19-11-2013, 17:00
Marianna Sprzęgło, z zawodu gospodyni domowa, biegła ile sił po nierównym chodniku. Co rusz oglądała się za siebie, a na jej pucołowatym obliczu rysował się strach. Kobieta próbowała przyspieszyć, lecz spora nadwaga nie pozwalała na rozwinięcie przyzwoitej szybkości.
Mimo to prześladowca nie potrafił skrócić dzielącego oboje dystansu. Kulał i przebierał nieporadnie nogami, zataczając się jak pracownik budowlany w piątkowe popołudnie. Miał na sobie podziurawiony szary drelich, na którym widniały plamy zakrzepłej krwi, a z jego pomarszczonej czaszki zwisał pukiel białych włosów.
– Brain !!! – wrzeszczał na całe gardło, ukazując szeregi nierównych i przeżartych szkorbutem zębów.
Na co kobieta przeżegnała się po raz kolejny, piszcząc na całą ulicę:
– Ło Jezu, ło Jezu kochany! A czego ten diabeł wcielony ode mnie chce? Ludzie, pomóżta!
Nikt nie odpowiadał na płacz i błagania. Gdyby pani Marianna bardziej interesowała się sprawami miasteczka niż gotowaniem bigosu, to znałaby przyczynę wyludnionej ulicy. Wiedziałaby, że w centrum, na niewielkim ryneczku, kręcą film. I właśnie tam udali się mieszkańcy, chcąc śledzić pracę amerykańskiej ekipy.
***
Marianna Sprzęgło powoli traciła dech. Do tego rozbolały ją uda, a serce biło z szybkością młota pneumatycznego. Nie była w stanie dłużej uciekać. W swojej torbie pełnej zakupów wypatrzyła butelkę piwa. Energicznym ruchem wyciągnęła przedmiot, po czym stanęła w rozkroku. Czekała na zbliżającego się napastnika.
– Brain!!!
Zombie nadchodził, a nawet eufemistycznie można by rzec, że nadbiegał. Trzymał przed sobą ręce niczym lunatyk i nienaturalnie przekrzywiał głowę pokrytą strupami i wrzodami.
– Brain!!! – ryknął po raz kolejny.
– No dawaj! – odpowiedziała pani Marianna, wymachując brązowym orężem. – Tanio mojej skóry nie sprzedam.
Rzucona butelka trafiła napastnika idealnie w czoło. Ten zatrzymał się. Dotknął dłonią krwawiącej rany i spojrzał zaskoczonym wzrokiem na kobietę.
– What the fuck? – wybełkotał.
Po chwili runął na plecy, uderzając głową o chodnik.
Marianna Sprzęgło tylko na to czekała. Natychmiast ruszyła do powalonego napastnika. Nie szczędziła kopniaków, dodatkowo uderzając torbą z zakupami, a każdy zadany cios przeplatała zmyślnymi inwektywami. Tłukła go, dopóki nie przestał się ruszać.
Na koniec, dla pewności, uniosła blaszany kosz na śmieci, który moment potem wylądował na nieprzytomnym prześladowcy.
***
– I co ja teraz zrobię? – pytał załamany Steven Spielberg. – Johny idealnie pasował do tej roli.
– Pozostanie w szpitalu co najmniej przez miesiąc – tłumaczył agent Johny'ego Deppa. – Mocno ucierpiał.
– Jak to w ogóle się stało? – dociekał reżyser.
– Cóż... Johny to ambitny gość. Chciał perfekcyjnie przygotować się do zdjęć, więc postanowił poćwiczyć rolę. Wyszedł na ulice w pełnej charakteryzacji i został napadnięty.
– Wszędzie na ulicach panoszą się przestępcy. – Spielberg nie krył oburzenia. – Nawet tutaj.
– Tak, racja. – Agent głośno przełknął ślinę.
KONIEC
Mimo to prześladowca nie potrafił skrócić dzielącego oboje dystansu. Kulał i przebierał nieporadnie nogami, zataczając się jak pracownik budowlany w piątkowe popołudnie. Miał na sobie podziurawiony szary drelich, na którym widniały plamy zakrzepłej krwi, a z jego pomarszczonej czaszki zwisał pukiel białych włosów.
– Brain !!! – wrzeszczał na całe gardło, ukazując szeregi nierównych i przeżartych szkorbutem zębów.
Na co kobieta przeżegnała się po raz kolejny, piszcząc na całą ulicę:
– Ło Jezu, ło Jezu kochany! A czego ten diabeł wcielony ode mnie chce? Ludzie, pomóżta!
Nikt nie odpowiadał na płacz i błagania. Gdyby pani Marianna bardziej interesowała się sprawami miasteczka niż gotowaniem bigosu, to znałaby przyczynę wyludnionej ulicy. Wiedziałaby, że w centrum, na niewielkim ryneczku, kręcą film. I właśnie tam udali się mieszkańcy, chcąc śledzić pracę amerykańskiej ekipy.
***
Marianna Sprzęgło powoli traciła dech. Do tego rozbolały ją uda, a serce biło z szybkością młota pneumatycznego. Nie była w stanie dłużej uciekać. W swojej torbie pełnej zakupów wypatrzyła butelkę piwa. Energicznym ruchem wyciągnęła przedmiot, po czym stanęła w rozkroku. Czekała na zbliżającego się napastnika.
– Brain!!!
Zombie nadchodził, a nawet eufemistycznie można by rzec, że nadbiegał. Trzymał przed sobą ręce niczym lunatyk i nienaturalnie przekrzywiał głowę pokrytą strupami i wrzodami.
– Brain!!! – ryknął po raz kolejny.
– No dawaj! – odpowiedziała pani Marianna, wymachując brązowym orężem. – Tanio mojej skóry nie sprzedam.
Rzucona butelka trafiła napastnika idealnie w czoło. Ten zatrzymał się. Dotknął dłonią krwawiącej rany i spojrzał zaskoczonym wzrokiem na kobietę.
– What the fuck? – wybełkotał.
Po chwili runął na plecy, uderzając głową o chodnik.
Marianna Sprzęgło tylko na to czekała. Natychmiast ruszyła do powalonego napastnika. Nie szczędziła kopniaków, dodatkowo uderzając torbą z zakupami, a każdy zadany cios przeplatała zmyślnymi inwektywami. Tłukła go, dopóki nie przestał się ruszać.
Na koniec, dla pewności, uniosła blaszany kosz na śmieci, który moment potem wylądował na nieprzytomnym prześladowcy.
***
– I co ja teraz zrobię? – pytał załamany Steven Spielberg. – Johny idealnie pasował do tej roli.
– Pozostanie w szpitalu co najmniej przez miesiąc – tłumaczył agent Johny'ego Deppa. – Mocno ucierpiał.
– Jak to w ogóle się stało? – dociekał reżyser.
– Cóż... Johny to ambitny gość. Chciał perfekcyjnie przygotować się do zdjęć, więc postanowił poćwiczyć rolę. Wyszedł na ulice w pełnej charakteryzacji i został napadnięty.
– Wszędzie na ulicach panoszą się przestępcy. – Spielberg nie krył oburzenia. – Nawet tutaj.
– Tak, racja. – Agent głośno przełknął ślinę.
KONIEC