Tu, na Pomorzu, wciąż istnieje wspomnienie o Bałtyku.
Kiedyś zmrażanym arktycznym tchnieniem.
Zamiast gąsiorów przepadłych na św. Marcina,
gryfy spite winem, winą nierozwagi na torach.
Rok mijał.
Nieuważnie, od głodnych sikorek skubiących skórki.
Zimą. Czasami gile na balkonie.
Chwile roztargnienia, gdy chciałem oprzeć się po lewej stronie.
A potem maleńkie stokrotki wynoszące do słońca twarze
ponad zmiędloną trawę znów nasyconą zielenią.
Wreszcie te żółte odfruwające w końcu cichaczem.
Moje do nieba latawce, bo w piekle już byłem.
Włosy rozpuściłem z poprzednim babim latem.
Do następnego pozostanie mi łyskanie łysiną w odbiciu.
Słonecznie, spacernie w równowadze nieco chwiejnej.
Rozpamiętując brzydkiego buta, który zagubiłem.
Esemesy wyśnione na szpitalnej ścianie.
Przywiązany bandażem za nadgarstki, odpisywałem
ukochanej alfabetem Morse'a, dotykając piersi.
Jest wiele światów.
Na czas jakiś zamieszkałem pomiędzy.
Nie było dni, tylko wabiący mnie imiennik - Alchemik.
Wiem, sięgał z mroku.
Ale powiadają, że opracował duszę w spraju.
Mamy styczeń. Śnię tylko w nocy.
Podobno wiosna nadejdzie.
Póki co, jestem w kropce.
Na rozdrożu.
Przez to krążenie w głowie, i na orbicie, powtarzalność galaktyk.
Kolejny zielony listek ma zapowiedzieć drzewo.
Świeżutki Yggdrasill.
Jesionowe konary w Wieloświecie.
Został mi jeszcze świąteczny bigos.
Z kapuścianych, dobrze poszatkowanych.
Myśli i znaczeń.
Kiedyś zmrażanym arktycznym tchnieniem.
Zamiast gąsiorów przepadłych na św. Marcina,
gryfy spite winem, winą nierozwagi na torach.
Rok mijał.
Nieuważnie, od głodnych sikorek skubiących skórki.
Zimą. Czasami gile na balkonie.
Chwile roztargnienia, gdy chciałem oprzeć się po lewej stronie.
A potem maleńkie stokrotki wynoszące do słońca twarze
ponad zmiędloną trawę znów nasyconą zielenią.
Wreszcie te żółte odfruwające w końcu cichaczem.
Moje do nieba latawce, bo w piekle już byłem.
Włosy rozpuściłem z poprzednim babim latem.
Do następnego pozostanie mi łyskanie łysiną w odbiciu.
Słonecznie, spacernie w równowadze nieco chwiejnej.
Rozpamiętując brzydkiego buta, który zagubiłem.
Esemesy wyśnione na szpitalnej ścianie.
Przywiązany bandażem za nadgarstki, odpisywałem
ukochanej alfabetem Morse'a, dotykając piersi.
Jest wiele światów.
Na czas jakiś zamieszkałem pomiędzy.
Nie było dni, tylko wabiący mnie imiennik - Alchemik.
Wiem, sięgał z mroku.
Ale powiadają, że opracował duszę w spraju.
Mamy styczeń. Śnię tylko w nocy.
Podobno wiosna nadejdzie.
Póki co, jestem w kropce.
Na rozdrożu.
Przez to krążenie w głowie, i na orbicie, powtarzalność galaktyk.
Kolejny zielony listek ma zapowiedzieć drzewo.
Świeżutki Yggdrasill.
Jesionowe konary w Wieloświecie.
Został mi jeszcze świąteczny bigos.
Z kapuścianych, dobrze poszatkowanych.
Myśli i znaczeń.
Kłamstwo wymaga wiary, aby zaistnieć. Uwierzę w każde pod warunkiem, że mi się spodoba.
J.E.S.
***
Jak być mądrym.. .?
Ukrywać swoją głupotę!
G.B. Shaw
Lub okazywać ją w niewielkich dawkach, kiedy się tego po tobie spodziewają.
J.E.S.
J.E.S.
***
Jak być mądrym.. .?
Ukrywać swoją głupotę!
G.B. Shaw
Lub okazywać ją w niewielkich dawkach, kiedy się tego po tobie spodziewają.
J.E.S.