Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 5
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Niezła PIPA z tej ACTA!
#1
Niezła PIPA z tej ACTA!


Lubisz podśpiewywać sobie po prysznicem? To trzymaj się mocno baterii. Tak na wszelki wypadek, jakby Cię próbowali spod niego wytargać. Nucenie w czasie kąpieli ulubionych szlagierów powinno tym samym zostać wpisane na listę sportów ekstremalnych. Na pierwszej pozycji, ze względu na poziom podejmowanego ryzyka. A jeśli sportów ekstremalnych uprawiać nie chcesz, zawsze możesz się oflagować. Albo zrobić coś równie efektywnego, jak atak na rządową stronę, czy zademonstrowanie na ulicy. Najlepiej jednak zaparzyć sobie melisy i zaufać politykom. Oni zapewniają, że ACTA nic nie zmieni. Nic a nic. Tylko ze względu na nieprecyzyjność sformułowań umowy, a nie na zmiany, najbezpieczniej ograniczyć się do sprawdzania godziny na komputerze. Tylko broń Boże tej wiedzy nie rozpowszechniać! I będzie „git majonez”, że tak zaryzykuję sobie internetową panią Basię zacytować. Dopóki jeszcze nie idzie się siedzieć za cudzysłów.
Kiedy zima w pełni, rządzący różnych krajów decydują się pomóc przetrwać ją ukochanemu społeczeństwu, rozgrzewając skutecznie mroźną atmosferę. I tak w Stanach Zjednoczonych pojawiają się projekty ustaw PIPA i SOPA. Na wieść o ograniczeniu wymiany informacji na różnych portalach, nałożeniu odpowiedzialności za „nielegalne” treści na dysponentów stron oraz możliwości nieograniczonej kontroli, wszystkim rzeczywiście od razu podskakuje temperatura. W efekcie swoją wdzięczność wyrażają na ulicach. Zimową atmosferę w Polsce natomiast rozgrzewa ACTA. Dla polityków sprawa od początku była jasna. Jeśli Internet ułatwia łamanie praw autorskich, należy go poddać bezwarunkowej kontroli. I nie ma co wnikać w szczegóły, tylko bezgranicznie oddać się niesieniu pomocy kulturze i sztuce! Do tej pory pewny siebie Dominik Skoczek z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, uspokajający nastroje społeczne minister Michał Boni i reszta walecznego niczym mickiewiczowski Konrad rządu uważali, że ACTA nie niesie żadnych zagrożeń dla samych użytkowników Internetu. Nawet jeśli wielu prawników, Fundacja Panoptykon, Fundacja im. Stefana Batorego, rzecznik praw obywatelskich, czy Polskie Towarzystwo Informatyczne nie podzielali tego zdania. Nawet jeśli wszyscy uważali inaczej. Sami przeciwko milionom - iście polska, rodem z romantyzmu postawa! Najważniejsze, że wszyscy wypowiadający się w telewizji politycy byli zgodni. Fakt, że wciąż przewijały się te same twarze, ale widocznie tylko ci mieli coś do powiedzenia. Społeczeństwo wprawdzie zabrało głos, ale nie w formie akceptowalnej. A że akceptowalna nie była żadna… Najpierw zaatakowano rządową stronę internetową, co dla zachowania twarzy trzeba było tłumaczyć „techniczną usterką”. Co to jednak za spięcie musiało być, że zmieniło treść strony, co więcej-na całkiem logiczną! Cuda! Po latach zrozumiałe stają się słowa z anteny stacji Ojca Dyrektora, że „Internet to narzędzie diabła”. Szatan po prostu co jakiś czas siada przed monitorem i surfuje po necie. Figlarz jeden! Po diabelskim ataku społeczeństwo w symbolicznych maskach Vendetty wyszło na ulice. Działania polskiego społeczeństwa zrobiły ogromne wrażenie na europejskich deputowanych. Po polskich niestety wszystko zdawało się spływać jak po kaczkach. Szybko okazało się dlaczego. Marek Migalski publicznie przyznał, że początkowo nie było wiadomo nawet na co głosują. Takie zapracowane biedaki, że nie mieli kiedy poczytać... A jak się z umową zapoznali, głupio było zmieniać zdanie. Tym bardziej, że podpis złożony przez ambasador Polski w Japonii Jadwigę Rodowicz i tak nic nie znaczy! Brakuje tylko, żeby ktoś serialowo dodał: „narodzie polski, to nie jest tak, jak myślisz!”. Nawet Chuck Norris by się pogubił… Ale w polityce o to chodzi. Głosować, głosować, głosować! Nie ma czasu na myślenie, a ten, który się zdarza, lepiej wykorzystać na kreowanie kolejnej afery. Byleby tylko nie poddawać w wątpliwość podjętych już decyzji. Jak się to zdarzyło w Parlamencie Europejskim. Pewnie uznano wtedy, że straszny mięczak z tego Arifa. Dziś polscy politycy zdają się jednak rozważać poparcie tej postawy. Zaczynają uświadamiać sobie, że dowcip: „do tej pory my przeglądaliśmy Internet, teraz on będzie przeglądał nas” dotyczy nie tylko społeczeństwa, ale także ich samych. A to zmienia postać rzeczy. Co innego ciąć gałęzie pod innymi, a co innego tę, na której samemu się siedzi. Choć pewnie im przykro, że plan zdobycia cyberkontroli nad społeczeństwem może spalić na panewce. W końcu nie o samą ochronę prawną chodziło, bo tę gwarantują już m.in.: Konwencja Berneńska, Konwencja Genewska, Traktat WIPO, czy Konwencja Rzymska. Najważniejsze, że prawo to było tworzone wreszcie niezależnie od społeczeństwa. Bez jego natrętnego przeszkadzania. Długa niewiedza obywateli na temat umowy świadczy, że ogromnie się w tym celu musieli nastarać: były pewnie nocne spotkania, głosowania pod biurkiem premiera, przyswojenie podstaw języka migowego. Do tego tak dowolnej interpretacji nie pozostawiał żaden inny dokument. Taka szansa… Politycy zdają się być jak rozdarte sosny….
Niejeden nienawidzący Kowalskiego Nowak trzyma jeszcze kciuki. Bo przecież nigdy nie było tak łatwo zatruć życia sąsiada, czy pozbyć się konkurencji. Można po prostu uprzejmie donieść, że domniemuje się o popełnieniu przestępstwa. Na podstawie art. 27 ust. 4 odpowiednie instytucje zdobędą dane Kowalskiego i wpadną delikwentowi do domu. Bez obowiązku wysłuchania jego wyjaśnień, co gwarantuje art. 12. ust. 2., działając „bez zbytniej zwłoki”, zastosują środek tymczasowy w postaci zajęcia laptopa. Jeśli po kilku miesiącach okaże się, że żadne przestępstwo jednak nie zaszło, Nowak nie zostanie pociągnięty do odpowiedzialności, bo tylko zgodnie z prawem domniemywał, a Kowalskiemu oddadzą trochę bardziej wyeksploatowany komputer. I ładnie przeproszą.
Nowak jednak też nie jest bezpieczny. Szczególnie ten wykształcony, bywający na wystawach, koncertach, kupujący regularnie prasę, bo jak pokazują badania, to właśnie on jest najczęściej stojącym na bakier z prawem autorskim przestępcą. Zamieszczając link na portalu społecznościowym do ciekawego artykułu, trudno mu będzie udowodnić, że działanie to jest bezinteresowne. Sam jego wspomniany profil socjo-demograficzny stawia go na przegranej pozycji. Co więcej, ogromna liczba odbiorców wiadomości czyni to zdarzenie działaniem na bliżej nieokreśloną w art. 23 „skalę handlową”. Jeśli tak właśnie zinterpretuje sytuację dostawca Internetu, zgodnie z art. 8 i 12 ACTA nie tylko ma on prawo, ale wręcz obowiązek przerwać dostęp usługi. I lepiej przerwać niesłusznie, a potem jak gdyby nigdy nic działanie przywrócić, niż narazić się na bycie posądzonym o współudział.
Generalnie jednak nie ma powodu do paniki. Bo generalnie nic się nie zmieni. Jednak tak generalnie, tak ogólnie i tak nieprecyzyjnie jak sformułowania zapisane w ACTA. Oby przyszłość tego nie pokazała…
Imponującej wielkości budynek, a w nim kilkadziesiąt słusznej wielkości pomieszczeń. Na korytarzu taki tłok, że trudno się minąć. W jednym z pokoi ludzie ustawiają sobie krzesła niemalże na stopach. Wielu z nich zakrywa twarze, chcąc zachować anonimowość. Zaczyna się… -Nazywam się Michał i od 5 miesięcy nie mam komputera. Wszyscy: -Cześć Michał! -Znalazłem ciekawy artykuł w jednej z gazet i podzieliłem się nim na blogu. Kilka minut później wyważono mi drzwi. Reszty nie pamiętam... -Nazywam się Dominik i zostałem oskarżony o kradzież cudzych słów. Trzech. Wszyscy: -Cześć Dominik! -Użyłem cytatu w jednym z oficjalnych wywiadów i ich autor złożył na mnie doniesienie. Niby wszystko zgodnie z prawem… Czekam na oficjalne postawienie zarzutów… -Nazywam się Jadwiga i za niedługo trafię do więzienia… Wszyscy: -Cześć Jadwiga! -Zamieściłam na portalu społecznościowym swoje zdjęcia z wycieczki po Japonii. Dziś żałuję. Nie dość, że miałam nieopatrznie królika Bugsa na koszulce, to jeszcze zamek w Kumamoto w tle. Grozi mi dożywocie… Zwierzenia przerywa pukanie. Drzwi do pokoju otwierają się i staje w nich mężczyzna. Ze 175 centymetrów wzrostu, około 50 lat. Ciemne okulary i ogromny kapelusz utrudniają identyfikację. Pyta o miejsce w grupie. Głos z lekką wadą wymowy wydaje się znajomy. I taki medialny. –Niestety. Najbliższy wolny termin mamy za 3 lata. Czy chce się Pan zapisać? -Zadzwonię... -odpowiada skonsternowany. Mężczyzna wychodzi pospiesznie z budynku i kieruje się w stronę zaparkowanej nieopodal Toyoty…

Dyskusje i komentarze-jak najbardziej wskazaneSmile

Jako, że bezpośrednio na forum nie mogłam zamieścić odnośnika do bloga (och te nieczytane regulaminy...Wink ), proszę o kontakt ewentualnych chętnychSmile


Pozdrawiam!
ami-zprzymruzeniemoka.blogspot.com
Odpowiedz
#2
Cytat:spływać jak po kaczkach
jak się ktoś dopatrzy tu aluzji, to będzie bida Wink
Cytat:jak rozdarte sosny
dobrze, że nie brzozy Tongue

Fajny tekst, dowcipnie napisany, chociaż nie powalający. Ładne streszczenie i podsumowanie dziejących się na naszych oczach procesów. A końcowa wizja straszna, tym bardziej, że może się kiedyś ziścić
http://www.demonswars.wxv.pl/index.htm - zapraszam, przywróćmy tu życie.
Odpowiedz
#3
Bardzo dobry tekst publicystyczny - przeczytałam i wiem - lubię się uczyć, dowiadywać

Póki co - oceniam - 9/10
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt. [L. Wittgenstein w połowie rozumiany]

Informuję, że w punktacji stosowanej do oceny zamieszczanych utworów przyjęłam zasadę logarytmiczną - analogiczną do skali Richtera. Powstała więc skala "pozytywnych wstrząsów czytelniczych".
Odpowiedz
#4
Tak, aluzje, aluzje...Smile Ja tam nic nie widzęTongue

Dzięki za dotychczasowe komentarze.
ami-zprzymruzeniemoka.blogspot.com
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości