Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 5
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Cape Skeleton
#1
Są miejsca pełne romantycznego uroku, które zakochani chętnie wybierają na wspólne spotkania. Przyciągają ich atrakcyjne krajobrazy, czasami jest to plaża nad błękitnym morzem, z dorodnymi palmami w tle, innym razem skraj lasu, skąd widać ośnieżone szczyty, możliwe do zdobycia choćby w jeden dzień. Nie ma planów niewykonalnych dla umysłu odurzonego miłością.

Przyciągają też ludzi urokliwe miasteczka, z fontannami, zabytkami, pomnikami, kwitnące, rozświetlone wieczorem i nocą, gdzie można poczuć koloryt swobodnego życia, beztroskę i spokój restauracyjek, pachnących nietypowymi potrawami i dojrzałym winem.

Istnieją słynne skwery, parki, nawet pojedyncze ulice, przyciągające młodych i starych. Wiele z nich nie potrzebuje dodatkowej reklamy, przyciągają w niewytłumaczalny sposób od lat, jakby stanowiły mityczne miejsca mocy, dające odwiedzającym siłę i energię do życia.

Na drugim biegunie są miejsca odludne, puste, wręcz omijane przez turystów. Białe plamy na mapie terenów wartych odwiedzenia. Niechętne do przyjmowania ludzi, pragnące pozostać nietknięte stopą hałaśliwego i ciekawskiego podróżnika. Miejsca dzikie, lecz nie tylko. Ileż to razy w lesie, który przemierzają myśliwi czy też traperzy obozujący na dziko, są ścieżki, polany, zarośla instynktownie omijane przez piechurów, nawet przez zwierzynę.

Tak jest, chociaż nikt nie wytłumaczył tego zjawiska, ani nie stało się ono tematem rozprawy naukowej, gromadzącej fakty obiektywnie i bez z góry założonej tezy.

Przylądek Strachu, tak niektórzy nazywali to miejsce. Cypel nad wzburzonym morzem, najczęściej otulony mgłą i nakryty chmurami nawet wtedy, gdy zupełnie niedaleko Słońce paliło grzbiety plażowiczów. Tutaj nikt nie wędrował. Nieliczne wyjątki czyniły to rzadko i zazwyczaj tylko raz. Pewien młody podróżnik spędził tu noc, jednak rankiem uciekał w popłochu, pozostawiając rozbity namiot. Zarzekał się później, że prędzej przejdzie w poprzek Islandię na piechotę, niż po niego wróci; takoż wkrótce leciał samolotem w stronę Reykjaviku, a na przylądku jego namiot rozdzierały kolejne wichury, aż pozostały jedynie smętne szczątki, które miał porwać najbliższy sztorm.

Pewnego ranka na końcu cypla coś się poruszyło. Dwa niewielkie, białe obiekty, odróżniające się wyraźnie na tle ciemnej barwy morza. Choć to brzmi niewiarygodnie, siedziały tam ludzkie szkielety, i co najniezwyklejsze, rozmawiały ze sobą.

- Schudłeś ostatnio, Ulryku – powiedział większy szkielet, pozostałość po rosłym mężczyźnie liczącym nie mniej niż dwa metry wzrostu.

- Zawsze miałem skłonność do anoreksji, w przeciwieństwie do ciebie, Zygfrydzie – odparł niski Ulryk, po czym westchnął – Dzisiejsza bryza przewiewa mnie na wskroś. Fatalna pogoda.

Zygfryd pokiwał twierdząco głową. Dłuższy czas siedzieli w kucki, milcząc. Ciężkie fale rozbijały się o brzeg, czasami bryzgi piany padały bardzo blisko, co wywoływało u Ulryka szczękanie zębami.

- Może się trochę rozerwiemy? - zaproponował Zygfryd – Zagrajmy w kości.

- Nie sądzisz, że w naszym przypadku gra w kości może być nudna?

- Dlaczego? Znasz jakąś lepszą? Chyba nie poker rozbierany?

- No tak, to już zupełnie nie miałoby sensu – przyznał Ulryk.

- No i kobiet brakuje...

- Eee, to nie problem. Bóg stworzył Ewę z żebra Adama – rzekł Ulryk beztrosko.

Rosły Zygfryd popatrzył na kolegę ironicznie i powiedział:

- Patrzysz na swoją, hmmm, klatę i sobie myślisz- pogadam z Bogiem i sprawię sobie niezły haremik, co? Stary zboku!

- Jesteś duży to i głupoty wielkie gadasz. A w ogóle to się do niego od miesiąca nie odzywam. Rozważam, czy nie przestać wierzyć.

- Macie ciche dni?

- Przez niego niedawno złamałem nogę! Rozumiesz? Otwarte złamanie.

- Chudyś, nieuważnyś – skwitował Zygfryd – Bóg to nie niańka trzymająca za rękę.

- Podobno wszystko potrafi.

- Na pewno ma nieskończoną cierpliwość, skoro toleruje takiego Ulryka na przykład.

- Masz skostniałe poglądy.

- Od śmierci jestem tradycjonalistą – spokojnie odparł Zygfryd.

- Katol!

- Hola, mały! Licz się ze słowami.

Kłótnię przerwał hałas dobiegający z lewej strony półwyspu. Nadpływał niewielki jednomasztowy stateczek, nie najlepiej utrzymany, delikatnie mówiąc. Żagiel w strzępach, brudne burty i jakaś szmata zamiast bandery.

- Ster lewo na burt, patałachy, bo wejdziemy na mieliznę! - rozległ się chrapliwy wrzask.

Załogę stanowiły indywidua podobne do Ulryka i Zygfryda, ostro uwijające się przy linach, zaciskające na nich kościste palce. Statek skręcił posłusznie, co załoga skwitowała chóralnym zaśpiewem:

- Piętnastu ludzi na Umrzyka skrzyni / Jo-ho-ho / I butelka rumu! / Wódka i czarci skończyli z innymi / Jo-ho-ho! …

- Jest rum, jest impreza – skwitował Ulryk.

- Hej szczury lądowe! Dołączcie do szalonej zabawy na pokładzie naszej starej łajby! Płyniemy do najbliższej tawerny, gdzie serwują najprzedniejsze trunki oraz schab bez kości!

- Nie skorzystamy! - odkrzyknął Zygfryd – Obawiam się, że wasz Latający Holender zacznie nabierać wody, kiedy wsiądziemy!

Jednostka oddalała się, ale usłyszeli jeszcze komentarz:

- Słyszeliście? Latający Holender! Ma gość, k...wa, poczucie humoru.

- Majtek, polej! Piętnastu ludzi na Umrzyka skrzyni...

- Dobrze zrobiliśmy? - zapytał Ulryk – Zabawa chyba udana, no i dawno nie byliśmy w knajpie.

- Mało w życiu wychlałeś, pijaku? Zresztą, mają słabe czaszki, nie piję z amatorami i pseudopiratami pływającymi na skrzypiącym okręciku z obrzyganymi burtami.

Wiatr wzmagał się, niebo pociemniało. Nadchodził deszcz, prawdopodobnie będzie padał przez całą noc. Od morza ciągnęło przenikliwe zimno, kto mógł, szukał schronienia w cieple domowego ogniska, gdzie nie czuł kaprysów pogody ani humorów żeglarskiej braci, żywej i martwej.

Odpowiedz
#2
Jestem zbulwersowany
Że pod tak dobrym tekstem nie ma komentarza

Wink
Odpowiedz
#3
Przeczytałem. Nie do końca czuję ten tekst, tzn. wstęp obiecuje coś fajnego, jest napisany z dużą wprawą, ale nie bardzo czuję dialog. Nie wiem, może coś nie tak z moim poczuciem humoru. Wink
Odpowiedz
#4
Choć to brzmi niewiarygodnie, siedziały tam ludzkie szkielety, i co najniezwyklejsze, rozmawiały ze sobą.

Że to najniezwyklejsze, to mi się gryzie. Wydaje mi się, że dla autora jest to oczywiste, więc powinien to przedstawiać jako oczywiste.

Zygfryd pokiwał twierdząco głową.
Wystarczy samo "pokiwał", że twierdząco, to wiadomo.

Wstęp czytałam bez większych rewelacji. Jak dla mnie, nie ma on klimatu i nie wiąże się z resztą.
Pomysł ze szkieletami fajny, dialog też w miarę, parę razy się uśmiechnęłam. Gdybyś skupił się na nich bardziej, niż na wstępie, wyszłoby lepiej.

Komentując dzielę się osobistymi, subiektywnymi odczuciami, nie poczuwam się do znajomości prawdy absolutnej Wink

W cieniu
Nie ma
Czarne płaszcze

[Obrazek: Piecz1.jpg] 

Odpowiedz
#5
Hahaha otwarte złamanie ^ ^


[...] we kill people who kill people because killing people is wrong [...]
Odpowiedz
#6
Cytat:w poprzek Islandię na piechotę
Smile
nie wiem czemu, ale mnie to bawi, pewnie dlatego, że Islandia ma tyle samo wzdłuż i w poprzek

Czy te dwa szkielety są Niemcami?

HAHA, zajebisteTongue

BUHAHA, nie mogę komentować ze śmiechu

Cytat:- Jest rum, jest impreza
Tongue I wiele, wiele innych. Dobre, dobre, dobre. W każdej linijce przewrotny gag i jeszcze wprowadzenie, które miesza czytelnikowi.

Szczery, sympatyczny, przewrotny humor z trupami to jest to co lubię najbardziej.

W mocy nadanej mi przez prawo oceniam ten tekst na 5.
natural born killer
Odpowiedz
#7
Ja się trochę zawiodłem. Wstęp rzeczywiście oderwany od reszty i lekko przynudza. Potem zrobiło się ciekawiej i pojawiło się parę zabawnych tekstów (gra w kości, otwarte złamanie, słabe czaszki, skostniałe poglądy). Ale cały tekst jawi mi się właśnie jako taki szkielet. Sam w sobie jest dobry, ale aż się prosi, żeby go wypełnić ciałem Tongue
Life is what happens to you when you're busy making other plans ~ J. Lennon
[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości