Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Matylda i Mateusz, czyli bajka terapeutyczna...
#1
Bajka z morałem napisana z przymrużeniem oka gdzieś ze dwa lata temu.

„Jeśli zbyt długo wpatrujesz się w otchłań i ona spojrzy na ciebie”
Fryderyk Nietzsche

Matylda i Mateusz, czyli bajka terapeutyczna...

Na obrzeżach lasu stała sobie skromna, aczkolwiek wygodna chatka. Mieszkała w niej mała Matylda, jej braciszek, Mateusz, oraz ich rodzicie. Domu i obejścia pilnował duży pies Azor, przyjaciel Matyldy. Jako, że domek znajdował się z dala od reszty zabudowań dziewczyna rzadko miała okazję zobaczyć innych ludzi, poza swoją rodziną. Dlatego też co roku bardzo czekała na festyn w pobliskiej wsi. Mimo to Matylda wcale nie była smutna, o nie! Caluteńkie dnie spędzała na radosnej zabawie z młodszym bratem. Niestety, pewnego razu chłopczyk zachorował...
Choroba była poważna, więc malec bez przerwy leżał w swym łóżeczku. Matylda nie chciała bawić się sama, toteż przysiadywała w pokoju brata rozmawiając z malcem, albo spoglądając przez okienko. Było jej smutno... Wiedziała, że nie można być chorym cały czas, więc do festynu na pewno jej braciszek wyzdrowieje. Tymczasem mijały kolejne tygodnie, a nic się nie zmieniało, aż do pewnej burzowej nocy...
Matylda, jak zawsze, siedziała na stołeczku obok łóżka brata. Było jej bardzo, bardzo smutno, ponieważ w tym roku jej rodzina nie poszła na jarmark. To wszystko wina Mateusza i jego głupiej choroby – myślała sobie dziewczynka.
- A leż sobie! Gupku! – szepnęła do śpiącego malca i wyszła.
Jednak Mateuszek nie spał, miał tylko przymknięte oczka. Jemu też było smutno, po pierwsze dlatego, że ciągle leżał w łóżeczku, a po drugie bardzo lubił swoją siostrzyczkę. A teraz przez niego ona była nieszczęśliwa. Spojrzał na szalejąca za oknami burzę i postanowił sobie, że nie chce już przeszkadzać tacie, mamie i siostrzyczce...
Matylda nie mogła zasnąć, było jej wstyd za to co powiedziała do braciszka. Dobrze, że mnie nie słyszał – pomyślała. – Ale i tak go przeproszę. Wyskoczyła zatem z łóżeczka, ubrała ciepłe papucie i poszła do pokoju brata uważając, by nie narobić hałasu, nie chciała zbudzić rodziców. Otworzyła drzwi i nagle bardzo się zdziwiła. Łóżeczko było puste, a przez otwarte okno do środka wlatywał deszcz, a wszędzie hulał zły, zimny wiatr. Przestraszona dziewczynka podbiegła do okna i wyjrzała na zewnątrz. Zobaczyła tam golusieńkiego Mateuszka biegającego dziko na deszczu, w dodatku całego umazanego błotem.
- Maaaaaamoooo! – zaczęła krzyczeć...
Rodzicie nie wiedzieli dlaczego ich synek zrobił taką głupią rzecz. Natomiast Matylda szybko domyśliła się, że to jej wina. Biedaczek musiał wtedy nie spać, ostatnio często bolała go główka i mało sypiał. No, ale wszystko będzie dobrze – myślała sobie. Niestety, biedny malec zmarł dwa dni później. Zrozpaczona Matylda wiedziała, że musi coś zrobić! Poczekała aż rodzice zasną a potem zakradła się do pokoju mamy i zabrała przybory do szycia. Później odwiedziła kuchnię, gdzie znalazła nóż. Na koniec otworzyła spiżarkę i zabrała stamtąd butelkę tatusiowego wina. Zrobiła poważną minę i wyszła na zewnątrz.
Najpierw odwiedziła grób braciszka, potem ruszyła do budy swojego przyjaciela, psa Azora.
- Cześć piesku... – powiedziała cichutko. – Masz, to dla ciebie...
Nalała do miski Azora tatusiowe wino, kręcąc przy tym noskiem, bo zapach był bardzo silny. Zwierzę wychłeptało cały napój i dziwnie sapiąc położył się na boku. Po chwili już smacznie spało. Matylda drżącymi rączkami chwyciła nóż. Wiele razy pomagała mamusi w kuchni i kroiła mięso, wiedziała co zrobić.
- Biedny Azorek... – wyszeptała ze łzami w oczach.
Wbiła ostrze w brzuch psa i wykonała szybkie cięcie. Przeciągły skowyt szybko ustał, a po chwili dziewczyna grzebała w środku przyjaciela szukając serduszka. Wyrwała je, zawinęła w chusteczkę, po czym szybciutko pobiegła do mogiły Mateuszka...
Była już tam wcześniej i wykopała jego ciałko, a nawet rozcięła nożem w jednym miejscu żeby wyjąć zimne już serduszko. Natychmiast po przybyciu zajęła się szyciem. Wsadziła cieplutki organ do środka braciszka, połączyła przecięte żyły, potem zaszyła ranę na piersi. Na koniec uderzyła go parę razy w policzek wołając:
- Wstawaj! Wstawaj!
Chłopiec otworzył oczy, a po chwili podniósł się z ziemi. Matylda piszcząc z radości wzięła go za rękę i ruszyła do domu krzycząc:
- Mamo! Tato! Mateusz się obudził!
Pierwszy z chaty wyskoczył tatuś. Aż krzyknął widząc córkę radośnie prowadzącą zmarłego niedawno syna! Dopadł do dzieci i łamiącym się głosem spytał:
- Jak to? Co to?
Dziewczyna podekscytowana szybciutko opowiedziała, jak dzięki Azorowi Mateusz znów był zdrowy. Tatuś natychmiast spochmurniał. Łkając, oglądał uważnie swojego, dziwnie markotnego, synka.
- To tylko ciało, puste... Puste... – szeptał. Nagle z całych sił uderzył w twarz Matyldę wrzeszcząc: To na nic! To pusta skorupa, ty mała wiedźmo!
Wziął pod pachę Mateusza, po czym ruszył do drewutni zostawiając płaczącą w niebogłosy Matyldę samą. Po drodze zabrał z pieńka siekierę jęcząc coś niezrozumiale. Po minucie wyszedł z szopy, ale bez Mateuszka i siekiery. Z oczu leciały mu łzy, było mu bardzo smutno. Na podwórku nie zobaczył córeczki, lecz swoją żonę która leżała na ziemi bardzo blada...
A było to tak: w czasie gdy tatuś wszedł z Mateuszem do szopy dziewczynka została porwana przez Azora. Pies zbudził się bowiem, słysząc płaczliwe wołania swojej towarzyszki zabaw, lecz nie miał już serca. Dlatego też stał się zły, skoczył na Matyldę i porwał ją do lasu. To właśnie zobaczyła jej mama, która zemdlała z przerażenia. W lesie zły pies zaniósł dziewczynkę do swoich strasznych kuzynów: wilków. Chciał żeby ją zjadły, sam bowiem miał rozcięty brzuszek, więc jeśli coś by połknął to i tak to by z niego wypadło. Ale wilki były najedzone, a nie chciały się przejeść, mówiąc, że to jest niezdrowe. Jednak Azor skomlał i skomlał, więc dla świętego spokoju każdy wilk skubnął kawałek Matyldy. Dziewczynka piszczała, krzyczała, prosiła, przepraszała, na próżno. Po kilku chwilach nie miała ani mięsa, ani skóry na rączkach i nóżkach. Zły Azor ucieszył się tym tak bardzo, że aż zaczął biegać radośnie w kółko. Nagle niechcący zahaczył o wystający z ziemi kawałek powalonego pnia przez co do reszty rozerwał sobie brzuszek. Przez to umarł do reszty. Matylda natomiast ciągle płakała. Bardzo bolały ją obgryzione kończyny, ponadto uderzył ją tatuś, a w dodatku przez nią zginął biedny Azorek. Mateusz chyba też nie wyzdrowiał tak, jak tego chciała. Ale nadal miała przecież rodziców, którzy ją kochali. Zaczęła więc wić się po ziemi jak wąż, coraz szybciej i szybciej...
Rodzicie Matyldy siedzieli na ganku swojej chaty, byli bardzo smutni. Tatuś wstał nagle i wszedł do środka zanosząc się płaczem. Mama też chciała tak zrobić, ale nagle zobaczyła, że z lasu wypełza jakiś straszny potwór. Cały był w błocie i krwi, wydawał też jakieś straszne odgłosy. Mamusia Matyldy była dzielną kobieta: nie ulękła się tej zjawy. Wzięła widły i bez chwili wahania zabiła złego węża. Wtedy, o dziwo, bestia przemówiła, w dodatku głosem Matyldy!
- Boli mnie mamo, przytul mnie...
Przerażona kobieta podbiegła do studni, pośpiesznie czerpiąc wodę. Polała nią istotę, a wtedy spod błota wyłoniła się twarzyczka jej córeczki. Ale było już za późno, Matylda umarła. Widok okaleczonej, martwej córeczki oraz świadomość, że to ona, jej matka, zadała śmiertelny cios sprawił, iż kobiecie zrobiło się bardzo, ale to bardzo smutno. Zapłakała na cały głos i umarła z żalu.
Tatuś Matyldy natychmiast wybiegł na zewnątrz. Widząc co się tu stało, zrozumiał, że nie ma już dla niego miejsca na tym świecie. Dlatego poszedł nad brzeg rwącej rzeki i skoczył w jej odmęty...
Ryby szybko zjadły ciało mężczyzny, dzięki temu nie umarły. Były bowiem bardzo głodne, a jedzenia w rzece ciągle brakowało. Dużo z tych ryb złowił potem pewien staruszek, który aż się zdziwił ich wielkością. Przyrządził z nich pyszną potrawkę dla swojego chorego wnuczka dzięki czemu chłopczyk całkiem wyzdrowiał. I przestał być smutny.

Morał: Dobrymi chęciami jest piekło wybrukowane, trzeba zatem działać z rozwagą i nie krzywdzić ani zwierząt, ani ludzi dla osiągnięcia swoich celów. Bowiem nie każdy błąd da się naprawić, a robienie tego na siłę prowadzi do wielu nieprzyjemności, bądź śmierci.

Marzec 2009
Odpowiedz
#2
1. Interpunkcja.
2. Niepotrzebny wielokropek w tytule.
3. W życiu bym tego dziecku nie dała, no ale może bajki terapeutyczne nie są tylko dla dzieci? Chyba, że bajkę terapeutyczną traktujemy jako osobny gatunek, w sumie to nie wiem.
4. Momentami bardzo uproszczona akcja i sposób przedstawienia wydarzeń, ale to w sumie charakterystyczne dla bajek niekiedy, więc w sumie nie ma czego się czepiać.
5. Niekiedy za dużo wielokropków.

Zgrabnie napisane. Trochę makabryczne, ale w bajkach i baśniach to też nie nowina.
Ok. Pozdrawiam.
Odpowiedz
#3
No fakt, ogólnie tekst jest składniowo mocno chaotyczny. W ogóle jego powstanie to przypadek, efekt atmosfery po długiej rozmowie z kumplem przed dwoma laty.
A co do terapeutycznych wartości, to oczywiście nie istnieją. Ogólnie całość to pastisz i ma przede wszystkim za zadanie rozbawić czytelnika Smile
A interpunkcja niestety ciągle leży i kwiczy w moim wypadku, mam jeszcze sporo do poprawienia.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości