18-09-2011, 20:56
Nie jestem pewien, czy ten tekst nie powinien znaleźć się w dziale "Miniatury literackie"... Z jednej strony jest bardzo krótki (to typowy "drabble"), z drugiej gatunkowo najbardziej podchodzi pod horror. Jeśli podjąłem złą decyzję, prosiłbym o przeniesienie tematu i wyrozumiałość.
Uprzedzam, że moje opka z reguły są dosyć brutalne.
Mary
Mary-Ann stała przy oknie, patrzyła na opadające płatki śniegu i głośno płakała. Wtulając się mocno w rękawy swej bluzki, zanosiła modły, by dano jej spokój. Coraz wyraźniej słyszała jego nieśpieszne kroki i miarowy, płytki oddech, gdy wspinał się po drewnianych schodach. Wiedziała, że tym razem nie przyszedł sam. Może nawet przyprowadził ich trzech, nie wiadomo. Za chwilę wejdzie tu do niej i skaże ją na straszne rzeczy. Nie chciała tam wracać. Ale wiedziała, że musi ustąpić, bo on jest silniejszy. Trzęsącymi się z rozpaczy dłońmi zakryła usta, próbując zapanować nad niemym krzykiem, który rozrywał jej pierś. On był już na progu i widział, czego zdążyła dokonać. Oczywiście tego nie rozumiał. Nie pojmował, dlaczego stała w kałuży krwi, mimowolnie zlizując cieknącą posokę ze swych naznaczonych bliznami, ostrych jak brzytwy palców. Wokół walały się trupy jej niedawnej przybranej rodziny. Policjant wchodzący do pomieszczenia, wyposażony w broń, kajdanki i podbudowany liczną obstawą, nie mógł wiedzieć, czym sobie na to zasłużyli. I chyba nie zrozumiałby, że tym, że byli. Po prostu.
Dziewczyna skuliła się jeszcze bardziej, obnażając swe mokre od krwi zęby. Nie będzie się opierać. Tym razem jej los został przypieczętowany. Gdy znów zasiądzie na krześle, nikt nie zadzwoni z ułaskawieniem.
Uprzedzam, że moje opka z reguły są dosyć brutalne.
Mary
Mary-Ann stała przy oknie, patrzyła na opadające płatki śniegu i głośno płakała. Wtulając się mocno w rękawy swej bluzki, zanosiła modły, by dano jej spokój. Coraz wyraźniej słyszała jego nieśpieszne kroki i miarowy, płytki oddech, gdy wspinał się po drewnianych schodach. Wiedziała, że tym razem nie przyszedł sam. Może nawet przyprowadził ich trzech, nie wiadomo. Za chwilę wejdzie tu do niej i skaże ją na straszne rzeczy. Nie chciała tam wracać. Ale wiedziała, że musi ustąpić, bo on jest silniejszy. Trzęsącymi się z rozpaczy dłońmi zakryła usta, próbując zapanować nad niemym krzykiem, który rozrywał jej pierś. On był już na progu i widział, czego zdążyła dokonać. Oczywiście tego nie rozumiał. Nie pojmował, dlaczego stała w kałuży krwi, mimowolnie zlizując cieknącą posokę ze swych naznaczonych bliznami, ostrych jak brzytwy palców. Wokół walały się trupy jej niedawnej przybranej rodziny. Policjant wchodzący do pomieszczenia, wyposażony w broń, kajdanki i podbudowany liczną obstawą, nie mógł wiedzieć, czym sobie na to zasłużyli. I chyba nie zrozumiałby, że tym, że byli. Po prostu.
Dziewczyna skuliła się jeszcze bardziej, obnażając swe mokre od krwi zęby. Nie będzie się opierać. Tym razem jej los został przypieczętowany. Gdy znów zasiądzie na krześle, nikt nie zadzwoni z ułaskawieniem.