Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Nasza złota polska jesień
#1
- No i co? - usłyszałem, siadając w fotelu. No tak. Ledwie wszedłem do domu. Ledwie zdążyłem zdjąć buty i wypić szklankę soku. Westchnąłem i zapaliłem papierosa. Paczkę niedbale rzuciłem na stolik. Przymknąłem oczy i zaciągnąłem się głęboko. Wypuszczając powoli dym nosem, otworzyłem powieki i spojrzałem na nią. Siedziała na kanapie. Długie, czarne włosy opadały łagodną falą na kolana. Była ubrana w niebieską sukienkę, zwiewną jak ona sama. Prześlizgnąłem się wzrokiem po drobnych ramionach i zatrzymałem na smukłych, alabastrowych dłoniach splecionych na podołku.
- No i nic, wróciłem - odparłem, nie patrząc jej w oczy. Jeszcze nie teraz, nie byłem gotów. - Miałem ciężki dzień w pracy. Do tego miasto strasznie zakorkowane, rozwalili pół Kwiatowej. Umęczyłem się w autobusie.
- Zrobię ci obiad - powiedziała, podnosząc się z kanapy.

W czasie, gdy obierała ziemniaki, skrobałem marchewkę. Przez małe okno wdzierały się resztki październikowego słońca i hałaśliwe odgłosy ulicy.
- Dlaczego jeszcze ze mną jesteś? - zapytałem w pewnym momencie i skupiłem się na marchewce.
- Przecież mnie kochasz - powiedziała, jakby to tłumaczyło wszystko. - Kochasz mnie bardziej niż samego siebie, prawda?
- Tak, to prawda - odpowiedziałem. - Sam nie wiem, skąd to się bierze.
- Jesteś okrutny.
- Okrutny? A niby za co mam cię kochać? Za to, że zrujnowałaś mi życie?
- Za to, że już tyle lat z tobą jestem - wzruszyła ramionami i wróciła do obierania ziemniaków. Też wzruszyłem ramionami i już się nie odezwałem.
Na obiad była pomidorowa z wczoraj, schabowy, marchewka z groszkiem i mizeria. Nawet mi smakowało. Jadłem w milczeniu. Włączyłem telewizor, żeby wypełnić czymś ciszę. Akurat nadawali wiadomości.
- Juliusz Swarzędzki, udziałowiec spółki Złota Jesień Polska S.A. wygrał wybory na prezydenta miasta - mówił spiker lokalnej stacji. - Tuż po ogłoszeniu wyników, jego konkurent, Maciej Piżmo, zapowiedział, że jutro wniesie do prokuratury zawiadomienie o przestępstwie. Zdaniem pana Piżmo, Juliusz Swarzędzki winny jest brania łapówek oraz fałszowania dokumentów o zatrudnieniu w celu uzyskania zwolnienia od podatku i opłat za ubezpieczenie społeczne swoich pracowników. Oto jak nowy prezydent miasta skwitował te słowa - przed kamerą pojawił się teraz tłusty jegomość o nalanej twarzy.
- To bezzasadne pomówienia - wychrypiał do mikrofonu. Brzmiał, jakby palił z pięć paczek dziennie. - Pan Piżmo nie ma żadnych dowodów na poparcie swoich wyssanych z palca banialuków. Jako nowy prezydent miasta zamierzam też oczywiście walczyć ze wszystkimi, którzy takie pomówienia będą wobec mnie stosować!
Tak, jasne... Stosować pomówienia. Ja na niego nie głosowałem, usprawiedliwiłem się.
- Nie, ty nie. Ale wielu tak - odezwała się nagle. No tak, znowu czyta w moich myślach.
- Nienawidzę cię - wycedziłem przez zęby. Wstałem gwałtownie od stołu, dopiłem sok i zacząłem się ubierać. Wyszedłem, trzaskając drzwiami. Oczywiście poszła ze mną. Nigdy mnie nie opuszczała. Zawsze była.
W knajpie usiadła naprzeciwko mnie. Nie zamówiłem jej piwa.
- No i co? - zapytała. Znowu. Często zadawała mi to pytanie. - Ile jeszcze będziesz uciekał, co? Głuptasku ty mój, kiedy wreszcie pogodzisz się z faktem, że jesteśmy sobie przeznaczeni? Że nic nas nie rozłączy?
Bez słowa sączyłem browar. W knajpie nie było zbyt wielu osób. Przy stoliku pod oknem jakaś zajęta sobą para nie zwracała uwagi na cały świat; na drugim końcu sali, przy barze, siedział facet w garniturze i pił wymyślnego drinka z parasolką. No i my. Spojrzałem na moją towarzyszkę.
- Nie wiem, ile jeszcze, Mała. Nie wiem. Dopóki się nie przekonam, że istniejesz naprawdę.
Roześmiała się. Głośno. Aż barman popatrzył na nas dziwnie.
- Dopóki się nie przekonasz? - powtórzyła, przechylając głowę na bok, całkiem jak ptak. - Nie wierzysz we mnie?
- Nie wiem. Chyba nie do końca.
- Ale kochasz mnie?
- Kocham. Jak mógłbym nie kochać? I nienawidzę. Jak mógłbym nie nienawidzić?
Upiłem trochę piwa i zapaliłem. Chwilę milczała.
- Tak po ludzku, zwyczajnie - powiedziała w końcu. - Mógłbyś. Mógłbyś nie kochać i nie nienawidzić. Po ludzku.
- Co by było wtedy?
- Nie wiem. Byłbyś pośrodku. Może przestałabym istnieć? Może po prostu zapomniałbyś o mnie?
- Doktor Wyżyński mówił, że do tego powinienem dążyć.
- Doktor Wyżyński to skończony idiota i dobrze o tym wiesz! - uniosła się. - Gada bzdury, lekarz od siedmiu boleści. A może ty go sobie wymyśliłeś? Może on siedzi tylko w twojej chorej główce, co?
Nie odpowiedziałem. Może. I co z tego? Mówi co mówi, nie?
- On mówi o tobie to samo - wzruszyłem ramionami. - Że nie ma cię już.
Zerwała się z miejsca. Złapała mnie za ramiona i zaczęła szarpać. Przewróciła przy tym kufel, zawartość polała się na podłogę.
- Nie ma racji! Słyszysz?! Nie ma racji! Jakbym istniała tylko w twojej biednej głowie, to nie rozmawiałabym teraz z tobą! Kto ci obiady robi? Kto kanapki do pracy? - Kufel stoczył się ze stolika i rozbił z głośnym brzdękiem. Opamiętała się. Prychnęła gniewnie i wybiegła z baru.
Siedziałem bez ruchu. Po chwili pojawił się barman z mopem.
- Przepraszam, wypadek - powiedziałem i wstałem. - Ile się należy?
- Siedem pięćdziesiąt - odparł, patrząc na mnie podejrzliwie i zabierając się do sprzątania podłogi. Położyłem na stoliku dychę.
- Reszty nie trzeba. Jeszcze raz przepraszam.
Odburknął coś w odpowiedzi. Wyszedłem. Na zewnątrz było chłodno i wietrznie. Postawiłem kołnierz i ruszyłem w stronę domu. Znalazłem ją na przystanku za rogiem. Siedziała w tej swojej niebieskiej sukience i marzła.
- Chodź. Dam ci płaszcz - powiedziałem i otuliłem ją. Był o wiele za duży. Wsunęła ręce w rękawy. - Wiesz, że nie lubię, kiedy jest ci przykro.
- Wiem - powiedziała. - Wiem. Już dobrze. Nie jest mi przykro. Tylko czasem tracę nad sobą kontrolę. Mam tak od wypadku, przecież wiesz.
- Wiem, Mała. Ja też czasem tracę nad sobą kontrolę. Wszyscy tracimy - odparłem melancholijnie. Nadstawiłem dla niej ramię i ruszyliśmy do domu. Po chwili się rozpadało. Październik. Złota polska jesień. A pojutrze już listopad. Czas zadumy i wspominania zmarłych. Przyspieszyłem kroku, przemoczona koszula zaczęła lepić się do ciała i było mi zimno. Nie wiedzieć czemu w oczach pojawiły mi się nagle łzy. Nie starałem się ich powstrzymać. Ludzie oglądali się za nami. Poły przewieszonego przez moje ramię płaszcza smutno powiewały na wietrze, a niebo płakało razem ze mną.

Leeds, 26.06.2010
You'll never shine
Until you find your moon
To bring your wolf to a howl.
--- Saul Williams
Odpowiedz
#2
Bardzo ciekawe. Nie jestem pewien czy zrozumiałemSmile Ona nie żyje i występuje w roli jego wyrzutów sumienia? A może taki był Twój zamysł, by wprowadzić czytelnika w zadumę nad istotą tej postaci...
Lubię światy, które kreujesz. Brutalne, ponure, wiecznie deszczowe rzeczywistości. Czytam i za każdym razem wiem, że to wcale nie jest fikcja, że gdzieś, może tuż obok nas, może w nas samych, kryje się ten mrok, smutek i męczące sumienie. Jak zwykle jestem pełen podziwu dla Twojej prozy, prozy życiaSmile


"Ludzie oglądali się nami." tylko to mnie w oczy ukłułoSmile
Nie robię wyjątków. Czarny, niebieski, pomarańczowy, czy nawet zielony jak zajdzie potrzeba.
Odpowiedz
#3
Zanim się wypowiem, Met, poczekam na inne komentarze. Jestem ciekaw czy przekaz jest jasny. Być może to opko jest zbyt niedopowiedziane.

Co do światów. Ja ich nie kreuję, ja po prostu obserwuję, co się dzieje wokół mnie Smile

Chochlik zredagowany, dzięki.

-rr-

P.S.
Metatron napisał(a):wiecznie deszczowe rzeczywistości.

Faktycznie, nie zwróciłem uwagi, że w moich opowiadaniach ciągle pada.
You'll never shine
Until you find your moon
To bring your wolf to a howl.
--- Saul Williams
Odpowiedz
#4
Takie to smutne, nie pasujące do wakacyjnej rzeczywistości.
Wydaje się oczywiste, że Ona to sumienie głównego bohatera. Kocha ją, a zarazem nienawidzi (swoją droga niezła schizofremia), jest zawsze przy nim, czyta mu w myślach.
Intrygujący tytuł, złota polska jesień, a tymczasem w wykreowanym przez Ciebie świecie cały czas jest deszczowo i ponuro. I jeszcze ten prezydent... Ogółem kawał dobrej literatury Smile
Borek- istota człekopodobna, ze skłonnościami do nałogów. Nie myśląca, nie czująca, konsumująca. Pragmatyk, darwinista społeczny. Politycznie: monarchista. Z zawodu: przynieś, podaj, pozamiataj w odlewni stali, oraz grafoman do wynajęcia, tłumacz mang.
Odpowiedz
#5
Hmmm. Zacznę od pierwszego wrażenia. Zaczynając czytać miałam odczucie, że opisywany jest zwykły powrót do domu. Podkreślam miałam, gdy doszłam do porównania kobiety ze zwiewną suknią. tu zaczęłam się zastanawiać. Zwiewny materiał jest lekki, łatwo unoszący się na wietrze. Zwiewna osoba zaś delikatna, wydająca się być niemalże nierealna - jak duch czy zjawa. Dalej zainteresował mnie przymiotnik "alabastrowy" w stosunku do dłoni czyli jasny, gładki tworzący kontrast z czarnym kolorem włosów. Przypadek? Jeśli tak, uznałam to za dziwny zbieg okoliczności łącząc to z pierwsza uwagą ze zwiewnością. Kolejny fragment, który przykuł moja uwagę to wzmianka o czytaniu w myślach. Wcześniej nie ma aluzji, że jest to świat odbiegający od tego w którym żyjemy my, a nawet więcej. Wiadomości raczej utwierdzają w przekonaniu, że jest to nasza rzeczywistość, bo czy nie to właśnie oglądamy w telewizji?
W pubie ciekawe jest zachowanie obu postaci. On nie zamawia dla niej piwa. Ona śmieje się przyciągając tym samym dziwne spojrzenie barmana. Rozmowa o doktorze. Szamotanina. Ta część przynosi kolejne odpowiedzi.
Wydarzył się wypadek. Kobieta nie żyje, o on nie może sobie z tym poradzić. Zachowuje się jak ktoś w głębokiej depresji, w tej początkowej fazie, jeszcze przed oswajaniem. Dodatkowo mamy listopad, święto zmarłych. Kolejna aluzja?
I zakończenie. Niebo płacze wraz z nim. Płaszcz samotnie powiewa na wietrze.
Kobieta istnieje tylko w jego wyobraźni, on sam nie może pogodzić się z jej odejściem. A może po prostu tego nie chce? Przecież ją kocha. Kocha i nienawidzi. Uczucia skrajne, ale w tym przypadku zrozumiałe. Mężczyzna żyje, tylko sam nie wiem w jakim świecie. Nie wie już co jest prawdziwe, a co nie. Kobieta czy lekarz psychiatra? Każda z tych postaci reprezentuje inną rzeczywistość... Ale to tylko moje odczucia. Mam nadzieję, że nie dopuściłam się zbytniej nadinterpretacji.

Muszę przyznać, że bardzo mi się podobało.
Rezygnuję z udzielania się na forum.
Wszystkim, którzy na to zasługują, wielkie dzięki za poświęcony czas i uwagę.
Odpowiedz
#6
Czytałam z zaciekawieniem. I tu Met ma rację, jeśli chodzi o "deszczowe światy" Chyba każdy z nas ma takie charakterystyczne elementy, nieświadomie wplatane w słowa wizytówki. Ja mam trochę inną wizję bohaterki... Jedno wydaje mi się pewne, nie jest istotą z krwi i kości. To chyba coś w rodzaju uosobienia duszy szaleńca? Wytwór psychozy? Dlatego tak jej nienawidzi, a jednocześnie kocha, wszak nie można nie kochać cząstki nas samych. Za moją wizją przemawia opis dziewczyny i fakt, że kelner patrzył dość krzywo na bohatera. Ale cóż, ilu czytelników tyle interpretacji.
Pozdrawiam serdecznie, Kaprys
Odpowiedz
#7
(27-06-2010, 10:03)kaprys_losu napisał(a): Ale cóż, ilu czytelników tyle interpretacji.
Dokadnie - i dlatego każda będzie słuszna, bo Wasza. To, co autor miał na myśli, nie jest aż tak ważne, dopóki czytelnik odnajduje coś dla siebie w danym utworze - i mówię teraz ogólnie, nie tylko o powyższym kawałku Smile

Nota bene - Kali, Twoja interpretacja to strzał w dyszkę, dokładnie wyłapałaś wszystkie subtelne podpowiedzi. Aczkolwiek muszę powiedzieć, że ten o zwiewności i alabastrowych dłoniach nie był zamyślony - tak się napisało Smile
You'll never shine
Until you find your moon
To bring your wolf to a howl.
--- Saul Williams
Odpowiedz
#8
(26-06-2010, 23:42)rootsrat napisał(a): Była ubrana w niebieską sukienkę, zwiewną, jak ona sama.

Może nie zrobiłeś tego specjalnie, ale ta zwiewność w stosunku do osoby nie daje mi spokoju... Zwiewny materiał, mgła - zgoda. Ale osoba? Tu mi coś zgrzyta ...
Rezygnuję z udzielania się na forum.
Wszystkim, którzy na to zasługują, wielkie dzięki za poświęcony czas i uwagę.
Odpowiedz
#9
Zwiewna osoba, hmm, no taka ulotna, ledwo-materialna, lekka, wygląda jakby cały czas unosiła się 10cm ponad ziemią... To określenie faktycznie może bardziej nadaje się do prozy poetyckiej, ale raczej je zostawię.

P.S. Znam kilka "zwiewnych" kobiet Smile
You'll never shine
Until you find your moon
To bring your wolf to a howl.
--- Saul Williams
Odpowiedz
#10
Wiem, rozumiem to. Po prostu tłumaczę dlaczego mnie to zainteresowało. To pierwsza rzecz w tekście na którą zwróciłam uwagę w Twoim tekście.
Rezygnuję z udzielania się na forum.
Wszystkim, którzy na to zasługują, wielkie dzięki za poświęcony czas i uwagę.
Odpowiedz
#11
Skoro w ShoutBoxie pojawiła się już tak dyskretna reklama tego tekstu Cool , to pozwalam sobie tu zajrzeć. Wink
No to sru.



W szczególe (poza uwagami technicznymi, również najzupełniej luźne refleksje, które nasunęły się podczas lektury):
  • - Tak, to prawda - odpowiedziałem. - Sam nie wiem, skąd to się bierze.
    - Jesteś okrutny.
    – jeden z moich wykładowców mawiał, że niewiedza, skąd się bierze przywiązanie do drugiej połówki, jest bardzo wskazana. Bo dopiero kiedy człowiek może jasno określić, że kocha kogoś za to i za to, trzeba zacząć się niepokoić.
  • Na obiad była pomidorowa z wczoraj, schabowy, marchewka z groszkiem i mizeria. – elegancki obiadek;] Nie pamiętam już, kiedy zdarzyło mi się jeść tak uczciwy i solidny posiłek, a nie pizzę z mrożonki czy naprędce zrobiony kotlet z frytkami – również z mrożonki. Rolleyes Nasz bohater żyje sobie jak pączuś w masełku, z tego co widzę;>
  • W knajpie usiadła na przeciwko mnie. – łącznie.
  • Zerwała się z miejsca i podbiegła do mnie. – gdzie ona siedziała, skoro aż musiała do niego „podbiec”? Wydaje mi się, że jeśli siedzieli przy jednym stoliku, to nie bardzo mogła nawet wziąć rozpęd, a ten „podbieg” musiałby ograniczyć się do jednego-dwóch kroków. W takim przypadku można by to zastąpić jakimś innym czasownikiem, wyrażającym coś w rodzaju „przypadła”, z wyłączeniem elementu biegu. Wink
  • Przewróciła przy tym kufel, zawartość polała sie na podłogę.


Ogólnie:

Ładnie. Chodzi mi tu o różne znaczenia tego słowa: po pierwsze, o dopracowanie techniczne – poza dwoma potknięciami, wszystko jest zapięte na ostatni guzik i widać, że tekst nie został wrzucony bez korekty. Za to ogromny plus. Ale ładnie też ze względu na treść: melancholijny klimat, odkrywająca się stopniowo przed czytelnikiem tożsamość kobiety – wszystko bardzo udatnie skomponowane. Takie w sam raz na krótki tekścik. Bo gdyby był dłuższy, zacząłby najzwyczajniej nudzić. Ale tutaj jest w sam raz. Smile


Jeszcze co do tej zwiewności kobiety - wydaje mi się, że nie ma tu powodów do niepokoju. Sugeruje to właśnie tę lekkość, delikatność, jednocześnie - jeśli ktoś już ma całościowy ogląd na tekst - może przywodzić skojarzenie z duchem. Świetnie pasuje. Nie zgodzę się, żeby określenie kogoś zwiewnym było stosowne do prozy poetyckiej, a to normalnej już nie. Wink
~~~ Na emeryturze było nudno ~~~
Wróciłem więc. Tak trochę.
Odpowiedz
#12
Nae, dzięki za analizę tekstu. Błędy poprawiłem, masz rację z tym podbieganiem... No, chyba że to dłuuugi stół biesiadny Wink Co do jedzenia - schabowe są naprawdę takim rarytasem teraz? Pytam bo, a) nie jadam mięsa, b) nie mieszkam w Polsce, więc nie wiem...

Pozdrawiam
-rr-

P.S.
Nae napisał(a):widać, że tekst nie został wrzucony bez korekty.
Teksty wrzucane bez choćby wstępnej, szczątkowej korekty to oznaka braku szacunku dla czytelnika, imho Smile
You'll never shine
Until you find your moon
To bring your wolf to a howl.
--- Saul Williams
Odpowiedz
#13
(28-06-2010, 07:06)rootsrat napisał(a): Co do jedzenia - schabowe są naprawdę takim rarytasem teraz? Pytam bo, a) nie jadam mięsa, b) nie mieszkam w Polsce, więc nie wiem...
No wiesz: zupka (co z tego, że wczorajsza? przecież nikt nie robi zupy na jeden dzień Tongue ), drugie danie z mięskiem (ktoś to musiał wyklepać, przyprawić i opanierować Rolleyes ), warzywkami, suróweczka... Obiad niemal taki "świąteczny". Tongue

Cytat:P.S.
Nae napisał(a):widać, że tekst nie został wrzucony bez korekty.
Teksty wrzucane bez choćby wstępnej, szczątkowej korekty to oznaka braku szacunku dla czytelnika, imho Smile
Ja się z tym zgadzam, ale aż nazbyt często widuję w sieci teksty wrzucone na rympał, bez żadnych poprawek. Dodgy



I nie ma sprawy, cała przyjemność po mojej stronieWink
~~~ Na emeryturze było nudno ~~~
Wróciłem więc. Tak trochę.
Odpowiedz
#14
W zasadzie to chyba nie mam nic do dodania, jeśli chodzi o stronę czysto techniczną. Mogę jedynie napisać o odczuciach, jakie towarzyszyły mi po przeczytaniu tego tekstu. Przyznam szczerze, że lubię nostalgię, psychodeliczny wręcz smutek - a Twoje prace właśnie takie są. Mają w sobie coś z filmów noir, warszawskiej Pragi...
łączy je podobny klimat, lekko cierpki i brudny.
Myślę, że bardzo trudną rzeczą jest umiejętność kreowania świata w sposób naturalny tudzież realistyczny. Potrafisz sprawnie balansować między bielą a czernią i dobrze, bo między bielą a czernią jest cała paleta szarości - a takie właśnie jest życie. Kolejny raz czytam Twój tekst i kolejny raz czuję wyraźne wpływy Hłaski, Stachury. Fajnie, że Twój tekst nie narzuca czytelnikowi jednej interpretacji i że "zmusza" do refleksji.
Quod me non necaverit, certe confirmabit


Nie dajmy się zwariować. Nie mam doktoratu z filologii polskiej. Oceniam według własnego uznania...
wiersze, nigdy zaś Autora.
Odpowiedz
#15
Dzięki, Kasiu Smile Niedawno doszedłem do wniosku, ze ja chyba nie potrafię inaczej pisać. Przelewam na papier cały brud i mrok, który widzę dookoła - jestem jednak niepoprawnym optymistą, jeśli chodzi o nastawienie do życia. Moja mała ambiwalencja... Z drugiej strony wole w ten sposób niż vice versa Wink
You'll never shine
Until you find your moon
To bring your wolf to a howl.
--- Saul Williams
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości