Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
(Nie)swoja [+18]
#1
Ołena Marciuk poznała siłę miłości w wieku piętnastu lat.
Wprawdzie opowieści jej starszych koleżanek z sąsiedniej wsi ukraińskiej brzmiały nieco bardziej przyjemnie i romantycznie, ale cóż.
Takie życie.
To nie były czasy na wyższe uniesienia uczuciowe.
Ołena (dla swoich Ola), była córką osadnika w chutorze Sienkiewka. Polski rząd przydzielał weteranom wojny polsko – bolszewickiej nadziały ziemi na terenie wschodnich rubieży Rzeczypospolitej.
Tworzyli zwarte kompleksy polskości w morzu ukraińskiej biedy. Współczesne lachy – łycary.
Jej pechem była matka. Tutejsza.
Taką sobie upatrzył ojciec i wszyscy za to zapłacili.
Najpierw on i brat.
W czterdziestym trzecim ojciec zawisł na drzwiach własnego domu. Osobiście przybił go do nich teść, młynarz z Dołhobycz.
Parę lat temu pili razem samogon w knajpie pobliskiego miasteczka, załatwiając interesy.
Ojciec całował go z dubeltówki, a Hawryło ściskał po ukraińsku.
Wylewnie i szeroko.
Spotykali się na święta katolickie i prawosławne.
Gorzała płynęła po sumiastych wąsach ojca i zmierzwionej brodzie młynarza.
A teraz wbijał gwoździe w dłonie i stopy swojego zięcia.
- Ty polski pan. To nasza ziemia i won. - W oczach miał szaleńczy błysk. Wyjął nóż. - Zhańbiłeś moją córkę.
- Przecież wtedy też byłem Polakiem – wyszeptał Marciuk.
- Ale tu już nie ma Polski.
Wyciął ojcu przyrodzenie i przybił obok jego twarzy.
Jej siedmioletniego brata przecięli piłą. Męskie nasienie wroga trzeba wyplenić.
A ona patrzyła.
Wokół zaczynało szaleć morze w skali dziesięć Beauforta.
Morze ognia.
 
Matka dostała parę razy w twarz od swojego ojca, parę kopniaków i została załadowana na wóz razem z Ołeną.
Jechali przez nocny las, pełen dziwnych dźwięków; skrzypienia starych drzew, pohukiwania sów i głosów różnych zwierząt.
Dziewczyna zawsze bała się nocnego lasu, ale tym razem czuła, że nie on jest dla niej zagrożeniem.
Nie myliła jej intuicja.
Na najbliższym postoju poczuła twarde łapsko na ustach, jakaś siła zawlekła ją w krzaki, zdarła ubranie, kolano rozepchnęło uda i brutalne coś wdarło się do środka.
- Ty lacka sucz. Ty poczujesz, co to dobry mołojec. - wysyczało do ucha brodate, śmierdzące moczem i potem stworzenie.
Wykręciła z trudem głowę i w świetle ogniska na zawsze zapamiętała twarz swojego pierwszego kochanka.
 
Jej dziad Hawryło, nie miał zmiłuj dla zhańbionej Polakiem córki, ani dla jej pomiotu.
Nastia została zagoniona do najcięższych prac – obrządzania bydła i świń, wyrzucania gnoju i pracy w polu (zaczynały się zbiory), a Ołena, kopana i bita przy każdej okazji, na pastwisko.
Spały z matką w oborze.
 
Tak upłynęło dwa tygodnie, aż którejś nocy obudziły je krzyki.
Z chałupy jacyś ludzie z błyszczącymi w świetle płonącej chałupy orzełkami na czapkach, wywlekali starego Hawryłę.
- Ty byłeś w Sienkiewce? - zapytał jeden z nich. Pewnie dowódca.
Dziad tylko charczał.
- Byłeś? - Głos Polaka stawał się zimny pomimo ciepłej nocy i żaru bijącego od płomieni. - Mów gadzie!
Charkot.
Dwóch żołnierzy podniosło Hawryłę i rzuciło go na sztachety niskiego płotu.
Dwie wyszły z niego po drugiej stronie.
Później odnaleźli Ołenę i matkę i wywlekli na jasno oświetlone podwórze.
Dowódca, przystojny trzydziestolatek ubrany w prawie kompletny mundur przedwojennego oficera, przyglądał im się długo.
- Tyś żona Marciuka? - zapytał. - I córka tego tu? - Wskazał brodą nadziane zwłoki.
Kobieta skinęła głową.
- Tutejsza?
Powtórne skinięcie.
- Widziałaś co zrobili z twoim mężem? To zrobił twój ojciec. Dlaczego nic nie powiedziałaś?
- Panie, ja nic nie mogłam! - krzyknęła i upadła na kolana.
- Mogłaś. Umrzeć razem z nim.
Ołena po raz kolejny dryfowała w morzu ognia. Wóz zaskrzypiał i ruszyli, a ona patrzyła na matkę przybitą do drzwi stodoły.
Przy jej głowie zwisał ochłap mięsa. Wycięty srom.
- Ty córka Polaka, to Cię „Piorun” oszczędził. Przyda nam się kobieta w obozie. - Usłyszała szept.
- Ja już nie wiem, czyja jestem.
- Moja.
Jakieś ręce wślizgnęły się pod spódnicę. Leżała na wozie bokiem i nawet nie jęknęła.
Po wszystkim przewróciła się na wznak i w świetle pełni zobaczyła twarz młodego żołnierza.
Swojego drugiego kochanka.
-Jak masz na imię?
- Janko.
 
Życie w obozie płynęło monotonnie.
Czasami jakieś oddziały wychodziły na akcje, a później przysłuchiwała się opowieściom o spalonych ukraińskich wsiach i walkach z oddziałami UPA.
Opatrywała rannych, gotowała i prała.
Czasami szła z Jankiem pomiędzy drzewa i uczyła się miłości.
 
„Taka partyzancka dola
domem ziemia oraz bór
czasem kula ciebie woła
czasem woła wroga sznur”
 
Tak śpiewali partyzanci na rzewną nutę. Wszystkie te pieśni partyzanckie na taką są, ale ta wyjątkowo chwytała ją za serce, bo były w niej ślady ukraińskich dumek.
 
Aż przyszedł dzień, kiedy naprzeciwko siebie stanęły oddziały „Pioruna” i osławionego „Boriva”, który był odpowiedzialny za spalenie między innymi Sienkiewki.
Ołena siedziała w obozie, nasłuchując gęstniejącej strzelaniny i obserwując biegających ludzi.
Spływało coraz więcej rannych i dziewczyna miała pełne ręce roboty i krwi.
- Ale jatka – wyszeptał partyzant z plutonu „Żbika” przyniesiony przed chwilą. - Chcieli nas okrążyć na skraju lasu, tam przy strudze i doszło do bagnetów. Ale ich porżnęliśmy. Jak świniaki - Uśmiechnął się i głowa opadła mu na bok.
 
Walka była skończona.
Oddział „Pioruna”, choć wykrwawiony, zajął pole i pobliski chutor Włodywój.
Tam przeniesiono rannych i dziewczyna po ich opatrzeniu poszła na skraj lasu zobaczyć, czy jeszcze jakiegoś żywego tam nie ma.
Gdyby był Ukrainiec, Polacy zabiliby go od razu, a to przecież też jej bracia.
Czerwone słońce stało nad koronami drzew. Słyszała szmer wąskiej strugi i czuła odurzający zapach łąki. Ziół i kwiatów. Szałwii, rumianku i dzikich goździków.
Cisza łąkowa, to tylko buczenie owadów.
Pod jednym z drzew usłyszała cichy jęk.
Skoczyła i zamarła.
Na trawie leżał Janko, a na nim jakaś zwalista, nieruchoma postać.
Ołena z trudem zaczęła spychać z chłopaka ciało i poznała tę twarz.
Dobrego mołojca i jej pierwszego kochanka.
Janko westchnął.
- Dobrze, że jesteś.
Szarpało ją w środku. Fala przebiegała przez ciało, mrówki wędrowały wzdłuż kręgosłupa.
Zwymiotowała.
Chłopak miał zęby i brodę w zakrzepłej krwi, a szyja Ukraińca była rozdarta z boku. Widziała nieruchomą już tętnicę
U Janka zobaczyła ranę w klatce piersiowej a z otworu wydobywała się różowa piana i bąbelki.
- Ołeno, zanieś mnie do naszych – wyszeptał.
- Naszych? A kto dla mnie są nasi? - histerycznie krzyknęła.
- No jak to kto? Tyś Polka przecie.
- A kim była moja matka? Pamiętasz? Pamiętasz jak umarła z waszych rąk?
Dziewczyna powoli wyjęła z martwej ręki mołojca bagnet i z całej siły wbiła Jankowi w serce. Przekręciła.
Wstała i poszła na ślepo w las.
 
Dwa dni później oddział „Pioruna” odnalazł wiszącą na drzewie Ołenę.
Ptaki już dobierały się do jej oczu.
Ludzie stali i patrzyli w milczeniu.
- A to swołocz. Pewnie ją u nas widzieli i powiesili. Dziecko prawie jeszcze... - powiedział ściszonym głosem „Jaskierka”.
- A może sama?
- Zwariowałeś? To taka fajna dziewczyna była i zawsze uśmiechnięta.
„Piorun” wyjął swojego visa i strzelił do wiszącej.
- Dowódco! - „Żbik” szarpnął się jak uwięziony koń. - Co wy?
„Piorun” schował pistolet.
- Niech ma podwójną partyzancką śmierć. Zasłużyła.
 
„Taka partyzancka dola
domem ziemia oraz bór
czasem kula ciebie woła
czasem woła wroga sznur”
Odpowiedz
#2
Mocne opowiadanie. Kilka dni temu po raz kolejny przypominałam sobie "Wołyń" Wojtka Smarzowskiego i temat nadal we mnie pracuje.
Nie wyłapałam błędów, za bardzo pochłonęła mnie potworna treść. Wprost, prawie bez emocji o piekle tamtych wydarzeń, robi wrażenie. Osadzenie akcji wokół jednej postaci to według mnie świetny zabieg. Do Ołeny można się zbliżyć i jej pożałować. Smutna historia, a najgorsze, że prawdziwa. Wiele kobiet było taką Ołeną.

Pozdrawiam.
Odpowiedz
#3
Witaj.
Wołynia wprawdzie nie oglądałem, ale jako historyk jakieś pojęcie o wydarzeniach mam.
Opko nie jest historyczne i nie nawiązuje do żadnych, prawdziwych wydarzeń.
Opisuje to, co mogło się wtedy wydarzyć i nie byłaby taka sytuacja niczym dziwnym.
Wiele gromów spłynęło na na mnie za ten tekst od amatorskich historyków ojczyźnianych.
Że stawiam na równi bandytów z UPA i polskich partyzantów, broniących ludności cywilnej.
Wyjaśnienia z reguły szły w gwizdek.
To historia małych ludzi wpleciona w historię wielką.
Protest - song przeciw wojnie domowej, która z reguły jest okrutniejsza, niż ta klasyczna.
Jednakowo cierpi po stracie dziecka matka - Ukrainka i matka - Polka.
Wiem, kto zainicjował tę rzeź, ale też wiem, że Polacy setki lat pracowali na taką nienawiść Ukraińców.
Więc tu nie stawiam nikogo pod osąd historii, a sama opowieść była raczej inspirowana powtórką z rozrywki, czyli bratobójczej wojniy na Bałkanach.
Dzięki za refleksje i ocenę.
Odpowiedz
#4
Czytałam, alem chyba oficjalnie nie komentowała.
To taka literatura, od której ciężko się oderwać, a jednocześnie, przez emocje jakie wywołuje, żałuje się, że zaczęło się czytać...
Wołynia świadomie nie oglądałam. Znam różne historie (kilka także z pierwszej ręki), ale widzieć ich po prostu nie chcę.
U Ciebie świetne jest to, że w centrum jest jednostka. Nie zwaśnione narody, nie wydarzenia ujęte historycznie, a bohater(ka), którego rzucasz w konkretne miejsce i czas historii. Łatwiej wtedy zrozumieć, że to nie są jakieś wydumane wydarzenia przeczytane w podręczniku, ale coś, co zdarzyło się przed chwilą, ludziom takim jak my.
W pierwszej chwili trochę raziło mnie to nagromadzenia makabr (nie w sensie fabularnym, a konstrukcyjnym) i zastanawiałam się, czy nie lepiej byłoby tekst trochę rozbudować, by wydarzenia nie wpadały tak na siebie. Teraz jednak myślę, że takie niemal reporterskie zestawienie podwaja moc tego tekstu. Bardzo dobre opowiadanie.
Odpowiedz
#5
Podziękował Tjereszkowa.
Ja zawsze w centrum stawiam jednostkę.
Czasami to zryta jednostka, zagubiona, nędzna, a czasami dobra.
Chyba już czas omówić literacko tą pierwszą. Angel
Odpowiedz
#6
Znowu?! Big Grin
Odpowiedz
#7
Ee, mam na oku przypadek szczególny, który czasami się objawia i przypomina o sobie.
Już mnie paluszki świerzbią... Angel Big Grin
Odpowiedz
#8
Eee...
Odpowiedz
#9
Potrzebna Xenna Extra?
Odpowiedz
#10
No. Tjebja. Wyślę Ci.
Odpowiedz
#11
Tekst zdecydowanie [+18]
Tego nie da się czytać. Literacko bez zarzutu, ale treść jest obrzydliwa.
Obrzydliwe to były czasy. Aż trudno uwierzyć, że ludzie ludziom mogą takie rzeczy robić.
Mi wystarczyło przeczytanie reportażu Tochmana o ludobójstwie w Ruandzie. Więcej z tą tematyką nie chce mieć do czynienia.
Uznanie dla autora za poruszenie trudnego tematu ale to zdecydowanie nie moje klimaty.
Pozdrawiam
Odpowiedz
#12
Stwierdzenie "obrzydliwa" brzmi co najmniej mimozowato w ustach faceta.
W końcu to faceci robili te rzeczy, niemniej widocznie każdy ma swój próg wrażliwości.
Wojna to czas, kiedy po dwóch latach poeci zabijają bez stresu kobiety i dzieci, a lekarze dają truciznę.
Matki posyłają dzieci na śmierć, a dzieci rozrywają bagnetami brzuchy innym dzieciom.
Dzięks.
Odpowiedz
#13
Jeśli ludzie nie mają wrażliwości ani mocnego systemu etycznego, a nie bodaj zarażą się wirusem nacjonalizmu to potem robią takie rzeczy.
Ale nawet w trakcie wojny część ludzi zachowuje człowieczeństwo pomimo zezwierzęcenia pozostałych. I w tą cześć gatunku ludzkiego wierzę.

Ps: takie rzeczy chyba tylko dla ludzi skrzywionych nie są obrzydliwe.
Odpowiedz
#14
Różnica w nazewnictwie dla ludzi (mężczyzn w szczególności) leży w precyzyjnym określeniu uczuć.
Te wydarzenia nazwałbym strasznymi, koszmarnymi, nieludzkimi, okrutnymi, ale nie obrzydliwymi.
Jakbym widział wrażliwego chłopa, spuszczającego oczęta i mówiącego: A fuj, jakie to obrzydliwe!
Odpowiedz
#15
Pierwszy raz słyszę, aby mężczyznom czy kobietom nie można było używać określony słów.
To jakaś nowa filozofia widzę. 

Jak zwał tak zwał, na jedno wychodzi. Nie ma co się czepiać semantyki.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości