Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Miau
#1
Rzekłbyś, że kot to istota samotnicza, wałęsająca się nocą po zakamarkach, odważnie wskakująca na szafki w bliżej nieokreślonym celu. Może chce ten zionący miękkością zwierz poczuć się jak król i posiedzieć na wysokim tronie lub mieć lepszy ogląd gestaltu twojego mieszkania. Pragnie wiedzieć, ile ameb czy pantofelków pałęta się obecnie na każdym kafelku podłogi i z pantofla od Ciebie nie dostanie, bo to zdrowe podejście kota-gospodarza. Nie ma kota, pantofelki harcują, się mawia.
Lecz kot to terapeuta idealny i nie chodzi tylko o przyjemność dotyku. Jedna się z Tobą, jak nikt inny na tym padole łez, choć czyni to na dystans i bez słów. Ciągle Cię obserwuje, nawet gdy wzrok zwrócony ma w przeciwnym kierunku. W futerkowym owalu osadzonym na końcu elastycznego kręgosłupa zachodzą rozliczne procesy analizy. Znany jest przypadek pewnej kobiety, której kot cięciem pazura wyjął z palucha stopy drzazgę. Koty widzą i czują więcej, niż nawet możemy sobie wyobrazić, futerkowy owal to nie w ciemię bity zbitek atomów. I do tego słodziutki.
Kot leczy nie tylko ostrością pazurów, ale i błyskotliwością wyczucia. I taka też lecznicza osobliwość zadziała się właśnie w pewnym pokoju studentki. Kamila leżała na łóżku, w swym domu rodzinnym, pięścią włożoną do ust rozsadzając sobie czaszkę. Koc opatulał swą miękkością, dziewczyna nie mrugała i tonęła w ciemnościach. Kociak domowy zeskoczył z tronu szafki i całym sobą wtulił się w całą nią, futro rozpłaszczało się na skórze. Razem, osadzeni w komorze ciemności, pokoju, który był tylko cząstką ciemności ogólnej, nocy, która świergotała wraz ze świerszczami za oknem.
Zapomniała zapalić światła. Włącznikiem naściennym jak i również tym osadzonym w którejś komorze serca. Na stoliku parowało kakao, które świadomość również odsunęła poza obszar uwagi. Przyrządzone, aby uśmierzyć nerwy, lęk, rozterkę, zgasić swą ciekłą ciepłotą ogień wewnętrznego rozklekotania, lecz... co one, czarne, trochę oleiste, mogło zdziałać? Kakao i jego ciekła ciepłota wraz z ciepłą ciekłością to po prostu plazma. 
Plazma rozkoszy – tak zawsze sądziła Kamila. Uważała, że kubkiem słodyczy odsunie od siebie każde zmartwienie. Aż do tego cholernego wczoraj. Do tego dnia, w którym wszystko zjebała. Jebana jemioła, to od niej wszystko się zaczęło, od takiego przebrzydłego pasożyta. Spalić to gówno, żeby nawet igiełka na powierzchni tej ziemi się nie ostała!
Wisiała tam, ta cholerna jemioła, pośród zapachu choinek, mięs i słodkości, targana wicherkiem, szurając igiełkami o drewnianą ściankę jednej z bud rozmieszczonych na jarmarku świątecznym. A pod gałązką stał chłopak i popijał grzańca, cały w rumieńcach i cały w przystojności ogólnej. Ostrym nosem celował cały czas w Kamilę, gdziekolwiek się nie udała. Poszła zjeść golonkę (niebyt dobra) – nos nakierowany. Skoczyła do budki z artystycznie zdobionymi portfelami – nos nakierowany. Tam akurat zmierzyła swe kroki tylko po to, aby sprawdzić, czy nos będzie podążał, buda akurat stała po drugiej stronie względem golonkowej, więc okazało się to dobrym manewrem badawczym. No podążał, śledził.
Dwa dni do wigilii, czemu by sobie nie zafundować małego prezenciku. Łukasz na pewno się nie dowie. Przecież czego oczy nie zobaczą, to serca nie zaboli. 
Zważyła portfel w dłoni, podrzuciła, nos śledził każdy ruch, każdy podryg energii z jej strony. Odłożyła schowek na pieniądze, odgoniła nachalną sprzedawczynię krótkim frazesem i zbliżyła do ostrości nosa, który poniekąd wbił się w serce. 
– Dobra była ta golonka? – Nos wynurzył się z kubka, a usta wygięły w uśmiechu.
– Nie bardzo. O wiele bardziej lubię przystojne nosy.
– Cha! To zrozumiałe. Chcesz to możesz usmażyć mój i zjeść.
Śmiech z obydwu stron rozluźnił ciała.
– Więc uważasz swój nos za przystojny?
– No ba. Dlaczego inaczej zanurzałbym go w kubku? Ja jestem tak przystojny, że zdaję się pić samym nosem. Wino dociera nawet do zatok, to nowy wymiar alkoholizmu.
– Przemawia przez ciebie fetysz nosowy. Skupiasz się tylko na przystojności tej części ciała, a co z resztą? Masz jeszcze coś równie ostrego jak ten nochal w zanadrzu?
– Mam tak ostry nos, proszę ja ciebie, że w wiele rzeczy mógłbym się wbić, mógłby służyć nawet jako szpikulec do lodu. Ale jestem osobą, która zdaje się mieć inne rzeczy, którymi można się w coś... no tak jakby wbić.
– Na przykład?
– Choćby łokieć. Chcesz łyk wina? – Podsunął kubek.
– A dobre chociaż?
– Sama oceń jego strawność.
Napoiła się wyskokowym trunkiem i zarumieniła. Teraz połączyło ich już coś więcej niż tylko dialog.
– Jemioła... – mruknął i cmoknął. Pocałunek soczysty, ale prawie wydłubał nosem oko lubej.
– Jedziemy do mnie? Mam fajną kolekcję płyt Modern Talking.
Kamili szczęka opadła, uwielbiała ten anielski zespół. Co więcej nosowy chłopak posiadał włosy podobne do blondyna z Modern Talking. I całował jak heros, dotyk jego ust przenosił w trzewia nieopowiedzianych nigdy historii o mężnych wyczynach i ratowaniu ludzkości przed zagładą. O rzeczach naprawdę istotnych.
Po drodze chłopak wypytywał o różne rzeczy, a Kamila odpowiadała i obserwowała, jak z ust wydobywają się kłęby pary. Czasami ich pary scalały się w jeden byt, to ciekawa, kusząca obserwacja. Kamila powiedziała, że jest zawziętą kociarą i kocha łyżwy.
– Długo jeździsz? Pasujesz mi na wyścigi. Wyścigi, zgadłem?
– Nie. Uprawiam łyżwiarstwo sportowe. Aktualnie poszukuję partnera, mój poprzedni wyjechał do Rosji.
– To świetnie się składa, bo ja też! Jeżdżę od dziecka. – Chłopak ucieszył się.
– Daj mi numer, to się może po świętach zgadamy. Ja jeżdżę od czasów nastoletnich. Mówią, że mam dar do łyżew, trener powiedział, że coś mnie ciągnie do ostrych rzeczy, jak płozy choćby. Jak... twój nos choćby... – Głos zmiękł, kolana się ugięły, gdy spojrzał.
Zaczęli się rozbierać na klatce schodowej i gdy wpadli do mieszkania, właściwie byli już w negliżu. Tego popołudnia sąsiedzi musieli się nasłuchać wielu interesujących odgłosów. Od chuci popękały ściany i akwarium, choć to ostatnie strąciła chyba ręka Kamili w miłosnym uniesieniu. Machnęła ramieniem, by drapnąć w klatkę kochanka, ale ręka przeleciała, bo ten akurat cofnął spazmatycznie tors. Zdarza się.
– I jak? Mój nos się sprawdził? – Palił skręta, gdy już po wszystkim leżeli pod kołdrą.
– Było ostro. Dosłownie. Prawie straciłam oczy... – Zaśmiała się. – ...ale warto było!
Wziął gitarę spod ściany. Grał i śpiewał.
Czego szukam?

Czego szukam jak szalony?

Gdzie jest mój dom?

Ciągle pytam ludzi.

To właśnie ta piosenka sprawiła, że zapragnęła zdradzić mu swój sekret. Wtuliła się w las na klacie kochanka i skubała jego włoski, pragnąc rozochocić, a może uspokoić?
– Wiesz, jestem z furries. 
– Mój nos, choć nie wiem jak ostry, tutaj okazuje się trochę tępy. Nie wiem, o czym mowa.
– Tak jakby... nie czuję się do końca człowiekiem.
– Wow. Zaskoczyłaś mnie. To czym jesteś? Marsjanką? A, nie... wy jesteście z Wenus.
– Chodzi o to, że my, furries, czujemy się do pewnego stopnia jakimś zwierzęciem. No, ja nawet czuję się kotem nawet w procentach około osiemdziesięciu.
– Nieźle liczysz, skoro takie coś potrafisz wyliczyć. Masz bardzo duże poczucie własnego jestestwa, doceniam.
– Naprawdę? – Przytknęła dłoń do serca. Czyżby spotkała właśnie swego przyszłego męża?
– Mhm. Czyli jesteś kotem. Ale masz zjebany mózg, to mnie nakręca. Chcę byś była moją seks niewolnicą, pasuje ci taki układ?
– Hm, a jakie usługi wchodzą w pakiet niewolniczy? Albo raczej, co będziesz ze mną robił?
– Trzymanie w piwnicy, wiązanie, seks i karmienie paszą. A, nie, sorry, kocią karmą. Zawsze koty mieszały mi się z koniami.
– Końmi.
– Właśnie. Oba zaczynają się na ko. A, no i wszystkie sesje seksualne nagrywam kamerką. – Wgniótł skręta w popielniczkę na szafce nocnej. – Dobra, to przebieraj się za seksi-kotkę i lecimy drugą rundkę. Tym razem z taśmą.
Wstał, podszedł do kąta, szeleścił jakimiś workami, rozrzucając na boki i wyjął stamtąd statyw i kamerę, ustawił tak, by obejmowała łóżko.
– Ty z tą kamerą serio? – Kamila zasłoniła się kołdrą.
– No jasne. Różne stroje mam tam, w schowku. – Wskazał. – Bierz kotkę i lecimy z koksem. Jak się dobrze sprawdzisz, posłuchamy sobie potem Modern Talking.
Kamila skubała wargę. Może to właśnie otwiera się przed nią przygoda życia. A co jeśli to zwykły zboczeniec? Zboczeńcy zawsze trochę ją... fascynowali. Ach, co tu zrobić, co tu zrobić? Skubała wargę, palce pracowały coraz szybciej, a gdy one zamarły, usta ożyły i wygięły się.

Pięść wsadzona w usta rozsadzała czaszkę. Jak mogła się na to zgodzić. Dalej leżała wtulona w kota w ten wieczór przedwigiljny, wspominając zajścia wczorajszego dnia.
Koleś okazał się szantażystą i do tego złodziejem. Założył maskę – już to powinno wzbudzić podejrzenia – zrobili swoje, bardzo osobliwe łóżkowe swoje, a potem zabrał jej telefon. Powiedział, że roześle filmik do wszystkich znajomych, włącznie z potencjalnym chłopakiem. Nie mogła się mierzyć siłą z tak długim nosem, ktoś o tak ostrym nosie, dysponuje ponadprzeciętną tężyzną fizyczną, przecież takich podstaw nawet w szkole uczą, tej miernej placówce edukacyjnej, z której niewiele wynosisz pożytecznego – ale to już materiał na cały cykl powieściowy. Zamarła więc i ze szlochem uciekła, roztrząsając w głowie, jakim cudem jako biedna studentka na utrzymaniu rodziców wykołuje tysiąc zielonych miesięcznie.
Jednak stało się coś niezmiernie przyjemnego, tu, w pokoju, w ciemności. Futerkowy owal towarzysza zaczął wibrować, przekazywał energię drgań i w tych drganiach Kamila rozpoznała wiadomość. 
– Co, co mówisz, maleńki? – Przytknęła ucho do miękkiej główki mruczącego kompana. – Ach! To wspaniałe, kicia!
Wyskoczyła z kołdry i pognała po schodach na dół do kuchni, tam od razu powitał ją głos mamy:
– Kamila, nie słyszałaś mnie? Jest jeszcze sporo pierogów do ulepienia, wołam cię od kwadransa.
– Zaraz pomogę, ale czy mogłaby mi mama pożyczyć telefon na chwilę?
– Nie masz swojego?
– Rozładował się i nie mogę znaleźć ładowarki. – Lisek spryciulek.
– Bierz, dziecko, ale za minutę masz mi pomóc.
Kamila złapała urządzenie w swe lisie łapki i pobiegła do salonu, wskoczyła na fotel. Tata klikał sobie w laptopie, zdjął na chwilę okulary i przyjrzał się córce.
– Co ty taka radosna? Łukasz pewnie napisał ci coś przyjemnego. Zaraz, to telefon mamy?
– Yhm.
Napisała wiadomość do szantażysty, pukając ekran dotykowy, przepraszam, pukając w ekran dotykowy sprawnie niczym haker. Dostała numer, kiedy jeszcze nie wiedziała, z kim ma do czynienia i zmierzali do kwatery oddać się uciechom cielesnym.
Słuchaj, jeszcze nie mam tysiaka, ale chcesz może pojeździć ze mną jutro na łyżwach? Poćwiczymy sobie parę skoków w wigilijny poranek. Wiesz, mnie nawet kręcą szantażyści, tak jak ciebie choćby furries, co niedawno odkryłeś Wink A zboczeńcy to już w ogóle mój konik, fascynacja na całej linii. Zgódź się, to rozkaz, buziaczki.
Oderwała się od ekranu i przycisnęła telefon od piersi. Wtedy dostrzegła w kącie skuloną Natalię, siostrę. Kucała przy spojeniu ścian z założonym garnkiem na głowę, plecami do nich. Kamila się zmarszczyła.
– Co Nati tam robi?
Tata wzruszył ramionami.
– Kiwa się tak tam od wczorajszego wieczora. Kto ją tam wie, co chodzi jej po głowie.
Do salonu wsunęła się głowa mamy.
– Kamila, ile jeszcze mam czekać? Z Natalii nie ma żadnego pożytku. Pierogi same się nie ulepią, a wigilia nie jest łaskawa. Natychmiast do kuchni.
Dźwięk SMS-a! Kamila otworzyła wiadomość.
Ok.

Tej nocy nie mogła spać. Wierciła się w pościeli i z każdym podrygiem ciała usta wysychały coraz mocniej. Wreszcie zdecydowała zejść do kuchni, by napoić organizm. Mijając salon, znów zauważyła Natalię skuloną w kącie. Kiwała się nieustannie.
Gul, gul, gul. Otarła usta, wyjrzała przez okno na gwiazdy, wróciła w ciepło wyrka. Ale znów ekscytujące myśli nie dawały spokoju. Spojrzała na kota, który obserwował ją z podłogi. Podziękowała mu skinieniem głowy, wibracje, które dziś niosła główka zwierzęcia były śpiewem mędrca.
Znów zaschło w ustach. Wzięła ze sobą tablet, żeby tym razem poświecić sobie po drodze, telefon zabrał jej wszak Nos. Schodziła cicho po stopniach, aby nie zbudzić rodziców. Zajrzała do salonu, chcąc pośmiać się z pleców Natalii, ale siostra musiała wyjść z kąta. Cóż, każdego w końcu zmorzy senność.
W kuchni nalała wody do szklanki z filtrowanego dzbanka. Ponownie wyjrzała na nocne niebo. Perseusz obok Andromedy. Ciekawe czy Andromeda też trafiła na takiego szantażystę? Możliwe, że...
Coś złapało Kamilę za bark! Odwróciła się i ujrzała twarz trupa! 
– Nudne rozmowy dorosłych! Nudne rozmowy dorosłych! – zawodził trup, którym była Natalia. Otarła gile spod nosa, kucnęła i zaczęła się bujać. – Nie chcę, nie chcę... – teraz już szeptała. – Znowu wigilia, znowu będą musiała słuchać tych nudnych rozmów.
– Natalia... aż tak to przeżywasz? Zawsze wigilia była dla ciebie ciężka, ale... możesz przecież odpalić sobie telefon i coś poczytać, na przykład sztukę Sieciecha o gwiazdeczce k-pop. Dobrze, żebyś poznała scenariusz. W styczniu macie nagrywać. 
Widmo Natalii uniosło głowę i spojrzało na siostrę otworami smutku.
– Zabronili mi. Ro-dzice. – Ledwo przeszło przez gardło.
– W sensie wyjmować telefonu? Och, to gorzej. Ale powiedz mi, wzięłaś leki?
– Wzię-łam.
– A ten garnek na głowie? Czemu właściwie ciągle go nosisz?
Natalia otarła łzy i uśmiechnęła się.
– Broni mnie przed falami elektromagnetycznymi. Przed duchem świąt, który wszędzie się teraz unosi. Nie dostaną mnie. Na pewno nie żywcem, oj nie... nie, nie, nie... – Skurczyła się jak gremlin, charczała, gdy kleciła słowa, i udała się zgarbiona do salonu. Pewnie się pokiwać.
Kamila wzięła łyk wody.
– Spokojnie, siostro – szepnęła. – Te święta nie będą takie jak inne. Może będzie to subtelna i drobna zmiana, ale wierzę, że to pomoże ci stanąć na nogi. Przełamać traumę wigilii, ujrzeć w tym coś pięknego. Tak, ja przyniosę to piękno, dwie pieczenie na jednym ogniu, już niedługo, zobaczysz. – Obróciła raptownie głowę ku niebu za oknem. – Zobaczysz.
Poszła na schody, skrywając w sercu wiele nadziei.
– Nudne rozmowy dorosłych! Nudne rozmowy dorosłych! – Natalia obłapiła ją w pasie, wyskakując zza krawędzi ściany i łkała, tuląc się, szukając pomocy, pragnąc oswobodzenia z oków świątecznych obowiązków i formalnych spotkań.
– Spokojnie, dzidzia. Masz, weź mój tablet na tę noc. Pograj sobie w coś. No, grzeczna dziewczynka. – Zdjęła siostrze garnek z głowy i zaczęła głaskać.
Natalia otwarła usta i wpatrywała się w niebieski ekranik. Cyfrowa poświata naznaczała twarz pewną nadzieją i ciepłem. Powoli kucnęła, siadła po turecku i dalej wgapiała się w urządzenie, trzymając je kurczowo w obu dłoniach.
Kamila pogłaskała siostrzaną główkę jeszcze raz.
– Masz, masz lizaka. – Wetknęła jej w usta łakoć, który powzięła z koszyka nieopodal. Natalia bezwiednie wessała wargami słodycz, rozpoczęło się cyklicznie cmokanie.
Kamila głaskała po włosach nieruchomą obecnie dwudziestokilkuletnią siostrę. Natalia cmokała, ale gdy otworzyła usta, lizak wypadł i roztrzaskał się w drobny mak na podłodze. Tych odprysków żalu, zła i smutków nie pozbierałbyś nawet przez miriady lat.

Dawno na wigilię nie spadł śnieg i oto teraz misterne białe płatki na miarę Corn Flakesów kładły się leniwie na glebie i spowijały oblicze ziemi po horyzont. Kamila obróciła się na łóżku, przepełniona radością, i wyjrzała przez okno. Ugięła kolana i machała łydkami, starając się uzyskać w tym wszystkim pewną szympansiość. Według niej szympansy były uosobieniem spokoju, harmonii i szczęścia. Tak bliskie człowiekowi, jednak tak pięknie naturalne, dziewicze i zgodne z sumieniem.
Zbiegła do kuchni. Tata czytał książkę przy stole i jadł owsiankę, mama zaś właśnie ocierała usta Natalii chusteczką, którą musiała karmić mlekiem. Natalia wpadała w coraz większy amok w miarę zbliżania się świąt. Lekarze przepisali jej na ten czas leki, ale niewiele pomagały, terapia również okazała się nieskuteczna. Oczywiście po świętach stan dziewczyny powolutku wracał do normy i już po około trzech tygodniach mogła wracać na zajęcia na uczelni, jednak żyła w wiecznej obawie, że kiedyś utknie w stanie katatonicznym do końca życia. Cóż, raz z górki, raz pod górkę, bywały lepsze wigilie i gorsze, raz udało jej się wrócić do względnego zdrowia już po tygodniu, ale z kolei zeszłej zimy tkwiła w niemocy przez ponad sześć tygodni.
Kamila zauważyła mleko w miseczkach, włącznie ze swoją. 
– Miau – wypsnęło się.
– Kamila, nie miaucz, tylko jedz owsiankę, dziecko. Ciebie też mam karmić?
– Nie mam czasu, muszę iść, trochę zaspałam.
– Miałaś wstawać o siódmej, nie pamiętasz, co uzgadniałaś z psycholog? Zaraz, dokąd to niby się wybierasz? Jest jeszcze parę rzeczy do zrobienia na wigilię! W tym roku zjeżdża się rodzina z całej Polski, wszystko ma być tip top.
– Mama puści mnie. Chyba znalazłam sobie nowego partnera na łyżwy.
– Nie ma mowy, pojeździcie sobie po świętach.
– Mamo, proszę!
– Och, znaj moje miękkie serce. Leć już, tylko masz być najpóźniej o drugiej.
– Jasne, cześć!
Wskoczyła jednak do kuchni, wzięła z lodówki gomółkę sera i resztki kalarepy, a z chlebaka nieco zeschniętego pumpernikla. Zaczęła to zżerać w biegu, już na schodkach w dół prowadzących do przedpokoju. Wciągnęła swoje sportowe trapersony podszyte futerkiem i po prostu... wybiegła w ten wigilijny poranek na śnieg! Padła na środku ulicy i zaczęła tworzyć orły, aż zdenerwowany kierowca zatrąbił.
Żyła sobie w małym miasteczku, ale lodowisko na szczęście funkcjonowało w okolicach widowiskowej hali sportowej. Spotkali się z nosem przed wejściem. 
– Jeśli myślisz, że mam ostry nos, to check it out... – Wyjął z torby łyżwę i przejechał palcami po płozie. Ależ się popisywał.
– Nie zrób sobie kuku. Dawaj na taflę, nie mam dużo czasu. Chcę zobaczyć, co umiesz, kochasiu. Przetestuję na tobie parę figur, te łóżkowe mamy za sobą i to z nawiązką, pokaż, na co cię stać na prawdziwej arenie tytanów. Pokaż, jak siła idzie od twych stóp, poprzez łydki, kolana, uda, biodra, przez sutki, aż do skrętnej szyi.
– Rety... ale się napaliłaś! Chyba będzie z nas dobrana para! – Zaśmiał się i wziął pod boki. – W sumie podobają mi się okoliczności, w jakich się poznaliśmy. Kto by pomyślał, że szantaż może być zarzewiem udanego związku.
– Nie bądź taki pewien. Jeszcze nawet nie wiem, jak na tobie leżą sportowe galoty.
Weszli pod namiot, wykupili sobie bilety, przeszli przez bramkę obrotową, siedli na ławce zdjęli buty i założyli łyżwy. Przedtem jednak nosowy chłopak zdjął swoje obcisłe dżiny i wrzucił na nogi sportowe pantalony.
– Serio? – Kamila się załamała. – Design w kwiatki? Mam tańczyć z hipisem od siedmiu boleści?
– To nie jest styl hipisów, nie jesteś na czasie, moja droga. To jest model iście hipsterski. I jak ci to nie pasuje, to możemy naszą znajomość ograniczyć do spłacania haraczu. Nie akceptujesz moich kwiatków, ja nie akceptuję twojej duszy.
Kamila coś tam burknęła, że Dobra, dobra. Przeszli po gumowych matach, Kamila straciła równowagę, lecz nos złapał ją w locie. Wymienili spojrzenia i delikatne uśmiechy.
Rozpoczęli pęd i długo, długo nie przestawali. Nos okazał się dobrym łyżwiarzem, panował nad płozami, idealne wyczucie wewnętrznej i zewnętrznej krawędzi, Kamila jeszcze nie jeździła z tak dobrym partnerem. Przepotężne łydki, mocarne kostki, elastyczne Achillesy jak guma do żucia, ale w pełni pod kontrolą – wybadała to wszystko w praktyce. Obracali się, podskakiwała, a on ją chwytał, szusowali przodem i na zad, trzymając się za ręce, zmieniając pozycję, wzajemnie przyciągając i odpychając. Płozy przyjemnie chrzęściły, tarcie dawało satysfakcję.
Zdyszani oparli się o barierkę.
– Wow, no dobra, oddaję ci co twoje. Szlif! Kto cię trenował?
– Piotr Młokos.
Kamili szczęka opadła.
– Wszyscy na lodowisku mówili – kontynuował – że uczeń przerósł mistrza. – Wypiął pierś. – Młodziki, juniorzy, seniorzy, wszyscy zazdrościli mi skilla.
– Kurczę... nie przypuszczałam, że... słuchaj! Skoro jesteś taki dobry, chciałabym jeszcze wykonać jeden numer, numer... specjalny! Zgodzisz się?
– Co mam robić?
– Wystarczy, że będziesz stać na środku tafli, ok?
Wzruszył ramionami. To będzie pikuś.
Ustawili się – on na środku, ona zaraz obok.
– Hm... – Kamila przekrzywiła głowę. – Mógłbyś spleść dłonie za plecami? Wiesz, tak dostojnie. Wszystko ma być tip top!
Wzruszył ramionami. To będzie pikuś.
Dłonie spoczęły za lędźwiami. Kamila wybiła się z łyżwy, kręciła przepiękne piruety na jednej nodze! Lód pryskał na wszystkie strony. Tułów pochylony do poziomu, zaś druga noga, prostopadła do podporowej, stanowiła jego przedłużenie. Ciach, ciach, ciach! Płoza cięła powietrze. Nagle Kamila przesunęła się w kierunku partnera i płozą przecięła gardło nieszczęśnika! Krew trysnęła. Nos upadł, bez tchu. Czerwona plama rosła w okolicach skrętnej, wysportowanej szyi i broczyła sobą biel lodu. 
– Pan... Pikuś... – wybełkotał chłopak w majakach, dusząc się krwią i plując nią raz, lecz obficie. 
Takiej ostrości ostry nos całe swoje życie nie oczekiwał.




Tak oto pogrzebawszy tajemnicę nakręconą kamerką przez chłopca z ostrym nosem, Kamila szykowała się przed lustrem w pokoiku do wigilijnej uczty. Przymierzała sukienki, koszule, wiązała włosy w przenajróżniejsze fale Dunaju. Do momentu, gdy na dole domu poniósł się ryk gości. Jako pierwsza pokazała się rodzina z dużego miasta. Wuj Kamili – Patrycjusz – właśnie wykrzykiwał donośnym głosem anegdotkę świąteczną. Z grubsza chodziło o to, że jego syn – Sieciech – ułożył plecy na klockach od jogi i leżał tak w asanie, kiedy akurat Patrycja chciał ubierać choinkę. Kończ już te męki! – wołał Pati i biczował syna łańcuchem choinkowym. Fyc! Aaa! Fyc! Aaa! – Pati wczuwał się coraz bardziej.
– Pati! – ojciec Kamili nie dowierzał. – Wychodzi z ciebie pasja BDSM!
– Aj tam od razu! – Machnął ręką. Kamila obserwowała to już ze schodów. – To znaczy pissing zawsze jakoś mnie fascynował, ale wiesz, jak jest. Przecież nie można wszystkich fajnych upstrzeń seksualnych wrzucać do jednego BDSM-owego wora! Cha! Cha!
Wszyscy zebrani członkowie rodziny oddali salwę śmiechu. Tylko mama Kamili, nie kwapiła się do chichotów. Po prostu mrużyła oczy i wąchała świąteczne zapachy. Bardzo to lubiła.
– Tata mi nie robi siary! – Zaczerwieniony chłopak tupnął nogą. – Poza tym to żadne męki, leżenie na tych klockach to czysta rozkosz!
– Ja tam klocki lubię tylko stawiać w toalecie! I rzeczywiście jest to rozkosz! – ryknął Pati.
Wszyscy ponownie weszli w rubaszny tembr, a intensywność poruszania nozdrzy u mamy Kamili urosła niemożebnie. Sieciech skrzyżował ramiona i oparł się o ścianę, pełen naburmuszenia. Ściana poruszyła się i niemal go przewróciła – tak naprawdę oparł się o drzwi, a z łazienki wypełzło widmo Natalii. Z garnkiem na głowie, przygarbiona i ze spuszczoną głową stanęła przed kuzynkiem Siecieszkiem i wyciągnęła flak dłoni – cień gestu powitania. Sieciechowi ścisnęło się serce. Uściskał luźną dłoń i tylko patrzył jak po brodzie krewniaczki ścieka ślina.
– Z Natalią jest coraz gorzej, nie widzicie tego?
– Co poradzić... – pan domu wzruszył ramionami.
– Może by jej odpuścić wigilię? – zaproponował młody umysł.
– Tak? I co niby miałaby robić przez ten czas? – Nozdrza matki natychmiast zamarły w bladaczce.
– Pfff, cokolwiek... obóz unihokeja na Syberii?
– Nie, nic z tych rzeczy! – broniła stanowiska. – Nawet lekarze mówili, że nie można dać jej upustów! Musi nauczyć się to znosić! W końcu to przezwycięży! Nie staraj się, Sieciechu, być mądrzejszy od specjalistów. To są pewne wyzwania, którym nasza córka musi stawiać czoła! Wynoście się do kuchni! Zabieraj tę niemotę razem z jej garnkiem i gnijcie sobie gdziekolwiek, byle dalej ode mnie!
Sieciech wzruszył ramionami i pociągnął Natalię do kuchni. Może pouczy ją wstępnie pograć w Go. Patrząc jednak na ślinę wokół ust kuzynki, wiedział, że to złudne nadzieje.
Patrycja i tata Kamili siedli w salonie i zaczęli obalać wódkę, nie czekając na oficjalne rozpoczęcie uczty. Kamila siadła z uśmiechem na trzecim stopniu schodów, wsparła łokcie na kolanach, i obserwowała przyjazdy kolejnych gości.
Przybyła starsza siostra, wręczyła wszystkim po jajku niespodziance i zapowiedziała, że zamiast zabawki w środku znajduje się o wiele wartościowsza sprawa.
– To ty te jajka rozcinałaś, a potem scalałaś znowu?! – podpity Pati wołał z salonu, nie fatygując się, by ją uściskać. – No ja osobiście nie chciałbym mieć rozcinanych jajek!
– Pati, Pati... – pan domu klepał szwagra po ramieniu, mitygując, ale i tak całe towarzystwo, oprócz dopiero co przybyłej siostry, wybuchło śmiechem.
Trochę ją uraził, bo nawet nie spojrzał na swoje jajko, ale cóż, zdarzają się drobne wpadki w wielkich rodach.
Przybył brat Kamili. Wszystkich zadziwił fakt, że w lewej dłoni trzymał kierownicę tira. Niestety – koledzy zrobili mu żart na wigilijnym zjeździe i od wczoraj chodził z ręką przyspawaną do kierownicy. Musiał ją odkręcać od pojazdu. Zapytany o szczegóły dowcipu czerwienił się i uciekał wzrokiem.
Przybył wujek znad morza wraz z żoną i wszyscy go rześko powitali, bo z barku wąsatego mężczyzny zwisała torba pękająca w szwach od wódki. Szkło dźwięczało i wtedy zdegustowana Kamila zdecydowała nie oglądać dalszych ekscesów. Poszła do kuchni, właśnie kiedy nadmorski wuj kładł się na podłogę, a Pati z jej ojcem oblewali mu tors wódką, starając się wcelować do ust.
Uciekła z obszaru rozbawienia, a w kuchni wkroczyła w zupełnie nowy wymiar groteski. Sieciech smarował szminką na twarzy Natalii trumny i krzyże.
– Co? – Spytał uśmiechnięty od ucha do ucha, chowając szminkę. – Zawsze chciałem to zrobić, wigilia to jedyna okazja. Natalia nie może się bronić. I spójrz, jak zabawnie teraz wygląda. – Chichotał.
Kamila czasami nie mogła uwierzyć, że należy do tej rodziny, a wspólna wigilia była gwoździem do trumny pełnej dziwnostek. Siostra Sieciecha, Jessika, siedziała też tu w kuchni na stołku. No, jedyna normalna osoba, z którą można pogadać.
– Cześć – Kamila wyciągnęła rękę.
– Mam zatwardzenie... – Jessika stęknęła, zgięta wpół. – Boże, dopomóż mnie grzesznej! Nie mogę wstać z tego stołka, nic nie mogę, na niebiosa, Kama, odpraw za mnie modły, szybko!
Kamila szybko – ale uciekła. Zaszyła się w salonie i po prostu czekała.
Wreszcie zjechała się cała rodzina i zasiedli przy masywnym stole.
Potrawy smakowano obficie – barszcz zostawiając, wbrew tradycjom, na koniec. Mięsiwami mlaskano, alkoholem siorbano i wreszcie przybył czas na deser. Przyjezdna siostra Kamili wtedy wstała i wycelowała palec w niebo.
– Otwórzcie jajka ode mnie!
– Dobra, ja zacznę, młoda! – Pati zatarł ręce.
Rozwinął sreberko. Z pietyzmem przepołowił czekoladowe jajko, po czym pożarł całe w pięć sekund. Gdy przełknął, pomacał opuszkami palców plastikowe jajo skrywające prezent od siostrzenicy.
– No, proszę państwa. Chwila prawdy!
Pyknęło i ze środka wyleciała zrolowana karteczka. Pati rozwinął zwitek i odczytał na głos:
Czy nie jest absurdem to, że tak bardzo troszczysz się o sprawy ciała, natomiast wcale nie troszczysz się o duszę, która zostaje opuszczona, brudna, mizerna i wycieńczona z głodu z powodu grzechu?
Cisza. Pati trawił i zagryzał szczęki. Rzucił wzrokiem, spode łba, na lewo i na prawo, na lewo i na prawo.
– Niech nikt więcej nie otwiera tych zasranych jajek – burknął.
– Wujku... – Siostrzenica aż wstała. – Niech wujek nie bierze tego do siebie, każdy dostał losowy cytat z Biblii, it’s nothing personal. Chciałam tylko szerzyć tutaj Boże Słowo!
Pan domu zaczął rozwijać swoje sreberko, ciekaw, co on wylosuje.
– Ani się waż! – ryknął Patrycjusz. Ojciec Kamili zamarł. – Przerywamy tę głupią zabawę! Jeśli ktokolwiek odpakuje swoje jajko, zrobię tu taki burdel, że popamiętacie tę wigilię aż do starości! Zacznę od wywrócenia stołu! Tak! Wszystkie te pyszne potrawy wylądują na podłodze i nikt już więcej nic smacznego nie zje! A potem już niech mnie diabli wezmą, ale jestem w stanie zrobić wszystko!
Jajka jak jeden mąż potoczyły się na środek stołu. Wszyscy wlepili wzrok w podłogę. Pati usiadł, nawet nie sapał, to był Boży Gniew – przybył natychmiast i od razu zniknął, gdy sytuacja osiągnęła ład. Strzepnął serwetę i uczta powróciła na pierwotne tory.
Wtem rozległ się dzwonek telefonu Kamili – ta spąsowiała, bowiem było to Rise like a Phoenix, Conchity Wurst. Ujrzała śmiejących się kuzynów – Jessikę i Sieciecha – i już wiedziała, dlaczego ma taki dzwonek. Musieli wykorzystać moment jej nieuwagi i pobawić się pewnymi ustawieniami sprzętowymi. Zabawne, że byli starsi od niej.
Kamila udała się do korytarzyka poza salonem, który wiódł do kuchni. I tyle błysku rozbawienia w oczach Sieciecha, co i zazdrości. Dlaczego nikt do niego nie dzwoni podczas Wigilii? Dlaczego on nie może udać się na stronę? To jest takie cool – tam w oddali toczy się uczta i rozmowy, a ty na uboczu, cicho szepczesz do słuchawki. Co robisz? Zamawiasz działkę Marychy? Prowadzisz zwykłą kulturalną rozmowę? Nie wiedzą. Właśnie to – nie wiedzą. Tylko ty wiesz.
– Dzień dobry, trenerze, co tam?
Powiedział, że dzwoni z życzeniami świątecznymi. Zaczął je niemrawo recytować, pewnie odczytywał coś, co znalazł w Internecie. W sumie brzmiał jak podpity i jakby robił sobie jaja – no tak, u niego również świętowano na obrotach maksymalnych. Pewnie rodzina mu dopingowała, gdy obdzwaniał dla zwały swoich podopiecznych.
Potem jednak uspokoił się (tako samo chichoty w tle, już tylko szczęk kieliszków dało się słychać – no tak, urodziny te święte należy hucznie-hucznie).
– Znalazłem ci nowego partnera, wyobraź sobie, Kamica! – ryczał przez telefon. Odór alkoholu czuć było aż tutaj (hucznie-hucznie).
– Tak, o? Kto to jest?
– Taki chłopak, nie? Bo nie dziewczyna, nie? – Hucznie, hucznie. – Diabeł seksu, mówię ci! Wyrywa laski na nos! Cha, cha, amant taki! Będziecie topić lód na występach, taka pikanteria!
– Och, na-naprawdę?
– Pewnie, że tak. Tyle że on z rodziny alkoholików, gnili w takim miasteczku mniejszym jeszcze niż nasza mieścina, ale się przeprowadził, z moją pomocą. Tak ci mówię, żebyś może ewentualnie go nie spijała, no, przynajmniej nie aż tak jak poprzedniego, dobra? Ty taka raczej imprezowa, ale on musi na wstrzymanie. Jeszcze mu złe wspomnienia wrócą i cała terapia na nic.
– Och, to tak działa?
– A nie wiem w sumie. Po prostu nie przesadzajcie z alkoholem.
– Och, biedny on, biedny. – Kamila zasłoniła usta i coraz mniej słuchała, a coraz więcej rozmyślała, strofując się i wahając.
– Biedny? Aż tak to przeżywasz? Wyszedł na prostą!
– Tak. Wyszedł. Przecież, że wyszedł.
Na pożegnanie jeszcze raz „Wesołych”. Wróciła do stołu, nikt nie zauważył tego cienia na jej twarzy, wahania. Czy postąpiła słusznie? Czy jej plan powinien dobiec końca? Strofowanie. Cień. Wątpliwości.
Spojrzała jednak na opuchnięte od pokarmu policzku kuzyna Sieciecha i od razu jakoś raźniej na sercu. Ścisnęła mocniej widelec, kiwnęła głową, i niby jadła zamaszyście, ale nie tak żwawo jak przed telefonem trenera.
Sieciech zaś jadł sobie mięso, nawet nie wiedział jakie, i pomimo, że obficie stosował żurawinę, chrzan i borówkę – czegoś brakowało, czegoś smakować żądał.
– Natalio, podałabyś mi sól? – rzucił przez stół.
Nie zareagowała. Siedziała ze spuszczoną głową, lekko stukając widelczykiem o ceramikę talerza.
– Bardzo śmieszne. – Kamila wepchnęła mu solniczkę w wyciągniętą łapę. – Daj spokój mojej siostrze.
– Natalia lubi być zaczepiana! – Sieciech się oburzył. – Co nie, Nati?
Otwory smutku, spozierające spod garnka, zakotwiczyły się nierozerwalnym łańcuchem z zagłębieniem talerza.
– Bracieniec, lepiej zamilcz i patrz tutaj! – Jessika odchyliła poły zapinanego sweterka świątecznego. Skrywało się tam jajko niespodzianka od przyjezdnej siostry Kamili.
– Jajo! – Sieciech prawie uniósł się na dłoniach.
– Cichaj! – syknęła siostra.
– Schowałaś je w swetrze! Siostra, pełen szacun! – konspiracyjny szept. Przybili sobie żółwika. – Słuchajcie, mam fajny pomysł, weźcie cichcem swoje jaja! – Sieciech pochylił się. – Odejdźmy wszyscy od stołu pod pretekstem wyjścia do ubikacji. Mówię wam, wyczilujemy, przyda nam się trochę świątecznego luzu, no Mikołaj by nam przyklasnął, taka mowa. Przepraszam! Przepraszam, droga rodzino! – Wstał na pokaz i zwrócił uwagę wszystkich. – Czy mógłbym uniżenie przeprosić, aby na chwilkę udać się na stronę celem zaspokojenia potrzeb fizjologicznych?
– Jezu, idź do tego kibla, synu – Pati burknął, przeżuwając sałatkę.
Zaraz po nim odłączyła się Jessika, a na końcu Kamila. Jessika chciała „przypudrować nosek”, zaś Kamila „zapomniała czegoś z góry”.
Sieciech częstował wszystkim skrętem. Podawali go sobie jak fajkę pokoju, marznąc na dworze, z tyłu domku.
– Ach, o takim chillu mówiłeś. – Jessika się skrzywiła, ale zasysała też policzki najmocniej z trójki.
Kamila operowała skrętem jak żongler piłeczkami – razem z łyżwiarkami nie raz zbierały się poza szatnią na dymka, na tyłach hali. Z przymrużeniem oka obserwowała jak kuzyni jarają i się jarają nowym odkryciem. To był ich pierwszy buch, kaszleli i pluli dymem jak lokomotywa, ależ marnowali ten gaz marzeń.
– Zaciągajcie się. – Zademonstrowała. – Wyobraźcie sobie, że to marzenia. Nie pozwalajcie im uciec. – Przekazywała im słowa starszych łyżwiarek.
– Natalia ostro przeżywała ostatnie święta – Sieciech zauważył. – Myślicie, że to teraz u niej tendencja wzrostowa, czy sinusoidalna? W sensie, to jak długo będzie wracać do normy.
– Oby sinusoidalna – rzekła Jess i zaciągnęła się marzeniami. – To też będzie dobre, bo da przykład, że człowiek działa podobnie jak epoki. Epoka duchu, potem rozumu. U niej podział jednak będzie prostszy: krótki epizod, długi. Zresztą, to by się zgadzała, epoka jest podsumowaniem wszelkiej istoty człeczej, jest bardziej złożona. Człowiek sam w sobie jest prostszy niż ich gromada, przynajmniej z pewnej perspektywy, prawda?
– Może niech Jess już nie pali – Sieciech sobie żartował z bananem na ustach.
Kamila zabrała skręta i przyskrzyniła marzenia w płucach, zaniedbując kuzynów, którzy padli na trawę z rechotem konopi. Pozapominali o swoich jajkach z Biblijnym cytatem. Kamila jednak swoje otworzyła i wczytała się w tekścik napisany kursywą:
Potem Abraham sięgnął ręką po nóż, aby zabić swego syna. Ale wtedy Anioł Pański zawołał na niego z nieba i rzekł: „Abrahamie, Abrahamie!” A on rzekł: „Oto jestem”. [Anioł] powiedział mu: „Nie podnoś ręki na chłopca i nie czyń mu nic złego! Teraz poznałem, że boisz się Boga, bo nie odmówiłeś Mi nawet twego jedynego syna”.
Kamila zakotwiczyła się na jednym tym zdaniu: Nie podnoś ręki na chłopca i nie czyń mu nic złego!
– Mogę bucha? – Rozległ się głos z balkonu.
Patrycjusz opierał się łokciami o balustradę i spoglądał na wyczyny syna, córki i siostrzenicy. Wziął łyk z butelki (hucznie-hucznie), przeskoczył susem balustradę i miękko wylądował na trawie. Przejął skręta i zaciągnął się. Balkon domku ulokowany był dość wysoko – Kamila nie zdawała sobie sprawy, że wuj Pati ma na tyle sprawne Achillesy, aby tak wydajnie wytłumić energię upadku.
– Och, khoh! – zakasłał. – Nie wiedziałem, że to takie mocne!
Otrząsnął się jak pies i zapił szok krystalicznym płynem huczności.
– Jak się domyśliliście po moim żałosnym charczeniu… – Wsparł się o chropowatą ścianę domku – …z dymem nie miałem wiele wspólnego. Taki to już ascetyczny żywot, młodzi, wiodę. – Patrycjusz przelał obficie z butli do gardła. – Ale z dymem coś tam pamiętam, wiecie? Tak trochę jak przez mgłę, no jak przez dym wręcz, dziwne, ta historia zapadła mi w pamięć dość mocno, może, może trochę zamroczyłem zmysły wódą, sam nie wiem. – Butla zdawała się samoistnie lgnąć do warg Patrycji. – No ale opowiem, tak jak pamiętam, słuchaj, Kamilka, bo Sieciech i Jess już znają, mogą tam sobie leżeć w trawie i marzyć, ale ty słuchaj, bo dla ciebie przywołuję przeszłość.
– Tato, nie – jęknęła Jessika – chodzi o to z pułkownikiem Bidonem?
Patrycja kiwnął głową.
– Ta. Słuchaj, Kama. Jak mieliśmy ekipą takie żołnierskie szkolenia, bo wiesz, w naszych czasach to inaczej było! Musztra, kindersztuba, wypięta pierś! A nie jak teraz, młodzian dwadzieścia lat i ryje brzuchem o chodnik.
– Brzuszek u faceta jest seksi. – Jessika zatopiła się w trawie, kłując się marzeniami.
– Muszę jeść więcej cukru – mamrotał Sieciech, pukając opuszkami w wypukłość brzucha. Marzenia sprawnie fortyfikowały się w płucach i wbijały w mózgowie flagi o tęczowych barwach szczęścia.
– No, a zwłaszcza my chyże byczki byliśmy! Jeden pułko cały czas pił z bidonu, to ksywę dostał Bidon, logika rządzi światem, nie? I wkurzał nas, bo darł się bez sensu, że za głośno oddychamy, jak biegamy. A biegaliśmy po dwadzieścia dziennie czasem, czaicie?! Za głośno oddychamy, czaicie?! – Pocałował butelkę.
– Dwadzieścia kroków?
– Dwadzieścia mil morskich, córo! Mil! Morskich! – Trochę wódy polało się na trawę, a także zmoczyło świąteczny sweterek córy.
– Biegaliście po wodzie? – Zmarszczył się Sieciech.
– To taka miara, synu. Dokładnie to jest, no, ileś tam kilometrów, ale ogólnie więcej niż dwadzieścia. A my głośno oddychamy! To wiesz, Kama, jaki mu numer raz zrobiliśmy, temu Bidonowi nawodnionemu!?
– Słucham wujka.
Pati zmrużył oczy.
– Jak poszedł się odlać, wsypaliśmy mu popioły z petów do wody, w tym bidonie, nie? Jak mu się morda wykrzywiła! – Patrycja przywołał śmiech młodzieńczy tamtych wojennych dni. – Jak mu się wykrzywiła! – powtarzał, kręcąc głową w chaosie rozbawienia, retrospekcji i huczności (pijaństwa). – Oooch, tak. – Teraz już tylko patrzył na horyzont z dumnie wypiętą piersią.
Kamila czekała na ciąg dalszy, ale nie następował.
– No to ta opowieść trochę przeczy waszej musz… musz… muszcze – mamrotał Sieciech. – Musztrze.
– Nie jesteś śmieszny, synu.
– I co dalej? Była jakaś – kara? – spytała Kamila.
– Właśnie nie! Wybornie, nieprawdaż? Także, Kamila, nie wahaj się, by chwytać życie za rogi. Działaj, krew, limfa, krążą, wiodą cię, one cię zasilają. Czuj puls w skroni, łączenia w swoim ciele, przestrzeń w stawach!
– Wujek radzi mi iść na całość?
– Radzę ci to ja. Radzi ci to cały twój ród! Cały świat ci przyklaskuje!
Pati jeszcze momentów parę napawał się mroźnym powietrzem. Wreszcie skoczył do góry i wdrapał się po balustradzie, znikając w kuchni. Zwinność hucznej małpy.
Gdy Patrycję pożarł znów dom, Kamila zgniotła kartkę z Biblijnego jajka i schowała w głębinach kieszeni.
– Też macie takie wrażenie, że. – Jessika się zawiesiła. – Że. Że jakby wcale tak źle tego nie pamiętał? Całkiem niezłe miał flow.
Dopalili skręta i wrócili naćpani do stołu. Tylko Kamila właściwie nie odczuła dymkowej libacyjki.
Tutaj odbywała się iście płodna rozmowa o życiu rozpłodowym borsuczyc z anoreksją.
Sieciech wsunął się pod stół i zasnął. Uwielbiał zasypiać pośrodku gwaru, cichy i zapomniany. Ssał kciuk, zamykał, to otwierał oczy i myślał kompletnie o niczym, a jedynie wtapiał się jaźnią w teraźniejszość, praktykował uważność. Kultywował proceder wsuwania się pod stół od około czterech lat. Na pierwszej wigilii rodzina trochę się zdziwiła, ale gdy nie reagował, zostawili go i jakoś się utarło, że stało się to tradycją, nikt już więcej o nic nie pytał. Nawet już nie zwracali uwagi na sporadyczne cmokanie kciuka. Obecnie targały nim wyjątkowo mocne odjazdy, bo się naćpał. Nawet łaskawa joga takich mu nie dawała.
Natalia zaś bujała się na krześle, nudne rozmowy dorosłych lawirowały wokół głowy, lecz garnek dzielnie ją bronił. Czasem puknęła knykciami w swój hełm, Kamila nie wiedziała dlaczego, może aby sprawdzać, czy nadal tam tkwił?
Wreszcie nadszedł czas na barszcz – zgodnie z wewnętrzną tradycją serwowany na samiutki koniec, nawet po deserach. Wniosła go Kamila, wybornie podgrzany.
Biesiadnicy siorbali, siorbali i siorbnięciom końca, końca. Końca ni widu, ni słychu. Ale z każdym łykiem, z każdym machnięciem łyżki na twarzach rodowych odmalowywały się coraz wyborniejsze grymasy.
– Za przeproszeniem, ale... ten barszcz to instant z torebki?! – Pati odłożył łyżkę.
– Tego się nie da jeść, to jakoś dziwnie.... tężeje?
Jedyna, która dalej jadła w najlepsze – Kamila. Matka wlepiła w nią mordercze spojrzenie. Coś tu nie grało! Co jej córka zrobiła z barszczem?
– Dziecko drogie, co ty znowu spartaczyłaś? I dlaczego puściłaś Modern Talking? Kolędy były bardziej... na miejscu. I właściwie... co ty masz na sobie?!
Kamila przebrała się za kotkę. Na głowie kocie uszka, mleczne tipsy, z tyłka sterczał ogon, na udzie i ramieniu futerkowe opaski. Siedziała właściwie w samym staniku i majtkach. Pati się zarumienił, dopiero teraz dostrzegł nagość siostrzenicy.
– Maaamooo! – westchnęła Kamila, rozcierając brudną czerwień wokół ust. – Mamo i wszyscy tutaj zebrani. Chciałam wam podziękować za pomoc w pełnym pogrzebaniu mojej tajemnicy. Zajedliśmy tę tajemnicę, oj tak. Myślę, że takiego mięska długo jeszcze dane nie będzie wam spróbować. Wysportowane zwierzęta są najsmakowitsze, prawda? Jakość prima sort. Śmiało, pijcie sobie barszczyk do dna, no już, zanim całkiem zakrzepnie, to jest, zastygnie.
Wszyscy oniemieli, mogli tylko podejrzewać, jaki numer znów wywinęła Kamila. Niebezpodstawnie należała do ich rodu, rodu dziwaków. Kładli dłonie na brzuchy i zastanawiali się, co takiego właściwie dziś spożyli.
A Natalia weszła na stół i zdjęła garnek z głowy. Tupała nogami i ze śmiechem wioskowego głupka uderzała rondlem o piersi. To była najszczersza radość pod tym Słońcem. Ona pierwsza domyśliła się, co tak naprawdę Kamila tutaj odcyrtoliła. Szczegółów nie znała, bo skąd, ale dobrze znała swą siostrę i wiedziała, do czego jest zdolna.
Jednak radość nie wynikała jedynie z satysfakcji i spostrzegawczości. Natalia cieszyła się, gdyż na nowo uwierzyła w ducha świąt, Kamila udowodniła, unaoczniła, że święta mogą być naprawdę wspaniałymi chwilami. Śmiech niemoty przeradzał się powoli w najpiękniejszy śpiew świata i już po paru chwilach Natalia wyśpiewywała arie operowe, mieszając tonacje, języki i opery, powoli sięgała Absolutu i przekrzywiała ciało w tańcu jak wieża Babel.
Nikt jakoś nawet na to nie zwrócił uwagi, ale pośród pierogów na środku stołu przez całą ucztę tkwił strzelisty nos, celując czubkiem w żyrandol. Zakamuflował się, jakby już – nie istniał.
Kamila dopiła barszczyk, narysowała sobie czerwone smugi pod nosem, imitujące kocie wąsiki. Wylizała jeszcze do końca miskę i zgięła uroczo łapki, jak na grzecznego, najedzonego kotka przystało.
– Miau, miseczka pusta, a ja jeszcze bym chciał!
Jedząc arbuza nie zdawałem sobie sprawy, że to robię i kiedy już się zorientowałem, zauważyłem, że pożeram rafę kolorową na dnie oceanu.
Odpowiedz
#2
(04-09-2020, 12:17)Cudak napisał(a): "Kakao i jego ciekła ciepłota wraz z ciepłą ciekłością to po prostu plazma."
Dziwaczny opis, ale bardzo mi się spodobał Big Grin

Dzięki! No dziwaczne jak całość pewnie xD
Jedząc arbuza nie zdawałem sobie sprawy, że to robię i kiedy już się zorientowałem, zauważyłem, że pożeram rafę kolorową na dnie oceanu.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości