A to jest moje opowiadanie... a raczej prolog, wstęp i pierwszy rozdział z ponad dwudziestu, które na razie napisałem.
Długa, wielowątkowa historia, zabawa formą, stylem, językiem itp... Przemoc i wulgaryzmy... seksu nie ma, bo jeszcze nie umiem opisywać takich scen... wątki miłosne też mi nie idą xD
Początek jest mocno chaotyczny, ale to zamierzone. Potem już jest (albo raczej powinno być...) normalnie.
Prolog ma tylko zaprezentować opowiadanie i jest "nieobowiązkowy". Kto chce, może zacząć od razu od Chaptera I.
Zapraszam do czytania ;]
N
Pierwsza pigułka.
Noc, ciemno, zimno, deszczowo... czyli innymi słowy typowa pogoda dla morderców, wampirów, kosmitów i innych kreatur rodem z filmów klasy B. Wybiegają na dwór delektować się deszczem, wszechobecnym smutkiem, mrokiem i całą tą atmosferą grozy. Tylko patrzeć, gdzie znajduje się kamera i ekipa filmowa pracująca nad kolejną częścią „Pogromców wampirów” czy „Upiora z bagien”. To jednak nie wszystko, ponieważ żaden dobry film grozy nie może się obyć bez ofiary, a najlepiej kilku ofiar o marnym ilorazie inteligencji, które zostaną szybko zmasakrowane przez niezbyt wyszukany czarny charakter, najlepiej przy akompaniamencie piekielnych wrzasków, fruwających flaków i wylewających się z każdego otworu ciała hektolitrów krwi.
Ofiara… Nie widzę jej! Gdzie ona jest? Nie! Mam lepsze pytanie. Gdzie ja jestem?
Horror, ponura sceneria… Nie… To okno… To tylko widok zza okna…
Więcej tabletek.
Druga pigułka.
Okno… Patrzę przez nie… Nie… Stoję tam… Szukam ofiary… Muszę ją dopaść zanim zrobi to ten drugi. To moje terytorium i nie pozwolę innym tu wchodzić. Ja pierdolę… ale to prymitywne i zwierzęce, a najgorsze, że mi się to podoba… Chyba już całkiem schodzę na psy. Nienawidzę zwierząt, jestem uczulony na sierść. Moje mieszkanie jest pełne szczurów... Tyle razy kazałem im je przetrzebić, ale nigdy nie słuchają. Tak to zawsze jest, że nasze problemy gówno ich obchodzą. Może powinienem kiedyś zrobić tam porządek? Kiedyś pewnie tak, bo zaczynam już tracić cierpliwość. Muszę chodzić w ciemności, niczym lunatyk, bo mój dom jest toksyczny. Muszę się dostosować, wiem... ale wcale mi się to nie podoba. Dzięki Bogu nie ma dziś księżyca. Nie znoszę go.
Pierwszy zastrzyk
Przedstawienie musi trwać. Skoro ponura sceneria już gotowa, to czas na kolejny element – na ofiarę. Jak przystało na tego typu historie, będzie nią młoda kobieta, oczywiście wyjątkowej urody. Z jej inteligencją będzie trochę gorzej, ale o tym się już nie wspomina. Z resztą nie trzeba… To po prostu widać. Kiedyś do rytuału wymagane były dziewice, ale nie miało to żadnego magicznego znaczenia, stanowiło jedynie kaprys kapłanów, którzy też mieli swoje, sprośne potrzeby. Zrezygnowano, więc z tej zasady, tym bardziej, że teraz o dziewice dość trudno. Poprzednie łowy zakończyły się sukcesem. Spektakl został znakomicie odegrany. Przerażające w swej tandetności i bezsensownej przemocy, krwawe i brutalne widowisko, które dziś miało się powtórzyć.
Deszcz padał coraz mocniej i wcale nie zanosiło się na zmianę. Pogoda mogła się, co najwyżej tylko pogorszyć… „Jeszcze tylko burzy brakuje… Że też wybrali sobie właśnie tę noc na polowanie…” Ale taka już natura łowcy, że dla niego liczy się tylko jedno: jego ofiara, za którą musi podążać niezależnie od warunków. A on sam był sobie winien… W końcu wybrał taki los.
„Będzie milutko” – Strugi deszczu zalały mu twarz, a zimno przenikało go do szpiku kości. „Takie już moje pieskie życie… Haha! Tak… Jestem jak ten pies... pies myśliwski, który właśnie poczuł zwierzynę” – Zacisnął mocniej płaszcz i ruszył przed siebie.
Ruszyli… Odgłosy deszczu skutecznie maskowały ich kroki, choć w sumie nie było, co maskować, bo poruszali się bezszelestnie. Potrafią przecież niejedno. Tym razem musi się udać, tak jak poprzednio. Trzy pierwsze ofiary złapali bez problemu, choć pojmanie człowieka żywcem jest o wiele trudniejsze niż zabójstwo. „Zwłaszcza jak ma się takich imbecyli do pomocy.” Czasem zdarzały się porażki, a on był pewien, czyja to wina.
- Ruszcie tyłki, bo jeszcze nam ucieknie! – Odwrócił się do swojej ekipy i spojrzał na nich z niechęcią. Łysi, przygarbieni, pozbawieni jakiejkolwiek ogłady. Ich oczy świeciły w ciemności, a na sporych rozmiarów kłach widać było krwawe ślady. Mimo tego wzbudzali bardziej litość niż przerażenie.
- Pogoda nie zachęca do spacerów…
- Oj uważaj, bo się przeziębisz. – Rzucił mu pełne złości spojrzenie. – Żałosne…
- Ale szefie! Niektórzy przez tydzień nie mieli nic w zębach.
- To dziś sobie poużywacie… Wyczuwam je… Jest ich więcej, a do rytuału potrzebujemy tylko jednej.
Cholera… Tej nocy zostanie popełnione brutalne morderstwo… I to więcej niż jedno… Aż żal mi tych młodych dziewczyn… Uroda okazała się ich zgubą… Jaki to paradoks, bo piękno zawsze pomaga w życiu, ale czasem cena jest wysoka... Te wszystkie męty, szumowiny, pokraki i inny margines, ale nie tylko… Czasem psychole zdarzają się wśród najwyższych warstw społecznych: prawników, polityków, lekarzy, a nawet policjantów, którzy przecież powinni chronić. Ale w końcu po to jestem prywatnym detektywem, żeby ich odszukać i powstrzymać. Tak, wiem… trochę to zalatuje filmem rozrywkowym, albo jakimś serialem dla młodzieży, ale co ja na to poradzę. Chcecie wiedzieć, jak straciłem poprzednią pracę? Ja też... Nawet nie pamiętam, kiedy mnie wyrzucili… Cholerne narkotyki… Muszę przestać brać… Trzeba zabrać się do roboty, bo te dziewczyny zginą. <wchodzi pod prysznic> Woda… Deszcz, czy może coś innego? Gdzie ja w ogóle jestem? Nie... To nie mój dom… Mam na sobie płaszcz, kaptur zarzuciłem na głowę… Dziś ktoś popełni morderstwo, a ja dowiem się, kto.
Taaa… To jest to! O tym marzyłem!
Więcej! Chcę więcej! Ofiary! W liczbie mnogiej. Gdzie one są?
Nie widzę! Muszę się wzmocnić.
Drugi zastrzyk.
Cztery dziewczyny szły ulicą. Wracały właśnie z nocnej imprezy. Czemu musiały tego dnia spotkać się ze swoim przeznaczeniem? Nie wiadomo, ale w końcu przeznaczenie jest nieuchronne, więc nie da się od niego uciec. Rodzice zawsze mówili, żeby nie zostawać u chłopaka na noc, tylko przyjść do domu... Tak, więc szły, nieświadome tego, że ich kochane mamusie nie popisały się inteligencją, gdyż śmierć na ulicy jednak jest zdecydowanie gorsza niż potencjalny seks na imprezie lub nawet gwałt...
„Trzeba się śpieszyć” – Chociaż biegł coraz szybciej, nie czuł zmęczenia. Słabości nie leżały w jego naturze. Już widział ich oczami wyobraźni. Już czuł, co im zrobią. To nie będzie szybka śmierć... Jednak on też był myśliwym. Polował na innych drapieżców, był na szczycie tego swoistego łańcucha pokarmowego i wcale nie zamierzał być milszy. W końcu każdemu, nawet komuś (jeśli można go jeszcze nazwać osobą) takiemu jak on należy się odrobina rozrywki. Ten świat jest tak nieudolnie skonstruowany, że jedni zabawiają się kosztem drugich. On kosztem ich... Oni zaś kosztem dziewczyn... A właśnie... dziewczyny... Ich sylwetki rysowały się w oddali na tle ciemności przetykanej rzęsistym deszczem… To oznaczało, że oni także są blisko.
Byli już tak blisko... Już nie musieli ich wyczuwać... Teraz widzieli wyraźnie... Dwie blondynki, brunetka i ruda, w wieku mniej więcej 18 lat. W pobliżu nie widać nikogo innego, a wąska ulica skutecznie odcina drogę ucieczki.
- To, którą bierzemy? – Byli już wyraźnie podnieceni. Z trudem potrafili nad sobą panować. „I gdzie się podziało to nasze słynne opanowanie… ta klasa i elegancja…? Chyba coś mi umknęło…”
- Wszystkie...
- Dobrze wiesz, co mam na myśli. – Nie mieli ochoty przeciągać tego dłużej niż to było konieczne. Nie przyszli tutaj rozmawiać, tylko sobie poużywać.
- Tak... Widzisz tą całkiem z lewej? Ona ma być żywa.
- A pozostałe? – Wszyscy wyraźnie się niecierpliwili
- Z pozostałymi...
- Powiedz to szefie! Powiedz to! – Wpadł mu w słowo jeden z towarzyszy
- Z pozostałymi możecie zrobić, co wam się podoba.
Jeszcze trochę... Tak, już je widzę... Są cztery...
Heh... No to dziś nieźle sobie poużywają. Będzie, na co popatrzeć.
Staję pod fasadą budynku, chroni mnie ona przez rzęsistym deszczem. Nie mogę się doczekać. Zaraz się zacznie, a ja mam najlepsze miejsce.
To aktorzy z najbardziej krwawego teatru. Niestety, los pisze coraz gorsze scenariusze. Po tylu latach przypomina to raczej brazylijską telenowelę...
Czy przeczuwam, co się za chwilę stanie?
Nie... Ja to po prostu wiem.
Czy żal mi tych dziewczyn?
Ani trochę („A powinno być!”)... Życie to jeden wielki spektakl, a ich rola się właśnie skończyła...
Co powinienem zrobić?
Po prostu cieszyć się przedstawieniem...
Powrót do domu, deszcz, późna pora, ciemność. Dziewczynom nie układało się za dobrze... i jeszcze spotkały jego... Zatrzymały się nagle. Jedno spojrzenie przed siebie wystarczyło.
Stojący nieruchomo, niknący w strugach deszczu. Ciemny płaszcz zapięty pod szyję, zarośnięta twarz, na którą opadały długie, skołtunione włosy. Ale nade wszystko przerażające były czerwone, przekrwione oczy, w których czaiła się rządza mordu.
Odwrót.
Jedna z nich potyka się i pada na mokrą ziemię. Pozostałe uciekają z krzykiem...
Niezbyt daleko... Tam czekają już oni...
Czterech facetów patrzyło na nie łakomym wzrokiem. Nienaturalnie duże zęby sterczały z ich szeroko otwartych ust. Stali z wywieszonym jęzorami... tylko jeden się wyróżniał. Dobrze ubrany (no może nie, ale przy reszcie wyglądał na eleganta), spokojny... przyglądał się z boku.
„Łapcie je!”
Chciały uciekać. Tylko gdzie? Z jednej strony oni, z drugiej ten przerażający typ. Jedna z nich patrzy za siebie. Jest za późno. Już jest za nią. Odgarnia z czoła włosy i bezceremonialnie wyciąga broń.
<strzał> Głuchy odgłos...
Krew miesza się z deszczem, dziewczyna pada na ziemię. „Wybacz kochanie. Stałaś mi na drodze.” Ale nie tylko ona... Kula przeszła na wylot i trafiła jednego z napastników. Ten także pada. Cały się trzęsie, a jego ciało zaczyna płonąć. „Srebrne kule... Działają na wampiry...”
Jedno padło, troje pozostało... co się tyczy zarówno wampirów, jak i ich ofiar. Zwierzyna sama pcha się do myśliwego.
„Brać go! To wciąż, tylko człowiek!”
Atakują. Dwóch na jednego. Jakby mieli jakieś szanse... („To naprawdę znakomite przedstawienie. Dobrze, że mam wejściówkę.”) Pogromca chowa broń, a z jego rękawów wysuwają się maczety. Jeden na lewą, drugi na prawą… Dwa synchroniczne cięcia. Dwie oderwane kończyny lądują na ziemi. Srebrne ostrza uniemożliwiają regenerację... Teraz obrót i zamach. Dwie głowy oddzielone od ciał. Po chwili leżą dwa kolejne trupy.
Elegancik przechodzi obok przerażonych dziewczyn. Jedna z nich nagle zmądrzała i zaczęła biec (w końcu taka okazja się nie powtórzy).
- Imbecyle... Nawet z czymś takim nie mogą sobie dać rady. – Wyciągnął miecz samurajski... Jednym cięciem zabił klęczącą na ziemi dziewczynę, a potem drugą... Teraz została, tylko jedna, ta która uciekła.
- Trzy do zera szefie. – Schował obie maczety i sięgnął po spluwę.
- Wiesz, czemu preferuję miecze? – Zrobił efektowny wymach. Mimo deszczu, starannie wypolerowany metal zachował połysk. – Są bardziej eleganckie... arystokratyczne, dystyngowane... Nic nie ma takiej klasy, jak broń biała.
- A wiesz, czemu ja lubię pistolety? – Odstrzelił mu ostrze. Wampir przez chwilę gapił się na samą rękojeść, którą teraz trzymał w dłoni. – Bo są skuteczne.
- Zabiję, jak psa! – Rzucił się na przeciwnika, ale ten jeszcze szybciej wycelował mu w głowę z rewolweru. Ba... i to nie byle jaki rewolwer. Masywny, zabytkowy, grawerowana lufa niezwykłego kształtu. Pociągnął za spust. Rozległ się długi, potężny huk wystrzału. Wampir w ostatniej chwili osłonił się ręką...
- Zobacz pogromco! – Pokazał mu dłoń, w której trzymał pocisk. – Złapałem kulę! Hahaha! Ze mną nie pójdzie ci tak łatwo!
- Tak? – Otworzył bębenek rewolweru i wysypał z niego 6 łusek. – Widziałeś tylko jeden wystrzał?
- Aaaaaa! Co?! – Spojrzał na swoje ciało. Z przerażeniem odkrył, że widniało w nim jeszcze 5 ran po pozostałych kulach. – Nieeee!
- To nie jest zwykła broń. – Wampir zaczął płonąć. – Specjalnie ją zaprojektowałem.
Zwęglone zwłoki leżą na ziemi obok trupów trzech dziewczyn... „Wampiry płoną nawet podczas deszczu... 4 martwych krwiopijców i tylko 3 ofiary... bilans pozytywny... Hehehe... Idzie mi coraz lepiej.” – Odszedł w nieznanym kierunku. Po prostu chciał jak najszybciej opuścić to miejsce.
„Nieźle się spisałeś pogromco... Dziewczyna żyje... Hahaha! Tylko szkoda, że to nieprawda. Jako widz przedstawienia też mam prawo do małej rozrywki.” Spojrzał na atrakcyjną, w połowie rozebraną blondynkę stojącą tuż obok... „Nie martw się skarbie... To nie boli...
Ale to, co oni ci zrobią już tak. Uciekłaś z deszczu pod rynnę.” – Wyjął telefon... („Nawet ładny... Skąd go mam? Nie wiem, pewnie prezent od fanów.”) „Trzeba pogadać z wampirami. Ciekawe za ile ją kupią...”
Deszcz, zimno, ciemno... A ja wciąż muszę iść... Cholera! Za późno. Jak zawsze, z resztą. Co ze mnie za prywatny detektyw? Może powinienem udać się na spokojną emeryturę, a pracę zostawić jakiejś młodej dziewczynie? Kurde, co ja gadam? A z czego będę żyć? („I za co będę ćpać, do cholery!?”) Rachunki niezapłacone... Muszę złapać zabójcę... Dziś w nocy zostało popełnione kolejne brutalne morderstwo... A ja wciąż nie wiem, kto...
Czasem myślicie, ze już wszystko wiecie, że już wszystko znacie... I wiecie, co? Mylicie się! świat, kryje w sobie wiele tajemnic, które tylko czekają na odkrycie. Są na świecie, rzeczy, które nie śniły się filozofom. Każda tajemnica pociąga za sobą następną, a ta jeszcze kolejną. A z każdym sekretem wiąże się osoba, tak jak na przykład ta kobieta, która pewnej nocy obudziła się nagle, krzycząc z bólu.
Jej nienarodzone dziecko... już nie żyło...
Chapter I
Ciemność za oknem. Ciemność w mieszkaniu. Trochę minęło zanim jej oczy przyzwyczaiły się do otaczającego ją mroku. Była w zbyt wielkim szoku, aby zapalić światło, mimo że lampka nocna stała na stoliku zaraz przy jej łóżku, na wyciągnięcie ręki. Wpatrywała się tylko w jeden punkt, dysząc ciężko. Nie mogła dojść do siebie po tym, co zobaczyła... po tym, co poczuła... Bała się spojrzeć w dół. Czuła, że z samego rana będzie musiała pozbyć się z domu wszystkich luster, bo po tym, co się stało już nigdy nie będzie w stanie patrzeć na siebie. Takie rzeczy powodują długotrwały uraz. Nawet jeśli są tylko snem.
Sen... Tak podpowiadała jej logika, ale w większości przypadków zawodzi ona już na starcie. Kierując się nią daleko nie zajdziesz. Najważniejsza jest intuicja, a ona wyraźnie mówiła, że coś jest nie w porządku, że to nie był sen, że stało się coś złego. To podobna sytuacja, jak w przypadku koszmarów. Każdemu z nas śniło się czasem, że w szafie czai się jakiś ohydny potwór. Wtedy po gwałtownym przebudzeniu boimy się, mimo iż wiemy, że tamto to był tylko sen. Tak było właśnie w tym przypadku.
Ocknęła się w swoim własnym łóżku, ale to nie był jej pokój, to nie był jej dom, to na pewno nie był nawet jej świat. Była w tej chwili gdzieś indziej. Dookoła płonął ogień. Jego płomienie były ciepłe, ale nie patrzyły. Nie paliły też niczego, choć wydawało się, że zajęły jej poduszkę. Było bardzo gorąco. To właśnie ten żar ją obudził. Poczuła, że jest cała spocona. Koszula nocna przykleiła się jej do ciała. W pierwszym odruchu złapała się za brzuch. To normalne u kobiet w ciąży, że najpierw pomyślała o dziecku. Zwłaszcza, jeśli ciąża była już zaawansowana. I wtedy właśnie się przeraziła.
Kołdra leżała na ziemi (bo na pewno nie była to podłoga) i też „płonęła”. Ktoś zerwał z niej okrycie, podciągnął koszulę nocną i rozchylił jej nogi. Nie czuła, jakby to był gwałt, choć napastnik bez wątpienia grzebał... w niej... Jego ręce... były zaskakująco zimne, choć ten dotyk (paradoksalnie do tego całego cyrku, w którym aktualnie uczestniczyła) wydawał się przyjemny i uspokajający. To dzięki temu jeszcze nie zaczęła wrzeszczeć. Tak jakby tamten osobnik miał w dłoniach jakiś silny środek uspokajający i raz za razem aplikował jej kolejne, coraz mocniejsze dawki.
Oddychała ciężko, ale spokojnie. Okropnie się bała. Czuła coś w środku i jednego była pewna. Ten ktoś na pewno nie był człowiekiem. Mimo, że ogień dawał czerwonawe światło (co było dziwne z uwagi na to, że płomienie były aż nienaturalnie jaskrawo żółte) jego sylwetka pozostawała w cieniu (kto by tam dbał prawa fizyki).
Chodziło mu o dziecko! Coś z nim robił. Coś złego. Coś, na co jako matka nie może pozwolić.
Zaczęła się szarpać, ale bezskutecznie. To tak jak we śnie możemy przemierzać, całe mile, latać, biegać po wodzie... to wykonanie prostej czynności, jak zapalenie światła, czy zrobienie kroku wydaje się zadaniem prawie niewykonalnym. Tak się z resztą rozpoznaje, czy to sen, czy jawa. Nie mogła się ruszyć. Była sparaliżowana od pasa w dół. Ten sam uspokajający dotyk trzymał ją w bezruchu na miejscu. Szarpnęła się mocniej, on ścisnął mocniej. Poczuła, że traci czucie także w górnej połowie ciała. Stopniowo od brzucha w górę szła fala tępej niemocy. Bała się, że zaraz sparaliżuje jej mięśnie oddechowe. Słyszała kiedyś, że powoduje to natychmiastową śmierć przez uduszenie. Podobną truciznę wykorzystują Indianie polując na ptaki. To gwarantuje, że ofiara nie ucieknie za daleko. Śmierć prawie na miejscu. Nie chciała by stało się jej coś podobnego. Uspokoiła się, przestała się szarpać, czucie wróciło. To tak jakby ten przybysz dawał jej znak. „Jeśli będziesz spokojna i pozwolisz mi dokończyć, to nic ci się nie stanie.” Jego dłonie mówiły coś w tym stylu. Nagle pomyślała, że jest w piekle, a to jakaś próba. Bo w końcu czy dobra matka poświęciłaby dziecko, by ratować siebie, do czego usilnie „namawiał” napastnik? Do tego sceneria miejsca. Ogień piekielny pasował najbardziej... ale ten ktoś... Nie wyglądał na demona. Po prostu to wiedziała. Nie chodzi tu o brak rogów, nietoperzastych skrzydeł, czy czegoś innego, tylko o aurę jaką emitował. Nagle zorientowała się, że on zna jej myśli. Dowiedział się, że boi się piekła i postanowił ją uspokoić.
Znowu emocje zaczęły opadać. Była już niemal święcie przekonana, że tak musi być. To nie jest przyjemne, ale konieczne. On jest tu w dobrej wierze, aby jej pomóc, aby naprawić cudzy błąd. Musi zrobić to, co konieczne, a ona nie może urodzić tego dziecka.
„AAAAAaaaaaaaaaaaaaa!”
Jej wrzask przedarł się przez ciszę. Tego jego magiczny środek psychotropowy nie mógł stłumić. Nagle przyjrzała się jego dłoniom. Były całe we krwi. Nie jego krwi, nie jej krwi, tylko krwi jej jeszcze nienarodzonego potomka. I wtedy stało się coś, co przeraziło ją jeszcze bardziej. Ujrzała jego oczy. Zapaliły się na chwilę w środku czarnej, bezkształtnej twarzy. Jedyne jasne punkty w jego sylwetce. Tyle, że nie było ich dwoje, tylko trzy... Świeciły w ciemności tym samym niezwykłym blaskiem, co ogień... Jedno na górze, w okolicach gdzie powinno znajdować się czoło, a dwa na dole. Ustawione na kształt trójkąta równobocznego. To wiedziała na pewno, ale nie miała pojęcia skąd. Ot tak po prostu. Może przybysz też chciał przekazać jej tę informację. Ale dlaczego? Wątpiła, że się kiedykolwiek tego dowie. W końcu istoty wyższego rzędu (a na taką on bez wątpienia wyglądał) nigdy nie kwapią się za bardzo do tłumaczenia wszystkiego tym mniej rozwiniętym. Czy ludzie kiedykolwiek wyjaśniali zwierzętom, dlaczego na nie polują? Trzymają je w klatkach? Czy konkwistadorzy wyjaśnili Indianom, czemu zajęli ich tereny i wyrzynali ich w pień? Odpowiedź jest oczywista. Jesteś na tym lepszym... Możesz robić, co chcesz bez konsekwencji... Nie odpowiadasz przed nikim.
Zaczęła wrzeszczeć ile sił w płucach. Coraz głośniej i głośniej i nagle znalazła się z powrotem w swojej sypialni i uświadomiła sobie, że właśnie przebudziła się z koszmaru.
Tkwiła w tej samej pozycji w jakiej pozostawił ją tamten (oby tylko wyśniony) napastnik. Rzeczywiście była odkryta, a kołdra leżała obok na podłodze. Tyle, że nic się nie paliło i była sama. Zupełnie sama. Bez duchów, demonów, kosmitów, potworów... bez dziecka.
Wreszcie przemogła się, by zapalić nocną lampkę i spojrzeć na swoje łóżko. Prześcieradło było całe we krwi, a coś leżało pomiędzy jej nogami. Coś, co wyglądało jak... maleńkie zwłoki...
Przez kilka następnych dni w ogóle nie wychodziła z domu. Minęło dużo czasu zanim doszła do siebie i zdążyła sobie wmówić, że siły nadprzyrodzone nie mają nic wspólnego ze śmiercią jej dziecka. To było samoistne poronienie. Też się zdarza w tak zaawansowanej ciąży. Płód musiał być martwy już wcześniej i organizm po prostu się go pozbył, a substancje wydzielające się w ciele spowodowały te dziwne sny, bądź halucynacje.
- Po prostu ma pani bujną wyobraźnię. – Lekarz, który jej to oznajmiał starał się być spokojny i miły. W końcu z kobietą, która tyle przeszła należy postępować ostrożnie. Najchętniej zatrzymałby ją na obserwacji w szpitalu psychiatrycznym i nafaszerował antydepresantami, bo nie wierzył w to, że po czymś takim jest w stanie wrócić do normalnego życia. Niestety nie można było leczyć jej pod przymusem. Wymagana była zgoda rodziny, a takowej ona nie miała. Nawet ojciec dziecka był przypadkowy. Po prostu postanowiła zabawić się na jednej imprezie i... mała wpadka... Jako, że pochodziła z religijnej rodziny nie zdecydowała się na aborcję, ani oddanie dziecka. Postanowiła je wychować... aż tu nagle coś takiego.
- N... no... – Nie była zbyt rozmowna od tego czasu. Prawdę mówiąc w ogóle niewiele się odzywała. Nie poradziłaby sobie bez swoich przyjaciół. Nie poszłaby do specjalisty...
Minęło trochę czasu. Wciąż miała myśli samobójcze i ciężką depresję, ale przynajmniej wróciła do normalnego życia. Bez chęci, bez zapału, ale coś robiła. Pogrążyła się w codziennej rutynie. Nie chodzi tu jednak o zajmowanie się tragedią tej kobiety, tylko to, że plotki o jej poronieniu bardzo szybko rozniosły się po mieście. W końcu dotarły do pewnego człowieka.
- Dzień dobry. – Wstawił nogę w drzwi, żeby nie mogła ich zamknąć. Nienawidziła, gdy ktoś się tak wpraszał, ale teraz nie robiło jej to różnicy.
- Dobry... – Odpowiedziała słabym głosem.
- Mam nadzieję, że nie przeszkadzam. – „Bo i tak zamierzam tu wejść, nie ważne czy pani tego chce czy nie.” Tak mówiło jego spojrzenie, a stanowczy ton głosu tylko to potwierdzał.
- N... Nie... I tak nic szczególnego nie robię. – W sumie to nawet przez chwilę ucieszyła się, że ktoś się napatoczył i nie będzie sam na sam ze swoimi dobijającymi myślami.
- Dobrze, więc...
- Taaa...
- Wpuści mnie pani do środka?
- Aaaa... No tak... – Zupełnie zapomniała o tym, że wciąż trzymała go w drzwiach, jak jakiegoś domokrążcę. – Proszę wchodzić.
- Od razu lepiej. – Wszedł do przedpokoju, zamaszystym ruchem zdjął marynarkę i powiesił ją na wieszaku. Pozbył się też butów.
- Proszę usiąść. Woli pan w kuchni czy w salonie?
- Salon... To brzmi zdecydowanie lepiej.
- Może... – Zastanawiała się, czemu on wciąż tu stoi... jak ten słup...
- Eeee... Wskaże mi pani, którędy do tego pokoju gościnnego? – Zapytał najuprzejmiej, jak tylko się dało.
- Oh... tak... Proszę za mną. – Weszli do salonu, usiedli na fotelach po dwóch stronach stołu.
- Całkiem wygodnie tu. – Rozsiadł się wygodnie. – Powiem pani w tajemnicy... Nienawidzę twardych krzeseł i kiedy muszę odwiedzać ludzi, którzy tylko takie mają... Czuję się naprawdę źle.
- Napije się pan czegoś?
- Tak. Chętnie. – Odparł ochoczo.
- Herbaty, kawy? Może czegoś mocniejszego?
- Mocniejszego? Nie powinna pani w takim stanie pić alkoholu. No ba... Nie powinna pani w takim stanie w ogóle go trzymać w domu.
- Nie jestem w ciąży jeśli o to panu chodzi. - Gość zaczynał ją powoli irytować. Nie powie, czego konkretnie chce, tylko tak się z nią bawi.
- Wiem... ale w stanie ciężkiej alkohol też nie jest wskazany. Nie chcemy przecież, żeby coś się pani stało.
- Proszę wyjść. Nie jestem w nastroju do żartów.
- Ani ja... – Zmienił ton głosu na bardziej stanowczy. – Tym bardziej, że wciąż nie dostałem niczego do picia. Herbatę poproszę. – Dodał po chwili.
- To nie jest bar.
- Doskonale zdaję sobie z tego sprawę. W barze poprosiłbym o piwo. – Chciał ją nastraszyć, czy co? – Poda pani w końcu tą herbatę, czy nie? No dalej... Sobie też proszę zrobić. Czeka nas długa rozmowa. Nie chcę by komuś zaschło w gardle. Ma wtedy trudności z mówieniem prawdy.
- Wynoś się! To najście!
- Mam pokazać nakaz? Nazywam się Patrick Norman, jestem z policji i wyjdę dopiero wtedy, gdy dostanę to czego chcę. Proszę współpracować. Zaoszczędzi pani sobie wielu nieprzyjemności, a daję słowo... – Zniżył głos do szeptu. - ...że jeśli powiesz... Mogę ci mówić na „ty”? Tak będzie prościej. Że jeśli powiesz mi prawdę, to nigdy więcej nie będę cię nękać.
- Aaaa... – Poczuła się zbita z tropu.
- Tak więc... Odpowiesz na kilka pytań?
- Tak... ale czego pan chce?
- Chcę wiedzieć, co dokładnie wydarzyło się tamtej nocy. Ze szczegółami. A teraz proszę iść do kuchni, zrobić dwie herbaty i w międzyczasie postarać sobie wszystko przypomnieć.
- Ale... – Wyszła, zrobiła o co prosił, ale to było dla niej trudne opowiadać o tym wszystkim. Jeszcze uznaliby ją za wariatkę... zamknęli za morderstwo własnego dziecka. W końcu jako przyszła samotna matka z nikłymi perspektywami na życie była idealną podejrzaną. Gdy wróciła z dwiema filiżankami policjant znów zaczął rozmowę.
- Proszę usiąść... Wiem, że to trudne... ale potrzebuję tych informacji... do... śledztwa, które prowadzę.
- Chodzi... o tę noc... – Zaczęła niepewnym głosem.
- Tę, kiedy straciłaś dziecko. No dalej! Im szybciej się wygadasz, tym szybciej sobie pójdę.
- Proszę... mi nie grozić... Ja nic nie zrobiłam!
- Czujesz się winna? Może łatwiej będzie, jeśli będę zadawał pytania?
- Nie... Nie wiem... Nie wiem, co myśleć...
- O rany... – Poczuł, że trochę przesadził. Jego metody przesłuchań sprawdzały się w stosunku do największych patologów, ale zdruzgotana kobieta to co innego. – Proszę się uspokoić, bo tak do niczego nie dojdziemy.
- D... dobrze...
- Czy wtedy wydarzyło się coś niezwykłego?
- R... raczej nie... Miałam koszmar... i... i... o... obudziłam się... i zauważyłam, że... że... – Ostatnie słowa nie chciały jej przejść przez gardło.
- Że twoje dziecko nie żyje. – Dokończył za nią. – Po czym to stwierdziłaś? Wiem, że to głupie pytanie, ale muszę je zadać.
- Krew... wszędzie była... krew...
- To wszystko? Nic więcej? – Wydawał się nieco zawiedziony.
- Nie... Może pan już iść?
- Prawdę mówiąc raczej nie. Powiedziałaś prawdę... Same bezpieczne fakty, ale zataiłaś to co najważniejsze. Podpowiem ci... Chodzi o twój koszmar, a raczej wizję, której doświadczyłaś.
- No... ja... ale... Zaraz! – Zdziwiła się nagle, kiedy dotarło do niej to, co powiedział. – Skąd pan o tym wie?! Ja... nikomu nie mówiłam...
- Zawrzyjmy układ... Powiem ci, jeśli ty opowiesz mi swój sen.
- Dobrze... („Podziałało!”)
- Czy widziałaś kogoś w tej wizji? Ilu ich było?
- Tylko jeden, ale...
- Czy to on ci to zrobił? – Zadał szybko kolejne pytanie nie pozwalając jej dokończyć
- Tak...
- Czy rozpoznałabyś go?
- Nie... Nie widziałam jego twarzy. Tylko zarys sylwetki... i oczy...
- Jakie one były? Proszę mi je opisać.
- Były... no... s... straszne... świeciły... i... b... były całe... cz... czarne... To... to raczej nie był człowiek... Obudziłam się, kiedy na mnie spojrzał... Krzyczałam. – Uffff... Wyrzuciła to z siebie. Nie wiedziała, czemu się mu zwierza. Przecież nawet go nie zna. Wydawało się jednak, że ten policjant wie o wszystkim i tylko ją sprawdza. Czuła się jakby była odpytywana na egzaminie... z nauki własnych snów na pamięć...
- Jesteś pewna, że to było coś nadprzyrodzonego?
- Tak... Całkowicie...
- Dobrze... Czy pamiętasz, tylko jego? Tę postać... Wnioskuję, że to był on? Tak?
- Tak... Wyglądał na mężczyznę... i nie... Nie tylko jego... widziałam też ogień.
- Ogień? – Ton jego głosu (lekko, ale zawsze) wskazywał na zaskoczenie. Ledwo zauważalne, bo starał się je ukryć.
- Tak... Wszytko... cały pokój... było w ogniu...
- Masz na myśli pożar?
- Nie... Nic się nie spalało... To znaczy... Były płomienie... ale... niczego... nie... uszkadzały... To wszystko... – Zawahała się przez dłuższą chwilę. – To wszystko kojarzyło mi się z piekłem...
- Piekłem? – Teraz już nie krył zaskoczenia. – Co pani powiedziała?
- Pomyślałam, że jestem w piekle. Proszę już mnie nie dręczyć...
- Ten tajemniczy osobnik... – Nie dawał za wygraną. – Jeśli dobrze rozumiem uważa pani, że on był diabłem, tak?
- Nie do końca... On mnie uspokajał...
- I jednocześnie starał się zabić twoje dziecko. – Wpadł jej w słowo policjant.
- Tak... ale... ale czułam się, jakby mnie paraliżował, czy coś... Nie mogłam protestować... ale... – Znów się zawahała. – Jestem prawie pewna, że nie był diabłem ani demonem... Raczej kimś innym... Czułam to...
- Dobrze. Dziękuję za współpracę. To już wszystko.
- Aha... Zaraz...
- Podsumujmy. – Powiedział zbierając się do odejścia. – Widziała pani piekło i nadprzyrodzoną istotę... mężczyznę, ale nie diabła. On kontrolował pani emocje, uspakajał, ale na widok jego oczu był tak przerażający, że obudziła się pani i stwierdziła, że senny koszmar okazał się prawdą, tak?
- No... tak... raczej tak... ale po co było to wszystko?
- Aaaaa... tak... Czas na szczerość... Otóż niestety okłamałem panią. Te informacje były na tyle, ważne, że cel uświęca środki... Rozumiesz, o co mi chodzi? – Porzucił przywrócony na chwilę oficjalny ton. – Powiedziałem, że już więcej nie będę cię nękał. To nieprawda. Zatrzymam cię jeszcze na kilka przesłuchań.
- Uważasz, że jestem wariatką, prawda? Że sama to zrobiłam? – Popłakała się. – Nie mogłabym zabić własnego dziecka. – Wyszeptała cicho.
- Nawet tak nie pomyślałem. Może za pierwszym razem mogłoby mi to przyjść do głowy, ale nie teraz.
- Za pierwszym razem? – Wciąż miała łzy w oczach... Wciąż nie rozumiała.
- Jeszcze 4 kobiety straciły w ten sposób swoje dzieci.
- Inne kobiety? – Rozpacz na jej twarzy ustąpiła miejsca zdziwieniu.
- Nie jesteś pierwszą, którą to spotkało. Jeszcze w tym miesiącu były dwie, a razem jest was 5.
- Co?! – Teraz to już była wyraźnie zaskoczona. Coś w niej drgnęło. Cos sprawiło, że na krótką chwilę zapomniała o tragedii... ale tylko na chwilę... Ból powrócił, ale zainteresowanie nie minęło.
- Tamte też poroniły w podobny sposób. One również miały wizje... z tym samym tajemniczym osobnikiem... jednak określają je jako przyjemne, tylko pani widziała piekło, tylko pani cierpiała.
- Ale... – Zaczęła, lecz urwał jej się wątek...
- Jesteś jest w tej sprawie swoistym fenomenem... i kluczem do rozwiązania zagadki. Chyba sama rozumiesz dlaczego chcę się jeszcze z tobą zobaczyć? – Wstał od stołu, poszedł do przedpokoju, ubrał się. – Na razie jesteś wolna, ale nie opuszczaj miasta. – Otworzył drzwi. – Zadzwonię, jak się czegoś dowiem. Proszę, żebyś nic sama nie robiła. – Rzucił na odchodne. – I dziękuję za herbatę! („Chociaż nawet jej nie tknąłem”)
To tyle... Opuścił jej dom i przepadł bez wieści na kilka tygodni. Plus w pracy z osobami na skraju załamania jest taki, że są o wiele mniej uważne i znacznie łatwiej jest je okłamać. Podał jej fałszywe imię. Wystarczyła gadka, że jest z policji, co też nie było prawdą. Był prywatnym detektywem i delikatnie mówiąc nie miał z policją najlepszych stosunków. Właściwie, to zamknęliby go gdyby tylko mogli, ale nie mieli przeciw niemu dowodów. Sam je zniszczył, ale to już bardziej skomplikowana historia, która wydarzyła już dawno.
Torturowałby tę kobietę gdyby zaszła taka konieczność. Ona nie jest ofiarą, tylko narzędziem, którego trzeba użyć do ochrony tych, których zbrodnia jeszcze nie dosięgła. „Zapobiegać lepiej niż leczyć.” Zawsze to powtarzał.
W każdym razie był bezpieczny i mógł w spokoju to wszystko przemyśleć. Kiedyś, gdy walił mu się grunt pod nogami musiał nawet przenieść się na drugi koniec kraju i spalić za sobą wszystkie mosty. Mafia nie odpuszcza, a już tym bardziej gang, który go ścigał.
To było jakiś czas temu. Zdobył dowody w sprawie jednego handlarza narkotyków. Tamtejsi policjanci to partacze. Czyli cała robota i przestępczy gniew spadły na niego. Pewnej nocy dwóch gości włamało mu się do domu...
Z łatwością poradzili sobie z zamkami. W końcu to byli zawodowcy. Mafia nie wysłałaby byle kogo.
Bez trudu znaleźni to, o co im chodziło. – Sejf stojący w jednym z pokoi.
Nie był specjalnie ukryty, bo i jak ukryć coś wielkości sporej szafki.
To tam trzymał dowody obciążające gang.
Podeszli do metalowej skrzynki stojącej pod ścianą. To miała być cicha robota. Żadnego zabijania, czy wysadzania. Nawet ich nie zdziwiło, że nikogo nie ma w domu. „Heh... Skurwiel pewnie się gdzieś ukrywa. Nie dziwię mu się. Gdyby to mnie szukali zaszyłbym się na drugim końcu świata.” Mieli więc pusty dom i nie niepokojeni przez nikogo zabrali się do roboty. Podeszli spokojnie do sejfu. Mieli hasło, więc obyło się bez rozwiązań siłowych. Wcześniej trochę się natrudzili aby je zdobyć, bo taki człowiek jak on (należy dodać, że tam znali go pod innym nazwiskiem) pilnie strzeże swoich tajemnic.
Jeden z nich ostrożnie chwycił za pokrętło i wprowadził hasło. Zamek ustąpił. Udało się!
Otworzyli ciężkie, metalowe drzwiczki i zajrzeli do środka. Na dolnej półce znajdowała się sporych rozmiarów kasetka. Kiedy ją wyciągali zauważyli, że trochę ona waży. Pewnie poza obciążającymi ich aktami trzymał tam broń. Może to ten pistolet, który pozostawili kiedyś na miejscu zbrodni? Podnieśli pokrywkę pudełka. Nie była dodatkowo zabezpieczona. Widać właściciel nie spodziewał się, że ktokolwiek złamie jego hasło i otworzy sejf. Cóż za pomyłka. Poszło szybko i zgrabnie.
Zajrzał do środka.
Same dokumenty. Po prostu jedna wielka sterta papierów. Za dużo tego. Oczywiście mogą zabrać całą kasetkę, ale nie będą tego wlec przez ulice. Ciężkie to i nieporęczne, a na pewno zwracaliby uwagę. W okolicznych blokach (a tam zaparkowali samochód) pewnie znajdzie się paru wścibskich mieszkańców, którzy z braku własnego życia i może jakichś chorych fetyszy podglądają innych lokatorów oraz bacznie obserwują to, co dzieje się na ulicy. Zwłaszcza późno w nocy. Wtedy przecież może się wydarzyć tyle ciekawych rzeczy... Pijane dzieciaki wracające z imprezy, nocna zadyma, zboczeniec gwałcący nieletnią, grupka zbirów dla zabawy mordująca bezdomnego, wstydliwy facet szukający ustronnego miejsca na zabawę z prostytutką, może to jego pierwszy raz? Heh... Starczy tego dobrego... Kto chciałby wysłuchiwać pierdół o czterdziestolatku, który straciwszy dziewictwo z własną ręką z upojnym wyrazem twarzy siada do lunety, żeby podglądać ludzi, żyć ich życiem i wyobrażać sobie, że należy do niego. To ostatni człowiek, jakiego bandyci w tej chwili potrzebowali. Taki wścibski kretyn mógłby komuś o tym donieść.
Jeden z mężczyzn rzucił okiem na pierwszą z brzegu kartkę.
To jakiś dokument.
Raczej nie. Dokument tak nie wygląda. To przypominało coś innego.
List. Oficjalny. Ciekawe do kogo.
Zaczął czytać...
Zapewne gratulujesz sobie sprytu? Złamałeś moje hasło. Brawo!
Dostałeś to na co zasłużyłeś.
Serdecznie pozdrawiam: Ryan Kane (to moje prawdziwe nazwisko).
PS: Zajrzyj na dno skrzynki. Mam dla ciebie prezent.
Włamywacz szybko chwycił pudełko i odwrócił je do góry nogami. Był lekko zaszokowany tym, co odczytał. „Skąd ten Kane... jeśli naprawdę tak się nazywa... mógł się dowiedzieć o ich wizycie? Wiedział, że go śledzą? Przeczuwał, że to kiedyś się stanie?” Może... lecz to, co zamiast dowodów wypadło ze skrzynki zaskoczyło go jeszcze bardziej... ale tylko przez chwilę... bo nie miał okazji pożyć dłużej.
Ładunek wybuchowy umieszczony w kasetce uaktywnił się z chwilą jej otwarcia pozostawiając złodziejowi tylko kilkanaście sekund, akurat na przeczytanie specjalnie przygotowanej wiadomości. Tak, żeby zakończyć to wszystko w lepszym stylu. Bomba była na tyle silna, że zabiła obydwu mężczyzn na miejscu, a inne ładunki poukrywane w całym domu eksplodowały zaraz potem. Ciężko będzie cokolwiek znaleźć w tamtych ruinach... wszystko zniszczone...
Ryan tymczasem siedział ukryty w miejscu, z którego doskonale słyszał wybuch. Czekał tak kilka dni i wreszcie nadszedł czas, żeby móc się z tego wyrwać. Takie efektowne pożegnanie z tym miastem. Policja znajdzie ciało... przy odrobinie szczęścia (i paru przygotowanych wcześniej przekrętach) uzna, że należy do niego, a wtedy będzie mógł rozpocząć nowe życie na drugim końcu kraju. Właściwie to mu się udało.
Długa, wielowątkowa historia, zabawa formą, stylem, językiem itp... Przemoc i wulgaryzmy... seksu nie ma, bo jeszcze nie umiem opisywać takich scen... wątki miłosne też mi nie idą xD
Początek jest mocno chaotyczny, ale to zamierzone. Potem już jest (albo raczej powinno być...) normalnie.
Prolog ma tylko zaprezentować opowiadanie i jest "nieobowiązkowy". Kto chce, może zacząć od razu od Chaptera I.
Zapraszam do czytania ;]
N
Pierwsza pigułka.
Noc, ciemno, zimno, deszczowo... czyli innymi słowy typowa pogoda dla morderców, wampirów, kosmitów i innych kreatur rodem z filmów klasy B. Wybiegają na dwór delektować się deszczem, wszechobecnym smutkiem, mrokiem i całą tą atmosferą grozy. Tylko patrzeć, gdzie znajduje się kamera i ekipa filmowa pracująca nad kolejną częścią „Pogromców wampirów” czy „Upiora z bagien”. To jednak nie wszystko, ponieważ żaden dobry film grozy nie może się obyć bez ofiary, a najlepiej kilku ofiar o marnym ilorazie inteligencji, które zostaną szybko zmasakrowane przez niezbyt wyszukany czarny charakter, najlepiej przy akompaniamencie piekielnych wrzasków, fruwających flaków i wylewających się z każdego otworu ciała hektolitrów krwi.
- - - - -
Ofiara… Nie widzę jej! Gdzie ona jest? Nie! Mam lepsze pytanie. Gdzie ja jestem?
Horror, ponura sceneria… Nie… To okno… To tylko widok zza okna…
Więcej tabletek.
Druga pigułka.
Okno… Patrzę przez nie… Nie… Stoję tam… Szukam ofiary… Muszę ją dopaść zanim zrobi to ten drugi. To moje terytorium i nie pozwolę innym tu wchodzić. Ja pierdolę… ale to prymitywne i zwierzęce, a najgorsze, że mi się to podoba… Chyba już całkiem schodzę na psy. Nienawidzę zwierząt, jestem uczulony na sierść. Moje mieszkanie jest pełne szczurów... Tyle razy kazałem im je przetrzebić, ale nigdy nie słuchają. Tak to zawsze jest, że nasze problemy gówno ich obchodzą. Może powinienem kiedyś zrobić tam porządek? Kiedyś pewnie tak, bo zaczynam już tracić cierpliwość. Muszę chodzić w ciemności, niczym lunatyk, bo mój dom jest toksyczny. Muszę się dostosować, wiem... ale wcale mi się to nie podoba. Dzięki Bogu nie ma dziś księżyca. Nie znoszę go.
- - - - -
Pierwszy zastrzyk
Przedstawienie musi trwać. Skoro ponura sceneria już gotowa, to czas na kolejny element – na ofiarę. Jak przystało na tego typu historie, będzie nią młoda kobieta, oczywiście wyjątkowej urody. Z jej inteligencją będzie trochę gorzej, ale o tym się już nie wspomina. Z resztą nie trzeba… To po prostu widać. Kiedyś do rytuału wymagane były dziewice, ale nie miało to żadnego magicznego znaczenia, stanowiło jedynie kaprys kapłanów, którzy też mieli swoje, sprośne potrzeby. Zrezygnowano, więc z tej zasady, tym bardziej, że teraz o dziewice dość trudno. Poprzednie łowy zakończyły się sukcesem. Spektakl został znakomicie odegrany. Przerażające w swej tandetności i bezsensownej przemocy, krwawe i brutalne widowisko, które dziś miało się powtórzyć.
- - - - -
Deszcz padał coraz mocniej i wcale nie zanosiło się na zmianę. Pogoda mogła się, co najwyżej tylko pogorszyć… „Jeszcze tylko burzy brakuje… Że też wybrali sobie właśnie tę noc na polowanie…” Ale taka już natura łowcy, że dla niego liczy się tylko jedno: jego ofiara, za którą musi podążać niezależnie od warunków. A on sam był sobie winien… W końcu wybrał taki los.
„Będzie milutko” – Strugi deszczu zalały mu twarz, a zimno przenikało go do szpiku kości. „Takie już moje pieskie życie… Haha! Tak… Jestem jak ten pies... pies myśliwski, który właśnie poczuł zwierzynę” – Zacisnął mocniej płaszcz i ruszył przed siebie.
- - - - -
Ruszyli… Odgłosy deszczu skutecznie maskowały ich kroki, choć w sumie nie było, co maskować, bo poruszali się bezszelestnie. Potrafią przecież niejedno. Tym razem musi się udać, tak jak poprzednio. Trzy pierwsze ofiary złapali bez problemu, choć pojmanie człowieka żywcem jest o wiele trudniejsze niż zabójstwo. „Zwłaszcza jak ma się takich imbecyli do pomocy.” Czasem zdarzały się porażki, a on był pewien, czyja to wina.
- Ruszcie tyłki, bo jeszcze nam ucieknie! – Odwrócił się do swojej ekipy i spojrzał na nich z niechęcią. Łysi, przygarbieni, pozbawieni jakiejkolwiek ogłady. Ich oczy świeciły w ciemności, a na sporych rozmiarów kłach widać było krwawe ślady. Mimo tego wzbudzali bardziej litość niż przerażenie.
- Pogoda nie zachęca do spacerów…
- Oj uważaj, bo się przeziębisz. – Rzucił mu pełne złości spojrzenie. – Żałosne…
- Ale szefie! Niektórzy przez tydzień nie mieli nic w zębach.
- To dziś sobie poużywacie… Wyczuwam je… Jest ich więcej, a do rytuału potrzebujemy tylko jednej.
- - - - -
Cholera… Tej nocy zostanie popełnione brutalne morderstwo… I to więcej niż jedno… Aż żal mi tych młodych dziewczyn… Uroda okazała się ich zgubą… Jaki to paradoks, bo piękno zawsze pomaga w życiu, ale czasem cena jest wysoka... Te wszystkie męty, szumowiny, pokraki i inny margines, ale nie tylko… Czasem psychole zdarzają się wśród najwyższych warstw społecznych: prawników, polityków, lekarzy, a nawet policjantów, którzy przecież powinni chronić. Ale w końcu po to jestem prywatnym detektywem, żeby ich odszukać i powstrzymać. Tak, wiem… trochę to zalatuje filmem rozrywkowym, albo jakimś serialem dla młodzieży, ale co ja na to poradzę. Chcecie wiedzieć, jak straciłem poprzednią pracę? Ja też... Nawet nie pamiętam, kiedy mnie wyrzucili… Cholerne narkotyki… Muszę przestać brać… Trzeba zabrać się do roboty, bo te dziewczyny zginą. <wchodzi pod prysznic> Woda… Deszcz, czy może coś innego? Gdzie ja w ogóle jestem? Nie... To nie mój dom… Mam na sobie płaszcz, kaptur zarzuciłem na głowę… Dziś ktoś popełni morderstwo, a ja dowiem się, kto.
- - - - -
Taaa… To jest to! O tym marzyłem!
Więcej! Chcę więcej! Ofiary! W liczbie mnogiej. Gdzie one są?
Nie widzę! Muszę się wzmocnić.
Drugi zastrzyk.
Cztery dziewczyny szły ulicą. Wracały właśnie z nocnej imprezy. Czemu musiały tego dnia spotkać się ze swoim przeznaczeniem? Nie wiadomo, ale w końcu przeznaczenie jest nieuchronne, więc nie da się od niego uciec. Rodzice zawsze mówili, żeby nie zostawać u chłopaka na noc, tylko przyjść do domu... Tak, więc szły, nieświadome tego, że ich kochane mamusie nie popisały się inteligencją, gdyż śmierć na ulicy jednak jest zdecydowanie gorsza niż potencjalny seks na imprezie lub nawet gwałt...
- - - - -
„Trzeba się śpieszyć” – Chociaż biegł coraz szybciej, nie czuł zmęczenia. Słabości nie leżały w jego naturze. Już widział ich oczami wyobraźni. Już czuł, co im zrobią. To nie będzie szybka śmierć... Jednak on też był myśliwym. Polował na innych drapieżców, był na szczycie tego swoistego łańcucha pokarmowego i wcale nie zamierzał być milszy. W końcu każdemu, nawet komuś (jeśli można go jeszcze nazwać osobą) takiemu jak on należy się odrobina rozrywki. Ten świat jest tak nieudolnie skonstruowany, że jedni zabawiają się kosztem drugich. On kosztem ich... Oni zaś kosztem dziewczyn... A właśnie... dziewczyny... Ich sylwetki rysowały się w oddali na tle ciemności przetykanej rzęsistym deszczem… To oznaczało, że oni także są blisko.
- - - - -
Byli już tak blisko... Już nie musieli ich wyczuwać... Teraz widzieli wyraźnie... Dwie blondynki, brunetka i ruda, w wieku mniej więcej 18 lat. W pobliżu nie widać nikogo innego, a wąska ulica skutecznie odcina drogę ucieczki.
- To, którą bierzemy? – Byli już wyraźnie podnieceni. Z trudem potrafili nad sobą panować. „I gdzie się podziało to nasze słynne opanowanie… ta klasa i elegancja…? Chyba coś mi umknęło…”
- Wszystkie...
- Dobrze wiesz, co mam na myśli. – Nie mieli ochoty przeciągać tego dłużej niż to było konieczne. Nie przyszli tutaj rozmawiać, tylko sobie poużywać.
- Tak... Widzisz tą całkiem z lewej? Ona ma być żywa.
- A pozostałe? – Wszyscy wyraźnie się niecierpliwili
- Z pozostałymi...
- Powiedz to szefie! Powiedz to! – Wpadł mu w słowo jeden z towarzyszy
- Z pozostałymi możecie zrobić, co wam się podoba.
- - - - -
Jeszcze trochę... Tak, już je widzę... Są cztery...
Heh... No to dziś nieźle sobie poużywają. Będzie, na co popatrzeć.
Staję pod fasadą budynku, chroni mnie ona przez rzęsistym deszczem. Nie mogę się doczekać. Zaraz się zacznie, a ja mam najlepsze miejsce.
To aktorzy z najbardziej krwawego teatru. Niestety, los pisze coraz gorsze scenariusze. Po tylu latach przypomina to raczej brazylijską telenowelę...
Czy przeczuwam, co się za chwilę stanie?
Nie... Ja to po prostu wiem.
Czy żal mi tych dziewczyn?
Ani trochę („A powinno być!”)... Życie to jeden wielki spektakl, a ich rola się właśnie skończyła...
Co powinienem zrobić?
Po prostu cieszyć się przedstawieniem...
***
Powrót do domu, deszcz, późna pora, ciemność. Dziewczynom nie układało się za dobrze... i jeszcze spotkały jego... Zatrzymały się nagle. Jedno spojrzenie przed siebie wystarczyło.
Stojący nieruchomo, niknący w strugach deszczu. Ciemny płaszcz zapięty pod szyję, zarośnięta twarz, na którą opadały długie, skołtunione włosy. Ale nade wszystko przerażające były czerwone, przekrwione oczy, w których czaiła się rządza mordu.
Odwrót.
Jedna z nich potyka się i pada na mokrą ziemię. Pozostałe uciekają z krzykiem...
Niezbyt daleko... Tam czekają już oni...
Czterech facetów patrzyło na nie łakomym wzrokiem. Nienaturalnie duże zęby sterczały z ich szeroko otwartych ust. Stali z wywieszonym jęzorami... tylko jeden się wyróżniał. Dobrze ubrany (no może nie, ale przy reszcie wyglądał na eleganta), spokojny... przyglądał się z boku.
„Łapcie je!”
Chciały uciekać. Tylko gdzie? Z jednej strony oni, z drugiej ten przerażający typ. Jedna z nich patrzy za siebie. Jest za późno. Już jest za nią. Odgarnia z czoła włosy i bezceremonialnie wyciąga broń.
<strzał> Głuchy odgłos...
Krew miesza się z deszczem, dziewczyna pada na ziemię. „Wybacz kochanie. Stałaś mi na drodze.” Ale nie tylko ona... Kula przeszła na wylot i trafiła jednego z napastników. Ten także pada. Cały się trzęsie, a jego ciało zaczyna płonąć. „Srebrne kule... Działają na wampiry...”
Jedno padło, troje pozostało... co się tyczy zarówno wampirów, jak i ich ofiar. Zwierzyna sama pcha się do myśliwego.
„Brać go! To wciąż, tylko człowiek!”
Atakują. Dwóch na jednego. Jakby mieli jakieś szanse... („To naprawdę znakomite przedstawienie. Dobrze, że mam wejściówkę.”) Pogromca chowa broń, a z jego rękawów wysuwają się maczety. Jeden na lewą, drugi na prawą… Dwa synchroniczne cięcia. Dwie oderwane kończyny lądują na ziemi. Srebrne ostrza uniemożliwiają regenerację... Teraz obrót i zamach. Dwie głowy oddzielone od ciał. Po chwili leżą dwa kolejne trupy.
Elegancik przechodzi obok przerażonych dziewczyn. Jedna z nich nagle zmądrzała i zaczęła biec (w końcu taka okazja się nie powtórzy).
- Imbecyle... Nawet z czymś takim nie mogą sobie dać rady. – Wyciągnął miecz samurajski... Jednym cięciem zabił klęczącą na ziemi dziewczynę, a potem drugą... Teraz została, tylko jedna, ta która uciekła.
- Trzy do zera szefie. – Schował obie maczety i sięgnął po spluwę.
- Wiesz, czemu preferuję miecze? – Zrobił efektowny wymach. Mimo deszczu, starannie wypolerowany metal zachował połysk. – Są bardziej eleganckie... arystokratyczne, dystyngowane... Nic nie ma takiej klasy, jak broń biała.
- A wiesz, czemu ja lubię pistolety? – Odstrzelił mu ostrze. Wampir przez chwilę gapił się na samą rękojeść, którą teraz trzymał w dłoni. – Bo są skuteczne.
- Zabiję, jak psa! – Rzucił się na przeciwnika, ale ten jeszcze szybciej wycelował mu w głowę z rewolweru. Ba... i to nie byle jaki rewolwer. Masywny, zabytkowy, grawerowana lufa niezwykłego kształtu. Pociągnął za spust. Rozległ się długi, potężny huk wystrzału. Wampir w ostatniej chwili osłonił się ręką...
- Zobacz pogromco! – Pokazał mu dłoń, w której trzymał pocisk. – Złapałem kulę! Hahaha! Ze mną nie pójdzie ci tak łatwo!
- Tak? – Otworzył bębenek rewolweru i wysypał z niego 6 łusek. – Widziałeś tylko jeden wystrzał?
- Aaaaaa! Co?! – Spojrzał na swoje ciało. Z przerażeniem odkrył, że widniało w nim jeszcze 5 ran po pozostałych kulach. – Nieeee!
- To nie jest zwykła broń. – Wampir zaczął płonąć. – Specjalnie ją zaprojektowałem.
Zwęglone zwłoki leżą na ziemi obok trupów trzech dziewczyn... „Wampiry płoną nawet podczas deszczu... 4 martwych krwiopijców i tylko 3 ofiary... bilans pozytywny... Hehehe... Idzie mi coraz lepiej.” – Odszedł w nieznanym kierunku. Po prostu chciał jak najszybciej opuścić to miejsce.
- - - - -
„Nieźle się spisałeś pogromco... Dziewczyna żyje... Hahaha! Tylko szkoda, że to nieprawda. Jako widz przedstawienia też mam prawo do małej rozrywki.” Spojrzał na atrakcyjną, w połowie rozebraną blondynkę stojącą tuż obok... „Nie martw się skarbie... To nie boli...
Ale to, co oni ci zrobią już tak. Uciekłaś z deszczu pod rynnę.” – Wyjął telefon... („Nawet ładny... Skąd go mam? Nie wiem, pewnie prezent od fanów.”) „Trzeba pogadać z wampirami. Ciekawe za ile ją kupią...”
- - - - -
Deszcz, zimno, ciemno... A ja wciąż muszę iść... Cholera! Za późno. Jak zawsze, z resztą. Co ze mnie za prywatny detektyw? Może powinienem udać się na spokojną emeryturę, a pracę zostawić jakiejś młodej dziewczynie? Kurde, co ja gadam? A z czego będę żyć? („I za co będę ćpać, do cholery!?”) Rachunki niezapłacone... Muszę złapać zabójcę... Dziś w nocy zostało popełnione kolejne brutalne morderstwo... A ja wciąż nie wiem, kto...
- - - - -
Czasem myślicie, ze już wszystko wiecie, że już wszystko znacie... I wiecie, co? Mylicie się! świat, kryje w sobie wiele tajemnic, które tylko czekają na odkrycie. Są na świecie, rzeczy, które nie śniły się filozofom. Każda tajemnica pociąga za sobą następną, a ta jeszcze kolejną. A z każdym sekretem wiąże się osoba, tak jak na przykład ta kobieta, która pewnej nocy obudziła się nagle, krzycząc z bólu.
Jej nienarodzone dziecko... już nie żyło...
Chapter I
Ciemność za oknem. Ciemność w mieszkaniu. Trochę minęło zanim jej oczy przyzwyczaiły się do otaczającego ją mroku. Była w zbyt wielkim szoku, aby zapalić światło, mimo że lampka nocna stała na stoliku zaraz przy jej łóżku, na wyciągnięcie ręki. Wpatrywała się tylko w jeden punkt, dysząc ciężko. Nie mogła dojść do siebie po tym, co zobaczyła... po tym, co poczuła... Bała się spojrzeć w dół. Czuła, że z samego rana będzie musiała pozbyć się z domu wszystkich luster, bo po tym, co się stało już nigdy nie będzie w stanie patrzeć na siebie. Takie rzeczy powodują długotrwały uraz. Nawet jeśli są tylko snem.
Sen... Tak podpowiadała jej logika, ale w większości przypadków zawodzi ona już na starcie. Kierując się nią daleko nie zajdziesz. Najważniejsza jest intuicja, a ona wyraźnie mówiła, że coś jest nie w porządku, że to nie był sen, że stało się coś złego. To podobna sytuacja, jak w przypadku koszmarów. Każdemu z nas śniło się czasem, że w szafie czai się jakiś ohydny potwór. Wtedy po gwałtownym przebudzeniu boimy się, mimo iż wiemy, że tamto to był tylko sen. Tak było właśnie w tym przypadku.
Ocknęła się w swoim własnym łóżku, ale to nie był jej pokój, to nie był jej dom, to na pewno nie był nawet jej świat. Była w tej chwili gdzieś indziej. Dookoła płonął ogień. Jego płomienie były ciepłe, ale nie patrzyły. Nie paliły też niczego, choć wydawało się, że zajęły jej poduszkę. Było bardzo gorąco. To właśnie ten żar ją obudził. Poczuła, że jest cała spocona. Koszula nocna przykleiła się jej do ciała. W pierwszym odruchu złapała się za brzuch. To normalne u kobiet w ciąży, że najpierw pomyślała o dziecku. Zwłaszcza, jeśli ciąża była już zaawansowana. I wtedy właśnie się przeraziła.
Kołdra leżała na ziemi (bo na pewno nie była to podłoga) i też „płonęła”. Ktoś zerwał z niej okrycie, podciągnął koszulę nocną i rozchylił jej nogi. Nie czuła, jakby to był gwałt, choć napastnik bez wątpienia grzebał... w niej... Jego ręce... były zaskakująco zimne, choć ten dotyk (paradoksalnie do tego całego cyrku, w którym aktualnie uczestniczyła) wydawał się przyjemny i uspokajający. To dzięki temu jeszcze nie zaczęła wrzeszczeć. Tak jakby tamten osobnik miał w dłoniach jakiś silny środek uspokajający i raz za razem aplikował jej kolejne, coraz mocniejsze dawki.
Oddychała ciężko, ale spokojnie. Okropnie się bała. Czuła coś w środku i jednego była pewna. Ten ktoś na pewno nie był człowiekiem. Mimo, że ogień dawał czerwonawe światło (co było dziwne z uwagi na to, że płomienie były aż nienaturalnie jaskrawo żółte) jego sylwetka pozostawała w cieniu (kto by tam dbał prawa fizyki).
Chodziło mu o dziecko! Coś z nim robił. Coś złego. Coś, na co jako matka nie może pozwolić.
Zaczęła się szarpać, ale bezskutecznie. To tak jak we śnie możemy przemierzać, całe mile, latać, biegać po wodzie... to wykonanie prostej czynności, jak zapalenie światła, czy zrobienie kroku wydaje się zadaniem prawie niewykonalnym. Tak się z resztą rozpoznaje, czy to sen, czy jawa. Nie mogła się ruszyć. Była sparaliżowana od pasa w dół. Ten sam uspokajający dotyk trzymał ją w bezruchu na miejscu. Szarpnęła się mocniej, on ścisnął mocniej. Poczuła, że traci czucie także w górnej połowie ciała. Stopniowo od brzucha w górę szła fala tępej niemocy. Bała się, że zaraz sparaliżuje jej mięśnie oddechowe. Słyszała kiedyś, że powoduje to natychmiastową śmierć przez uduszenie. Podobną truciznę wykorzystują Indianie polując na ptaki. To gwarantuje, że ofiara nie ucieknie za daleko. Śmierć prawie na miejscu. Nie chciała by stało się jej coś podobnego. Uspokoiła się, przestała się szarpać, czucie wróciło. To tak jakby ten przybysz dawał jej znak. „Jeśli będziesz spokojna i pozwolisz mi dokończyć, to nic ci się nie stanie.” Jego dłonie mówiły coś w tym stylu. Nagle pomyślała, że jest w piekle, a to jakaś próba. Bo w końcu czy dobra matka poświęciłaby dziecko, by ratować siebie, do czego usilnie „namawiał” napastnik? Do tego sceneria miejsca. Ogień piekielny pasował najbardziej... ale ten ktoś... Nie wyglądał na demona. Po prostu to wiedziała. Nie chodzi tu o brak rogów, nietoperzastych skrzydeł, czy czegoś innego, tylko o aurę jaką emitował. Nagle zorientowała się, że on zna jej myśli. Dowiedział się, że boi się piekła i postanowił ją uspokoić.
Znowu emocje zaczęły opadać. Była już niemal święcie przekonana, że tak musi być. To nie jest przyjemne, ale konieczne. On jest tu w dobrej wierze, aby jej pomóc, aby naprawić cudzy błąd. Musi zrobić to, co konieczne, a ona nie może urodzić tego dziecka.
„AAAAAaaaaaaaaaaaaaa!”
Jej wrzask przedarł się przez ciszę. Tego jego magiczny środek psychotropowy nie mógł stłumić. Nagle przyjrzała się jego dłoniom. Były całe we krwi. Nie jego krwi, nie jej krwi, tylko krwi jej jeszcze nienarodzonego potomka. I wtedy stało się coś, co przeraziło ją jeszcze bardziej. Ujrzała jego oczy. Zapaliły się na chwilę w środku czarnej, bezkształtnej twarzy. Jedyne jasne punkty w jego sylwetce. Tyle, że nie było ich dwoje, tylko trzy... Świeciły w ciemności tym samym niezwykłym blaskiem, co ogień... Jedno na górze, w okolicach gdzie powinno znajdować się czoło, a dwa na dole. Ustawione na kształt trójkąta równobocznego. To wiedziała na pewno, ale nie miała pojęcia skąd. Ot tak po prostu. Może przybysz też chciał przekazać jej tę informację. Ale dlaczego? Wątpiła, że się kiedykolwiek tego dowie. W końcu istoty wyższego rzędu (a na taką on bez wątpienia wyglądał) nigdy nie kwapią się za bardzo do tłumaczenia wszystkiego tym mniej rozwiniętym. Czy ludzie kiedykolwiek wyjaśniali zwierzętom, dlaczego na nie polują? Trzymają je w klatkach? Czy konkwistadorzy wyjaśnili Indianom, czemu zajęli ich tereny i wyrzynali ich w pień? Odpowiedź jest oczywista. Jesteś na tym lepszym... Możesz robić, co chcesz bez konsekwencji... Nie odpowiadasz przed nikim.
Zaczęła wrzeszczeć ile sił w płucach. Coraz głośniej i głośniej i nagle znalazła się z powrotem w swojej sypialni i uświadomiła sobie, że właśnie przebudziła się z koszmaru.
Tkwiła w tej samej pozycji w jakiej pozostawił ją tamten (oby tylko wyśniony) napastnik. Rzeczywiście była odkryta, a kołdra leżała obok na podłodze. Tyle, że nic się nie paliło i była sama. Zupełnie sama. Bez duchów, demonów, kosmitów, potworów... bez dziecka.
Wreszcie przemogła się, by zapalić nocną lampkę i spojrzeć na swoje łóżko. Prześcieradło było całe we krwi, a coś leżało pomiędzy jej nogami. Coś, co wyglądało jak... maleńkie zwłoki...
Przez kilka następnych dni w ogóle nie wychodziła z domu. Minęło dużo czasu zanim doszła do siebie i zdążyła sobie wmówić, że siły nadprzyrodzone nie mają nic wspólnego ze śmiercią jej dziecka. To było samoistne poronienie. Też się zdarza w tak zaawansowanej ciąży. Płód musiał być martwy już wcześniej i organizm po prostu się go pozbył, a substancje wydzielające się w ciele spowodowały te dziwne sny, bądź halucynacje.
- Po prostu ma pani bujną wyobraźnię. – Lekarz, który jej to oznajmiał starał się być spokojny i miły. W końcu z kobietą, która tyle przeszła należy postępować ostrożnie. Najchętniej zatrzymałby ją na obserwacji w szpitalu psychiatrycznym i nafaszerował antydepresantami, bo nie wierzył w to, że po czymś takim jest w stanie wrócić do normalnego życia. Niestety nie można było leczyć jej pod przymusem. Wymagana była zgoda rodziny, a takowej ona nie miała. Nawet ojciec dziecka był przypadkowy. Po prostu postanowiła zabawić się na jednej imprezie i... mała wpadka... Jako, że pochodziła z religijnej rodziny nie zdecydowała się na aborcję, ani oddanie dziecka. Postanowiła je wychować... aż tu nagle coś takiego.
- N... no... – Nie była zbyt rozmowna od tego czasu. Prawdę mówiąc w ogóle niewiele się odzywała. Nie poradziłaby sobie bez swoich przyjaciół. Nie poszłaby do specjalisty...
Minęło trochę czasu. Wciąż miała myśli samobójcze i ciężką depresję, ale przynajmniej wróciła do normalnego życia. Bez chęci, bez zapału, ale coś robiła. Pogrążyła się w codziennej rutynie. Nie chodzi tu jednak o zajmowanie się tragedią tej kobiety, tylko to, że plotki o jej poronieniu bardzo szybko rozniosły się po mieście. W końcu dotarły do pewnego człowieka.
- Dzień dobry. – Wstawił nogę w drzwi, żeby nie mogła ich zamknąć. Nienawidziła, gdy ktoś się tak wpraszał, ale teraz nie robiło jej to różnicy.
- Dobry... – Odpowiedziała słabym głosem.
- Mam nadzieję, że nie przeszkadzam. – „Bo i tak zamierzam tu wejść, nie ważne czy pani tego chce czy nie.” Tak mówiło jego spojrzenie, a stanowczy ton głosu tylko to potwierdzał.
- N... Nie... I tak nic szczególnego nie robię. – W sumie to nawet przez chwilę ucieszyła się, że ktoś się napatoczył i nie będzie sam na sam ze swoimi dobijającymi myślami.
- Dobrze, więc...
- Taaa...
- Wpuści mnie pani do środka?
- Aaaa... No tak... – Zupełnie zapomniała o tym, że wciąż trzymała go w drzwiach, jak jakiegoś domokrążcę. – Proszę wchodzić.
- Od razu lepiej. – Wszedł do przedpokoju, zamaszystym ruchem zdjął marynarkę i powiesił ją na wieszaku. Pozbył się też butów.
- Proszę usiąść. Woli pan w kuchni czy w salonie?
- Salon... To brzmi zdecydowanie lepiej.
- Może... – Zastanawiała się, czemu on wciąż tu stoi... jak ten słup...
- Eeee... Wskaże mi pani, którędy do tego pokoju gościnnego? – Zapytał najuprzejmiej, jak tylko się dało.
- Oh... tak... Proszę za mną. – Weszli do salonu, usiedli na fotelach po dwóch stronach stołu.
- Całkiem wygodnie tu. – Rozsiadł się wygodnie. – Powiem pani w tajemnicy... Nienawidzę twardych krzeseł i kiedy muszę odwiedzać ludzi, którzy tylko takie mają... Czuję się naprawdę źle.
- Napije się pan czegoś?
- Tak. Chętnie. – Odparł ochoczo.
- Herbaty, kawy? Może czegoś mocniejszego?
- Mocniejszego? Nie powinna pani w takim stanie pić alkoholu. No ba... Nie powinna pani w takim stanie w ogóle go trzymać w domu.
- Nie jestem w ciąży jeśli o to panu chodzi. - Gość zaczynał ją powoli irytować. Nie powie, czego konkretnie chce, tylko tak się z nią bawi.
- Wiem... ale w stanie ciężkiej alkohol też nie jest wskazany. Nie chcemy przecież, żeby coś się pani stało.
- Proszę wyjść. Nie jestem w nastroju do żartów.
- Ani ja... – Zmienił ton głosu na bardziej stanowczy. – Tym bardziej, że wciąż nie dostałem niczego do picia. Herbatę poproszę. – Dodał po chwili.
- To nie jest bar.
- Doskonale zdaję sobie z tego sprawę. W barze poprosiłbym o piwo. – Chciał ją nastraszyć, czy co? – Poda pani w końcu tą herbatę, czy nie? No dalej... Sobie też proszę zrobić. Czeka nas długa rozmowa. Nie chcę by komuś zaschło w gardle. Ma wtedy trudności z mówieniem prawdy.
- Wynoś się! To najście!
- Mam pokazać nakaz? Nazywam się Patrick Norman, jestem z policji i wyjdę dopiero wtedy, gdy dostanę to czego chcę. Proszę współpracować. Zaoszczędzi pani sobie wielu nieprzyjemności, a daję słowo... – Zniżył głos do szeptu. - ...że jeśli powiesz... Mogę ci mówić na „ty”? Tak będzie prościej. Że jeśli powiesz mi prawdę, to nigdy więcej nie będę cię nękać.
- Aaaa... – Poczuła się zbita z tropu.
- Tak więc... Odpowiesz na kilka pytań?
- Tak... ale czego pan chce?
- Chcę wiedzieć, co dokładnie wydarzyło się tamtej nocy. Ze szczegółami. A teraz proszę iść do kuchni, zrobić dwie herbaty i w międzyczasie postarać sobie wszystko przypomnieć.
- Ale... – Wyszła, zrobiła o co prosił, ale to było dla niej trudne opowiadać o tym wszystkim. Jeszcze uznaliby ją za wariatkę... zamknęli za morderstwo własnego dziecka. W końcu jako przyszła samotna matka z nikłymi perspektywami na życie była idealną podejrzaną. Gdy wróciła z dwiema filiżankami policjant znów zaczął rozmowę.
- Proszę usiąść... Wiem, że to trudne... ale potrzebuję tych informacji... do... śledztwa, które prowadzę.
- Chodzi... o tę noc... – Zaczęła niepewnym głosem.
- Tę, kiedy straciłaś dziecko. No dalej! Im szybciej się wygadasz, tym szybciej sobie pójdę.
- Proszę... mi nie grozić... Ja nic nie zrobiłam!
- Czujesz się winna? Może łatwiej będzie, jeśli będę zadawał pytania?
- Nie... Nie wiem... Nie wiem, co myśleć...
- O rany... – Poczuł, że trochę przesadził. Jego metody przesłuchań sprawdzały się w stosunku do największych patologów, ale zdruzgotana kobieta to co innego. – Proszę się uspokoić, bo tak do niczego nie dojdziemy.
- D... dobrze...
- Czy wtedy wydarzyło się coś niezwykłego?
- R... raczej nie... Miałam koszmar... i... i... o... obudziłam się... i zauważyłam, że... że... – Ostatnie słowa nie chciały jej przejść przez gardło.
- Że twoje dziecko nie żyje. – Dokończył za nią. – Po czym to stwierdziłaś? Wiem, że to głupie pytanie, ale muszę je zadać.
- Krew... wszędzie była... krew...
- To wszystko? Nic więcej? – Wydawał się nieco zawiedziony.
- Nie... Może pan już iść?
- Prawdę mówiąc raczej nie. Powiedziałaś prawdę... Same bezpieczne fakty, ale zataiłaś to co najważniejsze. Podpowiem ci... Chodzi o twój koszmar, a raczej wizję, której doświadczyłaś.
- No... ja... ale... Zaraz! – Zdziwiła się nagle, kiedy dotarło do niej to, co powiedział. – Skąd pan o tym wie?! Ja... nikomu nie mówiłam...
- Zawrzyjmy układ... Powiem ci, jeśli ty opowiesz mi swój sen.
- Dobrze... („Podziałało!”)
- Czy widziałaś kogoś w tej wizji? Ilu ich było?
- Tylko jeden, ale...
- Czy to on ci to zrobił? – Zadał szybko kolejne pytanie nie pozwalając jej dokończyć
- Tak...
- Czy rozpoznałabyś go?
- Nie... Nie widziałam jego twarzy. Tylko zarys sylwetki... i oczy...
- Jakie one były? Proszę mi je opisać.
- Były... no... s... straszne... świeciły... i... b... były całe... cz... czarne... To... to raczej nie był człowiek... Obudziłam się, kiedy na mnie spojrzał... Krzyczałam. – Uffff... Wyrzuciła to z siebie. Nie wiedziała, czemu się mu zwierza. Przecież nawet go nie zna. Wydawało się jednak, że ten policjant wie o wszystkim i tylko ją sprawdza. Czuła się jakby była odpytywana na egzaminie... z nauki własnych snów na pamięć...
- Jesteś pewna, że to było coś nadprzyrodzonego?
- Tak... Całkowicie...
- Dobrze... Czy pamiętasz, tylko jego? Tę postać... Wnioskuję, że to był on? Tak?
- Tak... Wyglądał na mężczyznę... i nie... Nie tylko jego... widziałam też ogień.
- Ogień? – Ton jego głosu (lekko, ale zawsze) wskazywał na zaskoczenie. Ledwo zauważalne, bo starał się je ukryć.
- Tak... Wszytko... cały pokój... było w ogniu...
- Masz na myśli pożar?
- Nie... Nic się nie spalało... To znaczy... Były płomienie... ale... niczego... nie... uszkadzały... To wszystko... – Zawahała się przez dłuższą chwilę. – To wszystko kojarzyło mi się z piekłem...
- Piekłem? – Teraz już nie krył zaskoczenia. – Co pani powiedziała?
- Pomyślałam, że jestem w piekle. Proszę już mnie nie dręczyć...
- Ten tajemniczy osobnik... – Nie dawał za wygraną. – Jeśli dobrze rozumiem uważa pani, że on był diabłem, tak?
- Nie do końca... On mnie uspokajał...
- I jednocześnie starał się zabić twoje dziecko. – Wpadł jej w słowo policjant.
- Tak... ale... ale czułam się, jakby mnie paraliżował, czy coś... Nie mogłam protestować... ale... – Znów się zawahała. – Jestem prawie pewna, że nie był diabłem ani demonem... Raczej kimś innym... Czułam to...
- Dobrze. Dziękuję za współpracę. To już wszystko.
- Aha... Zaraz...
- Podsumujmy. – Powiedział zbierając się do odejścia. – Widziała pani piekło i nadprzyrodzoną istotę... mężczyznę, ale nie diabła. On kontrolował pani emocje, uspakajał, ale na widok jego oczu był tak przerażający, że obudziła się pani i stwierdziła, że senny koszmar okazał się prawdą, tak?
- No... tak... raczej tak... ale po co było to wszystko?
- Aaaaa... tak... Czas na szczerość... Otóż niestety okłamałem panią. Te informacje były na tyle, ważne, że cel uświęca środki... Rozumiesz, o co mi chodzi? – Porzucił przywrócony na chwilę oficjalny ton. – Powiedziałem, że już więcej nie będę cię nękał. To nieprawda. Zatrzymam cię jeszcze na kilka przesłuchań.
- Uważasz, że jestem wariatką, prawda? Że sama to zrobiłam? – Popłakała się. – Nie mogłabym zabić własnego dziecka. – Wyszeptała cicho.
- Nawet tak nie pomyślałem. Może za pierwszym razem mogłoby mi to przyjść do głowy, ale nie teraz.
- Za pierwszym razem? – Wciąż miała łzy w oczach... Wciąż nie rozumiała.
- Jeszcze 4 kobiety straciły w ten sposób swoje dzieci.
- Inne kobiety? – Rozpacz na jej twarzy ustąpiła miejsca zdziwieniu.
- Nie jesteś pierwszą, którą to spotkało. Jeszcze w tym miesiącu były dwie, a razem jest was 5.
- Co?! – Teraz to już była wyraźnie zaskoczona. Coś w niej drgnęło. Cos sprawiło, że na krótką chwilę zapomniała o tragedii... ale tylko na chwilę... Ból powrócił, ale zainteresowanie nie minęło.
- Tamte też poroniły w podobny sposób. One również miały wizje... z tym samym tajemniczym osobnikiem... jednak określają je jako przyjemne, tylko pani widziała piekło, tylko pani cierpiała.
- Ale... – Zaczęła, lecz urwał jej się wątek...
- Jesteś jest w tej sprawie swoistym fenomenem... i kluczem do rozwiązania zagadki. Chyba sama rozumiesz dlaczego chcę się jeszcze z tobą zobaczyć? – Wstał od stołu, poszedł do przedpokoju, ubrał się. – Na razie jesteś wolna, ale nie opuszczaj miasta. – Otworzył drzwi. – Zadzwonię, jak się czegoś dowiem. Proszę, żebyś nic sama nie robiła. – Rzucił na odchodne. – I dziękuję za herbatę! („Chociaż nawet jej nie tknąłem”)
To tyle... Opuścił jej dom i przepadł bez wieści na kilka tygodni. Plus w pracy z osobami na skraju załamania jest taki, że są o wiele mniej uważne i znacznie łatwiej jest je okłamać. Podał jej fałszywe imię. Wystarczyła gadka, że jest z policji, co też nie było prawdą. Był prywatnym detektywem i delikatnie mówiąc nie miał z policją najlepszych stosunków. Właściwie, to zamknęliby go gdyby tylko mogli, ale nie mieli przeciw niemu dowodów. Sam je zniszczył, ale to już bardziej skomplikowana historia, która wydarzyła już dawno.
Torturowałby tę kobietę gdyby zaszła taka konieczność. Ona nie jest ofiarą, tylko narzędziem, którego trzeba użyć do ochrony tych, których zbrodnia jeszcze nie dosięgła. „Zapobiegać lepiej niż leczyć.” Zawsze to powtarzał.
W każdym razie był bezpieczny i mógł w spokoju to wszystko przemyśleć. Kiedyś, gdy walił mu się grunt pod nogami musiał nawet przenieść się na drugi koniec kraju i spalić za sobą wszystkie mosty. Mafia nie odpuszcza, a już tym bardziej gang, który go ścigał.
***
To było jakiś czas temu. Zdobył dowody w sprawie jednego handlarza narkotyków. Tamtejsi policjanci to partacze. Czyli cała robota i przestępczy gniew spadły na niego. Pewnej nocy dwóch gości włamało mu się do domu...
Z łatwością poradzili sobie z zamkami. W końcu to byli zawodowcy. Mafia nie wysłałaby byle kogo.
Bez trudu znaleźni to, o co im chodziło. – Sejf stojący w jednym z pokoi.
Nie był specjalnie ukryty, bo i jak ukryć coś wielkości sporej szafki.
To tam trzymał dowody obciążające gang.
Podeszli do metalowej skrzynki stojącej pod ścianą. To miała być cicha robota. Żadnego zabijania, czy wysadzania. Nawet ich nie zdziwiło, że nikogo nie ma w domu. „Heh... Skurwiel pewnie się gdzieś ukrywa. Nie dziwię mu się. Gdyby to mnie szukali zaszyłbym się na drugim końcu świata.” Mieli więc pusty dom i nie niepokojeni przez nikogo zabrali się do roboty. Podeszli spokojnie do sejfu. Mieli hasło, więc obyło się bez rozwiązań siłowych. Wcześniej trochę się natrudzili aby je zdobyć, bo taki człowiek jak on (należy dodać, że tam znali go pod innym nazwiskiem) pilnie strzeże swoich tajemnic.
Jeden z nich ostrożnie chwycił za pokrętło i wprowadził hasło. Zamek ustąpił. Udało się!
Otworzyli ciężkie, metalowe drzwiczki i zajrzeli do środka. Na dolnej półce znajdowała się sporych rozmiarów kasetka. Kiedy ją wyciągali zauważyli, że trochę ona waży. Pewnie poza obciążającymi ich aktami trzymał tam broń. Może to ten pistolet, który pozostawili kiedyś na miejscu zbrodni? Podnieśli pokrywkę pudełka. Nie była dodatkowo zabezpieczona. Widać właściciel nie spodziewał się, że ktokolwiek złamie jego hasło i otworzy sejf. Cóż za pomyłka. Poszło szybko i zgrabnie.
Zajrzał do środka.
Same dokumenty. Po prostu jedna wielka sterta papierów. Za dużo tego. Oczywiście mogą zabrać całą kasetkę, ale nie będą tego wlec przez ulice. Ciężkie to i nieporęczne, a na pewno zwracaliby uwagę. W okolicznych blokach (a tam zaparkowali samochód) pewnie znajdzie się paru wścibskich mieszkańców, którzy z braku własnego życia i może jakichś chorych fetyszy podglądają innych lokatorów oraz bacznie obserwują to, co dzieje się na ulicy. Zwłaszcza późno w nocy. Wtedy przecież może się wydarzyć tyle ciekawych rzeczy... Pijane dzieciaki wracające z imprezy, nocna zadyma, zboczeniec gwałcący nieletnią, grupka zbirów dla zabawy mordująca bezdomnego, wstydliwy facet szukający ustronnego miejsca na zabawę z prostytutką, może to jego pierwszy raz? Heh... Starczy tego dobrego... Kto chciałby wysłuchiwać pierdół o czterdziestolatku, który straciwszy dziewictwo z własną ręką z upojnym wyrazem twarzy siada do lunety, żeby podglądać ludzi, żyć ich życiem i wyobrażać sobie, że należy do niego. To ostatni człowiek, jakiego bandyci w tej chwili potrzebowali. Taki wścibski kretyn mógłby komuś o tym donieść.
Jeden z mężczyzn rzucił okiem na pierwszą z brzegu kartkę.
To jakiś dokument.
Raczej nie. Dokument tak nie wygląda. To przypominało coś innego.
List. Oficjalny. Ciekawe do kogo.
Zaczął czytać...
Zapewne gratulujesz sobie sprytu? Złamałeś moje hasło. Brawo!
Dostałeś to na co zasłużyłeś.
Serdecznie pozdrawiam: Ryan Kane (to moje prawdziwe nazwisko).
PS: Zajrzyj na dno skrzynki. Mam dla ciebie prezent.
Włamywacz szybko chwycił pudełko i odwrócił je do góry nogami. Był lekko zaszokowany tym, co odczytał. „Skąd ten Kane... jeśli naprawdę tak się nazywa... mógł się dowiedzieć o ich wizycie? Wiedział, że go śledzą? Przeczuwał, że to kiedyś się stanie?” Może... lecz to, co zamiast dowodów wypadło ze skrzynki zaskoczyło go jeszcze bardziej... ale tylko przez chwilę... bo nie miał okazji pożyć dłużej.
Ładunek wybuchowy umieszczony w kasetce uaktywnił się z chwilą jej otwarcia pozostawiając złodziejowi tylko kilkanaście sekund, akurat na przeczytanie specjalnie przygotowanej wiadomości. Tak, żeby zakończyć to wszystko w lepszym stylu. Bomba była na tyle silna, że zabiła obydwu mężczyzn na miejscu, a inne ładunki poukrywane w całym domu eksplodowały zaraz potem. Ciężko będzie cokolwiek znaleźć w tamtych ruinach... wszystko zniszczone...
Ryan tymczasem siedział ukryty w miejscu, z którego doskonale słyszał wybuch. Czekał tak kilka dni i wreszcie nadszedł czas, żeby móc się z tego wyrwać. Takie efektowne pożegnanie z tym miastem. Policja znajdzie ciało... przy odrobinie szczęścia (i paru przygotowanych wcześniej przekrętach) uzna, że należy do niego, a wtedy będzie mógł rozpocząć nowe życie na drugim końcu kraju. Właściwie to mu się udało.