Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Niezapomniana Przygoda Tom 1 (CAŁOŚĆ)
#1
Star 
Pozdrowienia ze szlaku nieznajomi!

Pozwólcie staruszkowi odpocząć w tym domostwie. Długą mam za sobą drogę, a i przede mną jeszcze wiele dni podróży. A lata już nie te, oj nie te… Niegdyś, kiedym jeszcze był młody, bywało, że dzień i noc przemierzałem niebezpieczne tereny w poszukiwaniu magicznych manuskryptów i spuścizn starożytnych, zapomnianych przed laty cywilizacji. Ach, stare i burzliwe to były lata, ale jak mawia elfickie przysłowie ,,nawet dąb w końcu próchnieje”. Za stary już jestem na takie fanaberie i gdyby sam król mnie nie poprosił…

..............

...i koniec końców oczywiście posłano mnie, kto bowiem zna lepiej podziemny ród Żelaznych Krasnoludów aniżeli ja? Ale, ale, chyba zanadtom tu przesiedział, ranek już wstaje i czas mi ruszać w drogę. Bardzo wam jestem wdzięczny za rozmowę i gościnę, a że widzę, iż podobnie jak ja lubicie słuchać różnych historii, tedy zostawię wam tu pewną księgę, a przynajmniej jej pierwszy tom. Opowiada ona o prawdziwej, niegdyś dziejącej się na terenie tego królestwa awanturze, którą zasłyszałem kilka miesięcy temu od pewnego wędrownego barda w jednej z karczm. Mam nadzieję, że się wam spodoba. Jeśli po przeczytaniu będziecie mieli do niej jakieś sugestie, czy też uwagi, to prześlijcie je gołębiami pocztowymi do najbliższego miasta, a stamtąd już trafią do mnie.


A teraz czas już na mnie, bywajcie moi mili! Gdy będę miał okazję, spróbuję znowu zajść w te zacne progi.


[Obrazek: Niezapomniana-Przygoda-Tom-1.jpg]
Odpowiedz
#2
Darmowy pdf z powieścią fantasy.
Przeglądnąłem pobieżnie - bardzo ładnie wykonane. Gdy skończę publikację mojego "Szeptu Gromu" to rad byłbym w podobnym stylu darmowy pdf stworzyć i na portalu zamieścić.
Gdy czasu starczy to i z historią się zaznajomię.

A że to powieść, wnioskując z rozmiarów, bardziej niż opowiadanie, to do działu z powieściami przenoszę.


Mam nadzieję, że autor nie tylko uraczył nas swym dziełem w przyjemnej graficznie formie, ale i rozgości się na forum i dłużej z nami zostanie.
Pozdrawiam.
Odpowiedz
#3
(01-11-2018, 11:22)Glorion napisał(a): Cała ta opowieść zaczyna się w Kalancie, stolicy naszego pięknego państwa. Opowieść, a raczej historia, zdarzyła się naprawdę, ale dawno, tak dawno, że nie pamiętają jej nawet najstarsi obywatele miasta. Pewne wydarzenia z nią związane są ogólnie znane, jak na przykład zamknięcie bram miasta na kilka dni, nikt jednak nie wie, jakie były tego prawdziwe przyczyny. Nikt poza mną... Nie chciałem nigdy pisać o tamtych dziejach, szczególnie, że nie ukazują mnie w jak najlepszym świetle (choć nie do końca). Jestem już jednak całkiem stary, a moje zamiłowanie do pisania zmusiło mnie do napisania ostatniej opowieść, a jednoczenie opisania mojej pierwszej prawdziwej przygody... 
Tu w prologu mamy trochę bliskich powtórzeń.

(01-11-2018, 11:22)Glorion napisał(a): I rozdział - strony 8-12
Było południe, godziny szczytu. (to dość współczesne określenie) Całe tłumy przelewały się przez ulicami Kalantu - stolicy państwa ludzi. Karczmy i oberże były pełne, a wszędzie plotkowano na temat najnowszej nowiny. (pleonazm) Czarny Baron został okradziony! Sam Czarny Baron, najbogatszy mieszkaniec miasta, istna potęga finansowa okryta mgłą tajemnicy. Skąd pochodzi, jak zdobył majątek? Nikt tego nie wiedział. Jego najbliższa służba i najemnicy nie pochodzili z okolic, nikt z bliskich mu osób nie był skory do zwierzeń, a jego dom, a raczej willa, górowała nad innymi w dzielnicy kupieckiej, odgrodzona kamiennym murem. Nikt nie wiedział o nim nic pewnego, ale plotki i historie o jego ciemnych interesach słyszał każdy, choć mimo tego sprawnie pracujące władze społeczne (stołeczne?)nigdy nie potrafiły mu nic udowodnić. Podobno nawet król próbował się nim zająć, ale nie miał na to dość czasu, gdyż zajęty był walką z plemionami orków z północy. Musicie bowiem wiedzieć, że część orkowych plemion zbuntowała się i zaatakowała ludzi. Jeśli doliczyć do tego jeszcze inne plugastwa zamieszkujące nasz niedawno odkryty kontynent, (niedawno odkryty przez kogo?) okazało się, że nasze państwo ma jeszcze wiele nierozwiązanych problemów. I oto, w czasie największej świetności ,,mistrza zbrodni", nagle jak grom z jasnego nieba spadła wiadomość, że wielki Czarny Baron został okradziony i proponuje wielkie wynagrodzenie każdemu, kto odnajdzie sprawcę i odzyska skradzione przedmioty. A co konkretnie? Gruby plik starych papierów zapisanych szyfrem. Podobno mają wielką wartość sentymentalną, ale przecież każdy domyślał się prawdy. Faktem jednak jest, że bramy miasta zostały zamknięte na czas nieokreślony, a przejść przez nie wolno tylko wybranym osobom wyposażonym w imienne glejty... I właśnie w tym momencie zaczyna się nasza opowieść. W upalne, letnie popołudnie Pod Strudzonym Wędrowcem właśnie dobierali się (coś tu z gramatyką szwankuje) nowo przybyli poszukiwacze przygód, awanturnicy i najemnicy, którzy przybyli w te strony z chęcią zarobku, gdyż po wyjeździe wojsk królewskich wszystkie bestie wylęgły ze swych nor, by napadać na podróżnych i karawany kupieckie. Roboty poza miastem było więc w bród, chociaż chwilowe zamknięcie bram nie pozwoliło przybyłym na pracę w terenie. Po tym jak wszedłem do karczmy uderzył mnie panujący gwar, wszystkie stoły były zajęte, a zmęczeni podróżni siedzieli nawet na podłodze gwarząc w grupkach i racząc się miejscowymi ,,specjałami". Rozejrzałem się. Osoby mojego pokroju, a dokładnie panowie od brudnej roboty zwani też pogardliwie łotrzykami (choć ja wolę nazwę: specjalista od zadań specjalnych) nie lubią pracować samotnie, zawsze przecież przyda się jakiś wojak machający mieczem w pierwszej linii. Gdy tak rozglądałem się wokół, podszedł do mnie jakiś elf w zielonego zbroi z nieznanego mi cienkiego metalu pokrytego elfickimi runami, a na jego plecach lśniły dwa sejmitary przykryte białymi włosami.
- Witaj przyjacielu, jestem Elian, czy wiesz może coś o jakiejś drużynie poszukującej dwóch towarzyszy? -zapytał uśmiechając się przyjaźnie.
- Dopiero co tu wszedłem i sam poszukuję jakiejś kompanii. Ale gdzie jest druga osoba, jeśli wolno spytać? - odpowiedziałem grzecznie, bo z elfami nigdy nic nie wiadomo. (przecież bohater sam jest elfem)
- Tam, przy ladzie - rzekł (przecinek) wskazując palcem na rudą elfkę(przecinek) kłócącą się z oberżystą - Chyba nie zasmakowała w miejscowej kuchni. Jak widzę, jesteś...
- Łotrzykiem - przerwałem mu - to zawód jak każdy inny (no prawie). Potrzebujecie może kogoś takiego?
- Myślę, że tak... Ale musisz porozmawiać z nią. To ona o wszystkich decyduje - tu wskazał na wcześniej opisaną elfkę - Uważaj lepiej, gdy z nią rozmawiasz. Jest dość... wymagająca.

Karczma była zapełniona przez różnego rodzaju indywidua. - podpis pod obrazkiem

Skrzywiłem się. Rzadko kiedy bywa, by kobieta pracowała w takim niebezpiecznym fachu, a do tego dowodziła! Coś takiego nie może skończyć się dobrze! Z drugiej jednak strony bardzo pilnie potrzebowałem drużyny, a przecież o elfach jeszcze mało wiedziałem. Może mnie zaskoczą.
- Dobrze, chętnie z nią porozmawiam - powiedziałem kłamliwie.
Poszedłem za elfem, a gdy zatrzymaliśmy się przy jego towarzyszce, ten przedstawił nas sobie w bardzo uprzejmy, lecz trochę zbyt długi sposób. Zależało mi na czasie, więc postanowiłem tę przemowę nieco skrócić. Był to jednak mój wielki błąd, o czym wkrótce się przekonałem.
- ...zapytał mnie, więc czy nie potrzebowalibyśmy kogoś takiego. Ja oczywiście odpowiedziałem, tak jak kazałaś, że to zależy... - mówił Elian
- Od moich kwalifikacji. Zapewniam, że jestem specjalistą w moim fachu - dokończyłem za niego.
- Kwalifikacje nie wystarczą. W mojej drużynie liczy się też dobre wychowanie, nie wyobrażam sobie byś tak po prostu wchodził w słowa Eliana. Jak na początek nie wypadłeś korzystnie - mówiła oburzona elfka, niczym nauczyciel karcący nieposłusznego ucznia

Nie będę tu opisywał reszty monologu Aselii (bo tak się nazywała). Dodam tylko tyle, że chyba moja znajomość z tą przemiłą kobietą szybko by się skończyła, gdyby nie pewien wypadek. A mianowicie pewien wchodzący do gospody ork (orkowie przebywający w ludzkich miastach to rzadkość) uderzył przez przypadek głową we framugę drzwi tak potężnie, że wydawałoby się, jakby cała karczma zadrżała. Tuż za nim człapał mały (w porównaniu z orkiem) czarno-brody krasnolud. Różnica między nimi była tak olbrzymia, że kiedy na nich spojrzałem, nie mogłem się powstrzymać i parsknąłem głośnym śmiechem. Istne przeciwieństwa! Jeden wielki, pleczysty, ubrany w skóry nieznanych mi zwierząt, dzierżąc wielki kostur przyglądał się całej izbie z ciekawością (a izba jemu). Drugi mały, opancerzony od stup do głów, uzbrojony w tarczę i młot, szedł poważnie, z wielką dumą, nie patrząc na nikogo. Mój nagły i niekontrolowany wybuch wesołości potraktowali jako działania zaczepne i błyskawicznie podeszli do mojej skromnej osoby. Wyglądało to jakby komedia miała zamienić się w tragedię...

- A z czego się twoja się tak chichra? - zapytał ork grubym, nieco oschłym tonem.
- Ach, to nic, moja przyjaciółka (ha! przyjaciółka) opowiedziała mi właśnie świetny kawał - zmyśliłem na miejscu. Odruchowo moi dwaj przesłuchujący ,,koledzy" spojrzeli na elfkę, czekając aż potwierdzi lub zaprzeczy moje wytłumaczenie. Ach, jak liczyłem na nią w tej chwili, bardziej, niż przez całą resztę podróży! Niestety, nadzieje moje spełzłyby na niczym, gdyby nie pomoc Eliana.
- Tak, nasz kolega śmiał się z żartu drodzy panowie, nie ma powodu do kłótni - rzekł mój wybawiciel - A czy mogę was spytać, czy nie poszukujecie może kompanów do drużyny?
- Eee... Tak, szukamy - przytaknął krasnolud trochę zbity z tropu - Przydałby nam się jakiś mag, tylko nie żaden dyletant. Ty, elfko, jesteś...?
- Jestem druidem krasnoludzie, z szerokim doświadczeniem, do tego doskonale dowodzę.
- W kuchni zapewne, ale nie w czasie walki. Tu potrzebny jest jakiś twardy wojownik, który zachowa zimną krew, a nie jakaś baba w kiecce.
- Wątpię byś wiedział coś o dowodzeniu, jeśli tak szybko wystawiasz pochopną opinię. Zresztą krasnoludy nigdy nie należały do najsprytniejszych z ras - odrzekła oburzona dowódczyni.
- Pomińmy ten temat - powiedziałem pojednawczo - Co do dowódcy, będziemy mogli uzgodnić sprawę potem. Na razie interesuje mnie, czy jesteście zainteresowani współpracą.
Rozmowy trwały całkiem długo, w końcu jednak udało mi się przemówić wszystkim do rozsądku, mimo że krasnolud Garin i Aselia skakali sobie do oczu. W końcu jednak dzięki pomocy reszty naszej nowo powstałej kompanii, a szczególnie orka Krasz'nara, który (o dziwo!) ciekaw był elfickich zwyczajów (co wynikało może z jego profesji, był bowiem szamanem), udało się pogodzić zwaśnione strony. Kwestię dowództwa zostawiono do czasu znalezienia maga. Taki stan rzeczy bardzo mi odpowiadał. Właściwie mag nie był mi potrzebny, zależało mi tylko na czasie. Chciałem jak najszybciej zjawić się w domu Czarnego Barona, zanim nawała innych drużyn przyjdzie szukać poszlak w jego willi. Zachęciłem więc moją drużynę, byśmy sprawę naszego szóstego członka zostawili na potem, a chwilowo zajęli interesującym mnie zadaniem. Los jednak chciał inaczej... 
Styl gawędziarski, rozumiem konwencję. Trochę błędów jest - bliskie powtórzenia, niekiedy pomieszanie czasów, choć z gramatyką ogólnie jest dobrze.
Co do fabuły za wcześnie na wydawanie opinii. Scena ze zbieraniem drużyny w karczmie taka RPGowa. Skojarzyło mi się z Baldurs Gate.
Strona graficzna bardzo zasługuje na pochwałę - tło, czcionka czy ilustracje.
Zobaczymy co będzie dalej.
Odpowiedz
#4
(01-11-2018, 11:22)Glorion napisał(a): I Rozdział, strony 12-15

Gdy szliśmy przez przedmieścia (dalej leżała dzielnica kupiecka, a potem zamek królewski) minęliśmy magiczny bazar, otwierany co czwartek. Czego tam nie można kupić?! W tym cotygodniowym zlocie czarodziejów, kuglarzy i magików wszelakiej maści odnaleźć można było z łatwością interesującego nas członka. Wolałem jednak tego ominąć, (gramatyka) poprowadziłem więc drużynę przez boczne uliczki, twierdząc, że tędy prowadzi skrót, dzięki któremu szybciej dotrzemy do celu. 

Nagle w jednej z mniejszych ulic ukazał nam się dziwny widok. Grupa rzezimieszków zaatakowała samotnie idącego przechodnia. Przechodzeń ów, ubrany w jaskrawo czerwoną szatę z fantazyjnymi wzorami, zaczął ciskać w nich ognistymi pociskami i wiązkami błyskawic, próbując wyrwać się z pułapki. Zbójów było jednak zbyt wielu i mimo że mag nie pozwalał zbliżyć się na zasięg broni, koło przeciwników zaciskało się coraz bardziej. Sprawa wyglądała nie ciekawie, a mag nie mógł skupić się dostatecznie, by rzucić odpowiednio potężne zaklęcie. - Za miedzianobrodych! - ryknął krasnolud i ruszył z pomocą. Nim dotarł do napastników wyprzedził go elf. Pierwszy dotarł do przeciwników, natychmiast przecinając jednego z nich na pół. Nim Garin zdążył dobiec, a tym bardziej reszta grupy, elf pozabijał wszystkich stojących przy nim nieprzyjaciół. Reszta salwowała się ucieczką, nie próbując już nawet się bronić. Mag, korzystając z okazji chciał rzucić w uciekających kulisty piorun, by nie pozwolić żadnemu uciekinierowi zbiec. Elf przerwał mu gwałtownie pociągając go za ramię.
- Co robisz!? - syknął mag - Chcesz żeby uszli z życiem? Mogli mnie zabić!
- Spokojnie przyjacielu, to tylko młodziki. Po tej nauczce nie będą więcej urządzali nielegalnego procederu.
(mało wiarygodna ta scena, potrzebują mag i hop - akurat jakiegoś napadają w uliczce, pierwsze robią rzeźnię ale litują się nad kilkoma niedobitkami)

- Albo będą bardziej uważać - ciągnął mag odrzucając rękę elfa - Jeśli jesteś zbyt słaby, by zabić swojego wroga, nie powinieneś wcale walczyć.
- To nie byli prawdziwi przeciwnicy, tylko młodzieniaszki, które zeszły na złą drogę. Daje głowę, że ci którzy przeżyli, zajmą się teraz uczciwą pracą. na pewno Big Grin 
- Jak uważasz - przerwał krótko mag - Nie będę się sprzeczał, w końcu to tobie zawdzięczam życie. Mimo wszystko moim zdaniem jesteś tylko miękkim głupcem.

Elf nie obraził się. Pomógł magowi, potem sprawdził, czy ktoś z poległych żyje. Przyjrzałem się leżącym ciałom. Tak, to byli młodzieńcy, ledwie dwudziestoletni chłopcy. Co ich skłoniło do zejścia na złą drogę? Nagle, jak żywy stanął przede mną MÓJ powód. Sposępniałem. Teraz najważniejsze było, by jako pierwszy przyjść do domu barona. Nie było sensu wspominać dawnych dziejów.
- Chodźmy, dość już zamarudziliśmy - powiedziałem sprawdzając swoje uzbrojenie.
- A dokąd się wybieracie? - spytał czarodziej przyglądając się ciekawie naszej kompanii. 
- Do Czarnego Barona - odpowiedziała elfka bez zastanowienia (jej gadulstwo jeszcze nie raz ściągnie na nas nieszczęście).
- To się świetnie składa, też akurat do niego idę. Co powiecie na połączenie sił? - zapytał przyjaznym tonem.
- I podzielenie nagrody - dorzuciłem(kropka) - Nie, wybacz, ale nie jesteśmy zainteresowani nowym członkiem.
To było oczywiście kłamstwo, o czym wiedziała też cała drużyna. Ale cóż mówić, kłamstwo powiedziane pewnie i bez zająknięcia staje się czasami prawdą. A mi bardzo zależało na tym, by nie dołączać maga. Na pierwszy rzut oka rzuciła mi się w twarz jego bystrość umysłu i przenikliwość. To nie była osoba, przed którą łatwo zataić można niektóre fakty, w odróżnieniu od reszty: orka, który myślał podobnie dobrze, co odmieniał wyrazy, krasnoluda, który kłócił się o dowództwo z elfką i jej spokojnego brata, który wydawał się niezdolny do podejmowania działań bez zgody swojej siostry (która też zresztą nie należała do najbystrzejszych). Postanowiłem więc uniemożliwić mu przyłączenie do nas wszystkimi znanymi mi środkami.
- Właściwie mag mógłby iść z nami - zauważył elf (kropka) - Przydała by się dodatkowa pomoc magiczna poza moją siostrą i orkiem. Postanowiłem zmienić taktykę. - Wydaje mi się, że Krasz'nar wystarczy, jest przecież potężnym szamanem z szanującego się plemienia orków, a twoja siostra - tu na chwilę zatrzymałem się by wymyślić odpowiednie pochlebstwa - na pierwszy rzut oka wygląda na fachowca, który nie potrzebuje pomocy. Nie, dodatkowy mag będzie dla nas tylko zawadą. Moja przemowa zrobiła odpowiednie wrażenie. Elfka natychmiast stanęła po mojej stronie, a ork, który wcześniej wydawał się być za pomysłem Eliana, pozostał neutralny. Ale cóż, nawet najlepszy plan czasem zawodzi, o czym wkrótce się przekonałem.
- Nie zgadzam się z tobą złodzieju, potrzebujemy maga z prawdziwego zdarzenia - rzekł krasnolud - Brak nam kogoś w jego rodzaju, a przecież jest nas ledwie pięciu. Jestem za przyłączeniem maga. Ork natychmiast stanął po stronie swego niewielkiego towarzysza, a sprawa została ewidentnie przegrana. Nie sprzeczałem się dłużej, bo przez mój upór drużyna mogłaby nabrać podejrzeń. Doszedł więc do nas szósty i ostatni członek, Melstein. 

W większej już grupie ruszyliśmy w stronę dzielnicy kupieckiej, nie zdając sobie sprawy z czekających nas przygód. 
Tu więcej potknięć gramatycznych. Pogłębia się moje wrażenie co do RPGowego stylu - jakby z fabuły gry pisac opowiadanie (zwłaszcza to "przyłączanie do drużyny"). W wielu miejscach kuleje też zapis dialogów.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości