Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
"Morska Północ"
#1
MORSKA PÓŁNOC
Było mokro. Krople słodkiej wody sączyły się z nieba już od dłuższego czasu. „Personą non grata miasta Gdańsk, zostaje bezapelacyjnie – deszcz” – decyzja subiektywnej komisji mieszkańców. Co innego, gdy deszcz spadnie raz, drugi, ale cały sierpień!? Gdyby można było postawić kogoś w stan oskarżenia za kiepskie wyniki pogody w tym sezonie, to… zresztą… po co słońce i żar z nieba, gdy ma się przyjaciół, dziewczynę, ciekawe hobby. To jest życie. Masz w głębokim poważaniu filozofów, którzy chcą Ci wmówić, kiedy możesz się wybrać na grilla, a kiedy nie – wychowankowie szkoły magii i czarodziejstwa – błędnie zwaną stacją meteorologiczną. Sprawa ma się jednak zupełnie inaczej, gdy jesteś turystą.
Jechał ten nasz obieżyświat do Gdańska. Od pewnego czasu cierpiał na dolegliwości związane z drogami oddechowymi, a lekarz rodzinny doradził mu, aby zmienił klimat na bardziej morski. „Pooddycha jodem i wszystko wróci do normy” – mówił. Owszem, jak przykazane jodem oddychał i po piasku dla relaksu często chodził. Jednak zamiast słonej kąpieli w Bałtyku, miał kąpiel słodką, w dodatku nie musiał nadwyrężać stawów, aby doczłapać do morza – brał kąpiel w pełnym turystycznym umundurowaniu – na przystanku, w drodze do domu, do sklepu, do zegarmistrza, kiedy szedł na spacer i kiedy z niego wracał. Po pierwszych dwóch dniach zabrakło miejsca na grzejnikach na suszenie przemoczonych rzeczy, więc chcąc, nie chcąc musiał zostać w domu, aby oszczędzić ostatnie zdatne do ubrania fatałaszki.
Licząc na przychylność opatrzności, miał nadzieję, że wkrótce deszcz zamieni się na rażące w oczy promienie słoneczne. Jak bardzo się przeliczył. Deszcz, ani myślał zaprzestać oblężenia. Minuty zmieniały się w godziny, a te z kolei w dni i tak dłużył się mu pobyt. Gdy rano wstawał, myślał tylko o tym, aby znowu był wieczór, aby popaść spokojnie w błogi sen, który w takie dni jest jedynym wybawieniem od wiejącej zewsząd nudy. W deszczowe poranki przysiadał przy oknie i obserwował otaczający go świat . Umykających za deszczową kurtyną ludzi, otaczające przymorski kurort domki wypoczynkowe i wreszcie las dzielący go od błyszczącego, nieznanego, niepokonanego, złowrogo nastawionego do każdego przybysza – morza. Jak już wspomniałem, dni dłużyły się niemiłosiernie, a młodzieniec nie mógł liczyć na żadne wsparcie ze strony znajomych – których nie miał.
Pomijając fakt, że przyjechał do Gdańska, aby oddychać jodem i wypoczywać, wsłuchując się w niespokojne fale morskie obmywające złocisty piasek, uderzające z takim impetem o brzeg, że nawet najpotężniejsze fortyfikacje piaskowych zamków nie mogły oprzeć się olbrzymiej wodnej armii, która z impetem przebijała najtwardsze mury – przyjechał po to, aby kogoś poznać. Nie ważne skąd i nieważne kogo. Gdy przez całe życie idzie się w pojedynkę, takie rzeczy jak te, przestają mieć znaczenie i liczy się tylko dusza drugiej osoby. Tam skąd pochodzi – nie istnieje – jest po prostu nikim. Znajomi to całkowicie zapomniany i nieużywany archaizm, stworzony wyłącznie na potrzeby zadręczania własnego serca, ponieważ nadziei nie jest tak łatwo wyplewić, jest jak potężny chwast, który jakbyśmy bardzo nie chcieli się go pozbyć, on nie daje za wygraną i coraz to bardziej przypomina nam o tym co moglibyśmy mieć, a co nie zostało nam dane. Od pewnego czasu nawet nauczyciele nie zaprzątają sobie głowy wywoływaniem go do odpowiedzi, ba, został przez nich pozostawiony na samotną wegetację. Po pewnym czasie zaczął wyciągać z tego pewne korzyści - bez odpowiedzi - bez złej oceny. Mimo tego, w ostatecznym podsumowaniu, czymże jest dwójka wobec wiecznej samotności?
Jedyną ostoją nieszczęśnika, była jego matka. Kobieta o wyjątkowo wybuchowym charakterze, nie do zliczenia jej odwiedziny w dziekanacie i rozmowy z nauczycielami, celem poprawy bytu podopiecznego, przekupywania kolegów z klasy do zabaw z nim i w końcu w całości poświęcenie się dla swojego jedynego synka. Od wczesnych lat dzieciństwa wychowywała go sama. Ojciec porzucił ich, gdy tylko zaczęło się wszystko komplikować. Pamiętała dokładnie słowa gdy odchodził, ten ślepy wzrok utkwiony w dziecku, blada twarz i drżące ręce – przeraziły ją, jeszcze nigdy nie czuła się tak bezradna – „nie wrócę, nigdy was nie kochałem” – słowa, które przyjęła bez żadnego uczucia, tak jakby czekała dokładnie na nie i znając ich przesłanie nie wzruszyły jej. Nawet nie drgnęła gdy zatrzaskiwał za sobą drzwi. Płakała dwa dni. Syn, który jeszcze nie mógł zrozumieć całej sytuacji nie uronił nawet łzy, wiedząc, że i tak teraz go nikt nie przytuli. Gdy pogodziła się z myślą o odejściu męża, czarę goryczy przelał brak portfela, całej szkatułki z błyskotkami, pierścionków ślubnych i najważniejszych dokumentów. Miał długi. Podobno duże. Po tygodniu do jej mieszkania zapukali policjanci, ciało znaleziono w oddalonym o kilometr stawie, podejrzewano samobójstwo. Kobieta, wychowywała syna sama. Bez mężczyzny w domu, chłopak musiał szybko dorosnąć i pomóc matce w najważniejszych domowych czynnościach. Po tym jak zostali bez gorsza, musieli szukać innego lokum. Rodzina odmówiła pomocy, więc zamieszkali w opuszczonych domkach działkowych – latem, natomiast zimą – mieszkali w specjalnych barakach danych im przez gminę. Gdy okazało się, że chłopak ma przewlekłe choroby związane z drogami oddechowymi, to ona pracowała na trzy zmiany, aby znaleźć pieniądze i wysłać syna do Gdańska, nad morze.
„Życie jest wyjątkowo niesprawiedliwe” - rozmyślał siedząc przy oknie. Do końca wyjazdu pozostały trzy dni, sierpień się kończył, a deszcz wciąż padał. Szkoda mu było pieniędzy matki, ponieważ na plaży był tylko dwa razy podczas miesięcznego pobytu. Początkowa mżawka, tego dnia zamieniła się w prawdziwy monsun. Jak zwykle wpatrywał się w krople wody rozbijające się o asfalt. Świat za oknem był szary, bez wyrazu. Brodzący ludzie po kostki w wodzie, zdawali się milczeć i choć za oknem panował gwar, to dziwna cisza zawisła w powietrzu. Machinalnie poruszał oczami obserwując ulice dookoła, był to już tak automatyczny odruch, wyuczony przez dni spędzone nad tym samym zajęciem, że jedynie kątem oka zobaczył - ją - przynajmniej tak mu się zdawało. Krople wody były tak gęste, że z trudem mógł ją dostrzec wzrokiem. Odruchowo wszystkie możliwe zmysły skupiły się na jednym. Zabawne, gdy już prawie stłumimy w sobie promyczek nadziei, wystarczy jeden bodziec, aby z mało znaczącego płomyka zaiskrzył tak potężny żar, że żadna woda go nie ugasi, płomień, który odpowiednio skierowany rozpala nasze serce, daje nam siłę. Jednak gdy ogień skręci w złą stronę, lub nasza nadzieja się nie ziści, skutki będziemy odczuwać bardzo długo, ponieważ czym większy pożar tym większe potem zniszczenia i jeszcze ciężej odnaleźć się w tym momencie, w którym byliśmy przedtem.
Nie zważając na deszcz i otaczającą go wilgoć wybiegł najszybciej jak potrafił na zewnątrz, o mało co nie wpadając na kilku przechodniów. Spóźnił się. W oddali zobaczył tylko strzępek postaci, za którą tak biegł. Stanął jak wryty, mijany przez kolejnych ludzi, z których jako jedyny zauważył obiekt swej niespokojności. Wyglądał dość komicznie, ponieważ w pośpiechu wybiegł jedynie w krótkich spodniach i skarpetkach, całkowicie zapominając o koszuli, bądź o czymś tak niespotykanym i nienormalnym jak buty. Wiedząc, że ludzie mimo szczerych chęci nie potrafią odciągnąć od niego rozbawionego wzroku wbiegł z powrotem na schody, a tamtędy pędem schował się w swoim małym, wynajmowanym mieszkanku. „Widziałem to naprawdę?” – zadawał sobie w myślach pytania, czy aby nie zwariował i nie należałoby zadzwonić po pogotowie, nim doszczętnie nie zbzikował. Ochłonął i na spokojnie zastanowił się, jakie są szanse, że naprawdę Ją widział. Sprawdził przewody gazowe, czy czasem nie ulatnia się z nich jakiś podejrzany gaz. Namierzył i wyrzucił wszelkie podejrzane grzybki – choć były to tylko pieczarki – musiał mieć pewność. Gdy domysłom nastał kres uznał, że na pewno widział, to co widział. Nastał wieczór. Deszcz obmywał okna i z godziny na godzinę robiło się coraz ciemniej. Jednak mimo szczerych chęci nie mógł zasnąć, myśli zaprzątała jedna, jedyna myśl, która nie dawała mu spokoju.
Rano. Pierwsze promyki słońca podczas całego pobytu w Gdańsku wpadały do wnętrza mieszkania przez lekko uchylone żaluzje. Po nieprzespanej nocy, mogłoby się wydawać, że zmęczenie mimo wszystko odbierze swoje trofeum, jednak ciekawość zmieszana z nadzieją była silniejsza, niżeli wyimaginowane, wymyślone na potrzeby skrócenia dnia pracy, uczucie niewyspania. Po śniadaniu złożonym z kilku kromek chleba i żółtego sera, które do najświeższych nie należało, z racji tego, że ostatni raz, sklep odwiedził tydzień temu. „No cóż, o ile ser nie zacznie chodzić i nie przejmie kontroli nad światem – można jeść” – i sugerując się tą luźną myślą, nałożył pierwsze plastry sera na chrupiącą, wysuszoną kromkę białego chleba, po czym z trudem połknął odgryziony kawałek. Pierwszy słoneczny dzień odkąd przyjechał nad morze. Upragniona pogoda – wydawały mu się jednak niczym w porównaniu z tym czego doświadczył ubiegłego dnia. Z trudem zjadł całe śniadanie i czym prędzej skorzystał z daru, jakim jest poranny prysznic. Nie ma czasu do stracenia. Była dziewiąta rano i całe miasto powoli się budziło. Chciał czym prędzej wyjść na dwór i tam oczekiwać na tę, którą widział wczoraj. Nadzieja, jest jednak dla człowieka niezrozumiała. To co mogłoby się wydawać ją zgasi, zastępuje węgiel i sprawia, że pali się jeszcze dłużej. Miał nadzieję, że dzisiaj znów Ją zobaczy. Choć nadzieja była nikła. Przecież świat jest olbrzymi i żyją na nim miliardy stworzeń. Człowiek, który nie ma nic do stracenia jest najgroźniejszy, takiemu niestraszne wyśmianie, a nawet śmierć wydaje się w pewnym sensie podarunkiem.
Było niewyobrażalnie gorąco. Po tygodniach wilgoci i stosunkowego chłodu, nagła zmiana temperatury to dla organizmu straszliwy szok. Ciało jest wtedy czułe na każdy bodziec zewnętrzny, najmniejszy podmuch wiatru tnie skórę zadając właścicielowi straszne katusze. Jednak on miał cel. Cel tak prosty, tak oczywisty, tak irracjonalny i tak niemiłosiernie niedostępny, że z łatwością można by założyć nową religię opartą na tym dogmacie. Usiadł na ławeczce, na głównym deptaku prowadzącym prosto na gdańskie molo. Do tej pory nie miał zbyt wielu okazji dokładnego rozejrzenia się po okolicy. A nawet gdy wybrał się na krótki spacer, to ciężkie krople wody skutecznie przysłaniały piękno okolicznych parków. Teraz, gdy deszcz ustał, niebo było bezchmurne, a nadmorskie ptaki wygrywały przepiękne arie operowe, mógł w pełni poczuć klimat tego cudownego zakątka. Szeroki deptak, po którym nieprzerwanym ciągiem suną kolejne tabuny turystów, którzy jeszcze wczoraj przeklinali to miejsce za zepsute wakacje, dzisiaj brakowało im słów podziwu. Kilku Litwinów zatrzymało się w pobliżu, aby uwiecznić na fotografii morską aurę panującą dookoła. Chciał do nich przemówić, w końcu to zawsze miłe uczucie, gdy słyszy się swój własny język, gdzieś w innym państwie. Jednak dzisiaj nie miał ochoty zaprzątać sobie myśli czymś innym niżli tym, na co oczekiwał. Nie miał żadnej pewności, że znowu mu będzie dane ją ujrzeć. „W końcu może być już setki kilometrów stąd, nawet mnie nie zna” – tylko takie myśli kłębiły się w jego umyśle. Jednak mimo nikłego prawdopodobieństwa, nie potrafił wrócić do mieszkania – pustego, gdzie sam, pozostawiony sobie, oddany powolnej wegetacji, wpatrzony w okno oczekiwał na to co nigdy nie miało nastąpić.
Godziny się dłużyły. Ciepło promyków słońca ogrzewało mu twarz. Była godzina piąta po południu. Resztki nadziei powoli dogorywały w samotności. W pewnym momencie spostrzegł, że przez cały dzień nawet nie drgnął. Zastygł w jednej pozie, jaką rano przybrał. Zastanawiał się czy chociaż mrugał lub oddychał. Zapewne wyglądał jak martwe ciało, które pozostawione przez kogoś na ławce spokojnie czeka na rozkład. Gdy zaczął dokładniej analizować co się działo przez cały dzień, przypomniał sobie, że przynajmniej kilka razy, różne osoby dosiadały się do niego i żadna nie zauważyła niczego podejrzanego, że niespełna osiemnastoletnie ciało pozostawione samo sobie, od kilku godzin się nie rusza. „No cóż, w końcu gry komputerowe na tyle przyzwyczaiły do brutalności i normalności ludzkich zwłok porozrzucanych na terenie parku, że nawet atak żywych trupów nie wywołałby zbytniego poruszenia – już wiem o czym będzie moja praca maturalna” – pomyślał. Świadomość tego wywołała w nim wewnętrzne rozbawienie. Po wielu latach ignorowania przez społeczeństwo, nauczył się jak nie okazywać żadnych uczuć i emocji, więc nawet kiedy był rozbawiony, jego twarz była niewzruszona. Postanowił jeszcze przez chwilę pozostać w bezruchu, po czym wstał i zwykłym, spokojnym krokiem poszedł w stronę morza. Zatoka Gdańska była wyjątkowo imponująca. Złoty piasek jarzył się w promieniach słońca po obu stronach mola. Szedł wciąż niewzruszony, pokonując kolejne kroki po drewnianej konstrukcji. Nastał wieczór. Chłodne wiatry zaczęły wiać od strony morza. Większość turystów zaczęła cofać się i wracać do swoich domostw, jednak on pozostał wierny pięknu morza. Oparł się o jedną z barierek chroniących od przypadkowego wypadnięcia z mola wprost w morską czerń. Zimny wiatr wywiał z jego umysłu wszelkie wątpliwości i zwątpienia. Stał tak kilkanaście minut. Jego przedostatni dzień w Gdańsku, chciał go dokładnie takim zapamiętać. Wydawało mu się, że nareszcie jest silny, kiedy wpatrywał się w przestrzeń morską, czuł, że naprawdę może tworzyć rzeczy wielkie, że nie potrzebuje nikogo i niczego, do tego aby być Kimś. Jakże się mylił. W jednej chwili cała jego pewność uleciała w niepamięć. Szybki rachunek prawdopodobieństwa. Niemożliwe. Nie wierzę. Jak? Dlaczego? Teraz, kiedy poczuł się niezwyciężony, większy niż ktokolwiek przed nim i ktokolwiek po nim – został tak raptownie zrzucony w odmęty rzeczywistości. Wiedział, że jeżeli się odwróci będzie żałował, ale jeżeli pozostanie w niewzruszonej formie to ona odejdzie i jego serce znowu będzie zdane na swoją własną siłę zapominania. Nie mógł tak stać wiecznie. Musiał zrobić krok. Oddać się niepewności. Cofnął się o kilka kroków w tył i odwrócił wzrok na poświatę. To ona. Patrzyli sobie w oczy, niepewność i niezręczna cisza zawisły w powietrzu. Stał tak jak stoi się w kościele przez kilka sekund, a potem ona się odwróciła i szybkim, miarowym tempem zaczęła się oddalać i znikać z pola jego widzenia. Nie mógł na to pozwolić, zanim zdążył się zorientować przebiegł już kilkanaście metrów i powoli gonił „uciekinierkę”, która zdążyła się już schować za drzewami pobliskiego lasu, który graniczył z plażą.
Późny wieczór. Wieczorna mgiełka zaczęła owijać drzewa w lesie niczym pajęczyna. Normalnie słoneczny i przyjazny skrawek zieleni, o tej porze budził lęk. Nie zauważył kiedy mijał kolejne metry sprawnie omijając drzewa. Widoczność była bardzo mała i nawet sprawny tropiciel zapewne odpuściłby sobie dalszą pogoń, jednak on nie zważał na to – nie wierzył już swoim rachunkom prawdopodobieństwa – „w końcu życie jest za krótkie, aby się poddawać” – rozmyślał podczas biegu.
Dotarł na polanę. Mała leśna sadzawka, umiejscowiona dokładnie pośrodku nadawała całemu miejscu iście magiczny klimat. Jednak to nie ona przykuła Jego wzrok. Po drugiej stronie sadzawki stała Ona. Niewzruszone kontury. W świetle księżyca, otoczona mgiełką wydawała się jeszcze piękniejsza niż wtedy, kiedy mijała jego mieszkanie, cała mokra od rzewnie płaczących niebios. Biegł za nią bez opamiętania i nawet nie przemyślał co zrobi gdy Ją dogoni. Zrobił dwa kroki w jej stronę. A ta jakby posąg z marmuru, której kształt nadał rzeźbiarz, nawet nie śmie drgnąć, aby nie zmarnować pracy artysty – jak na rozkaz jej wzrok utkwił w oczach chłopaka. Ten z kolei nieśmiały, krok za kroczkiem brnął do przodu, aby czasem jej nie spłoszyć. Metry, sekundy, a zarazem lata świetlne dzieliły go od tego, czego tak pragnął. Cel na wyciągnięcie ręki. Wystarczy się schylić. To uczucie, kiedy jest się boskim namiestnikiem, ma się siłę tworzenia przyjaźni, „coś” czego ludziom nawet aniołowie zazdroszczą w swej idealności, muszą się ukorzyć przez niewidzialnymi nićmi przyjaźni. Ręka wyciągnięta na całą swoją długość i wtedy, kiedy już wszystko jest wiadome, wiesz, że już nic się nie stanie, chwila pewności, wyprzedzające całe życie zwątpienia, ta chwila, która niszczy wszystko. Chwila – w której marmur pęka, odkrywając z posągu prawdziwie żywe stworzenie, jaśniejące i piękne. Nie każdemu dane było poczuć coś takiemu, ale człowiek, który doświadczył czegoś podobnego, nie ma już siły oparcia się temu uczuciu, którego już nigdy więcej w życiu nie doświadczy. Dotknął jej, najpierw delikatnie, nieśmiałymi ruchami położył rękę, na jej głowie, podrapał za uchem. Ta odwzajemniła pieszczoty cichym skomleniem. „Zostaniesz moją przyjaciółką psinko” – powiedział na głos. Wziął stworzenie na ręce i przykrył bluzą, ponieważ noc była dzisiaj chłodna. Wiedział, że przywiezie z Gdańska najwspanialszą pamiątkę. Wiedział, że życie z przyjaciółmi jest ciężkie i pełne wyrzeczeń, ale życie bez przyjaźni nie byłoby prawdziwe.

Autor: KAG (Milek)
Zakaz kopiowania bez wyraźnej zgody autora.

Mój debiut literacki, stworzony na potrzeby pewnej inicjatywy, o której zapewne jeszcze wspomnę.
Zależy mi na opiniach i komentarzach - jak mogę powoli zmierzać ku tak bliskiej, a tak odległej od człowieka - doskonałości.
(Gdyby ktoś był zainteresowany o motyw powstania opowiadania, odsyłam do działu "przywitaj się").
Odpowiedz
#2
Zanim czytanie: watro pomyśleć o jakimś sensownym układzie tekstu - akapity nie gryzą.
Użycie określenia "fatałaszki" dla męskich ubrań brzmi dość dziwnie.
Cytat: Niewzruszone kontury.
em.
Cytat:mokra od rzewnie płaczących niebios
poeta, mój ty świecie!
Cytat:z których jako jedyny zauważył obiekt swej niespokojności
Cytat:uwiecznić na fotografii morską aurę panującą dookoła
uwiecznić na fotografii aurę? Z początku pomyślałam o pogodzie, ale raczej nie bywa morska. Litwini polowali na duchy?
Po pierwsze: interpunkcja. Po drugie, udziwniasz, bardzo nierówno piszesz, raz informacyjnie, raz na siłę "poetycko" (poeci się na mnie obrażą, trudno). Po trzecie, tekst jest za bardzo rozwlekły, i nie chodzi o długość. Po czwarte: niekiedy gramatyka kuleje.
Na koniec powiem, że udało ci się jednak zaskoczyć mnie końcówką Big Grin Gratulacje.
Tekst wymaga solidnego przeredagowania. Są lepsze i gorsze fragmenty, ale ogółem słabo.
Pozdrawiam.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości