Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Nauka latania
#1
„Swe rany rozdrapuje, oddech dławi lęk
Oto człowiek.”


Gdy wyszedł z kamienicy, ostre światło słoneczne wypaliło mu oczy, płyn mózgowo- rdzeniowy zaczął wrzeć, a na skórze wykwitły wypełnione ropą bąble. Zasłonił twarz przedramieniem, jęknął z bólu i zatoczył się na mur. Serce podeszło mu do gardła, mięśnie uległy mimowolnym skurczom, żelazna pętla oplotła jego szyję i nie pozwalała wziąć oddechu. Pierwszym odruchem była paniczna chęć ucieczki, powrotu do bezpiecznego azylu, do spokojnego mieszkania, ale stwierdził, że zaszedł już za daleko i nie może wycofać się w tej chwili. Obok niego przeszedł jakiś człowiek i przyjrzał mu się podejrzliwie. Arlen nawet go nie zauważył. Zmusił swoje gnijące ciało do posłuszeństwa, nie pozwolił, by Ona przejęła nad nim kontrolę. Ostrożnie odsłonił oczy. Wszystko w porządku. Obejrzał swoje rany, nie było jednak tak źle, jak przypuszczał. Wyprostował się i zrobił pierwszy niepewny krok w stronę schodów. Zszedł po nich i znalazł się na ulicy. Pierwszy raz od siedmiu miesięcy opuścił swoje ciasne mieszkanie i to paradoksalnie, można powiedzieć, że wbrew swojej woli. Arlen miał przeczucie - przeczucie o wiele silniejsze niż zazwyczaj, przerażającą świadomość, że jeśli nie ucieknie teraz, na pewno stanie mu się krzywda. Co jak co, ale chciał umrzeć w bardziej widowiskowy sposób, a nie w swoim mieszkaniu! Rozmyślał o tym, szedł chodnikiem przed siebie, bez wyraźnego celu. Jak zwykle wiedział, że musi się przemieszczać, nie może stać. Czuł niewytłumaczalną potrzebę ciągłego ruchu.
Świadomość! Po długiej bezcelowej wędrówce przez ulice miasta, wreszcie się zatrzymał. Nagle odkrył, gdzie się znajduje. Bolesna świadomość tego faktu nie pozwalała mu oddychać spokojnie. Stał w tym miejscu, gdzie wszystko się zaczęło, ale też bezpowrotnie skończyło. Z przerażeniem spoglądał na drzewo, rozłożysty dąb. Tutaj poznał Ją… W nocy panowały tu pustki, nicość taka jak w jego sercu. Teraz jednak był środek dnia. Ludzie przechodzili obok Arlena i przyglądali mu się z zaciekawieniem. Owszem, stanowił on niecodzienny widok. Śmierdział, a tłuste włosy przyklejały się do jego twarzy, którą pokrywał szczeciniasty zarost. Cóż dziwnego jest w młodym, cuchnącym mężczyźnie stojącym na środku chodnika, gapiącym się na drzewo i wyrywającym sobie włosy z głowy? Wszystko.
Arlen objął się wpół, wbił palce między wystające żebra. Nie teraz… Jakaś kobieta spytała, czy wszystko z nim w porządku. I w tym momencie To się stało. Rozległ się rozpaczliwy wrzask, Ona krzyczała w jego wyobraźni. Poczuł, jak ucieka z niego krew, wielka szkarłatna plama rozlała się po kostce brukowej, a Arlen upadł na ziemię. Nie miał sił, żeby z Nią walczyć.

***

W tym samym czasie dziewczyna, którą zwano Eliz, spędzała zwyczajny dzień przepełniony rutynowymi czynnościami. Rano zadzwonił budzik. Eliz długo zbierała się, żeby wstać z łóżka. Gdy wreszcie się podniosła, poczłapała do łazienki. Odkręciła kurek z zimną wodą, ochlapała twarz i uśmiechnęła się do swojego odbicia w lustrze, próbując dodać sobie otuchy. Nie poskutkowało. Ostatecznie stwierdziła, że coś dziwnie dzisiaj boli ją brzuch, więc nie poszła do szkoły. Przedpołudnie spędziła oglądając powtórki jakiś głupich seriali telewizyjnych i pijąc herbatę. W końcu pomyślała, że to faktycznie jest głupie, ubrała się i uczesała. Dławił ją dziwny niepokój, jak co dzień o tej porze. Nie mogąc usiedzieć na miejscu, po prostu wyszła z domu.
Szła ulicą, miała spuszczone oczy i długie jasne włosy. Było jej wszystko jedno gdzie idzie, najważniejsze, żeby się przemieszczać. Usłyszała coś dziwnego, podniosła wzrok, a swoimi bladoszarymi oczami dojrzała zbiegowisko i zamieszanie po drugiej stronie ulicy. Przeszła po pasach i przebiła się przez tłum. Mężczyzna, którego zobaczyła, wyglądał jak kupka starych pełzających szmat. Wił się w konwulsjach, a ludzie stali i patrzyli. Eliz zdusiła w sobie oburzenie na milczący tłum, podeszła do leżącego na ziemi człowieka, mimo wszechogarniającego ją obrzydzenia. Nigdy nie widziała tak zaniedbanej istoty. Jej żołądek wykonał salto, gdy się pochylała.
W tym momencie mężczyzna podniósł się na klęczki i zwrócił swoje ciemne, paciorkowate oczy ku dziewczynie. Częściowo zasłonięte przez włosy, pozostały niemym świadectwem przerażenia.
- A kuku – powiedziała do niego Eliz.

***

Arlen wiedział, że Ona nie ma zamiaru go zabijać, na razie tylko chciała go zmęczyć. Czekała, aż sam to zrobi. Gdy skończyła, pozbierał zgubione wnętrzności i sprawdził, czy wszystko jest na swoim miejscu. Jego narządy wewnętrzne były upakowane dosyć chaotycznie, bo bardzo lubiły czasem wypadać tak, jak przed chwilą. Uklęknął i niepewnie spojrzał w górę. Nad nim pochylała się z zaciekawieniem jakaś dziewczyna. Jeszcze tylko tego brakowało. Jakby nie mogli dać mu świętego spokoju…
- Czyżby ktoś wracał do żywych? – spytała, uśmiechając się.
Tak, oczywiście. Arlen wstał i objął wzrokiem plamę zasychającej krwi. W pełni pojął swoją głupotę. Nie powinien wychodzić z mieszkania, tylko Ją tym zdenerwował. Otaczający go tłum przypatrywał mu się, każde ich spojrzenie wypalało dziurę w jego skórze. Ruszył do przodu, a ludzie rozstąpili się, zapewne nie mogąc znieść smrodu zgnilizny, który mu towarzyszył. Skierował się w kierunku kamienicy.
- Jak się nazywasz?
Ta dziewczyna za nim szła. Po co? Arlen nie zamierzał z nią rozmawiać.
- Mam na imię Eliz, znajomi tak mnie nazywają – mówiła – W zasadzie to nie tak, że mam znajomych…
Dziewczyna wpadła na cuchnącego mężczyznę który gwałtownie się zatrzymał. Arlen nie wierzył w to, co właśnie zobaczył. Chwycił swoje ramię i brutalnie ścisnął, żeby sprawdzić, czy przypadkiem nie śni. Przed jego kamienicą stały zaparkowane wozy strażackie, radiowozy i karetki. Z okien na drugim piętrze buchał czarny dym. Z okien jego mieszkania! Strażacy biegali i krzyczeli do siebie, próbując zapanować nad niszczycielskim ogniem. Marnie im szło.
- Mieszkasz tutaj?
Nie odpowiedział na zadane przez dziewczynę pytanie. Kręciło mu się w głowie. Spłonął jego bezpieczny azyl, wszystko spłonęło. W cichym kącie jego umysłu Ona śmiała się złośliwie i huśtała na sznurku od bielizny.
- To twoje mieszkanie?
- Zamknij się, to nie jest zabawne – powiedział z nadzieją, że Ją uciszy.
- Co? – spytała dziewczyna – Umiesz mówić! Chodź ze mną, nie zostawię cię tutaj. Zostaniesz u mnie, a później pomyślimy, co robić dalej.
Mówiąc to, szturchnęła go w ramię. Arlen skrzywił się z niesmakiem. Nie dotykaj. Ale poszedł za nią, tak podpowiadały mu resztki zdrowego rozsądku. A Ona dalej chichotała.

***

Stanęli w ciasnym przedpokoju, a smród stał się nie do zniesienia.
- Ale cuchniesz – stwierdziła Eliz.
- Moje ciało gnije.
- Nie, po prostu musisz się umyć.
Poszła do łazienki i napuściła wody do wanny, a gdy z niej wyszła, dziwny mężczyzna stał tam, gdzie go zostawiła.
- Masz jakieś imię? – spytała znowu, lecz Arlen nawet na nią nie spojrzał – Idź.
I poszedł. To oznaczało, że jej słucha. Dobrze. Co jej strzeliło do głowy, żeby sprowadzać do domu wariata? To chyba dręcząca samotność… Chociaż, ona też nie była do końca normalna.
Po jakimś czasie Arlen wyszedł z łazienki i rozejrzał się wokół niewidzącym wzrokiem. Dziewczyna rzuciła mu ubrania starszego brata.
- Przebierz się, bo dalej śmierdzisz.
Warknął zdenerwowany. To nie sprawi, że jego ciało przestanie gnić. W milczeniu wykonał polecenie, a Ona uśmiechnęła się drwiąco, rzucając długi cień na jego twarz.

***

Siedzieli obok siebie na kanapie i nie odzywali się. Arlen walczył z demonami zżerającymi jego duszę, a Eliz z przeczuciem, że jeszcze nie wszystko, co złe, miało miejsce.
- Mam na imię Arlen – powiedział nagle.
Eliz podskoczyła zaskoczona.
- Ładnie. Co ci się stało? – spytała.
- Moje mieszkanie spłonęło.
- To już wiem.
Opętała go myśl, że nie powinien opuszczać azylu i zostać tam, gdzie bezpiecznie. Może gdyby został, nic by się nie wydarzyło, nie musiałby teraz siedzieć z tą… Wtem przypomniał sobie…
- Miałem przeczucie.
Eliz wybuchnęła głośnym niepohamowanym śmiechem, który zamilkł równie nagle, jak rozbrzmiał. Tak naprawdę była śmiertelnie poważna, a jej histeryczny śmiech był obronną reakcją na szok, jaki przywołało jedno słowo. Przeczucie. Została brutalnie zasypana gradem przykrych wspomnień.
Arlen nie widział nic zabawnego w swoich przeczuciach, więc wstał. Chciał wyjść, natychmiast opuścić to miejsce.
- Też miałam kiedyś przeczucie – powiedziała Eliz – Byłam pewna, że moja matka zginie. I zginęła.

***

- To było dwa lata temu, akurat gdy skończyłam osiemnaście lat. Sama mnie wychowywała. Ojciec nas zostawił, miałam wtedy siedem lat. Brat czasem do nas wpadał, bo był już wtedy dorosły. Masz na sobie jego ubrania.
Arlen obejrzał swoje ręce. Już nie chciał wychodzić, słuchał spokojnego głosu Eliz. Lubił słuchać, a szczególnie o czyjś cierpieniach. W takich chwilach nie musiał myśleć o swojej krwawiącej duszy i ciele zjadanym przez robaki.
- Miałyśmy jechać w góry. Przeczucie… Często miewam przeczucia, są po prostu częścią codzienności. Mówiłam, że nie powinniśmy wsiadać do tego samochodu, ale matka mnie wyśmiała – rozpłakała się – I pojechaliśmy. Nie wiem, dlaczego tir jechał pod prąd, prosto na nas, ale wiem, że mama skręciła, żebyśmy nie zginęli pod jego kołami. Uderzyliśmy w drzewo. Konar przebił przednią szybę, ale nie tylko… Przebił też moją matkę. Zaklinowałam się, nie mogłam wykonać żadnego ruchu. Dwie godziny później nas znaleźli.
Arlen zaczął się śmiać, śmiechem okrutnym i złowieszczym.
- Dwie godziny spędzone z trupem, milutko – powiedział, uśmiechając się szyderczo.
Później obejrzał swoje krwawiące dłonie.

***

Był ranek. Arlen spędził noc na kanapie, a Eliz u siebie w pokoju, jednak nie mogła zasnąć. Chyba trochę się bała i zaczynała żałować, że wzięła pod swój dach obcego mężczyznę tylko dlatego, że było jej go żal. Teraz stawiała na stole kanapki z pastą sojową i ostrą papryką. Odsunęła krzesło, celowo nim szurając i usiadła. Arlen siedział naprzeciwko, wpatrywał się w kubek z herbatą, który obejmował dłońmi.
- Jesteś chory? – spytała Eliz.
Nie, skądże. On? Chory? Spojrzał na pływające w herbacie małe białe robaki. Desperacko ruszały odwłokami, próbując uniknąć utonięcia. Jego usta rozciągnęły się w drwiącym półuśmiechu. Gnijącą ręką odsunął od siebie kubek.
- A może to ty jesteś chora, Eliz?
Dziewczynę zdziwiło pytanie, ale zachowała spokój.
- Owszem, mam zwyczajną nerwicę lękową. Codziennie, gdy zasypiam, ogarnia mnie wrażenie, że już się nie obudzę. Miewam też ataki paniki i boję się ciemności. Wielu rzeczy się boję. Innymi słowy, jestem całkiem przeciętną obywatelką naszego pięknego kraju – uśmiechnęła się – Zjadłeś? Super, idziemy na spacer. Nie usiedzę długo w jednym miejscu. Wymyślimy, co z tobą zrobić.
Wstała i dopiła jego herbatę. Arlen skrzywił się z obrzydzeniem.

***

Szli do parku. Eliz lekko się uśmiechała, a Arlen rzucał wokół niespokojne spojrzenia. Obserwował ruchliwą ulicę i pędzące po niej samochody. Rozmazywały mu się przed oczami i tworzyły barwne kreski, których już miał dość. Był zdania, że nie powinny tak pędzić, bo z łatwością mogą kogoś przejechać. Bał się tych blaszanych pojazdów, a śmierć pod ich kołami wydawała mu się jeszcze straszniejsza. Tak szybka i niespodziewana, że łatwo przeoczyć nieuchronny fakt umierania. Arlen wolał czuć, że umiera, wolał zdążyć się przygotować.
- Idziesz, czy zostajesz? – zapytała zniecierpliwiona Eliz.
No tak, nawet nie spostrzegł, kiedy się zatrzymał. Podbiegł do dziewczyny, bał się ją zgubić. Ona posłała mu pytające spojrzenie.
- Myślę, że to takie proste, wpaść pod któryś z tych samochodów – powiedział.
Uniosła brwi.
- A ja myślę, że łatwo spaść – wskazała palcem na jakiś wysoki budynek – z tamtego dachu. Nie ma tam żadnych zabezpieczeń, żadnej barierki przy krawędzi.
- Ale jest drabinka – Arlen znowu uśmiechnął się drwiąco – To celowe. Specjalnie, żeby ludzie sprawdzili, czy potrafią latać. Jak myślisz, ktoś dzisiaj wypróbuje ten patent?
Eliz nie odpowiedziała. Tak, tak właśnie myślała i ani trochę jej się to nie podobało. Nawet nie zwróciła uwagi, że Arlen wypowiedział właśnie najdłuższą kwestię, odkąd się poznali.

***

- Dlaczego tak mi się przyglądasz? – spytała Eliz.
Siedzieli na ławce w parku. Nie rozmawiali, bo cokolwiek Eliz powiedział, spotykało się z głuchym milczeniem Arlena.
- Przypominasz mi moją siostrę - wyszeptał - Ona mówi, że jesteś beznadziejna i powinienem cię zabić – dodał przerażająco spokojnym głosem.
- Jaka ona?
- Moja była dziewczyna. A może matka? Siostra?
Eliz zamrugała kilka razy zdziwiona.
- Że co?!
- Zabiłem ją – powiedział, nadal stoicko spokojny – Tak, właśnie tak było.
- Brzmisz, jakbyś sam siebie próbował przekonać o swojej winie.
- Wszyscy próbują mi wmówić, że tego nie zrobiłem – Arlen podniósł głos – A niezaprzeczalnie to moja wina!
- A nie przyszło ci do głowy, że po prostu masz urojenia winy i faktycznie, nie jest to twoja wina?
Arlen nie odpowiedział. Bezwiednie zacisnął dłonie, jego ręce powędrowały w kierunku oczu, a później uszu, ostatecznie zatrzymały się we włosach.
- Co jej się stało? – spróbowała jeszcze raz.
- Zabiłem ją.
- Nie.
- Nie uratowałem jej, gdy umierała.
- Dlaczego?
- Była mi niepotrzebna.
Zabrzmiało to tak okrutnie, że Eliz mimowolnie się skrzywiła. Arlen niczego nie zauważył, bo przyglądał się swoim dłoniom.
- Co było dalej? – zapytała.
- Poszedłem na spacer, a gdy wróciłem, znalazłem ją w łazience. Wisiała na sznurku od bielizny i wpatrywała się we mnie wielkimi oczami. Patrzy tak po dziś dzień.
- Tak po prostu weszła do twojego mieszkania i powiesiła się w twojej łazience?
- Chciała mnie ukarać. Uświadomić mi fakt… Mam krew na rękach.
Milczeli przez dłuższą chwilę, każde pogrążone we własnych myślach.
- Ile czasu chorujesz? – Eliz przerwała ciszę.
- Na co?
- Na schizofrenię albo jakąś inną psychozę. Nie wiem, co to ma być, ale zdrowy nie jesteś.
Arlen roześmiał się, wstał i dwa razy zaklaskał w dłonie. Usiadł.
- Brawo, zgadłaś – powiedział – Długo to trwa… może jakieś dziesięć lat. A od siedmiu miesięcy nie wychodziłem z mieszkania. Do łazienki też nie wchodziłem.
- Poczułam.
Uśmiechnął się lekko.
- Siostra do mnie wpada od czasu do czasu, dokarmia mnie, sprząta… Ale nie rozmawia, przychodzi i patrzy z litością. W końcu na co innego zasługuje taki świr jak ja…
- Dobrze widzieć, że masz kogoś z rodziny, braciszku.
- Przynajmniej wreszcie się mnie pozbędziesz. Cieszysz się?
- Wreszcie gadasz całkiem do rzeczy. Jednak nie jesteś aż tak bardzo świrnięty.
- Tak…
Spojrzał larwy much pełzające po jej ciele. Calliphora vomitoria. Przyjemnej uczty, pomyślał.


***

Zrobiło się późno, a oni zgłodnieli, więc postanowili wrócić do domu. Szli tą samą drogą, obok tej samej ulicy, jedyną różnicą było to, że teraz pędziły tam inne samochody, a pod wysokim budynkiem stały wozy straży pożarnej. Zatrzymali się.
Na dachu dojrzeli człowieka, który w tej samej chwili zeskoczył z dziesiątego piętra prosto na betonowy chodnik. Jakiś strażak chciał do niego podbiec i wszedł na jezdnię, żeby ominąć felernie zaparkowany samochód. Wpadł pod koła rozpędzonego czarnego audi. Rozległ się pisko opon hamującego pojazdu, łoskot ciała uderzającego o blachę i dźwięk klaksonu. Eliz zatoczyła się i zasłoniła oczy dłońmi. Arlen chwycił ją za nadgarstek i delikatnie pociągnął.
- Spadamy stąd – powiedział.
Gdy dotarli do mieszkania, Eliz opadła na kanapę i zaczęła się trząść.
- O co w tym wszystkim chodzi?
Arlen nie odpowiedział, bo sam niewiele rozumiał. Najpierw mieszkanie, teraz to… Źle się czuł. Eliz stwierdziła, że jutro wejdą na ten dach, żeby się rozejrzeć, a on nie zaprotestował, mimo że nie widział w tym celu.

***

Następnego ranka Eliz obudziła się z przerażającą świadomością nieuchronnie nadciągającej śmierci. Żeby zagłuszyć to przeczucie, poszła robić śniadanie.

***

Stali na dachu i rozmawiali. Tak jak myśleli, przy krawędzi nie było barierek ochronnych. Słońce głaskało ich twarze, Eliz zażartowała, a Arlen roześmiał się. Ogarnął go nieopisany spokój i poczucie bezpieczeństwa. Eliz podeszła do krawędzi dachu i lekko się wychyliła.
- Wysoko – powiedziała – Nie dziwię się, że ludzie spadają.
- Oni tylko uczą się latać.
Eliz odwróciła się przodem do niego. Pomachała, a on odmachał. Zrobiła krok do tyłu i zapominając, że nie ma skrzydeł, po prostu spadła w otchłań.
Arlen otworzył swoje czarne oczy. Dyszał ciężko, nadal będąc pewnym, że śni. Poderwał się z kanapy, a gdy znalazł w kuchni Eliz, ogarnęła go nieodparta ulga. Stała w zielonej sukience i smarowała chleb masłem.
- Nie możemy iść na ten dach – odezwał się.
Spojrzała na niego zaskoczona.
- A to dlaczego?
- Po prostu nie możemy.
Eliz oparła się o blat.
- Uważaj! – krzyknął.
Odepchnął ją na bok i w tym momencie z wiszącej szafki spadło pudełko z mikserem, które wylądowało tuż przy ich stopach. Oboje podskoczyli, gdy urządzenie rozbiło się na podłodze.
I jakby tego było mało, Arlen poczuł, że Eliz nie zasługuje na życie i że powinna była umrzeć. Wiedział, że to nieprawda, ale… Chwycił ją za ramiona.
- Co…?
Nie dokończyła. Za wszystko - za to, że ich matka zginęła przebita dębową gałęzią, że pojechał z nimi w góry, że siedział na tylnym siedzeniu i tylko patrzył... Przed oczami Arlena zatańczyły różnokolorowe plamy, twarz Eliz zniknęła w czarnej nicości, poczuł się jakby oderwany od własnego ciała. Jego świadomość zaczęła powoli zanikać.
- Eliz, ja…
Upadł na ziemię, a wszystko rozpłynęło w czarnej otchłani. Ten stan nie trwał jednak długo. Zobaczył, że dziewczyna przy nim klęczy i głaszcze go po włosach. Wstał.
- Nic mi nie będzie.
Natychmiast pożałował tych słów. Cały świat wokół niego zawirował, wszystko pokrył szary szron, a w jego sercu i umyśle pojawiła się pustka.

***

Stał na krawędzi dachu i cały drżał, bynajmniej nie z zimna. Teraz na pewno nie śnił. Powoli odzyskiwał świadomość i docierało do niego, gdzie się znajduje. Ogarnęło go obezwładniające przerażenie. Ze ściśniętym sercem wychylił się i spojrzał w dół. Zdawało mu się, że tam na dole widzi kupkę zielonych ubrań. I krew, dużo krwi. Eliz…
Cofnął się gwałtownie i objął rękami głowę. Uświadomił sobie, że chyba zabił człowieka. Gdzieś tam, z otchłani jego mrocznego umysłu wychyliła się długo skrywana miłość do ludzi i świata, a nienawiść do siebie samego. Zabił człowieka!
Zbiegł po schodach awaryjnych i pędem pobiegł do kamienicy Eliz. Wpadł na drzwi, a później je otworzył. Rozejrzał się po mieszkaniu, ale jej tam nie było. Zabił jedyną osobę, która go wysłuchała! Zabił osobę, na której zaczynało mu zależeć… W przypływie rozpaczy, chwycił leżący na blacie nóż i dźgnął się w ramię. Przewrócił się na ziemię i wbił ostrze głęboko w swoje udo. Ból trochę go otrzeźwił. Arlen wstał i wtoczył się do łazienki, zostawiając krwawe ślady na podłodze i ścianach.
Zabił Eliz, zabił swoją siostrę… Zatrzymał się przed lustrem. Spojrzał na swoje odbicie - szaleńcze oczy, oczy mordercy… Zacisnął pięść i uderzył w gładką taflę. Rozbite szkło poraniło mu dłoń. Pochylił się nad umywalką. Słyszał tylko swój świszczący oddech i serce, które łomotało tak, jakby chciało wyrwać się z klatki piersiowej. Otworzył szafkę i znalazł pudełko Relanium należące niegdyś do Eliz. Wrócił do kuchni. Krew ściekała leniwie po nogawce jego spodni. Wysypał tabletki na blat, nalał sobie szklankę wody i szybko połknął wszystkie. Nie w ten sposób chciał umierać…
Upadł na szare linoleum. Wszystko pogrążyło się w ciszy. Nie słyszał już bicia swojego serca ani przyśpieszonego oddechu. Nawet Ona milczała – kobieta, która powinna najgłośniej krzyczeć, mimo że umarła najszybciej. Słyszał jedynie miarowe kapanie krwi. Kap, kap, kap…

***

Klamka obróciła się z cichym szmerem, a drzwi stanęły otworem. Arlen miał wrażenie, że ktoś pochyla się nad nim, że widzi czyjeś nogi… Nie trwało to jednak długo, bo objęły go zimne i oślizłe macki śmierci.
„Poczułem podmuch powietrza wprawionego w ruch skrzydłem szaleństwa” - Charles Baudelaire
Odpowiedz
#2
Znowu o świrach... Znooowu.

Nie no. Oczywiście żartuję. Znowu całkiem dobre, moim zdaniem, studium przypadku. Wkręciłem się w klimat. Może trochę przesady z tym gnijącym ciałem, ale kto tam wie. Może i świrus jest w stanie widzieć robaki w herbacie. Muszę przyznać, że w tym opowiadaniu czuć szaleństwo. To Ci się udało, muszę przyznać. Stanowczo natomiast nie udał Ci się pierwszy fragment. No wiesz, do pierwszych gwiazdek. Tam, gdzie kolo wychodzi na słońce. Trochę to wszystko było tam jakieś takie sztuczne i nieco nadęte, jak z kiepskiego horroru klasy "C". To wydaje się takie trochę wymęczone na siłę. Dalej akcja się rozpędza i wychodzi jej to na dobre.

Wyłapałem takie zdanie:
Cytat:"Szła ulicą, miała spuszczone oczy i długie jasne włosy."
Jest jak najbardziej poprawne, ale dziwne. Długie włosy to tak jakby wartość trwała. Spuszczone oczy... no sama rozumiesz. Lepiej by w tym miejscu pasował ew. ich kolor albo inna trwała cecha.

Reasumując: Opowiadanie całkiem dobre (choć Krytycy i tak coś znajdą). Po dość słabym wstępie następuje kawał całkiem dobrego tekstu.

Pozdrawiam serdecznie.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#3
Gorzki, znowu bardzo się cieszę, że wpadłeś. Tyle radości sprawiają Twoje komentarze (niecałe 40 kilogramów) Big Grin
(29-12-2015, 19:16)gorzkiblotnica napisał(a): Znowu o świrach... Znooowu.
Przepraszam... Lubię pisać o świrach.

Cytat:Stanowczo natomiast nie udał Ci się pierwszy fragment. No wiesz, do pierwszych gwiazdek. Tam, gdzie kolo wychodzi na słońce. Trochę to wszystko było tam jakieś takie sztuczne i nieco nadęte, jak z kiepskiego horroru klasy "C". To wydaje się takie trochę wymęczone na siłę.
Powiem jedno: staroć. Żebyś widział, jak to wyglądało przed poprawkami. Wink
Cytat:Wyłapałem takie zdanie:
Cytat:"Szła ulicą, miała spuszczone oczy i długie jasne włosy."
Jest jak najbardziej poprawne, ale dziwne. Długie włosy to tak jakby wartość trwała. Spuszczone oczy... no sama rozumiesz. Lepiej by w tym miejscu pasował ew. ich kolor albo inna trwała cecha.
A ja lubię to zdanie, dlatego go nie zmieniałam. Jakoś pasuje do pokręconej całości. Może muszę przeczytać jeszcze raz Smile

Dziękuję bardzo za komentarz.
Również pozdrawiam.
„Poczułem podmuch powietrza wprawionego w ruch skrzydłem szaleństwa” - Charles Baudelaire
Odpowiedz
#4
Cytat: Zmusił swoje gnijące ciało do posłuszeństwa, nie pozwolił, by Ona przejęła nad nim kontrolę. Ostrożnie odsłonił oczy. Wszystko w porządku. Obejrzał swoje rany, nie było jednak tak źle, jak przypuszczał. Wyprostował się i zrobił pierwszy niepewny krok w stronę schodów. Zszedł po nich i znalazł się na ulicy. Pierwszy raz od siedmiu miesięcy opuścił swoje ciasne mieszkanie i to paradoksalnie, można powiedzieć, że wbrew swojej woli. Arlen miał przeczucie - przeczucie o wiele silniejsze niż zazwyczaj, przerażającą świadomość, że jeśli nie ucieknie teraz, na pewno stanie mu się krzywda. Co jak co, ale chciał umrzeć w bardziej widowiskowy sposób, a nie w swoim mieszkaniu!

Cytat:- To było dwa lata temu, akurat gdy skończyłam osiemnaście lat. Sama mnie wychowywała. Ojciec nas zostawił, miałam wtedy siedem lat.
Opisuje dwa różne okresy w życiu, kiedy zmarła matka i kiedy ojciec ich zostawił i można się pogubić co było kiedy.

Znowu o rozkładzie. Masz Ty zdrowie dziewczyno do takich okropności Smile To w końcu ta Eliz była jego siostrą? Czy jej wcale nie było? No nie kumam.
Odpowiedz
#5
Cześć, Czarownico Big Grin Cieszę się, że wpadłaś.
(30-12-2015, 17:39)czarownica napisał(a): Znowu o rozkładzie. Masz Ty zdrowie dziewczyno do takich okropności Smile

Nie, wcale nie mam zdrowia Tongue

Cytat: To w końcu ta Eliz była jego siostrą? Czy jej wcale nie było? No nie kumam.

Również nie kumam. Miałam nadzieję, że ktoś mnie oświeci - halo, o czym w ogóle jest to opowiadanie? Napisałam je tak dawno, że teraz nie pamiętam, jaki był zamiar, tematyka i wreszcie - kim była Eliz. Może siostrą, która zginęła w wypadku? A może powiesiła się w mieszkaniu bohatera? No nie wiem, serio.
„Poczułem podmuch powietrza wprawionego w ruch skrzydłem szaleństwa” - Charles Baudelaire
Odpowiedz
#6
Dzień dobry Smile.

Primo, podziwiam umiejętność plastycznego opisywania paskudności. Tak jak napisałem apropo Twojego poprzedniego tekstu, degeneracja bohatera pachnie Cronenbergiem, a żeby poszukać nowszych odniesień, to chociażby rodriguezową częścią Grindhouse. W takich klimatach gustuję dość mocno, więc jest to plus.

Secundo, również podziwiam fakt, że na bardzo ograniczonej przestrzeni stworzyłaś ciekawych bohaterów. Sam nie jestem do końca pewny jak interpretować Eliz (swoją drogą ciekawi mnie dobór imion w Twoich pracach), jednak polubiłem ten niecodzienny tandem.

Tertio, fabuła. Dużo miejsca do interpretacji zawszę poczytuję za zaletę. Sam temat choroby psychicznej wymaga większej dawki chaosu, Tobie udało się sprawnie na nim zapanować, czytaj "jest to zagmatwane jak nie wiem co, ale nie tak jak Mulholland Drive". Zgadzam się z gorzkim, że rekwizyty pokroju robaków w herbacie lekko trącą tandetą kina klasy Ć, ale urok swój to ma.

Coraz mocniej zaczynam rozumieć obecność cytatu z Baudelaire'a w sygnaturze Smile. Zaryzykuję stwierdzenie, że Twoim ulubionym filmem jest "W paszczy szaleństwa". Mam rację?

Ogólnie tekst oceniłbym na 8,5/10.

Pozdrawiam.
Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubańczykom! Just call me F.
Odpowiedz
#7
Cytat:- Owszem, mam zwyczajną nerwicę lękową. Codziennie, gdy zasypiam, ogarnia mnie wrażenie, że już się nie obudzę. Miewam też ataki paniki i boję się ciemności. Wielu rzeczy się boję. Innymi słowy, jestem całkiem przeciętną obywatelką...
Spodobało mi się.

...ale zaimki dają do wiwatu. Nawet nie chciało mi się wypunktowywać, tyle tego jest... jak robaki... w herbacie, na dłoniach, wszędzie.

Tekst dobry. Szkoda. Mógłby być jeszcze lepszy.
Odpowiedz
#8
Fiteł, dziękuję za niezwykle budujący komentarz Big Grin.

(20-01-2016, 14:31)Fiteł napisał(a): Zaryzykuję stwierdzenie, że Twoim ulubionym filmem jest "W paszczy szaleństwa". Mam rację?
Nawet blisko. "Donnie Darko", "American Psycho" i "Zostań" z 2005 roku (ten wielbię ponad wszystko).

Szczepanie, proszę wybaczyć zaimki. Powyższy tekst jest trzecim przeze mnie napisanym, stąd wszelkiego rodzaju błędy. Mam nadzieję, że teraz radzę sobie trochę lepiej. Nie chcę go poprawiać, wolę zająć się czymś innym, czymś nowym, czymkolwiek...

Miło, że się spodobało. Dziękuję za poświęcony czas.
Z uśmiechem pozdrawiam.
„Poczułem podmuch powietrza wprawionego w ruch skrzydłem szaleństwa” - Charles Baudelaire
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości