Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Niemi Bogowie
#1
Witam, chciałabym podzielić się z Wami moją twórczością. Proszę o konstruktywną krytykę oraz liczne porady dotyczące stylistyki oraz w ogóle wszystkiego Smile
Jestem nowym użytkownikiem, także będę wdzięczna za szczere podpowiedzi.


„Niemi Bogowie”

Zwłoki wychudzonych ciał kłębiły się pośród śnieżnego puchu, który pokrywał brukowany chodnik uliczny. Świeża krew przestała już wylewać się z ran zabitych Żydów, dekorowała śnieg, by spłynąć dalej, wśród mniejszych uliczek miasta. Można było odnieść wrażenie, że całe miasto tonie we krwi.
Mieszkańcy miasteczka ukryci byli głęboko w swych domach, ściskając kurczowo zasłony okien. Byli właśnie świadkami okrucieństwa Niemców, bo przecież nie wojny. Wojna nie kazała im zabijać niewinnych dzieci, które przecież nie zrobiły nic złego, poza tym, że były Żydami. Czy to był wystarczający powód do mordu? Dla Niemców tak. Zresztą nie tylko dla nich.
Większość Polaków nienawidziła Żydów. Dlaczego? Z zemsty, z zazdrości, która przecież pali bardziej od piekielnego ognia…W strachu przed Esesmanami pozamykali się w swych domach, które służyły im za twierdzę, której nie można przekroczyć, zburzyć. Mylili się. I dobrze o tym wiedzieli.
Będzin… Miasto położone w południowej Polsce w Zagłębiu Dąbrow-skim nad rzeką Czarną Przemszą płynęło krwią Żydów, ale też i Polaków. Okupacja hitlerowska zaczęła się czwartego września, tysiąc dziewięćset trzydziestego dziewiątego roku. Prawdziwy koszmar, który zdawał się być tylko okrutnym snem objawił się swoją rzeczywistością ubogim mieszkańcom. Kilka dni po wkroczeniu wojsk niemieckich, hitlerowcy podpalili synagogę, która mieściła się obok zamku królewskiego. Wewnątrz byli modlący się Żydzi.
Tych przeraźliwych wrzasków, bo już nie krzyków, tego niewyobrażal-nego cierpienia i rozpaczy nie zapomnę nigdy… Widziałem to całe zdarzenie z okna mieszkania mojej matki, ale gdy tylko Niemcy podłożyli ogień, matka natychmiast odgoniła mnie od okna zamykając je szczelnie i zaciągając zasłony. Potem nastał krzyk palonych żywcem ludzi i śmiech Niemców unoszący się wysoko ponad kamienicę, w której mieszkałem i ponad niebo, aż do Boga, który nie raczył się przejąć ogromną katastrofą. Miałem wtedy cztery lata, kiedy doświadczyłem tej straszliwej tragedii.
Byłem młodym chłopcem, kiedy całe zło holocaustu zabrało mi wszystko co było mi bliskie. Na chrzcie dali mi Jakub. Miałem nie więcej niż czternaście lat. Jestem i byłem Polakiem, jednak nie oszczędzono cierpienia naszej rodzinie. Mój ojciec, szanowany lekarz, działacz, nauczał w tajemnicy Żydowskie dzieci, został pojmany przez Niemców i wywieziony do obozu pracy. Pamiętam dzień, kiedy to się stało…Chłód uderzył mnie w twarz, kiedy matka otworzyła drzwi czterem rosłym mężczyznom o kwadratowych szczękach i ostrych rysach twarzy, tak surowych, aż skuliłem się w sobie. Ich skórzane, czarne płaszcze furkotały prawie przy każdym ruchu. Szybko przeszli do sedna sprawy. Demolowali nam mieszkanie, tłukli szkliwo, przewracali meble, aż w końcu pobili ojca i wywlekli go na zewnątrz do samochodu. Płacz matki i mój strach panował w pokoju przez kilka dni. Mimo iż pocieszałem matkę, że ojca na pewno wypuszczą, bo przecież nie mogą trzymać w niewoli tak dobrego lekarza. Matka tylko kręciła głową ze załzawionymi oczyma.
- Och dziecko…Jak ty życia nie znasz… - Mówiła i ponownie popadała w rozpacz.
Moje nadzieje rozmyły się wraz z telegramem, który przyszedł dwa ty-godnie po aresztowaniu ojca. Matka siedziała przy dębowym stole i długo trzymała kopertę w rękach. Obracała ją w palcach, poszturchiwała. Nie potrafiła jej otworzyć. Nie miała odwagi. Przyszedłem wtedy do niej i uklękłem obok krzesła, na którym siedziała, kładąc jej głowę na kolanach. Jej dłoń drgnęła i pogładziła mnie po włosach. Spojrzałem na nią i zmusiłem, aby spojrzała mi w oczy. W końcu odważyła się. Nie wiem co bolało mnie bardziej…Czy jej spojrzenie, przepełnione bólem, cierpieniem, zupełnie tak, jakby patrzyła na mnie stara, zmęczona życiem i żalem kobieta, czy może wieść o śmierci ojca. Wraz z listem, w którym pisało, iż ojciec zmarł na zapalenie płuc, przysłano nam z Auschwitz niewielką, drewnianą skrzyneczkę wypełnioną rzekomo prochami ojca…Dziś wiem, że pewnie nie były to prochy tylko jednego człowieka, ale też nie mojego ojca.
Dalsze nasze życie toczyło się w smutku. Nasz majątek w większej czę-ści przejęli Niemcy. Mama popadła w otępienie. Nie chciała jeść ani pić. Ciągle tylko stała przy oknie i wpatrywała się w szarą przestrzeń za nim, a częściej bywało tak, że wcale nie wstawała z łóżka. Cierpienie całkowicie ją zdominowało, dlatego jej siostra, moja ulubiona ciotka Elżbieta przeprowadziła się do nas ze swoimi dziećmi, czteroletnią Anną i dwuletnim Janem. Wuj niestety poległ w walce z wrogiem, ale ciotka doskonale sobie radziła. Musiała. Miała przecież dwoje dzieci, dla których chcąc czy nie chcąc musiała żyć. Dlaczego moja matka nie mogła żyć dla mnie? Wtedy myślałem, że nie kocha mnie wystarczająco, albo, że to ja nie jestem godny jej miłości. W takich chwilach dziecku wszystko przychodzi do głowy. Kiedy traci się rodzica, a drugi jest na granicy śmierci często jest tak, że oprócz pustki i olbrzymiego strachu rodzi się w dziecku podejrzenie, iż to ono jest winne złu, jakie się przytrafiło rodzinie.
W końcu jednak przestałem siedzieć cięgiem w domu, gdyż miałem do-syć patrzenia na jęczącą matkę i złoszczącą się ciotkę oraz płacz jej dzieci. Chciałem pobyć w tym czasie z moimi przyjaciółmi, których niestety czas był policzony. Jedną z moich przyjaciółek i towarzyszek zabaw była drobna Żydówka Rutka Laskier, która mieszkała na starym mieście i była w moim wieku. Lubiłem ją i wcale nie przeszkadzała mi jej odmienność, bo jakże miała być odmienna? To, że była Żydówką? Nie miało to dla mnie znaczenia, gdyż była ciepła i bardzo miła. To jej pierwszej opowiadałem o kłopotach z matką i śmierci ojca. Płakała ze mną, gdy razem ubolewaliśmy nad tragizmem ludzi spalonych żywcem, zabijanych na ulicach przypadkowo, czy też w publicznych egzekucjach, szykanowanych.
Staraliśmy się żyć jak dawniej, lecz nie było to możliwe w pełni. Rutka, jako, że była Żydówką, musiała nosić na ręku białą wstęgę z niebieską gwiazdą Dawida, ale i bez tego Niemcy wiedzieli, że była Żydówką. Moja przyjaciółka miała bowiem czarne jak smoła włosy i takie same oczy ozdobione grubą i czarną firaną rzęs. Cera jej była ciemna, zatem jej uroda jawnie przekazywała to, iż nie jest członkinią, jak to się mówiło, aryjskiej rasy. Ja miałem więcej szczęścia, gdyż urodziłem się jako szatyn o jasnej cerze i oczach, ale i tak nie szczędzono mi szykan i gróźb.
Z Rutką chodziliśmy po starym mieście, cmentarzu, gdzie chronili się ludzie, ale staraliśmy się unikać miejsc, w których można napotkać więcej niż jednego Niemca. Także przesiadywaliśmy na pobliskim cmentarzu. Żydowski, który mieścił się blisko zamku królewskiego niestety został zniszczony i nie wolno było tam chodzić, nie tylko ze względu na odór i poodkrywane groby, ale można było spotkać uzbrojonych hitlerowców, którzy z lubością plądrowali groby i wyżywali się na zwłokach czy kościach. Groźni byli też zwykli ludzie, którzy chcieli zarobić na cudzym nieszczęściu kradnąc co popadnie, jednakże byli też tacy, co to chcieli uchronić siebie i swoją rodzinę przed śmiercią wkupiając się w łaski niemieckie coraz to wymyślnymi donosami. Niestety, trzeba było bardzo uważać.
Cmentarz chrześcijański wydawał się dobrym schronieniem dla na-szych spotkań i rozmów. Między wysokimi nagrobkami czuliśmy się bez-pieczni odsunięci od ogromu zła tego świata, tak jakby zmarli chronili nas przed zbrodniarzami grasującymi w naszym mieście. Już wtedy zauważyłem coś, co nieraz przyczyniło się do mych bezsennych nocy. Siedząc tak, w południe, na święconej ziemi, ukryci wśród grobów i tajemnych rozmów, dostrzegliśmy spacerujących dwojga ludzi. Od razu przykuli naszą uwagę tak, że aż nie potrafiliśmy oderwać od nich oczu. Czułem jak usta mi się rozwierają w niemym zdumieniu, ale nie potrafiłem przerwać tego niesamowitego odrętwienia.
Kobieta i mężczyzna. Młodzi ludzie. Ona była niezbyt wysoka, z bardzo długimi włosami barwy ciemnego złota ciągnącymi się niemal do kostek, szczupła, drobna, a on wysoki jak drzewo, szczupły, lecz biła od niego siła, o niepowtarzalnie jasnych i jak na mężczyznę długich włosach opadających gęstą kaskadą spokojnie na plecy by spłynąć aż do pasa. Byli bardzo eleganccy, kobieta nosiła piękny płaszcz z kremowego kaszmiru obszytego w kołnierzu futerkiem, spod którego wystawał rąbek prostej dopasowanej spódnicy w ciemniejszym kolorze, a całości dopełniały skórkowe buciki na niewielkim obcasie.
Mężczyzna natomiast nosił ciężki skórzany czarny płaszcz, szyty jakby na wzór płaszczów noszonych przez gestapo. Czerń spodni i błyszczących butów zlewały się ze sobą. Nie mogliśmy się nadziwić ich niepowtarzalnej urodzie…Ale wiedziałem, że nie są tacy zwyczajni. Ich twarze były bardzo podobne, gdyż całe białe i błyszczące, jakby odbijające światło dnia, a w pełnym słońcu zdawali się lśnić i błyszczeć jak najpiękniejsze diamenty. Myśleliśmy nawet, iż cała ta scena po prostu nam się śni, lecz to nie był sen. Rutka nie mogła wyjść z podziwu jak piękny był ten mężczyzna, jak jasne były jego włosy i jak bardzo niebieskie były jego oczy…
- Czy to też Niemcy? – Spytała mnie zafascynowana tym widokiem.
- Nie wiem…Ale chyba nie. Nie wyglądają jak Niemcy, choć niewątpli-wie mają dużo z Aryjczyków. – Szturchnąłem ją lekko w ramię, by się do mnie odwróciła. – Ej! Nie gap się na nich, bo jeszcze nas zabiją! – Szepnąłem do niej, ale i tak dalej się gapiliśmy.
Nie dało się nie gapić…Byli tacy magnetyczni…Tak niesamowicie pięk-ni, aż nie śmiałbym ich przyrównywać do aniołów, których niewątpliwie przewyższali urodą i wdziękiem. Gdy zniknęli spokojnie zza kolejną alejką, popatrzeliśmy na siebie z przyjaciółką i wtem rzuciliśmy się do biegu za tą niezwykłą parą, lecz…Ku naszemu zdziwieniu nie było już ich. Staliśmy tak chwilę wpatrzeni w pustkę przed nami.
- Czy to mi się śniło? – Spytała Rutka wytrzeszczając swoje wielkie czarne oczy.
- Jeśli tak, to w takim razie śniliśmy tak samo. – Odpowiedziałem po-dążając wzrokiem za przyjaciółką.
- Opiszę to w moim pamiętniku! – Dodała nadal oczarowana żywymi aniołami.
- Lepiej nie, bo może…Może nie powinniśmy tego widzieć? Może to coś, co przyniesie nadzieję na lepsze jutro? – Wypaliłem.
- Nie może być… - Odpowiedziała.
- A jednak…Daj, uszczypnę cię. To się obudzisz! – Powiedziałem i uszczypnąłem ją w ramię.
- Ał! – Odskoczyła pocierając uszczypnięte ramię. – To bolało! – Oznaj-miła z wojowniczą miną.
- Bo miało! – Dodałem i już rzuciłem się do ucieczki przed dziewczynką rzucając salwy śmiechu. Mojej przyjaciółce przeszła złość i zawtórowała mi w tym biegnąc za mną i próbując mnie dogonić.
Odprowadziłem ją pod wyłom w murze, którym wydostawała się z getta na wolność. Dużo ryzykowała, własne życie, żeby się ze mną spotkać. Ale wtedy jako dzieci nie byliśmy świadomi aż takiego zagrożenia, chociaż niedaleko jej domu, stał szary, zniszczony dom, gdzie w jego ciemnych piwnicach mieścił się bunkier Frumki Płotnickiej , gdzie moi rówieśnicy i starsi postanowili stawić czynny opór Niemcom. Byłem tam i ja, chciałem pomścić ojca, którego zamordowali. Zmieniłem się od tamtego czasu…Nie rozumiałem dlaczego Bóg nas opuścił? Dlaczego ludzie, którzy na pewno też mają swoje rodziny, dzieci, są aż tak okrutni i bezwzględni. Nie rozumiałem tego, jak ludzie, którzy wcześniej byli przychylni Żydom teraz ich nienawidzą i zdradzają, a przecież Będzin był ich miastem! To ich było więcej niż nas, Polaków. Miałem wśród nich przyjaciół, nie tylko Rutkę, byli to dobrzy koledzy, z którymi kopałem piłkę i z którymi dokuczaliśmy ładnym dziewczynom.
Mieszane pary polsko-żydowskie nikogo nie dziwiły i były czymś naturalnym, bo byliśmy przecież wszyscy tacy sami, ale nie długo…Ten moment trwał tylko do czasu, aż zamknięto Żydów w getcie. Gdy tuż obok toczyła się wojna, zamknięci w getcie Żydzi bardzo chcieli przeżyć i na przekór śmierci i zbrodniom, które były codziennością, szukali czegoś, co dałoby im siłę do przetrwania, co pozwoliłoby znieść i uwolnić się od bólu i ciężaru. Czasem były to ruchy oporu czasem miłość…Rutka potrafiła wręcz zanudzać mnie opowieściami o niejakim Bogusławie, który był jej obiektem westchnień od dłuższego czasu. Potrafiła przesiadywać w oknie i gapić się bez końca na niego jak grał z kolegami w piłkę, lub siedział na murku rozprawiając coś półgłosem ze zgrają chłopaków.
Teraz była już tylko krew przelewana codziennie, zalegająca na ulicach i przy brukowanych chodnikach. Była wszędzie. Zdawało mi się, że powietrze było do cna nasiąknięte życiodajną posoką, która jeszcze bardziej prowokowała barbarzyńców do morderstw.
Pamiętam jak w sierpniu, koledzy moi i Rutki oraz reszta dzieciaków z Będzina postanowiła stawić czynny opór nazistom. Walka była w sumie symboliczna, gdyż mieli tylko jeden granat i dwa pistolety, które zakupili w tajemnicy od szemranych typków w zamian za kosztowności swoich rodziców, bo przecież nie za chleb, który był cenniejszy niźli niejeden kruszec, a którego nie mieli. Udało im się wtedy zabić jednego Niemca, ale niestety nie bronili się długo…Ci, którzy przeżyli zostali pojmani i wyprowadzeni do mieszczącej się obok stodoły, tam ich rozstrzelano.
Długo patrzyłem na ślady krwi, które się zatrzymały na wątłym drewnie…
Pomyśleć iż sam zastanawiałem się nad tym, by się z nimi wybrać, lecz coś w środku wrzeszczało do mnie, abym tego nie robił. I słusznie. Ich walka niczego nie zmieniła a tylko przysporzyła problemów ich rodzinom, które roz-strzeliwano po kolei. Myślałem wtedy, że nie ma sensu walczyć, gdyż było jasne, że nikt nigdy nie będzie w stanie wygrać z nazizmem. Nie rozumiałem, że dla moich rówieśników i innych młodych ludzi nie chodziło o wygranie walki ze złem, ale o przeciwstawienie się temu, ukazanie ogromu cierpienia jaki w sobie dźwigali każdego ranka, ale i tak było to bezcelowe.
Rutka płakała, gdy dowiedziała się, że jej miłość Bogusław znalazł inną wybrankę. W zasadzie znałem go i wiedziałem jaka była prawda. On wcale się w niej nie zakochał, jedynie pomógł jej uciec, kiedy wysiedlano resztkę Żydów z Podzamcza i przenoszono do getta. Dał jej jedzenie, a ona zakochała się w nim nie chcąc słuchać, że on ją tylko lubił. Ale zarówno Bogusław jak i inni chłopcy nie myśleli wtedy poważnie o miłości, nie tylko dlatego, że kontakty miłosne z Żydami były surowo zakazane przez Niemców pod groźbą śmierci, ale to nie był najlepszy czas na miłość. Ja także to czułem i wiedziałem. Za bardzo byliśmy przejęci obecną sytuacją i zbyt przerażeni. Tłumaczyłem to mojej przyjaciółce, a ona tylko kiwała głową pochlipując ciągle. Pocieszałem ją, ale wolałem, żeby płakała z powodu złamanego serca, niż bała się o swoje życie i bliskich, lub zadręczała pytaniami dlaczego jej tak bardzo nienawidzą i dlaczego musi być Żydówką.
To były pytania kłujące moją młodą pierś, bo nie potrafiłem na nie od-powiedzieć. Starałem się jak mogłem, ale wtedy i mnie przychodziły takie py-tania i także chciałem je zadać, by ktoś mi raczył odpowiedzieć. Niestety…Los sprawił, że męczyłem się z pytaniami w nieskończoność, nawet wtedy, gdy pewnego razu Niemcy zaczęli wywozić Żydów i likwidować getto. A działo się to przez kilka sierpniowych dni tysiąc dziewięćset czterdziestego trzeciego roku. Wiedziałem co to oznacza…Przedtem myśleliśmy, że takie obozy pracy jak w Oświęcimiu , czy Treblinka są naprawdę pracą...Potem dowiedzieliśmy się tych straszliwych informacji, że w Treblince nie ma baraków tylko szczere pole, a w Oświęcimiu stoją wielkie kominy, z których wydostaje się śmierdzący swąd palonego ciała…
Bałem się. Bałem się o Rutkę, która przeżywała piekło. Niemcy roztrza-skiwali drzwi i wchodzili siłą do mieszkań, wyrzucali z nich Żydów, zabijali ich, torturowali. Podjeżdżali wielkimi ciężarówkami i ładowali do nich ludzi, jakby byli drobiem, jeden na drugim, stłoczeni, zmaltretowani. Rutkę i jej rodzinę też dopadli…Lecz przed tym, zdążyła mi powiedzieć, gdzie ukryła swój pamiętnik, żebym odnalazł go i pokazał innym, gdyby nie udało jej się wrócić. Widziałem ją teraz…Płaczącą, przerażoną…Szła na śmierć, wiedziałem o tym. Miałem jej już nigdy nie zobaczyć, ale kiedy zaglądałem w przerażone oczy widziałem w nich odbicie blasku nadziei…A jednak. Moja dzielna Rutka wciąż była pełna nadziei. Stałem i bezczynnie patrzyłem na tę wielką ludzką masakrę, bo inne słowa nie są w stanie oddać tego, co przeżywałem wówczas. Tak bardzo obwiniałem siebie, że jestem bezsilny w stosunku do Niemców, tak bardzo bolało mnie, że nie mogę nic zrobić, aby ocalić przyjaciółkę…Patrzyłem tylko jak idzie ze spuszczoną głową, ze łzami w oczach na śmierć.
Wybiegłem na cmentarz. Krzyczałem najgłośniej jak tylko potrafiłem zalewając się łzami. Kopałem jakiś nagrobek, zdemolowałem krzyż nieświa-domie, w szale, który był oznaką mojej bezsilności i rozpaczy. Gdy tak kopałem grób i płakałem żałośnie, obok mnie wyrósł ten nadzwyczajny mężczyzna o białej skórze i jasnych długich włosach. Patrzył chłodnym błękitem tęczówek na moją zrozpaczoną twarz, a ja pragnąłem się do niego przytulić, aby mi ulżył w cierpieniu. Zaprzestałem demolować grób i podszedłem do niego nie kryjąc łez. Cofnął się nieznacznie.
- Dlaczego niszczysz czyjąś własność młody człowieku? – Spytał po polsku, ale jego akcent jednoznacznie określił iż nie był Polakiem. Głos miał tak odległy, jak szept niesiony mroźnym wiatrem z dalekich krain.
- Ja…Moja Rutka…Przyjaciółka…Zabrali ją. Ona umrze. – Wyszlochałem.
- Ach…Ta dziewczynka, z którą zawsze chodziłeś? Cóż...To Żydówka, czyż nie?
- A co to ma znaczyć do cholery!? – Wykrzyknąłem w złości. – To jej się już nie należy życie, bo jest Żydówką?! – Wrzeszczałem jak opętany.
- Każdy odczuwa śmierć tak samo. Ona jest Żydówką, więc umrze wcześniej niż ty. To nie jest oczywiste? Poza tym…Nie roztropnie jest niszczyć cudze mienię. – Odrzekł ze stoickim spokojem.
Patrzyłem na niego i nie potrafiłem zrozumieć tego co do mnie mówił. Nie potrafiłem zrozumieć, dlaczego wypowiada te słowa z takim spokojem, jakby nie obchodziło go to, że tuż obok dzieją się straszliwe rzeczy, że zabija się ludzi…Moim umysłem zawładnęła bezsilna złość.
- Dlaczego? – Wyszeptałem tylko w złości.
- Nie wiesz? W sumie ludzie martwi nie potrzebują już niczego, ale ten grób to namiastka spoczynku, to coś więcej niż tylko grób. Ta płyta, którą zniszczyłeś pozwala im odciąć się od tego świata. Uwierz mi, że lepiej dla tej twojej Rutki, że umrze szybko myśląc o swojej rodzinie, lub o przyjemniejszych rzeczach. Nawet nie będzie wiedziała, że umiera.
Patrzyłem na niego oniemiały z wściekłości i z wrażenia.
- Co pan najlepszego opowiada?? – Pytałem kręcąc głową i mocząc łzami policzki.
- Chciałbyś, aby umarła w mękach czy szybko? Czyż nie chciałbyś jej oszczędzić cierpienia? Odpowiedź szczerze. Niechaj twój umysł na chwilę odrzuci gniew i ból.
Spojrzałem w jego oczy. Jakież one zimne i odległe…I jaką to mądrość w sobie skrywały, jakby mądrość wieków. Gdybym miał z jego oczu wyczytać wiek z pewnością były by to lata, których mój umysł nie potrafiłby ogarnąć i niezaprzeczalnie osunąłbym się na ziemię oszołomiony. Jego słowa…Miał rację. Zrobiłbym wszystko, aby oszczędzić Rutce cierpienia i gdyby to ode mnie zależało, to chciałbym, żeby nie poczuła swojej śmierci. Ale z drugiej strony nie potrafiłem się z tym pogodzić. Jakże mogłem!? Znów się rozpłakałem boleśnie.
- Ten koszmar się nigdy nie skończy… - Powiedziałem płacząc jak małe dziecko. – Dlaczego?...Co sprawia, że ludzkie serca i umysły nie są zdolne do normalnych emocji? Gdzie rodzą się ci oprawcy? Barbarzyńcy! Przecież też mają rodziny, ojców, matki, dzieci i siostry…Bliskich, których kochają! To ich bóg stworzył na obraz i podobieństwo swoje!? – Wykrzyczałem. - Gdzie on jest? – Opadłem na kolana przed nieznajomym szlochając. Byłem taki bezsilny…Wygadałem się przed obcym mężczyzną oczekując od niego odpowiedzi. Patrzyłem na niego szklistymi oczami i nie widziałem w nim nic prócz lodowatej obojętności. Patrzył beznamiętnie na moje łzy i odpowiedział spokojnie.
- Gdy się widzi i przeżywa zło nie ma od niego ucieczki. To zrozumiałe, że sobie nie radzisz. Jesteś tylko małym chłopcem, który poczuł gorzki smak prawdziwego życia. Jednak te pytania, które tak gorączkowo zadajesz nie mają odpowiedzi i nigdy ich nie usłyszysz. Bóg, którego tak wyznajesz i potrzebujesz po prostu nie istnieje. Pogódź się z tym.
- Co pan wygaduje…Bóg…Nie istnieje…? – Spytałem. Czułem się, jakby ktoś mnie bił po głowie mocarną pięścią.
- Tak. – Padła krótka odpowiedź, po czym nachylił się nade mą tak, że włosy spłynęły mu na twarz, a w tym mroku ujrzałem jego oczy, które do-słownie płonęły upiornym blaskiem. – Czy sądzisz, że jeśli bóg istnieje, to znosiłby moje istnienie? – Jego szept przeszedł w najprawdziwszy świst mroźnego powietrza, który przeszył całe moje ciało. Żadna cząstka mnie nie zdołała się przed im ukryć. Otworzyłem ze strachu usta. Byłem na granicy wyczerpania i omdlenia. Kiedy patrzyłem jak odchodził ode mnie spokojnie, moje oczy zaczęły się przysłaniać jakąś czarną mgłą, która w końcu zwaliła mnie z nóg.
Obudziłem się w swoim łóżku w domu. Długo nie mogłem dojść do sie-bie. Przy moim łóżku siedziała matka, a w pokoju był obecny lekarz i ciotka wraz ze swoimi dziećmi. Wysoki, brodaty mężczyzna mówił coś do mnie, ale ja nie słyszałem ani słowa. Cały czas miałem w uszach ten szept nie z tej ziemi oraz płonące oczy, w których czaił się mrok tak straszliwy i tajemniczy, że nie potrafię go do niczego przyrównać. Zachorowałem. Dostałem gorączki, dreszcze targały moim ciałem, ale nie potrafiłem zasnąć, w tak wielkim byłem szoku. W takiej agonii trwałem przez cztery dni, aż w końcu, ku zdumieniu lekarza gorączka powoli zaczęła się obniżać. Matka cały czas płakała, tak bardzo martwiłem się o nią. Twarz miała wychudłą, zapadniętą, a pod oczami malowały się ogromne sińce. Nie chciałem, żeby umarła, więc starałem się szybko wyzdrowieć.
Po kilku tygodniach wychodziłem już na spacery. Śmierć darowała mi życie, ale wiedziałem, czułem to w sercu, że i wkrótce zabierze mi ukochaną osobę. Odkąd wyzdrowiałem, matka podpadła bardziej na zdrowiu. Tygodniami leżała w łóżku, słabła z dnia na dzień. Nie miała już nawet sił, aby płakać. Moja bezsilność zabijała mnie…Obwiniałem siebie o wszystko, lecz nie potrafiłem zrobić nic, aby przerwać to wszystko…By przerwać chorobę matki, śmierć moich znajomych i zupełnie obcych ludzi, oraz wojnę. Całymi dniami błąkałem się po cmentarzu szukając tajemniczego mężczyzny i jego partnerki. Po co? Sam nie wiedziałem…Może po to, gdyż czułem, że oni będą w stanie ukoić ten cały ból, który w sobie nosiłem od bardzo długiego czasu. Niestety, nie widywałem ich. Zupełnie tak, jakby rozpłynęli się w powietrzu. Już zacząłem podejrzewać siebie, że te osoby były jedynie wymysłem mojej wyniszczonej cierpieniem wyobraźni.
Przychodziłem na cmentarz w każdy dzień, czy to w ulewę czy w słońce i szukałem wytworów mojej fantazji, by chociaż na chwilę móc się odciąć od tego świata. Chciałem uciec do innego, wymyślonego przez siebie, takiego, w którym nie byłoby bólu, głodu i wojny, gdzie widziałbym Rutkę ciągle roześmianą i szczęśliwą, i moich bliskich…Ojca i matkę spacerujących po zamkowym parku.
Zawsze, gdy wracałem do domu ogarniała mnie jeszcze większa rozpacz i co gorsze pragnienie własnej śmierci. Już nie miałem złudzeń ani nadziei, że stan matki się poprawi, a moja okropna ciotka wyjedzie stąd i zostawi nas w spokoju. Tak się jednak nie stało. Matka umarła we śnie któreś nocy. Usłyszałem o tym od ciotki, która obudziła mnie swoim piskliwym wrzaskiem. Siedziałem na łóżku jak wtedy, gdy byłem chory i nie miałem odwagi wejść do jej pokoju cuchnącego śmiercią. W tym momencie skończył się dla mnie mój świat. Ja już nie żyłem, tylko inni jeszcze o tym nie wiedzieli.
W czasie pogrzebu wydarzyło się jednak coś niezwykłego. Coś, na co czekałem od dawna. Na nabożeństwie przy grobie mojej rodzicielki była ciotka z dziećmi oraz garstka polskich znajomych. Patrzyłem długo w czarną od wilgoci ziemię i drewno, które skrywało zwłoki matki, gdy coś odwróciło moją uwagę. Odwróciłem głowę i ujrzałem jasnowłosego mężczyznę o przeraźliwych oczach i jego towarzyszkę. Ona stała w zwiewnej sukni opierając się o grób i paląc długiego papierosa, a on siedział na nim i wpatrywał się we mnie. Przez chwilę myślałem, że tylko ja ich widzę i oto znów moja wyobraźnia daje upust szaleństwu, ale gdy spojrzałem w przerażone i zniesmaczone oczy mojej ciotki, spoglądające na niezwykłą parę, wiedziałem, że to mi się nie śni. Mimo rozpaczy po utracie matki poczułem ulgę, wręcz szczęście!
Uśmiechnąłem się lekko przez łzy do ich. Pragnąłem, aby byli blisko mnie, by mnie pocieszyli, przytulili. Uśmiechem odpowiedziała tylko kobieta. Miała taką piękną twarz…Tak młodą i nieskazitelną…I taką dobrą. Poczułem na sercu ciepło i rozpłakałem się jeszcze bardziej. Wtedy za ramię szarpnęła mnie ciotka i z surowym wyrazem twarzy oznajmiła mi, że teraz ona przejmuje nade mną opiekę i mam się słuchać inaczej wyrzuci mnie z domu. Słuchałem jej z przerażeniem, bo ze wszystkich sił nie chciałem być wychowywany przez nią i jej wyraźną niechęć do mnie. Jednakże wróciłem z nią do domu tego wieczora. Na kolację dostałem tylko gorącą wodę, nawet bez herbaty. Gdy spytałem z rozgoryczeniem dlaczego jej dzieci mogą pić normalną herbatę i jeść chleb z masłem a ja nie w odpowiedzi usłyszałem
- To są moje dzieci i karmić je muszę, a ciebie nie muszę, bo nie jesteś moim dzieckiem. Ciesz się, że mieszkasz tu z nami i dziękuj mi za to, bo jak nie to drzwi są otwarte. Nikt ciebie tu nie potrzebuje, a i lżej mi będzie.
Osłupiałem. Gdyby mama żyła…Jeśli istnieje niebo, a ona teraz tam jest to z pewnością płacze i sama nie może uwierzyć w bezczelność tych słów. Tego i następnego wieczoru poszedłem do łóżka głodny. Ale potem nauczyłem sobie jakoś radzić. Kradłem, błagałem ludzi o skórkę chleba. Teraz wiedziałem jak czuli się Żydzi i bardziej ubolewałem nad ich tragedią. W swym bólu nie byłem jednak chociaż sam…Chodziłem na cmentarz, gdzie często widywałem swoich „Bogów”, tak nazwałem tę niesamowitą parę.
Chodziłem za długowłosym mężczyzną, przesiadywałem godzinami na grobie w pobliżu pięknej damy i choć nie znałem ich imion, byli dla mnie bardziej bliscy niż ktokolwiek inny.
Zdecydowanie częściejszy kontakt miałem z blond włosym mężczyzną niż z piękną damą, która intrygowała mnie coraz bardziej. Rzadko wychodzi-ła na spacery ze swym mrocznym towarzyszem, czasem całymi dniami jej nie widziałem, a ostatnimi czasy, tylko wieczorami, kiedy to siadała na jakimś przypadkowym nagrobku i paląc świece wyciągała zza powłóczystej szaty piękne, lecz zniszczone skrzypce. Zdumiewający widok…Wiatr rozwiewający jej bardzo długie włosy, które oplatały krzyże, jej twarz, tak smutna i skupiona na muzyce i ruchy smyczka tak różnorodne, wprawiające mnie w niezwykłe osłupienie. I ta muzyka, płaczliwa, piskliwa, przepełniona goryczą, wielką żałością i bólem istnienia, dokładnie tym, co czułem. Potrafiłem słuchać jej muzyki w nieskończoność wpatrując się w nią jak w święty obrazek. A i ona wiedziała, że na nią patrzę, unosiła czasem oczy, by obdarować mnie spojrzeniem, czasem uśmiechnęła się niezauważalnie, by znów wrócić do muzycznego amoku.
Bywało i tak, że młody mężczyzna pojawiał się nagle, jakby spod ziemi i przysiadywał blisko niej taki zamyślony, wsłuchany w niezwykłe piękno tych płaczących melodii. Obawiałem się, że w końcu któryś z Niemców zaniepokojony dziwnymi i niepokojącymi odgłosami z cmentarza wkrótce pojawi się na nim, by przerwać nocny muzyczny koncert dla umarłych, jednak tak się nie stało. Nikt nie miał odwagi, by zaczaić się wśród wysokich nagrobków i ujrzeć to, czego nie powinien był widzieć.
Zdawali się być tacy nierealni, posągowi… Aż dziw, że ja nie oszalałem na ich widok, choć nie można tego do końca wykluczyć. Podczas trwania tych frapujących momentów muzycznych, pragnąłem zerwać się z miejsca i dotknąć ich, by upewnić się, że są jak najbardziej namacalni i realni, lecz nigdy tego nie zrobiłem.
Zbyt wielki czułem strach, który jednak nie przeszkodził mi w śledzeniu ich. Stali się moją obsesją. Już prawie w ogóle nie wracałem do domu, bo i tak nie miałem do czego wracać. Spałem na tym samym cmentarzu, a zasypiając wśród nędznych traw kwitnących między grobami słyszałem jęk skrzypiec mojej pięknej skrzypaczki. Nadal nie wie-działem kim są, ale czułem, że nie są do końca ludźmi. Te potwierdzenia miały się sprawdzić niedługo po tym, jak postanowiłem zostać cieniem pięk-nego mężczyzny. Chodziłem za nim wszędzie. I w dzień i w nocy. Nade wszystko pragnąłem odkryć jego tajemnicę, którą niewątpliwie skrywał, poznać go i zbliżyć się do niego.
Przechadzał się zwykle w dzień po rynku, zawsze odpowiednio ubrany, budzący zachwyt ludzi i niepokój zarazem. Niemcy, prawie nigdy go nie zatrzymywali, gdyż zawsze był taki nieobecny w swej wędrówce, myślę, że nie mieli odwagi spojrzeć mu w oczy, gdyż czuli gdzieś w środku, że nie jest to ludzka istota. Zwykli ludzie czuli przed nim wielki respekt i strach, chociaż czasem bywało tak, że potrafił jakimś niewytłumaczalnym sposobem wtopić się w tłum i otoczenie, by po pozostać niezauważonym. Moja piękna bogini nigdy nie wychodziła z nim na miasto, do dziś nie wiem dlaczego.
Potrafiłem cały dzień chodzić za nim, nie jedząc i nie pijąc. Nie wiem co dawało mi siły, abym wciąż mógł powtarzać mój codzienny rytuał, ale obserwując go czułem niesamowitą chęć do życia. Jasnowłosy mężczyzna spacerował wolnym krokiem po starym rynku, przechadzał się po dworcu kolejowym, z którego wywożono Żydów i Polaków do obozów śmierci, czasem przystawał na chwilę, by obserwować napiętnowanie ludzi przez Niemców. Obserwowałem jego twarz i nie mogłem wyjść z podziwu jak bardzo była obojętna, aż nieludzka. Przyglądał się cierpieniu, rozlewającej się krwi, nasłuchiwał krzyków, wrzasków i błagań o litość. Gdy koszmar słabł na sile, mężczyzna odchodził niewzruszony w swoją stronę. A ja szedłem za nim, zafascynowany a jednocześnie wściekły na tą jego obojętność i spokój. Nie potrafiłem jednak przestać za nim chodzić, mimo iż pragnąłem rzucić się na niego i bić w obłąkańczym szale i bezmyślnej złości.
Pewnej nocy poszedłem za nim aż do murów getta, gdzie nieopodal znajdowały się tory kolejowe. Nie wiedziałem dlaczego chodzi po takich miejscach, było to szczególnie niebezpieczne, a tym bardziej w nocy, gdzie nie-mieccy żołnierze mogli go zastrzelić bez żadnego słowa. Jednak nigdy nikt tego nie zrobił. Ale on…Bez najmniejszych oporów podchodził do murów, skręcał w zaciemnione uliczki, aż w końcu napotkał patrolującego ulicę Niemca. Gdy nazista go zauważył natychmiast ruszył w jego kierunku wrzeszcząc jakieś niezrozumiałe słowa po niemiecku. Schowałem się za wystającą częścią muru, który całkowicie ginął w mroku. Byłem bezpieczny, przynajmniej do czasu, aż ktoś nie zabłysnąłby mocnymi reflektorami z samochodów lub motocykli. Obserwowałem podniecony jak mój „Bóg „ spokojnie zmierza w kierunku Niemca.
- Stać! – Wrzasnął żołnierz. – Pokaż Kenkarte ! –Krzyknął wyciągając dłoń.
Mężczyzna jednak stał spokojnie przed nim z założonymi za siebie rę-kami. Widziałem tylko profil jego twarzy, ale bez trudu zrozumiałem, że ani trochę się nie bał i nie miał dowodu tożsamości, którego żądał oficer.
- Głuchy jesteś?- Spytał Niemiec, którego pobladłe wargi głośno krzy-czały w przerażeniu. Oczy wybałuszyły się w przestrachu, kiedy jasnowłosy mężczyzna chwycił go za ramiona. Ten nawet nie zdążył pomyśleć o swej broni, którą dzielnie trzymał w ręku.
Patrzyłem zafascynowany jak mój znajomy przywiera do szyi nieszczęśnika, ale nie potrafiłem ujrzeć tego, co się dokładnie dzieje w tej chwili. Widziałem jedynie pochyloną głowę i jasne włosy, które całkiem przykryły miejsce prawdy. Oficer wydał z siebie stłumiony warkot, bo nie krzyk i pobladł. Wysztywnił się jak struna, lecz za chwilę opadł w bezładzie zwisając z żelaznych objęć mężczyzny. Temu całemu obrazowi towarzyszył też dźwięk, którego nie mogłem zidentyfikować. Nasłuchiwałem uważnie oblizując spierzchnięte wargi i pocierając piekące uszy, lecz nie potrafiłem odgadnąć cóż to był za dźwięk, który napawał mnie przerażeniem. Dopiero, kiedy mężczyzna oderwał się od Niemca, ujrzałem wszystko w silnym blasku księżyca i latarni. Osłupiałem…W niesamowitym przerażeniu.
Ciało niemieckiego oficera opadło bez życia na brukowany chodnik, a moim oczom ukazał się profil jasnowłosego mężczyzny skąpanego we krwi. Przez ułamek chwili ujrzałem jego zabarwione krwią zęby i ogromne kły, które pozostawiły swój ślad na zmasakrowanej szyi zastygłego w przerażeniu Niemca. Już wiedziałem, że tajemniczy odgłos, którego nie mogłem rozpoznać, to był odgłos ssania krwi. Znałem opowieści o wampirach, moja babka często mi o nich opowiadała, by mnie straszyć, żebym nie włóczył się wieczorami po ulicach. Wtedy nie zważałem na to, chociaż wierzyłem gdzieś podświadomie w babcinie opowieści. Nigdy jednak nie przyszło mi do głowy, że pewnego dnia będzie mi dane ujrzeć coś, co napawało mnie przerażeniem i przeżyję.
Nie, ja nie potrafiłem krzyknąć. Nawet wtedy, kiedy wampir podszedł do mnie i patrzył na mnie z góry płonącymi oczami. Krew na jego ustach i twarzy spłynęła po szyi i skapywała na płaszcz, błyszczała w blasku latarni. Poczułem ciepło rozlewające się w okolicach mojego krocza, które ciągnęło się aż do znoszonego buta. Paraliż, który ogarniał mojej ciało, na chwilę zatrzymał też moje serce.
- Widzisz kim jestem? – Spytał wampir głosem tak strasznym, aż moje włosy uniosły się i odeszły od czaszki. – Nadal chcesz śmierci? Nadal chcesz być moim cieniem? – Jego usta rozciągnęły się w upiornym uśmiechu. Czułem paniczną chęć ucieczki, jednak było coś, co trzymało mnie cały czas w tym samym miejscu. To nie był strach, to było zafascynowanie. Moje oczy stały się jeszcze bardziej ogromne, a usta układały się do wypowiadanych słów, których jednak nikt nie mógł usłyszeć. Z całej siły pragnąłem przezwyciężyć strach i powiedzieć wampirowi wszystko to, co chciałem już wykrzyczeć od dawna.
Pragnąłem, aby zabrał mnie do siebie i uczynił podobnym do siebie, bym mógł się mścić na oprawcach i ratować ludzi.
Wampir odwrócił się ode mnie i zaczął oddalać. Coś we mnie wtedy pę-kło i wykrzyczałem z całej siły, żeby ze mną został. Cały czas dygotałem, już nie wiem czy ze strachu, podniecenia, bólu czy głodu i zimna. Może z wszystkiego naraz. Mężczyzna zatrzymał się i powoli odwrócił ku mnie głowę.
- Proszę, zabierz mnie ze sobą, proszę, proszę! – Błagałem go. Podszedł do mnie i znów bacznie mi się przyglądał.
- Ukazałem ci się, pozwoliłem, abyś za mną chodził i doświadczał moich sekretów, był świadkiem zbrodni…Czego chcesz ode mnie?
- Zabierz mnie…Chcę być z tobą. – Powiedziałem. – Jesteś Bogiem…Możesz zrobić wszystko, możesz uwolnić nas od tego koszmaru, od wojny! Możesz…
- Nie. – Pokręcił głową i podniósł dłoń, jakby w geście obronnym. – Nie jestem Bogiem, ani żadną istotą boską. Ani ja, ani moja przyjaciółka nie uwolnimy was ludzi od ogromu zła tego świata. To wy sami zgotowaliście sobie taki los.
- I nie żal ci dzieci, niewinnych ludzi, którzy umierają za nic?
- Żal nie ma tu nic do rzeczy. – Odpowiedział krótko. – Z mojej strony czeka cię tylko śmierć i to bez zbawienia. Czy tym chcesz być? – Zapytał zbliżając się i chwytając moje ramiona. Przestraszyłem się, poczułem zapach krwi z jego ust. –Chcesz być mordercą czy być pożywieniem? Uwierz mi chłopcze, że kiedy zaczniesz zabijać z zemsty już zawsze będziesz się mścił i to właśnie na tych niewinnych za to kim będziesz. – Opuścił dłonie z mych ramion, które zatrzęsły się od cichego płaczu. – Nie mogę ci pomóc. – Powiedział na odchodne.
- Ale dlaczego? – Rzuciłem pytanie w pustkę. Złość wstrząsnęła mym ciałem i umysłem tak, że pobiegłem za nim i dogoniwszy go uchwyciłem jego długie włosy szarpiąc tak, iż zmusiłem go, aby się do mnie odwrócił. Kiedy to zrobił wykrzyczałem mu prosto w twarz.
- Jesteś dla mnie panie Bogiem i choćbyś przeczył temu zawsze tak będzie! Masz moc, która jest w stanie zbawić ten świat, uwolnić potrzebujących ludzi od śmierci i cierpienia, dlaczego tego nie robisz!? Dlaczego jesteś, jesteście tacy niemi na krzywdę ludzką!? Jak możesz patrzeć na ten cały koszmar ludobójstwa tak beznamiętnie i z wielką obojętnością!? Jak ona może grać nocami na cmentarzu żałobne pieśni umarłym nie robiąc nic, aby im pomóc!? – Oddychałem ciężko, charcząc gardłowo z bezsilnej złości. Łzy mieszały się z brudem na mojej twarzy, a oczy gorączkowo wpiły się w jego spokój oczekując odpowiedzi.
- Nigdy tego nie zrozumiesz, chłopcze, nawet, gdybym zechciał łaska-wie wytłumaczyć ci wszystko to, czego sam nawet nie zdołałbyś pojąć. Przeżyłem wiele więcej zła i cierpienia w swoim długim żywocie niż ktokolwiek z was. Nie interesuje mnie już nic poza moją własną osobą, mam swój własny ból i to mi w zupełności wystarczy, niepotrzebny mi cudzy. My przynosimy śmierć i nic poza tym. – Odparł ze stoickim spokojem i odwróciwszy się zaczął odchodzić w swoją stronę.
- Ci którzy milczą, gdy innych się zabija są współwinni zbrodni! – Krzyknąłem, a on tylko odwrócił głowę i posłał mi delikatny uśmiech, który skrywał w sobie tak wiele prawd, a jednocześnie przyprawiał mnie o dreszcze i gorączkę.
Stałem tam wtedy na tej ulicy, gdzie niedaleko mnie spoczywał martwy Niemiec i wpatrywałem się w czarną otchłań przede mną. Już nawet nie słyszałem delikatnych kroków wampira. Patrzyłem i starałem się ułożyć w głowie jego słowa, ale nie potrafiłem zrozumieć tego, co usłyszałem. Tej nocy biegłem przed siebie jak oszalały nie wiedząc dokąd biegnę i nie zważając, że Niemcy mogliby mnie zastrzelić. W biegu gubiłem gorzkie łzy, które wpijały się w skórę i sprawiały mi ból.
Wróciłem do kamienicy, w której mieszkałem. Nie wszedłem jednak do środka, przenocowałem na klatce schodowej wtulony w kamienne zimne schody. Pisząc te słowa miałem nadzieje, że ból przelewający się na papier trochę ulży mi w cierpieniu, niestety tak się nie stało. Wiem już, że nie wrócę do ciotki, nie ma sensu. Nie obchodzi mnie już co się stanie ze mną, bo ja i tak przecież umarłem. Dziś w nocy, zamierzam pójść na cmentarz i odnaleźć wampiry, które poznałem. Nie pytajcie po co, ja sam tego nie wiem. Dla tych, którzy odnajdą kiedyś te słowa pragnę prosić, abyście nie osądzali mnie za to, że nie miałem tyle odwagi w sobie, aby tak jak moi koledzy przeciwstawić się Niemcom. Sami wiecie, że nic im to nie dało. A ja miałem szansę doświadczyć czegoś, czego nikt z was nie zdołałby ujrzeć i przeżyć pozostając przy zdrowych zmysłach.
Ach, ależ ja jestem straszliwie głodny…I jest tu tak przeraźliwie zimno. Na tym kończę moje słowa, bo i tak zaraz złamie mi się ołówek. Teraz idę na cmentarz, gdzie czai się boskie zło, ale obawiam się tego, co może mnie tam czekać….
Odpowiedz
#2
Pierwszy! To jedziemy z tym koksem ;p

Cytat:Świeża krew przestała już wylewać się z ran zabitych Żydów, dekorowała śnieg

dekorowała? Może zabarwiała, chociaż szczerze mówiąc nie bardzo wiem, co miałaś na myśli, bo "dekorowanie" kojarzy mi się bardziej z ozdobami.

Cytat:Będzin… Miasto położone w południowej Polsce w Zagłębiu Dąbrow-skim nad rzeką Czarną Przemszą

Pogrubione jest całkowicie zbędne. Btw. to cytat z Wikipedii.

Cytat:Z zemsty, z zazdrości, która przecież pali bardziej od piekielnego ognia…W strachu

Brak spacji po wielokropku.

Cytat:Tych przeraźliwych wrzasków, bo już nie krzyków, tego niewyobrażal-nego

niewyobrażalnego. Pisz w Wordzie, pozwoli Ci to na unikanie takich kwiatków.

Cytat:Byłem młodym chłopcem

Uwaga, czepiam się: mi "młody" pasuje bardziej do kilkunastolatka, do czteroletniego dziecka pasowałoby raczej "mały".

Cytat:Byłem młodym chłopcem, kiedy całe zło holocaustu zabrało mi wszystko co było mi bliskie. Na chrzcie dali mi Jakub. Miałem nie więcej niż czternaście lat. Jestem i byłem Polakiem, jednak nie oszczędzono cierpienia naszej rodzinie.

Powtórzenie pogrubione.

Cytat:Pamiętam dzień, kiedy to się stało…Chłód

Brak spacji po wielokropku.

Cytat:- Och dziecko…Jak ty życia nie znasz... - Mówiła i ponownie popadała w rozpacz.

Znowu, a ponadto "mówiła" z małej litery trza.

Cytat:ty-godnie

Kolejny kwiatek.

Cytat:Nie wiem co bolało mnie bardziej…Czy

Reszty takiego czegoś nie będę komentował. Po prostu tego poszukaj.

Cytat:czę-ści

Znowu.

Cytat:do-syć

Miej szacunek do czytelnika. Czytaj teksty przed opublikowaniem.

Cytat:Rutka, jako, że była Żydówką, musiała nosić na ręku białą wstęgę z niebieską gwiazdą Dawida, ale i bez tego Niemcy wiedzieli, że była Żydówką.

Powtórzenie i zbędny przecinek. "Rutka, jako, że była Żydówką, musiała nosić na ręku białą wstęgę z gwiazdą Dawida, jednak i bez tego Niemcy wiedzieli o jej pochodzeniu."

Moje widzimisię.

Cytat:Z Rutką chodziliśmy po starym mieście, cmentarzu, gdzie chronili się ludzie, ale staraliśmy się unikać miejsc, w których można napotkać więcej niż jednego Niemca. Także przesiadywaliśmy na pobliskim cmentarzu.


Powtórzenie. Ogólnie te dwa zdania w całości mi się nie podobają.

Cytat:Byli bardzo eleganccy, kobieta nosiła piękny płaszcz z kremowego kaszmiru obszytego w kołnierzu futerkiem, spod którego wystawał rąbek prostej dopasowanej spódnicy w ciemniejszym kolorze, a całości dopełniały skórkowe buciki na niewielkim obcasie.
Mężczyzna natomiast nosiłciężki skórzany czarny płaszcz

Powtórzenie. "Mężczyzna natomiast miał na sobie"

Cytat:niewątpli-wie

...

Cytat:pięk-ni

!@#$%!

Cytat:lecz…Ku naszemu zdziwieniu nie było już ich

"lecz, ku naszemu zdziwieniu..."

Cytat:po-dążając


Koniec. Byłbym mega tolerancyjnym gościem, jeślibym komentował dalej.
Tekst jest słaby. Bardzo. Jest tego ponad 10 stron, a warsztat leży i kwiczy. To, co widnieje zaraz powyżej mnie dosłownie rozbraja. Nie mam pojęcia, jak coś takiego mogło się znaleźć w tekście który (a przynajmniej powinien być) był przygotowany do wstawienia. Oczywiście, nie przeczytałem całości, ale po początku wnioskuję, że całość jest na tym samym poziomie. Powinnaś dużo czytać, również teksty zamieszczone na forum. Kiedy coś napiszesz, czytaj to kilkakrotnie. Poprawiaj błędy.
Oprócz tego w Twoim tekście znalazłem pewien błąd, który jest popełniany bardzo często przez początkujących. Dialog powinien wyglądać tak:

- Co dziś na obiad? - spytał Staś.
- Nie wiem, pewnie to co zwykle - odparła mama.

Czyli wszelkie wyrazy świadczące o intonacji wypowiedzi piszemy z małej litery.
Właśnie. W dialogach masz problemy największe. To trzeba wziąć do ręki jakąś książkę i popatrzeć, jak wygląda dialog, w jaki sposób jest zapisany itd.

Bohaterowie w Twoim opowiadaniu są schematyczni. Nie ma praktycznie oryginalnych pomysłów.

Jeszcze jedna rzecz: akapity. Na forum wstawiamy je za pomocą znacznika "[ p ]" na początku akapitu, bez spacji. Daje to taki efekt:

bez akapitu
z akapitem

Styl: 3/10
Bohaterowie: 4/10
Ogólna ocena: 3,5/10

"Człowiek rodzi się, by umrzeć."
Moje kreacje na Inku:
Jakub Wędrowycz - Polowanie na Czarownicę Pavlę (fanfiction)
Jakub Wędrowycz - Włamanie do aresztu (fanfiction)
Odpowiedz
#3
Na wstępie chciała bym podziękować za opinie i jednocześnie przeprosić za ten irytujący błąd z łącznikiem. To pozostałość po Wordzie której nie zdołałam jak widać w pełni usunąć. Cóż winny się tłumaczy Sad
Przyznam że jest to mój absolutny debiut w publikacji jak i korzystania z forum. I taki "falstart". Co do oceny mam pytanie odnośnie dialogów. Nie do końca rozumiem w czym tkwi błąd, czytałam dialogi w książkach i nadal tego nie widzę. Bardzo bym prosiła o jakąś bardziej obrazową poradę, najlepiej na moim przykładzie. Chciałabym poprawić inne prace ale mam teraz pewne obawy.
Odpowiedz
#4
Cytat:- Stać! – Wrzasnął żołnierz. – Pokaż Kenkarte ! –Krzyknął wyciągając dłoń.

To Twój dialog. Po przeredagowaniu powinien wyglądać tak:

Cytat: - Stać! - wrzasnął żołnierz. - Pokaż Kenkarte! - krzyknął wyciągając dłoń.

" - odparł, - krzyknął, - powiedział, - spytał, - wrzasnął" itp. piszemy z małej litery. Oprócz tego przed i po myślniku stawiamy spację. Taki wyjątek.
"Człowiek rodzi się, by umrzeć."
Moje kreacje na Inku:
Jakub Wędrowycz - Polowanie na Czarownicę Pavlę (fanfiction)
Jakub Wędrowycz - Włamanie do aresztu (fanfiction)
Odpowiedz
#5
Nie chcę się wtrącać, ale jestem nauczony, że jeśli po 'Kenkarte' będzie '!', to 'Krzyknął' rzeczywiście powinno być z dużej, gdyż ten wykrzyknik kończy poprzednie zdanie.
Odpowiedz
#6
To ja już zgłupiałam. Powiedzcie mi jak to ma naprawdę wyglądać. W książkach też jest różnie, czy jest jakaś konkretna zasada?
Pomóżcie bo chciałabym dodać poprawiony tekst i poprawnie zredagować nowy.
Odpowiedz
#7
Ja jestem prawie pewien, że wersja podana przez Khaerna jest poprawna.

Zresztą cytuję (http://www.inkaustus.pl/temat-zasady-pis...log%C3%B3w):

Cytat:- Witaj, mamo! - zawołał Krzyś. - Tęskniłaś za mną? - spytał, przytulając się do mamy.
Analogicznie do przykładu 3, z tym, że zastosowane znaki interpunkcyjne „!” i „?”. One nie muszą kończyć wypowiedzi, więc mogą znaleźć się w środku zdań.

Odpowiedz
#8
Czyli faktycznie miałem rację Smile Czekam na poprawiony tekst, może wtedy będę zdolny do przeczytania całości.
"Człowiek rodzi się, by umrzeć."
Moje kreacje na Inku:
Jakub Wędrowycz - Polowanie na Czarownicę Pavlę (fanfiction)
Jakub Wędrowycz - Włamanie do aresztu (fanfiction)
Odpowiedz
#9
Miałeś rację. Pomyliło mi się z Jgbartem, sorry xD.
Odpowiedz
#10
To już trzeba było zacytować całość -
Cytat:- Witaj, mamo! - zawołał Krzyś. - Tęskniłaś za mną? - spytał, przytulając się do mamy.
Analogicznie do przykładu 3, z tym, że zastosowane znaki interpunkcyjne „!” i „?”. One nie muszą kończyć wypowiedzi, więc mogą znaleźć się w środku zdań. Jednak równie dobrze można ich użyć w zdaniach typu 2, wtedy spełniają taką rolę, jak kropka.

Dopuszczalne są obie formy, byle konsekwentnie.
Odpowiedz
#11
Nie są dopuszczalne.

O to właśnie chodzi, że gdybym zacytował całość, to wprowadziłbym w błąd.

Typ 2 to:

Cytat:2)
- Witaj, mamo. - Krzyś rzucił się mamie na szyję.
Tu z kolei mamy dwa zdania. Pierwsze, to wypowiedź bohatera. Kolejne, to już narracja, określająca, co bohater robi, a co nie łączy się bezpośrednio z jego wypowiedzią. Kropka występuje więc po „mamo” i po „szyję”.

Czyli gdy wtrącenie narratora NIE odnosi się do wypowiedzi.

W przypadku słów typu "krzyknął", "powiedział", "odparł" wtrącenie ODNOSI się do wypowiedzi.

A w takim przypadku używamy małej litery, niezależnie od tego, czy wcześniej jest wykrzyknik, pytajnik, czy nie ma żadnego znaku interpunkcyjnego.
Odpowiedz
#12
Oto poprawiony tekst, jako ciekawostkę pragnę dodać informację iż Rudka Laskier oraz Frumka Płotnicka to postacie autentyczne.




„Niemi Bogowie”

Zwłoki wychudzonych ciał kłębiły się pośród śnieżnego puchu, który pokrywał brukowany chodnik uliczny. Świeża krew przestała już wylewać się z ran zabitych Żydów, dekorowała śnieg, by spłynąć dalej, wśród mniejszych uliczek miasta. Można było odnieść wrażenie, że całe miasto tonie we krwi.
Mieszkańcy miasteczka ukryci byli głęboko w swych domach, ściskając kurczowo zasłony okien. Byli właśnie świadkami okrucieństwa Niemców, bo przecież nie wojny. Wojna nie kazała im zabijać niewinnych dzieci, które przecież nie zrobiły nic złego, poza tym, że były Żydami. Czy to był wystarczający powód do mordu? Dla Niemców tak. Zresztą nie tylko dla nich.
Większość Polaków nienawidziła Żydów. Dlaczego? Z zemsty, z zazdrości, która przecież pali bardziej od piekielnego ognia… W strachu przed Esesmanami pozamykali się w swych domach, które służyły im za twierdzę, której nie można przekroczyć, zburzyć. Mylili się. I dobrze o tym wiedzieli.
Będzin… Miasto położone nad rzeką Czarną Przemszą płynęło krwią Żydów, ale też i Polaków. Okupacja hitlerowska zaczęła się czwartego września, tysiąc dziewięćset trzydziestego dziewiątego roku. Prawdziwy koszmar, który zdawał się być tylko okrutnym snem objawił się swoją rzeczywistością ubogim mieszkańcom. Kilka dni po wkroczeniu wojsk niemieckich, hitlerowcy podpalili synagogę, która mieściła się obok zamku królewskiego. Wewnątrz byli modlący się Żydzi.
Tych przeraźliwych wrzasków, bo już nie krzyków, tego niewyobrażalnego cierpienia i rozpaczy nie zapomnę nigdy… Widziałem to całe zdarzenie z okna mieszkania mojej matki, ale gdy tylko Niemcy podłożyli ogień, matka natychmiast odgoniła mnie od okna zamykając je szczelnie i zaciągając zasłony. Potem nastał krzyk palonych żywcem ludzi i śmiech Niemców unoszący się wysoko ponad kamienicę, w której mieszkałem i ponad niebo, aż do Boga, który nie raczył się przejąć ogromną katastrofą. Miałem wtedy cztery lata, kiedy doświadczyłem tej straszliwej tragedii.
Byłem małym chłopcem, kiedy całe zło holocaustu zabrało mi wszystko co było mi bliskie. Na chrzcie dali mi Jakub. Miałem nie więcej niż czternaście lat. Jestem i byłem Polakiem, jednak nie oszczędzono cierpienia naszej rodzinie. Mój ojciec, szanowany lekarz, działacz, nauczał w tajemnicy Żydowskie dzieci, został pojmany przez Niemców i wywieziony do obozu pracy. Pamiętam dzień, kiedy to się stało… Chłód uderzył mnie w twarz, kiedy matka otworzyła drzwi czterem rosłym mężczyznom o kwadratowych szczękach i ostrych rysach twarzy, tak surowych, że aż skuliłem się w sobie. Ich skórzane, czarne płaszcze furkotały prawie przy każdym ruchu. Szybko przeszli do sedna sprawy. Demolowali nam mieszkanie, tłukli szkliwo, przewracali meble, aż w końcu pobili ojca i wywlekli go na zewnątrz do samochodu. Płacz matki i mój strach panował w pokoju przez kilka dni. Mimo iż pocieszałem matkę, że ojca na pewno wypuszczą, bo przecież nie mogą trzymać w niewoli tak dobrego lekarza. Matka tylko kręciła głową ze załzawionymi oczyma.
- Och dziecko… Jak ty życia nie znasz… - mówiła i ponownie popadała w rozpacz.
Moje nadzieje rozmyły się wraz z telegramem, który przyszedł dwa tygodnie po aresztowaniu ojca. Matka siedziała przy dębowym stole i długo trzymała kopertę w rękach. Obracała ją w palcach, poszturchiwała. Nie potrafiła jej otworzyć. Nie miała odwagi. Przyszedłem wtedy do niej i uklękłem obok krzesła, na którym siedziała, kładąc jej głowę na kolanach. Jej dłoń drgnęła i pogładziła mnie po włosach. Spojrzałem na nią i zmusiłem, aby spojrzała mi w oczy. W końcu odważyła się. Nie wiem co bolało mnie bardziej… Czy jej spojrzenie, przepełnione bólem, cierpieniem, zupełnie tak, jakby patrzyła na mnie stara, zmęczona życiem i żalem kobieta, czy może wieść o śmierci ojca. Wraz z listem, w którym napisano, iż ojciec zmarł na zapalenie płuc, przysłano nam z Auschwitz niewielką, drewnianą skrzyneczkę wypełnioną rzekomo prochami ojca... Dziś wiem, że pewnie nie były to prochy tylko jednego człowieka, ale też nie mojego ojca.
Dalsze nasze życie toczyło się w smutku. Nasz majątek w większej części przejęli Niemcy. Mama popadła w otępienie. Nie chciała jeść ani pić. Ciągle tylko stała przy oknie i wpatrywała się w szarą przestrzeń za nim, a częściej bywało tak, że wcale nie wstawała z łóżka. Cierpienie całkowicie ją zdominowało, dlatego jej siostra, moja ulubiona ciotka Elżbieta przeprowadziła się do nas ze swoimi dziećmi, czteroletnią Anną i dwuletnim Janem. Wuj niestety poległ w walce z wrogiem, ale ciotka doskonale sobie radziła. Musiała. Miała przecież dwoje dzieci, dla których chcąc czy nie chcąc musiała żyć. Dlaczego moja matka nie mogła żyć dla mnie? Wtedy myślałem, że nie kocha mnie wystarczająco, albo, że to ja nie jestem godny jej miłości. W takich chwilach dziecku wszystko przychodzi do głowy. Kiedy traci się rodzica, a drugi jest na granicy śmierci często jest tak, że oprócz pustki i olbrzymiego strachu rodzi się w dziecku podejrzenie, iż to ono jest winne złu, jakie się przytrafiło rodzinie.
W końcu jednak przestałem siedzieć cięgiem w domu, gdyż miałem dosyć patrzenia na jęczącą matkę i złoszczącą się ciotkę oraz płacz jej dzieci. Chciałem pobyć w tym czasie z moimi przyjaciółmi, których niestety czas był policzony. Jedną z moich przyjaciółek i towarzyszek zabaw była drobna Żydówka Rutka Laskier, która mieszkała na starym mieście i była w moim wieku. Lubiłem ją i wcale nie przeszkadzała mi jej odmienność, bo jakże miała być odmienna? To, że była Żydówką? Nie miało to dla mnie znaczenia, gdyż była ciepła i bardzo miła. To jej pierwszej opowiadałem o kłopotach z matką i śmierci ojca. Płakała ze mną, gdy razem ubolewaliśmy nad tragizmem ludzi spalonych żywcem, zabijanych na ulicach przypadkowo, czy też w publicznych egzekucjach, szykanowanych.
Staraliśmy się żyć jak dawniej, lecz nie było to możliwe w pełni. Rutka, jako, że była Żydówką, musiała nosić na ręku białą wstęgę z niebieską gwiazdą Dawida, ale i bez tego Niemcy wiedzieli, że była Żydówką. Moja przyjaciółka miała bowiem czarne jak smoła włosy i takie same oczy ozdobione grubą i czarną firaną rzęs. Cera jej była ciemna, zatem jej uroda jawnie przekazywała to, iż nie jest członkinią, jak to się mówiło, aryjskiej rasy. Ja miałem więcej szczęścia, gdyż urodziłem się jako szatyn o jasnej cerze i oczach, ale i tak nie szczędzono mi szykan i gróźb.
Z Rutką chodziliśmy po starym mieście, ale staraliśmy się unikać miejsc, w których można napotkać więcej niż jednego Niemca. Dlatego przesiadywaliśmy na pobliskim cmentarzu. Żydowski, który mieścił się blisko zamku królewskiego niestety został zniszczony i nie wolno było tam chodzić, nie tylko ze względu na odór i poodkrywane groby, ale można było spotkać uzbrojonych hitlerowców, którzy z lubością plądrowali groby i wyżywali się na zwłokach czy kościach. Groźni byli też zwykli ludzie, którzy chcieli zarobić na cudzym nieszczęściu kradnąc co popadnie, jednakże byli też tacy, co to chcieli uchronić siebie i swoją rodzinę przed śmiercią wkupiając się w łaski niemieckie coraz to wymyślnymi donosami. Niestety, trzeba było bardzo uważać.
Cmentarz chrześcijański wydawał się dobrym schronieniem dla naszych spotkań i rozmów. Między wysokimi nagrobkami czuliśmy się bezpieczni odsunięci od ogromu zła tego świata, tak jakby zmarli chronili nas przed zbrodniarzami grasującymi w naszym mieście. Już wtedy zauważyłem coś, co nieraz przyczyniło się do mych bezsennych nocy. Siedząc tak, w południe, na święconej ziemi, ukryci wśród grobów i tajemnych rozmów, dostrzegliśmy spacerujących dwojga ludzi. Od razu przykuli naszą uwagę tak, że aż nie potrafiliśmy oderwać od nich oczu. Czułem jak usta mi się rozwierają w niemym zdumieniu, ale nie potrafiłem przerwać tego niesamowitego odrętwienia.
Kobieta i mężczyzna. Młodzi ludzie. Ona była niezbyt wysoka, z bardzo długimi włosami barwy ciemnego złota ciągnącymi się niemal do kostek, szczupła, drobna, a on wysoki jak drzewo, szczupły, lecz biła od niego siła, o niepowtarzalnie jasnych i jak na mężczyznę długich włosach opadających gęstą kaskadą spokojnie na plecy by spłynąć aż do pasa. Byli bardzo eleganccy, kobieta nosiła piękny płaszcz z kremowego kaszmiru obszytego w kołnierzu futerkiem, spod którego wystawał rąbek prostej dopasowanej spódnicy w ciemniejszym kolorze, a całości dopełniały skórkowe buciki na niewielkim obcasie.
Mężczyzna natomiast miał na sobie ciężki skórzany czarny prochowiec, szyty jakby na wzór płaszczów noszonych przez gestapo. Czerń spodni i błyszczących butów zlewały się ze sobą. Nie mogliśmy się nadziwić ich niepowtarzalnej urodzie… Ale wiedziałem, że nie są tacy zwyczajni. Ich twarze były bardzo podobne, gdyż całe białe i błyszczące, jakby odbijające światło dnia, a w pełnym słońcu zdawali się lśnić i błyszczeć jak najpiękniejsze diamenty. Myśleliśmy nawet, iż cała ta scena po prostu nam się śni, lecz to nie był sen. Rutka nie mogła wyjść z podziwu jak piękny był ten mężczyzna, jak jasne były jego włosy i jak bardzo niebieskie były jego oczy…
- Czy to też Niemcy? – spytała mnie zafascynowana tym widokiem.
- Nie wiem… Ale chyba nie. Nie wyglądają jak Niemcy, choć niewątpliwie mają dużo z Aryjczyków. – Szturchnąłem ją lekko w ramię, by się do mnie odwróciła. – Ej! Nie gap się na nich, bo jeszcze nas zabiją! – szepnąłem do niej, ale i tak dalej się gapiliśmy.
Nie dało się nie gapić… Byli tacy magnetyczni… Tak niesamowicie piękni, aż nie śmiałbym ich przyrównywać do aniołów, których niewątpliwie przewyższali urodą i wdziękiem. Gdy zniknęli spokojnie zza kolejną alejką, popatrzeliśmy na siebie z przyjaciółką i wtem rzuciliśmy się do biegu za tą niezwykłą parą, lecz… Ku naszemu zdziwieniu nie było już ich. Staliśmy tak chwilę wpatrzeni w pustkę przed nami.
- Czy to mi się śniło? – spytała Rutka wytrzeszczając swoje wielkie czarne oczy.
- Jeśli tak, to w takim razie śniliśmy tak samo. – odpowiedziałem podążając wzrokiem za przyjaciółką.
- Opiszę to w moim pamiętniku! – dodała nadal oczarowana żywymi aniołami.
- Lepiej nie, bo może… Może nie powinniśmy tego widzieć? Może to coś, co przyniesie nadzieję na lepsze jutro? – wypaliłem.
- Nie może być… - odpowiedziała.
- A jednak… Daj, uszczypnę cię. To się obudzisz! – powiedziałem i uszczypnąłem ją w ramię.
- Ał! – Odskoczyła pocierając uszczypnięte ramię. – To bolało! – oznajmiła z wojowniczą miną.
- Bo miało! – Dodałem i już rzuciłem się do ucieczki przed dziewczynką rzucając salwy śmiechu. Mojej przyjaciółce przeszła złość i zawtórowała mi w tym biegnąc za mną i próbując mnie dogonić.
Odprowadziłem ją pod wyłom w murze, którym wydostawała się z getta na wolność. Dużo ryzykowała, własne życie, żeby się ze mną spotkać. Ale wtedy jako dzieci nie byliśmy świadomi aż takiego zagrożenia, chociaż niedaleko jej domu, stał szary, zniszczony dom, w jego ciemnych piwnicach mieścił się bunkier Frumki Płotnickiej , gdzie moi rówieśnicy i starsi postanowili stawić czynny opór Niemcom. Byłem tam i ja, chciałem pomścić ojca, którego zamordowali. Zmieniłem się od tamtego czasu… Nie rozumiałem dlaczego Bóg nas opuścił? Dlaczego ludzie, którzy na pewno też mają swoje rodziny, dzieci, są aż tak okrutni i bezwzględni. Nie rozumiałem tego, jak ludzie, którzy wcześniej byli przychylni Żydom teraz ich nienawidzą i zdradzają, a przecież Będzin był ich miastem! To ich było więcej niż nas, Polaków. Miałem wśród nich przyjaciół, nie tylko Rutkę, byli to dobrzy koledzy, z którymi kopałem piłkę i z którymi dokuczaliśmy ładnym dziewczynom.
Mieszane pary polsko-żydowskie nikogo nie dziwiły i były czymś naturalnym, bo byliśmy przecież wszyscy tacy sami, ale nie długo… Ten moment trwał tylko do czasu, aż zamknięto Żydów w getcie. Gdy tuż obok toczyła się wojna, zamknięci w getcie Żydzi bardzo chcieli przeżyć i na przekór śmierci i zbrodniom, które były codziennością, szukali czegoś, co dałoby im siłę do przetrwania, co pozwoliłoby znieść i uwolnić się od bólu i ciężaru. Czasem były to ruchy oporu czasem miłość… Rutka potrafiła wręcz zanudzać mnie opowieściami o niejakim Bogusławie, który był jej obiektem westchnień od dłuższego czasu. Potrafiła przesiadywać w oknie i gapić się bez końca na niego jak grał z kolegami w piłkę, lub siedział na murku rozprawiając coś półgłosem ze zgrają chłopaków.
Teraz była już tylko krew przelewana codziennie, zalegająca na ulicach i przy brukowanych chodnikach. Była wszędzie. Zdawało mi się, że powietrze było do cna nasiąknięte życiodajną posoką, która jeszcze bardziej prowokowała barbarzyńców do morderstw.
Pamiętam jak w sierpniu, koledzy moi i Rutki oraz reszta dzieciaków z Będzina postanowiła stawić czynny opór nazistom. Walka była w sumie symboliczna, gdyż mieli tylko jeden granat i dwa pistolety, które zakupili w tajemnicy od szemranych typków w zamian za kosztowności swoich rodziców, bo przecież nie za chleb, który był cenniejszy niźli niejeden kruszec, a którego nie mieli. Udało im się wtedy zabić jednego Niemca, ale niestety nie bronili się długo… Ci, którzy przeżyli zostali pojmani i wyprowadzeni do mieszczącej się obok stodoły, tam ich rozstrzelano.
Długo patrzyłem na ślady krwi, które się zatrzymały na wątłym drewnie... Pomyśleć iż sam zastanawiałem się nad tym, by się z nimi wybrać, lecz coś w środku wrzeszczało do mnie, abym tego nie robił. I słusznie. Ich walka niczego nie zmieniła a tylko przysporzyła problemów ich rodzinom, które rozstrzeliwano po kolei. Myślałem wtedy, że nie ma sensu walczyć, gdyż było jasne, że nikt nigdy nie będzie w stanie wygrać z nazizmem. Nie rozumiałem, że dla moich rówieśników i innych młodych ludzi nie chodziło o wygranie walki ze złem, ale o przeciwstawienie się temu, ukazanie ogromu cierpienia jaki w sobie dźwigali każdego ranka, ale i tak było to bezcelowe.
Rutka płakała, gdy dowiedziała się, że jej miłość Bogusław znalazł inną wybrankę. W zasadzie znałem go i wiedziałem jaka była prawda. On wcale się w niej nie zakochał, jedynie pomógł jej uciec, kiedy wysiedlano resztkę Żydów z Podzamcza i przenoszono do getta. Dał jej jedzenie, a ona zakochała się w nim nie chcąc słuchać, że on ją tylko lubił. Ale zarówno Bogusław jak i inni chłopcy nie myśleli wtedy poważnie o miłości, nie tylko dlatego, że kontakty miłosne z Żydami były surowo zakazane przez Niemców pod groźbą śmierci, ale to nie był najlepszy czas na miłość. Ja także to czułem i wiedziałem. Za bardzo byliśmy przejęci obecną sytuacją i zbyt przerażeni. Tłumaczyłem to mojej przyjaciółce, a ona tylko kiwała głową pochlipując ciągle. Pocieszałem ją, ale wolałem, żeby płakała z powodu złamanego serca, niż bała się o swoje życie i bliskich, lub zadręczała pytaniami dlaczego jej tak bardzo nienawidzą i dlaczego musi być Żydówką.
To były pytania kłujące moją młodą pierś, bo nie potrafiłem na nie odpowiedzieć. Starałem się jak mogłem, ale wtedy i mnie przychodziły takie pytania i także chciałem je zadać, by ktoś mi raczył odpowiedzieć. Niestety… Los sprawił, że męczyłem się z pytaniami w nieskończoność, nawet wtedy, gdy pewnego razu Niemcy zaczęli wywozić Żydów i likwidować getto. A działo się to przez kilka sierpniowych dni tysiąc dziewięćset czterdziestego trzeciego roku. Wiedziałem co to oznacza... Przedtem myśleliśmy, że takie obozy pracy jak w Oświęcimiu, czy Treblinka są naprawdę pracą... Potem dowiedzieliśmy się tych straszliwych informacji, że w Treblince nie ma baraków tylko szczere pole, a w Oświęcimiu stoją wielkie kominy, z których wydostaje się śmierdzący swąd palonego ciała…
Bałem się. Bałem się o Rutkę, która przeżywała piekło. Niemcy roztrzaskiwali drzwi i wchodzili siłą do mieszkań, wyrzucali z nich Żydów, zabijali ich, torturowali. Podjeżdżali wielkimi ciężarówkami i ładowali do nich ludzi, jakby byli drobiem, jeden na drugim, stłoczeni, zmaltretowani. Rutkę i jej rodzinę też dopadli… Lecz przed tym, zdążyła mi powiedzieć, gdzie ukryła swój pamiętnik, żebym odnalazł go i pokazał innym, gdyby nie udało jej się wrócić. Widziałem ją teraz… Płaczącą, przerażoną… Szła na śmierć, wiedziałem o tym. Miałem jej już nigdy nie zobaczyć, ale kiedy zaglądałem w przerażone oczy widziałem w nich odbicie blasku nadziei… A jednak. Moja dzielna Rutka wciąż była pełna nadziei. Stałem i bezczynnie patrzyłem na tę wielką ludzką masakrę, bo inne słowa nie są w stanie oddać tego, co przeżywałem wówczas. Tak bardzo obwiniałem siebie, że jestem bezsilny w stosunku do Niemców, tak bardzo bolało mnie, że nie mogę nic zrobić, aby ocalić przyjaciółkę… Patrzyłem tylko jak idzie ze spuszczoną głową, ze łzami w oczach na śmierć.
Wybiegłem na cmentarz. Krzyczałem najgłośniej jak tylko potrafiłem zalewając się łzami. Kopałem jakiś nagrobek, zdemolowałem krzyż nieświadomie, w szale, który był oznaką mojej bezsilności i rozpaczy. Gdy tak kopałem grób i płakałem żałośnie, obok mnie wyrósł ten nadzwyczajny mężczyzna o białej skórze i jasnych długich włosach. Patrzył chłodnym błękitem tęczówek na moją zrozpaczoną twarz, a ja pragnąłem się do niego przytulić, aby mi ulżył w cierpieniu. Zaprzestałem demolować grób i podszedłem do niego nie kryjąc łez. Cofnął się nieznacznie.
- Dlaczego niszczysz czyjąś własność młody człowieku? – spytał po polsku, ale jego akcent jednoznacznie określił iż nie był Polakiem. Głos miał tak odległy, jak szept niesiony mroźnym wiatrem z dalekich krain.
- Ja… Moja Rutka… Przyjaciółka… Zabrali ją. Ona umrze – wyszlochałem.
- Ach… Ta dziewczynka, z którą zawsze chodziłeś? Cóż...To Żydówka, czyż nie?
- A co to ma znaczyć do cholery!? – wykrzyknąłem w złości. – To jej się już nie należy życie, bo jest Żydówką?! – wrzeszczałem jak opętany.
- Każdy odczuwa śmierć tak samo. Ona jest Żydówką, więc umrze wcześniej niż ty. To nie jest oczywiste? Poza tym… Nie roztropnie jest niszczyć cudze mienię – odrzekł ze stoickim spokojem.
Patrzyłem na niego i nie potrafiłem zrozumieć tego co do mnie mówił. Nie potrafiłem zrozumieć, dlaczego wypowiada te słowa z takim spokojem, jakby nie obchodziło go to, że tuż obok dzieją się straszliwe rzeczy, że zabija się ludzi… Moim umysłem zawładnęła bezsilna złość.
- Dlaczego? – wyszeptałem tylko w złości.
- Nie wiesz? W sumie ludzie martwi nie potrzebują już niczego, ale ten grób to namiastka spoczynku, to coś więcej niż tylko grób. Ta płyta, którą zniszczyłeś pozwala im odciąć się od tego świata. Uwierz mi, że lepiej dla tej twojej Rutki, że umrze szybko myśląc o swojej rodzinie, lub o przyjemniejszych rzeczach. Nawet nie będzie wiedziała, że umiera. Patrzyłem na niego oniemiały z wściekłości i z wrażenia.
- Co pan najlepszego opowiada? – pytałem kręcąc głową i mocząc łzami policzki.
- Chciałbyś, aby umarła w mękach czy szybko? Czyż nie chciałbyś jej oszczędzić cierpienia? Odpowiedź szczerze. Niechaj twój umysł na chwilę odrzuci gniew i ból.
Spojrzałem w jego oczy. Jakież one zimne i odległe… I jaką to mądrość w sobie skrywały, jakby mądrość wieków. Gdybym miał z jego oczu wyczytać wiek z pewnością były by to lata, których mój umysł nie potrafiłby ogarnąć i niezaprzeczalnie osunąłbym się na ziemię oszołomiony. Jego słowa… Miał rację. Zrobiłbym wszystko, aby oszczędzić Rutce cierpienia i gdyby to ode mnie zależało, to chciałbym, żeby nie poczuła swojej śmierci. Ale z drugiej strony nie potrafiłem się z tym pogodzić. Jakże mogłem!? Znów się rozpłakałem boleśnie.
- Ten koszmar się nigdy nie skończy… - powiedziałem płacząc jak małe dziecko. – Dlaczego? Co sprawia, że ludzkie serca i umysły nie są zdolne do normalnych emocji? Gdzie rodzą się ci oprawcy? Barbarzyńcy! Przecież też mają rodziny, ojców, matki, dzieci i siostry…Bliskich, których kochają! To ich bóg stworzył na obraz i podobieństwo swoje!? – wykrzyczałem. - Gdzie on jest? – Opadłem na kolana przed nieznajomym szlochając. Byłem taki bezsilny… Wygadałem się przed obcym mężczyzną oczekując od niego odpowiedzi. Patrzyłem na niego szklistymi oczami i nie widziałem w nim nic prócz lodowatej obojętności. Patrzył beznamiętnie na moje łzy i odpowiedział spokojnie.
- Gdy się widzi i przeżywa zło nie ma od niego ucieczki. To zrozumiałe, że sobie nie radzisz. Jesteś tylko małym chłopcem, który poczuł gorzki smak prawdziwego życia. Jednak te pytania, które tak gorączkowo zadajesz nie mają odpowiedzi i nigdy ich nie usłyszysz. Bóg, którego tak wyznajesz i potrzebujesz po prostu nie istnieje. Pogódź się z tym.
- Co pan wygaduje… Bóg… Nie istnieje…? – spytałem. Czułem się, jakby ktoś mnie bił po głowie mocarną pięścią.
- Tak. – Padła krótka odpowiedź, po czym nachylił się nade mą tak, że włosy spłynęły mu na twarz, a w tym mroku ujrzałem jego oczy, które dosłownie płonęły upiornym blaskiem. – Czy sądzisz, że jeśli bóg istnieje, to znosiłby moje istnienie? – jego szept przeszedł w najprawdziwszy świst mroźnego powietrza, który przeszył całe moje ciało. Żadna cząstka mnie nie zdołała się przed im ukryć. Otworzyłem ze strachu usta. Byłem na granicy wyczerpania i omdlenia. Kiedy patrzyłem jak odchodził ode mnie spokojnie, moje oczy zaczęły się przysłaniać jakąś czarną mgłą, która w końcu zwaliła mnie z nóg.
Obudziłem się w swoim łóżku w domu. Długo nie mogłem dojść do siebie. Przy moim łóżku siedziała matka, a w pokoju był obecny lekarz i ciotka wraz ze swoimi dziećmi. Wysoki, brodaty mężczyzna mówił coś do mnie, ale ja nie słyszałem ani słowa. Cały czas miałem w uszach ten szept nie z tej ziemi oraz płonące oczy, w których czaił się mrok tak straszliwy i tajemniczy, że nie potrafię go do niczego przyrównać. Zachorowałem. Dostałem gorączki, dreszcze targały moim ciałem, ale nie potrafiłem zasnąć, w tak wielkim byłem szoku. W takiej agonii trwałem przez cztery dni, aż w końcu, ku zdumieniu lekarza gorączka powoli zaczęła się obniżać. Matka cały czas płakała, tak bardzo martwiłem się o nią. Twarz miała wychudłą, zapadniętą, a pod oczami malowały się ogromne sińce. Nie chciałem, żeby umarła, więc starałem się szybko wyzdrowieć.
Po kilku tygodniach wychodziłem już na spacery. Śmierć darowała mi życie, ale wiedziałem, czułem to w sercu, że i wkrótce zabierze mi ukochaną osobę. Odkąd wyzdrowiałem, matka podpadła bardziej na zdrowiu. Tygodniami leżała w łóżku, słabła z dnia na dzień. Nie miała już nawet sił, aby płakać. Moja bezsilność zabijała mnie… Obwiniałem siebie o wszystko, lecz nie potrafiłem zrobić nic, aby przerwać to wszystko. By przerwać chorobę matki, śmierć moich znajomych i zupełnie obcych ludzi, oraz wojnę. Całymi dniami błąkałem się po cmentarzu szukając tajemniczego mężczyzny i jego partnerki. Po co? Sam nie wiedziałem... Może czułem, że oni będą w stanie ukoić ten cały ból, który w sobie nosiłem od bardzo długiego czasu. Niestety, nie widywałem ich. Zupełnie tak, jakby rozpłynęli się w powietrzu. Już zacząłem podejrzewać siebie, że te osoby były jedynie wymysłem mojej wyniszczonej cierpieniem wyobraźni.
Przychodziłem na cmentarz w każdy dzień, czy to w ulewę czy w słońce i szukałem wytworów mojej fantazji, by chociaż na chwilę móc się odciąć od tego świata. Chciałem uciec do innego, wymyślonego przez siebie, takiego, w którym nie byłoby bólu, głodu i wojny, gdzie widziałbym Rutkę ciągle roześmianą i szczęśliwą, i moich bliskich… Ojca i matkę spacerujących po zamkowym parku.
Zawsze, gdy wracałem do domu ogarniała mnie jeszcze większa rozpacz i co gorsze pragnienie własnej śmierci. Już nie miałem złudzeń ani nadziei, że stan matki się poprawi, a moja okropna ciotka wyjedzie stąd i zostawi nas w spokoju. Tak się jednak nie stało. Matka umarła we śnie któreś nocy. Usłyszałem o tym od ciotki, która obudziła mnie swoim piskliwym wrzaskiem. Siedziałem na łóżku jak wtedy, gdy byłem chory i nie miałem odwagi wejść do jej pokoju cuchnącego śmiercią. W tym momencie skończył się dla mnie mój świat. Ja już nie żyłem, tylko inni jeszcze o tym nie wiedzieli.
W czasie pogrzebu wydarzyło się jednak coś niezwykłego. Coś, na co czekałem od dawna. Na nabożeństwie przy grobie mojej rodzicielki była ciotka z dziećmi oraz garstka polskich znajomych. Patrzyłem długo w czarną od wilgoci ziemię i drewno, które skrywało zwłoki matki, gdy coś odwróciło moją uwagę. Odwróciłem głowę i ujrzałem jasnowłosego mężczyznę o przeraźliwych oczach i jego towarzyszkę. Ona stała w zwiewnej sukni opierając się o grób i paląc długiego papierosa, a on siedział na nim i wpatrywał się we mnie. Przez chwilę myślałem, że tylko ja ich widzę i oto znów moja wyobraźnia daje upust szaleństwu, ale gdy spojrzałem w przerażone i zniesmaczone oczy mojej ciotki, spoglądające na niezwykłą parę, wiedziałem, że to mi się nie śni. Mimo rozpaczy po utracie matki poczułem ulgę, wręcz szczęście!
Uśmiechnąłem się lekko przez łzy do ich. Pragnąłem, aby byli blisko mnie, by mnie pocieszyli, przytulili. Uśmiechem odpowiedziała tylko kobieta. Miała taką piękną twarz… Tak młodą i nieskazitelną… I taką dobrą. Poczułem na sercu ciepło i rozpłakałem się jeszcze bardziej. Wtedy za ramię szarpnęła mnie ciotka i z surowym wyrazem twarzy oznajmiła mi, że teraz ona przejmuje nade mną opiekę i mam się słuchać inaczej wyrzuci mnie z domu. Słuchałem jej z przerażeniem, bo ze wszystkich sił nie chciałem być wychowywany przez nią i jej wyraźną niechęć do mnie. Jednakże wróciłem z nią do domu tego wieczora. Na kolację dostałem tylko gorącą wodę, nawet bez herbaty. Gdy spytałem z rozgoryczeniem dlaczego jej dzieci mogą pić normalną herbatę i jeść chleb z masłem a ja nie w odpowiedzi usłyszałem
- To są moje dzieci i karmić je muszę, a ciebie nie muszę, bo nie jesteś moim dzieckiem. Ciesz się, że mieszkasz tu z nami i dziękuj mi za to, bo jak nie to drzwi są otwarte. Nikt ciebie tu nie potrzebuje, a i lżej mi będzie.
Osłupiałem. Gdyby mama żyła… Jeśli istnieje niebo, a ona teraz tam jest to z pewnością płacze i sama nie może uwierzyć w bezczelność tych słów. Tego i następnego wieczoru poszedłem do łóżka głodny. Ale potem nauczyłem sobie jakoś radzić. Kradłem, błagałem ludzi o skórkę chleba. Teraz wiedziałem jak czuli się Żydzi i bardziej ubolewałem nad ich tragedią. W swym bólu nie byłem jednak chociaż sam… Chodziłem na cmentarz, gdzie często widywałem swoich „Bogów”, tak nazwałem tę niesamowitą parę.
Chodziłem za długowłosym mężczyzną, przesiadywałem godzinami na grobie w pobliżu pięknej damy i choć nie znałem ich imion, byli dla mnie bardziej bliscy niż ktokolwiek inny.
Zdecydowanie częściejszy kontakt miałem z blond włosym mężczyzną niż z piękną damą, która intrygowała mnie coraz bardziej. Rzadko wychodziła na spacery ze swym mrocznym towarzyszem, czasem całymi dniami jej nie widziałem, a ostatnimi czasy, tylko wieczorami, kiedy to siadała na jakimś przypadkowym nagrobku i paląc świece wyciągała zza powłóczystej szaty piękne, lecz zniszczone skrzypce. Zdumiewający widok… Wiatr rozwiewający jej bardzo długie włosy, które oplatały krzyże, jej twarz, tak smutna i skupiona na muzyce i ruchy smyczka tak różnorodne, wprawiające mnie w niezwykłe osłupienie. I ta muzyka, płaczliwa, piskliwa, przepełniona goryczą, wielką żałością i bólem istnienia, dokładnie tym, co czułem. Potrafiłem słuchać jej muzyki w nieskończoność wpatrując się w nią jak w święty obrazek. A i ona wiedziała, że na nią patrzę, unosiła czasem oczy, by obdarować mnie spojrzeniem, czasem uśmiechnęła się niezauważalnie, by znów wrócić do muzycznego amoku.
Bywało i tak, że młody mężczyzna pojawiał się nagle, jakby spod ziemi i przysiadywał blisko niej taki zamyślony, wsłuchany w niezwykłe piękno tych płaczących melodii. Obawiałem się, że w końcu któryś z Niemców zaniepokojony dziwnymi i niepokojącymi odgłosami z cmentarza wkrótce pojawi się na nim, by przerwać nocny muzyczny koncert dla umarłych, jednak tak się nie stało. Nikt nie miał odwagi, by zaczaić się wśród wysokich nagrobków i ujrzeć to, czego nie powinien był widzieć.
Zdawali się być tacy nierealni, posągowi… Aż dziw, że ja nie oszalałem na ich widok, choć nie można tego do końca wykluczyć. Podczas trwania tych frapujących momentów muzycznych, pragnąłem zerwać się z miejsca i dotknąć ich, by upewnić się, że są jak najbardziej namacalni i realni, lecz nigdy tego nie zrobiłem.
Zbyt wielki czułem strach, który jednak nie przeszkodził mi w śledzeniu ich. Stali się moją obsesją. Już prawie w ogóle nie wracałem do domu, bo i tak nie miałem do czego wracać. Spałem na tym samym cmentarzu, a zasypiając wśród nędznych traw kwitnących między grobami słyszałem jęk instrumentu mojej pięknej skrzypaczki. Nadal nie wiedziałem kim są, ale czułem, że nie są do końca ludźmi. Te potwierdzenia miały się sprawdzić niedługo po tym, jak postanowiłem zostać cieniem pięknego mężczyzny. Chodziłem za nim wszędzie. I w dzień i w nocy. Nade wszystko pragnąłem odkryć jego tajemnicę, którą niewątpliwie skrywał, poznać go i zbliżyć się do niego.
Przechadzał się zwykle w dzień po rynku, zawsze odpowiednio ubrany, budzący zachwyt ludzi i niepokój zarazem. Niemcy, prawie nigdy go nie zatrzymywali, gdyż zawsze był taki nieobecny w swej wędrówce, myślę, że nie mieli odwagi spojrzeć mu w oczy, gdyż czuli gdzieś w środku, że nie jest to ludzka istota. Zwykli ludzie czuli przed nim wielki respekt i strach, chociaż czasem bywało tak, że potrafił jakimś niewytłumaczalnym sposobem wtopić się w tłum i otoczenie, by po pozostać niezauważonym. Moja piękna bogini nigdy nie wychodziła z nim na miasto, do dziś nie wiem dlaczego.
Potrafiłem cały dzień chodzić za nim, nie jedząc i nie pijąc. Nie wiem co dawało mi siły, abym wciąż mógł powtarzać mój codzienny rytuał, ale obserwując go czułem niesamowitą chęć do życia. Jasnowłosy mężczyzna spacerował wolnym krokiem po starym rynku, przechadzał się po dworcu kolejowym, z którego wywożono Żydów i Polaków do obozów śmierci, czasem przystawał na chwilę, by obserwować napiętnowanie ludzi przez Niemców. Obserwowałem jego twarz i nie mogłem wyjść z podziwu jak bardzo była obojętna, aż nieludzka. Przyglądał się cierpieniu, rozlewającej się krwi, nasłuchiwał krzyków, wrzasków i błagań o litość. Gdy koszmar słabł na sile, mężczyzna odchodził niewzruszony w swoją stronę. A ja szedłem za nim, zafascynowany a jednocześnie wściekły na tą jego obojętność i spokój. Nie potrafiłem jednak przestać za nim chodzić, mimo iż pragnąłem rzucić się na niego i bić w obłąkańczym szale i bezmyślnej złości.
Pewnej nocy poszedłem za nim aż do murów getta, gdzie nieopodal znajdowały się tory kolejowe. Nie wiedziałem dlaczego chodzi po takich miejscach, było to szczególnie niebezpieczne, a tym bardziej w nocy, gdzie niemieccy żołnierze mogli go zastrzelić bez żadnego słowa. Jednak nigdy nikt tego nie zrobił. Ale on… Bez najmniejszych oporów podchodził do murów, skręcał w zaciemnione uliczki, aż w końcu napotkał patrolującego ulicę Niemca. Gdy nazista go zauważył natychmiast ruszył w jego kierunku wrzeszcząc jakieś niezrozumiałe słowa po niemiecku. Schowałem się za wystającą częścią muru, który całkowicie ginął w mroku. Byłem bezpieczny, przynajmniej do czasu, aż ktoś nie zabłysnąłby mocnymi reflektorami z samochodów lub motocykli. Obserwowałem podniecony jak mój „Bóg „ spokojnie zmierza w kierunku Niemca.
- Stać! – wrzasnął żołnierz. – Pokaż Kenkarte! – krzyknął wyciągając dłoń.
Mężczyzna jednak stał spokojnie przed nim z założonymi za siebie rękami. Widziałem tylko profil jego twarzy, ale bez trudu zrozumiałem, że ani trochę się nie bał i nie miał dowodu tożsamości, którego żądał oficer.
- Głuchy jesteś? - spytał Niemiec, którego pobladłe wargi głośno krzyczały w przerażeniu. Oczy wybałuszyły się w przestrachu, kiedy jasnowłosy mężczyzna chwycił go za ramiona. Ten nawet nie zdążył pomyśleć o swej broni, którą dzielnie trzymał w ręku.
Patrzyłem zafascynowany jak mój znajomy przywiera do szyi nieszczęśnika, ale nie potrafiłem ujrzeć tego, co się dokładnie dzieje w tej chwili. Widziałem jedynie pochyloną głowę i jasne włosy, które całkiem przykryły miejsce prawdy. Oficer wydał z siebie stłumiony warkot, bo nie krzyk i pobladł. Wysztywnił się jak struna, lecz za chwilę opadł w bezładzie zwisając z żelaznych objęć mężczyzny. Temu całemu obrazowi towarzyszył też dźwięk, którego nie mogłem zidentyfikować.
Nasłuchiwałem uważnie oblizując spierzchnięte wargi i pocierając piekące uszy, lecz nie potrafiłem odgadnąć cóż to był za dźwięk, który napawał mnie przerażeniem. Dopiero, kiedy mężczyzna oderwał się od Niemca, ujrzałem wszystko w silnym blasku księżyca i latarni. Osłupiałem... W niesamowitym przerażeniu.
Ciało niemieckiego oficera opadło bez życia na brukowany chodnik, a moim oczom ukazał się profil jasnowłosego mężczyzny skąpanego we krwi. Przez ułamek chwili ujrzałem jego zabarwione krwią zęby i ogromne kły, które pozostawiły swój ślad na zmasakrowanej szyi zastygłego w przerażeniu Niemca. Już wiedziałem, że tajemniczy odgłos, którego nie mogłem rozpoznać, to był odgłos ssania krwi. Znałem opowieści o wampirach, moja babka często mi o nich opowiadała, by mnie straszyć, żebym nie włóczył się wieczorami po ulicach. Wtedy nie zważałem na to, chociaż wierzyłem gdzieś podświadomie w babcinie opowieści. Nigdy jednak nie przyszło mi do głowy, że pewnego dnia będzie mi dane ujrzeć coś, co napawało mnie przerażeniem i przeżyję.
Nie, ja nie potrafiłem krzyknąć. Nawet wtedy, kiedy wampir podszedł do mnie i patrzył na mnie z góry płonącymi oczami. Krew na jego ustach i twarzy spłynęła po szyi i skapywała na płaszcz, błyszczała w blasku latarni. Poczułem ciepło rozlewające się w okolicach mojego krocza, które ciągnęło się aż do znoszonego buta. Paraliż, który ogarniał mojej ciało, na chwilę zatrzymał też moje serce.
- Widzisz kim jestem? – spytał wampir głosem tak strasznym, aż moje włosy uniosły się i odeszły od czaszki. – Nadal chcesz śmierci? Nadal chcesz być moim cieniem? – Jego usta rozciągnęły się w upiornym uśmiechu.
Czułem paniczną chęć ucieczki, jednak było coś, co trzymało mnie cały czas w tym samym miejscu. To nie był strach, to było zafascynowanie. Moje oczy stały się jeszcze bardziej ogromne, a usta układały się do wypowiadanych słów, których jednak nikt nie mógł usłyszeć. Z całej siły chciałem przezwyciężyć strach i powiedzieć wampirowi wszystko to, co chciałem już wykrzyczeć od dawna.
Pragnąłem, aby zabrał mnie do siebie i uczynił podobnym do siebie, bym mógł się mścić na oprawcach i ratować ludzi.
Wampir odwrócił się ode mnie i zaczął oddalać. Coś we mnie wtedy pękło i wykrzyczałem z całej siły, żeby ze mną został. Cały czas dygotałem, już nie wiem czy ze strachu, podniecenia, bólu czy głodu i zimna. Może z wszystkiego naraz. Mężczyzna zatrzymał się i powoli odwrócił ku mnie głowę.
- Proszę, zabierz mnie ze sobą, proszę, proszę! – Błagałem go. Podszedł do mnie i znów bacznie mi się przyglądał.
- Ukazałem ci się, pozwoliłem, abyś za mną chodził i doświadczał moich sekretów, był świadkiem zbrodni… Czego chcesz ode mnie?
- Zabierz mnie… Chcę być z tobą – powiedziałem. – Jesteś Bogiem... Możesz zrobić wszystko, możesz uwolnić nas od tego koszmaru, od wojny! Możesz…
- Nie. – Pokręcił głową i podniósł dłoń, jakby w geście obronnym. – Nie jestem Bogiem, ani żadną istotą boską. Ani ja, ani moja przyjaciółka nie uwolnimy was ludzi od ogromu zła tego świata. To wy sami zgotowaliście sobie taki los.
- I nie żal ci dzieci, niewinnych ludzi, którzy umierają za nic?
- Żal nie ma tu nic do rzeczy – odpowiedział krótko. – Z mojej strony czeka cię tylko śmierć i to bez zbawienia. Czy tym chcesz być? – zapytał zbliżając się i chwytając moje ramiona. Przestraszyłem się, poczułem zapach krwi z jego ust. – Chcesz być mordercą czy być pożywieniem? Uwierz mi chłopcze, że kiedy zaczniesz zabijać z zemsty już zawsze będziesz się mścił i to właśnie na tych niewinnych za to kim będziesz. – Opuścił dłonie z mych ramion, które zatrzęsły się od cichego płaczu. – Nie mogę ci pomóc – powiedział na odchodne.
- Ale dlaczego? – rzuciłem pytanie w pustkę. Złość wstrząsnęła mym ciałem i umysłem tak, że pobiegłem za nim i dogoniwszy go uchwyciłem jego długie włosy szarpiąc tak, iż zmusiłem go, aby się do mnie odwrócił. Kiedy to zrobił wykrzyczałem mu prosto w twarz.
- Jesteś dla mnie panie Bogiem i choćbyś przeczył temu zawsze tak będzie! Masz moc, która jest w stanie zbawić ten świat, uwolnić potrzebujących ludzi od śmierci i cierpienia, dlaczego tego nie robisz!? Dlaczego jesteś, jesteście tacy niemi na krzywdę ludzką!? Jak możesz patrzeć na ten cały koszmar ludobójstwa tak beznamiętnie i z wielką obojętnością!? Jak ona może grać nocami na cmentarzu żałobne pieśni umarłym nie robiąc nic, aby im pomóc!? – Oddychałem ciężko, charcząc gardłowo z bezsilnej złości. Łzy mieszały się z brudem na mojej twarzy, a oczy gorączkowo wpiły się w jego spokój oczekując odpowiedzi.
- Nigdy tego nie zrozumiesz, chłopcze, nawet, gdybym zechciał łaskawie wytłumaczyć ci wszystko to, czego sam nawet nie zdołałbyś pojąć. Przeżyłem wiele więcej zła i cierpienia w swoim długim żywocie niż ktokolwiek z was. Nie interesuje mnie już nic poza moją własną osobą, mam swój własny ból i to mi w zupełności wystarczy, niepotrzebny mi cudzy. My przynosimy śmierć i nic poza tym – odparł ze stoickim spokojem i odwróciwszy się zaczął odchodzić w swoją stronę.
- Ci którzy milczą, gdy innych się zabija są współwinni zbrodni! – krzyknąłem, a on tylko odwrócił głowę i posłał mi delikatny uśmiech, który skrywał w sobie tak wiele prawd, a jednocześnie przyprawiał mnie o dreszcze i gorączkę.
Stałem tam wtedy na tej ulicy, gdzie niedaleko mnie spoczywał martwy Niemiec i wpatrywałem się w czarną otchłań przede mną. Już nawet nie słyszałem delikatnych kroków wampira. Patrzyłem i starałem się ułożyć w głowie jego słowa, ale nie potrafiłem zrozumieć tego, co usłyszałem. Tej nocy biegłem przed siebie jak oszalały nie wiedząc dokąd biegnę i nie zważając, że Niemcy mogliby mnie zastrzelić. W biegu gubiłem gorzkie łzy, które wpijały się w skórę i sprawiały mi ból.
Wróciłem do kamienicy, w której mieszkałem. Nie wszedłem jednak do środka, przenocowałem na klatce schodowej wtulony w kamienne zimne schody. Pisząc te słowa miałem nadzieje, że ból przelewający się na papier trochę ulży mi w cierpieniu, niestety tak się nie stało. Wiem już, że nie wrócę do ciotki, nie ma sensu. Nie obchodzi mnie już co się stanie ze mną, bo ja i tak przecież umarłem. Dziś w nocy, zamierzam pójść na cmentarz i odnaleźć wampiry, które poznałem. Nie pytajcie po co, ja sam tego nie wiem. Dla tych, którzy odnajdą kiedyś te słowa pragnę prosić, abyście nie osądzali mnie za to, że nie miałem tyle odwagi w sobie, aby tak jak moi koledzy przeciwstawić się Niemcom. Sami wiecie, że nic im to nie dało. A ja miałem szansę doświadczyć czegoś, czego nikt z was nie zdołałby ujrzeć i przeżyć pozostając przy zdrowych zmysłach.
Ach, ależ ja jestem straszliwie głodny… I jest tu tak przeraźliwie zimno. Na tym kończę moje słowa, bo i tak zaraz złamie mi się ołówek. Teraz idę na cmentarz, gdzie czai się boskie zło, ale obawiam się tego, co może mnie tam czekać… .
Odpowiedz
#13
Zacznę od początku Wink

Zwłoki wychudzonych ciał kłębiły się pośród śnieżnego puchu, który pokrywał brukowany chodnik uliczny. Świeża krew przestała już wylewać się z ran zabitych Żydów, dekorowała śnieg, by spłynąć dalej, wśród mniejszych uliczek miasta.

Zwłoki ciał? Po prostu wychudzone zwłoki.
Jeśli krew przestała się wylewać, to jak płynęła? Poza tym, proponuję (...) zabitych Żydów. Dekorowała śnieg (...) Nawiązując do przedmówcy, uważam, że słowo "dekorowała" jest użyte poprawnie po pierwsze by ukazać kontrast "śnieg/krew", a po drugie by ten kontrast wzmocnić poprzez "okropieństwo/dekorować". Ciekawy zabieg. Celowy?

okrucieństwa Niemców, bo przecież nie wojny. Wojna nie kazała im zabijać niewinnych dzieci, które przecież
za dużo "przecieży"

Większość Polaków nienawidziła Żydów.
A powiedz mi, dziewczę, z jakich źródeł masz takie informacje? Wybacz mi patronizujący ton, ale WK*RWIA MNIE NIEMOŻEBNIE. Rozumiem, że posługujesz się wiarygodnymi danymi wypisując taką bzdurę. CHRYSTE, nie wystarczy nam oskarżeń z Ameryki, czy bełkotu p. Całej? Czy naprawdę podobne brednie muszą wypisywać sami Polacy? DO JASNEJ CHOLERY, w zbitku zdań Dla Niemców tak. Zresztą nie tylko dla nich. Większość Polaków nienawidziła Żydów. stawiasz znak równości między Polakami i esesmańskimi oprawcami. GRATULUJĘ K*RWA POMYSŁU

Wybacz, nie będę czytał dalej. To opowiadanie mi, jako Polakowi, uwłacza.

One sick puppy.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości