Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Namysł; niedokończone opowiadanie
#1
Zamieszczam tutaj pewien tekst, którego nigdy nie dokończyłem i już chyba nie dokończę, bo jestem naprawdę beznadziejnym prozaikiem. Jednakże chciałbym poznać czyjąś opinię na temat tego fragmentu. Mile widziane także propozycje zakończenia.


Resztka wypalonego papierosa upadła bezładnie na stertę sobie podobnych istnień w poobijanej szklanej popielniczce. Wpatrywałem się w jego gasnący żar. Tak szybko przemijał. Niknął w nieprzeniknionej ciemności, która spowijała brudny pokój. Zachlapane ściany od miesięcy błagały o malowanie, albo choć większe porządki. Półki pokrywała gruba warstwa kurzu i śmieci. Zużyte chusteczki, poplamiony krwią ręcznik, paczki po papierosach i strzępy podartego papieru tworzyły obrzydliwą kompozycję godną wybitnego turpisty. Książki walały się po całym pokoju. Miałem ich bardzo dużo. Dostojewski, Kesey, Pasternak, Joyce, Poe, Puszkin, Milton, Wilde… długo by wymieniać autorów, których w życiu przeczytałem, ale to i tak nie ma sensu. Kiedyś myślałem, że będę mądrzejszym człowiekiem, jeśli poznam i zrozumiem najwybitniejszych pisarzy świata, ale i tak nie jestem. Człowiek rodzi się głupi i taki sam umiera. Cała wiedza to marność. Moje życie wcale nie stało się lepsze po tych lekturach. Co najwyżej zorientowałem się, że nie pierwszy popełniam swoje błędy i niczego nowego nie odkrywam… Teraz to nie miało najmniejszego znaczenia. Leżę w fotelu paląc kolejnego papierosa i zapijając jakimś tanim alkoholem z wyszczerbionej szklanki. Podobno nie tak miałem skończyć, przynajmniej nie tak wcześnie. A jednak postawiłem na swoim i skończyłem. O Boże! Jaki ja miałem być wybitny! Miałem mieć wszystko, wiedzę, karierę, kobiety… miałem być wielki! A w chwili próby postawiłem całego siebie na jedną kartę… damę kier. Och Zuzia… co byś ty powiedziała widząc mnie w takim stanie? Nawet sobie nie wyobrażam… ale ciebie nie ma, więc nie mam się czym przejmować. Kiedy jeszcze odczuwałem twą obecność byłem innym człowiekiem. Dawałaś mi siłę na przeżycie każdego dnia, napełniałaś mnie natchnieniem i pasją, choć tyle wycierpiałem z twojego powodu, a ty przeze mnie jeszcze więcej. Ale to nie ważne, nigdy nie miałem ci niczego za złe, zbyt wiele dla mnie znaczyłaś, żebym mógł się na ciebie gniewać. A teraz siedzę tu brudny, samotny, pijany… skończony. Wypalony. I wspominam cię. Wspominam nas. W mojej dłoni ciągle spoczywa twoje pogięte i wytarte zdjęcie. Patrzysz na mnie tymi swoimi ślicznymi oczyma. I co ty teraz o mnie myślisz? Zamieniłem twoje życie w piekło swoją nieudolnością i głupotą. Tak mi wstyd za siebie. I nie zdążyłem tego naprawić. Tak szybko odeszłaś. A wydaje mi się, jakbyśmy się dopiero poznali. Pamiętam tę chwilę jakby to było wczoraj, a upłynęło już tyle lat. Nieważne gdzie. Nieważne okoliczności. Nieważny czas. Liczyłaś się tylko ty. Kiedy pierwszy raz spojrzałaś na mnie zrozumiałem, że właśnie patrzę w najpiękniejsze oczy na świecie. Twoje śliczne, wielkie, lśniące, szaroniebieskie oczęta. Wiedziałem, że już nigdy nie zobaczę piękniejszych. O ich uroku stanowił zawarty weń smutek. Byłaś radosna i roześmiana, a i tak zdawała się gościć w nich jakaś melancholia. Twoje spojrzenie było takie głębokie, a zarazem takie łagodne. Wydawało mi się wtedy, że widzę anioła. Nigdy nie zapomnę tej chwili, kiedy dane mi było przytulić cię. Jeszcze dziś czuję na sobie ciepło twojego kruchego, drobnego ciała. Wydaje mi się, jakby na moim policzku wciąż leżały pasma twoich złotych włosów. Byłaś taka piękna i taka idealna. Marzyłem o takiej kobiecie. Zobaczyłem cię tamtego dnia pierwszy raz a miałem wrażenie, że znamy się od zawsze.

(…)
Mijały dni, miesiące, już rok prawie
upłynął od tej chwili, chwili pamiętnej
kiedyśmy pletli w uścisku spojrzeń
zieloności i błękity oczu zadziwionych
w mozaikę poronionych wspomnień…

Kiedy fioletowa tkanina otulającej twe ciało sukienki spoczęła na czerni mojej skórzanej kurtki poczułem, że moje nogi robią się miękkie jak z waty. Nigdy potem nie byłem już taki szczęśliwy. Właściwie do dziś nie rozumiem, dlaczego w ogóle zwróciłaś na mnie uwagę. Nie było we mnie niczego szczególnego. Zupełnie przeciętnej urody, chudy, wredny egoista i zimny cynik, już wtedy ostro nadużywał alkoholu. Nie byłem wiele wart, nadal nie jestem. Bądźmy szczerzy. Jestem nikim i tyle. Jednakże nasza znajomość zaczęła się nader pozytywnie. Prowadziliśmy długie rozmowy odkrywając siebie nawzajem. Ukochana moja… przy tobie starałem się zwalczyć swoje najgorsze wady. Przestałem być rasistą, zacząłem ćwiczyć na siłowni, stałem się wrażliwszy i czulszy wobec otaczających mnie ludzi. Dzięki tobie stawałem się lepszym człowiekiem. Ty z kolei zupełnie się przy mnie nie zmieniłaś, bo i czego ja miałbym cię nauczyć? Ty od zawsze byłaś dobra, szczera, uczuciowa, łagodna i oddana swoim bliskim. Do dziś nie rozumiem co cię do mnie przyciągnęło. Czyżby skusiła cię chęć poznania złego człowieka? Zakazany owoc? Nie wiem sam. Grunt, że dla ciebie chciałem być inny. Mijały dni, poznawaliśmy się coraz lepiej, byliśmy sobie coraz bliżsi. Zaczęłaś opowiadać mi o smutku, który gości w twym sercu z powodu pewnego mężczyzny. Byłaś taka zrozpaczona, a jednak wciąż bardzo go kochałaś. Było mi cię żal. Chciałem ci pomóc. Już wtedy kochałem cię nad życie, aczkolwiek nie zdawałem sobie sprawy z piekła, które zgotuje nam moje serce. Pewnej niedzielnej nocy opowiedziałaś mi swoją historię od początku do końca. Byłaś taka zrozpaczona. Kończąc opowieść niemal bezwładnie opadałaś wprost w moje ramiona płacząc cichutko. Nie mogłem ci pomóc. Nie umiałem. Po dłuższej chwili podniosłaś głowę i spojrzałaś mi w oczy. Poczułem straszliwe ukłucie w sercu. Tak bardzo cię kochałem.

(…)
Wypłakiwałaś mi smutki swe dawne
Tuliłem cię w serca popiele
Co złączyła rozpacz- podzieliła zieleń.


Odniosłem wtedy wrażenie, że czekałaś, aż wyznam ci miłość. Teraz wiem, że miałem rację. Czekałaś na moje wyznanie. Wydawało ci się, że fakt, iż tak długi czas słucham o twoich smutkach czyni ze mnie dobrego partnera. Ja jednak miałem świadomość, że taki nie jestem. Czułem, że zasługujesz na kogoś lepszego. Byłaś taka idealna. Tak bardzo cię pożądałem, a jednak sumienie nie pozwalały mi zgodzić się na związek z tobą. Nie mogłem dopuścić do tego, żebyś marnowała swoje życie przy kimś takim jak. Byłoby ci źle i smutno, nic byś nie miała z takiego żywota. Tamtej nocy mogłem podjąć tylko jedną decyzję. Opuścić cię. Wiem, że to było skrajnie okrutne, że cierpiałabyś z pewnością, ale nie mogłem postąpić inaczej. W końcu zapomniałabyś o mnie, wróciła do normalności, znalazła kogoś odpowiedniego. Długo zbierałem się na to posunięcie, cały czas tuląc cię do serca. Twoje żebra unosiły się pod moimi dłońmi w rytm głębokiego oddechu. Złote włosy otulały moje, wtedy już dosyć masywne ramiona. Chciałem zatrzymać czas na tej chwili. Aby już nigdy nie drgnął. Było mi żal, że kończy się najpiękniejszy okres mojego życia. Ostatecznie zdecydowałem się na posunięcie i zacząłem:
-Zuzia… zastanawiałem się nad twoją sytuacją. Strasznie mi przykro, ale nie umiem ci pomóc. Przepraszam cię.
-Nie mam ci tego za złe. Nikt inny nawet nie okazał zainteresowania moim cierpieniem, dziękuję ci za wszystko- odpowiedziała, po czym z powrotem ukryła twarz w moich ramionach.
-Tak myślę… co teraz będzie, jak to się potoczy? Tak strasznie mi ciebie żal. Musisz o nim zapomnieć, znaleźć kogoś innego, odpowiedniejszego. Na mnie też już czas. Nie pomogę ci w niczym, bo nie potrafię. Najlepiej będzie jeśli po prostu zniknę.
-Co!? Jakie „zniknę”!? O czym ty mówisz!?- uniosła się gwałtownie
-Zapomnij o mnie. Tak będzie najlepiej. Szczególnie dla ciebie.
Znowu podniosła na mnie swoje oczy. Myślę, że zawsze była świadoma ich siły przekonywania. W jednym momencie wypełniły się jakimś niewyobrażalnym cierpieniem. Były takie lśniące i wyglądały na większe niż kiedykolwiek wcześniej. Ich spojrzenie było takie błagalne i rozpaczliwe. Przez chwilę skojarzyła mi się nawet z kotem w butach ze „Shreka”.
-Zostań przy mnie, chociaż ty mnie nie opuszczaj.
-Zuzia, ja naprawdę nie jestem ci już do niczego potrzebny. Po prostu zapomnij i koniec.
-myślałam, że jesteś inny. Myślałam, że mnie zrozumiesz, że dasz mi trochę czasu. Tylko tyle mi potrzeba.- mówiła ze łzami w oczach. Chyba właśnie w tym momencie zrozumiała, że nie usłyszy ode mnie żadnego wyznania. Zaczęła więc inaczej:
-Myślałam, że zostaniemy przyjaciółmi. Na zawsze. Na dobre i złe
-Ze mnie żaden przyjaciel. Nie nadaję się do tej roli.
-Nadajesz. Jak nikt inny. Właśnie ty byłeś przy mnie cały czas. Chciałeś mi pomóc, słuchałeś mnie, siedziałeś ze mną, pocieszałeś gdy płakałam. Nie zostawiaj mnie. Błagam.
-Zuzia… przecież ty właściwie nic o mnie nie wiesz. Mówiłaś o wszystkim człowiekowi, który nie powiedział ci nic o sobie.
-Jeśli będziesz chciał, to sam będziesz mówił. Na tym polega zaufanie.- odparła
Przez całą rozmowę wpatrywała się we mnie swoim rozpaczliwie smutnym spojrzeniem. Było takie rozczulające, ale ja nie miałem wyboru. Musiałem być okrutny.
-Nie Zuzia. Po prostu pozwól mi odejść z twojego życia i tyle. Nie będzie aż tak bardzo bolało, wkrótce dojdziesz do wniosku, ze to żadna strata.
-Mogłam się domyślić, że tobie nie chodziło tylko o przyjaźń. Oczekiwałeś czegoś więcej- zawołała gniewnie.
-Ja niczego od ciebie nie oczekiwałem. Chciałem ci tylko pomóc.
-Więc zostań. Zrób to dla mnie. Powiedziała.
W tym momencie powinienem był bez słowa podnieść się, wsiąść na motocykl i odjechać czym prędzej w ucieczce przed poczuciem winy. Zbierałem się właśnie do tego posunięcia, gdy nagle jakaś piekielna siła kazała mi jeszcze raz spojrzeć jej w oczy. To był największy błąd mojego życia. Opuściłem wzrok na jej twarz. W jednej chwili straciłem całą swoją pewność siebie i zdecydowanie. Opadłem bezwładnie przyciskając ją mocniej do siebie. Nie miałem szans w starciu z jej przepięknymi szaroniebieskimi, melancholijnymi oczyma. Oboje byliśmy przegrani w tym momencie.
-Zostań.- Powiedziała, ocierając łzy z bladego policzka.
-Dobrze Zuziu. Zostaniemy przyjaciółmi.- moje usta wypowiadały to bez żadnego porozumienia z umysłem. Kierowało nimi serce, które chciało tylko jednego. Jej szczęścia. Nie miało świadomości, że swoim posunięciem tak okrutnie zrani dwa istnienia. Siedzieliśmy jeszcze chwilę w milczeniu, po czym odwiozłem ją do domu a sam wróciłem do siebie. Zaraz po wejściu do domu rzuciłem się na nie pościelone od rana łóżko. Nawałnica myśli rozrywała moją czaszkę. Co z nami będzie? Co ja najlepszego zrobiłem!? Jak z tego wyjdę? Pytałem sam siebie. Ta przyjaźń nie miała sensu. Miałem świadomość, że nie będę w stanie pogodzić jej z uczuciem. Po co ja jej to obiecywałem? O ja idiota! Bezwiednie sięgnąłem po leżącą na podłodze paczkę papierosów. Wypełnienie płuc siwym dymem w niczym mi nie pomogło. Nie działał na mnie też pomarańczowy żar płonącego tytoniu. Nic nie było w stanie oderwać moich myśli od głupstwa, jakie przed chwilą popełniłem. To wszystko beznadzieja. Nie mam wyboru. Muszę coś postanowić. Tylko co? Wiem! Jutro jak tylko ją spotkam powiem jej całą prawdę, przeproszę i zniknę jak postanowiłem. Lepiej późno niż wcale. To jedyne wyjście. Całą noc przeleżałem gapiąc się w sufit. Tak wyglądała moja pierwsza bezsenna noc. Nie spodziewałem się, że będę powtarzał ten scenariusz przez tyle miesięcy. Tak więc leżałem bezwładnie gapiąc się w sufit. Niezgaszony papieros wypalił sporą, czarną dziurę w pościeli. Obudziłem się nad ranem, miałem za sobą najwyżej godzinę snu. Dopiero teraz zrzuciłem z siebie skórzaną kurtkę, w której byłem wczoraj z Zuzią. Wciąż była mokra od jej łez i przeniknięta jej zapachem. Chciałbym, żeby na zawsze pozostał na niej ten ślad jej obecności. Wszedłem pod prysznic. Strumień zimnej wody uprzytomnił mnie trochę, ale oczywiście nie zmył ze mnie problemu. Uprzątnąwszy nieco mieszkanie wyszedłem, by choć na chwilę zapomnieć o swoim dylemacie w nawale codziennych obowiązków. Wieczorem znowu dosiadłem motocykla i pojechałem do Zuzi. Tym razem byłem gotów na poważną rozmowę. Przynajmniej tak mi się wydawało. Po chwili dotarłem w umówione miejsce. Ona już tam była. Wyglądała tak pięknie. Kiedy tylko zsiadłem z motoru podbiegła do mnie i zarzuciła mi ręce na szyję.
-Dziękuję ci, że zgodziłeś się zostać. Dziękuję za wszystko. Wczoraj po raz pierwszy od wielu miesięcy spałam spokojnie. Dziękuję, że jesteś przy mnie. Mój kochany…- po tych słowach pocałowała mnie w policzek i pociągnęła za rękę w kierunku ławki. Znowu odpadłem. Zbity z tropu zdołałem tylko wybełkotać parę słów:
-Yyy Zuzia… wiesz… ja też się cieszę, że jesteśmy przyjaciółmi. Nigdy nie miałem przyjaciela. I też chciałbym ci podziękować… za wszystko…-
Znowu kierowało mną niewiadomo co. I znowu przegrałem. Pierdoliłem w ten sposób całe swoje życie. To straszne. Człowiek mając wrażenie, że jest silny, nawet dając pokaz sile swojej woli, w chwili próby nagle traci całą pewność siebie, tym samym wyzbywając się stanowczości. Ale co mogłem zrobić w tej sytuacji? Już przegrałem. Nie było drugiego miejsca. Ukryłem więc uczucia za ścianą uśmiechu, porozmawialiśmy, pospacerowaliśmy i wrócili do domów. Kolejne dni wyglądały tak samo. Obowiązki, spotkania z Zuzią, bezsenność, gniew, żal, smutek. Emocje narastały we mnie z każdym dniem. Myślałem, że upust da im sztuka. Malowałem więc całe serie jej portretów, o czym ona oczywiście nie wiedziała. Co prawda mój talent artystyczny jest raczej nikły, ale ten jeden temat wyjątkowo łatwo mi szedł. Brałem na siebie coraz więcej obowiązków, byleby nie myśleć o niej choć przez chwilę. Powoli zaczynałem jej unikać. Oczywiście szybko się zorientowała, że coś jest nie tak, i że spędzam z nią coraz mniej czasu. Zaczęła zadawać niewygodnie pytania, na co ja reagowałem z dużą dozą agresji, która musiała przecież znaleźć gdzieś swój upust. Zaczęliśmy się kłócić, przestawałem być dla niej miły i wyrozumiały. Nie miałem już siły walczyć. Nigdy nie byłem dość silny, by ciągnąć swe przedsięwzięcia do końca. Vanitas vanitatum… i tak dalej. W końcu zaczęło ją ranić moje postępowanie, moja zimność i ignorancja.

(…)
O! Przebacz mi Panie
Bom zgrzeszył śmiertelnie
Swym cynizmem okrutnym
Zimnem kamiennego serca
O które obijała się miłość z głuchym echem…

Unikała mnie. Kiedy w końcu stanowczo postanowiłem przerwać tę bezsensowną maskaradę nie miałem już ku temu okazji. A nie mogłem zniknąć bez słowa. Jestem zbyt wielkim egoista, żeby narażać się na taką niepewność. Chciałem oczyścić się z win, przeprosić ją, by nie męczyło mnie sumienie. Czekałem więc cierpliwie na swoją ofiarę. W końcu, pewnego zimowego dnia udało mi się. Spotkaliśmy się w małej kawiarni z dala od centrum miasta. Serwowano tam moje ulubione latte. Zuzia z kolei nie pijała kawy, zamawiała więc gorącą czekoladę. Siedzieliśmy przez chwilę w milczeniu. Pomimo panującego na dworze siarczystego mrozu atmosfera była nad wyraz gorąca. Nie patrzyła mi w oczy. Wlepiała je w wirujący w rytm ruchów łyżeczki gęsty płyn w swej filiżance. Była tak skupiona na tym czekoladowym wirze, jakby widziała w nim przyszłość. Właściwie stanowiły one całkiem dobry obraz tego, co nastąpi. Jakby przestrzeń labiryntu. Chaotyczna i nieregularna dla znajdujących się wewnątrz, z zewnątrz zaś nabierała zgoła innego wyrazu, zadziwiającego przemyślnością całej konstrukcji tego „uporządkowanego chaosu”. Patrzyłem na nią jeszcze przez chwilę, po czym zacząłem:
-Zuzia…- powiedziałem. Na dźwięk imienia powoli i z gracją podniosła głowę. Cienkie pasma złotych włosów okalały jej śliczną, dziewczęcą twarz. O mały włos znowu odpadłem. Właściwie nie stało się tak tylko z jednego powodu. Było za późno na cokolwiek.
-Wiesz… ostatnio nie było zbyt miło między nami. Przepraszam, bo to moja wina. Ale niestety nie mogę tego naprawić. Zuzia… kocham cię i dlatego proszę. Daj mi odejść w spokoju. Zasługujesz na kogoś lepszego. Nie mogę być twoim przyjacielem w tej sytuacji. Wiem, że mogłem to zrobić wcześniej i byłoby mniej bolesne, ale ani razu nie zdobyłem się na wystarczającą odwagę. Wiem, że jestem żałosny. Jestem zerem. Skończonym egoistą. Nie chcę cię dalej ranić. Ty byłaś najważniejszą częścią mojego życia. Najlepszym co mnie spotkało. Wybacz mi proszę cię.

Przyjacielem miałem być
A nie byłem
Pomóc w trudach miałem ci
Przeszkodziłem
Ciepłem okryć serce ranne
A złamałem
Dać zapomnieć o złych ludziach
Złym się stałem

Nie odpowiedziała. Przez chwilę wlepiała we mnie szeroko otwarte oczy, jakby niedowierzała moim słowom. Zawiodła się na mnie w tym momencie. Po chwili dostrzegłem ogromne łzy spływające jej po policzkach. Wyciągnąłem chusteczkę i wytarłem je, po czym wstałem, zapłaciłem za napoje i wyszedłem z lokalu, rzucając jej tylko krótkie „Żegnaj”. Wsiadając na motocykl dostrzegłem jeszcze, że wyszła z kawiarni i stoi nieruchomo patrząc na mnie. Zimny wiatr bawił się jej włosami, zaplatając je wokół szyi i rzucając na twarz. Ani razu nie mrugnęła. Patrzyła spokojnie jak odchodzę.

(…)
Patrzyłaś spokojnie jak odchodzę
Nie chwytałaś mych dłoni
nie padałaś na twarz przede mną
dałaś się opuścić w spokoju…

Ryk silnika zdawał się niemal zagłuszać krzyczące we mnie uczucia. Jechałem na złamanie karku, jakieś 100 na godzinę. Chciałem uciec. Jak najszybciej. Jak najdalej. Gdziekolwiek. Nie mogłem dalej znosić smutku w jej oczach. Przecież w tym momencie byłem jego głównym sprawcą. Jak burza wpadłem do domu. Rzuciłem się czym prędzej na niepościelone łóżko. O moją czaszkę obijało się milion przeciwstawnych sobie myśli i mieszanych uczuć. Co ja najlepszego zrobiłem?! Czy na pewno nie mogłem tego lepiej rozegrać? Pozostawiłem ją samą sobie dla własnych egoistycznych zachcianek. Spokoju duszy. Chciałem uciec od problemu, którego nie umiałem rozwiązać. Gdybym się bardziej postarał pewnie by mi się udało...
Ciąg dalszy NIE nastąpi
Odpowiedz
#2
kontynuacja mogłaby wyglądać następująco: ponieważ nie zająknąłeś się ani słowem, dlaczego bohater nie chce się związać z Zuzią, w dalszej części historii - ale opowiedzianej np. 5 lub 10 lat później (taki przeskok czasowy do teraźniejszości) - wyjawiłbyś jego tajemnicę. A zatem, to co przeczytałem teraz, to byłoby tak naprawdę 5 lub 10 lat wcześniej. Zacznij pisać teraz nową historię, w teraźniejszości, gdzie wyjawiłbyś powody rozstania i pociągnął nowe wątki, np. są razem albo nie mogą jednak być razem, itp, itd.

Tekst czyta się dobrze (poza "odpadłem"). Nie wyjaśniasz jednak tej podstawowej kwestii - dlaczego bohater opowiadania nie chce lub nie może związać się z dziewczyną. OK.


Pozdrawiam.
G.A.S - Groteska, Absurd, Surrealizm.
Odpowiedz
#3
Skoro to fragment, którego nie masz zamiaru kończyć, to pewnie wskazywanie konkretnych błędów Ci nie zainteresuje, toteż nie będę ich wypisywał.
Dziwny masz styl, bo zdania tworzysz krótkie, a jednak przegadane. momentami przez tę krótkość brzmią ja wystrzeliwane z karabinu, zwłaszcza na początku. Mogłyby być nieco dłuższe, nie zaszkodziłoby. Teraz kwestia przegadywania - używasz wielu niepotrzebnych słów i często je powtarzasz. Głównie chodzi mi o zaimki. Słowa typu "mój/moje/swój/swoje" są tak naprawdę w większości przypadków niepotrzebne. Poza tym cała reszta powtórzeń, robisz ich sporo.
Tutaj już pewnie nie będziesz poprawiał, ale na przyszłość zwracam Toją uwagę na zapis komentarzy do dialogów. Zajrzyj do Kącika Literata i poczytaj sobie o tym, kiedy po myślniku wielka litera, kiedy przed myślnikiem kropka itd.
Jeszcze słówko o treści: choć styl wymaga poprawek, to udało Ci się zbudować klimat a bohater/narrator mimo tego, że trochę brnie w banały, jest całkiem przekonujący.
Zastanawiam się nad kwestią poruszoną przez Szacha, tj. powodem tego, że bohater chce się z Zuzią rozstać. Niby można było to jakoś wyjaśnić, ale wydaje mi się, że tekst pozbawiony tego, a skupiający się na samych uczuciach nie wspominając o ich przyczynie jest równie atrakcyjny i miły w odbiorze Wink
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości