Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 1
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
N [+18]
#1
A to jest moje opowiadanie... a raczej prolog, wstęp i pierwszy rozdział z ponad dwudziestu, które na razie napisałem.
Długa, wielowątkowa historia, zabawa formą, stylem, językiem itp... Przemoc i wulgaryzmy... seksu nie ma, bo jeszcze nie umiem opisywać takich scen... wątki miłosne też mi nie idą xD

Początek jest mocno chaotyczny, ale to zamierzone. Potem już jest (albo raczej powinno być...) normalnie.

Prolog ma tylko zaprezentować opowiadanie i jest "nieobowiązkowy". Kto chce, może zacząć od razu od Chaptera I.

Zapraszam do czytania ;]

N

Pierwsza pigułka.
Noc, ciemno, zimno, deszczowo... czyli innymi słowy typowa pogoda dla morderców, wampirów, kosmitów i innych kreatur rodem z filmów klasy B. Wybiegają na dwór delektować się deszczem, wszechobecnym smutkiem, mrokiem i całą tą atmosferą grozy. Tylko patrzeć, gdzie znajduje się kamera i ekipa filmowa pracująca nad kolejną częścią „Pogromców wampirów” czy „Upiora z bagien”. To jednak nie wszystko, ponieważ żaden dobry film grozy nie może się obyć bez ofiary, a najlepiej kilku ofiar o marnym ilorazie inteligencji, które zostaną szybko zmasakrowane przez niezbyt wyszukany czarny charakter, najlepiej przy akompaniamencie piekielnych wrzasków, fruwających flaków i wylewających się z każdego otworu ciała hektolitrów krwi.

- - - - -

Ofiara… Nie widzę jej! Gdzie ona jest? Nie! Mam lepsze pytanie. Gdzie ja jestem?
Horror, ponura sceneria… Nie… To okno… To tylko widok zza okna…
Więcej tabletek.

Druga pigułka.
Okno… Patrzę przez nie… Nie… Stoję tam… Szukam ofiary… Muszę ją dopaść zanim zrobi to ten drugi. To moje terytorium i nie pozwolę innym tu wchodzić. Ja pierdolę… ale to prymitywne i zwierzęce, a najgorsze, że mi się to podoba… Chyba już całkiem schodzę na psy. Nienawidzę zwierząt, jestem uczulony na sierść. Moje mieszkanie jest pełne szczurów... Tyle razy kazałem im je przetrzebić, ale nigdy nie słuchają. Tak to zawsze jest, że nasze problemy gówno ich obchodzą. Może powinienem kiedyś zrobić tam porządek? Kiedyś pewnie tak, bo zaczynam już tracić cierpliwość. Muszę chodzić w ciemności, niczym lunatyk, bo mój dom jest toksyczny. Muszę się dostosować, wiem... ale wcale mi się to nie podoba. Dzięki Bogu nie ma dziś księżyca. Nie znoszę go.

- - - - -

Pierwszy zastrzyk
Przedstawienie musi trwać. Skoro ponura sceneria już gotowa, to czas na kolejny element – na ofiarę. Jak przystało na tego typu historie, będzie nią młoda kobieta, oczywiście wyjątkowej urody. Z jej inteligencją będzie trochę gorzej, ale o tym się już nie wspomina. Z resztą nie trzeba… To po prostu widać. Kiedyś do rytuału wymagane były dziewice, ale nie miało to żadnego magicznego znaczenia, stanowiło jedynie kaprys kapłanów, którzy też mieli swoje, sprośne potrzeby. Zrezygnowano, więc z tej zasady, tym bardziej, że teraz o dziewice dość trudno. Poprzednie łowy zakończyły się sukcesem. Spektakl został znakomicie odegrany. Przerażające w swej tandetności i bezsensownej przemocy, krwawe i brutalne widowisko, które dziś miało się powtórzyć.

- - - - -

Deszcz padał coraz mocniej i wcale nie zanosiło się na zmianę. Pogoda mogła się, co najwyżej tylko pogorszyć… „Jeszcze tylko burzy brakuje… Że też wybrali sobie właśnie tę noc na polowanie…” Ale taka już natura łowcy, że dla niego liczy się tylko jedno: jego ofiara, za którą musi podążać niezależnie od warunków. A on sam był sobie winien… W końcu wybrał taki los.
„Będzie milutko” – Strugi deszczu zalały mu twarz, a zimno przenikało go do szpiku kości. „Takie już moje pieskie życie… Haha! Tak… Jestem jak ten pies... pies myśliwski, który właśnie poczuł zwierzynę” – Zacisnął mocniej płaszcz i ruszył przed siebie.

- - - - -

Ruszyli… Odgłosy deszczu skutecznie maskowały ich kroki, choć w sumie nie było, co maskować, bo poruszali się bezszelestnie. Potrafią przecież niejedno. Tym razem musi się udać, tak jak poprzednio. Trzy pierwsze ofiary złapali bez problemu, choć pojmanie człowieka żywcem jest o wiele trudniejsze niż zabójstwo. „Zwłaszcza jak ma się takich imbecyli do pomocy.” Czasem zdarzały się porażki, a on był pewien, czyja to wina.
- Ruszcie tyłki, bo jeszcze nam ucieknie! – Odwrócił się do swojej ekipy i spojrzał na nich z niechęcią. Łysi, przygarbieni, pozbawieni jakiejkolwiek ogłady. Ich oczy świeciły w ciemności, a na sporych rozmiarów kłach widać było krwawe ślady. Mimo tego wzbudzali bardziej litość niż przerażenie.
- Pogoda nie zachęca do spacerów…
- Oj uważaj, bo się przeziębisz. – Rzucił mu pełne złości spojrzenie. – Żałosne…
- Ale szefie! Niektórzy przez tydzień nie mieli nic w zębach.
- To dziś sobie poużywacie… Wyczuwam je… Jest ich więcej, a do rytuału potrzebujemy tylko jednej.

- - - - -

Cholera… Tej nocy zostanie popełnione brutalne morderstwo… I to więcej niż jedno… Aż żal mi tych młodych dziewczyn… Uroda okazała się ich zgubą… Jaki to paradoks, bo piękno zawsze pomaga w życiu, ale czasem cena jest wysoka... Te wszystkie męty, szumowiny, pokraki i inny margines, ale nie tylko… Czasem psychole zdarzają się wśród najwyższych warstw społecznych: prawników, polityków, lekarzy, a nawet policjantów, którzy przecież powinni chronić. Ale w końcu po to jestem prywatnym detektywem, żeby ich odszukać i powstrzymać. Tak, wiem… trochę to zalatuje filmem rozrywkowym, albo jakimś serialem dla młodzieży, ale co ja na to poradzę. Chcecie wiedzieć, jak straciłem poprzednią pracę? Ja też... Nawet nie pamiętam, kiedy mnie wyrzucili… Cholerne narkotyki… Muszę przestać brać… Trzeba zabrać się do roboty, bo te dziewczyny zginą. <wchodzi pod prysznic> Woda… Deszcz, czy może coś innego? Gdzie ja w ogóle jestem? Nie... To nie mój dom… Mam na sobie płaszcz, kaptur zarzuciłem na głowę… Dziś ktoś popełni morderstwo, a ja dowiem się, kto.

- - - - -

Taaa… To jest to! O tym marzyłem!
Więcej! Chcę więcej! Ofiary! W liczbie mnogiej. Gdzie one są?
Nie widzę! Muszę się wzmocnić.

Drugi zastrzyk.
Cztery dziewczyny szły ulicą. Wracały właśnie z nocnej imprezy. Czemu musiały tego dnia spotkać się ze swoim przeznaczeniem? Nie wiadomo, ale w końcu przeznaczenie jest nieuchronne, więc nie da się od niego uciec. Rodzice zawsze mówili, żeby nie zostawać u chłopaka na noc, tylko przyjść do domu... Tak, więc szły, nieświadome tego, że ich kochane mamusie nie popisały się inteligencją, gdyż śmierć na ulicy jednak jest zdecydowanie gorsza niż potencjalny seks na imprezie lub nawet gwałt...

- - - - -

„Trzeba się śpieszyć” – Chociaż biegł coraz szybciej, nie czuł zmęczenia. Słabości nie leżały w jego naturze. Już widział ich oczami wyobraźni. Już czuł, co im zrobią. To nie będzie szybka śmierć... Jednak on też był myśliwym. Polował na innych drapieżców, był na szczycie tego swoistego łańcucha pokarmowego i wcale nie zamierzał być milszy. W końcu każdemu, nawet komuś (jeśli można go jeszcze nazwać osobą) takiemu jak on należy się odrobina rozrywki. Ten świat jest tak nieudolnie skonstruowany, że jedni zabawiają się kosztem drugich. On kosztem ich... Oni zaś kosztem dziewczyn... A właśnie... dziewczyny... Ich sylwetki rysowały się w oddali na tle ciemności przetykanej rzęsistym deszczem… To oznaczało, że oni także są blisko.

- - - - -

Byli już tak blisko... Już nie musieli ich wyczuwać... Teraz widzieli wyraźnie... Dwie blondynki, brunetka i ruda, w wieku mniej więcej 18 lat. W pobliżu nie widać nikogo innego, a wąska ulica skutecznie odcina drogę ucieczki.
- To, którą bierzemy? – Byli już wyraźnie podnieceni. Z trudem potrafili nad sobą panować. „I gdzie się podziało to nasze słynne opanowanie… ta klasa i elegancja…? Chyba coś mi umknęło…”
- Wszystkie...
- Dobrze wiesz, co mam na myśli. – Nie mieli ochoty przeciągać tego dłużej niż to było konieczne. Nie przyszli tutaj rozmawiać, tylko sobie poużywać.
- Tak... Widzisz tą całkiem z lewej? Ona ma być żywa.
- A pozostałe? – Wszyscy wyraźnie się niecierpliwili
- Z pozostałymi...
- Powiedz to szefie! Powiedz to! – Wpadł mu w słowo jeden z towarzyszy
- Z pozostałymi możecie zrobić, co wam się podoba.

- - - - -

Jeszcze trochę... Tak, już je widzę... Są cztery...
Heh... No to dziś nieźle sobie poużywają. Będzie, na co popatrzeć.
Staję pod fasadą budynku, chroni mnie ona przez rzęsistym deszczem. Nie mogę się doczekać. Zaraz się zacznie, a ja mam najlepsze miejsce.
To aktorzy z najbardziej krwawego teatru. Niestety, los pisze coraz gorsze scenariusze. Po tylu latach przypomina to raczej brazylijską telenowelę...
Czy przeczuwam, co się za chwilę stanie?
Nie... Ja to po prostu wiem.
Czy żal mi tych dziewczyn?
Ani trochę („A powinno być!”)... Życie to jeden wielki spektakl, a ich rola się właśnie skończyła...
Co powinienem zrobić?
Po prostu cieszyć się przedstawieniem...

***

Powrót do domu, deszcz, późna pora, ciemność. Dziewczynom nie układało się za dobrze... i jeszcze spotkały jego... Zatrzymały się nagle. Jedno spojrzenie przed siebie wystarczyło.
Stojący nieruchomo, niknący w strugach deszczu. Ciemny płaszcz zapięty pod szyję, zarośnięta twarz, na którą opadały długie, skołtunione włosy. Ale nade wszystko przerażające były czerwone, przekrwione oczy, w których czaiła się rządza mordu.
Odwrót.
Jedna z nich potyka się i pada na mokrą ziemię. Pozostałe uciekają z krzykiem...
Niezbyt daleko... Tam czekają już oni...
Czterech facetów patrzyło na nie łakomym wzrokiem. Nienaturalnie duże zęby sterczały z ich szeroko otwartych ust. Stali z wywieszonym jęzorami... tylko jeden się wyróżniał. Dobrze ubrany (no może nie, ale przy reszcie wyglądał na eleganta), spokojny... przyglądał się z boku.
„Łapcie je!”
Chciały uciekać. Tylko gdzie? Z jednej strony oni, z drugiej ten przerażający typ. Jedna z nich patrzy za siebie. Jest za późno. Już jest za nią. Odgarnia z czoła włosy i bezceremonialnie wyciąga broń.
<strzał> Głuchy odgłos...
Krew miesza się z deszczem, dziewczyna pada na ziemię. „Wybacz kochanie. Stałaś mi na drodze.” Ale nie tylko ona... Kula przeszła na wylot i trafiła jednego z napastników. Ten także pada. Cały się trzęsie, a jego ciało zaczyna płonąć. „Srebrne kule... Działają na wampiry...”
Jedno padło, troje pozostało... co się tyczy zarówno wampirów, jak i ich ofiar. Zwierzyna sama pcha się do myśliwego.
„Brać go! To wciąż, tylko człowiek!”
Atakują. Dwóch na jednego. Jakby mieli jakieś szanse... („To naprawdę znakomite przedstawienie. Dobrze, że mam wejściówkę.”) Pogromca chowa broń, a z jego rękawów wysuwają się maczety. Jeden na lewą, drugi na prawą… Dwa synchroniczne cięcia. Dwie oderwane kończyny lądują na ziemi. Srebrne ostrza uniemożliwiają regenerację... Teraz obrót i zamach. Dwie głowy oddzielone od ciał. Po chwili leżą dwa kolejne trupy.
Elegancik przechodzi obok przerażonych dziewczyn. Jedna z nich nagle zmądrzała i zaczęła biec (w końcu taka okazja się nie powtórzy).
- Imbecyle... Nawet z czymś takim nie mogą sobie dać rady. – Wyciągnął miecz samurajski... Jednym cięciem zabił klęczącą na ziemi dziewczynę, a potem drugą... Teraz została, tylko jedna, ta która uciekła.
- Trzy do zera szefie. – Schował obie maczety i sięgnął po spluwę.
- Wiesz, czemu preferuję miecze? – Zrobił efektowny wymach. Mimo deszczu, starannie wypolerowany metal zachował połysk. – Są bardziej eleganckie... arystokratyczne, dystyngowane... Nic nie ma takiej klasy, jak broń biała.
- A wiesz, czemu ja lubię pistolety? – Odstrzelił mu ostrze. Wampir przez chwilę gapił się na samą rękojeść, którą teraz trzymał w dłoni. – Bo są skuteczne.
- Zabiję, jak psa! – Rzucił się na przeciwnika, ale ten jeszcze szybciej wycelował mu w głowę z rewolweru. Ba... i to nie byle jaki rewolwer. Masywny, zabytkowy, grawerowana lufa niezwykłego kształtu. Pociągnął za spust. Rozległ się długi, potężny huk wystrzału. Wampir w ostatniej chwili osłonił się ręką...
- Zobacz pogromco! – Pokazał mu dłoń, w której trzymał pocisk. – Złapałem kulę! Hahaha! Ze mną nie pójdzie ci tak łatwo!
- Tak? – Otworzył bębenek rewolweru i wysypał z niego 6 łusek. – Widziałeś tylko jeden wystrzał?
- Aaaaaa! Co?! – Spojrzał na swoje ciało. Z przerażeniem odkrył, że widniało w nim jeszcze 5 ran po pozostałych kulach. – Nieeee!
- To nie jest zwykła broń. – Wampir zaczął płonąć. – Specjalnie ją zaprojektowałem.

Zwęglone zwłoki leżą na ziemi obok trupów trzech dziewczyn... „Wampiry płoną nawet podczas deszczu... 4 martwych krwiopijców i tylko 3 ofiary... bilans pozytywny... Hehehe... Idzie mi coraz lepiej.” – Odszedł w nieznanym kierunku. Po prostu chciał jak najszybciej opuścić to miejsce.

- - - - -

„Nieźle się spisałeś pogromco... Dziewczyna żyje... Hahaha! Tylko szkoda, że to nieprawda. Jako widz przedstawienia też mam prawo do małej rozrywki.” Spojrzał na atrakcyjną, w połowie rozebraną blondynkę stojącą tuż obok... „Nie martw się skarbie... To nie boli...
Ale to, co oni ci zrobią już tak. Uciekłaś z deszczu pod rynnę.” – Wyjął telefon... („Nawet ładny... Skąd go mam? Nie wiem, pewnie prezent od fanów.”) „Trzeba pogadać z wampirami. Ciekawe za ile ją kupią...”

- - - - -

Deszcz, zimno, ciemno... A ja wciąż muszę iść... Cholera! Za późno. Jak zawsze, z resztą. Co ze mnie za prywatny detektyw? Może powinienem udać się na spokojną emeryturę, a pracę zostawić jakiejś młodej dziewczynie? Kurde, co ja gadam? A z czego będę żyć? („I za co będę ćpać, do cholery!?”) Rachunki niezapłacone... Muszę złapać zabójcę... Dziś w nocy zostało popełnione kolejne brutalne morderstwo... A ja wciąż nie wiem, kto...

- - - - -

Czasem myślicie, ze już wszystko wiecie, że już wszystko znacie... I wiecie, co? Mylicie się! świat, kryje w sobie wiele tajemnic, które tylko czekają na odkrycie. Są na świecie, rzeczy, które nie śniły się filozofom. Każda tajemnica pociąga za sobą następną, a ta jeszcze kolejną. A z każdym sekretem wiąże się osoba, tak jak na przykład ta kobieta, która pewnej nocy obudziła się nagle, krzycząc z bólu.
Jej nienarodzone dziecko... już nie żyło...

Chapter I

Ciemność za oknem. Ciemność w mieszkaniu. Trochę minęło zanim jej oczy przyzwyczaiły się do otaczającego ją mroku. Była w zbyt wielkim szoku, aby zapalić światło, mimo że lampka nocna stała na stoliku zaraz przy jej łóżku, na wyciągnięcie ręki. Wpatrywała się tylko w jeden punkt, dysząc ciężko. Nie mogła dojść do siebie po tym, co zobaczyła... po tym, co poczuła... Bała się spojrzeć w dół. Czuła, że z samego rana będzie musiała pozbyć się z domu wszystkich luster, bo po tym, co się stało już nigdy nie będzie w stanie patrzeć na siebie. Takie rzeczy powodują długotrwały uraz. Nawet jeśli są tylko snem.
Sen... Tak podpowiadała jej logika, ale w większości przypadków zawodzi ona już na starcie. Kierując się nią daleko nie zajdziesz. Najważniejsza jest intuicja, a ona wyraźnie mówiła, że coś jest nie w porządku, że to nie był sen, że stało się coś złego. To podobna sytuacja, jak w przypadku koszmarów. Każdemu z nas śniło się czasem, że w szafie czai się jakiś ohydny potwór. Wtedy po gwałtownym przebudzeniu boimy się, mimo iż wiemy, że tamto to był tylko sen. Tak było właśnie w tym przypadku.
Ocknęła się w swoim własnym łóżku, ale to nie był jej pokój, to nie był jej dom, to na pewno nie był nawet jej świat. Była w tej chwili gdzieś indziej. Dookoła płonął ogień. Jego płomienie były ciepłe, ale nie patrzyły. Nie paliły też niczego, choć wydawało się, że zajęły jej poduszkę. Było bardzo gorąco. To właśnie ten żar ją obudził. Poczuła, że jest cała spocona. Koszula nocna przykleiła się jej do ciała. W pierwszym odruchu złapała się za brzuch. To normalne u kobiet w ciąży, że najpierw pomyślała o dziecku. Zwłaszcza, jeśli ciąża była już zaawansowana. I wtedy właśnie się przeraziła.
Kołdra leżała na ziemi (bo na pewno nie była to podłoga) i też „płonęła”. Ktoś zerwał z niej okrycie, podciągnął koszulę nocną i rozchylił jej nogi. Nie czuła, jakby to był gwałt, choć napastnik bez wątpienia grzebał... w niej... Jego ręce... były zaskakująco zimne, choć ten dotyk (paradoksalnie do tego całego cyrku, w którym aktualnie uczestniczyła) wydawał się przyjemny i uspokajający. To dzięki temu jeszcze nie zaczęła wrzeszczeć. Tak jakby tamten osobnik miał w dłoniach jakiś silny środek uspokajający i raz za razem aplikował jej kolejne, coraz mocniejsze dawki.
Oddychała ciężko, ale spokojnie. Okropnie się bała. Czuła coś w środku i jednego była pewna. Ten ktoś na pewno nie był człowiekiem. Mimo, że ogień dawał czerwonawe światło (co było dziwne z uwagi na to, że płomienie były aż nienaturalnie jaskrawo żółte) jego sylwetka pozostawała w cieniu (kto by tam dbał prawa fizyki).
Chodziło mu o dziecko! Coś z nim robił. Coś złego. Coś, na co jako matka nie może pozwolić.
Zaczęła się szarpać, ale bezskutecznie. To tak jak we śnie możemy przemierzać, całe mile, latać, biegać po wodzie... to wykonanie prostej czynności, jak zapalenie światła, czy zrobienie kroku wydaje się zadaniem prawie niewykonalnym. Tak się z resztą rozpoznaje, czy to sen, czy jawa. Nie mogła się ruszyć. Była sparaliżowana od pasa w dół. Ten sam uspokajający dotyk trzymał ją w bezruchu na miejscu. Szarpnęła się mocniej, on ścisnął mocniej. Poczuła, że traci czucie także w górnej połowie ciała. Stopniowo od brzucha w górę szła fala tępej niemocy. Bała się, że zaraz sparaliżuje jej mięśnie oddechowe. Słyszała kiedyś, że powoduje to natychmiastową śmierć przez uduszenie. Podobną truciznę wykorzystują Indianie polując na ptaki. To gwarantuje, że ofiara nie ucieknie za daleko. Śmierć prawie na miejscu. Nie chciała by stało się jej coś podobnego. Uspokoiła się, przestała się szarpać, czucie wróciło. To tak jakby ten przybysz dawał jej znak. „Jeśli będziesz spokojna i pozwolisz mi dokończyć, to nic ci się nie stanie.” Jego dłonie mówiły coś w tym stylu. Nagle pomyślała, że jest w piekle, a to jakaś próba. Bo w końcu czy dobra matka poświęciłaby dziecko, by ratować siebie, do czego usilnie „namawiał” napastnik? Do tego sceneria miejsca. Ogień piekielny pasował najbardziej... ale ten ktoś... Nie wyglądał na demona. Po prostu to wiedziała. Nie chodzi tu o brak rogów, nietoperzastych skrzydeł, czy czegoś innego, tylko o aurę jaką emitował. Nagle zorientowała się, że on zna jej myśli. Dowiedział się, że boi się piekła i postanowił ją uspokoić.
Znowu emocje zaczęły opadać. Była już niemal święcie przekonana, że tak musi być. To nie jest przyjemne, ale konieczne. On jest tu w dobrej wierze, aby jej pomóc, aby naprawić cudzy błąd. Musi zrobić to, co konieczne, a ona nie może urodzić tego dziecka.
„AAAAAaaaaaaaaaaaaaa!”
Jej wrzask przedarł się przez ciszę. Tego jego magiczny środek psychotropowy nie mógł stłumić. Nagle przyjrzała się jego dłoniom. Były całe we krwi. Nie jego krwi, nie jej krwi, tylko krwi jej jeszcze nienarodzonego potomka. I wtedy stało się coś, co przeraziło ją jeszcze bardziej. Ujrzała jego oczy. Zapaliły się na chwilę w środku czarnej, bezkształtnej twarzy. Jedyne jasne punkty w jego sylwetce. Tyle, że nie było ich dwoje, tylko trzy... Świeciły w ciemności tym samym niezwykłym blaskiem, co ogień... Jedno na górze, w okolicach gdzie powinno znajdować się czoło, a dwa na dole. Ustawione na kształt trójkąta równobocznego. To wiedziała na pewno, ale nie miała pojęcia skąd. Ot tak po prostu. Może przybysz też chciał przekazać jej tę informację. Ale dlaczego? Wątpiła, że się kiedykolwiek tego dowie. W końcu istoty wyższego rzędu (a na taką on bez wątpienia wyglądał) nigdy nie kwapią się za bardzo do tłumaczenia wszystkiego tym mniej rozwiniętym. Czy ludzie kiedykolwiek wyjaśniali zwierzętom, dlaczego na nie polują? Trzymają je w klatkach? Czy konkwistadorzy wyjaśnili Indianom, czemu zajęli ich tereny i wyrzynali ich w pień? Odpowiedź jest oczywista. Jesteś na tym lepszym... Możesz robić, co chcesz bez konsekwencji... Nie odpowiadasz przed nikim.
Zaczęła wrzeszczeć ile sił w płucach. Coraz głośniej i głośniej i nagle znalazła się z powrotem w swojej sypialni i uświadomiła sobie, że właśnie przebudziła się z koszmaru.
Tkwiła w tej samej pozycji w jakiej pozostawił ją tamten (oby tylko wyśniony) napastnik. Rzeczywiście była odkryta, a kołdra leżała obok na podłodze. Tyle, że nic się nie paliło i była sama. Zupełnie sama. Bez duchów, demonów, kosmitów, potworów... bez dziecka.
Wreszcie przemogła się, by zapalić nocną lampkę i spojrzeć na swoje łóżko. Prześcieradło było całe we krwi, a coś leżało pomiędzy jej nogami. Coś, co wyglądało jak... maleńkie zwłoki...

Przez kilka następnych dni w ogóle nie wychodziła z domu. Minęło dużo czasu zanim doszła do siebie i zdążyła sobie wmówić, że siły nadprzyrodzone nie mają nic wspólnego ze śmiercią jej dziecka. To było samoistne poronienie. Też się zdarza w tak zaawansowanej ciąży. Płód musiał być martwy już wcześniej i organizm po prostu się go pozbył, a substancje wydzielające się w ciele spowodowały te dziwne sny, bądź halucynacje.
- Po prostu ma pani bujną wyobraźnię. – Lekarz, który jej to oznajmiał starał się być spokojny i miły. W końcu z kobietą, która tyle przeszła należy postępować ostrożnie. Najchętniej zatrzymałby ją na obserwacji w szpitalu psychiatrycznym i nafaszerował antydepresantami, bo nie wierzył w to, że po czymś takim jest w stanie wrócić do normalnego życia. Niestety nie można było leczyć jej pod przymusem. Wymagana była zgoda rodziny, a takowej ona nie miała. Nawet ojciec dziecka był przypadkowy. Po prostu postanowiła zabawić się na jednej imprezie i... mała wpadka... Jako, że pochodziła z religijnej rodziny nie zdecydowała się na aborcję, ani oddanie dziecka. Postanowiła je wychować... aż tu nagle coś takiego.
- N... no... – Nie była zbyt rozmowna od tego czasu. Prawdę mówiąc w ogóle niewiele się odzywała. Nie poradziłaby sobie bez swoich przyjaciół. Nie poszłaby do specjalisty...

Minęło trochę czasu. Wciąż miała myśli samobójcze i ciężką depresję, ale przynajmniej wróciła do normalnego życia. Bez chęci, bez zapału, ale coś robiła. Pogrążyła się w codziennej rutynie. Nie chodzi tu jednak o zajmowanie się tragedią tej kobiety, tylko to, że plotki o jej poronieniu bardzo szybko rozniosły się po mieście. W końcu dotarły do pewnego człowieka.
- Dzień dobry. – Wstawił nogę w drzwi, żeby nie mogła ich zamknąć. Nienawidziła, gdy ktoś się tak wpraszał, ale teraz nie robiło jej to różnicy.
- Dobry... – Odpowiedziała słabym głosem.
- Mam nadzieję, że nie przeszkadzam. – „Bo i tak zamierzam tu wejść, nie ważne czy pani tego chce czy nie.” Tak mówiło jego spojrzenie, a stanowczy ton głosu tylko to potwierdzał.
- N... Nie... I tak nic szczególnego nie robię. – W sumie to nawet przez chwilę ucieszyła się, że ktoś się napatoczył i nie będzie sam na sam ze swoimi dobijającymi myślami.
- Dobrze, więc...
- Taaa...
- Wpuści mnie pani do środka?
- Aaaa... No tak... – Zupełnie zapomniała o tym, że wciąż trzymała go w drzwiach, jak jakiegoś domokrążcę. – Proszę wchodzić.
- Od razu lepiej. – Wszedł do przedpokoju, zamaszystym ruchem zdjął marynarkę i powiesił ją na wieszaku. Pozbył się też butów.
- Proszę usiąść. Woli pan w kuchni czy w salonie?
- Salon... To brzmi zdecydowanie lepiej.
- Może... – Zastanawiała się, czemu on wciąż tu stoi... jak ten słup...
- Eeee... Wskaże mi pani, którędy do tego pokoju gościnnego? – Zapytał najuprzejmiej, jak tylko się dało.
- Oh... tak... Proszę za mną. – Weszli do salonu, usiedli na fotelach po dwóch stronach stołu.
- Całkiem wygodnie tu. – Rozsiadł się wygodnie. – Powiem pani w tajemnicy... Nienawidzę twardych krzeseł i kiedy muszę odwiedzać ludzi, którzy tylko takie mają... Czuję się naprawdę źle.
- Napije się pan czegoś?
- Tak. Chętnie. – Odparł ochoczo.
- Herbaty, kawy? Może czegoś mocniejszego?
- Mocniejszego? Nie powinna pani w takim stanie pić alkoholu. No ba... Nie powinna pani w takim stanie w ogóle go trzymać w domu.
- Nie jestem w ciąży jeśli o to panu chodzi. - Gość zaczynał ją powoli irytować. Nie powie, czego konkretnie chce, tylko tak się z nią bawi.
- Wiem... ale w stanie ciężkiej alkohol też nie jest wskazany. Nie chcemy przecież, żeby coś się pani stało.
- Proszę wyjść. Nie jestem w nastroju do żartów.
- Ani ja... – Zmienił ton głosu na bardziej stanowczy. – Tym bardziej, że wciąż nie dostałem niczego do picia. Herbatę poproszę. – Dodał po chwili.
- To nie jest bar.
- Doskonale zdaję sobie z tego sprawę. W barze poprosiłbym o piwo. – Chciał ją nastraszyć, czy co? – Poda pani w końcu tą herbatę, czy nie? No dalej... Sobie też proszę zrobić. Czeka nas długa rozmowa. Nie chcę by komuś zaschło w gardle. Ma wtedy trudności z mówieniem prawdy.
- Wynoś się! To najście!
- Mam pokazać nakaz? Nazywam się Patrick Norman, jestem z policji i wyjdę dopiero wtedy, gdy dostanę to czego chcę. Proszę współpracować. Zaoszczędzi pani sobie wielu nieprzyjemności, a daję słowo... – Zniżył głos do szeptu. - ...że jeśli powiesz... Mogę ci mówić na „ty”? Tak będzie prościej. Że jeśli powiesz mi prawdę, to nigdy więcej nie będę cię nękać.
- Aaaa... – Poczuła się zbita z tropu.
- Tak więc... Odpowiesz na kilka pytań?
- Tak... ale czego pan chce?
- Chcę wiedzieć, co dokładnie wydarzyło się tamtej nocy. Ze szczegółami. A teraz proszę iść do kuchni, zrobić dwie herbaty i w międzyczasie postarać sobie wszystko przypomnieć.
- Ale... – Wyszła, zrobiła o co prosił, ale to było dla niej trudne opowiadać o tym wszystkim. Jeszcze uznaliby ją za wariatkę... zamknęli za morderstwo własnego dziecka. W końcu jako przyszła samotna matka z nikłymi perspektywami na życie była idealną podejrzaną. Gdy wróciła z dwiema filiżankami policjant znów zaczął rozmowę.
- Proszę usiąść... Wiem, że to trudne... ale potrzebuję tych informacji... do... śledztwa, które prowadzę.
- Chodzi... o tę noc... – Zaczęła niepewnym głosem.
- Tę, kiedy straciłaś dziecko. No dalej! Im szybciej się wygadasz, tym szybciej sobie pójdę.
- Proszę... mi nie grozić... Ja nic nie zrobiłam!
- Czujesz się winna? Może łatwiej będzie, jeśli będę zadawał pytania?
- Nie... Nie wiem... Nie wiem, co myśleć...
- O rany... – Poczuł, że trochę przesadził. Jego metody przesłuchań sprawdzały się w stosunku do największych patologów, ale zdruzgotana kobieta to co innego. – Proszę się uspokoić, bo tak do niczego nie dojdziemy.
- D... dobrze...
- Czy wtedy wydarzyło się coś niezwykłego?
- R... raczej nie... Miałam koszmar... i... i... o... obudziłam się... i zauważyłam, że... że... – Ostatnie słowa nie chciały jej przejść przez gardło.
- Że twoje dziecko nie żyje. – Dokończył za nią. – Po czym to stwierdziłaś? Wiem, że to głupie pytanie, ale muszę je zadać.
- Krew... wszędzie była... krew...
- To wszystko? Nic więcej? – Wydawał się nieco zawiedziony.
- Nie... Może pan już iść?
- Prawdę mówiąc raczej nie. Powiedziałaś prawdę... Same bezpieczne fakty, ale zataiłaś to co najważniejsze. Podpowiem ci... Chodzi o twój koszmar, a raczej wizję, której doświadczyłaś.
- No... ja... ale... Zaraz! – Zdziwiła się nagle, kiedy dotarło do niej to, co powiedział. – Skąd pan o tym wie?! Ja... nikomu nie mówiłam...
- Zawrzyjmy układ... Powiem ci, jeśli ty opowiesz mi swój sen.
- Dobrze... („Podziałało!”)
- Czy widziałaś kogoś w tej wizji? Ilu ich było?
- Tylko jeden, ale...
- Czy to on ci to zrobił? – Zadał szybko kolejne pytanie nie pozwalając jej dokończyć
- Tak...
- Czy rozpoznałabyś go?
- Nie... Nie widziałam jego twarzy. Tylko zarys sylwetki... i oczy...
- Jakie one były? Proszę mi je opisać.
- Były... no... s... straszne... świeciły... i... b... były całe... cz... czarne... To... to raczej nie był człowiek... Obudziłam się, kiedy na mnie spojrzał... Krzyczałam. – Uffff... Wyrzuciła to z siebie. Nie wiedziała, czemu się mu zwierza. Przecież nawet go nie zna. Wydawało się jednak, że ten policjant wie o wszystkim i tylko ją sprawdza. Czuła się jakby była odpytywana na egzaminie... z nauki własnych snów na pamięć...
- Jesteś pewna, że to było coś nadprzyrodzonego?
- Tak... Całkowicie...
- Dobrze... Czy pamiętasz, tylko jego? Tę postać... Wnioskuję, że to był on? Tak?
- Tak... Wyglądał na mężczyznę... i nie... Nie tylko jego... widziałam też ogień.
- Ogień? – Ton jego głosu (lekko, ale zawsze) wskazywał na zaskoczenie. Ledwo zauważalne, bo starał się je ukryć.
- Tak... Wszytko... cały pokój... było w ogniu...
- Masz na myśli pożar?
- Nie... Nic się nie spalało... To znaczy... Były płomienie... ale... niczego... nie... uszkadzały... To wszystko... – Zawahała się przez dłuższą chwilę. – To wszystko kojarzyło mi się z piekłem...
- Piekłem? – Teraz już nie krył zaskoczenia. – Co pani powiedziała?
- Pomyślałam, że jestem w piekle. Proszę już mnie nie dręczyć...
- Ten tajemniczy osobnik... – Nie dawał za wygraną. – Jeśli dobrze rozumiem uważa pani, że on był diabłem, tak?
- Nie do końca... On mnie uspokajał...
- I jednocześnie starał się zabić twoje dziecko. – Wpadł jej w słowo policjant.
- Tak... ale... ale czułam się, jakby mnie paraliżował, czy coś... Nie mogłam protestować... ale... – Znów się zawahała. – Jestem prawie pewna, że nie był diabłem ani demonem... Raczej kimś innym... Czułam to...
- Dobrze. Dziękuję za współpracę. To już wszystko.
- Aha... Zaraz...
- Podsumujmy. – Powiedział zbierając się do odejścia. – Widziała pani piekło i nadprzyrodzoną istotę... mężczyznę, ale nie diabła. On kontrolował pani emocje, uspakajał, ale na widok jego oczu był tak przerażający, że obudziła się pani i stwierdziła, że senny koszmar okazał się prawdą, tak?
- No... tak... raczej tak... ale po co było to wszystko?
- Aaaaa... tak... Czas na szczerość... Otóż niestety okłamałem panią. Te informacje były na tyle, ważne, że cel uświęca środki... Rozumiesz, o co mi chodzi? – Porzucił przywrócony na chwilę oficjalny ton. – Powiedziałem, że już więcej nie będę cię nękał. To nieprawda. Zatrzymam cię jeszcze na kilka przesłuchań.
- Uważasz, że jestem wariatką, prawda? Że sama to zrobiłam? – Popłakała się. – Nie mogłabym zabić własnego dziecka. – Wyszeptała cicho.
- Nawet tak nie pomyślałem. Może za pierwszym razem mogłoby mi to przyjść do głowy, ale nie teraz.
- Za pierwszym razem? – Wciąż miała łzy w oczach... Wciąż nie rozumiała.
- Jeszcze 4 kobiety straciły w ten sposób swoje dzieci.
- Inne kobiety? – Rozpacz na jej twarzy ustąpiła miejsca zdziwieniu.
- Nie jesteś pierwszą, którą to spotkało. Jeszcze w tym miesiącu były dwie, a razem jest was 5.
- Co?! – Teraz to już była wyraźnie zaskoczona. Coś w niej drgnęło. Cos sprawiło, że na krótką chwilę zapomniała o tragedii... ale tylko na chwilę... Ból powrócił, ale zainteresowanie nie minęło.
- Tamte też poroniły w podobny sposób. One również miały wizje... z tym samym tajemniczym osobnikiem... jednak określają je jako przyjemne, tylko pani widziała piekło, tylko pani cierpiała.
- Ale... – Zaczęła, lecz urwał jej się wątek...
- Jesteś jest w tej sprawie swoistym fenomenem... i kluczem do rozwiązania zagadki. Chyba sama rozumiesz dlaczego chcę się jeszcze z tobą zobaczyć? – Wstał od stołu, poszedł do przedpokoju, ubrał się. – Na razie jesteś wolna, ale nie opuszczaj miasta. – Otworzył drzwi. – Zadzwonię, jak się czegoś dowiem. Proszę, żebyś nic sama nie robiła. – Rzucił na odchodne. – I dziękuję za herbatę! („Chociaż nawet jej nie tknąłem”)

To tyle... Opuścił jej dom i przepadł bez wieści na kilka tygodni. Plus w pracy z osobami na skraju załamania jest taki, że są o wiele mniej uważne i znacznie łatwiej jest je okłamać. Podał jej fałszywe imię. Wystarczyła gadka, że jest z policji, co też nie było prawdą. Był prywatnym detektywem i delikatnie mówiąc nie miał z policją najlepszych stosunków. Właściwie, to zamknęliby go gdyby tylko mogli, ale nie mieli przeciw niemu dowodów. Sam je zniszczył, ale to już bardziej skomplikowana historia, która wydarzyła już dawno.
Torturowałby tę kobietę gdyby zaszła taka konieczność. Ona nie jest ofiarą, tylko narzędziem, którego trzeba użyć do ochrony tych, których zbrodnia jeszcze nie dosięgła. „Zapobiegać lepiej niż leczyć.” Zawsze to powtarzał.
W każdym razie był bezpieczny i mógł w spokoju to wszystko przemyśleć. Kiedyś, gdy walił mu się grunt pod nogami musiał nawet przenieść się na drugi koniec kraju i spalić za sobą wszystkie mosty. Mafia nie odpuszcza, a już tym bardziej gang, który go ścigał.

***

To było jakiś czas temu. Zdobył dowody w sprawie jednego handlarza narkotyków. Tamtejsi policjanci to partacze. Czyli cała robota i przestępczy gniew spadły na niego. Pewnej nocy dwóch gości włamało mu się do domu...
Z łatwością poradzili sobie z zamkami. W końcu to byli zawodowcy. Mafia nie wysłałaby byle kogo.
Bez trudu znaleźni to, o co im chodziło. – Sejf stojący w jednym z pokoi.
Nie był specjalnie ukryty, bo i jak ukryć coś wielkości sporej szafki.
To tam trzymał dowody obciążające gang.
Podeszli do metalowej skrzynki stojącej pod ścianą. To miała być cicha robota. Żadnego zabijania, czy wysadzania. Nawet ich nie zdziwiło, że nikogo nie ma w domu. „Heh... Skurwiel pewnie się gdzieś ukrywa. Nie dziwię mu się. Gdyby to mnie szukali zaszyłbym się na drugim końcu świata.” Mieli więc pusty dom i nie niepokojeni przez nikogo zabrali się do roboty. Podeszli spokojnie do sejfu. Mieli hasło, więc obyło się bez rozwiązań siłowych. Wcześniej trochę się natrudzili aby je zdobyć, bo taki człowiek jak on (należy dodać, że tam znali go pod innym nazwiskiem) pilnie strzeże swoich tajemnic.
Jeden z nich ostrożnie chwycił za pokrętło i wprowadził hasło. Zamek ustąpił. Udało się!
Otworzyli ciężkie, metalowe drzwiczki i zajrzeli do środka. Na dolnej półce znajdowała się sporych rozmiarów kasetka. Kiedy ją wyciągali zauważyli, że trochę ona waży. Pewnie poza obciążającymi ich aktami trzymał tam broń. Może to ten pistolet, który pozostawili kiedyś na miejscu zbrodni? Podnieśli pokrywkę pudełka. Nie była dodatkowo zabezpieczona. Widać właściciel nie spodziewał się, że ktokolwiek złamie jego hasło i otworzy sejf. Cóż za pomyłka. Poszło szybko i zgrabnie.
Zajrzał do środka.
Same dokumenty. Po prostu jedna wielka sterta papierów. Za dużo tego. Oczywiście mogą zabrać całą kasetkę, ale nie będą tego wlec przez ulice. Ciężkie to i nieporęczne, a na pewno zwracaliby uwagę. W okolicznych blokach (a tam zaparkowali samochód) pewnie znajdzie się paru wścibskich mieszkańców, którzy z braku własnego życia i może jakichś chorych fetyszy podglądają innych lokatorów oraz bacznie obserwują to, co dzieje się na ulicy. Zwłaszcza późno w nocy. Wtedy przecież może się wydarzyć tyle ciekawych rzeczy... Pijane dzieciaki wracające z imprezy, nocna zadyma, zboczeniec gwałcący nieletnią, grupka zbirów dla zabawy mordująca bezdomnego, wstydliwy facet szukający ustronnego miejsca na zabawę z prostytutką, może to jego pierwszy raz? Heh... Starczy tego dobrego... Kto chciałby wysłuchiwać pierdół o czterdziestolatku, który straciwszy dziewictwo z własną ręką z upojnym wyrazem twarzy siada do lunety, żeby podglądać ludzi, żyć ich życiem i wyobrażać sobie, że należy do niego. To ostatni człowiek, jakiego bandyci w tej chwili potrzebowali. Taki wścibski kretyn mógłby komuś o tym donieść.
Jeden z mężczyzn rzucił okiem na pierwszą z brzegu kartkę.
To jakiś dokument.
Raczej nie. Dokument tak nie wygląda. To przypominało coś innego.
List. Oficjalny. Ciekawe do kogo.
Zaczął czytać...

Zapewne gratulujesz sobie sprytu? Złamałeś moje hasło. Brawo!
Dostałeś to na co zasłużyłeś.
Serdecznie pozdrawiam: Ryan Kane (to moje prawdziwe nazwisko).
PS: Zajrzyj na dno skrzynki. Mam dla ciebie prezent.


Włamywacz szybko chwycił pudełko i odwrócił je do góry nogami. Był lekko zaszokowany tym, co odczytał. „Skąd ten Kane... jeśli naprawdę tak się nazywa... mógł się dowiedzieć o ich wizycie? Wiedział, że go śledzą? Przeczuwał, że to kiedyś się stanie?” Może... lecz to, co zamiast dowodów wypadło ze skrzynki zaskoczyło go jeszcze bardziej... ale tylko przez chwilę... bo nie miał okazji pożyć dłużej.
Ładunek wybuchowy umieszczony w kasetce uaktywnił się z chwilą jej otwarcia pozostawiając złodziejowi tylko kilkanaście sekund, akurat na przeczytanie specjalnie przygotowanej wiadomości. Tak, żeby zakończyć to wszystko w lepszym stylu. Bomba była na tyle silna, że zabiła obydwu mężczyzn na miejscu, a inne ładunki poukrywane w całym domu eksplodowały zaraz potem. Ciężko będzie cokolwiek znaleźć w tamtych ruinach... wszystko zniszczone...
Ryan tymczasem siedział ukryty w miejscu, z którego doskonale słyszał wybuch. Czekał tak kilka dni i wreszcie nadszedł czas, żeby móc się z tego wyrwać. Takie efektowne pożegnanie z tym miastem. Policja znajdzie ciało... przy odrobinie szczęścia (i paru przygotowanych wcześniej przekrętach) uzna, że należy do niego, a wtedy będzie mógł rozpocząć nowe życie na drugim końcu kraju. Właściwie to mu się udało.
Odpowiedz
#2
"na stoliku zaraz przy jej łóżku " - zbędne jej,

"Całkiem wygodnie tu. – Rozsiadł się wygodnie. " - powtórzenie,

"Wiem... ale w stanie ciężkiej alkohol też nie jest wskazany. " - ciężkiej coś chyba, co?Tongue

"nieprzyjemności, a daję słowo... – Zniżył głos do szeptu. - ...że jeśli powiesz... " - nie tak, "daję słowo – zniżył głos do szeptu – że jeśli powiesz", przynajmniej tak mi się wydaje

" Mogę ci mówić na „ty”? " - ten cudzysłów raczej zbędny,

"Gdy wróciła z dwiema filiżankami policjant znów zaczął rozmowę. " - przecinek po filiżankach,

"Kiedyś, gdy walił mu się grunt pod nogami musiał nawet przenieść się na drugi koniec kraju i spalić za sobą wszystkie mosty. " - przecinek po nogach,

Mało błędów znalazłem, ale może dlatego, że jest rano Big Grin Nie no, żart, dobrze napisany tekst, wg mnie. Dopiero początek, a już ładnie pozawiązywałeś fabułę. Czekam na dalszą część. A, nie czytałem od nowa prologu, toteż z niego błędów nie wypisałem.

Pozdrawiam Smile
Lovercraft

"Każda godzi­na ra­ni, os­tatnia zabija."
Odpowiedz
#3
Cytat:Pierwsza pigułka.
Noc, ciemno, zimno, deszczowo... czyli innymi słowy typowa pogoda dla morderców, wampirów, kosmitów i innych kreatur rodem z filmów klasy B. Wybiegają na dwór delektować się deszczem, wszechobecnym smutkiem, mrokiem i całą tą atmosferą grozy. Tylko patrzeć, gdzie znajduje się kamera i ekipa filmowa pracująca nad kolejną częścią „Pogromców wampirów” czy „Upiora z bagien”. To jednak nie wszystko, ponieważ żaden dobry film grozy nie może się obyć bez ofiary, a najlepiej kilku ofiar o marnym ilorazie inteligencji, które zostaną szybko zmasakrowane przez niezbyt wyszukany czarny charakter, najlepiej przy akompaniamencie piekielnych wrzasków, fruwających flaków i wylewających się z każdego otworu ciała hektolitrów krwi.

Ten fragment to nie pasuje. Ja rozumiem, że chcesz wprowadzić pewien zamęt aby przyciągnąć czytelnika. Ale ten fragment działa wręcz odwrotnie. Ja w trakcie czytanie zastanawiałam się czy mam brnąć dalej.
Za dużo masz zwrotów typu 'ale'. To nie buduje odpowiedniego klimatu. Postać wydaje się nader głupia, wręcz pusta. I drażni. Wlej w nie więcej charyzmy, nadaj im lepszy charakter. One mają przyciągać, nie pozwalać czytelnikowi na oderwanie się od tego co czyta. Tu niestety tego, jak na razie, nie ma. Fajnie, że piszesz coś z pazurem i to dla ludzi o mocnych nerwach. Ale musisz jeszcze popracować nad tym aby po przeczytaniu takiego opowiadania nie mogła spać po nocach. Czytelnicy po 18-tym roku życia są bardziej wymagający, zwłaszcza jeśli chodzi o takie klimaty. Aby opowiadanie było straszne nie muszą koniecznie walać się jakieś flaki po kątach. To atmosfera napięcia i niewiadomej jest tu ważna.

Ocena:

2/10
Odpowiedz
#4
Dziękuję za opinie =)

Proszę, na razie nie martwcie się o wady, bo zamieściłem około 5% tekstu i jeszcze nawet nie zarysowałem całej fabuły, a jedynie jeden z wątków, które będą się przeplatać.
Większości postaci z tego fragmentu nie zobaczycie dalej w opowiadaniu, albo zagrają tylko epizody... + dojdzie jeszcze parę nowych Angel

N to nie pełnoprawna opowieść grozy, tylko połączenie sf, horroru, komedii, akcji, itp... wypełnione absurdem i celowym kiczem Wink
Odpowiedz
#5
Drugi rozdział N-ki Big Grin Inny styl, odrębna historia i znowu trochę oderwana od całości...

Chapter II

Większość studentów pracuje dorywczo, aby zarobić na czesne, ale nie Veronica... Nie ona… Dziewczyna, której rodzice płacą za wszystko musi mieć wspaniałe życie. Oczywiście pod kilkoma innymi warunkami, jak między innymi uroda (tej na szczęście natura jej nie poskąpiła) i inteligencja, która wbrew pozorom też się czasem przydaje. Bywają w życiu sytuacje, w których nie wystarczą duże piersi. Jak większość dziewczyn, wolała, żeby faceci widzieli w niej coś więcej, niż tylko fajny tyłek. Po prostu nie chciała być tylko kolejną dziewczyną na jedną noc. Wracając do tego, co w życiu ważne... Zdrowie, normalna rodzina, brak kompromitujących tajemnic i parę innych pierdół rozumianych samo przez się... Całkiem niezły plan na życie, który póki co się sprawdzał, choć ostatnio wszystko zaczęło się sypać. Na przykład dziś spóźniła się na wykłady... a wszytko z powodu kolejnej zarwanej nocy. Mogła sobie wmawiać, że odkąd zerwała ze swoim chłopakiem nie sypia dobrze, ale to byłby tylko bzdury. Oszukiwanie siebie, autosugestia poprawiająca nastrój... która po prostu działa. Kto lepiej niż ty sam wytłumaczy ci, że jest dobrze? No właśnie... Czasem jednak zdarzają się takie sytuacje, że samemu nie można sobie z nimi poradzić.

***

Jakieś 3 – 4 tygodnie temu była z przyjaciółmi na imprezie. Właściwie to nie chciała iść. Planowała spędzić ten wieczór w domu ucząc się do egzaminu, bądź po prostu oglądać telewizję jeśli na naukę też nie będzie miała ochoty. Koniec końców posłuchała jednak swojej przyjaciółki i wybrały się do jednego z klubów. W końcu „najlepszym” sposobem na przetrwanie rozstania z facetem jest dobra zabawa w towarzystwie przyjaciół.
Alkohol, głośna muzyka, żarty, które i tak ledwo słychać... i takie tam inne pierdoły, jak zwykle na tego typu spotkaniach... tyle, że Veronica przez cały czas nie mogła się pozbyć wrażenia, że jest obserwowana. Już olać przyglądających się jej facetów. Ładna dziewczyna zwraca na siebie uwagę i prawidłowo... ale ją ktoś śledził. Ktokolwiek by to nie był, nie chciała się z nim spotkać. Pod koniec to przeczucie minęło i może zapomniałaby o wszystkim, gdyby nie człowiek, którego zobaczyła na ulicy, kiedy wracała do domu.
Młody chłopak. Nie więcej jak 18 lat. Wychudła twarz, jaka charakteryzuje narkomanów (może to nie była prawda, ale ona tak właśnie pomyślała). Do tego ręce mu drżały, choć wyraźnie próbował to opanować. „Taaaak... To musi być jakiś ćpun... A może mu tylko jest zimno? Przecież ma kurtkę. Z resztą jest ciepło... Nie bądź głupia, po prostu za dużo dziś wypiłaś. Była świetna impreza, ciesz się tym zamiast rozmyślać o nastoletnich narkomanach.”
Ale stała już tam za długo. Może on tylko tu na kogoś czeka? Tak... Z całą pewnością... Czeka na nią. Tylko po co? „Nie! Nie mogę tak myśleć.” Nagle zdała sobie sprawę, że teraz to ona bezceremonialnie się na niego gapi i powinna odejść zanim on coś zauważy.
Odwróciła się i przeszła na drugą stronę ulicy... To tylko dwie przecznice od domu. Zaraz będzie na miejscu. Wygodne łóżko, ciepły prysznic, niekoniecznie akurat taka kolejność... jednak wciąż myślała, o tamtym chłopaku. „Przecież nie mogę tak po prostu odwrócić się za siebie, bo on się domyśli.” Upuściła klucze, a przynajmniej chciała by to tak wyglądało. Podnosząc je z chodnika przyjrzała się dokładniej tajemniczemu osobnikowi.
Dalej tkwił na rogu i zerkał na nią zza gazety. „Tak... Od razu zerkał... A może po prostu czyta? To takie dziwne? Tak (sama sobie odpowiedziała) zważywszy, że jest środek nocy... a poza tym nikt nie czyta cholernej gazety do góry nogami! On mnie śledzi, to pewne... ale na moje szczęście jest w tym do dupy.”
Zamiast iść prosto do domu skręciła w drugą stronę, tam gdzie jest więcej ludzi. Może to nadkładanie drogi, ale tak będzie bezpieczniej. Na szczęście nie mieszkała na żadnym zadupiu i koszmar, w którym bandyci dorwaliby ja w ciemnym zaułku (Chyba każdy czasem się tego bał.) nie miał szansy się spełnić. „Może uda mi się go zgubić.” Szła dalej. Jeśli ulica będzie pusta, to najwyżej wstąpi do jednego z okolicznych sklepów lub barów. Jest kilka całodobowych. „Zaczynam mieć jakieś chore fobie. Jutro pewnie będę się z tego śmiała.” Udało się! Doszła bezpiecznie do domu, ale prawdziwą ulgę poczuła dopiero wtedy gdy nacisnęła na klamkę. Zaraz po wejściu zdjęła płaszcz i buty, a potem w ubraniu rzuciła się na łóżko („Pieprzyć prysznic!”) i spała do późna. Przegapiła poranne zajęcia, ale co z tego?

Kilka dni później okradziono ją, kiedy wracała autobusem do domu. Nie było żadnej napaści, czy czegoś podobnego. Po prostu, gdy wysiadła na przystanku zauważyła, że w torebce brakuje jej kluczy, portfela i paru innych przedmiotów... Na szczęście ocaliła swój telefon komórkowy, który nosiła w kieszeni. Zawsze ten sam problem z wyjęciem go na czas, kiedy dzwonił. Do tego nie chciała, by na błyszczącej obudowie jej ulubionej Motorolki V3 pojawiły się jakieś rysy od kluczy, długopisów i innych rzeczy, które czają się w damskich torebkach. Tak, więc przeklinając na „tych pieprzonych kieszonkowców, którzy zamiast pracować kradną, żeby mieć na prochy (I ty znowu z tymi narkomanami. Zostawże ich, niech sobie ćpają w spokoju)” wykonała kilka telefonów i wkrótce udało jej się dostać do mieszkania (pomoc przyjaciółki okazała się w tym wypadku bezcenna) oraz wykonać podstawowy krok, który powinno się zrobić po takiej kradzieży – wymianę zamków. Oczywiście nie wiązała tego incydentu z tamtym śledzącym ją chłopakiem, gdyż miało to miejsce w zupełnie innej części miasta, ale przezorny jest zawsze ubezpieczony („Ale te przysłowia są głupie...”). Zupełnie nie spodziewała się tego, co stało się w nocy.
Tak mniej więcej około północy... a może była godzina wcześniej... Nie pamiętała dokładnie, bo wysiadł jej zegarek, a nie miała czasu szukać telefonu po ciemku. Obudził ją hałas. Usiadła na łóżku, musiało minąć trochę czasu zanim jej oczy przyzwyczają się do ciemności. Instynktownie rozejrzała się po pokoju w poszukiwaniu źródła dźwięku, ale nic nie znalazła. „A może to oczy mnie zawodzą? Co będzie, jak ktoś tu jest? W moim domu?” Wtedy usłyszała pukanie, a raczej walenie... Ktoś stał na zewnątrz i najwyraźniej próbował się dostać do środka.
Ostrożnie podeszła do drzwi. On nie może się zorientować, że ją obudził. Spojrzenie przez wizjer jest zbyt ryzykowne. I tak nic nie zobaczy, ale on może dostrzec ją. Zaczęła więc nasłuchiwać. Tamten ktoś znieruchomiał na chwilę. Nie było mowy o tym, żeby coś zauważył. Najwyraźniej coś sprawdzał. Po chwili usłyszała szczęk klucza w zamku... „O boże... On tu wjedzie...” Straszna chwila jednak nie nadchodziła. Napastnik wkładał i wyjmował klucz, ruszał nim w obie strony... Zaczął nawet szarpać za klamkę... Wszystko na nic. Wyjaśnienie nasuwało się samo... Miał zły klucz. Ten sam, który ukradł jej dziś rano! Nie wiedział o zmianie zamków.
Zamierzała tam stać i czekać, w nadziei, że te hałasy obudzą sąsiadów, ale intruz na szczęście sam poszedł. Widać zniechęciła go ta porażka. Veronica mogła spać spokojnie, ale już nie zmrużyła oka. To była pierwsza z zarwanych nocy. Było pewne, że tajemniczy osobnik nie wróci, ale strach pozostał. Zastanawiała się nawet, czy nie czekać na niego następnego dnia i nie zastawić jakiejś pułapki. Mogłaby przecież powiadomić policję, oni już by się nim zajęli, ale przecież nie był tak głupi, żeby znowu próbować tego samego. To logiczne, że tym razem byłaby przygotowana.

Następny dzień też nie należał do najlepszych. Kolejne spóźnienie, co wiązało się z kilkoma dodatkowymi kłamstwami w ramach usprawiedliwienia. Nie chciała, by ktokolwiek o tym wiedział. Zdawała sobie sprawę, że to niemądre ale miała jakieś dziwne uczucie, że powinna sama sobie z tym poradzić. Dokładnie takie samo, które jest corocznie przyczyną śmierci kilkuset dziewcząt, twierdzących, że same rozwiążą swoje problemy.
A wtedy zdarzył się kolejny wypadek... Tym razem z samego rana, jak wychodziła na uczelnię. Zdążyła odejść ze 100 metrów od domu i została napadnięta.
Nagle poczuła mocne uderzenie w tył głowy. Upadła, ale nie straciła przytomności. Kątem oka zobaczyła napastnika. Miał kominiarkę na twarzy. Starała się podnieść, ale wymierzył jej kolejny cios. Potem dźwignął ją z ziemi i przystawił jej nóż do gardła. „Pójdziesz ze mną. Tylko nie próbuj protestować! I tak mi się dostanie, za to, że jesteś taka poobijana.”
Ciągle liczyła na to, że ktoś ich zobaczy, pomoże… ale, jak zawsze, nikogo nie było w pobliżu („Świetnie!”). Z resztą, kogo obchodzi los obcej dziewczyny... „On chce mnie do kogoś zabrać… Pewnie w pobliżu czeka samochód, do którego każe mi wsiadać. Zaraz… Mi się wydaje, czy zabroniono mu mnie krzywdzić? Jeśli tak… to i tak mi nic tym nożem nie zrobi…”
Zaczęła się wyrywać i wrzeszczeć. Tak jak myślała, napastnik nawet nie próbował jej zranić. Kopnęła go w piszczel i zaczęła uciekać. „Szczęście w nieszczęściu… Trafiłam na porywacza, który jest tragiczny w swoim fachu.” Dobrze, że nie ubrała szpilek. Łatwiej jej było biegać. Ale nie na tyle łatwo, by mogła go zgubić. Zaczął ją doganiać.
- Stój! – Obejrzała się za siebie. Mężczyzna był tuż za nią. Wymachiwał swoim nożem. Oczywiście w pobliżu wciąż nie było nikogo. – Stój ty pieprzona kurwo! Stój bo cię zabiję!
- Och i tak byś tego nie zrobił ty cioto! – Odwróciła się w jego stronę. Stanął… a potem zaczął się powoli wycofywać. Czyżby to go aż tak zaszokowało? Zobaczyła grupę ludzi po drugiej stronie ulicy („A więc to dlatego…”) Pobiegła w ich kierunku.

Na szczęście przechodnie zauważyli całą sytuację i zdążyli wezwać policję. Po kilkunastu minutach złapali tamtego gościa. Okazał się być kimś, kogo widziała pierwszy raz w życiu. Nie miała pojęcia, co on mógł od niej chcieć. Policja wykluczyła próbę kradzieży, czy gwałtu. Porwanie na zlecenie też brzmiało śmiesznie. Może i jej rodzinę było stać na okup, ale do tego zadania nikt nie zatrudniłby takiego nieudacznika. To musiało chodzić o coś innego, ale nie miała pojęcia o co. Wiedziała tylko, że coś łączy śledzącego ją chłopaka z tym porywaczem. Obaj wyglądali na bardzo zestresowanych i zupełnie nie nadających się do tej roboty. Mogła się założyć, że ten, który próbował wedrzeć się do jej mieszkania wyglądałby tak samo. Może nawet był którymś z nich. Powiedziała o wszystkim policji, ale oni jak zwykle byli bardzo pomocni… czyli obiecali, że ją powiadomią, kiedy dowiedzą się czegoś więcej. „Na nich to można liczyć tylko wtedy kiedy chcą komuś wlepić mandat.” Na razie nie miała tu czego szukać. Poszła więc do domu i opowiedziała o wszystkim swojej matce.
Sprawy przybrały taki obrót, że już raczej sama sobie z tym nie radziła i co gorsza zauważyła, że przygląda jej się kolejny mężczyzna. Od razu było widać, że jest dużo lepszy w swoim fachu. Robił to bardzo dyskretnie i właściwie zauważyła go tylko raz, jednak tym razem była pewna, ze intuicja jej nie zawodzi. Niestety to było za mało, żeby przekonać policję („Pewnie by stwierdzili, że jestem kolejną z tych głupich dziewczyn, które z byle powodu wpadają w paranoję.”), ale rodzice to co innego. Ojciec w podróży służbowej, był nieosiągalny, natomiast jej matka obiecała, że natychmiast przyjedzie.
Jak tylko się zjawiła zaczęło się narzekanie. Że nie powinna tu mieszkać, że włóczyła się po nocach i ściągnęła uwagę jakiegoś psychola... – „Taaa... jakbym wciąż miała 16 lat i nie znała podstawowych zasad bezpieczeństwa... To naprawdę wkurza, kiedy porównujesz mnie do tych wszystkich głupich... A tak w ogóle, to jakbyś nie zauważyła... to on zaatakował mnie w biały dzień i nawet sama sobie poradziłam... To chyba o czymś świadczy? I oczywiście standardowy tekst, że nie powinnam teraz wychodzić sama i takie tam różne bzdury. Czy nie mogłaby powiedzieć, że za bardzo panikuję, że przecież złapali już tego gościa i wkrótce wsypie swoich zleceniodawców, jeśli tacy w ogóle są. Czy nie może mnie uspokoić? Oczywiście, że nie... Jest przecież większą panikarą niż ja. To dlatego z resztą nie chciałam jej mówić.”
Tymczasem z komisariatu dotarła szokująca wiadomość… Zatrzymany nie żyje. Dzisiejszej nocy zginął od strzału w tył głowy. Ktoś musiał pomóc mu dostać się na tamten świat, ale obaj strażnicy nie tylko nikogo nie widzieli, nie słyszeli odgłosu strzału, ale także przysięgali, że przez całą noc nie zmrużyli oka. Było to co najmniej dziwne, tym bardziej że na miejscu zbrodni nie znaleziono żadnej broni. Toteż wersja z samobójstwem została odrzucona już na początku. Wydawało się oczywiste, że to strażnicy sprzątnęli gościa, a potem ukryli narzędzie zbrodni, jednak dokładne oględziny ciała przyniosły kolejne wątpliwości. Kula tkwiąca w głowie denata nie pasowała do żadnego z policyjnych pistoletów, a jak wiadomo wyposażenie funkcjonariuszy jest kontrolowane. Nie było więc mowy, żeby ktoś wnosił na teren aresztu cokolwiek mu się podoba. Chyba, że więcej osób było w to zamieszanych… Ale, żeby robić wielką teorię spiskową z tak błahej sprawy, jak żałosna akcja początkującego porywacza, który zapewne był na haju i tylko wydawało mu się, że bierze udział w jakiejś szeroko zakrojonej akcji? To przecież śmieszne. Niestety wystarczyło, żeby Veronica i jej mama straciły zaufanie do policji. Nie pomogło zatrzymanie kolejnych osób (w tym pechowych strażników) i liczne przesłuchania (Które tak nawiasem mówiąc nic nie dały. Wszyscy aresztowani mieli identyczną, zgodną w 100% wersję wydarzeń. Wypytano ich o takie szczegóły, że wydawałoby się niemożliwe, aby mogli się wcześniej dogadać). Nawet sam komendant mocno zaangażował się w sprawę. Tak naprawdę, to nigdy by jej nie tknął, gdyby nie incydent w areszcie, który stawiał policję w bardzo złym świetle. Na szczęście dla nich nic nie przedostało się do prasy. Jednak umieli strzec swoich tajemnic.

Dziewczynie nie pozostało zatem nic innego, jak borykać się ze wszystkim samotnie. Poważnie zastanawiała się nad opuszczeniem miasta (na co z resztą usilnie namawiała ją matka), ale postanowiła zrobić to dopiero po zbliżających się egzaminach. Nie chciała w końcu stracić roku, z powodu tego, co się stało. Poświęciła więc czas nauce.
Czytała właśnie jakiś wyjątkowo nudny fragment, który niewątpliwie nie przyda jej się w życiu... jednak wszystko ma swoje granice... cierpliwość też. Postanowiła zrobić sobie przerwę na kawę. Niestety nigdzie nie mogła znaleźć swojej filiżanki. „No tak… Moja mama, jak zwykle wszystko poprzestawiała, a po jutrze, jak przyjedzie ojciec, to już w ogóle będzie bajzel. Swoją drogą, to musiał się chyba zdarzyć jakiś cud, że porzucił dla nas swoją pracę. Odkąd pamiętam, to zawsze ona była najważniejsza… Przecież będziemy z tego mieć pieniądze skarbie… Czasem rzygać mi się chciało od tej jego gadki.” Kiedy postanowiła spytać mamę, gdzie schowała filiżanki, uświadomiła sobie, że już od jakiegoś czasu nie ma jej w domu. Przecież poszła tylko wyrzucić śmieci i oczywiście nie zabrała ze sobą telefonu, bo niby po co… „Eeeee… panikujesz… Pewnie znowu zagadała się z kimś na ulicy. Zaraz… przecież ona tu prawie nikogo nie zna!” Wyjrzała przez okno… Tego dnia słońce wcześnie zaszło, a raczej skryło się za gęstymi chmurami. Do tego ten wiatr… „Pewnie zaraz zacznie padać… Nienajlepsza pogoda na długie spacery.” To okazało się silniejsze od niej. Postanowiła wyjść na chwilę z domu, zobaczyć, co z matką. Nic nie poradzi jeśli odeszła dalej, ale tu niedaleko może jej poszukać.
Ubrała płaszcz i wyszła na dwór. Było zimniej niż się spodziewała. „To nic. Mały wietrzyk jeszcze nikomu nie zaszkodził. Ostatnio i tak nie udzielam się towarzysko, więc nie potrzebuję nieskazitelnej fryzury...” – Szła powoli... Była sama. Na około nie widziała nikogo, za to w okolicznych domach pozapalano światła. Wszyscy siedzieli teraz w swoich mieszkaniach przed telewizorami. Zamyśliła się na chwilę. Może to, a może świst wiatru sprawił, że nie usłyszała kroków zbliżającego się mężczyzny.
Tym razem było zupełnie inaczej. Zorientowała się o jego obecności dopiero wtedy, gdy wyminął ją na chodniku i przygwoździł plecami do ściany. Dał jej trochę luzu, tak by mogła złapać powietrza. Spojrzała mu w twarz, a raczej on pozwolił by to zrobiła. Latynos... ciemne oczy, czarne, krótkie włosy... „Nawet przystojny jak na porywacza... Ehhh... gdyby nie to, że jest takim sukinsynem, to może...” Poczuła, że robi się spokojna... zbyt spokojna... Po mimo tej całej sytuacji miała wrażenie, że nic jej nie grozi. „Trochę podejrzane... hmmm...”
- Nie bój się mnie... Z mojej strony na pewno nic złego ci nie grozi. – Miał taki przyjemny uspakajający głos...
- Ale... – Tak była zajęta wpatrywaniem się w niego, że nie mogła wydusić ani słowa. I choć okropnie ją to przerażało, wiedziała, że bezgranicznie mu ufa.
- Ehhh... Co oni ci zrobili... – Obejrzał jej twarz. Wciąż miała siniaki, których nabawiła się po ostatniej „przygodzie” – Co za kretyni. Czy oni już nie potrafią przyprowadzić dziewczyny bez używania przemocy. To takie prymitywne. Kiedy ja robiłem w tym fachu każda szła za mną bez najmniejszego oporu.
- No... („Szczerze mówiąc, to wcale się nie dziwię... Sama chętnie bym z tobą poszła... Stop! Skup się do cholery, bo zachowujesz się, jak naćpana!”)
- A to co...? Nie opieraj się, przecież nie będę cię wlókł przez miasto... – Uśmiechnął się szeroko ukazując nienaturalnie długie kły...

Nagle ją puścił. Przyczyną musiał być tajemniczy przechodzień w stronę, którego się odwrócił. Czyżby to był ten koleś, który ją śledził? Nie miała czasu się zastanawiać, bo gdy tylko straciła kontakt wzrokowy z napastnikiem uczucie spokoju i bezpieczeństwa natychmiast prysło i pojęła, że to jej jedyna szansa na ucieczkę. Biegła ile sił w nogach. Na szczęście znowu napadnięto ją blisko domu, w którym mogła się schronić. Ten gość... nie wiedziała kim był... ale na pewno kimś śmiertelnie niebezpiecznym. Te zęby... jak jakiś wampir... „Cholera... A może on rzeczywiście jest... Po tym co widziałam, nic mnie już nie zdziwi.”
Ledwo zdążyła otworzyć drzwi, a poczuła na szyi jego uścisk. Instynktownie rzuciła się do przodu wpadając do mieszkania. Podniosła się z podłogi gotowa go uderzyć, ale zauważyła, że zaprzestał walki i nadal stał w drzwiach.
- No dalej! Nie zaprosisz mnie?! – Wyraźnie utracił już swój spokojny, kojący ton głosu... Teraz był wściekły. Przy każdym wypowiadanym słowie odruchowo odsłaniał swoje zęby.
- Nie jestem taka głupia.
- Przed nami i tak nie ma ucieczki!
- Ty... („Wampir nie może sam wejść. Trzeba go zaprosić! Czyż nie tak to było na filmach? Zabawne... Nigdy nie myślałam, że to mi się przyda w życiu.”) Jesteś wampirem, prawda?
- Co? Hahahaha! Co ty brałaś dziewczyno?! – Widząc jej zdziwienie szybko dodał... – Tak! Posiadam mroczny dar. Czy tak trudno to zauważyć? W sumie to jesteś nawet bystra. Inne zwykle orientują się dopiero, gdy je ugryzę.

Veronica była tak zaszokowana, że nie zauważyła, iż podeszła bardzo blisko wampira. Ten szybkim ruchem chwycił ją za szyję, ale równie szybko cofnął rękę. Jej srebrny łańcuszek... („No tak! Srebro też szkodzi wampirom!”) Zerwała go szybko z szyi (wisiał na nim jeszcze krzyżyk będący pamiątką po babci) i przyłożyła napastnikowi do czoła. Wrzasnął z bólu. To chyba wystarczyło by go zniechęcić, gdyż oddalił się z wrzaskiem. Wykrzykiwał jakieś słowa, ale już nie mogła ich zrozumieć.

To wydarzenie głęboko nią wstrząsnęło. Chociaż bardzo martwiła się o matkę, to nie mogła wyjść na zewnątrz prosto w jego zęby. Na szczęście jej mama niedługo potem wróciła do domu. Okazało się, że po prostu zagadała się z koleżanką, którą spotkała w sklepie. Chciała zadzwonić, ale po prostu nie wzięła telefonu, a tamta druga nie miała nic na koncie. „Naciągana historyjka... Pewnie spotkało ją coś złego, ale woli o tym nie mówić, lub co gorsza zahipnotyzował ją ten przeklęty wampir i albo nic nie pamięta, albo będzie chciała mnie do niego zabrać...”
Tej nocy nie spała, a jak już nad ranem zmrużyła oczy, to sen ten był bardzo niespokojny. Nie wiedziała, że człowiek musi zaprosić krwiopijcę w własnej woli i zauroczenie nie wchodzi tu w grę. Całe następne dwa dni spędziła w domu nie wychodząc z niego ani na krok, mimo że logicznie rzecz biorąc nie było się czego bać, gdyż ten który na nią polował nie mógł chodzić za dnia. Na pomoc policji, czy kogokolwiek innego (poza tajemniczym wybawicielem, który być może był tylko przypadkowych przechodniem) nie mogła liczyć. Tylko uznaliby ją za wariatkę i umieścili w jakimś zakładzie zamkniętym („Heh... Może tam przynajmniej wampiry by mnie nie dorwały... heh...”). Teraz było nawet gorzej, bo o ile wcześniej była z tym wszystkim sama, to teraz miała na głowie jeszcze matkę (nie miała serca powiedzieć jej prawdy). Historia lubi się powtarzać, bo znów po jej nieoczekiwanym wyjściu w mieszkaniu Veronici zadzwonił dzwonek. Biegnąc do drzwi zdążyła spojrzeć za okno. Już się ściemniło, a więc nadchodziła niebezpieczna pora. Nie mogła opuszczać domu, który obecnie był jej najlepszym schronieniem. Kiedyś w końcu będzie musiała się przemóc i zostawić to wszystko, ale jeszcze nie teraz. „Niedługo dostanę jakiejś fobii...” Z bardziej błahych powodów ludzie popadali w chorobę. Odgoniła od siebie te myśli. Teraz liczył się tylko tajemniczy gość…
- Kto tam? – Zapytała nieśmiało. Cała się trzęsła.
- Ja… Pamiętasz mnie skarbie? – Przez drzwi usłyszała znajomy głos...
- Nic się nie zmieniło! Dalej nie zamierzam cię wpuścić. („O boże! A co jeśli porwali moją matkę?! Nie będę miała wyboru…”)
- Nie bój się. Twojej mamie nic nie jest. Nie zamierzam cię szantażować. To poniżej mojej godności… tak samo, jak rozmawianie z kimś przez drzwi. Nie wiesz, że kultura nakazuje spojrzeć rozmówcy prosto w oczy?
- Nie… Odejdź stąd. Nie przestraszysz mnie… Nie przekonasz… – Siliła się na spokojny ton, ale raczej jej to nie wychodziło. On musiał to bez trudu wyczuć.
- Zabawne… bo mi się wydaje, że drżysz ze strachu… Jeśli ty nie chcesz mi otworzyć, to sam się obsłużę… – Poczuła mocne szarpnięcie. Zamek pękł i z trzaskiem wypadł na podłogę… Drzwi zaczęły się otwierać. Dziewczyna naparła na nie całym ciałem, ale nie miała wystarczająco dużo siły.
- I co teraz? – Odsunęła się na bezpieczną odległość od stojącego w otwartych na oścież drzwiach wampira. – Udało ci się, ale wciąż nie możesz tu wejść. Ja nigdy cię nie zaproszę. („Co jeszcze?! Może zacznę mu grozić?! Najlepiej będzie przeczekać wizytę w drugim pokoju…”)
- Mylisz się skarbie… Zobacz… – Zrobił krok naprzód wchodząc do jej mieszkania… Dopiero teraz zauważyła, że trzyma w rękach teczkę. – Wiesz, co to jest? – Wyciągnął kartkę papieru…
- Nie… – Była tak przerażona, że nie mogła wydusić ani słowa więcej.
- Mój człowiek w urzędzie załatwił to dla mnie dziś rano... Tak się składa, że z tego wszystkiego zapomniałaś opłacić czynszu... więc tu mam nakaz... eksmisji... – Wręczył jej dokument.
- Ale... nie możesz...! Stać mnie... z... zapłacę...
- To już mnie nie interesuje... Ważne, że na obecną chwilę mieszkanie nie jest już twoje... tylko państwowe... A do państwowego wampir może wchodzić bez zaproszenia.
- Nie!
- Jesteś w pułapce...

Rzucił się w jej stronę. Próbowała uciekać, ale on już był przy niej. Tym razem srebrny łańcuszek jej nie uratował. Zerwała go z szyi i chciała przytknąć wampirowi do ciała, tak jak poprzednio, ale on wymierzył jej na tyle silny cios, że wisiorek wypadł jej z ręki. Napastnik pchnął ją na kanapę, by zaraz potem wgryźć jej się w szyję. Pił do ostatniej kropli dopóki z ciała dziewczyny nie uszło życie.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości