Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 4
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Morderca
#1
Drogi czytelniku przedstawiam Ci jedną z moich "prac", której celem nie jest w żadnym wypadku zaskoczenie(odnośnie tego kto zabił i tak dalej). Tyle tytułem wstępu.

Najważniejszy jest dobry plan, a pierwszym punktem na jego liście było rozpoznanie. Od dwóch tygodni zaznajamiał się z codzienną rutyną Adriana Wolskiego, podążając za nim jak cień.
Udało mu się ustalić, że dzień rozpoczyna dokładnie o 7:00 w małej, przytulnej kawiarence koło jednego z nowych pasażów handlowych. Zwykle zamawiał dwie bułki maślane i mocną, parzoną kawę. Jadał sam. Niski mężczyzna ze szpakowatymi włosami i bruzdą na prawym policzku zawsze wybierał stolik przy oknie. Samotny wilk z rozmarzonym wzrokiem nie potrzebował towarzystwa.
Na uczelni pojawiał się punktualnie, ale prawie nigdy nie witał swoich studentów bez kurtki przewieszonej przez oparcie krzesła; droga do szatni zabrałaby mu zbyt dużo czasu, który tak bardzo cenił. Po skończonej pracy odwiedzał najbliższy fast-food i, zapychając się karbowanymi frytkami, czytywał Newsweek’a. We środy i czwartki miał spotkania koła chemicznego, w inne dni organizował prelekcje dla uczniów politechniki. Okazyjne imprezy naukowe i wszelkie projekty lokalnej śmietanki jajogłowych składały się na całego jego życie.
Człowiek, który sprzedał kilka naprawdę niezłych pomysłów i powinien był opływać w dostatek, mieszkał w zwykłym, nieocieplonym bloku z mnóstwem rozwrzeszczanych bachorów, zapełniających obskurne podwórko, z wrednymi sąsiadami, którzy nigdy nie potrafili zastosować się do nakazu ciszy nocnej; z rodziną owadów, zamieszkującą zakamarki starej, nie naoliwionej szafy i z kompletnie głuchym, czarnym kotem. W domu pojawiał się najpóźniej w okolicach 19. Od tego momentu był zdany na towarzystwo sterty papierów, próbówek i swojej własnej osoby.

***
Wolski pchnął wielkie, mahoniowe, przeszklone drzwi i wszedł do mocno rozświetlonego przedpokoju, zasłanego starym, wysłużonym dywanem. Szybkim, nerwowym ruchem dłoni poprawił krawat w prążki. Poczuł się niepewnie, więc wyciągnął z kieszeni garnituru chusteczkę do otarcia ewentualnych kropli potu.
Odnotował dziesięć grupek żywo rozmawiających ludzi, ulokowanych bez większej prawidłowości w obszernej, przyozdobionej wymyślnymi kompozycjami kwiatowymi sali. Przywitał się z kilkoma innymi belframi i postanowił, że dołączy do nich, jednocześniej szukając lepszego towarzystwa. Udawał zainteresowanego tematem innowacyjnego leku PBOX-15, który miał wejść na rynek jako środek zapobiegający białaczce. Nie musiał jednak długo znosić tej, w jego opinii, nudnej dyskusji, ponieważ okazja zmiany rozmówców przydarzyła się sama.

- Muszę przyznać, że już dawno odszedłem od wysyłania moich pacjentów pod laser – rzekł wysoki mężczyzna o przenikliwych oczach koloru trudnego do zdefiniowania. – Nie skutkuje on tak dobrze, jakbyśmy tego chcieli i tak samo jest z implantami słuchowymi. Generatory szumu wysokopasmowego zdają się na nic, jeśli tylko uświadomimy sobie, że to zwykła lekcja panowania nad umysłem! Czy to masker, czy bardziej zaawansowany system wewnątrzuszny i zauszny, wszystko sprowadza się do jednego.
Zgromadzeni przyjmowali te słowa z pewną dezaprobatą, jednak w milczeniu dawali mówcy kredyt, z którego skrzętnie korzystał. Nabierał większej pewności siebie z każdym kolejnym słowem.
Wolski podszedł trochę bliżej ludzi zebranych wokół niego, tym samym oddalając się od dotychczasowej grupy. Stanął za mężczyzną trzymającym otwartą książkę w dłoni.
- Czy wiedzą panowie, że buddyści uznają zjawisko tinnitus za osiągnięcie pełni duchowej?
- Co to za bzdury? – stwierdził starszy doktor w przybrudzonym popiołem papierosowym garniturze. Nie ukrywał swojej irytacji. Odczekawszy stosowną chwilę, obrócił się na pięcie i odszedł.
Mówca zamilkł na chwilę, oblizał spieczone usta i przyjrzał się zebranym. Nagle wzdrygnął się w dziwny sposób. Zatrzymał wzrok na Wolskim. Przez moment wyglądał na wytrąconego z równowagi, zupełnie jakby zapomniał tekstu przemowy, spisanej wcześniej na kartce. Pojedynek spojrzeń obu mężczyzn trwał nie więcej niż kilka sekund, ale każdy z obecnych mógłby przysiąc, że w istocie odbywał się dłużej.
Mówca odsunął do siebie natłok niepotrzebnych myśli i kontynuował:
- Według nich to coś pomiędzy osiągnięciem stanu nirwany a dojściem do zaawansowanej techniki samodoskonalenia. Osobiście nazwałbym to zwiększeniem obszaru postrzegania – uśmiechnął się znacząco. - Jeśli więc szumy są w pełni naturalne, a ucho ludzkie zaczyna odbierać je jako dźwięk dopiero po większym lub mniejszym urazie, to dlaczego przy leczeniu nie spróbować iść w drugą stronę? Mam tu na myśli skrzyżowanie skroniowo-potyliczne.
- Proszę o głos – powiedział Wolski, czując, że sprawy zabrnęły za daleko.
Wszystkie twarze słuchaczy skupiły się na nim. Dotychczasowy mówca wziął tak głęboki oddech, jakby stosował jedną z technik uspokajania się, po czym wykonał symboliczny gest ręka, okazując przyzwolenie na przerwanie monologu. Nie wyglądał jednak tak, jakby chciał na cokolwiek pozwalać, a już na pewno nie temu człowiekowi.
- Mówi pan, że cała dotychczasowa praca współczesnej medycyny akustycznej jest bezcelowa?
Mężczyzna o unikalnym kolorze oczu zaczerwienił się lekko.
- Nie, skądże. Nie to chciałem…
- Jeśli chodzi o propozycję pójścia „w drugą stronę”, to mam pewne wątpliwości. Czyż nie zna pan przypadku doktora Riddera? Nie słyszał pan o nim?
- Z całym szacunkiem, ale Doktor Ridder popełnił błąd w swoim rozumowaniu!
- I błędem byłoby nie wyciągnąć z tego wniosków, prawda? Elektrody w pobliżu skrzyżowania skroniowo-potylicznego. Toż to absurd! Czy wie pan, że ten eksperyment niemal nie doprowadził do szaleństwa pacjenta?
- Tak, ale…
- Jak wielkie ryzyko mógłby pan podjąć? Przecież tu chodzi o ludzi, o ich życie!
Wysoki mężczyzna przygryzł dolną wargę, po czym powiedział:
- Śmierć jednego człowieka może sprawić, że uzdrowimy miliony innych, proszę pana.
Po sali rozległy się szmery. Były mówca zignorował szyderczy ton Wolskiego i przerażone twarze innych zebranych. Nieugięcie brnął dalej w swoim podnieceniu:
- Pomyślcie tylko. Kilka drobnych testów odnośnie tej części mózgu może dać odpowiedzi, a wtedy wiele z nękających nas pytań zniknie! Nie mówię tu już o gotowej solucji na nadwrażliwość słuchową, zaburzenia równowagi i wszelkie paraliże umysłowe. Jeśli zadbacie o dyskrecję, to zapewniam was, panowie, że w przeciągu kilku miesięcy będę w stanie przygotować mój projekt. Wtedy…
- Zaraz, zaraz, niech pan przystopuje – Wolski zmienił ton głosu na ostrzejszy i bardziej stanowczy – Zdaje się, że nęka pana jakaś okropna dolegliwość związana z pamięcią, bo jak inaczej wytłumaczyć fakt zapomnienia o przysiędze Hipokratesa?
Któryś z słuchaczy roześmiał się na tyle głośno, że mężczyzna, który nie tak dawno kontynuował swój monolog, zaczął szukać źródła tego dźwięku, nerwowo rozglądając się po sali.
- … poza tym istnieją lepsze metody niż ryzykowanie i muzykoterapia jest jedną z nich.
- Muzykoterapia nie daje żadnych rezultatów! – Wyższy rozmówca wrzasnął i przerażony swoją własną reakcją, zaczerwienił się jeszcze bardziej.
- To kwestia umiejętności doboru właściwych medykamentów i bodźców dźwiękowych – ocenił starszy mężczyzna, który wrócił na dawne miejsce wraz z oparami świeżo spalonej nikotyny. – Niech mi pan uwierzy, bo skoro jestem laryngologiem od ponad trzydziestu ośmiu lat, to chyba zasługuję na zaufanie?
- Tak, niewątpliwie, ale…
- Pan doktor ma rację – zauważył Wolski i skinął głową w kierunku uśmiechniętego starca. – Jeśli nie mają państwo nic przeciwko, to chciałbym przedstawić swoje własne doświadczenia odnośnie poruszonego tu tematu.
Mężczyzna o unikalnym kolorze oczu wyglądał na zbitego z tropu i niechętnie odsunął się pod ścianę, nieudolnie przepychając się przez stojących bliżej podestu ludzi. Miejsce dawnego entuzjazmu zastąpiła wściekłość. Stał z opuszczoną głową i zaciśniętymi pięściami
Był zły.
- Nie jestem co prawda specjalistą, ale udało mi się pomóc trzem osobom, które zgłosiły się do mnie z problemem tinnitusa. Swoje badania zacząłem od pogłębienia zagadnień psychologii muzyki. Szybko okazało się, że wszelkie wspomagacze mózgu w postaci tajemniczych szumów nie tylko zwiększają percepcję czy zmniejszają stres, ale przede wszystkim stanowią dla ośrodka słuchowego coś nowego i co za tym idzie cała uwaga umysłu skupia się na jednym, konkretnym dźwięku. To zadziwiające, bo przecież zwykle jesteśmy w stanie ignorować tak wiele z odgłosów otoczenia! Po jakimś czasie wpadłem na pomysł wygenerowania białego szumu i kilku zmiennych tonów. Pacjenci odbyli dwanaście sesji, dodatkowo przyjmując zwykły magnez na zasadzie placebo. W skutek terapii nauczyli się nie tylko ignorować dźwięk wytwarzany przez ich własne umysły, ale także całą gamę innych, potocznie zwanych zdrowymi szumami…
- To genialne! – ocenił ktoś z rogu sali.
Właśnie w tym momencie mówca przyjrzał się dokładniej Adrianowi Wolskiemu.

***
Siedział przy biurku zaścielonym morzem na wpół zapisanych, białych kartek, równie bezużytecznych papierów i wycinków z gazet.
„ (…) Przełomowe odkrycie prof. Adriana Wolskiego może uchronić wielu pacjentów przed koniecznością amputacji kończyn i ryzykiem ataku serca.”, „Prof. Adrian Wolski podjął współpracę z Instytutem Farmakologii PAN i według najnowszych doniesień jest coraz bliżej stworzenia nowej generacji leków psychotropowych."
Odłożył pusty kubek po kawie na zabawną podkładkę i przetarł zmęczone oczy. Zignorował potrzebę snu.
„ Czy sztuczna inteligencja jest możliwa do stworzenia? Zdaje się, że tak, zapewnia prof. Wolski, drwiąc z niepodważalnego dotąd argumentu Lady Lovelace. Niestety, uczony nie chce na razie zdradzać szczegółów swojego projektu, ale, jak zapewnia, warto czekać na rozwój badań. ”
- Jak on na to wszystko wpadł? To przecież niemożliwe, do cholery! Nienaturalne, żeby jeden człowiek…
Wstał znad biurka i rozejrzał się po pokoju. Ktoś obcy, wchodząc tutaj, mógłby pomyśleć, że to istne sanktuarium poświęcone twórczości Wolskiego. Dosłownie wszędzie walały się jego artykuły, książki, zdjęcia; wszystko, cokolwiek tylko zdołał wydać, napisać i powiedzieć.
Człowiek w niebieskim swetrze uśmiechnął się do samego siebie, z wzruszeniem oglądając dorobek ostatnich kilku miesięcy wytężonej pracy. To gra warta świeczki i cel, dla którego warto było się poświęcić!
W końcu było kilka pytań, na które chciał odpowiedzieć i rachunek do wyrównania…

***
Dobiegała dwudziesta druga trzydzieści, gdy Adrian Wolski wracał z konwentu naukowego i zmęczonym krokiem wchodził na opustoszały parking. Marzył.
(Wystarczyło tylko znaleźć granatowego opla, dojechać do domu, wziąć gorącą kąpiel, wypić kubek kakao i położyć się sp…)
Chwyciło go silne, męskie ramię. Przez moment nie mógł złapać oddechu. Próbował wyzwolić się z uścisku, jednak oczy przesłoniła mu mgła. Nie widział już parkingu ani swojego wysłużonego samochodu. Nie zdążył się nawet obrócić. Nie poczuł, jak igła z Tiopentalem wbija mu się pod skórę.
Usłyszał tylko głos:
- Teraz zaśniesz.
Usłyszał głos i odpłynął, bezwładnie padając w ręce oprawcy.

***
Doktor Bielański, miejscowy neurochirurg, biegł na złamanie karku przez hol szpitalny. Prawie wpadł na drzwi sali. Miał odruchy wymiotne i kręciło mu się w głowie.
Gdyby nie kontrola drogowa! Gdyby nie ta pieprzona kontrola byłby tu wcześniej i to o całe trzydzieści dwie minuty! Zatrzymał się przy łóżku, na którym leżał Adrian Wolski.
Coś poszło nie tak. Bielański poczuł lodowate zimno i dziwny ucisk w żołądku. Złapał się metalowej poręczy. Powoli podnosił głowę. Dopiero po dłuższej chwili miał odwagę popatrzeć na anestezjologa i medyka sądowego. Dopiero po dłużej chwili zaakceptował ich obecność na sali.
- Reakcja źrenic na światło?
Pytanie Bielańskiego wyrwało mężczyzn z zamyślenia.
- Nie stwierdzono – odpowiedział jeden z lekarzy.
- Reakcja ruchowa na bodźcie bólowe?
- Nie stwierdzono – powtórzył mężczyzna o zmęczonej twarzy i podkrążonych oczach.
(To niemożliwe!)
- Odruchy po podrażnieniu gardła i tchawicy?
- Nie stwierdzono.
Bielański wziął głęboki oddech i uniósł dłoń obleczoną w białą, przylegającą do ciała rękawiczkę. Dotknął rogówki, ale powieki Wolskiego pozostały nieruchome.
(Nie! Nie mogłem się spóźnić!)
Bielański ignorował głosy kolegów i wykonywał kolejne, rutynowe badania. Próba kaloryczna, sprawdzanie ruchu gałek ocznych przy przekręceniu głowy na bok... Nie potrafił się pogodzić z hipotezą, która już dawno pojawiła się w jego umyśle. Odsuwał tę myśl na dalszy plan, wmawiając sobie, że jeszcze nie jest za późno.
- Niestety, wydaje nam się, że pień mózgowy został uszkodzony.
- Jakim cudem?!
Bielański wrzasnął na anestezjologa, a lekarz błyskawicznie odsunął się od niego.
- Podejrzewam zwykłe niedotlenienie, ale to sekcja pozwoli nam ustalić dokładny powód.
- Tak, ma pan rację. Przepraszam za zachowanie, ale jestem odrobinę… przemęczony.
Anestezjolog popatrzył na niego podejrzliwie.
- Kiedy ostatnio pan spał?
- A kiedy ostatnio nie było nagłych przypadków?
Doktor uśmiechnął się sztucznie, wskazując ręką na ciało Wolskiego.
Medyk sądowy zauważył, że Bielański ma bardzo oryginalny kolor oczu. Wręcz nie do określenia.

***
Siedział sam na sam z martwym mózgiem geniusza.
Wszystko poszło na marne. Cała praca, którą włożył w przygotowanie planu. Każdy dzień studiowania prac i analizowania zachowań.
Wszystko na nic.
Siedział sam na sam z mózgiem, ważącym całe 1,3 kilograma, z wyższą od przeciętnej liczbą komórek glejowych.
Mógł bawić się w dalsze badania, ale wiedział, że w ten sposób nie dowie się niczego.
Nie odpowie na żadne pytanie.
Siedząc sam na sam z martwym mózgiem przyznał, że nie rozwikła zagadki geniuszu, bo spóźnił się o całe trzydzieści dwie minuty i zamiast warzywa idealnego do eksperymentów, miał trupa.
I tak, siedząc sam na sam z martwym mózgiem, doktor Bielański usnął, bo potrzeba snu była silniejsza od goryczy porażki.
Prawdziwy siewca strachu boi się tylko popaść w banał.
Odpowiedz
#2
(23-04-2011, 22:05)Mroczny_Koper napisał(a): nie naoliwionej szafy i z kompletnie głuchym,

Jakiej? Naoliwionej. Jakiej? Nienaoliwionej.

(23-04-2011, 22:05)Mroczny_Koper napisał(a): czarnym kotem. W domu pojawiał się najpóźniej w okolicach 19.

Bądź konsekwentny. Napisałeś "7:00" to teraz "19:00", chociaż osobiście wolałabym słownie.

(23-04-2011, 22:05)Mroczny_Koper napisał(a): jednocześniej

"jednocześnie"?

(23-04-2011, 22:05)Mroczny_Koper napisał(a): oblizał spieczone usta i przyjrzał się zebranym.

Czym spieczone? Może spierzchnięte?

(23-04-2011, 22:05)Mroczny_Koper napisał(a): postrzegania – uśmiechnął się znacząco.

"uśmiechnął" - duża litera.

(23-04-2011, 22:05)Mroczny_Koper napisał(a): Któryś z słuchaczy roześmiał się na tyle głośno,

"ze słuchaczy"

(23-04-2011, 22:05)Koperek :* napisał(a): z wzruszeniem oglądając

"ze"

(23-04-2011, 22:05)Mroczny_Koper napisał(a): Dopiero po dłuższej chwili miał odwagę popatrzeć na anestezjologa i medyka sądowego. Dopiero po dłużej chwili zaakceptował ich obecność na sali.

Nie podoba mi się to powtórzenie.






Ojej, podobało mi się. Bardzo mi się podobało. Musisz poczytać o zapisie dialogów, bo to nieco ;leży. I cytaty z gazet zrobiłabym kursywą. Ale ogólnie - oryginalnie i w Twoim stylu. Najwięcej uwagi zwróciłam na metody "leczenia" szumu. Zapewne domyślasz się, dlaczego Smile Niemniej, podobało mi się :0
Odpowiedz
#3
Bardzo mało dziś takich opowieści grozy, w których ważniejsze od krwi są emocje. Mówi się, że horror powinno się budować na postaciach (mało kto respektuje tę zasadę), a Twój tekst to dowód na to, że to prawda. Słowem - podobało mi sięBig Grin
"I don't have to sell my soul,
he is already in me"
Odpowiedz
#4
"której celem nie jest w żadnym wypadku zaskoczenie(odnośnie tego kto zabił i tak dalej)"
A jednak tożsamość mordercy ujawniasz dopiero na końcu :)

"rzekł wysoki mężczyzna o przenikliwych oczach"
Przenikliwe może być raczej spojrzenie.

"Wolski podszedł trochę bliżej ludzi zebranych wokół niego, tym samym oddalając się od dotychczasowej grupy."
Nadmiar informacji. W ogóle dotyczy to całego akapitu, czytelnik nie musi chyba dokładnie wiedzieć, kto, gdzie, kiedy rozmawiał z jaką grupą, kto się przesunął, kto podszedł, kto odszedł. Poza tym postacie zachowują się trochę jak aktorzy na scenie - zbyt sztywni na ogół, w paru miejscach reagujący z teatralną przesadą. Sztucznie wypadają też dialogi, poskładane z okrągłych, nadętych zdań.

"Wszystkie twarze słuchaczy skupiły się na nim."
Skupić na czymś można uwagę, spojrzenie, nie twarz.

"Jeśli zadbacie o dyskrecję, to zapewniam was, panowie,"
Trochę dziwne miejsce i czas na zdradzanie sekretów i oczekiwanie, że nimi pozostaną.

"jednak oczy przesłoniła mu mgła."
O ile nie pojawiła się naprawdę, to przesłoniła raczej wzrok, widok itp.

Fajnie, że jest konkretny kontekst - eksperymenty medyczne zawsze mile widziane w horrorze - przedstawiony na tyle naukowo zawile, że da się to kupić (w każdym razie, ja kupuję), rzecz siada jednak nieco pod względem klimatu (jak dla mnie, narracja trochę za sucha) i wiarygodności postaci Bielańskiego:

(uwaga - spoilery)

facet jest neurochirurgiem, zapewne z niezłym stażem i doświadczeniem, a na bankiecie (czy co to tam było) zachowuje się jak ostatni żółtodziób, otwarcie rozprawiając o swoich kontrowersyjnych i jak zrozumiałam, tajnych badaniach, i dając się wciągać w góry skazaną na porażkę sprzeczkę o wartości etyczne i lekarskie przysięgi. W pierwszym akapicie wydaje się być bardzo dokładnym, rzetelnym obserwatorem i kreatorem śmiałego planu przejęcia kontroli nad genialnym mózgiem Wolskiego - w tle rozlega się śmiech szalonego naukowca i trzaskają błyskawice ;) - któremu poświęcił kilka miesięcy, a na końcu okazuje się, że załatwia go zwykłe spóźnienie. Żadnego planu B, jakiegoś zabezpieczenia, zawczasu podjętych środków ostrożności?
I’m giving you a night call to tell you how I feel
I want to drive you through the night, down the hills
I’m gonna tell you something you don’t want to hear
I’m gonna show you where it’s dark, but have no fear
Odpowiedz
#5
Dusia napisał(a):Ojej, podobało mi się. Bardzo mi się podobało
Merd.
Dusia napisał(a):Musisz poczytać o zapisie dialogów, bo to nieco ;leży.
Jak już Ci już ostatnio mówiłem: to jeden z moich hm głównych problemów. Nigdy nie wiem jak przejść do opisu czynności, podczas gdy postać wypowie jakieś tam kwestie. Zawsze mi się zapomina czy z małej czy z dużej, jak tam z interpunkcją... Hejtuje te kwestie Big Grin
arnoldlayne napisał(a):Bardzo mało dziś takich opowieści grozy, w których ważniejsze od krwi są emocje.
Wiesz. Takich tekstów jest sporo, ale trzeba się tym choć troszkę pasjonować, żeby wiedzieć gdzie szukać Wink . Sztampowy horror ma swoje zasady i prawa, którymi powinien się rządzić. Swojego czasu "ogarniałem" korzenie(nie tylko ogólnie, zagłębiałem się nawet w bestariusze i najstarsze teksty o koszmarach/bestyjach/ludzkich przemianach jakie udało mi się zdobyć) tego gatunku. Z przykrością obserwuję, że większość ludzi nie rozumie po co w ogóle wykorzystuje się różne choroby/przypadłości/maszkary i inne typowe dla horroru kwestie. To smutne, że wszędzie szuka się drugiego dna, a tak mało osób potrafi je odnaleźć w naprawdę WSZYSTKO mówiących tekstach. Wrrau.
arnoldlayne napisał(a):Słowem - podobało mi się
Merd.
Lena napisał(a):A jednak tożsamość mordercy ujawniasz dopiero na końcu Smile
Wstęp miał swój cel. Ten tekst napisałem dawno temu i pierwszą publikację miał na znanym portalu literackim erynie. Tam też jedna osoba(albo więcej - nie pamiętam) zbulwersowała się marnym poziomem zagadki intelektualnej odnośnie tego kto zabił, jak i kitami w postaci informacji medycznych(co z tego, że autor tekstu wie na ten temat w pigmej dużo Wink ).
Apropo spojlera:
Lena napisał(a):Żadnego planu B, jakiegoś zabezpieczenia, zawczasu podjętych środków ostrożności?
Fakt, źle nakreśliłem tą postać i spartoliłem kilka ważnych spraw. Przede wszystkim zabił mnie pośpiech i mało przemyślana końcówka. Ale cóż. Wyprężam ogonek i obiecuję wziąć się za siebie.
A no i - energiczny Merd za komentarz.
Prawdziwy siewca strachu boi się tylko popaść w banał.
Odpowiedz
#6
Świetna lekturka, naprawdę dobrze napisane. Błędy? Nie dopatrzyłem się więcej, niż trzech
(może dlatego, że praca była bardzo ciekawa). W dialogach używasz fachowych zwrotów, co czyni rozmowy bardziej realnymi, a co ważniejsze, nie warunkujesz rozumienia tekstu znajomością lekarskiej terminologii. Bardzo mi się podobało. Smile
"Jeśli przychodzisz na ten świat wiedząc, że jesteś kochany i odchodzisz z tego świata czując to samo, wtedy ze wszystkim, co dzieje się w międzyczasie można się pogodzić."
Odpowiedz
#7
Cytat:Udało mu się ustalić, że dzień rozpoczyna dokładnie o 7:00 w małej, przytulnej kawiarence koło jednego z nowych pasażów handlowych

Głowy nie dam i jeśli się mylę, to mnie poprawcie, ale czy poprawnie nie powinno być pasaży?

Cytat:- Według nich to coś pomiędzy osiągnięciem stanu nirwany a dojściem do zaawansowanej techniki samodoskonalenia

Brak przecinka przed a.

Dobry tekst, trochę taki "Gabinet doktora Caligari", jeśli chodzi o szalonego naukowca. Dla mnie jednak całość bardziej pasuje pod kryminał, czy nawet coś z pogranicza dreszczowca, niż horror. Tutaj, jak sam napisałeś, wszystko szybko okazuje się oczywiste, a w horrorze najstraszniejsze jest to, co czai się w mroku. Nie zmienia to faktu, że tekst został napisany dobrze, fabuła poprowadzona jest spójnie, a jedyny zgrzyt wytknęła Ci już Lena. Jak dla mnie mocne 8/10. Pozdro.
Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubańczykom! Just call me F.
Odpowiedz
#8
Przyjemne to to w odbiorze, jednakowoż nie do kończ trawię takie początki - wg mnie twoje rozpoczęcie jest strasznie oględne. Takie "a teraz posłuchajta".
Z drugiej strony to ja zawsze taki rozwlekły jestem...

All in all - jest czego pogratulować.
A za to merdanie, masz przej... chlapane.
"Zaprawdę, zaprawdę powiadam Wam," mówi Pan. "Jeden jeno pies na forum owym być może, któremu merdanie uchodzi, a imię jego Kracy i Panem zwać go będą."
One sick puppy.
Odpowiedz
#9
Opowiadanie "gazetowe" trochę, popołudniówka przeczytać, zostawić na siedzeniu w pociągu dla następnego pasażera. Napisane zgrabnie, wszystkie elementy na miejscu i jakoś tak przemija w pamięci, jak krajobraz za oknem.

5/10
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt. [L. Wittgenstein w połowie rozumiany]

Informuję, że w punktacji stosowanej do oceny zamieszczanych utworów przyjęłam zasadę logarytmiczną - analogiczną do skali Richtera. Powstała więc skala "pozytywnych wstrząsów czytelniczych".
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości