Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
[NZ] Nie bądź taki placek
#1
A/N Nie mam pojęcia, czy tekst dałam do dobrego działu, bo szczerze mówiąc nie mam pojęcia, jaki gatunek ze sobą reprezentuje. Jest to mój pierwszy, wieloczęściowy własny tekst do którego mam pewien sentyment. Mam nadzieję, że nie będzie tak źle. Bardzo chciałabym podziękować Truśce, która cały czas we mnie wierzyła i pocieszała, a czasami nawet dała mi porządnego kopa w tyłek. Moim dwóm betom: KikoX (na prawdę bardzo Ci dziękuję za drogocenne porady, do których spróbuję się ustosunkować) i syriuszowej (za to, że cierpliwie mnie znosiła). Bardzo, bardzo Wam dziewczyny dziękuję!



Nie bądź taki placek


PROLOG


Czasem los lubi płatać figle. Tego dnia z zasłoniętego szarymi chmurami nieba padał deszcz, tym bardziej nieprzyjemny, że towarzyszył mu potężny wiatr, który gdzieniegdzie powywracał kubły na śmieci. Na zewnątrz nikogo nie było, wszyscy skryli się w swoich ciepłych domach. Znalazł się jeden śmiałek, który nie przejmując się zupełnie ani wiatrem, ani deszczem, żwawym krokiem wędrował wśród zawiłych uliczek Szczecina. W prawej dłoni trzymał złoty wisior w kształcie klepsydry, który błyszczał za każdym razem, gdy padał na niego blask latarni. Osobnik skręcił w prawo, wychodząc tymże naprzeciw nieczynnej Stoczni Szczecińskiej. Rozejrzał się dookoła, by upewnić się, czy nikt go nie śledzi. Trzymając wisior w dłoni, skoczył na metalową bramę, niczym akrobata z wieloletnim doświadczeniem i jednym susem znalazł się na terenie Stoczni. Minął halę odzieżową i zatrzymał się dopiero przy żółtej suwnicy z niebieskim napisem Stocznia Szczecińska. Delikwent butem narysował na ziemi trójkąt, w którym później stanął. Spojrzał w górę, mrużąc oczy przed kroplami deszczu. Idealnie, pomyślał, uśmiechając się. Wiatr smagał go po twarzy, powodując, że na policzki wkradły się dwie czerwone plamy.

– Nadeszła ta wiekopomna chwila – powiedział nieco zachrypłym głosem. Mokra blond grzywka przyległa mu do czoła, a okulary zaparowały, powodując tym samym słabą widoczność, przez co był zmuszony je zdjąć i schować do kieszeni jeansów. Z podniecenia szybciej biło mu serce. Niespodziewanie niebo przeszyła błyskawica, a wiatr przybrał na sile tak, że blachy znajdujące się na zewnątrz zaczynały się lekko podnosić. Bezpańskie koty schowały się do magazynów. Nie ma czasu, pomyślał mężczyzna, biorąc oburącz wisior z klepsydrą. Chrząknął i wyraźnie, dokładnie akcentując każde słowo, powiedział:

Klątwo! O klątwo! Opuść mnie samego
i dotknij teraz Placka innego!

Następnie z siłą złamał klepsydrę na pół. Piasek został natychmiast porwany przez wiatr. Niebo potężnie zagrzmiało i zabłysło białym światłem. Szaman poczuł ucisk w sercu i po chwili zobaczył, że wydostaje się z jego wnętrza turkusowa łuna, którą tak samo jak piasek pochwycił podmuch wiatru. Mężczyzna założył ponownie okulary i nie spiesząc się zbytnio, ruszył do bramy. Misja wypełniona.



ROZDZIAŁ I


Daria stała ze szkicownikiem w ręku i zamyślona patrzyła na Basztę Siedmiu Płaszczy. Była to ceglana budowla wyróżniająca się od innych zabudowań podzamcza. Baszta Siedmiu Płaszczy, inaczej zwana Panieńską, oprócz kawałka muru na ulicy Podgórnej, była ostatnią pozostałością fortyfikacji miejskich. Daria bardzo chciała uwiecznić tę owianą legendą budowlę, ale miała problemy z narysowaniem walcowego kształtu baszty. Dziewczyna wydała z siebie okrzyk niezadowolenia, patrząc dość krytycznie na swój rysunek.
– Rany – powiedziała nieco zirytowana. Po wczorajszej burzy, dzień był słoneczny. Na błękitnym niebie było kilka pojedynczych chmurek, a blask słońca trochę oślepiał Darię, której jednak to nie przeszkadzało. Uparła się, że narysuje dzisiaj czerwoną basztę i tak zamierzała uczynić.

Historycy wiążą nazwę budowli z łożącymi na jej utrzymanie krawcami, ale dość ciekawa legenda nieco inaczej wyjaśnia pochodzenie nazwy. A było to jeszcze za panowania pomorskiego księcia Bogusława z dynastii Gryfitów. Pewnego razu książę postanowi wybrać się na pielgrzymkę do Ziemi Świętej. W ramach przygotowań do wyprawy, zakupiono kosztowne sukno na książęce szaty. Bogusław chciał, by uszyto z tkaniny siedem płaszczy, a zadanie to zlecono nadwornemu krawcowi. Krawiec od razu wziął się do pracy, a gdy jego żona ujrzała piękny materiał na książęce szaty, tak bardzo jej się spodobał, że wymogła na mężu, by uszył z tej tkaniny ubiór także dla niej. Krawiec, chcąc sprawić radość swojej małżonce, skroił sukno tak oszczędnie, że uszył siedem płaszczy zamówionych przez zachodniopomorskiego księcia oraz upragnioną suknię dla żony.
Cały dwór podziwiał piękno szat książęcych. Również podczas wyprawy Bolesława płaszcze wzbudzały ogólny zachwyt. Po powrocie z pielgrzymki władca z dumą opowiadał o wrażeniach z podróży i nie szczędził pochwał krawcowi. Pewnego dnia, ktoś zauważył na dziedzińcu zamkowym kobietę odzianą w suknię z identycznego materiału, jak te szaty zrobione na życzenia księcia. Kobieta okazała się żoną nadwornego krawca i niemal od razu doniesiono o tym Bogusławowi, który strasznie się wściekł. Kazał wezwać do siebie krawca, który przyznał się, że uszył żonie suknie ze skrawków książęcego sukna, a w ramach kary rzemieślnika osadzono w baszcie, nieopodal zamku, gdzie musiał szyć dla dworu szaty, nie dostając za to zapłaty. Ponoć krawiec szył do końca swoich dni. Chodzą pogłoski, że o północy w baszcie w pierwszą niedzielę miesiąca słychać szelest materiału, nie zostało to jednak nigdy udowodnione.

Daria lubiła legendy, a tę o Baszcie Panieńskiej najbardziej. Niespodziewany podmuch wiatru wyrwał szkicownik z jej rąk, powodując, że zeszyt wleciał w pobliską kałużę. Zamknęła na chwilę oczy i całą siłą woli powstrzymała się, by nie przekląć. Dziewczyna nie lubiła, jak coś jej nie wychodziło, zwłaszcza rysunki. Poświęcała im wiele czasu, by były perfekcyjne, kreski musiały być idealne. Daria podniosła zeszyt z kałuży i uważnie przyjrzała się powoli zawijającym się, mokrym kartkom.

- Super – jęknęła, widząc pozostałość po baszcie. Spojrzała na zegarek z czarnym paskiem na prawym nadgarstku; dochodziła godzina dwunasta. Już miała wracać do domu, gdy coś dziwnego przykuło jej uwagę. Krzaki rosnące tuż przy baszcie świeciły się na turkusowo. Blondynka przetarła oczy, nie wierząc w to, co widzi. To niemożliwe, rozejrzała się wokoło, upewniając się, czy jakiś przechodzień również ma tak samo ogłupiałą minę jak ona. Nikt niestety nie przechodził. Z wielką gulą w gardle, powoli podeszła do krzaków. Wiedziona instynktem, kucnęła i spojrzała w głąb. Zdziwienie dziewczyny spotęgowało się, gdy zauważyła złoty wisior w kształcie klepsydry zawieszony na gałęzi. Nie namyślając się dłużej, podniosła go i dokładnie obejrzała. Piasek w środku klepsydry mienił się na turkusowo, jak przed chwilą krzaki.

- Dziwne – mruknęła, zakładając wisior. Jest nawet ładny, przeszło jej przez myśl. Nagle poczuła silny uścisk w sercu, przez chwilę nie mogła zaczerpnąć powietrza. Spostrzegła, że wisior wsiąka w jej białą bluzkę, a później wypala dziurę w skórze, by po chwili zniknąć w jej wnętrzu. Niebo nagle pociemniało, a liście nieszczęsnego krzaka przegniły. Ciemność z wszystkich stron otoczyła Darię, nie dając szans na ucieczkę.

oOo

W tym samym czasie w uczelnianym punkcie ksero siedział jasnowłosy mężczyzna, niezmiernie się nudząc. Jedynie od czasu do czasu wyciągał chusteczkę higieniczną i wycierał mały, spiczasty nos. Efekt wczorajszej podróży w czasie deszczu, ale warto było, pomyślał szaman, chowając materiał do tylnej kieszeni dresowych spodni. Miło było obudzić się w słoneczny dzień z myślą, że dzisiaj nie potknie się o własne nogi, a jeszcze milej było, gdy autobus nie odjechał mu, jak bywało do tej pory, sprzed nosa. W końcu był w pracy punktualnie. Rozległo się gwizdanie pluszowego świstaka, który leżał na drewnianej półce naprzeciwko drzwi; miał on na celu dawać w ten sposób znać, że ktoś wszedł do pomieszczenia. Mężczyzna wstał z niewygodnego taboretu i podszedł do lady, uśmiechając się jednocześnie do pulchnej dziewczyny. Zawsze uśmiechał się do dziewczyn, już taki był, a te zawsze się rumieniły. Ta zaś była inna, patrzyła surowo na niego spod grubych szkieł okularów, a usta miała mocno zaciśnięte; wyglądała jak ropucha.

- W czym mogę służyć? – zapytał mężczyzna dość, krytycznie przypatrując się dużej, szmacianej, kwiatowej broszce przyczepionej po lewej stronie kaszmirowego, obcisłego sweterka. Dziewczyna chrząknęła, wyrywając go z zamyślenia.

- Dwa razy – burknęła, podając mężczyźnie kartkę. Wydała mu się wykuta z kamienia. Już nic nie mówiąc, wyszarpał papier z pulchnej ręki dziewczyny. Nie znosił takich klientek. Pewnie jest na polonistyce, przemknęło mu przez myśl. Tylko polonistki, a szczególnie te, co były na kierunku nauczycielskim, były takie surowe, zamknięte i nieprzyjemne. W zupełnej ciszy, której swoją drogą nie znosił, skserował dwa razy kartkę.

- Dwadzieścia groszy – oznajmił automatycznie, wracając do lady i podając trzy arkusze dziewczynie. Spojrzał na monetę, która wylądowała na drewnianym stole. Podniósł wzrok, by chociaż powiedzieć tej ropusze do widzenia, ale już jej nie było. Pokiwał jedynie głową, myśląc: skąd się biorą takie pannice?, i powoli wrócił na swoje wcześniejsze miejsce.

- Taka mogłaby stać się plackiem. Przynajmniej byłoby wesoło – mruknął pod nosem. Stukając o kontuar kościstymi, długimi palcami, zauważył dość nietypowe zjawisko: jego dłonie świeciły się na turkusowo.

- Co jest, do cholery!? – krzyknął zdziwiony.


ciąg dalszy nastąpi...
Odpowiedz
#2
Bardzo mi się podoba, bo nie tylko jest polszczyzna w tym tekście uwzględniona, ale również intryguje, co będzie dalej. Słowem - tekst przyjemnie wyróżnia się na tle ogólnym twórczym forum. Właściwie to nie mam się do czego przyczepić, nie wiem tylko czy rym o braku zapłaty za piękne szaty był zamierzony Big Grin Czekamy na ciąg dalszy!
Odpowiedz
#3
Ładne, ciekawe opowiadanie. Tytuł i klątwa są mega Smile ,,Klątwo! O klątwo! Opuść mnie samego
i dotknij teraz Placka innego!,, hahaha nie wiem skąd się wziął ten placek, ale śmieszne to i fajne Smile Podoba mi się też zajście w ksero. Jedyne co mnie za bardzo nie zachwyciło to opis na początku. Nie wiem nawet dlaczego Sad Niby wszystko w porządku, a jednak... Wiem, że nie pasuje mi w tym fragmencie użycie słowa osobnik. Może po prostu musiałam, się do czegoś doczepić Wink
Wyciśnij życie, jak słodko - gorzką czekoladkę.
Nie żałuj błędów, tylko niespełnionych marzeń.
Zrób coś, dla siebie, lecz nie od jutra.
[Obrazek: malarskie-dziela-sztuki6_s.jpg]

Odpowiedz
#4
A/N Dziękuję za miłe komentarze. Oto następny rozdział. Betowała KikoX Smile



ROZDZIAŁ II


To dziwne uczucie: obudzić się na zimnej glebie i nie pamiętać niczego. Daria była cała obolała, jakby ktoś umieścił ją w maglownicy, a później niedbale złożył i położył na półce. Leżała twarzą do ziemi, nie mogąc w ogóle się ruszyć. Niespodziewanie poczuła ostry ból w okolicy serca; przewróciła się na plecy. Delikatnie dotknęła miejsca, które ją kłuło, by upewnić się, czy nie ma tam jakiejś rany i z przerażeniem odkryła, że coś jej wystaje ze skóry. Pisnęła przerażona i z obawą w dużych oczach spojrzała pod bluzkę – klepsydra z turkusowym piaskiem była jakby wtopiona w jej skórę.

– To jest jakiś koszmar – mruknęła pod nosem, czując jak łzy powoli ciekną po bladych policzkach. Powoli wstała na trzęsących się niczym galareta nogach. Rozejrzała się dookoła, lecz widziała jedynie las. Wysokie korony drzew zasłaniały światło, przez co panował półmrok. Darii zrobiło się zimno. Cały ten las był taki surowy, nieprzyjemny i chłodny, nawet nie było słychać śpiewu ptaków czy szmerów opadających liści. Jedynym towarzyszem dziewczyny była cisza, która powodowała ciarki na plecach.

oOo

Szaman czekał na tramwaj, który spóźniał się już dobre dziesięć minut. Siedział na białym plastikowym krześle na przystanku i nerwowo poruszał nogą. Przystanek na Szwoleżerów umiejscowiony był na samym szczycie górki, niedaleko znajdował się Wydział Filologiczny i jeden budynek Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Szczecińskiego. Oba wydziały mieściły się w dawnych koszarach wojskowych. Ów budowle zbudowane były z czerwonej i żółtej cegły, a duże, zaokrąglone okna dawały katedralny efekt. Wchodząc do Wydziału Filologicznego, można było poczuć zapach pożółkłych, starych ksiąg. Mężczyzna nie znosił tego miejsca, sam studiował zaocznie na filologii rosyjskiej i gdyby nie to, że pozostał mu jeszcze rok nauki, by zdobyć tytuł magistra, rzuciłby to całe studiowanie w jasną cholerę. Czarne, skórzane rękawiczki, które miał nałożone na wciąż świecące turkusem dłonie, powoli zaczynały być niewygodne. Panujący upał w niczym nie pomagał, ręka pociła się i całą siłą woli musiał postarać się, by nie zdjąć tych przeklętych rękawiczek.

Z daleka spostrzegł, że żółty tramwaj stał na światłach, na skrzyżowaniu. Wstał i stanął obok jakiejś dziewczyny, na którą wcześniej nie zwrócił uwagi. Tramwaj dość szybko pokonał odległość od skrzyżowania do przystanku. Szaman z trudem wszedł do zapełnionego środka komunikacji - między innymi dlatego nie znosił jeździć w godzinach szczytu. Szczecin wydawał się wtedy taki ciasny, a na drogach powstawał kilometr kolorowego sznura złożonego z samych samochodów. Ludzie zaczynali być dziwnie podenerwowani, czasem dochodziło do stłuczek, zwłaszcza na rondach, których w tym mieście było wiele. Mężczyzna stanął w wąskim przejściu pomiędzy krzesłami, obok dziewczyny, która wraz z nim była na przystanku. Teraz jej się przyjrzał. To była ta ropucha, co odwiedziła jego punkt ksero dzisiaj; było od niej czuć nieprzyjemność i chłód. Już miał rozejrzeć się za innym miejscem – byle z dala od niej – ale okularnica zatrzymała go, łapiąc za rąbek czarnego T-shirta.

– Nie plackuj – powiedziała szeptem, tak by tylko on mógł usłyszeć. Natychmiast się do niej odwrócił i uważnie spojrzał w te małe, świńskie oczka.

– Okej, co tu się dzieje? S-skąd wiesz?

Tysiące pytań bombardowało jego głowę. Dziewczyna posłała mu krzywy uśmiech, powodując tym samym, że jej nos rozpłaszczył się na twarzy. Mocno złapał za metalową rurkę, gdyż tramwaj niespodziewanie zahamował, zatrzymując się na przystanku Narutowicza, przy którym mieścił się Zachodniopomorski Uniwersytet Technologiczny. Zawsze wsiadało tu dużo studentów, powodując jeszcze większy ścisk w tramwaju. Szaman został brutalnie przygnieciony do brzucha ropuchy. Och, jak on nie znosił jeździć tramwajami!

– Po prostu wiem, a ciebie zapewne ciekawi, dlaczego żarzą ci się dłonie, prawda? – Dziewczyna mówiła strasznie szybko, ledwo zrozumiał jej wypowiedź. O ile było to możliwe, przytaknął, starając się przy tym nie uderzyć jej głową. Czuł, że się dusi, a tramwaj niemal jak na złość jechał wolno po prostej drodze.

– Musiałeś źle rzucić czar. Tak się dzieje, jak taki idiota bierze się za rzeczy, których jego móżdżek nie potrafi zrozumieć.

Poczuł się urażony, że właśnie dostał reprymendę od ropuchy. Gdyby mógł, to by się odsunął. Posłał w jej stronę jedno ze swoich złych spojrzeń. Gdzieś na obrzeżach umysłu błąkały się myśli, że miał przecież rękawiczki, jakby ją udusił, to nie byłoby śladów jego palców na jej szyi; niech no tylko dojadą do kolejnego przystanku.

– Jak to źle rzuciłem? Przecież nie jestem już plackiem – syknął; był pewny, że wszystko dobrze zrobił. Ropucha na pewno gada bzdury, by go bardziej zdenerwować.

– Ty nie jesteś, ale klątwa powinna zostać rzucona na nieokreśloną osobę – burknęła nieprzyjemnie, spoglądając na skórzane rękawiczki towarzysza. - Teraz będziesz musiał to odkręcić – dodała.

– Przecież rzuciłem na nieokreśloną osobę tę cholerną klątwę! – wydarł się, powodując nieprzyjazne spojrzenia ze strony starszych ludzi. Pan siedzący tuż przy parze, mruknął coś pod nosem i pokręcił głową.

– Ciszej. Musiałeś o kimś myśleć – wyjaśniła. Jasnowłosy zamyślił się, po czym z niedowierzania lekko rozchylił wysuszone usta. Myślał o pewnej dziewczynie, która całkiem niedawno odwiedziła jego punkt ksero, taka drobna blondynka z rumieńcami na twarzy.

– O rany, ale wtopa.

Studentka polonistyki skrzywiła się na te słowa. Tramwaj zatrzymał się na placu Szarych Szeregów - szaman nawet nie zauważył, kiedy minęli dwa przystanku; tam, jak zwykle o tej porze dnia, dominowały dźwięki klaksonów i krzyki zdenerwowanych kierowców wracających z pracy, chcących jak najszybciej przyjechać do domu na ciepły obiad.

– Musiała to jeszcze być osoba o skłonnościach wpadania już w jakieś głupie sytuacje, dlatego klątwa stała się silniejsza. Tak silna, że aż dłonie zaczęły ci się świecić – powiedziała spokojnie dziewczyna.

– Skąd ty to wszystko wiesz?

To pytanie nurtowało go od samego początku tej dziwnej konwersacji. Nie powinna takich rzeczy wiedzieć, on sam zaznajamiał się z tym dość długo.

– Wiem i tyle. Musisz iść po tę dziewczynę i ściągnąć z niej klątwę, chyba że lubisz robić za ludzki neon.

– Gdzie ja niby ją znajdę? Szczecin to duże miasto.

– To nie będzie trudne. Musisz wejść w krzaki, które są obok baszty.

Na jego twarzy odmalowało się niedowierzanie. Nic już kompletnie nie rozumiał. Widząc jego ogłupiałą minę, dziewczyna dodała:

Dzięki tym krzakom cofniesz się w czasie, do miejsca, gdzie to wszystko się rozpoczęło.

ciąg dalszy nastąpi
Odpowiedz
#5
A/N Dziękuję Truśce, która zrymowała dla mnie kilka słów. Betowały: KikoX i CellarSmile

ROZDZIAŁ III



Na początku nie wiedziała, gdzie się znajduje. Niepewnie wyszła na brukowaną ulicę i rozejrzała się dookoła. Miała wrażenie, że niektóre budynki już kiedyś widziała. Miasto, w którym się znalazła, było pełne uroku i zgiełku. Podniosła wzrok, nie mogąc uwierzyć w to, co widzi. Zamek Książąt Pomorskich, wybudowany z kamienia, stojący na wzgórzu i otoczony gąszczem drzew, reprezentował sobą ogromną siłę. To nie była ta sama budowla, którą wielokroć widziała, jadąc na uczelnię. Tamta – dobrze znana - była zbudowana w stylu renesansowym. Cechowała ją harmonia, czytelność i prostota, a beżowy kolor, którym pokryte były ściany, sprawiał, że robiło się ciepło od samego patrzenia. Konstrukcja jawiąca się przed oczami Darii, w żaden sposób nie przypominała budowli z jej wspomnień; była raczej jej przeciwieństwem – masywna, surowa, zimna i szara, wręcz odstraszająca od siebie.

To nie był ten sam Szczecin. Gdzie ja się do cholery znalazłam?, pomyślała zrozpaczona. Nagły krzyk mężczyzny spowodował, że oprzytomniała i szybko przywarła do ściany. Prawie zostałaby rozjechana przez kopyta galopujących koni i przyczepionej do nich drewnianej dorożki. Nadal nie wierzyła – nie chciała uwierzyć – że znalazła się w nowożytnym Szczecinie.


oOo


Nurkowanie w zaroślach nie należało do ulubionych zajęć szamana. Z liśćmi wplątanymi w potargane włosy wyszedł z krzaków.

– Nic się nie dzieje, a nurkuję dobre pół godziny – burknął niezadowolony, patrząc na siedzącą na murku dziewczynę. Ta tylko pokiwała głową. Idiota, przeszło jej przez myśl.

– Bo źle to robisz – powiedziała, poprawiając okulary na nosie. I on się dziwi, że został plackiem? To przecież placek z krwi i kości. Zdenerwowany szaman, ostatkiem sił, podszedł do tej wnerwiającej baby, ostatkiem sił powstrzymując się przed uduszeniem tej ropuchy.

– Wytłumacz mi, proszę, jak można źle nurkować w tych krzaczorach? Wchodzę i nic. – Zrobił pauzę, by zaczerpnąć oddech, po czym kontynuował: – Robisz mnie po prostu w balona.

– Uważaj, jak chcesz. Ja podtrzymuję, że robisz to źle.

Jeszcze chwila, minuta, sekunda, a naprawdę ją udusi. Nie ma tu chyba żadnych kamer, to będzie zbrodnia doskonała. Myśl, że musiałby spędzić całe życie w rękawiczkach, nie wydawała się teraz taka zła.

– To jak twoim zdaniem powinienem to zrobić? – zapytał, a jego twarz zrobiła się karmazynowa. Dziewczyna prychnęła i wstała. Poprawiając sweterek, podeszła do krzaków rosnących przy baszcie, kucnęła i wzrokiem zaczęła szukać turkusowego piasku, który mienił się na brunatnej ziemi, nie tak daleko niej. Odwróciła się i dała znać towarzyszowi, by do niej podszedł.

– Widzisz ten piasek? – zapytała, gdy chłopak kucnął tuż obok niej. Kiwnął głową, powodując, że blond grzywka musnęła rumiany policzek ropuchy.

– Zbierz go.

Mrucząc pod nosem, wykonał polecenie. Zdjął skórzaną rękawiczkę i wczepiając się palcami w glebę, wziął piasek wraz z ziemią. Studentka zamrugała z zaskoczenia.

– Najlepiej by było, gdybyś oddzielił ziemię od piasku.

– No chyba oszalałaś?! – wybuchnął szaman. Studentka zaśmiała się pod nosem, nie przejmując się jego głupkowatą miną.

– Żartowałam. Teraz musimy wejść w krzaki i wypowiedzieć zaklęcie – oznajmiła, nurkując wśród drapiących ją po twarzy gałęzi. Nie znosiła tej części zadania. Po jaką cholerę mu pomagała? Usłyszała, że chłopak, sapiąc pod nosem, wchodzi za nią. Czuła jego ciepły oddech na swoim policzku. Zdecydowanie miał coś w sobie. I stał stanowczo za blisko. Trzeba się skupić, nie może się rozpraszać obecnością jakiegoś tam mężczyzny. Wzięła głęboki oddech i schyliła głowę, by móc patrzeć na ziemię, a nie na jego twarz. Delikatnie położyła swoją dłoń na jego, w której trzymał piasek wraz z glebą.

– Znasz zaklęcie? – upewniła się, nie podnosząc wzroku. Okulary zaczęły się zsuwać, ale to nie było ważne w tej chwili.

– Tak.

Nie patrząc na siebie, równo wypowiedzieli:


Czar, który niegdyś złym czarem był
niechaj się z nami zamieni w pył.
Wypowiadając to zaklęcie, tracimy rozsądek
Cofnijcie nas tam, gdzie Szczecin miał swój początek!


Niebo nagle pociemniało, zerwał się silny wiatr, a gałęzie zaczęły uderzać o siebie. Nagle pod stopami studentów pojawiła się dziura, z środka której wydobywała się turkusowa łuna. Chwilę później w krzakach nikogo nie było, a nagła nawałnica zniknęła równie szybko, jak się pojawiła.


oOo


Daria stanęła obok kościoła Mariackiego, o czym świadczyły duże, kolorowe witraże przedstawiające różne sceny z Biblii, które przed sobą ujrzała. Budowla przypominała gmach IX Liceum Ogólnokształcącego we współczesnym Szczecinie. Jakie to było dziwne. Nawet nie wiedziała, jak się tu dostała, a co gorsza nie miała pojęcia, jak wrócić do swoich czasów. Przechodząca obok niej pani w szafirowej sukni, mrugnęła do niej wesoło. Daria niewiele myśląc, podeszła do młodej kobiety.

– Przepraszam, ale który mamy rok? – zapytała trochę zawstydzona. Delikwentka spojrzała na nią zaskoczona.

– Tysiąc pięćsetny – odpowiedziała niepewnie, bacznie obserwując nowo przybyłą, która zupełnie nie wyglądała na osobę z obecnych czasów.

Dziewczyna spojrzała na siebie. No tak, mogła się założyć o swojego ukochanego psa, że tutaj jeansy krzykiem mody nie były. Przestraszona odsunęła się od kobiety.

– Nie masz się czym martwić. Nie zrobię ci krzywdy, moja droga – powiedziała niewiasta, po chwili pewnie dodała: – Chodź ze mną. Lepiej, żebyś nie rzucała się tak w oczy.

Tajemnicza kobieta leniwym krokiem ruszyła do przodu. Jej idealna, wyprostowana sylwetka i głowa uniesiona ku górze, w zuchwałym geście, wskazywała, że jest arystokratką. Daria nie wiedziała, co ma myśleć. Kobieta miała rację, ale czy mogła jej zaufać? Nawet nie znała jej imienia. Na litość, bardzo chciała wrócić do swoich czasów. Po kiego grzyba sięgała po ten przeklęty wisior, który miała teraz wtopiony w skórę? Głupia, głupia, głupia! Dogoniwszy kobietę, zapytała:

– A mogę chociaż znać pani imię?

– Sydonia – oznajmiła kobieta, delikatnie poprawiając mocno zawiązanego koka.


oOo


– Mamy dokładnie sześć godzin, by znaleźć tę dziewczynę i sprowadzić ją z powrotem do naszych czasów – powiedziała ropucha, spoglądając na srebrny zegarek na nadgarstku.

– Jako że mamy razem współpracować, przydałoby się znać chociaż imię swojego kompana po fachu – mruknął chłopak, przyglądając się intensywnie swoim butom.

– Olga.

– Marek, ale mów mi Yołmen.

– Świetnie, skoro wymieniliśmy ze sobą te jakże potrzebne uprzejmości, to lepiej zacznijmy szukać. Sześć godzin wiecznością nie jest.

Wylądowali w samym środku puszczy bukowej, w której często grasowali drobni złodzieje. Z początku oboje milczeli, każdy zatopiony w swoich myślach. Yołmen szedł za towarzyszką, cały czas zastanawiając się, skąd ona to wszystko wie. Pociągnął nosem i zdjął okulary z nosa, chowając je do kieszeni dresowych spodni. Sześć godzin, a on nie wiedział, gdzie w ogóle się znajduje. Uważniej przyjrzał się Oldze. Doskonale wiedziała, gdzie są, a przynajmniej takie sprawiała wrażenie. Można by nawet pokusić się na stwierdzenie, że wcześniej tu już była. Bardzo dziwne. No i dlaczego mu pomagała?


oOo

Sydonia mieszkała w ubogiej, drewnianej chatce na skraju lasu. Nie wygląda na chłopkę, przemknęło Darii przez myśl. Ostrożnie przeszła przez próg i jej oczom ukazało się skromne wnętrze. Siano na podłodze, przykryte wełnianym kocem, zapewne pełniło funkcję łóżka. W kamiennym kominku znajdującym się naprzeciwko frontowych drzwi dość wesoło tlił się ogień. Darię zdziwiła dość duża ilość miedzianych garnków, garnuszków i wielkich kotłów, które były wszędzie, gdzie tylko spojrzała – walające się w kącie, zwisające z sufitu i ścian. Kotły wypełnione były jakimiś starymi księgami i kolorowymi miksturami.

– Rozgość się – powiedziała Sydonia, kucając przy kominku z kamieniem w ręku. Gorące języki ognia lizały skałę, która zaczęła dziwnie wibrować w dłoni kobiety. Daria czuła, że to zły znak. Niemal natychmiast chciała uciec z tego miejsca. To wszystko napawało ją lękiem. Niespodziewanie klepsydra, którą miała wczepioną w skórę, zaczęła jakby odrywać się od niej.

ciąg dalszy nastąpi
Odpowiedz
#6
A/N Powróciłam z nowym rozdziałem Placka. Przepraszam za taką dużą zwłokę, ale nauka, uczelnia, inne ważne sprawy i oczywiście brak Weny przyczynił się do niej. Teraz są wakacje i mam cichą nadzieję, że uda mi się dokończyć Placka, wszak zostało jedynie dwa, góra trzy rozdziały do końca plus epilog. W mojej chorej głowie zrodził się iście diabelski pomysł napisania kontynuacji, bo naprawdę polubiłam tych bohaterów, pokochałam bardziej Szczecin i jakoś trudno mi się z nimi rozstać. W każdym bądź razie nie miałam pojęcia, że Pomorze Zachodnie ze Szczecinem na czele mają taką ciekawą historię Smile

Betowała niezastąpiona KikoX, bardzo Ci dziękuję!


ROZDZIAŁ IV


– Dużo tutaj świń.
To była pierwsza reakcja Yołmena, kiedy zobaczył średniowieczne miasto. Drobni kupcy co chwilę przejeżdżali obok nich drewnianymi wózkami, na których znajdował się towar. Olga wolała nie komentować wypowiedzi kolegi. Dzielnie go ignorując, ruszyła w stronę apteki, mieszczącej się w rogu kamienicy. Najstarsza apteka w Szczecinie niczym nie różniła się od wersji współczesnej. Marek stwierdził, że ma nawet taki sam drewniany szyld nad drzwiami, na którym widniały zielone litery, układające się w napis Apteka. Nie rozpoznawał trasy, którą codziennie przemierzał z domu na uczelnie. Drogi były wydeptane, a nie asfaltowane, brakowało większości budynków, które zostały wybudowane po pierwszej wojnie światowej. Nic, prócz apteki, nie przypominało dobrze znanego Szczecina. Marek czuł się obco i gdyby nie Olga, na pewno nie potrafiłby się odnaleźć w zupełnie obcym teraz mieście. Wchodząc do sklepu z lekarstwami, można było usłyszeć dzwonek, sygnalizujący pojawianie się nowych klientów. W środku pachniało różnymi medykamentami; przy ladzie stały dwie staruszki. Farmaceuta spojrzał na przybyłych gości i porozumiewawczo mrugnął do dziewczyny. Ona lekko wygięła kąciki ust do góry, ruchem głowy wskazując, by Yołmen szedł za nią. Nad apteką mieścił się mały pokoik, wypełniony różnymi miksturami i ziołami.

– Wytłumacz mi, o co w tym chodzi, bo czuję się jak jakiś łoś, który ślepo idzie za łowcą. – Marek nie mógł powstrzymać zniecierpliwienia. Olga odwróciła się ku niemu, wyzywająco patrząc mu w oczy.

– Właśnie zamierzałam ci wszystko wytłumaczyć – powiedziała spokojnie. Yołmen stanął przy kolorowych słoikach, którym postanowił się uważnie przyjrzeć.

– Słucham.

– Wiem, kto zapoczątkował klątwę placka. – Wzięła głęboki wdech, powoli układając w głowie to, co może mu powiedzieć. – To moja przyrodnia siostra, Sydonia. Niestety klątwa się nie udała.

– Jak to? Czyli... czyli ty nie jesteś z moich czasów? Kim ty jesteś?! – Trudno było mu zapanować nad emocjami. Czuł, jak serce mocno biło mu w piersi, a puls niebezpiecznie przyśpieszył. Czego ona od niego chciała? Olga energicznie odwróciła się i spojrzała na widok za oknem.

– Powoli. Moja siostra źle zmieszała składniki, a ty jesteś mi potrzebny do tego, by wykonać dobrze tę klątwę – zaczęła, ale szaman brutalnie jej przerwał.

– Nie odpowiedziałaś na moje pytanie: km jesteś? – Nie dawał za wygraną. Nie podobało mu się to, kątem oka zerknął w stronę drzwi, które stały otwarte. Zapanowała cisza, która była przerywana przez głos klientek, kupujących w znajdującej się na dole aptece.

– Tak jakby czarownicą – wyrzuciła z siebie. Widząc głupią minę swojego towarzysza wyjaśniła:
– Znam tylko teoretycznie magię, nigdy jej nie praktykowałam. Moja siostra Sydonia była prawdziwą wiedźmą, ale została spalona na stosie za czary. Ty mi pomożesz z klątwą, a ja ci ze znalezieniem tej dziewczyny.

– Przecież mamy tylko sześć godzin, nie pamiętasz? – Nic, kompletnie nic nie rozumiał. W czym miał niby pomóc? Był tylko szamanem, któremu na dodatek nie udało się zdjąć poprawnie czaru.

– Wiem, dlatego im prędzej zabierzemy się do roboty, tym szybciej ją znajdziemy.

– Nadal nie rozumiem tego, ale chociaż odpowiedz mi: dlaczego ja? – zapytał, a dziewczyna momentalnie skamieniała. Spojrzała prosto w te błękitne oczy. To właśnie w nich kryła się odpowiedź na wszystkie dręczące go pytania. Ugryzła się w język, zawsze tak robiła, gdy chciała uniknąć odpowiedzi. Machnęła ramionami i lakonicznie powiedziała:

– To tylko wie moja świętej pamięci siostra.


oOo


Powoli otworzyła oczy; powieki wydawały się ważyć tonę. Na początku widziała biel, po chwili pojawiły się jakieś rozmyte kontury. Po krótkim czasie całkiem wyraźnie zaobserwowała zatroskany wzrok pochylonej kobiety. Zamrugała kilka razy, próbując przypomnieć sobie, co się stało. Wspomnienia były niewyraźne, jakby znajdowały się za jakąś mgłą. Pojedyncze obrazy, które podsuwał jej mózg, nie łączyły się w zgrabną całość.

– Spokojnie – usłyszała ciepły głos kobiety, kiedy próbowała usiąść. Na chwilę zakręciło jej się w głowie.

– Gdzie ja jestem? – zapytała niemrawo. Kobieta pomogła jej wstać i przyglądając się Darii odpowiedziała:

– W zamku książęcym.

Te trzy słowa z trudem dotarły do świadomości dziewczyny.

– Ojej – wyrwało jej się mimowolnie z ust. Szybko rozejrzała się dookoła i z przerażeniem odkryła, że to nie sen. Właśnie znajdowała się w zamkowej kuchni.


oOo


– Jeszcze garść Colchicum autumnale, tylko uważaj, jest śmiertelnie trująca – powiedziała Olga, mieszając powoli, gdy Yołmen przechylił słoik z trującą rośliną. Wywar gotował się na średnim ogniu, a mikstura, która znajdowała się w środku rondla powoli zaczynała mieć chabrowy kolor.

– Szczypta ciemierzycy i prawie będzie gotowe, brakuje tylko jeszcze jednego składnika... – szepnęła ropucha, patrząc tajemniczo na chłopaka.

– Jakiego? – zapytał głupkowato.

– Potrzebne mi jest kilka kropel twojej krwi.

Yołmen niechętnie ukłuł się w środkowy palec szpilką podaną przez Olgę. Trzymając dłoń nad wywarem, strzepnął kilka kropel juchy. Mikstura momentalnie wybuchła błękitnym dymem, uwalniając słodki zapach. Ropucha uśmiechnęła się promiennie, po czym wyłączyła palnik. Odczekawszy chwilę, aż zniknie dym, spojrzała do środka.

– Gotowe – powiedziała z triumfem na twarzy, ostrożnie przelewając magiczny napój do słoiczka. Marek uważnie patrzył na dziewczynę, tak bardzo skupioną nad czynnością, że nie zwracała najmniejszej uwagi na natarczywe spojrzenie.

– I co teraz? – zapytał, gdy przestała lać i odstawiła na bok pusty garnek. Zamknęła słoiczek, po czym spojrzała na niego.

– Teraz poszukamy tej dziewczyny, bo potrzebna nam jest klepsydra, którą uszkodziłeś przy zaklęciu. Wówczas złamiemy klątwę.

– Sama powiedziałaś, że ją zepsułem, to skąd ona miałaby ją niby mieć? - Wyszli z małego pokoiku i schodząc po skrzypiących, starych schodach Olga wyjaśniła mu, że zdejmując zaklęcie z siebie, oddał ją konkretnej dziewczynie, a ponieważ klątwa była schowana w klepsydrze to jasne, że powędrowała do następnego właściciela. Marek pokiwał jedynie głową. To logiczne, pomyślał. Tyle problemów za nieświadome pomyślenie o dziewczynie, którą widział zaledwie kilka razy w swoim punkcie ksero. Nigdy więcej nie zrobi z siebie większego placka, o nie!


oOo


Katarzyna wyjaśniła jej, co ma dokładnie robić. Wyszła ze skrzydła wschodniego, gdzie znajdowała się kuchnia i zamierzała iść do studzienki, która stała pomiędzy dwoma latrynami przy budowanym skrzydle południowym. Daria nadal nie mogła uwierzyć, że Sydonia tak po prostu zostawiła ją przy zamkowej bramie. Nie wiedziała jak wrócić do domu ani co stało się z wcześniej wczepioną klepsydrą. To wszystko było takie dziwne. Dziedziniec zamku był o wiele uboższy niż ten z dwudziestego pierwszego wieku, przede wszystkim brakowało dwóch skrzydeł – północnego i zachodniego. Podwórzec otaczał kamienny mur o dwunastu stopach, a niedaleko studni, gdzie będzie się znajdować przyszła wieża zegarowa, stała mała, zaniedbana kapliczka. Przed wychodkami i tuż przy bramie były postawione małe, murowane budynki zamkowe cierpliwie czekające na rozbiórkę. Były to obiekty o przeznaczeniu gospodarczym. Daria zauważyła, że Kasia interesowała się historią architektoniczną zamku. W ciągu pół godziny, kiedy to tłumaczyła jak dość do studni, dopowiadała jakieś ciekawe rzeczy o znajdujących się tu budowlach. Dowiedziała się, że kolegiata świętego Ottona z dobudowywaną pięcioboczną kaplicą, stojąca za bramą, była przeznaczona do grzebania zmarłych członków rodziny książęcej, ale wkrótce po rozpoczęciu budowy katedry zaczęto tu grzebać zmarłych. Ranga kościoła upatrzonego na miejsce wiecznego spoczynku rodziny panującego przyczyniła się do jego rozbudowy i do wzbogacenia programu architektonicznego. Poprzez dobudowę obejścia nadano kolegiacie formę bazyliki o barwie różowo-czerwonej. Prace remontowe nadal były w toku, brakowało jeszcze dzwonnicy, a teren wokół katedry był rozkopany, co utrudniało wejście do kościoła.

Historia tego miejsca była fascynująca i rozgrzewała wyobraźnię Darii. Próbowała wychwycić każdy szczegół tego miejsca, by później móc jak najdokładniej to narysować. Pobierając wodę ze studni, uśmiechnęła się lekko, po raz pierwszy od zjawienia się w średniowiecznym Szczecinie. Dziwnie było pobierać wodę z miejsca, gdzie będzie stać scena, na której odbywają się występy teatralne, taneczne, czy koncerty. Gdy nabrała wodę, wróciła do skrzydła wschodniego.

Katarzyna była szczupłą blondynką o zielonych, ciekawskich oczach. Włosy zaplecione miała w kłos, który sięgał jej do pasa. Daria wchodząc do kuchni, usłyszała jak jej nowa znajoma nuci pod nosem. Postawiła wiadro z wodą na solidnym, drewnianym stole, usytuowanym na samym środku kuchni.

– Słyszałaś może o Sydonii? – zagaiła. Kasia momentalnie przestała nucić, odwróciła się do Darii z łyżką w prawej dłoni. Zrobiła zaskoczoną minę, w ogóle nie spodziewając się takiego pytania.

– O tej biedaczce? Jasne, że słyszałam.

– Biedaczce? – powtórzyła, zaskoczona Daria. Nie wyglądała na biedną, jak rzucała na nią jakiś czar. Wytarła mokre ręce o szorstki materiał, orientując się, że zamiast jeansów ma na sobie szarą sukienkę, która wyglądała, jakby została uszyta z worka po ziemniakach. Próbowała z całej siły woli przypomnieć sobie, co się działo po tym, jak Sydonia siłą magii wyciągnęła z jej skóry klepsydrę.

– Tak. Została rok temu spalona na stosie. Tu na dziedzińcu. Obecny był nawet sam książę wraz z żoną. Posądzono ją o czary – wyjaśniła Kasia. – Biedulka.

– Jesteś pewna, że została spalona? – dopytywała się Daria. Powoli zaczynała mieć dość tych wszystkich cudów-niewidów. Gdzie ona się znalazła? Zaskoczona patrzyła na Kasię, która pewnie pokiwała głową.


ciąg dalszy nastąpi
Odpowiedz
#7
A/N Prezentuje przed Wami przedostatnią część Placka. Betowała KikoX, której bardzo dziękuję.


ROZDZIAŁ V


– Nie ma jej tu! – zawyła Olga, klęcząc przy dziurze w ziemi. Ręce miała brudne od kopania. Nie mogła uwierzyć, że coś takiego w ogóle miało miejsce! Ta księga powinna tu być! Nerwowo rozejrzała się dookoła, nieprzytomnie spojrzała na Yołmena, który również miał ubrudzone ręce. Marek oparł się o drzewo i głęboko oddychał.

– Kopaliśmy na marne? – zapytał, wycierając pot spływający po skroni. Miał tego wszystkiego dość. Znajdowali się w miejscu, gdzie powstanie Stocznia Szczecińska, ale teraz cały teren był zalesiony i oprócz nich, nie było tu żywego ducha. Szaman spojrzał na swoje dłonie, które odkąd się znalazł w średniowiecznym Szczecinie, nie świeciły niczym żywe neony.

– Ach! Nic nie rozumiesz! – Olga nie panowała nad sobą.

– Wiesz co? Mam dosyć! Radź sobie sama. Mi już nie zależy! – oznajmił chłopak, po czym energicznie wstał i zaczął iść w stronę, z której przyszli. Coś w nim pękło; te wszystkie emocje, ta niewiedza nagromadziła się i wybuchnął. Doskonale wiedział, że zachowuje się jak rozkapryszone dziecko, ale nic nie mógł na to poradzić. Nie zwracając na protesty ropuchy, kontynuował swój marsz, coraz bardziej przyspieszając.

– Suuuuper! Idź sobie, ty szamanie z koziej dupy! – krzyczała za nim, choć wiedziała, że jej nie usłyszy. Załamana i zła usiadła na ziemi i schowała głowę między kolana.


oOo


Sydonia obracała w dłoniach klepsydrę, co chwilę przesypując turkusowy piasek. Ogień z kamiennego kominka ogrzewał jej bladą twarz, a padające na nią cienie nadawały jej demonicznego wyglądu. Uśmiechnęła się pod nosem z naiwności dziewczyny.

– I co ja mam z tobą zrobić, skarbie – szepnęła, przypatrując się wisiorowi. Po chwili przełożyła go sobie przez głowę i wstała z zimnej podłogi. Podeszła do skórzanej księgi, którą miała schowaną w jednym z kociołków. Otworzyła ją, a kurz momentalnie wypełnił powietrze; jej to jednak nie przeszkadzało.

– Klątwa się dopełni, mój ukochany. Tym razem zrobię to poprawnie.


oOo


Daria była strasznie zmęczona. Miała wrażenie, że w ogóle nie panuje nad swoim ciałem; powoli zamykały jej się oczy.

– Nie śpij! Masz pracę – usłyszała kobiecy głos tuż nad głową. Daria z całych sił próbowała nie zasnąć. Nigdy w życiu tyle nie pracowała, a mycie podłóg nie należało do jej ulubionych zajęć.

– Przepraszam, po prostu nigdy nie musiałam prać, szorować, szyć i tak dalej – odpowiedziała, mocząc brudną szmatę w wiadrze z wodą, którą nota bene trzeba będzie niedługo wymienić. Katarzyna uśmiechnęła się z politowaniem i wróciła do gotowania.

– Tak w ogóle, dlaczego ty jedna jesteś w tej kuchni?
Ciekawość Darii nie dawała jej spokoju. Była zdziwiona, że w tak dużym zamku książęcym nie było dużo ludzi ani służby.

– Jesteśmy teraz dwie, ale... Książę rzadko bywa w Szczecinie. Teraz jest w odwiedzinach u króla, a jego żona, Anna Jagiellonka, wyjechała do Gryfii, by się ukryć.

– Przed czym? – zapytała Daria. Odłożyła wiadro z wodą na bok i powoli wstała z klęczek. Kolana miała całe obdarte, niezgrabnie otarła rękawem szarej sukni pot z czoła. Polubiła Kasię, była to bardzo miła i mądra dziewczyna, która dała jej pracę.

– Chyba nie za bardzo interesujesz się wydarzeniami w Szczecinie, czyż nie?

– Jakoś nie miałam ostatnio głowy, więc... Odpowiesz mi?
To było bardzo interesujące. Daria nie zdawała sobie sprawy z tego, w jak ciekawym mieście mieszka. Czuła się, jak w jakiejś bajce, po raz pierwszy pomyślała, że mogłaby tu żyć.

– Książę dążąc do rozszerzenia władzy na Pomorzu, nie wahał się przekreślić dawnych zobowiązań. Miastu cofnął przywileje brzegowe, które otrzymało od jego poprzedników. Przyjęło się to z wielkim niezadowoleniem. Również niechętnie patrzył na prawa mennicze Szczecina, bo uważał, że ograniczało jego zwierzchnictwo. W pogoni za zyskiem miasta biły coraz to mniej wartościowe monety o niewielkiej zawartości metali szlachetnych, żartobliwie nazywane oczkami zięby. Były powodem zubożenia kraju, gdyż obcy kupcy kupowali nim cenne rzeczy i wywozili za granicę, a na miejscu pozostawał pozostał tylko spodlony pieniądz, ponieważ za granicami Pomorza niechętnie go przyjmowano. W każdym razie, Bogusław zakazał wyrabiać oczka zięby, zarekwirował złoto i srebro od kupców, którzy przewozili je nielegalnie, ale szczecinianie nie chcą się podporządkować jego woli. Jako że cofnął im wszystkie przywileje, wybuchł bunt i książę musiał uciec wraz z żoną. Oto cała historia – zakończyła Katarzyna.

Daria była pod wrażeniem, a na jej twarzy widniał wyraz szoku. Powoli zakochiwała się w tym mieście. Jej rozmyślania przerwała Kasia, która oznajmiła, że musi wyjść na chwilę kupić świeże pomidory.


oOo


Marek był tak bardzo wściekły na Olgę, że nie zwrócił uwagę, kiedy wyszedł na brukowaną ulicę w mieście. Otrzeźwił go dopiero przejeżdżający obok niego dyliżans.

– Mało brakowało – szepnął, łapiąc się za miejsce, gdzie powinno znajdować się serce. Głęboko odetchnął i próbował opanować swój przyśpieszony puls. Coś go nagle oślepiło, przymrużył oczy. Spostrzegł ładną kobietę o kasztanowych, długich włosach. Uśmiechnął się, jak na dżentelmena przystało, a ona odwzajemniła gest, dodatkowo mrugnęła zachęcająco oczkiem. Marek zarumienił się, jednak po chwili się opamiętał i spojrzał na wiszący na jej szyi wisior. To jego klepsydra z turkusowym piaskiem! Nie wahał się ani chwili, postanowił podejść do nieznajomej.

– Przepraszam panią – powiedział elokwentnie. Kobieta zbliżyła się do niego.

– Słucham, pana? – Uśmiechnęła się figlarnie, taksując go wzrokiem. Yołmen poczuł się trochę nieswojo, nie był przyzwyczajony do ładnych kobiet, które z nim flirtowały. W swoim punkcie ksero dziewczyny albo się wstydziły i z zainteresowaniem patrzyły się w podłogę, albo traktowały go jak nieudacznika, któremu w życiu się nie udało nic osiągnąć.

– Czy mogę wiedzieć, skąd pani ma ten – tu wskazał na klepsydrę zawieszoną na szyi – wisior?

Kobieta spojrzała na łańcuszek. Wzięła głęboki wdech i przyjrzała się spokojnie Markowi. Nie wyglądał na chłopaka z piętnastego wieku, skierowała wzrok na jego bladą twarz i momentalnie zdębiała. Jego oczy! Te przeklęte, diabelskie oczy, które ją prześwietlały, jakby chciały wiedzieć, o czym myśli. O nie!

– Znalazłam. Widocznie ktoś musiał go zgubić – powiedziała trochę zakłopotana. Sydonia była dobrą aktorką, tak grać nauczyło ją życie, które jej nie oszczędzało. Jako arystokratka została spalona na stosie przez czary, których nikt nie potrafił udowodnić. Dzięki specjalnemu zaklęciu i przezorności zdołała uratować się od śmierci. Ona wiedziała, co było prawdziwą przyczyną. Książę chciał się jej pozbyć, ale ona mu pokaże, oj... Pokaże.

– Ach... a gdzie? – zapytał, po czym szybko dodał: – Jeśli oczywiście to nie problem.

Sydonia chwilę się zastanowiła. Widział ją, a to oznaczało, że posiada magiczne zdolności. Musi być ostrożna.

– Mogę ci pokazać, to niedaleko stąd. – Na potwierdzenie swoich słów, wskazała jakiś nieokreślony teren przed sobą. Yołmen nie wiedział, co ma robić. Teraz dopiero zdał sobie sprawę, że postąpił jak bachor, obrażając się na Olgę, która chciała mu pomóc. Trochę się zmieszał, nie chciał postąpić nierozważnie. To nie był dobry pomysł iść za nieznajomą, ale mógł się dowiedzieć, skąd go wzięła.

– Będę mógł go wziąć? – zapytał, odgarniając na bok przydługą grzywkę. Kobieta zagryzła wargi, bijąc się jednocześnie z myślami. Teraz albo nigdy, pomyślała i dmuchnęła magiczny pył na Yołmena. Ten nagle zesztywniał i padł na ziemię jak kłoda.

– O rany. Dobrze, że miałam pyłek pod ręką – mruknęła, klęcząc nad twarzą chłopaka.


oOo


Olga nie wiedziała, co ma zrobić. To nie miało sensu, nikt nie wiedział o tej księdze. Nikt poza...

– Sydonio, ty przeklęta wiedźmo – westchnęła i wstała z ziemi. Czemu wcześniej na to nie wpadła? To wszystko było zasadzką żądnej zemsty Sydonii. Jaka ja byłam głupia, pomyślała ropucha. Spojrzała za siebie, po czym ruszyła w odwrotnym kierunku niż ten, w którym poszedł jej towarzysz.



ciąg dalszy nastąpi
Odpowiedz
#8
A/N I nastał koniec Smile Betowała KikoX.

ROZDZIAŁ VI

Powoli otwierał ociężałe powieki. Czuł promienie słońca łaskoczące go po twarzy. Przez chwilę nie wiedział, co się z nim dzieje, ręce i nogi miał skrępowane; leżał na czymś twardym. Nie wiedział, ile czasu minęło ani jak długo znajduje się w tej pozycji. Udało mu się otworzyć oczy, ale szybko je zamknął, gdyż oślepiła go jasność panująca w pomieszczeniu.

– Widzę, że już się obudziłeś – odezwał się kobiecy głos z oddali. W pobliżu musiał się znajdować kominek, gdyż słyszał charakterystyczny trzask palącego się drewna. Głowa go bolała, nie mógł się ruszyć: co się do cholery działo? Próbował coś powiedzieć, ale odkrył, że ktoś mu zakneblował usta, na co wcześniej nie zwrócił uwagi. Gdy jego oczy przyzwyczaiły się do światła, zauważył tę samą kobietę, którą zaczepił na ulicy. W myślach skarcił się za głupotę: czemu się nie kapnął, że coś jest nie tak? Gdzie podział się jego szósty zmysł?

Sydonia podeszła do niego i uwolniła usta jednym zamaszystym ruchem. Przez chwilę patrzyła na niego w skupieniu, po czym wracając do kociołka, w zadumie westchnęła:

– Masz takie same oczy jak on.

Yołmen zrobił głupią minę, ściągnął brwi i wykrzywił usta. Sznurek mocno mu się wpijał w skórę. Nie miał bladego pojęcia, o czym mówi do niego ta dziwna kobieta. Chciał się uwolnić i jak najszybciej znaleźć Olgę. Pragnął się wydostać z tego piętnastego wieku, najlepiej teraz.

– O czym ty mówisz? – zapytał, by podtrzymać trzeźwość umysłu. Jeszcze chwila, a osunie się w otchłań pesymistycznych myśli, a wówczas ryzyko popełnienia błędu stałoby się jeszcze większe. Poczuł woń ulatniającą się z wiszącego przy kominku kociołka. Otumaniała go jakaś drażniąca nozdrza substancja. Sydonia nie odpowiedziała od razu, zajęta mieszaniem mikstury z buchającego gorącem kociołka.

– Jak Bolesław X Wielki, książę Pomorza... Masz jego oczy. – Kobieta rozgniewała się, widząc ciągłe niezrozumienie na twarzy chłopaka i wstała z klęczek – Nie rozumiesz? Twoimi przodkami była dynastia Gryfitów! Ostatnia dynastia panująca na Pomorzu.

– Nawet gdyby, co to ma ze mną wspólnego?
Pytania bombardowały jego głowę niczym petardy wystrzeliwane w Szczecinie w Dni Morza. To było jedno z najgłośniejszych i najbardziej spektakularnych wydarzeń w mieście.

– Wszystko! – krzyknęła czarownica. Ze złością rzuciła drewnianą chochlą, którą cały czas trzymała w dłoni. Sydonia wydawała się w tej chwili taka upiorna, jakby miała go zaraz udusić gołymi rękoma. Sama wzmianka czy chociażby myśl o Bolesławie doprowadzała ją do furii, czego Marek nie mógł pojąć.

oOo


Świeże pomidory okazały się nie takie świeże. Kasia wyciągnęła je powoli z wiklinowego koszyczka, po czym spojrzała na nie jak na coś wstrętnego.

– I jak ja mam z czterech marnych pomidorków zrobić kolację dla przynajmniej dwudziestu osób? – zapytała zrozpaczonym głosem. Daria zdziwiła się; nie wiedziała, że tyle osób znajduje się na zamku. Poklepała pocieszająco dziewczynę po plecach.

– Nie mogłaś znaleźć kupca ze świeżymi warzywami? – Pytanie wymknęło się z ust Darii. Kasia spojrzała na nią z politowaniem i prychnęła. Zakładając swój brudny roboczy fartuszek, wyjaśniła:

– Książę Bolesław, chcąc ukarać buntujących się szczecinian, zamknął wszystkie szlaki handlowe.

– To dość brutalny sposób – oznajmiła zmieszana Daria. A z początku odniosła wrażenie, że panuje tu spokój i harmonia, która urzekła ją w tym historycznym mieście.

– Ale daje rezultat – usłyszała głos koleżanki, która właśnie obierała z pomarszczonej skóry pomidory.

oOo


Olga biegła przez las, nie przeszkadzały jej nawet smagające ją po twarzy gałęzie drzew. Po kilku minutach stała już na ogrzewanej słońcem polanie. Z początku wydawała się całkowicie pusta, ale gdy bardziej się skupiła, zauważyła małą, zapuszczoną chatkę, z której komina wydobywał się dym o dość dziwnym kolorze. Ropucha chwilę odpoczęła. Chciała, jak najszybciej zawrócić, by odwlec spotkanie się z siostrą. Czuła, że nie jest jeszcze gotowa, nie wiedziała jak się zachować. Spojrzała na zegarek. Zamyśliła się; nie mieli wiele czasu, a wiedziała, że Marek nie chciał tu utknąć na zawsze. Pocąc się ze zdenerwowania, powoli zbliżała się do chatki umieszczonej na skraju polany. Drżącą ręką otworzyła drewniane drzwi, które zaskrzypiały. Nic się nie zmieniło, pomyślała, niepewnie wchodząc.

– Tak właśnie myślałam – powiedziała na powitanie Olga. Nie zdziwiła się za bardzo widząc Sydonie, klęczącą przy buchającym kociołku, ale nie spodziewała się związanego Yołmena. Siostra jedynie odwróciła głowę, spojrzała na ropuchę obojętnie i powróciła do mieszania mikstury i mruczenia jakichś zaklęć. Niczym się nie przejęła.

– Nic nie powiesz? – zapytała oburzona Olga. Takiej reakcji siostry się nie spodziewała. Sydonia zawsze była osobą energiczną, a ta dziewczyna, na którą teraz patrzyła w żadnym stopniu nie przypominała jej dawnej siostry.

– Czego się spodziewałaś? – fuknęła kobieta przy kociołku, nie racząc nawet spojrzeć na swoją rozmówczynię. – Że będę skakać z radości? Że rzucę ci się na szyję? – Mówiła cicho, ale każde słowo było cedzone z jadem. Po chwili przerwy wybuchła:
– Zostawiłaś mnie! Kiedy palono mnie na stosie! Byłaś tam! Widziałam cię!... I nic... Kompletnie nic nie zrobiłaś! – Syczenie przerodziło się w krzyk. Sydonia momentalnie straciła ten blask, który sprawił, że szaman zwrócił na nią uwagę. Stała się odpychająca, a jej skroń drżała z nerwów.

– Przecież wiesz, że nic nie mogłam zrobić w tej sprawie. Co ty znowu knujesz? – zapytała, patrząc kątem oka na związanego chłopaka. Podchodziła do niego, by go rozwiązać, kiedy nagle Sydonia wstała i złapała mocno siostrę za nadgarstek.

– Co ty wyrabiasz? – Olga była zszokowana zachowaniem siostry. Ta rzuciła jej groźne spojrzenie i mocno zacisnęła usta, a oczy prawie wyszły jej z orbit. Wiatr na zewnątrz przybrał na sile, sprawiając, że gałęzie drzew, które stały blisko chatki, uderzały o brudne szyby. Drewniana, rozsypująca się okiennica zaczęła nieprzyjemnie trzeszczeć. Mogło się wydawać, że pogoda odzwierciedlała to, co czuła Sydonia. Istny chaos uczuć i stłumionych emocji, których nie umiała opanować, gdy patrzyła na swoją siostrę. Wiedźma mocno szarpnęła ropuchę, która odbiła się od ściany niczym piłka i z hukiem wylądowała na podłodze. Olga poczuła mocny ból w głowie, przez chwilę nie dala rady się ruszyć. Ledwo dochodził do niej głos czarownicy.

– Nie zrozumiesz! On mnie wystawił! Potraktował jak zwykłą niewolnicę, ale ja mu pokażę! Jemu i jego żonce. Poczują jeszcze gniew Sydonii – szeptała zawzięcie. Marek, który do tej pory nie dawał znaku życia, odezwał się:

– Ale po co ci ja? – Musiał znać odpowiedź. Czyżby zbliżał się jego koniec? Kobieta prychnęła i wrzuciła do kotła coś zielonego, przypominającego małego węża. Z gara buchnął turkusowo żółty dym. Bulgocząca substancja powoli zaczynała być gotowa. Sydonia zignorowała Yołmena, zajęta magiczną miksturą; wydawała się nieobecna, wyłączona. Duchem była gdzieś indziej. Przymknęła oczy i mruczała coś powoli. Marek wytężył słuch, ale nie był w stanie zrozumieć tego, co mówiła wiedźma. Olga jęknęła i złapała się za obolałą głowę. Sydonia to zauważyła i nie siląc się na delikatność, rzuciła w nią wielkim woluminem zaklęć, trafiając prosto w głowę. Ropucha syknęła i padła na podłogę.

– Co ty wyprawiasz? Przecież możesz zrobić jej krzywdę! Chcesz ją zabić? – krzyknął chłopak i zaczął się wiercić, by choć trochę poluzować sznur. Wyglądał jak ryba podrzucana na rozgrzanej patelni, ale nie myślał o tym. Chciał stąd uciec, zabierając ze sobą Olgę. Nie umieraj, pomyślał, próbując spojrzeć na nieprzytomną koleżankę. Zdążył zapałać do niej sympatią przez ten spędzony czas; nawet wtedy, gdy miał ochotę ją udusić.

– Nic się jej nie stanie. Przestań panikować – burknęła Sydonia. Jej twarz nagle się rozpromieniała. Eliksir był już gotowy! Wlała turkusowy płyn do drewnianego naczynka z uszkiem. Delikatnie przechyliła chochlę, by substancja się przypadkiem nie rozlała. Wiedźma głęboko odetchnęła, gdy żadna kropla nie została zmarnowana. Utkwiwszy wzrok w naczyniu, powoli podeszła do skrępowanego Marka. Przysiadła na brzegu koca i rozkazała:

– Otwórz usta!

Ani mi się śni, pomyślał Yołmen i odwrócił głowę od kobiety, mocno zaciskając wargi. Nie zamierzał wypić tego paskudztwa. O nie! Nie zmusi go. Niespodziewanie Olga wstała z podłogi i trzymając w dłoni opasłe tomiszcze, walnęła z całej siły w głowę siostry. Ta osunęła się na brzuch szamana, wylewając eliksir na spodnie chłopaka.

– Super – jęknął chłopak, czując mokre miejsce obok krocza. Placek w całej okazałości. Olga zepchnęła Sydonię i zaczęła uwalniać kolegę.

– Wezmę trochę tej mikstury, a ty zdejmij z jej szyi wisior – rozkazała ropucha, a chwilę później już stała przy rozgrzanym kociołku. Yołmen się obruszył. Tym razem tak łatwo z nim nie pójdzie.

– Nic nie zrobię póki mi nie wyjaśnisz, o co tu chodzi! – I usiadł z powrotem na kocu. Zachowuje się jak małe dziecko, przeszło przez myśl Oldze. Wlała eliksir do tej mikstury, którą robili razem i wstrząsnęła tak, że znajdująca się w środku mieszanina przybrała kolor szafirowy.

– Ona zaraz może się ocknąć. – Próbowała przemówić mu do rozsądku, ale niczego nie wskórała. Sama ściągnęła wisior z szyi siostry i mętnym spojrzeniem omiotła postać szamana, który nadąsany siedział i nie wyglądało na to, że zamierza się ruszyć. Olga jęknęła i usiadła obok niego, nogą odpychając od siebie Sydonię.

– Co chcesz wiedzieć? – powiedziała zrezygnowanym tonem.

– Co ona chciała ze mną zrobić? – To pytanie go najmocniej dręczyło. Miał dosyć wszystkich tajemnic, tego wszystkiego.

– Chciała cię uśmiercić – oznajmiła ropucha, patrząc z zainteresowaniem na wisior. Czuła się skrępowana, opowiadając o siostrze i jej chorych pobudkach.

– Czemu?

– Mówiłam ci już, że klątwa się nie udała. Kiedy warzyła eliksir za pierwszym razem zabrakło jej krwi tego, na którego chciała rzucić klątwę. Złapano ją, kiedy zamierzała ukłuć Bolesława. To nie było rozsądne z jej strony, zresztą moja siostra nigdy nie była rozsądną kobietą.

– Czemu chciała rzucić na niego klątwę placka? – wtrącił się, a Olga odważyła się na niego spojrzeć.

– Miała z nim romans i zakochała się w nim. Sydonia nie lubi się dzielić, kiedy dowiedziała się, że książę ożeni się z Anną Jagiellonką, dostała szału. Zatraciła się w czarnej magii. Nie wiem, co zrobiła, że uniknęła spalenia. Prawdopodobnie rzuciła na siebie jakieś zaklęcie, przecież to wiedźma. – Wzięła głęboki oddech. – Widziałam, jak świecą ci się dłonie i wiedziałam, że to jej sprawka. Klątwa zadziałała w połowie, więc trzeba było ją naprawić. Tymi neonowymi rękami sprawiła, że musiałeś cofnąć się w czasie, a dzięki temu dostała to, co chciała... czyli krew Gryfitów. – Olga umilkła na chwilę i zapanowała niezręczna cisza.

– A co z tą dziewczyną? Ona pierwsza się tu przeniosła.

– Widocznie Sydonia nie przewidziała tego, że będziesz objawiał magiczne zdolności i spróbujesz złamać klątwę. To nawet do niej podobne, najpierw zrobi, a później pomyśli.

Marek chłonął każde słowo, próbując sobie to wszystko ułożyć w głowie. Sapnął i z uśmiechem spojrzał na koleżankę, siedzącą obok niego.

– Świecącymi dłońmi przywabiła mnie do piętnastego wieku... Sprytne.

Olga się zaśmiała.

– Raczej bezmyślne – skomentowała, po chwili namysłu zapytała: – Co z nią zrobimy? – Wskazała na nieprzytomną siostrę. Yołmen wzdrygnął ramionami, zacmokał i zasugerował:

– Zwiążmy ją i zostawmy tu.

Olga pokiwała głową. Oboje wstali i położyli delikatnie Sydonię na kocu. Marek sięgnął po sznur, którym wcześniej był związany i obwiązał nim nogi wiedźmy, a Olga jej ręce. Wychodząc z chatki, ropucha szybko wzięła księgę zaklęć.

– Jak teraz znajdziemy naszą zgubę? – zapytał Olgę, kiedy przedzierali się przez puszczę. Nigdy nie spędził tyle czasu na łonie natury, preferował marnowanie swojego czasu w mieście, łażąc po centrach handlowych niż wędrowanie po lesie i odganianie się od natrętnych komarów. Dziewczyna wyjęła wisior i oznajmiła:
– On nam pokaże, gdzie jest. Będzie wibrował, gdy znajdziemy się blisko niej.

Yołmen jęknął i już się nie odezwał. Nie wiedział, ile szli, zegar wciąż tykał, ale czuł, że zbliżają się do centrum miasta. To był zły dzień na wycieczkę w czasie, pomyślał, widząc groźny tłum wieśniaków zmierzający do zamku. Ludzie zaczęli się buntować, bo wszystkie szlaki handlowe zostały zamknięte przez księcia Pomorza. Szczecin był znany głównie z rybołówstwa i zbóż, brakowało jednak owoców i warzyw. Nie wszystkie gospodarstwa było stać na taki luksus. Wisior z klepsydrą zaczął wibrować w dłoni Olgi, wskazując na północny wschód, dokładnie w stronę zamku.

– Jest tam – powiedziała z wyczuwalną nutą strachu, kiedy zdała sobie sprawę, że trzeba będzie przedrzeć się przez rozjuszony tłum szczecinian.

– Jakoś mnie to nie cieszy – podsumował chłopak, dokładnie odgadując jej myśli.

Przedzieranie nie okazało się takie trudne, jakie z początku się wydawało. Przeszli całkiem sprawnie, dochodząc do bramy głównej Zamku Książąt Pomorskich. Dziedziniec był pusty, a otaczające go budynki gospodarcze były w całkowitej ruinie. Miały rozbite okna, dziurawy dach, a ściany powoli same się rozsypywały. Klepsydra jeszcze mocniej wibrowała, wskazując na wschodnie skrzydło i w tamtą stronę właśnie ruszyli. Byli blisko budynku, kiedy z piwniczych drzwi wyszły dwie dziewczyny. Klepsydra tak mocno drgała w ręku Olgi, że ta ledwo nad nią panowała. Marek nie wiedział, jak się zachować: czy skakać z radość jak głupi, czy może się rozpłakać. Choć ta druga opcja mu nie pasowała, to nie powstrzymał kilku łez.

Daria, zaniepokojona jakimiś krzykami w języku niemieckim, postanowiła wyjść wraz z Kasią. Obie dziewczyny były bardzo ciekawskie i nie zważając na grożące im niebezpieczeństwo wyszły. Przez chwilę nie wiedziały, co się dzieje. Kasia zaobserwowała dwójkę ludzi ubranych w dość dziwne stroje. Kobieta w spodniach? Zaniepokojona spojrzała na Darię, ale ta uśmiechała się lekko, a już po chwili znajdowała się w czyichś ramionach. Yołmen nie umiał ujarzmić swojej radości. Mocno przytulił do siebie Darię, ignorując zdziwione spojrzenia Kasi i Olgi. Dzięki, dzięki, dzięki, myślał patrząc w niebo. Co za cudowna chwila, zwłaszcza, że zaczynał wątpić we wszystko.

– Jak dobrze, że cię odnaleźliśmy – szeptał jej do ucha chłopak. Po chwili opamiętał się i puścił zszokowaną dziewczynę. Kasia nieśmiało się odezwała:
– Przepraszam, a kim państwo są?

– To... – Daria chwilę się zastanowiła, wolała nie wyjawiać, że to są ludzie z przyszłości, którzy po nią przyszli. Wydukała: – Moi przyjaciele.

– Dobrze, że tutaj się znajdujemy. To jest nasza baza do... wiecie czego – wyjaśniła Olga, a Marek i Daria od razu załapali, że chodzi o powrót do domu. Daria odwróciła się do Kasi i podziękowała jej za pomoc. Dziewczyny pożegnały się i mimo że doskonale zdawała sobie sprawę z kłamstwa, powiedziała Kasi, że jeszcze się na pewno zobaczą. Katarzyna z powrotem weszła do kuchni, nie pytała o nic, ale Daria wiedziała, że ledwo panuje nad swoją ciekawością.

– Najpierw złamiemy klątwę placka, dobrze? – szepnęła Olga, patrząc na chłopaka i dziewczynę. Ci jedynie kiwnęli głową. Ta klątwa to nie było nic przyjemnego, oboje przez nią wpadli w tarapaty. Marek miał pecha przez całe swoje życie, a Daria wylądowała w piętnastym wieku.

Olga kazała bardziej przybliżyć się szamanowi do dziewczyny i powiesiła im na szyi wisior. Klepsydra spokojnie wisiała pomiędzy nimi. Marek spojrzał prosto w oczy Darii. Były takie ciepłe i ufne; powoli zdawał sobie sprawę, dlaczego to właśnie o niej myślał tego ferelnego dnia. Speszony odwrócił wzrok. Olga zacisnęła pulchną dłoń na wisiorze z turkusowym piaskiem i wypowiedziała kilka niemieckich słów, po czym złamała klepsydrę. Turkusowa poświata wydobyła się z ciała Marka i Darii. Oboje poczuli chłód i pustkę w środku, jakby ktoś niewidzialną dłonią wyszarpnął z ich wnętrza płuca. Wiatr, który się zerwał w tym momencie sprawił, że piasek z klepsydry wzniósł się ku szarym chmurom, górującym nas Szczecinem i zniknął. Tak po prostu.

– Już? – zapytali równocześnie. Olga uśmiechnęła się tajemniczo.

– Chwila! A czemu mówiłaś zaklęcie po niemiecku? – zapytał Yołmen, przypatrując się ropusze. Ta jedynie wzięła głęboki oddech. Ach, te pytania!

– Bo na Pomorzu większość ludzi mówi po niemiecku. Sydonia, jako arystokratka, zna i polski, i niemiecki.

Wszystko stało się jasne. Olga wyjęła eliksir, który warzyła wraz z chłopakiem i do którego dolała substancję zrobioną przez Sydonię.

– Musisz to wypić – powiedziała, dając słoiczek z miksturą Darii. Eliksir nie pachniał zachwycająco, był otumaniający, więc dziewczyna musiała z całej siły zapanować nad ogarniającą ją sennością.

– Po co to? – Pytania Marka powoli zaczynały irytować Olgę, ale rozumiała jego obawy. Spokojnie wyjaśniła:

– Dzięki temu wrócicie do domu.

– Chwila! Ty się z nami nie zabierasz? – zapytał zdziwiony. Dziewczyna nie dała rady na niego spojrzeć.

– Zostanę z Sydonią, potrzebuje teraz opieki. Nie wiadomo, czy znowu coś głupiego jej nie strzeli do głowy. Chyba... – Zacięła się. – Chyba nie byłam dobrą siostrą.

Darii było szkoda Olgi, nie znała jej tak bardzo jak Yołmen, ale zapałała jakąś dziwną sympatią do niej. Chłopak pożegnał się z Olgą, niespodziewanie wziął za rękę Darię. Widząc jej zdziwioną minę, uśmiechnął się i szybko wyjaśnił:
– Nie chcę się zgubić podczas podróży.

Daria postanowiła to zignorować. Skupiła się tylko na jednym: na słoiczku z miksturą. Wzięła głęboki wdech i jednym haustem wypiła magiczny napój. Ostatnie, co zauważyła, to machającą do nich Olgę.

EPILOG



Dzień był trochę wietrzny, co chwilę kropił deszcz i grzmiało. Wykład z teorii kultury był nudny jak nigdy. Gdyby nie kartki papieru, czarny długopis i przygoda, jaką ostatnio przeżyła, Daria dawno by odchyliła głowę do tyłu i zasnęła, jak to robiła większość ludzi na roku. Doktor sprawiał wrażenie, jakby nie widział i nie słyszał śpiących studentów.

Daria, która siedziała w samym rogu sali wykładowej, co chwilę mrugała, próbując sobie przypomnieć dokładnie szczegóły. Długopis sprawnie tańczył po kartce w kratkę, sprawiając, że dziewczyna co jakiś czas uśmiechała się do swoich wspomnień. Uwolnili się od klątwy i bezpiecznie wrócili do współczesnego Szczecina. Mama Darii była trochę zaniepokojona późnym powrotem swojej córki i jej dość dziwnym zachowaniem, ale z czasem wszystko wróciło do normy.

Spojrzała na stworzony obrazek, przedstawiający jej koleżankę z piętnastego wieku – Kasię. Dziewczyna z rysunku uśmiechała się do niej sympatycznie, a ciekawski wzrok patrzył prosto na Darię. Brakowało jej tej szalonej dworskiej pomocy kuchennej. Miło będzie wspominać czas spędzony w średniowiecznym Szczecinie. Kilka pytań nadal kołatało jej się w głowie. Chociażby w jaki sposób Olga wędrowała tak w czasie, ale na to, prawdopodobnie, odpowiedzi nigdy nie otrzyma.

Telefon, który miała w kieszeni spodni zawibrował, wybudzając ją z amoku. Od Yołmena, przeczytała w myślach. Na jej twarzy zakwitł uśmiech, gdy skończyła czytać treść wiadomości. Szybko odpisała i ponownie włożyła telefon do kieszeni. Koniec jednej przygody oznaczał początek drugiej. Wygodnie oparła się o oparcie krzesła i udawała, że słucha wykładu, będąc myślami zupełnie gdzie indziej. Gdzieś w średniowiecznym Szczecinie, który tak mocno ją oczarował.

KONIEC


BIBLIOGRAFIA:
1. Bogusław i Anna, Zbigniew Boras
2. Gryfici. Książęta pomorza zachodniego Kazimierz Kozłowski, Jerzy Podralski
3. Regiony w dziejach Polski: Pomorze zachodnie w tysiącleciu, praca zbiorowa
4. Szczeciner. Magazyn Miłośników Szczecina nr 1
5. W krainie Gryfitów. Podania, legendy i baśnie Pomorza Zachodniego
6. Zamek książęcy w Szczecinie

CIEKAWOSTKI:
~Miasto Gryfia, które jest wspomniane w tekście funkcjonuje teraz pod nazwą Greifswald i należy do państwa Niemieckiego (kiedyś ten rejon należał do Pomorza).
~Sydonia von Borck jest postacią historyczną, która została posądzona o czary. Urodzona w 1545, ale na potrzeby opowiadania nagięłam trochę ramy czasowe, proszę mi wybaczyć.
~Na Pomorzu, zwłaszcza zachodnim przeważał język niemiecki.

INSPIRACJA:
KLIK-KLIK

SPOJLER:
A tak już na samym końcu, uprzedzam, że w przygotowaniu jest kontynuacja Placka, dlatego kilka wątków zostawiłam sobie na deserek.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości