Ocena wątku:
  • 2 głosów - średnia: 2.5
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Szept kamienia
#1
Część I

Stare Audi 80 koloru, który spod grubej warstwy kurzu dał się rozpoznać jako srebrny, jechało powoli przez centrum miasto. Jako że było grubo po piątej, Maciej Szklarz, właściciel owego samochodu, podobnie jak inni ludzie pracy, tłoczył się w korku chcąc wrócić wreszcie do domu. Jazda była mozolna i dłużej stał w miejscu, wąchając spaliny sąsiada niż był w ruchu. Mimo iż był lekko nerwowy z natury, na niekończący się sznur aut który miał przed sobą patrzył raczej z chłodną rezygnacją niż ze złością. Był już przyzwyczajony do takiego stanu rzeczy, bo praktycznie codziennie od ponad pięciu lat zmuszony był uczestniczyć w tym leniwym korowodzie.
Wreszcie po ponad piętnastu minutach jazdy z prędkością staruszki wracającej z wieczornej mszy, udało mu się wyrwać z centrum i teraz jechał brzydkimi acz luźnymi uliczkami peryferii miasta. Mijając stare, odrapane budynki, często byle jak osprejowane przez jakiegoś lokalnego “artystę” oraz zaśmiecone, szare chodniki, Maciej dostał lekkiej chandry. Sięgnął do schowka po papierosy by poprawić sobie nastrój soczystym nikotynowym buchem, jednak znalazł tylko puste pudełko. Cholera, ale mam szczęście, pomyślał smętnie.
Odkrycie że nie ma już papierosów jeszcze bardziej zasmuciło Macieja więc nie było rady, trzeba było wydać kolejne piętnaście złotych na dokarmienie raka. Przypomniało mu się że niedaleko znajduję się niewielki sklep samoobsługowy, postanowił więc że tam zrobi zakupy. Przed budynkiem sklepu znajdował się niewielki, prawie pusty parking na którym zaparkował. Wysiadł, trzasnął drzwiami mocniej niż chciał, przez co kawałki rdzy posypały się na spękany asfalt (ten rzęch niedługo się rozleci, muszę kupić wreszcie coś nowego, pomyślał) i ruszył w stronę jasno oświetlonego budynku. Sklep ten był tworem plasującym się gdzieś pomiędzy małym supermarketem a jedno osobowym sklepikiem. Automatyczne drzwi rozsunęły się bezgłośnie wpuszczając Macieja do środka. Światło jarzeniówek odbijające się od białych powierzchni ścian i podłogi było oślepiające, mimo iż na zewnątrz było jeszcze całkiem jasno. Z głośników sączyła się spokojna, kojąca muzyka mająca za zadanie wprawić klienta w błogi nastrój by ten chętniej wydawał swoje pieniądze. Naprzeciwko wejścia znajdowała się jedyna w sklepie kasa, przed którą stał drobny ogonek klientów dzierżących koszyki obładowane towarem wszelakim. Zaraz za nią, na ścianie wisiał cel i wszystko co się dla Macieja w tej chwili liczyło - półka z papierosami. Zamiast stanąć w kolejce, stwierdził że minie jeszcze trochę czasu zanim droga stanie przed nim otworem, postanowił więc w tym czasie przejść się po sklepie. Ruszył więc pierwszym korytarzem między długą półką wypełnioną produktami z jednej strony i szeroka na całą długość sklepu frontową szybą z drugiej.
Kiedy doszedł do działu z płatkami śniadaniowymi pełnej pudełek z kolorowymi, kreskówkowymi postaciami, znanymi mu z namolnych reklam telewizyjnych, usłyszał jakąś wrzawę dochodzącą z drugiej strony sklepu. Zaciekawiony uniósł głowę by lepiej słyszeć.
- Nie chcesz mojej kasy?! - krzyknął jakiś głos należący przypuszczalnie do młodego chłopaka.
- Nie. Wróć jak dorośniesz gówniarzu - odpowiedział stanowczo acz spokojnie sprzedawca.
- Ach tak... - odpowiedział gówniarz, który właśnie musiał zdać sobie sprawę że nic już nie wskóra, bo pożegnał krótko sprzedawce: - to chuj ci w dupę!! - i wybiegł ze sklepu tak prędko że drzwi automatyczne ledwo zdążyły się przed nim rozsunąć.
Klienci wraz ze sprzedawcą zaczęli głośno dyskutować o stanie dzisiejszej młodzieży a Maciej wrócił do oglądania płatków.

Tymczasem przed sklepem, młodzieniec kopnął z całej siły pobliski kosz zasypując chodnik śmieciami.
Co za pierdolony imbecyl, jak mógł mu nie sprzedać fajek! I to teraz, gdy tak bardzo ich potrzebował! Zasrany, stary pierdziel, jeszcze mu odpłacę, jeszcze mnie popamięta...
Wybuch nienawiści który ogarnął nastolatka, nie był jednak tak naprawdę spowodowany obywatelską postawą sprzedawcy. Wydarzenie to było zaledwie kroplą która przelała czarę goryczy kumulowanej przez cały, najgorszy w życiu chłopaka dzień.
Cała farsa zaczęła się od samego rana, gdy nastolatek otrzymał sms-a w którym jego dziewczyna bezceremonialnie oświadczyła że z nimi koniec. W dodatku bez żadnych wyjaśnień. Mimo iż samo to mogło doprowadzić człowieka do furii, nie był to bynajmniej koniec przykrych doświadczeń.
Po południu wybrał się do kumpla by obejrzeć mecz, przekonany że spotkanie ze znajomymi poprawi mu humor i pozwoli zapomnieć o porannym incydencie. I rzeczywiście, świetnie się bawił siedząc na zaśmieconej kawałkami czipsów wersalce, w pokoju wypełnionym dymem z papierosów, popijając chłodne piwo i wrzeszcząc z podniecenia podczas szczególnie udanego zagrania. Nastroju nie zepsuła mu nawet przegrana ulubionej drużyny. Jednak tuż po meczu wydarzyło się coś, co już definitywnie spaliło ten dzień. Jeden z kolegów który siedział na kanapie obok niego wyszedł w pewnej chwili do łazienki. Zaraz potem nastolatek poczuł wibracje w okolicy swojego uda a gdy spojrzał w dół, zobaczył telefon znajomego który musiał wysunąć się z kieszeni gdy tamten wstawał. Ekranik rozświetliło okienko zawiadomienia o otrzymaniu wiadomości tekstowej. Wiadomości od osoby, która zaledwie kilka godzin temu była jego dziewczyną. Wyrzuty sumienia które powstały by po przeczytaniu sms-a, zostały niemal natychmiast przytłumione przez palącą ciekawość. Czego może od niego chcieć ta wredna szmata?
Gdy po minucie właściciel telefonu wrócił z łazienki, zastał nastolatka z telefonem w ręku. Gdy podszedł bliżej, ten spojrzał na niego tak, jak gdyby zobaczył coś naprawdę obrzydliwego. A potem wszystko potoczyło się już bardzo szybko. Była wrzawa, bluzki i wyzwiska. Była szarpanina, która przerodziła się w bójkę. Ostatnim co pamięta zanim wybiegł wściekły z mieszkania, był obraz zakrwawionej twarzy przeciwnika, na której malowała się mieszanina strachu i zdumienia.
A potem wracał do domu, drżąc jak w amoku. Kiedy przechodził koło sklepu stwierdził że doskonale było by zapalić. Jednak nic z tego.
Stojąc tak na środku parkingu i przyglądając się z rosnącym gniewem szerokiej szybie sklepowej, w pewnym momencie nastolatkowi puściły wszelkie hamulce. Błyskawicznie sięgnął po szary kamień wielkości pięści, który akurat leżał nieopodal i niewiele myśląc, cisną nim z całej siły w szybę sklepu.
Pan Maciej który stał w tym momencie przed półką ze słodyczami i zastanawiał się na którego batona ma największą ochotę, usłyszał tylko huk rozbijanego szkła. A potem zapadł w ciemność.

***
Posterunkowy Maślak patrzył zrezygnowanym wzrokiem z nad góry papierowych stosów pokrywających starannie każdy centymetr starego, drewnianego biurka. Po drugiej stronie celulozowej hałdy, siedział wychudzony młody człowiek w czarnej bluzie z kapturem. Jego wygląd mógł wzbudzać litość: na jego umorusanej ziemią twarzy przecinało się kilka cienkich, krwawych zadrapań. Z jego czarnych włosów splątanych tak że nie pomógł by żaden szampon ani grzebień, wystawały drobne gałązki i kawałki liści. Błękitne oczy otoczone gęstą pajęczyną żyłek oraz ciemnogranatowe worki pod nimi, wyglądały tak okropnie, jak gdyby chłopak od kilku dni zamiast spać popalał jakieś świństwo.
- Kiedy w końcu mnie wypuścicie? - przerwał milczenie chłopak.
Policjant spojrzał na niego z politowaniem.
- Kiedy przyjedzie po pana rodzina. Swoją drogą, bardzo się o pana martwią, jeżeli to pana obchodzi.
- Co?! Tylko nie oni! Przecież jestem pełnoletni, nie muszą mnie odbierać jak jakiegoś bachora który zwinął batona ze sklepu!
- Panie Mikołaju - odpowiedział powoli Maślak, jak gdyby zwracał się do dziecka a nie kogoś pełnoletniego - za pana wybryki mógłbym, a właściwie nawet powinienem, przymknąć pana na czterdzieści osiem. Ma pan szczęście że znam się z pana siostrę bo inaczej już dawno siedział by pan w celi.
- Przecież nic takiego nie zrobiłem - bąknął Mikołaj.
- Nic? Myśleliśmy że masz wściekliznę! - odrzekł zirytowany policjant, zwracając się tym razem na “ty”. - Dopiero w czterech udało nam się ciebie opanować. I to ledwo.
Mikołaj zamyślił się przez chwilę. Może Posterunkowy Maślak jednak miał troszkę racji? W końcu, to rzeczywiście mogło wyglądać tak jak gdyby mu totalnie odbiło… To znaczy, nad wszystkim doskonale panował, jednak dla postronnego obserwatora jego zachowanie mogło wydawać się… nieco ekscentryczne. Miał jednak swoje powody.
- Miałem swoje powody - odpowiedział po chwili.
- Ach tak? Zamieniam się w słuch.
- Ale nie mogę panu powiedzieć jakie.
Policjant parsknął ironicznie, wstał z krzesła i oznajmił:
- Idę zadzwonić po twoją siostrę a ty masz tu spokojnie siedzieć dopóki nie wrócę. - Mikołaj spojrzał na niego wzrokiem zbitego psa, przez co policjant najwidoczniej trochę złagodniał, bo obiecał przynieść chłopakowi kawę.
Zrezygnowany Mikołaj niemal położył się na krześle. Na samą myśl o spotkaniu ze swoją rodziną, zwłaszcza w tych okolicznościach, robiło mu się niedobrze. Wszyscy, a zwłaszcza matka i starsza siostra, traktowali go bowiem jak gdyby był ciężko upośledzonym dzieckiem. A wszystko dlatego że od czasu do czasu zdarzało mu się słyszeć i widzieć rzeczy których nie ma. Mikołaj cierpiał bowiem, od czasów późnej podstawówki na lekką schizofrenię. Nie był bynajmniej jednym z tych bełkoczących dziwaków zamkniętych w swoim małym, szczelnie oddzielonym od rzeczywistości świecie. Co prawda, z początku ciężko mu było normalnie funkcjonować, bo przez cały czas musiał zachowywać szczególną uwagę by oddzielić to co prawdziwe od wytworów jego skrzywionego umysłu. Mógł oczywiście skorzystać z dorobku farmakologi, jednak bardzo szybko zrezygnował z prochów gdyż za bardzo go otępiały. I tak też pierwsze lata jego choroby upłynęły mu na upartej walce z własnymi zmysłami.
Wszystko zmieniło się pamiętnego sierpniowego dnia, gdy dwa lata temu wyjechali z rodziną nad morze.
Było gorące popołudnie. Rozgrzane do białości słońce pieściło świat bezlitosnymi promieniami wysysającymi z ludzi i zwierząt wszelką chęć życia. Mikołaj wracał właśnie z plaży. Szedł wzdłuż uliczki wypełnionej straganami pełnymi kolorowych bibelotów, które spoceni i zmęczeni sprzedawcy ukryci za dachami z parasolów próbowali opchnąć turystą. Pamiątki mało go jednak wtedy obchodziły, gdyż starał się z całych sił udawać że nie słyszy głosu. A konkretnie, wyimaginowanego, schizofrenicznego szeptu, który od kilku dni męczył go praktycznie nieustannie. Co prawda miewał już podobne dolegliwości, ba traktował je już jako zwyczajną, trochę co prawda irytujący ale znośną nie doskonałość ciała typy chrapanie czy duży i brzydki pieprzyk. Zwykle jednak po kilku godzinach halucynacje przechodziły.
Idąc tak, chcąc jak najszybciej dotrzeć do hotelu by skryć się przed przewiercającymi umysł promieniami słonecznymi, w pewnej chwili zauważył ze zdziwieniem że szepty znikły. Pojawiło się za to dziwne uczucie że ktoś go obserwuję. Mikołaj zatrzymał się i rozejrzał. W murze straganów biegnących wzdłuż ulicy znajdował się niewielki, nieosłonięty parasolem wyłom. Przestrzeń tą zajmował tani plastikowy stolik na którym leżał pionowo postawiony kartonik z napisem “jasnowidz” wykonanym zwykłym, czarnym markerem. Za nim zaś, na leżance leżała niska, korpulentna kobieta w sile wieku. Na jej pomarszczonej twarzy zatknięte były okrągłe okulary przeciwsłoneczne i była to jej jedyna ochrona przed palącym słońcem, które zdawało się nie robić na niej większego wrażenia. Mimo iż Mikołaj nie widział jej oczu, podświadomie wiedział że skryte za czarnymi tarczami źrenice skierowane są prosto na niego. W pewnym momencie staruszka przywołała go gestem. Nie wiedząc po co właściwie to robi, ruszył w jej kierunku.
- Przepowiedzieć ci przyszłość? - spytała głębokim kobiecy głosem o który nie można było podejrzewać osoby w jej wieku.
- Nie bardzo wierzę w takie rzeczy.
- I bardzo mądrze, nie wyrzucisz przynajmniej pieniędzy w błoto.
- Za dużo pani nie zarobi mówiąc takie rzeczy potencjalnym klientom.
Staruszka uśmiechnęła się łagodnie, lecz nic nie odpowiedziała. Zdjęła tylko swoje okulary i zaczęła uważnie przyglądać się chłopakowi. Miała głębokie czarne oczy a białka prawie żółte, upstrzone gdzie nie gdzie cienkimi naczynkami. Po chwili krępującego milczenia wreszcie się odezwała.
- Posiadasz dar, wielki dar a mimo to wydajesz się nie być z niego zadowolony…
- O czym też pani mówi?
- Nie domyślasz się? Zastanów się, co cię odróżnia od wszystkich innych?
To że jestem wariatem, pomyślał Mikołaj.
- Jeśli chcesz, mogę ci pomóc.Mogę uwolnić cię od daru, jeśli ten tobie ciąży - kontynuowała wróżka.
Chłopak pomyślał że najwyższa pora uciąć tą dziwną dyskusję. Od słońca zaczynało kręcić mu się w głowie.
- Nie ma takiej potrzeby, poradzę sobie. Do widzenia - pożegnał kobietę i odwrócił się by wreszcie wrócić do hotelu.
- Zaczekaj - zatrzymała go. W wyciągniętej w jego kierunku dłoni trzymała jakiś przedmiot. - Weź to.
Mikołaj, nie wiedząc właściwie dlaczego, miast zignorować staruszkę wziął przedmiot leżący na jej pomarszczonej dłoni. Był zimy. Była to mała kłódka koloru czarnego. Wyglądała na nową, jak gdyby wróżka dopiero co kupiła ją w sklepie.
- A niby po co mi kłódka? Jak coś co kosztuje dziesięć złotych mogło by rozwiązać moje problemy?
- Po prostu na razie ją zatrzymaj. Jeśli stwierdzisz że jej nie potrzebujesz, możesz ją przecież wyrzucić. Jeśli jednak… - wróżka tajemniczo się uśmiechnęła. - Jeśli zdecydujesz się ją zachować, wiec że kiedyś mogę cię odwiedzić i prosić o jakąś przysługę.
- A czego będziesz chciała? Jeśli mojej duszy, to obawiam się że nie nie jest wiele warta - odparł ironicznie.
- Nie, to tylko zwykła przysługa. Zresztą, na razie się tym nie przejmuj. Do zobaczenia.
- Do zobaczenia - odparł Mikołaj, mając nadzieję że już nigdy jej nie zobaczy.
Mimo iż nie uwierzył w ani jedno słowo tej starej dziwaczki, coś podpowiadało mu by nie wyrzucał kłódki.
Na drugi dzień obudził się z bardzo dziwnym uczuciem. Powoli wstał z łóżka próbując ustalić co jest nie tak. Wreszcie zdał sobie z tego sprawę. W pokoju panowała kompletna cisza. Szepty i halucynacje zniknęły. Spojrzał niepewnie na kłódkę, którą położył wczoraj na szafce nocnej.
Pierwszy raz odkąd tylko pamięta, przeżył cały dzień bez objawów schizofreni. Wieczorem tego samego dnia wyruszył na zapełnioną straganami drogę, by odszukać tajemniczą wróżkę. Mimo iż całą ulicę przeszedł dwa razy, nie udało mu się jej ponownie spotkać. Wyłom w dachu z parasoli zniknął. Co dziwniejsze, sprzedawczynie które swoje stragany miały nieopodal miejsca w którym jak Mikołaj pamiętał, znajdowało się stanowisko wróżki nie widziały nikogo pasującego do opisu chłopaka. Rozczarowany Mikołaj wrócił do hotelu.
Od tej pory praktycznie nigdy nie rozstawał się ze swoim błogosławionym darem, który zapewniał mu w miarę normalne życie. Jednak dziś po południu, przez swoją głupotę prawdo podobnie wszystko straciłem, pomyślał smętnie.
Z marazmu nie spodziewanie wyrwał go huk.
- No i gdzie mi to rzucasz, durniu?! - krzyknął poirytowany policjant który do tej pory ślęczał cichutko przy biurku, po drugiej stronie komisariatu. Nad nim stał jego kolego, wysoki barczysty blondyn ze złośliwym uśmiechem na twarzy.
- Siedziałeś taki skupiony przy tym stosie papierów, że nawet nie zauważyłeś kiedy wszedłem. Nie wiesz, że to nie zdrowe tak się przepracowywać?
- Komendanta mało obchodzi moje zdrowie. Mam dokończyć ten cholerny raport jeszcze dziś i tyle. - westchnął żałośnie. - A co to takiego? - Spytał, wskazując palcem na szary przedmiot opakowany w foliową torebkę, którym blond włosy policjant przed chwilą cisnął z hukiem na biurko.
- Narzędzie zbrodni. Jakiś smarkacz rozwalił tym sklepową szybę, trafiając przy okazji w głowę przypadkowego pechowca. Słyszałem że leży nieprzytomny w szpitalu?
- Kolejna ofiara wieku dojrzewania?
- Być może. W każdym razie, ten idiota najprawdopodobniej zostawił na kamieniu odciski. Jeśli już kiedyś coś przeskrobał to bardzo ułatwi nam to robotę. Idziesz na kawę? - zmienił nagle temat.
- Chętnie. Dość już mam tych pieprzonych papierów.
Policjanci wyszli i Mikołaj został sam na komisariacie.
Mógłbym teraz wyjść i pewnie nikt by mnie nie zatrzymał. Mogło by to co prawda pogorszyć moją sytuację ale lepsze to nisz jojczenie rodziny które mnie czeka. Ech, szkoda że nie mam na to jaj… gdzie jest ten cholerny policjant? Dość już mam tego czekania...
Znudzony chłopak zaczął wpatrywać się tępo na stosy papierów i przedmiotów leżące na biurku posterunkowego Maślaka. Ostatni raz porządek panował na nim chyba jeszcze w poprzednim stuleciu. Pod jednym z pogniecionych arkuszy Mikołaj dostrzegł kilka niewielkich chlebowych okruchów przy których szwendało się kilkadziesiąt czerwonych mrówek. W szufladach pewnie ma gniazdo szczurów, pomyślał. Przez chwilę kusiło go by to sprawdzić i już szykował się by wstać gdy usłyszał głos. Dochodził z poza sali i był zniekształcony więc nie udało mu się rozróżnić słów. Zastanawiając się czy to nie przypadkiem jego siostra rozmawiająca z Posterunkowym Maślakiem skierował wzrok w stronę drzwi. Nikt jednak nie przyszedł a głos ucichł. Chłopak szybko o tym zapomniał i ponownie pogrążył się w myślach.
- Pomocy - powiedział ktoś cicho.
Mikołaj wstał i rozejrzał się po komisariacie. Nikogo nie było.
- Jest tu ktoś? - spytał, jednak nikt mu nie odpowiedział. Świetnie, a tak miło było być normalnym, pomyślał. - Kurwa - podsumował cicho.
- Halo, czy ktoś mnie słyszy? Pomocy! - tym razem głos był na tyle wyraźny że Mikołaj z łatwością zlokalizował jego źródło. Dochodził z biurka policjanta który przed chwilą poszedł na kawę. Wstał ze swojego miejsca i powoli do niego podszedł. W przeciwieństwie do stanowiska posterunkowego Maślaka na biurku panował ład i porządek. Wszystkie papiery stały w starannie ułożonych ryzach, długopisy, ołówki i inne przyrządy biurowe miały swoje miejsce. Harmonię psuł jedynie spory czarny kamień w foliowej torebce pozostawiony byle jak na samym środku.
- Czy to jakiś żart? - spytał chłopak, mając nadzieję że tak jest w istocie i jednak nie ma halucynacji. Może gdzieś tu jest schowany mikrofon i ktoś po prostu robi sobie z niego żarty?
- Chwała Bogu, jednak ktoś mnie słyszy - w tonie głosu słychać było zauważalną ulgę.
- Kim jesteś? - spytał Mikołaj.
- Hmm, jak by to ująć… może najpierw się przedstawię. Nazywam się Maciej Szklarz i wygląda na to że zmieniłem się kamień.
A więc wszystko jasne. Zwariowałem, pomyślał Mikołaj.

C.D.N
Odpowiedz
#2
W początkowym fragmencie jest wiele powtórzeń, głównie słowo "był" w różnych formach. Myśli dawaj w cudzysłów.

Jest też wiele brakujących przecinków, dam pare przykładów:
Cytat:Stare Audi 80 [tu chyba też przecinek, ale nie wiem] koloru, który spod grubej warstwy kurzu dał się rozpoznać jako srebrny, jechało powoli przez centrum miasto. Jako [przecinek] że było grubo po piątej,

Cytat:dzisiejszej młodzieży a Maciej wrócił do oglądania płatków.
przed "a" przecinek.
Cytat:- Panie Mikołaju - odpowiedział powoli Maślak, jak gdyby zwracał się do dziecka a nie kogoś pełnoletniego
Tu teżWink.

Cytat:siostrę a ty masz tu spokojnie
Serio? Najbardziej podstawowa zasada... Dodgy

Teraz inne błędy...

Cytat:Ma pan szczęście że znam się z pana siostrę
siostrom

Cytat:Co prawda miewał już podobne dolegliwości, ba traktował je już jako zwyczajną, trochę co prawda irytujący ale znośną nie doskonałość ciała typy chrapanie czy duży i brzydki pieprzyk.
Za dużo "co prawda"...

Cytat:wiec że kiedyś mogę cię odwiedzić i prosić o jakąś przysługę.
Wiedz, a nie wiec, a po że idzie przecinek...

Cytat:nisz jojczenie rodziny
???

Cytat:czy to nie przypadkiem jego siostra rozmawiająca z Posterunkowym Maślakiem skierował
Posterunkowy z małej...

Dobra, po drodze widziałem jeszcze wiele błędów typu brak przecinka przed "że" i "a".

Fabuła jest całkiem ciekawa, ale czasami robi się trochę nudnawa. Jestem ciekawy jak to rozegrasz... Jest wiele błędów, ale mimo wszystko czekam na ciąg dalszy.

2/5 za "błędy z pierwszej klasy". Postaraj się poprawić i napisz to ciekawie.

Życzę weny!
Wiersze mam grafomańskie, a rymy jak psy bezpańskie.
Brudne i mętne, jakby z powalonej głowy wzięte.
Nie wkładam w nie wiele pracy, są głupie... jak pies bacyCool
Odpowiedz
#3
Wielu przecinków brakuje, musiałabym praktycznie wkleić tu cały tekst.
Cóż, Mikołaj wzbudził moją ciekawość i sympatię, jestem ciekawa jego dalszych przygód. Tylko zakończenie z tym kamieniem wygląda jak na razie nieco śmiesznie, choć oczywiście mogłoby się to jakoś ciekawie rozwinąć w dalszej części.
Opis powracającego z pracy Macieja jest nieco przydługi i zaopatrzony w zbyt wiele nieistotnych szczegółów. Zamiast opisywać otoczenie w takich detalach, mógłbyś np. przemycić nieco informacji o bohaterze.
Komentując dzielę się osobistymi, subiektywnymi odczuciami, nie poczuwam się do znajomości prawdy absolutnej Wink

W cieniu
Nie ma
Czarne płaszcze

[Obrazek: Piecz1.jpg] 

Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości