Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Kijanka
#1
Takie coś sobie napisałem, coby z wprawy nie wyjść. Proszę, nie traktujcie tego jakoś szczególnie poważnie Wink

Kijanka


Znacie te bujdy o potworach, czających się pod łóżkiem, prawda? Kiedy tylko zgasicie światło i wtulicie się w poduszkę, paskudztwa wyłażą. Drapią olbrzymimi pazurami kołdrę, skrzypią niedomkniętymi drzwiami. Przejmują kontrolę nad nocną lampką, każąc żarówce migać co chwilę pozostającym na skali widoczności i trwającym ułamek sekundy błyskiem. Nadają swoją okropną postać znajdującym się w pokoju przedmiotom. Biorą we władanie blade, padające zza okna światło księżyca i sterują nim tak, by rozłożyło na ścianach przerażające cienie. Mnóstwo dzieciaków zmagało się z potworami niemal co noc. Wielu z was na pewno również. A może nawet zmagacie się nadal?
Mój potwór jest inny. Nie czeka na mnie pod łóżkiem ani w szafie. Nie wykorzystuje mojej wyobraźni przeciwko mnie – tak mi się przynajmniej wydaje. Zresztą, mam już szesnaście lat, z tych bajek dawno wyrosłem. To, co nawiedza mnie nocami, jest w mojej głowie. To nie wyobraźnia, jestem pewien. Czasami go czuję. Za dnia wierci się gdzieś pomiędzy prawym okiem a uchem. Sprawia mi wtedy ból. Czuję, jakbym miał w sobie mysz, która wydrapuje w moim mózgu norę tuż za skronią.
Nie boję się go. Czuję jedynie lęk przed tym, co ze mną robi. Wieczorami, kiedy kładę się do łóżka, zaczyna ze mną rozmawiać. Ma dziwny głos. Krzyczy, próbując przebić się przez wściekły szum fal brzmiących jak niezaprogramowany telewizor. Nie jest to jednak krzyk dyktowany gniewem, to raczej usiłowanie za wszelką cenę być dla mnie zrozumiałym, nie dać się zagłuszyć szumowi.
Mówi o sobie i o mnie - o tym, że mieszkamy razem w mojej duszy i często prosi, bym go stamtąd nie wyganiał. Wiem, że był ze mną zawsze. Wszedł w moją głowę, gdy byłem jeszcze płodem. Wpełzł pępowiną jak kijanka. Teraz jest maleńką żabką, gnieżdżącą się w korze mózgu. Nigdy nie powiedział, dlaczego we mnie jest, ani czy ma zamiar kiedyś sobie pójść.
Moja kijanka ma własny świat, do którego należy, i do którego wraca, kiedy śpię. Zabiera tam ze sobą i wędrujemy razem wielką, szarą pustynią. To właśnie tego się boję – świata, który odwiedzamy. Wiatr rozwiewa tam kurz i popiół, hulając po bezkresie pustynnej przestrzeni. Niebo jest zawsze brunatno-siwe, jakby spowite dymem palących się opon.
Jedyne, co żyje w tym świecie, to dziwne owady, które nazywam żukami. Ogromne – wielkości pięści, o grubych pancerzach. Spotykam je bardzo rzadko, częściej widuję ich zwłoki – wysuszone pancerze przysypane popiołem. Zastanawiam się zawsze, skąd się tam wzięły i dlaczego tak wiele z nich umiera. Mój towarzysz mówi, że tak naprawdę nie istnieją. Tłumaczy, że widzę je, bo bardzo chcę widzieć, chcę zobaczyć życie w tym pustym świecie. To prawda, doskwiera mi ta martwa pustka, czuję się w niej źle. Gdzie bym nie szukał, wszędzie smutek i nieistnienie. Nawet ja tam nie istnieję. Jestem oczami. Jestem wzrokiem.
Kiedy pytam potwora, dlaczego ciągle tu wracamy, odpowiada, że tęskni za tym miejscem. Urodził się właśnie tutaj i choć nie zostało już nic poza popiołem, ciągle chce tu przebywać. Choć będąc tam wydaje się, że błądzimy bez celu, czuję, że on czegoś szuka.

To oczywiste, że nikt mi nie wierzy. Nawet nie wiecie, jak twardo potrafią stąpać po ziemi ci, którzy deklarują wiarę w bóstwa, święte duchy i nadprzyrodzone siły sprawcze. Kiedy mówię o moim potworze, cała ich wiara pryska i obraca się w nicość. Całe życie spędzają w przekonaniu o istnieniu świata niematerialnego, lub po prostu innego niż ten, w którym żyjemy, a jednak kiedy daję świadectwo istnienia czegoś w tym rodzaju – zostaję wariatem. Dzieciakiem, który naoglądał się filmów. Szczeniakiem, któremu krwawe gry komputerowe zamazują rzeczywistość. Puste, zdegradowane emocjonalnie pokolenie to ja.
Psycholog? Psychiatra? Oczywiście, wszystko było. Jak myślicie, z jakim efektem? Jasne – z tak oczywistym, że nawet nie ma potrzeby go opisywać. Wiedzą, wierzą, rozumieją. Po pełnej wiedzy, wiary i zrozumienia rozmowie wychodzę z gabinetu a wchodzą rodzice. Przebywają tam prawie tak długo jak ja. Naturalnie, próbuję podsłuchiwać. Ze specjalistą od mojej głowy zawsze jednak rozmawiają szeptem. Wiedza, wiara i zrozumienie zostają im przekazane w postaci recepty na nowe leki oraz są mi później udowadniane poprzez skrupulatną kontrolę gier, filmów i muzyki, z którymi mam styczność.
Ziemia, w której rośnie mój ulubiony kaktus, jest już pełna małych, białych pigułek. Nie jestem czubkiem!

Pewnego razu wędrowaliśmy jak zawsze przez pustynię. Poprosiłem moją kijankę, byśmy podążyli za żukiem. Długo szliśmy jego śladami. Sunął po ziemi wolno, ale pewnie. Owad wyraźnie znał cel swojej drogi. Doprowadził nas do miejsca, gdzie ziemi nie przykrywał już popiół – była naga, twarda i popękana. Zobaczyłem w oddali coś wysokiego, sterczącego z ziemi. Żuk zmierzał właśnie tam, a więc my również. To, co ujrzałem, kiedy dotarliśmy na miejsce, wzbudziło we mnie przerażenie, jakiego nigdy dotąd nie czułem. Wcale nie największe, jakiego doświadczyłem, ale po prostu inne.
Wystający z ziemi obiekt okazał się szubienicą. Stryczek kołysał się na wietrze, zdawało mi się, że stare drewno cichutko skrzypi. U stóp śmiertelnego masztu siedziała zgarbiona postać i ogrzewała dłonie przy dogasającym ognisku. Płomień dawała ziemia. Nie było żadnego drewna, czy chociaż odrobiny chrustu. Ogień płonął wprost z poznaczonej bruzdami, wysuszonej gleby. Człowiek ten – a może nie człowiek - był ubrany w niemożliwie podarte szmaty, okręcony nimi na podobieństwo mumii egipskiej, jednak luźno na tyle, że materiał fałdował się, a niekiedy opadał swobodnie. Skóra zdawała się być tak zniszczona, że trudno było dostrzec czy to właśnie ona jeszcze, czy już poszarpane odzienie.
Zauważyłem, że dookoła szubienicy krąży wiele żuków. Na niebie zaś pierwszy raz ujrzałem ptaki. Całe czarne, ale niewielkie – zbyt małe, by być krukami, lub chociaż wronami. Kiedy mumia wydawała z siebie pojedyncze i krótkie warknięcie, zawsze jeden z żuków rozpościerał pancerne skrzydła i wzbijał się w powietrze. Kiedy udawało mu się upolować ptaka, wracał na ziemię i oddawał mumii zdobycz. Postać wybierała z niewielkiego stosu dwa patyki. Chudymi, wysuszonymi palcami wypruwała z resztek ubrania nić i związywała nią patyki w taki sposób, by utworzony z nich krzyż przypominał literę „X”. Brała wtedy upolowanego ptaka i ukręcała mu głowę, po czym nicią nawleczoną na długą, drewnianą igłę mocowała ptasie skrzydełka na ramionach krzyża, przebijając je tą igłą na wylot.
Patrzyłem w milczeniu ze swym towarzyszem, jak upiór ten tworzy przy ognisku rząd skrzyżowanych patyków. Mały, przerażający ptasi cmentarz. Wtedy brudnożółte ślepia spojrzały na mnie i zamarłem w bezruchu. Patrzyły tak i patrzyły, hipnotyzowały mnie i odbierały wolę.

Nastał ranek. Obudziłem się wypoczęty, jakbym spał zupełnie spokojnym, zdrowym snem. Jak gdyby nie było kijanki, jej świata, żuków. Jakbym nigdy nie widział mumii siedzącej pod szubienicą. A jednak widziałem. Byłem tam, wiem o tym doskonale i pamiętam wszystko ze szczegółami. To była wiadomość dla mnie. Wiadomość, której treści nie rozumiałem, a mimo to wiedziałem, czego dotyczy. To mówił świat mojego potwora. Choć nie padło ani jedno słowo, to żółte oczy przekazały mi wszystko. Przekazały wezwanie.
Podnoszę się z łóżka i idę do okna, gdzie na parapecie stoi kaktus. Wydłubuję tabletki i oczyszczam je z ziemi. Połykam, popijając wczorajszą herbatą. Wszystkie, co do jednej. Trzydzieści pigułek – ostatni miesiąc mojego szaleństwa. Wracam do łóżka i czekam na ból.

Otwieram oczy. W sali szpitalnej leżę sam. Przez dłuższą chwilę obserwuję rurkę kroplówki. Patrzę, jak złośliwie pompuje we mnie życie. To nic. Nie wszystko jeszcze stracone. Czuję się na tyle silny, by wstać. Odłączam kroplówkę i wymykam się z sali. Mam szczęście – chwilowo pokój pielęgniarek jest pusty. Nie potrzebuję zbyt wiele czasu, by znaleźć strzykawkę. Wracam, niezauważony. Siadam na brzegu, wyjmuję z kieszeni piżamy swój łup. Pociągam za tłok strzykawki, otwieram korek w wenflonie i wkładam ją. Naciskam tłok.
Nie pamiętam już, kim byłem. Nie rozumiem tego, co we mnie było, ani wizji, które miewałem. To już i tak teraz nieistotne. Jestem kijanką. Pełznę pępowiną, by zagnieździć się w mózgu i tkwić tam niczym maleńka żabka.
Odpowiedz
#2
Poprawione!
Dzięki, mój Wyszukiwaczu BąkówBig Grin

Tak, jak napisałem na wstępie - tekst jest napisany ot tak, bez szczególnego przykładania się. Tak tylko żeby cokolwiek machnąć, bo dawno nic nie pisałem Smile

Z tymi trzydziestoma dwoma dniami to takie zaokrąglenie, ok?Big Grin


Dzięki, dzięki ;*
Odpowiedz
#3
Suchy? Nieintrygujący? Mało klimatyczny? W takim razie w tej chwili wykażę się kompletnym bezguściem, bo mnie wciągnął i zaintrygował.
Cytat:Obudziłem się wypoczęty, jakby spał
literówka.
Odpowiedz
#4
Moim zdaniem opowiadanie jest super. Tekst sprawia wrażenie, jakby napisało go dziecko. Głównie dlatego, że narrator święcie wierzy w istnienie tego, co widzi. Czuć też dystans między nim a dorosłymi. Trochę to niepodobne do szesnastoletniej osoby. No i wybitnie mi nie pasuje żaba w roli potwora wgryzającego się w mózg. Kijanka jeszcze ujdzie, chociaż moim zdaniem bardziej pasowałaby np. pijawka. Nie tylko ze względu na wygląd, ale również dlatego, że jest pasożytem (i że nie wyrasta z niej żabka).

No, ale to przecież twój tekst i twoja wizja.

Podoba mi się również sposób opisywania wydarzeń: wędrówki przez nierealny świat pokazujesz z tą samą obojętnością, co wizyty u psychiatry. Z tą samą obojętnością popełniasz samobójstwo. Jakby wszystko to była normalka, codzienność. Dzięki temu wszystko wygląda autentycznie. I dobrze.

Rada na koniec: pokaż to jakiemuś buddyjskiemu mnichowi, a zaraz zostaniesz twórcą nowej religii. Tongue
Odpowiedz
#5
Szczerze powiedziawszy nie nastawiałem się raczej na pochlebne komentarze, ale cieszy mnie niezmiernie, że one są! Smile

agachocz, rozpracowałaś mój zamysł niemal w stu procentach, aż się przestraszyłem, że jestem taki nieskomplikowany Tongue

Co do kijanki, to powiem szczerze, że wybór padł na nią pod wpływem chwili. Kiedy przyszła mi do głowy ta kijanka, nie zastanawiałem się już kompletnie nad innymi opcjami. To zwierzątko (powiedzmy Tongue ) budzi we mnie tyle skojarzeń, że nie mogłem się oprzeć Big Grin Zawsze też piszę najpierw tekst a dopiero później głowię się nad tytułem, a tutaj, jak tylko pojawiła się kijanka, wiedziałem już, że to musi być również tytuł Smile

Dziękuję!
Odpowiedz
#6
Bardzo mi się podobało. Krótko tu jestem, ale jeszcze tak dobrego opowiadania nie czytałam. Wciągnęło mnie, zafascynowało. Same pochlebstwa dla ciebie.
Odpowiedz
#7
Sil, tekst był napisany na kolanie! I wydaje mi się, że to widać na pierwszy rzut oka. Wcale nie miał dorównywać poprzednim Smile

Wiem, ja Ciebie też, prawie tak bardzo, jak Ty mnie!
Big Grin
Odpowiedz
#8
Cytat:(bez takich telenowelowatych prowokacji, proszę)
czasem muszę, w hołdzie dla szczęśliwego dzieciństwa przed telewizorem Big Grin
Odpowiedz
#9
Tekst jest... Niesamowity. Wszystko co mogłabym dodać, zostało już wcześniej powiedziane.
Na prawdę, podziwiam Cię. Pisać "na kolanie" i stworzyć takie cudo Smile Jestem pod wrażeniem.
Odpowiedz
#10
ciekawa wprawka, ale studium szaleństwa wymaga nieco więcej dbałości o opisy i konkluzje...niemniej pomysł niezły, sam bym chciał tak umieć wymyślać podobne historie na kolanie, jak twierdzisz...pozdrawiam, Bart
Odpowiedz
#11
Podoba mi się, strasznie ciekawa wizja schizofrenii. Warsztatowo na pewno coś można by jeszcze poprawić, ale po co? W tym wypadku treść rekompensuje w stu procentach ewentualne braki formy. Gratuluje.
Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubańczykom! Just call me F.
Odpowiedz
#12
To i ja, po przeczytaniu rzecz jasna, zostawię coś bardzo krótkiego:
Sam historia, szczególnie dla fana "świrów", wciąga. Taki baśniowy klimat, a'la Czerwony Kaptur. Tylko wydaje się pisana na szybko. O ile początek nie boli, a językowo wręcz do erekcji doprowadza, to natłok w późniejszych akapitach spowalnia czytanie. Wiem, osoba trochę szalona to opowiada, a co za tym idzie - energiczna. Ale wiesz...

Uogólniając: jestem na plus Sleepy
Odpowiedz
#13
Cytat:Mnóstwo dzieciaków zmagało się z potworami niemal co noc. Wielu z was na pewno również. A może nawet zmagacie się nadal?
Moim skromnym zdaniem wymowa tego fragmentu byłaby mocniejsza, gdyby ten czasownik był jednak w czasie teraźniejszym. Bo przecież dzieci nadal śnią koszmary, a stan ten czasem traw i w dorosłym życiu. Zmienia się tylko oblicze "koszmaru".

Cytat:Choć będąc tam, wydaje się, że błądzimy bez celu, czuję, że on czegoś szuka.
Czy tu nie powinien być przecinek?

Przeczytałam tekst dwukrotnie, ale jedynie dwie rzeczy rzuciły mi się w oczy.
Zacznę od tego, że narracja pierwszoosobowa implikuje pewne rzeczy. Kiedy mam z nią do czynienia, inaczej traktuję opowiadania pod względem warsztatowym. Tutaj mamy dodatkowo szesnastolatka, więc nie oczekujmy, że będzie mistrzem mowy polskiej Wink Twój bohater i tak jest bardzo dojrzały, co mi się akurat podoba. Styl narracji odgrywa tu bardzo dużą rolę. Zaryzykuję stwierdzenie, że gdyby narracja została zmieniona na 3 os. tekst straciłby wiele ze swojej klimatyczności.
Takie połączenie "dorosłych" przemyśleń chłopca, który na dobrą sprawę jest zagubiony, bo chory plus końcówka i oczywiście kijanka, i żuki zaowocowało bardzo ciekawą mieszanką. Moje uwagi, co do swojego stylu znasz. Tekst mnie wciągnął, chyba nawet najbardziej z dotychczas przeczytanych.
To, że tekst był pisany na kolanie, wcale nie znaczy, że musi być gorszy Wink Czasem po prostu jest tak, że słowa, zdania i fabuła kłębią nam się w głowie, nie dając spokoju. Tylko przelanie ich na papier może pomóc. Ja takie teksty nazywam czystym wytworem WENa. Potem trzeba je odpowiedni obrobić, bo korekta to też jakaś część sukcesu. Takie teksty są czasem o niebo lepsze niż te, nad którymi autor duma tygodniami Wink Zaryzykuję stwierdzenie, że to jest jeden z takich wytworów WENa.

To tyle ode mnie.
Dziękuję za uwagę i pozdrawiam.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości