Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Między bestiami i kmieciami
#1
Dawno niczego nie wrzucałem do poczytania, czas trochę to naprawićSmile. Przedstawiam Wam początek mojego 3ciego opowiadania z cyklu o Tymonie. Wszystkiego naraz nie wrzucam, bo z doświadczenia wiem, że nikomu nie chciałoby się czytaćBig Grin


Między bestiami i kmieciami
Wysoko w przestworzach, gdzie chmury sprawują swoje kalejdoskopowe rządy, frunął „Bocian III”, trzyosobowy ornitopter krasnoludzkiej roboty napędzany siłą nóg jego pasażerów. Prostokątne skrzydła maszyny łopotały nad siedziskami przypominającymi siodełka rowerowe. Załogę wehikułu stanowił obecnie jeden tylko człowiek. Ubrany był w gruby, skórzany strój podróżny, czapkę – pilotkę i grube gogle lotnicze, dodające mu urody muchy. Tracjan Klemenson, doświadczony tropiciel i łowca o którym mowa, starał się ze wszystkich sił, by skrzydła maszyny poruszały się w regularnych odstępach. Było to tym trudniejsze zadanie, że musiał zajmować tylne siedzisko sterownicze, wskutek czego ta część kadłuba unosiła się znacznie niżej.
Widok z lotu ptaka był naprawdę imponujący — Tracjan obserwował wielokrotnie zmniejszone elementy krajobrazu, które z powierzchni ziemi wyglądały zupełnie zwyczajnie. Szachownice pól mieszały się ze wstęgami rzek i rozległymi lasami. Miasta z tej wysokości podobne były do stert kamieni, wsie przypominały miejsca bytności dzieci, które, znudzone zabawą, postanowiły narobić trochę bałaganu. Tracjana jednak interesował tylko jeden obiekt — już od kilku godzin poszukiwał wysokiej, zbudowanej z jasnoszarego kamienia wieży, która musiała być według jego własnych obliczeń naprawdę blisko.
I rzeczywiście, trochę później ujrzał wyróżniający się spośród innych swoją wysokością budynek. Z niejaką ulgą Tracjan zaczął podchodzić do lądowania. Przestał pedałować, przez co machina spokojnie opadała ku ziemi. Jednocześnie skręcał ciągle ster w lewo, by nie odleciała zbyt daleko naprzód. Gdy wehikuł zszedł już na trochę mniejszą wysokość, podróżnik zobaczył kilku chłopów we wsi, w której stała wieża. Ze strachem przyglądali się latającemu zjawisku, niektórzy pospiesznie poczęli chować się w swych chałupach. Łowca uśmiechnął się — prostaczkowie nie rozumieli jeszcze wielu sił istniejących w przyrodzie.
W końcu pojazd z lekkim skrzypnięciem wylądował, opierając się na drodze wiejskiej przy wieży za pomocą czterech zabezpieczających prętów, zakończonych podstawkami. Tracjan wyjął swój bagaż ze schowka nad głową i zeskoczył na ziemię. Spojrzał na wieżę, uśmiechnął się i wszedł do środka. Gdy tylko wszedł po spiralnych schodkach i wychynął spod klapy w podłodze, napotkał pełne zdziwienia spojrzenie mieszkającego tam człowieka. Miał on na sobie ubiór chłopski, nie tak jednak zniszczony, jak stroje innych wieśniaków. Długa, siwiejąca broda zwisała mu prawie do pasa.
— Mag Ongus? — przerwał ciszę Tracjan, wychodząc już całkiem z klatki schodowej.
— Tak, a bo co? — odpowiedział podejrzliwie mieszkaniec wieży.
— No, co ty — uśmiechnął się przybysz — przyjaciela nie poznajesz?
Ongus począł przyglądać się swojemu gościowi, zmarszczywszy intensywnie brwi. Nagle na jego poważnie wyglądającej twarzy rozgościł się szeroki uśmiech, który swą wielką radością zaraził również oczy maga.
— Tracjan, stary zbóju! — zakrzyknął. — Kopę lat!
— Ano, sporo, sporo… — zgodził się Tracjan, po czym na kilka chwil padli sobie w ramiona.
— Powinniśmy widywać się częściej, od czasu do czasu znowu zrobić jakąś rozróbę…
— Dobrze wiesz, że ja nie wpadam nigdy z bzdurnych powodów — odparł łowca. — A, zaiste, podobnie jest i tym razem.
— O, co się stało? — zaciekawił się Ongus.
— Powstał pewien problem, który wymaga reakcji w najbliższym czasie —rzekł zagadkowo Tracjan. — Zielona smoczyca z naszego rezerwatu porywa więcej krów, niż zwykle.
— Ach, faktycznie! — pacnął się w czoło Ongus. — Jej czas przecież już się zbliża.
— No właśnie. Sam nie dam rady, musisz mi pomóc. A poza tym jest jeszcze Czara Ofiarna.
— Ech, no cóż… — skrzywił się Ongus z niesmakiem. — Mus to mus…
— Właśnie dlatego też przyszedłem z tym do ciebie — uśmiechnął się lekko, spuściwszy oczy, Tracjan. — Masz przecież stan trzeci pod ręką, że tak powiem… Znajdziesz kogoś?
— Spokojnie — odpowiedział tajemniczo Ongus. — Znam doskonałego kandydata…
Odpowiedz
#2
Jakoś umknęły mi błędy warsztatowe. Na chwilę obecną ten tekścik, choć króciutki, podoba mi się, muszę przyznać. Jedynie, to wypowiedzi Ongusa wieją mi lekką sztucznością. Nie wiem czy słusznie, ale widzę tu wpływy twórczości pana, którego zacytowałeś w sygnaturce Wink

Nie mogę więcej powiedzieć, bo fragment bardzo krótki.

Zapowiada się ciekawie.
Pozdrawiam
InF
Odpowiedz
#3
Cytat:— Mag Ongus? — przerwał ciszę Tracjan, wychodząc już całkiem z klatki schodowej.
— Tak, a bo co? — odpowiedział podejrzliwie mieszkaniec wieży.
— No, co ty — uśmiechnął się przybysz — przyjaciela nie poznajesz?
Dziwi się, że Ongus go nie poznał, a sam z początku pewności nie miał? Tongue

Rozumiem Twoje obawy, że zbyt długi tekst będzie leżał odłogiem, ale chyba trochę przesadziłeś ze skracaniem Tongue Dawaj szybko resztę!
Błędów nie zauważyłem, tylko jakieś tam przecinki. Tekst niestety zbyt krótki, by się nad nim rozwodzić jakoś dłużej, ale znam już Twój styl i mogę w ciemno powiedzieć, że niezłe Wink
Odpowiedz
#4
Podoba mi się Wink Tam tylko jak wchodził na wieżę, to powtarza Ci się "wszedł" i trochę mi przeszkadzało. Wstaw więcej, bo ledwo da się wciągnąć.

Pozdrawiam
Lovercraft

"Każda godzi­na ra­ni, os­tatnia zabija."
Odpowiedz
#5
Wrzucam kolejny fragment:

Tymon zbudził się późno przed południem. Poprzedniego wieczora w karczmie wraz z innymi mieszkańcami wioski świętowali po udanej i ciężkiej pracy przy budowie nowej stodoły dla jednego z wieśniaków. Biesiada była nadzwyczaj udana, toteż zwlókł się z łóżka z ogromnym bólem głowy. W ustach czuł imitację pustyni, więc wybrał się na zewnątrz, by napić się wody ze studni. Zauważył we wsi intensywniejszy, niż zwykle ruch — chłopi biegali z niepokojem, niektórzy pospiesznie wymieniali informacje.
— Nie mają się kiedy, psiakrew, podniecać! — zaklął ze złością Tymon.
Odwiązał dźwignię żurawia i wiadro z głośnym plaśnięciem uderzyło w powierzchnię wody. Tymon skrzywił się i nakrył uszy dłońmi. Chwycił oburącz skrzypiący koniec i zaczął ciągnąć do dołu. Chciałbym być głuchy, pomyślał zaciskając zęby. W końcu wyciągnął drewniane wiadro i napił się życiodajnego płynu. Pojemnik był dosyć szeroki, więc pozwolił sobie zanurzyć w nim głowę. Kilka chwil później wyciągnął ją z wody i uśmiechnął się błogo. Jego nastrój od razu uległ znacznej poprawie, karczmiane bóle zelżały.
Tymon właśnie myślał, czym by tu się zająć, gdy usłyszał znajomy głos.
— Dzień dobry! — powitał go Ongus. — Jak tam samopoczucie? Wczoraj chyba miło świętowaliście w karczmie, słyszałem was w mojej wieży!
— A, dobry, dobry — odpowiedział Tymon z uśmiechem. — Na zdrowie nie narzekam, właśnie mi się poprawiło.
— Domowe sposoby najlepsze, co?
— A jak! — krzyknął dziarsko.
Obaj zamilkli na kilka chwil.
— Pamiętasz — przerwał ciszę Ongus —jak kiedyś mówiłeś, że chciałbyś trochę pozwiedzać cokolwiek poza wioską? Nadarzyła się ku temu sposobność.
— Jak to? — nie zrozumiał Tymon.
— Chcę cię zabrać na wyprawę. Zobaczysz, jaki ten świat wielki i ciekawy.
— O, co to, to nie! — zaoponował chłop. — Jeszczem nie jest taki głupi, żeby się szlajać niewiadomo gdzie i po co!
— No, nie daj się prosić! — zachęcił Ongus. — Wiem, że nie jesteś taki głupi, jak inni chłopi! A człowiek mądry nie potrafi wytrzymać całego życia w jednym miejscu, bez poszerzania horyzontów. W głębi duszy na pewno marzysz o eksploracjach, tylko może sam nawet o tym nie wiesz! — zakończył.
Tymon uśmiechnął się na chwilę. Choć połowy z wywodu Ongusa nie zrozumiał, poczuł się podbudowany superlatywem pod swoim adresem. Pomyślał, że jednak dobrze byłoby przystać na daną mu propozycję. Mimo to wciąż się wahał.
— A co z moimi zwierzątkami? — zatroskał się. — Przecie chyba nie pojedziemy na dzionek, czy dwa!
— Wielkie mi co! Możesz oddać je na przechowanie komuś w wiosce — odparł Ongus, machnąwszy uspokajająco ręką. — Zresztą gwarantuję, że po naszej podróży wyjdą ci z głowy twoje zwierzątka.
— Dobra, to trzeba mi pewnie iść się pakować.
Tymon chciał odejść d chałupy.
— Poczekaj! — zatrzymał go Ongus. — Najpierw chodź ze mną do wieży, chcę ci przedstawić jeszcze jednego członka wyprawy.
— O — zdziwił się chłop. — wciągłeś w swoje plany kogoś jeszcze?
— Tak właściwie… — zawahał się Ongus. — To on wciągnął nie.
— Nie wiedziałem, że w ogóle ktoś może być ci panem! — uśmiechnął się Tymon.
Ongus postanowił zignorować tę uwagę.

***
— Panowie, poznajcie się! — rzekł Ongus, gdy tylko wszedł z Tymonem do wieży. Tracjan natychmiast wstał od stołu, przy którym siorbał w zadumie gorącą herbatę.
— Tracjan Klemenson, do usług! — rzekł, wyciągając rękę w kierunku Tymona.
— Tymon… Też do usług — odpowiedział chłop trochę zdziwiony, odwzajemniając uścisk dłoni.
— A więc — rzekł Ongus — znacie swoje imiona, może teraz przedstaw nam plan podróży — zwrócił się do Tracjana.
— No dobrze… — odparł łowca. — Najpierw musimy dostać się do mojego domu, w którym znajduje się cały potrzebny do naszej misji ekwipunek. Później udamy się do jaskini, gdzie znajduje się obecnie nasz cel. — Mówiąc to wskazywał na stole palcem prowizoryczną trasę podróży.
— Coś ogólnikowy ten plan — zauważył Tymon.
— Ach, bo właściwie wszystkiego nawet my nie wiemy — zaczął tłumaczyć Ongus. — Tym bardziej tobie nie możemy niektórych rzeczy powiedzieć, dowiesz się w swoim czasie.
Tymon posmutniał. Nie podobało mi się, że jego przyjaciel miał przed nim jakieś tajemnice.
— Dobra, to ja idę przyszykuję pakunki… — rzekł z zawodem, wychodząc z wieży.
— Będziesz wiedział, co ze sobą zabrać? — zapytał go Ongus.
— Poradzę se.
Ongus i Tracjan jeszcze przez chwilę nasłuchiwali w milczeniu oddalających się kroków trzeciego towarzysza.
— Nie jest chyba zbyt bystry, co? — zauważył Tracjan.
— Jest mądrzejszy, niż wygląda — odpowiedział tajemniczo Ongus.
— Pozostali chłopi w wiosce nie dorównują mu intelektem do pięt, Tymon nie zna swoich możliwości.
— Ciekawe… — zadumał się Tracjan. — To kiedy ruszamy? Jeśli chodzi o mnie, to jestem gotów, mogę startować — dodał po chwili.
— Jak się tylko spakuję, a Tymon pozałatwia swoje sprawunki. Musi jeszcze przecież przekazać komuś gospodarstwo na te kilka dni — odpowiedział Ongus, po czym zabrał się za przygotowania do podróży.

***
Kilka godzin później Ongus i Tracjan stali nieopodal „Bociana”, wraz ze swymi pakunkami. Nie było tego wiele — Ongus wziął tylko najniezbędniejsze rzeczy, a ekwipunek łowcy poza małym plecakiem był przecież w jego domu, do którego zmierzali najpierw. W tym momencie czekali na Tymona — choć wiedzieli, że musi jeszcze załatwić trochę sprawunków, zaczynali się niecierpliwić.
— Gdzież on jest? — dopytywał się Tracjan. — Nie chcę lecieć nocą!
— Spokojnie, to musi trochę potrwać — tłumaczył Ongus. — Ten chłop nigdy nie był nigdzie poza wioską. No, może z wyjątkiem lasu, ale to też opole.
Tracjan zamilkł, ale wciąż chodził pobudzony wokół maszyny.
W Końcu zza zakrętu wychynął Tymon. Ubrany był w gruby kożuch i futrzaną czapkę. Na plecach niósł wór z bagażem, w ręku dzierżył kosę. Podszedł do osłupiałych towarzyszy i złożył swój pakunek u ich stóp.
— Gotów — westchnął z ulgą Tymon.
— Hm… Po co ci kosa? — zdziwił się Ongus.
— Na niespodziewaną przygodę — odpowiedział dziarsko chłop. — Może trza będzie się bronić.
— Poczekaj… — rzekł zrezygnowany Tracjan. Zaczął grzebać w swoim bagażu, a chwilę później wyciągnął z niego długi na około dwie stopy sztylet.
— Masz… To bardziej poręczna i dyskretna broń… A kosę lepiej odnieś z powrotem, będzie tylko wadzić… Strój też masz chyba zbyt gruby…
— O, dzięki — zachwycił się mieczykiem Tymon i poszedł, zgodnie z radą, pozostawić poprzedni oręż, kożuch i czapkę w domu.
— Pozostałych części jego ekwipunku nie skomentuję — rzekł Ongus do Tracjana, po czym obaj roześmiali się.


Nie proście na razie o więcej, bo dopiero tyle przepisałemBig Grin
Odpowiedz
#6
Cytat: Poprzedniego wieczora w karczmie wraz z innymi mieszkańcami wioski świętowali po udanej i ciężkiej pracy przy budowie nowej stodoły dla jednego z wieśniaków. Biesiada była nadzwyczaj udana, toteż zwlókł się z łóżka z ogromnym bólem głowy.
Powtórzenie.

Cytat:Chciałbym być głuchy, pomyślał (,)zaciskając zęby.
Nie będę Ci mówił, że przed końcówkami -ąc, -wszy, -łszy stawiasz przecinek, bo mniemam, że to po prostu wiesz. A mniemam dlatego, że w dalszej części tekstu w takich przypadkach postawiłeś przecinek. Wink

Cytat:— O — zdziwił się chłop. — wciągłeś w swoje plany kogoś jeszcze?
W.

Cytat:— Tak właściwie… — zawahał się Ongus. — To on wciągnął nie.
Coś jest chyba nie tak.



Cytat:— Coś ogólnikowy ten plan — zauważył Tymon.
Tutaj natomiast nie podoba mi się stylizacja tego wypowiedzenia. Przez cały tekst dałeś mi odczuć, że Tymon jest skretyniałym, acz sympatycznym chłopem, który wypowiada się w taki sposób:
Cytat:— O, co to, to nie! — zaoponował chłop. — Jeszczem nie jest taki głupi, żeby się szlajać niewiadomo gdzie i po co!
czy:
Cytat:— Poradzę se.
Dlatego tamta wypowiedź moim zdaniem odbiega od zamysłu Twojej stylizacji. Warto przerobić ją na odpowiednią Wink



Lecimy dalej.


Cytat:Tymon posmutniał. Nie podobało mi się, że jego przyjaciel miał przed nim jakieś tajemnice.
Skąd nagle zmiana osoby w narracji?

Cytat:Nie było tego wiele — Ongus wziął tylko najniezbędniejsze rzeczy, a ekwipunek łowcy poza małym plecakiem był przecież w jego domu, do którego zmierzali najpierw.
Pokusiłbym się jednak o napisanie niezbędnych

Cytat:W Końcu zza zakrętu wychynął Tymon.
końcu



Kwiatki, które Ci wyżej wymieniłem, nie przeszkadzają w odbiorze tekstu. Co więcej, to opowiadanko jest bardzo lekkie i bardzo przyjemne, więc czytanie to frajda. A to wielki plus dla Ciebie. Warsztatowo jest nienajgorzej, powiedziałbym, że nawet i dobrze. Czuję, że zaczynasz pisać we własnym stylu, co mnie bardzo cieszy.

Nie rozczarowałeś mnie. Słowem końca - podobało mi się.

Pozdrawiam
InF Wink
Odpowiedz
#7
Hehe. Mi też nigdy nie chce się przepisywać na komputer.
Tekst całkiem, całkiem. Czyta się go lekko, a jako że, jak już na początku wspomniałeś, to opowiastka trzy odcinkowa, fabuła w zupełności wystarcza. Widać że masz lekkie pióro.
Pozdrawiam i życzę lekkiego przepisywania,
Bonhart07
Odpowiedz
#8
Dzięki za komentarze i opinieSmile. Błędy obiecuję poprawić jak najszybciej, literówki zniszczyć (bo jak widzę, sporo ich tuSmile) i kolejne części rychło dodaćBig Grin.

A co do niektórych błędów...

Dialog przytoczony przez Disastera... Chodziło o to, że jeden z drugiego żartował sobie sięTongue
"To on wciągnął mnie" - była literówkaSmile.
"Nie podobało mu się " - "u" i "i" leżą zbyt blisko siebie na klawiaturzeTongue
Co do stylizacji Tymona na prostego chłopa... Właściwie, to on nie jest taki "prosty", jak się później okaże... Więcej nic nie piszę, trzeba poczekać na następne części i przeczytać całośćTongue
Odpowiedz
#9
Cytat:Tymon zbudził się późno przed południem.

Jakoś nie pasuje mi sformułowanie późno przed południem.Tongue

Cytat:W Końcu zza zakrętu wychynął Tymon.

Koniec niepotrzebnie z wielkiej. Nie rozumiem słowa wychynął? To neologizm?

Kurde, w ciągu lektury uparcie wracało do mnie jedno słowo: sympatycznie. Fabuła jest taka, bohaterowie, dialogi. Humor jest sympatyczny. Całe opowiadanie jest sympatyczne. Jak dla mnie jednak brakuje mu czegoś, sam nie wiem czego. Może jakiegoś bardzo wyrazistego momentu, może jakiejś cudacznej postaci, która trochę to ubarwi. W każdym razie brak tu "jaja", które sprawi, że tekst przestanie być tylko sympatyczny, a zacznie być wyrazisty. Łasy jednak jestem na ciąg dalszy. Pozdrawiam.
Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubańczykom! Just call me F.
Odpowiedz
#10
Miło. Tyle mogę powiedzieć o tym opowiadaniu: że jest miło. Bo nie ma jakichś mrocznych klimatów, jest po prostu, jak to kolega wyżej powiedział, sympatycznie. Podoba mi się akcja, która nie jest wolna, jak to bywa często w opowiadaniach fantasy. ale jest jedna rzecz, która mi się nie podoba. Tekst jest oparty na dialogu, a opisy akcji są bardzo krótkie. Myślę jednak, że jeślibyś to zmienił, opowiadanie straciłoby ten klimat i styl. Takie 4+/6 Wink
"Człowiek rodzi się, by umrzeć."
Moje kreacje na Inku:
Jakub Wędrowycz - Polowanie na Czarownicę Pavlę (fanfiction)
Jakub Wędrowycz - Włamanie do aresztu (fanfiction)
Odpowiedz
#11
Zupełnie znienacka wrzucam 3cią częśćSmile. Wiem, że mało się na razie dzieje, ale upraszam o cierpliwośćBig Grin.

— To co, jedziem? — zakrzyknął wesoło Tymon, gdy tylko powrócił do towarzyszy.
— Raczej lecim — odpowiedział złośliwie Ongus.
Chłop wystraszył się nie na żarty.
— Jak to: lecim? Ale czym? — dopytywał się z paniką w głosie. — Mnie nikt nic nie mówił o żadnym lataniu!
— Polecimy tą oto maszyną — rzekł spokojnie Tracjan, wskazując „Bociana” ręką. — Nie jest to takie niebezpieczne, wbrew pozorom.
— Ale ja nie chcę! Jam za młody, żeby umierać, jeszcze tak nie wiadomo jak! — upierał się Tymon.
— Cicho, nie zachowuj się, jak baba! — skarcił go Ongus. — Nic ci się przecież nie stanie. A jeśli nawet, to jakoś cię poskładamy — uśmiechnął się.
— Żartowałem! — dodał jeszcze widząc, że Tymonowi grozi kolejny atak paniki.
Kilkanaście minut później wszyscy umiejscowili soje bagaże w schowku nad siedziskami służącym do tego celu. Tracjan rozdał towarzyszom po parze gogli, sam założył dodatkowo swoją skórzaną czapkę. Tymon w końcu dał się namówić do zajęcia miejsca pośrodku. Ongus zasiadł z przodu, pozostawiając stanowisko kierownicze Tracjanowi, gdyż, jak powiedział, tylko on znał się na tej robocie.
Tarcza słońca powoli opadała ku zachodowi, gdy przyszedł czas na start.
— A więc na mój znak wszyscy zaczynamy pedałować — nakazał Tracjan.
— Musimy to robić równocześnie, inaczej bardzo trudno będzie wystartować, wiem z doświadczenia.
— Znaczy… Co mamy robić? — spytał Tymon.
Ongus począł kręcić się niespokojnie na swoim miejscu.
— Musisz naciskać nogami te drewniane bloczki, najpierw jeden, później drugi — wyjaśnił Tracjan. — O tak.
Tymon odwrócił się na chwilę, by obejrzeć demonstrację.
— Aha, no dobra — zrozumiał. — Popróbujem…
— Uwaga! — zakomunikował głośno łowca. — Trzy… Dwa… Jeden… Już!
Wszyscy trzej zaczęli z całych sił przybierać nogami. Starał się nawet Tymon, który dopiero co poznał mechanizm działania napędu. Skrzydła leżące dotąd spokojnie na ziemi uniosły się powoli, po czym opadły gwałtownie, wzbijając wokół tuman kurzu. Trzej pasażerowie dzięki swej pracy nóg wprawiali wehikuł w coraz szybszy ruch, który tworzył jeszcze większą chmurę pyłu, aż w końcu z trudem oderwał się od ziemi. Tymon poczuł dziwne szarpnięcie i zamknął ze strachu oczy. „Bocian” wznosił się ku niebu, a jednocześnie zaczął lecieć przed siebie. Tracjan skręcił ster i ruszyli w stronę jego domu.
— To teraz możemy pedałować trochę mniej intensywnie — rzekł łowca, gdy pojazd wzniósł się na odpowiednią wysokość. — Tymonie, zwolnij trochę!
Tymon nie zwracał uwagi na polecenia, wciąż tylko panicznie przybierał nogami, przez co maszyna wznosiła się cały czas coraz wyżej.
— Tymon, przestań! — rzucił ostro Tracjan.
Chłop w końcu usłuchał towarzysza. Całkowicie powstrzymał się od napędzania i skulił się na swoim stanowisku, dysząc głośno i sapiąc. „Bocian” zwolnił, zaczął szybować na stałej wysokości.
— Jeszcze się przyzwyczaisz — powiedział po dłuższej chwili uspokajająco łowca. — Każdy boi się pierwszego lotu.
— Powinieneś otworzyć oczy i podziwiać widoki — dodał Ongus, odwróciwszy się w stronę Tymona. — Dużo tracisz.
W wieśniaku zwyciężyła ciekawość i instynkt odkrywcy. Postanowił wychylić się z siodełka i popatrzeć w dół, jednak szybko, wzdragając się, powrócił do oglądania swoich powiek od ich wewnętrznej strony.
— Piękno bywa niebezpieczne… — westchnął Ongus, widząc poczynania przyjaciela. — Ale to piękno… — zawahał się na moment, spoglądając w dół. — Tylko wygląda groźnie.
Tymon, choć próbował zignorować słowa zachęty, również zaczął po kilku chwilach ukradkowo obserwować zmniejszony świat, aż w końcu przestał się bać, a podziwianie widoków sprawiało mu przyjemność. Zrozumiał, co miał na myśli Ongus, zachwycając się nad pięknem świata widzianego z lotu ptaka. Zadziwiała go ogromna różnorodność krajobrazu. Gdzie nie spojrzał, jego oczom ukazywał się zupełnie inny i za każdym razem coraz to wspanialszy widok, któremu urody dodawała czerwona poświata zachodzącego słońca. Tymon już teraz był wdzięczny Ongusowi za tę podróż.
Kilka godzin później lot stał się dla pasażerów „Bociana” nużący i męczący. Zwłaszcza, że świat, który mogli wcześniej z wysoka podziwiać, skrył się pod osłoną nocy. Światło wiszącego nad nimi księżyca tylko trochę rozświetlało mrok, a elektryczność dotarła głównie do domostw w największych miastach, a takich było niewiele.
— Twarde to siedzenie — rzekł zrzędliwie Ongus, kręcąc się niespokojnie na swoim stanowisku. — Daleko jeszcze?
— Hm… Właściwie… — zaczął niepewnie Tracjan. — Jesteśmy już prawie na miejscu, ale…
— Ale co? — przerwał mu z niepokojem mag.
— Przez te ciemności nie widzę swojego domu, powinien być gdzieś tutaj — podrapał się z zakłopotaniem po głowie. — Nawet gogli noksyzyjnych nie wziąłem, nie myślałem, że będziemy lecieć nocą…
Ongus z pełnym zniecierpliwienia westchnieniem wzniósł oczy ku jeszcze wyższym rejonom nieba.
— Przezorny zawsze ubezpieczony — krzyknął rozgniewany. — Tymon, schyl się!
Tymon posusznie wykona polecenie, widząc kątem oka, jak Ongus kieruje swój palec na lekko zaniepokojonego Tracjana. Był z siebie dumny — bardzo rzadko spotykał się z sytuacją, w której mag był rozeźlony na kogoś innego, niż on.
Tracjan, rozszerzając oczy ze strachu, widział w ciemności wykrzywioną twarz Ongusa i wycelowany w niego palec, który stanowił większe zagrożenie, niżby gotowa do strzału kusza, czy krasnoludzka broń palna.
— Ongus… Co robisz…? — zdążył cicho powiedzieć.
W pobliżu czubka palca maga zaczęła tworzyć się mała, jasnofioletowa kulka energii, która lecąc w stronę Tracjana zmieniła się w długą, wirującą strzałę świetlną.
Łowca, będąc przygotowanym na najgorsze, chwilę przed trafieniem pociskiem zamknął oczy z grymasem na twarzy.
Świdrująca powietrze strzałą zderzyła się z piersią pilota „Bociana”, powodując chwilowy rozbłysk energii. Tracjan, niczym szmaciana lalka zakołysał się na siodełku, nieomal spadając, aż w końcu wyprostował się i uśmiechnął szeroko.
— Hej, to było niezłe! — powiedział radośnie. — Od razu zrobiło się jasno! O, jest tam, widzę mój dom! Lądujemy! — krzyczał rozgorączkowany, wskazując palcem jakiś punkt w dole.
— Czymżeś ty w niego strzelił? — spytał maga zdumiony Tymon.
— Promieniem noksyzji — odparł Ongus.
— Czego?
— To takie coś, dzięki czemu może widzieć w nocy tak dobrze, jak za dnia
— wyjaśnił mag.
— O… — zdumiał się chłop. — A takie cuś to się trudno robi?
Ongus roześmiał się życzliwie.
— No, jeszcze trochę ci brakuje. — Mam tylko nadzieję — zniżył głos do szeptu — że nie przeszkadza mu zapalone światło jak śpi, zwłaszcza pod powiekami, bo jeszcze trochę mu to zostanie…
Tymon spojrzał Ongusowi w ledwo widoczne w ciemności oczy o obaj roześmiali się.
Tymczasem „Bocian” powoli, acz sukcesywnie opadał w dół, kręcąc się, niczym listek klonu jesienią.
— Ląduj, Anie łowco, a dobrze wyceluj! — rzucił wesoło Ongus. — Ino szybko, bo już tęskno do ziemi.
— Nawet nie próbuj obrazić moich umiejętności — odparł Tracjan, udając oburzenie.
Gdy tylko nogi maszyny dotknęły ziemi, jej pasażerowie opuścili siedziska i poczęli rozprostowywać kości zmęczone długą podróżą. Tymon wyróżniał się spośród postękiwań i jęków — jako jedyny wyglądał na zadowolonego. Przeżył swój pierwszy lot, a dzięki temu znajdował się dalej od swego domu, niż kiedykolwiek mu się śniło. Właściwie czy człowiekowi, który przez całe życie widywał tylko swoją wioskę i okolice, mogłoby się śnić coś odległego?
W każdym razie Tymon wiedział, że nawet gdyby teraz wrócił do domu, zasiliłby karczmę i wszystkich bywalców opowieściami na kilka miesięcy.

Miłej lekturySmile.
Odpowiedz
#12
Cytat:Kilkanaście minut później wszyscy umiejscowili soje bagaże w schowku nad siedziskami służącym do tego celu.

Literówka, powinno być swoje.

Cytat:— To takie coś, dzięki czemu może widzieć w nocy tak dobrze, jak za dnia
— wyjaśnił mag.

Tu Ci niepotrzebnie przeniosło linijkę.

Cytat:— Ląduj, Anie łowco, a dobrze wyceluj! —

Zjadłeś p w wyrazie panie.

Kurczę, nadal mam problem z oceną. Tekst jest fajny, napisany bardzo sprawnie, bez błędów, czyta się lekko, historia jest spójna, a bohaterowie sympatyczni. Ale nadal nie ma to jakiegoś szczególnego wyrazu, który sprawiłby, że zapamiętałbym tekst na długo. Podoba mi się jednak, że fabułę budujesz bardzo konsekwentnie, a co za tym idzie jest szansa na naprawdę długą i ciekawą całość po ukończeniu. Pozdrawiam.
Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubańczykom! Just call me F.
Odpowiedz
#13
No mało się dzieje Wink I pojawiło się trochę błędów, ale nie mam teraz nastroju do wypisywania, może potem to zrobię. Akcji!
Lovercraft

"Każda godzi­na ra­ni, os­tatnia zabija."
Odpowiedz
#14
Oj. Niby fajnie ale mało się dzieje. Fragment praktycznie o niczym. trudno mi więcej powiedzieć żeby się nie powtarzać.
czekam na więcej.

Odpowiedz
#15
Po dłuższej przerwie wrzucam kolejną część opowiadania, w końcu mam wakacje i mogę zajmować się spokojnie przepisywaniemBig Grin.
Ci, co tak się nudzili, w końcu doczekali się choć skrawka akcjiSmile.



Po krótkim spacerku trzej podróżnicy wzięli się do wyjmowania swych tobołków znad siedzisk.
— Chodźcie za mną, pokażę wam sypialnie — oznajmił Tracjan, gdy opróżnili już bagażnik.
Mimo iż było ciemno, Tymon, idąc przez przydomowy ogród łowcy, dostrzegł kilka alejek, gdzieniegdzie ustawione były przy nich różne obiekty, których nie potrafił o tej porze zidentyfikować. Dałby sobie rękę uciąć, że widział, jak kilka razy coś przemknęło między wysokimi krzakami, również rosnącymi w pobliżu domu. Nie było w tym nic dziwnego — trochę dalej dookoła rósł ciemny, bujny las.
— A czemu mieszka tak nie wiadomo jak? — zwrócił się do Tracjana. — Ni to w grodzie, ni to w siole, tylko w lesie?
— A, bo widzisz, mój drogi, ja jestem strażnikiem tego lasu, właściwie to jest to rezerwat…
— I niby czego tak pilnuje?
— Bywają tu czasem jakieś rzadkie bestie… Poza tym muszę bronić okolicznych wiosek, bo te bestie najczęściej są groźne… A chłopi w zamian za pomoc dają mi jadło wszelkiego rodzaju…
— Żyć, nie umierać… — westchnął chłop.
Tracjan z uśmiechem wyjął z kubraka pokaźnych rozmiarów pęk kluczy. Szybko odnalazł ten właściwy i otworzył duże, dwuskrzydłowe drzwi frontowe. Wszedł pewnie do środka i zniknął w mroku.
— Za mną! — dobiegł do gości głos z głębi.
Tymon podjął się pójść w jego kierunku po ciemku. Szybko jednak zrezygnował, gdy z łoskotem powstrzymała go jakaś bliżej nieokreślona bariera.
— Ach, przepraszam — rzekł z zakłopotaniem Tracjan. Gdyby było jaśniej, widać byłoby, jak spuścił wstydliwie wzrok. — Zapomniałem, że jeszcze mam to zaklęcie.
— Ha, ha, ha, bardzo śmieszne, następnym razem strzelę w ciebie kulą ognia — zadrwił Ongus. — Zapal w końcu jakieś światło, bo nie mam zamiaru spać pod drzwiami!
Tracjan natychmiast włączył posłusznie elektryczne światło, rozjaśniając całe piętro.
Tymon skulił się ze strachu.
— Co się stało? — zapytał rozgorączkowany. — Coś ty mi dał? — zwrócił się do Ongusa.
— To światło, tumanie! — roześmiał się mag. — Nic ci nie dawałem.
— Ano, zamontowały mi takie jedne krasnale elektryczność — wtrącił się Tracjan. — Bardzo to wygodne. A teraz chodźcie już, bo całą noc przegadamy w progu i rano lecieć nie będzie komu.

***
Tymon wraz z Ongusem stali przy „Bocianie” oczekując na łowcę, który gromadził niezbędny ekwipunek. Oni sami byli już od dawna gotowi — mieli już oni przecież swoje bagaże. Spakowali jedynie małe porcje żywnościowe, by nie umrzeć z głodu — byłaby to, jak rzekł Ongus, najgłupsza śmierć bohatera.
O wiele więcej przygotowań poczynił Tracjan. Tymon z zainteresowaniem przyglądał się dziwnym narzędziom, które łowca co chwila znosił z różnych części domu. Dziwny sztylet z jakimś mechanizmem zamiast rękojeści, kusza wraz z kołczanem bełtów, futrzany futerał o osobliwym, owalnym kształcie i kilka innych przedmiotów poczęło wkrótce tworzyć mały stosik.
— Już chyba wszystko — oznajmił Tracjan, przeciągając się. — A wy, gotowi?
— Od zarania dziejów — mruknął znudzony Ongus.
— W takim razie pakujemy wszystko na „Bociana” i w drogę!
Parę minut później wszyscy byli gotowi do drogi, łącznie z wehikułem, który otrzymał kilkadziesiąt kilogramów dodatkowego balastu. Bez większych problemów jednak uniósł się w górę, gdy trzy pary nóg zmieniły się w wirujące plamy.

***
—To dokąd teraz? — spytał Tymon.
— W stronę tej góry — poinformował Tracjan, wskazując wysokie, acz dość krótkie pasmo otoczone przez gęsty las.
— Trochu daleko, ciężko będzie to wszystko nieść — rzekł chłop, drapiąc się po głowie.
— Nie musimy brać wszystkiego, prawda? — zwrócił się do Ongusa łowca.
— Tak, to nie potrwa długo — zmarszczył brwi Ongus. — Godzinę, góra dwie…
— No właśnie — rzekł Tracjan. — Więc możesz wziąć ten mieczyk, który ci dałem, trochę jedzenia, żebyś nie zgłodniał i tyle. resztę bagażu możemy zostawić tutaj, powinien być bezpieczny.
Wszyscy trzej poczęli wyjmować najpotrzebniejszy ekwipunek — broń i żywność. Jedynie Tracjan miał do zabrania trochę więcej — za pas wetknął swój dziwaczny nóż, do torby na ramieniu wsadził ów futrzany futerał, parę bandaży, pochodnię i krzesiwo.
— No, to możemy chyba ruszać — oznajmił łowca.
Po kilku minutach marszu dotarli do jaskini z wejściem u podnóża gór. Tracjan wyjął z torby krzesiwo i pochodnię. Strząsnał iskrę, która szybko zajęła się pokrytym naftą kawałkiem szmaty. Dzierżąc ją w ręku wszedł wraz z Ongusem do środka. Dopiero po kilku chwilach zorientowali się, że Tymon poczuł nagłą fobię i nie chciał podążać w ciemności.
— To nic strasznego — rzekł uspokajająco Ongus. — Spójrz na te białe ściany, tu podziwiać trzeba — wskazał na rozjaśnione blaskiem pochodni wnętrze jaskini.
Tymon pokonał swój strach i wszedł do środka. Rzeczywiście, wapienne ściany, zwisające stalaktyty, jeżące podłoże stalagmity i filary stalagnatów wręcz rozjaśniały ciemność. Chwilę później chłop szedł już śmiało przed siebie, nawet wtedy, gdy świetlisty punkt z tyłu, będący wyjściem dawno już zniknął.
Wędrowcy poruszali się ciągle w głąb jaskini, aż w końcu pochodnia w ręku Tracjana zaczęła gasnąć. Wyjął z torby następną, zapalił od słabnącego płomienia, a tę pierwszą przydusił buciorem. Gdy tylko światło rozjaśniło ściany jaskini, Tymon zauważył kilkanaście łokci przed nimi cztery bezkształtne kawałki masy. Uznałby je za kamienie, gdyby nie ich bordowe ubarwienie.
— Patrzajta, jakieś mięsiwo tam leży! — poinformował głośno towarzyszy.
— Może ktoś tu już był?
Nagle kawałki mięsa poruszyły się, sapiąc i warcząc. Odwróciły się w ich stronę, ukazując krótkie, pazurzaste łapy i tułów, będący jednocześnie głową z małymi, czarnymi oczkami i szczekami pełnymi zębów, głównie kłów. Istoty z ledwością wielkością sięgały do kolan podróżników. Bujając się i charcząc z wysiłku ruszyły w ich stronę. Tymon stał bez ruchu, osłupiały z przerażenia.
— To było nieco głupie — rzekł Tracjan z udawanym spokojem. W rzeczywistości słychać było w jego głosie rozgorączkowanie, pragnął rozpłatać kilka stworków. Wyciągnął i uruchomił swój mechaniczny sztylet, który zaczął szybko dźgać powietrze. Ongus z gniewem na twarzy dobył bardziej konwencjonalnego noża i pochylił się lekko w oczekiwaniu na drapieżników.
Stwory w kilka chwil pokonały odległość dzielącą je od podróżników. Trzy z nich ruszyły w stronę Tracjana; zapewne dlatego, że wciąż trzymał w ręku pochodnię, która oświetlała jego sylwetkę najbardziej.
Ongus, wykonując susa naprzód, błyskawicznie dopadł do biegnącej ku niemu bestii, przebijając sztyletem na wylot jej czarną gardziel. Chwilę później z iście stoickim spokojem dobył z kieszeni swej szaty chusteczkę, wytarł w nią krew ze sztyletu i zaczął obserwować Tracjana napadniętego przez trójkę krwiożerczych istot.
Łowca w międzyczasie z uśmiechem szaleńca czekał na nadbiegających przeciwników. Jego sztylet drżałby zapewne nawet nie wspomagany rzez mechanizm.
Obdarzył pierwszą kreaturę solidnym kopniakiem, dwie pozostałe, które biegły obok siebie, rozpłatał długim, poziomym cięciem. Stworek powalony wcześniej na ziemię otrząsnął się po ciosie, po czym zaczął ze skowytem uciekać w ciemność. Chwilę później upadł z rzuconym przez Tracjana nożem w grzbiecie, który orał jeszcze małe truchło.
— Następnym razem pomyśl pięć razy, zanim podejmiesz głupią decyzję, prawdopodobnie ktoś zdążyłby wtedy podjąć ją za ciebie! — wrzasnął Ongus na Tymona, który już posępnie spuścił głowę. — Tym bardziej, że nawet nie raczyłeś się ruszyć, żeby nam pomóc!
— Dałbyś już spokój! — odparł wesoło Tracjan, wyciągając swój sztylet z martwej bestii i dezaktywując go. — Przynajmniej mogliśmy się rozruszać i zaszaleć.
— Mów za siebie! — zaprotestował znów Ongus, tym razem już z udawaną irytacją. — Do ciebie przynajmniej podleciało ich więcej!
— Coż to było? — spytał ostrożnie Tymon, widząc, że towarzysze są w dobrych nastrojach.
— Morsosze — wyjaśnił Tracjan zadowolony. — Żywa pułapka na nieostrożnych podróżnych. W sumie to może i lepiej, żeś je zwabił, mieliśmy czas na przygotowanie broni.
— Tylko ślepy nie zobaczyłby ich w świetle pochodni — zaoponował Ongus.
Nie tracąc więcej czasu ruszyli dalej. Tymon, przechodząc obok martwych stworów przyjrzał się ich ostrym zębom, które zdolne byłyby w kilka chwil rozerwać zaskoczonego wędrowca lub nieostrożne zwierzę zwabione w ciemną otchłań groty.


Miłej lektury życzęSmile!
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości