UWAGA. OD RAZU UPRZEDZAM, ŻE JEST TO UTWÓR OPARTY NIEKIEDY O PRAWIE SAME DIALOGI, A W NIEKTÓRYCH MIEJSCACH PRZEPEŁNIONY RÓŻNYMI NIEPOTRZEBNYMI OPISAMI, LECZ MA TO BYĆ KSIĄŻKA, OPISUJĄCA NORMALNE ŻYCIE, ACZKOLWIEK CZASAMI DOPEŁNIONA AKCJĄ. BĘDZIE TO NAJPOWAŻNIEJSZA ZE WSZYSTKICH MOICH UTWORÓW.
ZA PRZECZYTANIE UWAGI, DZIĘKUJĘ I ZAPRASZAM DO CZYTANIA
PROLOG
Norris oparł się o swój skórzany fotel i strzepnął popiół z papierosa. Wsadził powrotem do ust, zaciągnął się. Jednak w ustach został tylko filtr. Sięgnął do kieszeni marynarki, wyciągnął paczkę Route’ów. Otworzył.
- Nie dość, że gówniane, to jeszcze mało! - Westchnął zirytowany. - Co to ma być?
Cisnął pustą paczką do kosza.
- O cholera… Co teraz?
Zamknął oczy, odprężył się. Znów zaczęło chodzić mu po głowie spotkanie z CIA.
- Nie powiedziałem im nic, a jednak znali prawdę. - Rozmyślał. - Muszę sobie zapalić!
Skrzywił się.
- Może kogoś za mną wysłali.
Spojrzał na okno, przed siebie. Przeszedł go dreszcz, gdy zrozumiał ile osób i z ilu miejsc może go teraz obserwować. Korciło go by zasłonić żaluzje, jednak nie zrobił tego.
- Nie. - Powiedział do siebie.
Obudził go dzwonek do drzwi. Wciąż w swoim fotelu przed oknem, w ogromnym salonie, Norris otworzył oczy. Drzemał.
Podniósł jedną brew, nie był pewien co się dzieje. Kiedy dzwonek zadzwonił po raz kolejny, mężczyzna odsunął się od okna. Przejechał na kółkach do biurka, po prawdziwych ciemnych, drewnianych panelach, które doskonale komponowały się z kremowymi ścianami.
Gdy się zatrzymał, od razu wstał. Przetarł oczy i ruszył ku przedpokojowi. Dotarł do drzwi, kiedy dzwonek znowu zadzwonił.
Norris z przyzwyczajenia spojrzał przez wizjer.
- Sąsiad? A czego on może chcieć? - Pomyślał.
Pociągnął za klamkę. W drzwiach stał średniej postury mężczyzna, brodaty. Miał brązowe włosy, ogromny nos i zrośnięte brwi.
- Urodą nigdy nie grzeszył. - Pomyślał Norris.
Sąsiad nie powiedział nic, tylko wręczył mu jakąś kopertę i kiwnął głową. Kiedy Norris przyjął papier, człowiek bez słowa oddalił się i zszedł na dół.
- Co za dziwak. - Westchnął i zamknął za sobą drzwi.
Cały czas wpatrując się w kopertę, podążył ku salonowi, w którym niedawno sobie odpoczywał. Otworzył otrzymaną kopertę dopiero gdy opadł na fotel. Miękki i wygodny, doskonale pasował Norrisowi do jego codziennego relaksu.
Przestudiował list i jęknął. Odrzucił głowę w tył.
- Znowu? Po co CIA, chce się ze mną znowu spotkać? - Zapytał z żalem. Wstał, poprawił marynarkę, przeszedł do przedpokoju. Wstąpił do łazienki. Włączył światło, przemył twarz wodą, przetarł ręczniczkiem, po czym pokropił dłonie wodą kolońską i obsmarował całą twarz.
- Muszę załatwić tę sprawę z Jeann’ą. - Pomyślał.
Przeszedł powrotem do przedpokoju, podniósł słuchawkę ze stacyjki i wykręcił numer. Po chwili oczekiwania, odebrała.
- Słucham? - Miły dla uszu głos trafił do umysłu Morrisa.
- Witaj Jeann’o, to ja. Jack.
- Ooo… Dobrze, że dzwonisz.
- Tak? A co się stało? - Zapytał troskliwie.
- Sprawa z tym porwaniem sprzed miesiąca. Śledztwo tkwi w martwym punkcie.
- Hmmm… Pomyślę. - Odpowiedział - Ja też potrzebuję twojej pomocy.
- Słucham.
- Więc jest sprawa. CIA znowu chce się ze mną spotkać.
- I?
- I chcę, byś pomyszkowała w aktach i popytała o niejakiego… - Norris przeszedł do salonu i zajrzał do biurka. Pozwalała mu na to bezprzewodowa słuchawka. Poszperał moment, poprzetrącał paluchem kilka folderów, wyjął jeden z nich, „1981 - Znikający agenci” i otworzył. - Otóż chodzi o Patersona.
- Tego agenta?
- Tak... Tamtego, który rzekomo zginął na misji w Filadelfii.
- Dobrze, ale sprawa już jest zamknięta.
- Nie jest to pewne do końca, inaczej CIA nie pytałaby o niego.
- Sam byłeś w CIA, więc wiesz jak jest.
- O zmarłych nigdy nie przyszło mi pytać, coś musi w tym być.
- Dobrze, poszukam.
- Wyśmienicie! To ja kończę, muszę się przejść i coś zjeść.
- Do zobaczenia Jack.
Rozdział 1
- Panie Flanagan. - Rozległ się głos w telefonie.
- Słucham. - Odpowiedział.
- Tutaj John Creaddy. Dzwonię, by ostrzec pana o ostatnich warunkach na giełdzie.
- W końcu od tego jesteś. - Pomyślał.
- Więc dollar ostatnio bardzo dobrze stoi, ropa drożeje, ale to żadna nowość. Wiele się zmieniło, ale nie zagraża to firmie.
- Doskonale.
- To że nie zagraża nie oznacza, że nie będzie zysków. - Dosłodził Creaddy. - Więc dolar silnie stoi, a akcje w NASA są rozchwytywane przez Europę, dlatego też możemy dokonać sprzedaży wszystkich akcji po sto dolarów za sztukę, co da nam cztery i pół miliona.
- Spora suma, ale nie sprzedam wszystkich. Mówiłeś, że ropa drożeje. Z tego tytułu zaczekamy jeszcze rok, a sprzedamy akcje ropy i wtedy o ile umysł mnie nie zawodzi otrzymamy... - Spojrzał na sufit i wytężył mózgownicę. - ... dwa miliony za samą ropę.
- Tak. - Potwierdził John.
- Co da nam... - Teraz rzucił spojrzenie na podłogę. - ... Półtora miliona zysku.
- Tłusto.
- Tak.
- Dobrze, więc ja jeszcze przestudiuję warunki giełdowe i poinformuję pana.
- W porządku. W razie czego, jadę do firmy.
- Oczywiście.
- Żegnam - Flanagan odłożył słuchawkę na pościel.
Rozejrzał się po apartamencie. Ujrzał, że teczka leży na biurku. Nie przypominał sobie, żeby ją kładł. Wtedy ją postawił, a teraz leżała sobie, gotowa do otwarcia.
- Niee... Masz przywidzenia. - Powiedział do siebie.
Szybko podniósł się z łóżka, dojrzał, że słuchawka została źle odstawiona, więc ją poprawił. Sięgnął po koszulę do szafy. Założył również marynarkę i spodnie, oraz buty. Skórzane buty od Dolce & Gabana, czyściuteńkie, świeciły.
Flanagan poprawił fryzurę i przeszedł do łazienki. Była tam jakaś woda kolońska, ogromne lustro, wanna i zlew.
Postanowił się umyć, dlatego też zdjął ubranie i odkręcił kurek od wanny. W czasie, gdy woda nalewała się, poszedł do ubikacji.
Po załatwieniu potrzeb, zadzwonił do recepcji.
- Dzień dobry. Tu pokój 398.
- Witam. Tu recepcja. W czym mogę służyć?
- Proszę o pokojówkę, właśnie wyjeżdżam i proszę o posprzątanie pokoju.
- Oczywiście. Pokojówka już idzie.
- Dobrze, jednak ja postanowiłem wziąć kąpiel i niech po prostu wejdzie do pokoju.
- W rzeczy samej, weźmie ze sobą kartę klucz.
- Dziękuję - Flanagan odłożył słuchawkę i ruszył ku łazience, by wejść do wanny.
- Tak dla bezpieczeństwa, wezmę teczkę ze sobą. - Postanowił.
Zabrał teczkę ze sobą i wszedł do wanny.
Wyszedł z wanny i przetarł się ręcznikiem... Kąpiel była doskonała, ciepła woda z rana doskonale na niego wpłynęła. Pokropił się wodą kolońską i ubrał. Odświeżony i wypoczęty, w takim stanie mógł wreszcie wyjechać z Detroit.
Przeszedł w stronę salonu, lecz jednak drzwi od łazienki nie chciały ustąpić.
- Co jest? - Zapytał sam siebie.
Pociągnął za klamkę jeszcze raz. Żadnych efektów.
- Czy ktoś tam jest? - Zapukał.
Cisza. Nie wiedział co się dzieje. Odwrócił się. Przeszedł się po łazience. Wyjrzał przez okno.
Z niego widać było doskonałą panoramę Detroit. Jego apartament był na pięćdziesiątym piętrze.
- Cholera... Nikt mnie nie zobaczy. - Pomyślał.
Znów podszedł do drzwi i zapukał. Gdy nikt nie odpowiedział gorączkowo zaczął w nie stukać, z nadzieją, że ktoś go usłyszy.
W tej samej chwili, zorientował się, że o dwunastej ma samolot do Filadelfii. Spojrzał na zegarek. Dziewiąta piętnaście, czyli nie licząc przyspieszenia jego zegarka była dziewiąta, albo ósma pięćdziesiąt pięć.
Rzucił się w stronę telefonu i podniósł słuchawkę. Głucho.
- Nie! Nie! Nie! - Krzyknął. - To niemożliwe!
- Panie Norris. Był pan agentem. Tak?
- Owszem.
- I wie pan, że nie znaleziono go martwego na pokładzie samolotu?
- Wiem. Znaczy co? „Nie znaleziono”?? - Zapytał zszokowany Norris.
- Niemożliwe.
- Bardzo możliwe... Zaraz pokażemy panu dowody na to, że...
- Kobieto! Ja go nie zabiłem!
- Wiem. Wierzę ci. - Odpowiedziała. - Ale skoro go nie zabiłeś, to dlaczego oni tak sądzą? - Zapytała Jeanna, robiąc nieokreślony ruch ręką.
- Nie wiem. Będę musiał odkopać stare śmiecie.
- Odkop, a w tym czasie ja poszukam czegoś w aktach.
- Dobra... Popytaj jeszcze o inspektora O’Neil’a. To on mnie przesłuchiwał.
- Doskonale. Sprawdzę go.
-Co?! Jak to nie żyje? - Norris zapytał zszokowany. Jego twarz posmętniała.
- Normalnie.
- To jakiś horror!
- Jak zginęła?
- Nie zginęła, tylko umarła.
- Zginęła! Założę się, że nie była to naturalna śmierć.
- Nie była. To był wypadek.
- Jaki?
- Wypadła z okna.
- No! To na pewno nie był wypadek! To CIA
- Znowu twoje paranoje Jack. - Leyland wziął łyk kawy.
- To nie są paranoje!
- Są. - Leyland upierał się. - Jeśli nie, to mnie przekonaj.
- Więc co na mnie mają?
- A mają?
- Tak... Inaczej by mnie nie przesłuchiwali co kilka dni.
- Jak długo to trwa?
- Kilka miesięcy.
- To rzeczywiście dziwne. - Leyland rozejrzał się dookoła. Wstał od stolika i podszedł do lady. Niedługo potem, powrócił z kolejną filiżanką. - Jednakże, cały czas mnie to nie przekonuje.
- W jakiej sprawie cię przesłuchują?
- Paterson. Wydaje mi się, że powiązują mnie z jego śmiercią.
- A zabiłeś go?
- Nie! To CIA!
Leyland zaśmiał się.
- Jak to CIA? - Zapytał, po czym znowu napił się kawy.
- Normalnie.
- Nie. To niemożliwe.
- Sam się kiedyś przekonasz.
- Ja jestem w CIA i jeszcze mnie nie zabili.
- Nie mieli powodu. - Odpowiedział ponury teraz Norris.
- A mieli powód, by zabić Patersona? - Zapytał z uśmieszkiem.
- Na pewno.
- Jaki?
Norris chwilę pomyślał.
- Zbyt dużo wiedział?
- Może. - Przyznał. - Ale skoro zbyt wiele wiedział, to oczym? - Rozwarł oczy.
- Korupcja, oszustwa w zeznaniach, cokolwiek.
- To wpierw trzeba sprawdzić. - Uznał. - Jeśli twoja teoria jest prawdziwa, to dlaczego mieliby zabijać Jeannę?
- Rzeczywiście może się to wydawać dziwne, lecz również mogła zbyt dużo wiedzieć. Prawda? - Norris podsunął myśl.
- Tu właśnie jest luka w twojej teorii. - Poważnie oświadczył Leyland.
- Jesteś młody i wielu rzeczy nie bierzesz pod uwagę.
Leyland spojrzał na Jacka.
- Marcusie. - Rzekł Norris. - Nie przyszło ci na myśl, że mogła się czegoś dowiedzieć? Na przykład przeglądając akta?
- Nie. - Młody agent odrzekł z pokorą.
- No. I tutaj obalam twoje wątpliwości.
- Nie...
Norris wziął głęboki oddech.
- W twojej teorii, CIA, jest bezwzględną, złą organizacją, zabijającą byłych agentów. Do tego z jakiego powodu panna Lone, miałaby przetrząsać akta Patersona?
Zapadła martwa cisza.
- Tylko mi nie mów, że ty jej kazałeś! - Poprosił Leyland.
- Przykro mi.
- Zaczynam ci powoli wierzyć. - Oznajmił po chwili namysłu Leyland.
W jego filiżance był jeszcze niemały haust napoju.
- Kolejna luka. Mianowicie Paterson.
Twarz Norrisa przybrała wyraz pytającej.
- Co z nim nie tak?
- On zmieniał nazwisko.
- O cholera! To miałoby sens.
- Co?
- Może on żyje?
- Kontynuuj.
- Może upozorował własną śmierć, zmienił nazwisko i teraz żyje spokojnie w innym stanie, Kanadzie, albo w Europie?
- On? Przecież CIA o niego pytało...
- No?
Leyland nieco się skołował.
- ... Jezus! Dowiedzieli się i teraz go ścigają!
- Też tak sądzę.
- Myślę że jednak nie tylko jego.
- A kogo jeszcze?
- Ciebie.
- Mnie? W sumie...
- Przecież to ty zleciłeś Jeannie przeszukiwanie akt i myszkowanie wśród agentów.
- ... Racja.
- Wiesz co? - Powiedział Leyland. - Pomogę ci.
- Jak? - Norris uśmiechnął się.
- Zmień nazwisko, a ja wszystko zatuszuję.
- Formalnie zniknę z powierzchni ziemi.
- Dokładnie.
- Dobra. Tylko jeszcze trzeba się dowiedzieć czegoś o śmierci Jeanny.
- Rzeczywiście... Objaśni mi to sytuację.
- Do zobaczenia przyjacielu. - Powiedział Jack, wstając od stołu.
- Na razie. - Leyland odpowiedział.
Na ulicy było prawie pusto. Była szósta rano. Jack postanowił coś zjeść i z tego tytułu ruszył ku swojej ulubionej restauracji, która niestety była na końcu miasta. Postanowił pójść tam na piechotę i jeśli zmarnowałby godzinę w jakimś parku, wyrobi się na dziesiątą rano.
W kawiarence został jedynie Leyland, który dalej myślał nad całą tą sytuacją.
ZA PRZECZYTANIE UWAGI, DZIĘKUJĘ I ZAPRASZAM DO CZYTANIA
PROLOG
Norris oparł się o swój skórzany fotel i strzepnął popiół z papierosa. Wsadził powrotem do ust, zaciągnął się. Jednak w ustach został tylko filtr. Sięgnął do kieszeni marynarki, wyciągnął paczkę Route’ów. Otworzył.
- Nie dość, że gówniane, to jeszcze mało! - Westchnął zirytowany. - Co to ma być?
Cisnął pustą paczką do kosza.
- O cholera… Co teraz?
Zamknął oczy, odprężył się. Znów zaczęło chodzić mu po głowie spotkanie z CIA.
- Nie powiedziałem im nic, a jednak znali prawdę. - Rozmyślał. - Muszę sobie zapalić!
Skrzywił się.
- Może kogoś za mną wysłali.
Spojrzał na okno, przed siebie. Przeszedł go dreszcz, gdy zrozumiał ile osób i z ilu miejsc może go teraz obserwować. Korciło go by zasłonić żaluzje, jednak nie zrobił tego.
- Nie. - Powiedział do siebie.
Obudził go dzwonek do drzwi. Wciąż w swoim fotelu przed oknem, w ogromnym salonie, Norris otworzył oczy. Drzemał.
Podniósł jedną brew, nie był pewien co się dzieje. Kiedy dzwonek zadzwonił po raz kolejny, mężczyzna odsunął się od okna. Przejechał na kółkach do biurka, po prawdziwych ciemnych, drewnianych panelach, które doskonale komponowały się z kremowymi ścianami.
Gdy się zatrzymał, od razu wstał. Przetarł oczy i ruszył ku przedpokojowi. Dotarł do drzwi, kiedy dzwonek znowu zadzwonił.
Norris z przyzwyczajenia spojrzał przez wizjer.
- Sąsiad? A czego on może chcieć? - Pomyślał.
Pociągnął za klamkę. W drzwiach stał średniej postury mężczyzna, brodaty. Miał brązowe włosy, ogromny nos i zrośnięte brwi.
- Urodą nigdy nie grzeszył. - Pomyślał Norris.
Sąsiad nie powiedział nic, tylko wręczył mu jakąś kopertę i kiwnął głową. Kiedy Norris przyjął papier, człowiek bez słowa oddalił się i zszedł na dół.
- Co za dziwak. - Westchnął i zamknął za sobą drzwi.
Cały czas wpatrując się w kopertę, podążył ku salonowi, w którym niedawno sobie odpoczywał. Otworzył otrzymaną kopertę dopiero gdy opadł na fotel. Miękki i wygodny, doskonale pasował Norrisowi do jego codziennego relaksu.
Przestudiował list i jęknął. Odrzucił głowę w tył.
- Znowu? Po co CIA, chce się ze mną znowu spotkać? - Zapytał z żalem. Wstał, poprawił marynarkę, przeszedł do przedpokoju. Wstąpił do łazienki. Włączył światło, przemył twarz wodą, przetarł ręczniczkiem, po czym pokropił dłonie wodą kolońską i obsmarował całą twarz.
- Muszę załatwić tę sprawę z Jeann’ą. - Pomyślał.
Przeszedł powrotem do przedpokoju, podniósł słuchawkę ze stacyjki i wykręcił numer. Po chwili oczekiwania, odebrała.
- Słucham? - Miły dla uszu głos trafił do umysłu Morrisa.
- Witaj Jeann’o, to ja. Jack.
- Ooo… Dobrze, że dzwonisz.
- Tak? A co się stało? - Zapytał troskliwie.
- Sprawa z tym porwaniem sprzed miesiąca. Śledztwo tkwi w martwym punkcie.
- Hmmm… Pomyślę. - Odpowiedział - Ja też potrzebuję twojej pomocy.
- Słucham.
- Więc jest sprawa. CIA znowu chce się ze mną spotkać.
- I?
- I chcę, byś pomyszkowała w aktach i popytała o niejakiego… - Norris przeszedł do salonu i zajrzał do biurka. Pozwalała mu na to bezprzewodowa słuchawka. Poszperał moment, poprzetrącał paluchem kilka folderów, wyjął jeden z nich, „1981 - Znikający agenci” i otworzył. - Otóż chodzi o Patersona.
- Tego agenta?
- Tak... Tamtego, który rzekomo zginął na misji w Filadelfii.
- Dobrze, ale sprawa już jest zamknięta.
- Nie jest to pewne do końca, inaczej CIA nie pytałaby o niego.
- Sam byłeś w CIA, więc wiesz jak jest.
- O zmarłych nigdy nie przyszło mi pytać, coś musi w tym być.
- Dobrze, poszukam.
- Wyśmienicie! To ja kończę, muszę się przejść i coś zjeść.
- Do zobaczenia Jack.
Rozdział 1
- Panie Flanagan. - Rozległ się głos w telefonie.
- Słucham. - Odpowiedział.
- Tutaj John Creaddy. Dzwonię, by ostrzec pana o ostatnich warunkach na giełdzie.
- W końcu od tego jesteś. - Pomyślał.
- Więc dollar ostatnio bardzo dobrze stoi, ropa drożeje, ale to żadna nowość. Wiele się zmieniło, ale nie zagraża to firmie.
- Doskonale.
- To że nie zagraża nie oznacza, że nie będzie zysków. - Dosłodził Creaddy. - Więc dolar silnie stoi, a akcje w NASA są rozchwytywane przez Europę, dlatego też możemy dokonać sprzedaży wszystkich akcji po sto dolarów za sztukę, co da nam cztery i pół miliona.
- Spora suma, ale nie sprzedam wszystkich. Mówiłeś, że ropa drożeje. Z tego tytułu zaczekamy jeszcze rok, a sprzedamy akcje ropy i wtedy o ile umysł mnie nie zawodzi otrzymamy... - Spojrzał na sufit i wytężył mózgownicę. - ... dwa miliony za samą ropę.
- Tak. - Potwierdził John.
- Co da nam... - Teraz rzucił spojrzenie na podłogę. - ... Półtora miliona zysku.
- Tłusto.
- Tak.
- Dobrze, więc ja jeszcze przestudiuję warunki giełdowe i poinformuję pana.
- W porządku. W razie czego, jadę do firmy.
- Oczywiście.
- Żegnam - Flanagan odłożył słuchawkę na pościel.
Rozejrzał się po apartamencie. Ujrzał, że teczka leży na biurku. Nie przypominał sobie, żeby ją kładł. Wtedy ją postawił, a teraz leżała sobie, gotowa do otwarcia.
- Niee... Masz przywidzenia. - Powiedział do siebie.
Szybko podniósł się z łóżka, dojrzał, że słuchawka została źle odstawiona, więc ją poprawił. Sięgnął po koszulę do szafy. Założył również marynarkę i spodnie, oraz buty. Skórzane buty od Dolce & Gabana, czyściuteńkie, świeciły.
Flanagan poprawił fryzurę i przeszedł do łazienki. Była tam jakaś woda kolońska, ogromne lustro, wanna i zlew.
Postanowił się umyć, dlatego też zdjął ubranie i odkręcił kurek od wanny. W czasie, gdy woda nalewała się, poszedł do ubikacji.
Po załatwieniu potrzeb, zadzwonił do recepcji.
- Dzień dobry. Tu pokój 398.
- Witam. Tu recepcja. W czym mogę służyć?
- Proszę o pokojówkę, właśnie wyjeżdżam i proszę o posprzątanie pokoju.
- Oczywiście. Pokojówka już idzie.
- Dobrze, jednak ja postanowiłem wziąć kąpiel i niech po prostu wejdzie do pokoju.
- W rzeczy samej, weźmie ze sobą kartę klucz.
- Dziękuję - Flanagan odłożył słuchawkę i ruszył ku łazience, by wejść do wanny.
- Tak dla bezpieczeństwa, wezmę teczkę ze sobą. - Postanowił.
Zabrał teczkę ze sobą i wszedł do wanny.
Wyszedł z wanny i przetarł się ręcznikiem... Kąpiel była doskonała, ciepła woda z rana doskonale na niego wpłynęła. Pokropił się wodą kolońską i ubrał. Odświeżony i wypoczęty, w takim stanie mógł wreszcie wyjechać z Detroit.
Przeszedł w stronę salonu, lecz jednak drzwi od łazienki nie chciały ustąpić.
- Co jest? - Zapytał sam siebie.
Pociągnął za klamkę jeszcze raz. Żadnych efektów.
- Czy ktoś tam jest? - Zapukał.
Cisza. Nie wiedział co się dzieje. Odwrócił się. Przeszedł się po łazience. Wyjrzał przez okno.
Z niego widać było doskonałą panoramę Detroit. Jego apartament był na pięćdziesiątym piętrze.
- Cholera... Nikt mnie nie zobaczy. - Pomyślał.
Znów podszedł do drzwi i zapukał. Gdy nikt nie odpowiedział gorączkowo zaczął w nie stukać, z nadzieją, że ktoś go usłyszy.
W tej samej chwili, zorientował się, że o dwunastej ma samolot do Filadelfii. Spojrzał na zegarek. Dziewiąta piętnaście, czyli nie licząc przyspieszenia jego zegarka była dziewiąta, albo ósma pięćdziesiąt pięć.
Rzucił się w stronę telefonu i podniósł słuchawkę. Głucho.
- Nie! Nie! Nie! - Krzyknął. - To niemożliwe!
- Panie Norris. Był pan agentem. Tak?
- Owszem.
- I wie pan, że nie znaleziono go martwego na pokładzie samolotu?
- Wiem. Znaczy co? „Nie znaleziono”?? - Zapytał zszokowany Norris.
- Niemożliwe.
- Bardzo możliwe... Zaraz pokażemy panu dowody na to, że...
- Kobieto! Ja go nie zabiłem!
- Wiem. Wierzę ci. - Odpowiedziała. - Ale skoro go nie zabiłeś, to dlaczego oni tak sądzą? - Zapytała Jeanna, robiąc nieokreślony ruch ręką.
- Nie wiem. Będę musiał odkopać stare śmiecie.
- Odkop, a w tym czasie ja poszukam czegoś w aktach.
- Dobra... Popytaj jeszcze o inspektora O’Neil’a. To on mnie przesłuchiwał.
- Doskonale. Sprawdzę go.
-Co?! Jak to nie żyje? - Norris zapytał zszokowany. Jego twarz posmętniała.
- Normalnie.
- To jakiś horror!
- Jak zginęła?
- Nie zginęła, tylko umarła.
- Zginęła! Założę się, że nie była to naturalna śmierć.
- Nie była. To był wypadek.
- Jaki?
- Wypadła z okna.
- No! To na pewno nie był wypadek! To CIA
- Znowu twoje paranoje Jack. - Leyland wziął łyk kawy.
- To nie są paranoje!
- Są. - Leyland upierał się. - Jeśli nie, to mnie przekonaj.
- Więc co na mnie mają?
- A mają?
- Tak... Inaczej by mnie nie przesłuchiwali co kilka dni.
- Jak długo to trwa?
- Kilka miesięcy.
- To rzeczywiście dziwne. - Leyland rozejrzał się dookoła. Wstał od stolika i podszedł do lady. Niedługo potem, powrócił z kolejną filiżanką. - Jednakże, cały czas mnie to nie przekonuje.
- W jakiej sprawie cię przesłuchują?
- Paterson. Wydaje mi się, że powiązują mnie z jego śmiercią.
- A zabiłeś go?
- Nie! To CIA!
Leyland zaśmiał się.
- Jak to CIA? - Zapytał, po czym znowu napił się kawy.
- Normalnie.
- Nie. To niemożliwe.
- Sam się kiedyś przekonasz.
- Ja jestem w CIA i jeszcze mnie nie zabili.
- Nie mieli powodu. - Odpowiedział ponury teraz Norris.
- A mieli powód, by zabić Patersona? - Zapytał z uśmieszkiem.
- Na pewno.
- Jaki?
Norris chwilę pomyślał.
- Zbyt dużo wiedział?
- Może. - Przyznał. - Ale skoro zbyt wiele wiedział, to oczym? - Rozwarł oczy.
- Korupcja, oszustwa w zeznaniach, cokolwiek.
- To wpierw trzeba sprawdzić. - Uznał. - Jeśli twoja teoria jest prawdziwa, to dlaczego mieliby zabijać Jeannę?
- Rzeczywiście może się to wydawać dziwne, lecz również mogła zbyt dużo wiedzieć. Prawda? - Norris podsunął myśl.
- Tu właśnie jest luka w twojej teorii. - Poważnie oświadczył Leyland.
- Jesteś młody i wielu rzeczy nie bierzesz pod uwagę.
Leyland spojrzał na Jacka.
- Marcusie. - Rzekł Norris. - Nie przyszło ci na myśl, że mogła się czegoś dowiedzieć? Na przykład przeglądając akta?
- Nie. - Młody agent odrzekł z pokorą.
- No. I tutaj obalam twoje wątpliwości.
- Nie...
Norris wziął głęboki oddech.
- W twojej teorii, CIA, jest bezwzględną, złą organizacją, zabijającą byłych agentów. Do tego z jakiego powodu panna Lone, miałaby przetrząsać akta Patersona?
Zapadła martwa cisza.
- Tylko mi nie mów, że ty jej kazałeś! - Poprosił Leyland.
- Przykro mi.
- Zaczynam ci powoli wierzyć. - Oznajmił po chwili namysłu Leyland.
W jego filiżance był jeszcze niemały haust napoju.
- Kolejna luka. Mianowicie Paterson.
Twarz Norrisa przybrała wyraz pytającej.
- Co z nim nie tak?
- On zmieniał nazwisko.
- O cholera! To miałoby sens.
- Co?
- Może on żyje?
- Kontynuuj.
- Może upozorował własną śmierć, zmienił nazwisko i teraz żyje spokojnie w innym stanie, Kanadzie, albo w Europie?
- On? Przecież CIA o niego pytało...
- No?
Leyland nieco się skołował.
- ... Jezus! Dowiedzieli się i teraz go ścigają!
- Też tak sądzę.
- Myślę że jednak nie tylko jego.
- A kogo jeszcze?
- Ciebie.
- Mnie? W sumie...
- Przecież to ty zleciłeś Jeannie przeszukiwanie akt i myszkowanie wśród agentów.
- ... Racja.
- Wiesz co? - Powiedział Leyland. - Pomogę ci.
- Jak? - Norris uśmiechnął się.
- Zmień nazwisko, a ja wszystko zatuszuję.
- Formalnie zniknę z powierzchni ziemi.
- Dokładnie.
- Dobra. Tylko jeszcze trzeba się dowiedzieć czegoś o śmierci Jeanny.
- Rzeczywiście... Objaśni mi to sytuację.
- Do zobaczenia przyjacielu. - Powiedział Jack, wstając od stołu.
- Na razie. - Leyland odpowiedział.
Na ulicy było prawie pusto. Była szósta rano. Jack postanowił coś zjeść i z tego tytułu ruszył ku swojej ulubionej restauracji, która niestety była na końcu miasta. Postanowił pójść tam na piechotę i jeśli zmarnowałby godzinę w jakimś parku, wyrobi się na dziesiątą rano.
W kawiarence został jedynie Leyland, który dalej myślał nad całą tą sytuacją.