść.
- Zgadza się – przytaknął Desmond Harris. – Ale mogą dać więcej. Jaka jest druga najwyższa oferta?
- Drummonds. Siedemdziesiąt pięć tysięcy.
- Napiszemy do Sterling House, że Drummonds dało dziewięćdziesiąt – Desmond Harris podkręcił wąsa. – Wtedy dadzą stówkę.
- Jesteś genialny – w oczach Nigela Price’a pojawiła się kasa fiskalna, która liczyła zyski.
- A potem napiszemy do Drummonds, że Sterling House dało stówę. I tak dalej. Zobaczymy, kto da więcej.
- Jesteś arcygenialny – mruknął zaskoczony Nigel Price. – Zastanawiam się, dlaczego ty nie piszesz książek.
- Nie mam do tego cierpliwości – machnął ręką Harris. – Zresztą dużo bardziej wolę strategię. I liczby.
Desmond Harris jawił się Nigelowi jako Napoleon. Jako Juliusz Cezar. Jako anioł stróż. I jako przyjaciel.
Telefon zabrzęczał po raz kolejny. Tym razem był to dzwonek komórki Nigela. Motyw przewodni z filmu „Szczęki”. Tylko jedna osoba w telefonie Nigela była oznaczoną tą melodią.
- Muszę odebrać – wyjaśnił szybko Nigel. – To moja matka.
- Znowu dałeś się wplątać w jakąś aferę – powiedziała, gdy tylko Nigel przywitał ją zdawkowym „cześć”. – Trąbią o tym teraz w każdej gazecie i w telewizji. I to mnie wcale nie cieszy. Pewnie teraz wydaje ci się, że jesteś Bóg-wie-kim, bo postrzelił cię jakiś przypadkowy idiota, pewnie na dodatek ślepy, bo najprawdopodobniej pomylił twoje plecy z kimś naprawdę znanym i utalentowanym. Już widzę jak ci sodówa uderza głowy! Ale wspomnisz jeszcze moje słowa, Nigel. Przypomni ci się biedna matka. Nadejdzie taki moment, kiedy ci wszyscy ludzie, którzy teraz jak bezmyślne baranki pasą się na tym sztucznie wyhodowanym pastwisku głupoty, faktycznie przeczytają twoją powieść i zrozumieją jak jest słaba i wtórna. Bo jest. I oboje dobrze o tym wiemy. Przypadkowo udało ci się wzbudzić ludzką ciekawość, Nigel, ale to nie będzie trwało wiecznie. Prześlizgniesz się po tym jak surfer po fali, ale fala kiedyś cię skończy. I wylądujesz pod wodą. Albo, co gorsza, wyrzucony przez tą falę na brzeg. I będziesz się wił jak ryba bez wody, licząc na to, że ktoś cię tam wrzuci z powrotem. Ale ludzie tacy nie są. Ludzie, kiedy znajdują jeszcze żywą rybę na brzegu, wolą ją usmażyć i zjeść. Pamiętaj o tym, Nigelu Price, kiedy pewnego dnia obudzisz się na czyimś ruszcie, hojnie posypywany przyprawą do ryb. Bo prawdziwy, utalentowany człowiek nie dochodzi do sławy i pieniędzy w ten sposób. Tylko ciężka praca. I to nie jako pisarz, skoro ewidentnie nie masz do tego smykałki. Ale czego można po kimś, kto skończył studia z HR? Zawsze wyobrażałam sobie, że będę mieć drugiego syna, który posłucha swojej kochającej matki i zdobędzie porządne wykształcenie. Ale Bóg pokarał mnie leniwym i gnuśnym jedynakiem, który stał się znany, bo ktoś go przypadkowo postrzelił w nerkę przed drzwiami wydawnictwa. Mój Boże, co za czasy. Kiedyś, żeby zdobyć pieniądze i sławę trzeba było coś umieć. Zastanów się nad sobą, Nigel. Zanim jeszcze nie jest za późno.
Nigel Price nacisnął przycisk z czerwoną słuchawką. W tym samym momencie doszedł do wniosku, że są na świecie ludzie, których nic nie zadowoli.
- Co tam u mamy? – spytał Desmond.
- Nie docenia mnie – skwitował Nigel Price. – Ale to mój mały cel. A właściwie jeden z dwóch. Sprawić, żeby matka powiedziała, że jest ze mnie dumna.
- To kwestia czasu – Desmond Harris wykonał w powietrzu nonszalancki gest, który oznacza mniej więcej „ten problem to tak naprawdę drobiazg, który sam się rozwiąże w najbliższym czasie”. – A drugi cel? Chcesz być milionerem? Mieć jacht? Otwierać listę bestsellerów?
- Chcę, żeby niejaki Barry Biggle skręcił się z zazdrości na wieść o moim sukcesie – Nigel Price podszedł do okna i rozejrzał się nienawistnym wzrokiem dookoła, jakby spodziewał się ujrzeć gdzieś w tłumie swojego adwersarza, zacierającego ręce i planującego odwet.
- A któż to taki? – spytał Desmond, więc Nigel, spodziewając się tego pytania, odwrócił się od okna, gotów do wygłoszenia płomiennego monologu.
- Barry Biggle to nędzna kreatura – zaczął, kładąc nacisk na każdą dźwięczną głoskę jego imienia i nazwiska, a później właściwie każdego wyrazu jaki wypowiadał. – Poznałem go na kursie pisarskim. Efekciarski kujon. Od razu poczułem, że go nie lubię. Natomiast wykładowca ewidentnie go faworyzował. Zawsze chwalił jego teksty, a moje ignorował. Jak urządzał konkursy, to zgadnij kto z reguły wygrywał.
- Barry Biggle.
- Otóż to. A zgadnij, kto nie wygrał ani razu.
- Nigel Price.
- Dokładnie. To nie mógł być przypadek – złość i nienawiść Nigela utrzymywały się na stałym poziomie. – Dodatkowo okazało się, że jest plagiatorem! Pewnego razu podsłuchał jak opowiadałem koleżance o moim pomyśle na opowiadanie. Nie zgadniesz co się stało! Ten drań je ukradł! Wykładowca, pan Cooper, wystawił mu najlepszą oceną, a ja dostałem najgorszą z całej grupy i oskarżenie o plagiat! Rozumiesz? Ja! A przecież to ten drań mi je ukradł! A potem śmiał mi się prosto w twarz. Powiedział mi, że nigdy nie zrobię kariery, a on się wybije. Zawarliśmy wtedy zakład o to, kto pierwszy wyda swoją książkę.
- O co się założyliście? – zainteresował się Desmond.
- O nic.
- O nic?
- Tak po prostu – Nigel wzruszył ramionami. – Ale teraz przynajmniej wiem, że to ja wygram ten wyścig.
- A jak już go wygrasz – Desmond wstał z krzesła i ogarnął pokój wzrokiem – koniecznie spraw sobie nowe meble.

* * *

Sto dwadzieścia tysięcy funtów. Taka kwota zasiliła konto Nigela Price’a, a pochodziła od wydawnictwa Drummonds, któro ostatecznie wygrało wyścig po możliwość wydrukowania „Trzeciej Rewolucji”.
Nigel Price nie próżnował i zafundował sobie nowy zestaw mebli. Nakład, w jakim planowano wydrukować książkę był rekordowy jak na debiutanta, więc wszystko szło jak po maśle.
Gdy w domu Nigela Price’a rozległ się dzwonek do drzwi, Desmond Harris siedział w kuchni i prowadził korespondencję mailową z wydawnictwami. Nigel Price podszedł do drzwi. Po pierwsze dlatego, że miał akurat chwilę wolnego czasu. A po drugie dlatego, że to było jednak jego mieszkanie. W związku z tym stwierdził, że krzyczenie: „Ja otworzę” byłoby nie na miejscu.
Więc otworzył drzwi.
A w drzwiach pojawił się człowiek, o którym Nigel Price zdążył jakiś czas temu zapomnieć.
- Serge – stwierdził Nigel, patrząc na swojego gościa.
- Nigel Price – stwierdził Serge, patrząc na swojego gospodarza.
Nigel przykazał gestem Serge’owi, by ten zachowywał się cicho, po czym zaprowadził go do drugiego pokoju.
- Przyszedłem po resztę pieniędzy – zaczął Serge. Następnie spojrzał na laskę, o której chodził Nigel. – Celowałem w nerkę.
- I trafiłeś – przyznał Nigel. – Jeszcze trochę trudno mi się chodzi. Tylko, proszę, mów ciszej.
- Wstydzisz się mnie? – Serge uniósł się dumą. Rozejrzał się po świeżo umeblowanym mieszkaniu, a kątem oka obserwował Nigela, gdy ten podszedł do marynarki, z której wyjął portfel. – Proszę, proszę. Wielki pan, Nigel Price wstydzi się starego dobrego znajomego – kontynuował drwiącym tonem. – Wystarczyło, żeby kilka szmatławców o nim napisało i już wyrzekamy się przyjaciół.
- Człowieku, widzę cię drugi raz w życiu – mamrotał Nigel Price, odliczając należną kwotę. Uparcie unikał kontaktu wzrokowego z Sergem.
- Jak ostatnio cię widziałem, byłeś zwykłym dziadem. Nie miałeś nic. Zapłaciłeś ostatnie pieniądze, żebym cię postrzelił. A teraz ci wstyd. Masz nowe mebelki. Nie lubisz swoich znajomych z dawnych dni. Możesz źle skończyć. Jak zgorzkniały samotnik. Jak Dorian Gray
- Czytałeś „Portet Doriana Graya?” – Nigel Price wykazał żywe zainteresowanie i jednocześnie spore zdumienie. Nie posądzał Serge’a o podwyższanie statystyk czytelnictwa w Wielkiej Brytanii.
- Trzy razy – żachnął się Serge. – To jedyna książka jaką przeczytałem. Radzę ci o tym pomyśleć, zanim zrobisz coś głupiego.
- Już zrobiłem – powiedział Nigel Price, wręczając płatnemu zabójcy plik banknotów. Serge przeliczył honorarium i skinął głową na znak, że wszystko się zgadza. Nigel Price odprowadził swojego gościa do wyjścia.
- Kto to był? – spytał z kuchni Desmond Harris.
- Listonosz – Nigel Price skłamał bez mrugnięcia okiem.
- Listonosz… Dobre – Serge uśmiechnął się niewyraźnie i opuścił mieszkanie Nigela Price’a.

* * *

Nigel Price przyzwyczaił się do miarowego odgłosu stukania, jaki wydawała jego laska. Ponad wszelką wątpliwość lubił też usiąść w fotelu i objąć gałkę wieńczącą laskę obiema dłońmi, co sprawiało, że wyglądał na kogoś pomiędzy doświadczonym profesorem a zwykłym alfonsem. Jednak mir jaki roztaczał się wokół jego postaci, odkąd został postrzelony przed wydawnictwem, sprawiał, że postrzegano go jako poważnego przedstawiciela ze świata literatury. Kogoś bliskiego, ale jednocześnie niemal mitycznego.
Człowiek, który uszedł z życiem.
Kontrowersyjny pisarz, który przetrwał.
Niepokojący głos ludu, który nie dał się uciszyć.
Tak go nazywano w prasie, a określenia z prasy szybko przeniknęły do tak zwanej opinii publicznej. A opinia publiczna zapragnęła oglądać Nigela Price’a. Słuchać Nigela Price’a. I przede wszystkim czytać Nigela Price’a.
Zazwyczaj pisarze, zwłaszcza debiutanci, nie czują się swobodnie w otoczeniu kamer telewizyjnych, publiczności i innych, bardziej doświadczonych pisarzy, tudzież krytyków. Tymczasem Nigel Price posiadał ego tak wybujałe, że swobodnie można by je podejrzewać o liczne morskie żeglugi.
Dlatego też Nigel Price siedział pewny i spokojny w studiu telewizyjnym, trzymając przed sobą obiema dłońmi gałkę wieńczącą laskę.
Ten gest dodawał mu siły, pewności siebie i prestiżu.
- Panie Price – zaczął prezenter, którego zdenerwowanie wydawało się większe niż u samego Nigela. – Przede wszystkim dziękuję, że zgodził się pan zaszczycić nasz program, „Sam na sam z kulturą”, swoją obecnością.
Nigel Price delikatnie skinął głową, pokazując w ten sposób, że istotnie, był na tyle łaskawy by się tu pojawić.
- Pana najnowsza książka, „Trzecia Rewolucja”, to właściwie pana debiut literacki.
- Zgadza się.
- I, trzeba dodać, że książka jest dostępna na rynku od tygodnia, od razu wskakując na szczyt brytyjskiej listy bestsellerów. Zdumiewające! – wykrzyknął prowadzący, a publiczność w studiu zaczęła głośno bić brawo i wiwatować, co trwało przez dobre kilkanaście sekund.
- Zgadza się – uśmiech Nigela powiększał się z każdą sekundą, ale starał się to zrobić tak, by nie pokazywać zębów.
- Krytycy są zachwyceni – kontynuował prowadzący. – Twierdzą, cytuję, że pańska powieść jest „świeża, odkrywcza i uniwersalna, niepozbawiona dobrego humoru, ale też innego spojrzenia na otaczający nas świat, choć akcja toczy się w przyszłości oddalonej o kilkadziesiąt lat. Jest to powieść na miarę mistrzów gatunków, której nie wstydziłby się sam George Orwell”. Pewnie czytał pan pochlebne recenzje.
- Zgadza się.
- Panie Price, proszę nam wszystkim powiedzieć, czy uważa pan, że nieudany zamach na pana przyczynił się jakoś do tego spektakularnego sukcesu jaki przypadł panu w udziale?
W studiu telewizyjnym zapadła cisza.
Nigel Price przełknął ślinę. Na wszelki wypadek sięgnął po szklankę z wodą. Uczciwie musiał przyznać przed samym sobą, że nie przygotował się na to pytanie. Cała pewność siebie gdzieś umknęła.
Nigel Price nagle zapragnął być w innym miejscu, w innym czasie. Najchętniej w średniowiecznej Anglii pod panowaniem Ryszarda III. Na karym rumaku, z mieczem u boku, wyruszając na krucjatę.
- W pewnym sensie tak – zaczął Nigel z wahaniem, upijając łyk wody. Potem obserwował jak w zwolnionym tempie jego ręka wyprostowuje się i odkłada szklankę z powrotem na stojący przed nim stolik. – Pewnie książka nie zostałaby wydana w tak szybkim tempie i tak dużym nakładzie. Pewnie też mniej osób by ją przeczytało – Nigel poczuł jak pewność siebie wraca z każdym wypowiedzianym słowem. Znów był na fali wznoszącej. I bardzo mu się to podobało. – Muszę uczciwie przyznać, że znalazłem się na dnie. Nie przelewało mi się, a nad „Trzecią Rewolucją” pracowałem bardzo długo. Zdecydowałem się postawić wszystko na jedną szalę. I wtedy ten szaleniec mnie postrzelił. Ktoś nie chciał dopuścić bym wydał tę książkę. Zawistnik, fanatyk… Nie wiem. Moje życie wpadło w ostry zakręt. Ale… - Nigel Price teatralnie zawiesił głos. I wsłuchał się w panującą ciszę. Całe studio zamieniło się w jeden, żywy organizm, nasłuchujący z napięciem tego, co miał do powiedzenia Nigel Price. To już nie była konfrontacja Nigela Price’a z trzema setkami osób na widowni. Nigel Price czuł, że dominuje, że jest panem sytuacji, że mówi do jednego, wsłuchanego weń dziecka, któro uwierzy w każde jego słowo. - …Opatrzność nade mną czuwała i zamiast umrzeć, narodziłem się na nowo.
Publiczność wpadła w trudny do opisania zachwyt, a Nigel Price spojrzał dyskretnie za kamerę numer trzy, za którą stał jego agent, Desmond Harris. Pokazał mu uniesiony do góry kciuk i pokiwał głową z aprobatą.
Wszystko szło po ich myśli.
Nigel Price miał nadzieję, że jego matka ogląda ten program.

* * *

Piłka podrzucona do góry przez chwilę zastyga w powietrzu, w najwyższym punkcie swojego lotu. Wtedy siła grawitacji równoważy się z siłą, z jaką piłce nadała osoba, którą ją podrzuciła.
Nigel Price poczuł w pewnej chwili, że znajduje się w tej fazie swojego sukcesu, w której zamarł w bezruchu. Więc niedługo zacznie się opadanie. Miał tylko nadzieję, że znajdzie się ktoś, go złapie. I znów zechce podrzucić do góry. Może nawet jeszcze wyżej niż poprzednio.
Dziesiątki wywiadów, spotkań z fanami, udział w programach telewizyjnych, audycje radiowe, książka utrzymująca się na szczycie listy bestsellerów od kilkunastu tygodni, bale charytatywne, spotkania z gwiazdami show-businessu. Nigel Price stał się kimś. Nigel Price stał się celebrytą.
Osiągnął maksymalny pułap. I to po napisaniu zaledwie jednej książki.
I właśnie jednego z takich dni „maksymalnego pułapu”, odwiedził go Desmond Harris.
- Myślałeś o napisaniu autobiografii? – zagaił u wejścia.
Nigel Price przyłapał się na tym, że uwielbiał brodę swojego agenta literackiego. Wyobrażał go sobie jako dziewiętnastowiecznego sędziego. Albo filozofa.
- Nie jestem za młody na autobiografię? Ledwo przekroczyłem trzydziestkę.
Desmond Harris uśmiechnął się, jakby dokładnie przewidział reakcję Nigela.
- Za kilka lat możesz napisać kolejną – wzruszył ramionami. – Trzeba działać, dopóki jest koniunktura i zapotrzebowanie na twoje nazwisko.
- Nie miałem zbyt ciekawego życia.
- Wiesz, masz naprawdę dźwięczne nazwisko. Doskonale współgra z Twoim imieniem. Posłuchaj tylko: Nigel Price. Dostojnie, zwięźle… Gładkie imię. Męskie. I krótkie, konkretne nazwisko. Przepis na sukces. To tak jak mieć formę do ciasta. Pozostaje tylko kwestia wypełnienia jej czymś smacznym.
- Mi się udało – Nigel Price powiedział to z pełnym samozadowoleniem, czemu dał wyraz rozciągając się na fotelu, zakładając nogę na nogę i podkładając sobie ręce między oparcie fotela a głowę.
Desmond popatrzył na Nigela bez cienia uśmiechu. Desmond Harris popadł w głęboką zadumę.
- Wiesz, Nigel. Ludzie to idioci – zaczął. Kiedy zaczyna się mówić coś kompletnie nieoczekiwanego, można liczyć na pełne skupienie odbiorcy. – Prawda jest taka, że tak zwana opinia publiczna to nic innego jak masa kretynów, którą można łatwo manipulować. To wymaga sporego cynizmu. To jak dać komuś ciasto, które smakuje jak gówno i przekonać go, że jest pyszne. Brzmi niemożliwie?
Nigel nerwowo zakręcił się w fotelu i delikatnie skinął głową. Zwężone powieki sygnalizowały jednocześnie zdziwienie, podejrzliwość, ale i zaciekawienie. Więc Desmond Harris kontynuował.
- A co jeśli wpleść do tego tajemnicę? Gdyby opowiadać o tym cieście tygodniami, aż ludzie odwodnią się od ciągłego przełykania śliny? I w końcu podać im to wyczekane ciasto o smaku gówna? Gdyby to była jedna osoba, to powiedziałaby, że smakuje jak gówno. Zresztą zgodnie z prawdą – przerwał na chwilę i utkwił wzrok w suficie, jakby się nad czymś zastanawiał. – Pozwolisz, że skorzystam z łazienki?
Nigel Price znów skinął głową, tym razem z niecierpliwością i lekkim roztargnieniem. Nie miał pojęcia do czego zmierza Desmond Harris, ale powoli zaczął się bać.
- Natomiast – Desmond specjalnie nie zamknął drzwi do łazienki, by móc kontynuować swój monolog, z czego skwapliwie korzystał – jeśli ta jedna osoba posłucha innych osob, kucharzy, cukierników, którzy wychwalają to gówniane ciasto, to sama zacznie krzyczeć, że jest doskonałe i na dodatek poleci je wszystkim swoim znajomym. A wiesz czemu? Bo ludzie są konformistami, tchórzami i idiotami łasymi na komplementy. Nie lubią się wychylać, boją się powiedzieć swoje zdanie i uwielbiają jak wszyscy się z nimi zgadzają. Ale to byłoby za mało, żeby ludziom narobić smaku w zwykły sposób. Zresztą jak ktoś taki jak ja czy ty moglibyśmy zrobić coś takiego, żeby zawładnąć opinią publiczną? A może, tak się tylko głośno zastanawiam, pójść do najbardziej renomowanego producenta ciastek w kraju, trzymając pod pachą teczkę z nasisem: „Ściśle tajna receptura fantastycznego ciasta” i zostać tam postrzelonym podczas dotykania klamki?
Nigel wstał z fotela tak gwałtownie, że zapomniał podeprzeć się laskę, ale gdy tylko to zrobił, nie wiedział co miał zrobić dalej. Pójść do Desmonda i uderzyć go w twarz? Znokautować go jak siedzi na kiblu? Niezbyt honorowe. Zresztą po co miałby to robić? Co Desmond chce przez to wszystko powiedzieć?
- Ale trzeba być cholernym szczęściarzem, żeby zostać postrzelonym akurat wtedy, prawda? – ciągnął Desmond. – No chyba, że można by się było dogadać z jakimś zdolnym snajperem, żeby przeprowadził perfekcyjny pseudo-zamach. Tak, to by było genialne.
- O czym ty… - Nigel przerwał, bo Desmond Harris w tej samej chwili wyszedł z łazienki. Bez brody.
- To była najgenialniejsza rzecz, jaką w życiu zrobiłeś, bo twoja książką to GÓWNO! – krzyknął Desmond, po czym wyjął zza pleców klucz francuski i uderzył nim Nigela w skroń.
Nigel Price bezwładnie upadł na podłogę. Z rany na głowie ciekła strużka krwi, ale cios nie był na tyle mocny, by stracił przytomność.
- Barry Biggle… - wymamrotał. Był zbyt zszokowany i obolały, żeby się bronić. – To byłeś ty. Cały czas…
- Nawet nie wiesz jak długo czekałem na ten dzień – Barry Biggle nachylił się nad Nigelem i złapał go za koszulę, przyciągając go nieco bliżej do swojej twarzy. – To były okropne tygodnie. Patrzyłem na te rzesze kretynów, które wysławiały twoje imię. Piękne i dźwięczne imię. Krótkie i konkretne nazwisko. Nie zasłużyłeś na tę cyrkową paradę ku swojej czci. Jesteś robakiem. A twoja sława, pieniądze i nieskazitelny wizerunek są oparte na kłamstwie.
- Ale… dlaczego?
- Dlaczego pojawiłem się przy twoim łóżku w szpitalu? Dlaczego zostałem twoim agentem? Dlaczego rozdmuchiwałem twoją sławę? Dlaczego pomnażałem zyski, doradzałem ci i stałem się twoim najlepszym i jedynym prawdziwym przyjacielem? Bo chcę napisać książkę. Tak samo jak ty. Ale nawet jeśli ktoś mi ją wyda, to pewnie nie uczyni mnie sławnym i bogatym. Zrozumiałem to tak samo jak ty. Ludzie to idioci. Można nimi sterować. To, co zrobiłeś było bardzo sprytne, ale to, co zrobię ja, będzie dużo lepsze. Bo wiesz, Nigel, jakie książki ludzie kupują? Doskonale rozreklamowane. To wykorzystałeś ty, dbając o promocję poprzez zamach. A ja sprawię, że pewne wydarzenie samo nakręci zapotrzebowanie na powstanie książki. A jest tylko jedna osoba, która może ją napisać. Ja.
- Jaka… jaka ksią… ks… książka?
- Jaka książka? – Barry Biggle zaśmiał się głośno. – Widzisz, Nigel. Sam jesteś idiotą. Leżysz tu na podłodze we własnym domu z wgnieceniem w czaszce, być może w obliczu swojej śmierci, rozmawiasz ze swoim największym przyjacielem i jednocześnie najgorszym wrogiem, który zna cię lepiej niż ktokolwiek inny na tej planecie. I o co się pytasz? Nie o karetkę, nie o to, co z tobą zrobię. Nie błagasz nawet o litość. Po prostu ciekawi cię jaką napiszę książkę. Szkoda, że nie zdajesz sobie sprawy jakie to zabawne. Ale proszę bardzo. Zaspokoję twoją ciekawość. Napiszę biografię. Pośmiertną biografię Nigela Price’a.
Barry Biggle z obrzydzeniem na twarzy odepchnął Nigela i pozwolił osunąć mu się na podłogę.
- Tytuł: „Król kłamstwa. Dlaczego zabiłem złote dziecko brytyjskiej literatury” – dokończył. Przyjrzał się jeszcze raz kluczowi francuskiemu, a następnie zamachnął się i z całej siły uderzył Nigela w głowę. Usłyszał gruchot pękającej czaszki.
Chwilę później zadzwonił telefon, ale ponieważ nikt nie odbierał, po czwartym sygnale włączyła się automatyczna sekretarka.
- Nigel, to ja, twoja matka. Chciałam… Chciałam tylko powiedzieć, że jestem z ciebie bardzo dumna.

* * *

Barry Biggle otworzył nowy dokument Worda. Doskonale wiedział jak chce rozpocząć swoją książkę i nie rozpraszały go nawet syreny policyjne zbliżającego się pod jego dom radiowozu.
Ręce sprawnie poruszały się po klawiaturze, aż w końcu postawił kropkę. Na razie miał tylko jedno zdanie.
„Nigel Price napisał książkę”.
Life is what happens to you when you're busy making other plans ~ J. Lennon
[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#2
Zabawne, ile bym nie przeczytała podobnie skonstruowanych opowieści, na każdym razem daję się nabrać, i potem tylko "aha, przecież to było takie oczywiste, że to będzie ten gość" xD
Cytat:Zwężone powieki
powiek raczej nie zwęził.

Zbyt często korzystasz z tego chwytu:
Cytat:Desmond popatrzył na Nigela bez cienia uśmiechu. Desmond Harris popadł w głęboką zadumę.
przez co robi się wkurzający Big Grin
Dobry pomysł z tym wyreżyserowaniem zamachu i sukcesu, dzięki temu Price nie jest aż tam schematyczny, nie wszystko trafia się mu przypadkiem. Szkoda, że tak mało Serga, mogłoby go być ciut więcej Tongue

Nie żałuję, że przeczytałam, choć miałeś lepsze teksty, Laj, bardziej pomysłowe. Jednak czytało się świetnie, odczucia mam jak najbardziej pozytywne.
Pozdrawiam!
Odpowiedz
#3
Nie można powiedzieć: zwęził powieki?? Wiadomo, że nie powieki, a przestrzeń między powiekami - no ale chyba tak się mowi, nie? To tak jak z frazami, nie wiem, typu: ściągnął brwi. Tak się mawia, ale nie chodzi tu o zrywanie brwiTongue Marny przykład, ale jak na złość lepszy mi do pały nie przychodziUndecided

Utwór czytam, ale jest dość długi;] Na opinię trzeba bedzie poczekać.
Odpowiedz
#4
Nie wiem czy można, o to Miodka zapytaj, ja językoznawcą nie jestem Wink. Zwróciłam na to uwagę, bo brzmi nienaturalnie, i nie, nie mówi się "zwęził powieki", natomiast "ściągnął brwi" jest utarte, niemal jak związek frazeologiczny.
Odpowiedz
#5
Dziękuję (na razie jednej osobie) za przeczytanie od deski do deski Smile
Nie chciałem żeby Nigel był schematyczny i cieszę się, że tak wyszło. Tutaj właściwie w ogóle nie ma przypadku, bo Nigel sam wszystko, bardzo cynicznie zaplanował, licząc na to, że społeczeństwo to banda idiotów.
I właściwie miał rację.
A potem udowodnił tę samą tezę już ktoś inny Tongue
Life is what happens to you when you're busy making other plans ~ J. Lennon
[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#6
Podobało mi się.
Masz wypracowany swój styl i warsztat, nie schodzisz poniżej pewnego poziomu. Tym, co mnie zaskakuje jest różnorodność tematów twoich opowiadań.

Na błędy niestety nie patrzyłem, czytałem dla własnej przyjemności Tongue

Gratuluję dobrego tekstu
Odpowiedz
#7
Słabe i wtórne.



A tak serio, to bardzo mi się podoba Big Grin
"By człowiek był człowieka bratem, trzeba go wpierw przećwiczyć batem"
Odpowiedz
#8
Cytat:- Price. Nigel Price – przedstawił się.
udało ci się to;] chociaż ode mnie "PRAWIE udało ci się". ja bym to napisał dokładnie tak, jak wcześniej, czyli: my name is...
ale i tak udatne.
Cytat:wyjął z niej plik kartek
prędzej ryzę. wiadomo, że wartość zbliżona, lecz plik kojarzony jest ze szczepionymi kartkami, siłą rzeczy - niewielką ich liczbą. a to wszak powieść;]

czasem się zapominasz, autorze:
Cytat:przerwał pan Morgan, po czym odłożył na biurko kartkę z tytułem i autorem, po czy zaczął przeglądać pierwszą stronę.
jeszcze nie wiem, ile tekst jest wart, więc nie wyłapuję potknięć (nie wiem czy warto), ale z tym jednym zrobię wyjątek.
Cytat:Proszę pracować, pisać więcej, poprawić warsztat i zapraszam z czymś nowym, lepszym za jakiś czas.
tu się przyczepię. nie widzi mi się taka wypowiedź od poważnego wydawcy. w ogóle zawsze jest mi smutnośmiesznie, gdy słyszę podobnie wyrażaną opinię - "słaby warsztat","popracuj nad warsztatem". jasne, skrót myślowy, który od czasu do czasu można przełknąć, nie prosząc o rozwinięcie, ale tak po prawdzie to to nic nam nie mówi, próżnosłowie. definicja warsztatu literackiego jest nie tylko zamglona i różna dla każdego, ale w dodatku ma panoramiczne wymiary. więc o czym mowa?? oto jest pytanie.
w ustach wydawcy brzmi to komicznie, wcale bez przesady. cała reszta wypowiedzi tak samo. zapraszam z nowym lepszym;/ od biedy wytłumaczeniem będzie: no spławia gościa i tyle. ale ja tego nie biorę. nie posmakowało mi.
zaznaczam, że to raczej drobnostka. no ale negatywna.

Cytat: - Niestety, ale to jest słabe i wtórne, panie…
- Price. Nigel Price.
achelonBig Grin
ależ ja mam marne poczucie humoruBig Grin
Cytat:Nigel zmrużył oczy, jakby przygotowywał się do recytacji wiersza w szkole. Nagle poczuł, że jego plan jest kompletnie szalony. Ale było za późno. Poza tym bał się zapytać Waltera, czy byłby skłonny pożyczyć kilka stów.
takie kawałki, jak ten, dowodzą temu, że masz świetny zmysł pisarski, i czyta się ciebie jak profesjonała.
Cytat:rzekł, po czym wyrzucił pestkę brzoskwini do kosza na śmieci stojącego trzy metry dalej.
Nie trafił.
Big Grin facet, dobry jesteś. tak czymej.

cała wizualna katastrofa była świetna;] a to
Cytat:zrozumiał jak fantastycznie być Nigelem Price’m.
arcyświetne.
Cytat:Gdzieś musiał być haczyk. Jak to bywa, gdy rozmawia się o rybach.
;]

matka wyszła wyrazista i ostra jak w HD. głównie chodzi o właściwy jej słowotok. naprawdę ci się udała.

Cytat:- Nigel, to ja, twoja matka. Chciałam… Chciałam tylko powiedzieć, że jestem z ciebie bardzo dumna.
wyborneBig Grin

cóż. ciekawie to rozegrałeś;] można by się czepiać, że nie „książkę” a opowiadanie zaledwie, ale ta czy owak – fajny pomysł, już tu gdzieś takie coś było, tzn. nie takie, ale pamiętam, że podobnego finału się spodziewałem. bo też było o pisarzu.
wiesz doskonale i nieomylnie w 99% przypadków, kiedy i co napisać. to jest właśnie talent tudzież coś co ja nazywam zmysłem pisarskim. jesteś tu anakinem skywalkerem prozy;] szczęścia życzę, bo całą resztę już chyba masz.
Odpowiedz
#9
Widzę, że kolejne osoby przeczytały i się wypowiedziały Smile Bardzo mnie to cieszy, zwłaszcza, że recenzje pozytywne.
Miriad, szczególne podziękowania za wnikliwe rozebranie utworu na części pierwsze. I kilka słów tak miłych, że nie mogłem się pozbyć banana z twarzy przez długi okres czasu. Dla takiego pisarza-amatora jak ja słowa, że czyta się mnie jak profesjonała, i że mam zmysł pisarski to jak deszcz na spękaną ziemię Smile

Natomiast co do mojego fikcyjnego wydawcy, chciałem pokazać jak spławia kolejnego pisarza, więc rzucił takim neutralnym, maślanym tekstem o wszystkim i o niczym, czyli żeby poprawić warsztat. Coś w stylu "oddzwonimy do pana".
Czy może tak powiedzieć prawdziwy wydawca? Nie wiem. Nie zastanawiałem się nad tym wcześniej. A jak się zastanawiam teraz, to dalej nie wiem Smile
Life is what happens to you when you're busy making other plans ~ J. Lennon
[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#10
WOW! To jest świetne!

Może zakończenie i dało się przewidzieć, ale całość czyta się naprawdę dobrze i czuć TO COŚ w tekście.

Brawo Big Grin
Odpowiedz
#11
Zawsze się staram wyobrazić, że sam jestem swoim pierwszym czytelnikiem, więc od razu przy okazji sam na bieżąco poddaję swój tekst krytyce.
Odbiór bywa różny, ale widzę, że to akurat się podoba. Podziwiam wszystkich, którzy to przeczytali, bo to naprawdę długie Smile
Włożyłem w to dużo wysiłku, co w sumie nie zawsze przekłada się na jakość, ale słowa "WOW" i "TO COŚ" zachęcają do dalszej pracy. A ja nie ustanę, bo lubię się ścigać sam ze sobą Tongue
Life is what happens to you when you're busy making other plans ~ J. Lennon
[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#12
Cytat:Sekretarka kazała mu zająć miejsce na krześle w korytarzu i oczekiwać aż wydawca, pan Christopher Morgan, osobiście przyjmie go do swojego gabinetu.

Na pewno poprawnie jest: "przyjmie go w swoim gabinecie", natomiast powyższego wyrażenia nie jestem pewna.

Cytat:Staromodny, stacjonarny, czarny aparat z klasyczną tarczą.

Cytat:- Piłeś? – spytała trzecia opcja, która nie była ani telemarketerem ani ankieterem.
Zbyteczne, skoro piszesz, że to trzecia opcja.

Cytat:Ale czego można spodziewać się po kimś, kto skończył studia z HR?
Tongue

Cytat:Efekciarski kujon.
xD xD

Cytat: wystawił mu najlepszą ocenę

Cytat:Wtedy siła grawitacji równoważy się z siłą, z jaką piłce nadała osoba, którą ją podrzuciła.
Zgubiłam się w drugiej połowie zdania ^^

Cytat:Miał tylko nadzieję, że znajdzie się ktoś, kto go złapie.

Czytałam, podśmiewałam się mniej lub bardziej i świetnie się bawiłam. A tu zakończenie. Laju, to jedno z Twoich najlepszych zakończeń. Absolutnie nie tego się spodziewałam, myślałam raczej, że może będzie to takie zakończenie otwarte typu: "I Nigel Price żył długo i szczęśliwie i nikt się niczego nie domyślał.". A tu takie coś. I moralizujące, bo kłamstwo zawsze wyjdzie na jaw. I refleksyjne, o konsumpcjonizmie i konformizmie. I dramatyczne. A najbardziej to po prostu... wbijające w fotel. Gość tak bardzo się natrudził, żeby się zemścić, no i wychodzi na to, że to opowiadanie jest jego dziełem Big Grin Lubię takie pomysły. Podoba mi się też kontrast pomiędzy inteligentnym, demonicznie przebiegłym i pozbawionym skrupułów Barrym, a nieudacznikiem Nigelem, idącym po trupach do celu, żyjącym nienawiścią, chęcią odwetu i właśnie tego "pokazania wszystkim"...
Ten telefon od matki. Niezłe.
Było i do pośmiania i do przemyśleń. Genialne, idealne. Szczerze gratuluję.
Komentując dzielę się osobistymi, subiektywnymi odczuciami, nie poczuwam się do znajomości prawdy absolutnej Wink

W cieniu
Nie ma
Czarne płaszcze

[Obrazek: Piecz1.jpg] 

Odpowiedz
#13
Dobrze mi się czytało twoją prozę, opowieść płynie gładko i ciągle do przodu. Absolutnie potrafisz zaciekawić czytelnika już samym tylko stylem.
Stworzyłeś bohatera nieudacznika, pechowca z góry przegranego ale z olbrzymią wiarą w siebie. Już zaczęłam się z nim zaprzyjaźniać, gdy tu nagle okazuje się, że jest wyrachowany, a jego celem jest kasa, zemsta i jędrna pępowina.
Motyw matki skojarzył mi się z filmem "piąty element" - tyle, że tam synek niczego nie chciał mamusi udowadniać - u Ciebie jest to żenująco dziecinne przywiązanie (kompleksy?).
Facet kipiący chęcią zemsty nie poznaje pod brodą swojego wroga - nie kupuję tego. I w tym momencie wszystko zaczyna mi się sypać, bo przestałam ufać bohaterowi i jego motywom zemsty.
Olej moje uwagi i pisz dalej.
pozdrawiam
Odpowiedz
#14
Poczytałem wybiórczo, bo nie mam teraz czasu na zagłębianie się, ale jedno mogę stwierdzić: masz solidny warsztat. Tekst płynie i tylko czasami jest jakiś mały zgrzycik słowny. Wysoki poziom. Good luck!
[Obrazek: Piecz1.jpg]
"Z ludźmi żyj, jakby widziany przez Boga. Z Bogiem rozmawiaj, jakby słyszany przez ludzi".
Lucjusz Anneusz Seneka
Odpowiedz
#15
Dziękuję za kolejne budujące opinieSmile
Mam spory sentyment do tego tekstu i jeśli istnieje coś, co mógłbym uważać za swój styl pisarski, to "Nigela Price'a" użyłbym jako przykładu ilustrującego Wink Mimo, że lubię elementy nadprzyrodzone albo nagromadzenie się absurdów, to tutaj właściwie tego nie ma, a mimo to jestem z tego opowiadania najbardziej dumny.
Kruku, czy to jest jedno z moich najlepszych zakończeń? Nie wiem, ale jeśli tak uważasz, to dziękuję i kłaniam się nisko, bo zakończenia są dla mnie baaaardzo ważneSmile
Magga, słusznie zauważasz, że to dziwne, że wystarczyła broda, żeby zmylić Nigela. Powinienem był dodać chociaż jedno zdanie na temat jak długo się nie widzieli, albo np. o jakimś wypadku, który trochę pokiereszował twarzy Barry'ego. Coś w tym stylu, żeby uwiarygodnić ten szczegół.

Fajnie, że kolejne osoby się pochyliły żeby przeczytać ten nie-krótki tekst.
I fajnie, że nie żałowały Big Grin
Life is what happens to you when you're busy making other plans ~ J. Lennon
[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości