Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Niezwykłe włamanie.
#1
Nie przenikniony mrok okrył wysokie wieżowce centrum miasta. Tylko w niektórych oknach „wierzy wolności” wciąż świeciły się światła. Nadgorliwcy, za pewne w większości maklerzy giełdowi niemal zawsze siedzieli do godzin porannych. Nie stanowili jednak żadnego zagrożenia dla powodzenia planu Konstantego. Przy odrobinie szczęścia nawet nie będą zdawać sobie sprawy z tego, co się dzieje kilka pięter niżej, a ściślej mówiąc w środkowej części budynku.
Potężnie chroniona zawartość skarbca nie była bezpieczna przed najbardziej znanym złodziejem w metropolii. W prawdzie zażyczył sobie sporego procentu z łupów, ale bezpieczeństwo przede wszystkim.
Wąska twarz Konstantego idealnie pasowała do wyjątkowo szczupłej sylwetki. Grzywka na baczność postawiona do góry i wystające za bardzo do przodu uszy, nadawały mu wygląd kulfona i w niczym nie poprawiał sytuacji kolczyk w jednym uchu. W ślad za swoim idolem w dziedzinie ciężkich brzmień zawsze golił sobie brwi i smarował twarz białym pudrem. Starannie podkreślone czarną kredką oczy wydawały się nieco wybałuszone. Zawsze starał się ubierać pod ich niebieski kolor, dlatego jako jedyny z całego towarzystwa nigdy nie nosił czarnych ubrań. Niebieska bluza z kapturem, zapinana na zamek, jeansy, oraz nawet buty czasem stanowczo za bardzo rzucały się w oczy.
Bluzę zakrywała częściowo czarna kurtka ze sztucznej skóry, która wydawała się mieć za szerokie ramiona. Kołnierz z ciepłego materiału, szczególnie przydatny zimą w lecie zawsze był odwinięty do zewnątrz. Platynowy łańcuszek, wystawał dumnie spoza zwiniętego materiału i zdobił klatkę piersiową, na którą niezdarnie opadał. Spodnia cześć kurtki, w którą wszyto gruby pasek zaciskowy z tego samego surowca co kołnierz, nie był przydatny o tamtej porze roku, dlatego Konstanty z oczywistych powodów nigdy jej nie zapinał.
Masywne cielsko jego towarzysza opierało się o pobliską ścianę parkingu podziemnego. Mężczyzna palił zapamiętale papierosa i wyraźnie nad czymś myślał, jednak konstanty nigdy nie mógł odgadnąć, jakie myśli czają się w tej mózgownicy. Teraz mógł mieć jedynie nadzieję na to, że jego myśli są na temat. Wyraźnie zrośnięte brwi, jak prawie zawsze przy takich okazjach były zmarszczone co sprawiało, że przypominająca w pewnym stopniu ziemniaka twarz była do niego teraz nad wyraz podobna. Szerokie i na wpół wydatne usta dopełniały wizerunku nadzwyczaj nie ciekawego typa, który specjalnie na wieczór włożył czarne sztruksy. Swoim krojem przypominały raczej produkt kupiony na przecenie w supermarkecie niżeli markowe ubranie. Czarna bluza, która wydawała się być przynajmniej o rozmiar za mała z białym napisem nie zbyt udanie imitującym znaną markę szczelnie opinała ogromny kałdun, pozostawiając jednak sporą lukę powyżej rozporka spodni, której nie zdołała zakryć nawet biały podkoszulek.
Trzecim, a za razem ostatnim mężczyzną w gangu był niski Japończyk, lub chińczyk. Konstanty sam nie znał przynależności narodowej osobnika, który swoim zwyczajem zajął miejsce na gołym betonie. Usiadł po turecku z rękoma starannie ułożonymi do medytacji. Mruczał coś nie wyraźnie pod nosem. Jego średniej długości włosy, starannie zaczesane do tyłu i wypielęgnowana chyba wszystkimi możliwymi olejkami twarz robiły wrażenie na kobietach. Niepokojące było to, że faceci również często zwracali na niego uwagę. W niczym nie przeszkadzał jego częściowo nabytej urodzie, wyglądający jak kartofel nos, oraz dwie potężne zmarszczki sięgające od wąskich ust aż do linii nosa. Grube brwi przypominały nieco wyglądem przedwojennych dżentelmenów, do których Konstanty mógł go z czystym sumieniem zaliczyć.
Konstanty niecierpliwie wygiął rękę w łokciu i odwinął rękaw. Było pięć po dziesiątej w nocy. Warta zdążyła się już zmienić. Przed chwilą widział jak wychodzili ostatni ochroniarze z dziennej zmiany, zatem najwyższy czas zaczynać. Cieszyła go ta myśl, ponieważ nie lubił piwnic, a co dopiero podziemnych parkingów, na którym wszyscy spędzili już prawie pół godziny.
Biały furgon, o którego latach świadczyła wyraźnie rdza wychodząca nagminnie spoza lakieru, stał tyłem do nich z otwartymi tylnymi drzwiami. Konstanty zajrzał od niechcenia do środka, ale zobaczył tylko pustą przestrzeń ładunkową i cześć siedzenia kierowcy, oraz pasażera. Z krzywym uśmieszkiem stwierdził w myślach, że ten stan rzeczy niebawem ulegnie znacznej poprawie i zatrzasnął z wielkim hukiem drzwi.
Wyciągnął z kieszenie pistolet ogłuszający, którego moc została znacznie zwiększona w postaci domorosłego technika, za jakiego uważał się jego kuzyn. Jedyną wadą tego rozwiązania był fakt, że bateria starczała średnio na o połowę mniej strzałów niż normalnie, dlatego Konstanty wziął zapasową i trzymał ją we w jedynej wewnętrznej kieszeni krótki.
Przyjrzał się uważnie kwadratowej lufie z upływowymi kantami, wykonanej z żółtego plastiku, na której końcu widniały trzy wyżłobione rowki. Niebieska rączka przypominała swoim kształtem tę z typowego Joysticka, z ta różnicą, że czerwony spust osłaniała czarny pasek .
Tylna część lufy kończyła się dopiero za rączką, a z jej końca wystawał kijek w kształcie walca. Według instrukcji po każdym strzale trzeba było za niego pociągnąć, aby wyciągnąć energię z baterii, która była tak ciężka, że pistolet ważył chyba tonę, przynajmniej dla Konstantego, który nie należał do siłaczy.
Wciąż pochylony lekko nad narzędziem swojej pracy, które trzymał niemal, że z namaszczeniem w rękach spojrzał zdecydowanie na przeszklone drzwi recepcji. Nie spuszczając z nich wzroku szybkim ruchem chwycił dwoma palcami ręki tylni bolec pistoletu ustawiając go jednocześnie przodem do wejścia. Gwałtownie pociągnął go do siebie. Broń wydawała się otwarcie protestować przeciwko takiemu traktowaniu wydając przenikliwy, metaliczny dźwięk.
- Panowie, do roboty.
Rozkazał szybko odwracając głowę nieco w stronę swoich towarzyszy, którzy na dźwięk komendy wyprostowali się niemal jak struny i ruszyli marszem za swoim hersztem.

Konstanty chwycił za klamkę drzwi i pociągnął ją ku sobie, kiedy jego zabiegi nie przyniosły efektu, zwrócił uwagę na niebieską tabliczkę z białym napisem: pchać. Popchnął je więc nieco podirytowany i wtargnął do środka.
Za masywnym biurkiem z jasnego drewna siedział nie wielkich rozmiarów mężczyzna z niewielkimi dredami na głowie, z których każdy sterczał w inną stronę. Początkowo nawet nie zwrócił uwagi na nieoczekiwanych gości, tylko wpatrywał się w jakieś otwarte na oścież tomisko. Miał na sobie niebieski mundur i czarne namierniki, wszyte w koszule wizytową Były podobne do tych używanych w rosyjskiej armii.
- Studenci …
Stwierdził nieco zrezygnowany konstanty i opuścił nieco broń, która jeszcze przed chwilą tak dziarsko wymachiwał. Dopiero, kiedy ochroniarz skończył czytać stronę, książki, która go widocznie niewiarygodnie zafascynowała spojrzał przed siebie. Jego wyraźnie zaspane oczy nie dostrzegły na samym początku pistoletu, tylko głupawy uśmieszek Konstantego. Zdążył nawet zapytać pełnym podirytowania głosem:
- A panowie, czego tu ?
Konstantemu w odpowiedzi natychmiast opadły ramiona. Chciał nawet wyjść, ponieważ odwrócił się ku swoim blisko stojącym towarzyszą. Jednak w ostateczności zrezygnował ze swojej nagłej decyzji i wycelował w wątłą główkę studenta. Niczego – stwierdził i gwałtownie nacisnął spust.
Przenikliwy dźwięk, podobny nieco do rytuałów godowych wielorybów, tylko o wiele cieńszy rozległ się po niewielkim pomieszczeniu. Szare płytki, które szczelnie pokrywały podłogę i wszystkie ściany do połowy okazały się być doskonałym izolatorem, a przynajmniej te, które nie pękły.
Młody człowiek, który do końca nie zdawał sobie sprawy, co go czeka, ani nawet, co się dzieje, został gwałtownie odrzucony do tyłu. Wywinął orła na krześle, a jego szczupłe nogi w pewnym momencie znalazły się wyżej niż głowa.
Dopiero teraz konstanty otworzył powieki, które zatrzasnął w momencie, gdy nacisnął spust. Najpierw odwrócił nos w prawo żeby kontem oka zobaczyć czy jego towarzysze nadal są przytomni. Oboje stali na nieco ugiętych kolanach, z palcami w uszach. Mieli również zamknięte oczy.
Konstanty szturchną jednym ruchem najtęższego członka z całej bandy, ponieważ stał najbliżej niego. Ten w odpowiedzi podał dalej. Skośnooki w pierwszym momencie otworzył oczy i wyjął palce z uszów. Rozejrzał się energicznie dookoła. Był podniecony i wyraźnie zdezorientowany. Kiedy stwierdził, że wszystko w porządku stanął wyprostowany i czekał na dalszy rozwój wypadków. Dopiero teraz przywódca całej tej zgrai odważył się spojrzeć w kierunku biurka, które stało przesuniętej z jednej strony do ściany. W okuł niego znajdowało się całe mnóstwo pękniętych kafelek, a zwłaszcza za nim. Człowieka, który jeszcze niedawno urzędował w swoim miejscu pracy nie było widać.
Widząc spustoszenie, jakiego dokonał jednym naciśnięciem przycisku spojrzał po raz kolejny tego wieczora na koniec lufy pistoletu, tym razem z pełnym wrażenia uśmieszkiem, które ozdobiło kant ust.
Zastygł w takim zadowoleniu przez chwilę, zanim zdał sobie sprawę, po co naprawdę odwiedził ze swoimi ludźmi to miejsce. Zdecydowanym ruchem przeładował broń, po raz kolejny ciągnąc za tylną część pistoletu i wcisnął aluminiowy przycisk od windy przy najbliższej ze ścian. Poprawił zaraz swój ruch, ponieważ nie był do końca pewien czy impuls magnetyczny z jego broni nie uszkodził mechanizmu windy. Nie lubił takich dziur w planach, ale nie wszystko da się w końcu przewidzieć. Odetchnął z ulgo, gdy usłyszał spoza aluminiowych drzwi metalowy pomruk lipnego dzwonka.
Dwuczęściowe drzwi, nie bez ociągania rozstąpiły się przed nimi szeroko. Wszyscy trzej mieli nie tęgie miny w szerokim lustrze, zamontowanym w ścianie naprzeciwko. Jak na przywódcę przystało pierwszy próg przekroczył konstanty i zajął miejsce placami do lustra. Dopiera za nim, nieco nieśmiało weszli do środka towarzysze.
Konstanty nie zdążył nawet nabrać powietrza do płuc, gdy w kabinie rozległ się dobrze znany dzwonek, oznajmiający, że dotarli na miejsce. Podwójne drzwi ponownie ukazały całemu towarzystwu widok na zewnętrzny świat. Tym razem była to kremowa ściana, jednak na podłodze znajdowały się te same kafelki, co piętro niżej.
Konstanty, jako przywódca wychylił się, jako pierwszy rozejrzał się nie pewnie w obie strony. Długi korytarz ciągnął się aż do niebieskich drzwi bez żadnej szyby. Mocno zużyta klamka obwisła już nieco. Gdy spojrzał w drugą stronę zobaczył tylko wejście na klatkę schodową, prawdopodobnie prowadzącą do miejsca, z którego przyszli.
Wyszedł dziarsko dając znać palcem reszcie drużyny, żeby uczynili to samo. Wiedział doskonale, co znajduje się za drzwiami, doskonale przestudiował plany. Zdawał sobie doskonale sprawę z tego, że drzwi będą zamknięte, ale kiedy pociągnie za klamkę otworzy mu drugi z trzech strażników. Przypuszczalnie następny z niedzielnych pracowników agencji ochrony.
Gdy usłyszał szczęk klucza w zamku starannie wyćwiczonym ruchem przyjął pozycją strzelecką, chwytając rękojeść pistoletu obiema rękoma. Ochroniarz przezornie uchylił tylko drzwi, a przez ich szparę Konstanty zobaczył tylko połowę głowy. Tylko tyle w zupełności mu wystarczyło. Natychmiast przytknął lufę do policzka nieszczęśnika, ślad za nim zamknął oczy i wcisnął spust.
Siła rażenia była tak wielka, że wybiła drzwi z zawiasów, posyłając ciągle zdziwionego ochroniarza na drugi koniec przedpokoju. Dobrze skalibrowana broń nie zawiodła Konstantego i tym razem. Siła podmuchu ukierunkowana na przód, nie zmusiła go nawet żeby zaparł się nogami.
Pierwszą rzeczą, jaką zobaczył po otwarciu oczu było ciało ochroniarza, leżące pod ścianą naprzeciw drzwi. Czapka podobna do tej policyjnej, daszkiem skutecznie zasłaniała mu twarz. Kremowe kafelki na podłodze, tym razem wytrzymały impet dźwięki niskiej częstotliwości, w przeciwieństwie do ścian, od których odpadły miejscami pokaźne warstwy farby. Sporo przekrzywione drzwi zakrywały ciało od pasa w duł.
Wszystkie cztery pokoje, do których prowadziły drzwi po obu stronach przedsionka były otwarte. Konstanty przekroczył próg. Zdawał sobie doskonale sprawę z tego, że czeka na niego jeszcze trzeci, ostatni strażnik.
Sądził, że ukrywa się w jednym z pokojów, albo, co gorsza – postanowił zabawić się w Johna Wayne i wyskoczy lada chwila z na poły otwartych drzwi. Ostrożnie skierował lufę przed siebie. Doskonale rozumiał się z towarzyszami za nim, cierpliwie czekali na rozwiązanie ostatniego problemu przed progiem.
Drobnymi kroczkami, na ugiętych w kolanach udało mu się dotrzeć prawie do środkowej części pomieszczenia. Kontem oka zdołał dostrzec uchylające się powoli drzwi. To uratowało mu bez wątpienia życie, ponieważ zdążył odskoczyć na bok, a rozpędzone kule rozbiły się o ścianę.
Zanim zdążył upaść wycelował we właściwym kierunku i nacisnął spust. Fala dźwiękowa, która tym razem znacznie straciła na impecie nawet nie zdołała wyważyć drzwi, za którymi ukrył się napastnik. Jednak ogłuszyła go dostatecznie, aby dać Konstantemu czas na zmianę baterii.
Upadek kręgosłupem na twardą posadzkę nie należał do przyjemności, zwłaszcza, że uderzył dodatkowo łokciem chcąc chronić potylicę. Nie tracąc czasu wcisnął kantem drugiej dłoni czerwony przycisk na spodzie rękojeści. Zużyta bateria, która wyglądem przypominała prawdziwy magazynek pistoletu, z tą różnica, że na górnej części znajdował się metalowy bolec, posłusznie opuścił swoje miejsce i z trzaskiem plastiku uderzyła o podłogę.
Drugi magazynek, wyjęty z kieszeni spodni niemal że automatycznie powędrował na jego miejsce. Konstanty zdecydowanym ruchem wepchnął go w uzdę, pociągnął jak najszybciej za bolec pistoletu i tym razem dokładnie wycelował we właściwe drzwi.
Nie miał zamiaru dać ochroniarzowi drugiej szansy, dlatego niebawem potężną fala dźwięku zaatakowała po raz kolejny wszystkie ściany i wreszcie ostatnią zaporę przeciwnika, która w mgnieniu oka odskoczyła do tyłu, wylatując z zawiasów, z głuchym trzaskiem łamanego drewna, które ledwo było słychać z poza typowego dźwięku wystrzału.
Konstanty zdawał sobie doskonale sprawę, że w pokoju, w którym znajdował się strażnik z pewnością znajdzie się również sejf. Podniósł się cały obolały i trzymając za mocno stłuczony łokieć skinął na towarzysza słusznej budowy ciała. Ten bez słów zrozumiał intencję swojego pracodawcy i wielkim krokiem przeszedł nad wyważonymi na samym początku drzwiami.
Miał już w ręce przygotowane urządzenie nieco podobne do stetoskopu, z tą różnicą, że zamiast klasycznych słuchawek zamontowano, te wielkie - podobne do tych spotykanych przy odtwarzaczach muzycznych. Czarny, jak one same kabelek prowadził wzdłuż silikonowych rurek, do klasycznej końcówki z aluminium. Plastikowe pokrętło z otoczką u ich zbiegu nie wątpliwie służyło do regulacji czułości urządzenia.
Konstanty wahał się trochę zanim puścił go przodem do pomieszczenia, którego jeszcze nie zdążył obejrzeć, jednak wystarczyło mu tylko jedno spojrzenie i widok wystającej nogi spoza drzwi żeby upewnić się, że sytuacja jest całkowicie opanowana.
Grzecznie niczym dziecko ze szkoły podstawowej ustąpił miejsca specjaliście i tylko zerkając spoza jego ramienia, odrobinę nie śmiało obserwował rozwój wypadków. Drzwi leżały u podnóża ogromnego biurka. Specjalista zatrzymał się na chwilę i rozejrzał badawczo po licznych portretach, jakie zdobiły tym razem białe ściany.
Niektóre z nich przedstawiały postać jednego mężczyzny na tle jachtu w różnych ujęciach, a także wycięte portrety ryb z jakiegoś czasopisma, przypuszczalnie dla wędkarzy. Szczególnie jednak zwrócił uwagę na spory portret jakiegoś osiemnastowiecznego galeonu, wykonanego pędzlem jakiegoś klasycznego mistrza.
Mocno zadumany minął ostrożnie drzwi i przeszedł nieco niechętnie za biurko. Przyjrzał mu się uważnie okiem podobnym nieco do wyrafinowanego krytyka sztuki.
- Tania podróba.
Chrząknął pod nosem i przejechał palcem po górnej części prostej ramy z ciemnego drewna. Spojrzał na palec kręcąc w zamyśleniu we wszystkie strony ustami. Był czysty. Pewny siebie, ale za razem z namaszczeniem oparł palce na bocznej części ramy i odsunął ją ku sobie. Źle naoliwione zawiasy wydały cichy dźwięk, a odsuwający się powoli obraz odsłonił prostokątne drzwiczki sejfu, wmurowane w ścianę.
Specjalista z miną zatroskanego doktora, znowu marszcząc w charakterystyczny sposób brwi i wysuwając do przodu dolną wargę założył z namaszczeniem potężne słuchawki na uszy. Ostrożnie chwycił za końcówkę i przyłożył ją do drzwiczek sejfu, tuż nad kółkiem, pełnym białych cyferek, w kształcie uciętego stożka.
Pulchne palce delikatnie i z nie bywałym namaszczeniem dotknęły czarnego wierzchołka, a po chwili zaczęły przesuwać go powoli w prawo, potem w lewo. Obdarzony niezwykłym słuchem osobnik, mający również do dyspozycji potężne wzmocnienie dźwięku w słuchawkach nie zauważył ruchu nogi częściowo wystającej spod drzwi. Wyraźnie zaaferowany nadchodzącym sukcesem konstanty, który w sobie właściwym odruchu zacisnął kciuk również nie zwrócił uwagi na wypełzającą niczym żmija kobiecą dłoń drzwi, zmierzającą kierunku leżącego nieopodal pistoletu.
Konstanty zdołał tylko odwrócić głowę w ich kierunku, gdy zdecydowanym ruchem ramie młodej dziewczyny niemal wyrzuciło ten kawałek drewna w powietrze, i z furią posłała następne kilka pocisków w stronę zajętego swoimi sprawami kasiarza.
Konstanty nawet nie zdążył zauważyć, czy chociaż jedna trafiła w cel, ponieważ odruchowo skoczył za róg otworu, pozostałego po drzwiach.
Zdumiony nie na żarty Azjata obserwował jak jego szef kolejno ląduje na barku, potem upada na plecy i pospiesznie zmierza na czworakach w kierunku ściany.
Konstanty usiadł z szeroko rozłożonymi nogami i z grymasem bólu, a co więcej zawodu łapał jak ryba powietrze.
Trzeci członek gangu, który stanowił za razem ostatnią linię obrony doskonale zdawał sobie sprawę z tego, co należy robić i co ważniejsze, że teraz jego kolej.
Gdy konstanty spojrzał na niego z ukosa, gdy stał już przy wejściu, a na ręce, którą chwilowo oparł o ścianę widać było wyraźnie kastet. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że azjatycki wojownik jest bardzo szybki i silny. Nie jednokrotnie dało się dzięki niemu zgarnąć sporo kasy na nielegalnych walkach gladiatorów, jednak nie był szybszy od kuli, która niczym osa przebiła tynk w ścianie i ugodziła go w tors. Rana z pewnością nie była śmiertelna, ale Chińczyk tak spanikował, że zemdlał i wyłożył się jak długi na podłodze.
- Te, niedzielny bohater ! - Krzyknął zza ściany podkulając nogi: - czego ty właściwie chcesz ? Śmierci za te drobne w sejfie ?
- To nie są żadne drobne palancie !
Usłyszał w odpowiedzi zawzięty kobiecy głos, z wyraźnym rosyjskim akcentem.
- Ile sztuk ci amunicji zostało, cwaniaro ?!
Odkrzyknął gniewnie.
- Nie twój zasrany interes! Wystarczy żeby posłać do piachu takiego niezdarę jak ty !
Wcześniej gruby, pewny, pełen furii głos zmienił się teraz w piskliwy i nie wyraźny. Konstanty zdał sobie sprawę, że kobieta właśnie zaczęła się załamywać, a harda postawa na początku spotkania wynikała z szoku po użyciu miotacza i za pewne bolesnego przytrzaśnięcia drzwiami.
- Grubas żyje ?!
Zapytał próbując ułożyć w głowie jakiś plan działania, a na końcu spojrzał zamyślony na pistolet, który ciągle trzymał w zaciśniętej ręce.
- O tyle, o ile można przeżyć trzy postrzały naraz dupku !
Odpowiedział mu już do cna piskliwy głosik. Oznaczało to, że chcąc nie chcąc już jest zmuszony do pozostawienia w tym miejscu trzech towarzyszy broni, a wszystkiemu winna była prawdopodobnie emigranta, która zabierał jemu i wielu innym uczciwą prace. Nie żeby zamierzał się kiedykolwiek takiej podjąć, ale fakt pozostawał faktem.
Czuł jak wspiera w nim złość. Jak na komendę wstał wyprostowany i gwałtownym ruchem pociągnął za bolec pistoletu. Chrząknął coś pod nosem i w jednej chwili stanął rozkrokiem w drzwiach celując przed siebie pistoletem, prostując przy tym rękę.
Druga, obolała po upadku, nieco wykrzywiona w łokciu zwisała bezładnie wzdłuż ciała. Rozejrzał się po pokoju, ale nie zobaczył nawet ciała towarzysza, które prawdopodobnie leżało za biurkiem. Martwiło go, że nie widzi przyczyny swoich problemów tego wieczora. Zagadka zniknięcia natrętnej pani ochroniarz rozwiązała się na jego nieszczęście dość szybko. Ciepła od wszystkich wystrzałów lufa powoli dotknęła jego prawej strony.
- nie do wiary, że jesteś taki głupi …
Usłyszał pełen wyrzutu głos dziewczyny. Odruchowo i niejako w panice odwrócił głowę w jej stronę, co umożliwiło przeciwnikowi dotknięcie lufą jego spoconego już czoła.
Dopiero teraz mógł jej się przyjrzeć uważnie. Zdziwiła go nadzwyczajna uroda dziewczyny. Miała góra dwadzieścia kilka lat, czarne włosy i cienkie brwi. Wydatne, ale wąskie usta wydawały się składać do pocałunku. Szerokie kości policzkowe zostały nieco zgaszone czarnym pudrem, który idealnie komponował się z włosami w tym samym kolorze i niebieskimi oczami. Wstyd mu się było przyznać do tego przed samym sobą, ale chętnie spotkałby się z nią w jednej z tych setek podejrzanych knajp, do których często chodził. Jednak, że szczera wściekłość dziewczyny, jaka biła z jej oczu i wreszcie mina Pozbawiła go ostatecznie wszystkich złudzeń.
- Teraz zginiesz draniu !
Zapowiedziała mu uroczyście i przycisnęła lufę mocniej do jego czoła, a odpowiedni palec zaczął powoli naciskać spust. Chwila zawahania wystarczyła całkowicie Konstantemu by zareagować we właściwy sobie sposób. Zwinnie niczym łasica odwinął rękę, w której trzymał broń i równie szybko nacisnął spust.
Zdawał sobie doskonale sprawę z tego, że w obecnej sytuacji stoją za blisko i on również poczuje skutki użycia broni. Nie miał jednak wyjścia, w końcu chodziło o jego życie.
Potężny podmuch odrzucił ciała trzech potencjalnych kochanków w obie strony. Ponieważ dziewczyna znajdowała się zdecydowanie bliżej ściany, a właściwie stała tuż przy niej, odwrócona cały czas plecami uderzyła w nią z takim impetem, że prawie przeleciała na wylot. Uderzyła również głową, która zostawiła również swój ślad w postaci sporego wgłębienia w tynku.
Konstanty wylądował nieco dalej, również na ścianie. Jednak ze względu na odległość nie zdołał zrobić sobie krzywdy, no może za wyjątkiem guza i kilku siniaków.
Gdy otworzył oczy zobaczył przeciwniczkę wbitą bez przytomności w ścianę, a humor od razu mu się poprawił. Z zadowoleniem wstał nieco pokracznie i wyraźnie kuśtykając na prawą nogę przeszedł za biurko, gdzie niemal potknął się o ciało członka swojego gangu. Popatrzył na niego i stwierdził oschle - szkoda – i odruchowo popatrzył w kierunku nietkniętego sejfu. W odpowiedzi znowu spojrzał na towarzysza i dodał: - Chociaż sejf mogłeś otworzyć.
Cóż jak to mówią czasem na wozie, czasem pod wozem. Konstanty otrzepał się szybko z kurzu, a uśmieszek zdobiący jego twarz wciąż nie zniknął. Pewnym siebie, dziarskim krokiem wyszedł z pomieszczenia. Przeszedł korytarzem do schodów i na dół.
Kiedy przekręcał kluczyki w stacyjce furgonu zrobiło mu się trochę żal pieniędzy zostawionych w sejfie i wreszcie towarzyszy. Cóż każdy dobrze znał cenę, jaką może przyjść mu zapłacić, łącznie z pustym portfelem na koniec roboty. Gdy leciwy silnik zawył niemiłosiernie wrzucił bieg i ruszył powoli w swoją stronę.


Odpowiedz
#2
Eh...

Doczytałem do połowy a potem odpadłem. Popełniasz mnóstwo błędów, pierwszy lepszy przykład:

Cytat:Nie przenikniony mrok okrył wysokie wieżowce centrum miasta.

Nieprzenikniony piszemy razem. Brak kropek, zdania rozpoczynające się małą literą, brak spacji. Sprawdzasz chodź tekst zanim go umieścisz na forum? Przez te wszystkie błędy kompletnie nie zwróciłem uwagi na fabułę(jeśli tak owa w tekście jest) ani postaci. Technicznie beznadziejnie, całkiem do poprawy.

Btw to może zaczniesz udzielać się na forum inaczej niż tylko wrzucając swoje teksty?

Moje opowiadania:

To tylko interes(fantasy)
Nieznany(science fiction)
Głos ludu(fantasy)

"Lepiej, by się nas bano niż kochano, jeśli nie da się osiągnąć obu tych rzeczy naraz."

Odpowiedz
#3
Nadgorliwcy, za pewne w większości maklerzy giełdowi niemal zawsze siedzieli do godzin porannych. - zapewne


Trzecim, a za razem ostatnim mężczyzną w gangu był niski Japończyk, lub chińczyk.
- Japończyk z dużej, ale chińczyk już z małej. Albo nie myślisz, kiedy piszesz, albo nie lubisz Chińczyków.

Mruczał coś nie wyraźnie pod nosem. - niewyraźnie

Niepokojące było to, że faceci również często zwracali na niego uwagę. - niepokojące dla kogo? Dla bohatera, czy Autora Szanownego? Czasem nie wiadomo, czyje przemyślenia należą do bohatera, a które do narratora.

Za masywnym biurkiem z jasnego drewna siedział nie wielkich rozmiarów mężczyzna z niewielkimi dredami na głowie, z których każdy sterczał w inną stronę. - co Ty masz z tymi przymiotnikami? Skoro miał na głowie niewielkie dredy, to chyba był również niewielkich rozmiarów? No chyba, że to miał być taki sprytny wybieg, żeby powtórzeń uniknąćSmile.

Podobnie jak przedpisca, nie dotrwałem do końca. Mignęło mi jeszcze gdzieś imię zapisane z małej litery, również kilka brakujących przecinków.
Opowiadanie - a przynajmniej część przeze mnie przeczytana - jest napisane nudnym stylem. Skupiasz się na bardzo dokładnych opisach ubrań czy wyglądu bohaterów, a akcji tymczasem malutko. No i te błędy! Słownik do ręki brać i czytać na temat pisania "nie" z innymi częściami zdania! Bo na dzień dzisiejszy to masz pałęSmile. I zawsze po napisaniu opowiadanie odłóż tekst na tydzień lub dwa, po czym przeczytaj, popraw błędy i dopiero umieść na portalu. Ja wiem, że to trudne, bo Twój niewątpliwy artyzm zacznie krzyczeć: Jak to!? Czekać? Przecież to dzieło jest idealne! Tylko ta banda z Inkaustusa nie potrafi tego dojrzeć!
A jednak po upływie dwóch tygodni, kiedy tekst ponownie przeczytasz, zauważysz, że jest tam sporo do poprawy.

Pozdrawiam
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości