Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Maciej!
#1
Siedziałam na upiornie bladozielonym prześcieradle, oglądając w zamyśleniu swoje dłonie. Dookoła mnie bezładnie piętrzyły się różne przedmioty, głównie ubrania i książki. Łóżka w dwóch rogach pokoju były puste, przykryte kocami w kolorze starej pomarańczy, nienagannie wygładzone, tak, że nie było widać najmniejszej nawet fałdki. Na trzecim leżała Magda. Spojrzałam na nią, spała na plecach z otwartymi ustami, jej brązowe włosy zakrywały niemal całą poduszkę. Wstałam i zaczęłam cicho chodzić po pokoju, byłam zbyt podenerwowana, żeby zrobić coś innego. Miałam na sobie jedynie czarny bezrękawnik i majtki, ale nie znalazłam chłodu, czułam się tak, jakby moje ciało płonęło od wewnątrz, w okolicach klatki piersiowej i podbrzusza. Starałam się nie patrzeć na okna, dopóki tego nie robiłam, mogłam sobie wmawiać, że wszystko jest w porządku. Trudno było jednak nie zauważyć, że zaklejone były kartkami białego papieru. Róg jednej z nich odgiął się, za oknem była martwa noc. Na jej widok zrobiło mi się niedobrze, odwróciłam się szybko i ponownie spojrzałam na koleżankę. Instynktownie czułam, że powinnam ją chronić. Mimo wszystko to ja byłam najsilniejsza, chociaż tak bardzo się bałam. Włączyłam dodatkową lampkę, ale nie rozproszyło to ciemności, miałam wrażenie że wręcz przeciwnie, pogłębiły się one. Po chwili nie widziałam już nic, zakręciło mi się w głowie, straciłam świadomość.
Obudziłam się wstając gwałtownie. Próbując uspokoić oddech, rozejrzałam się. Magdy nie było, musiała wyjść. Wstałam, żeby nie zasnąć znowu, ponieważ wyrwanie się z tego rodzaju snu nie było łatwe, zawsze mnie męczyło. Założyłam szybko spodnie, zarzuciłam kurtkę i wyszłam na korytarz. Świetlówki porozmieszczane pod sufitem migotały delikatnie, bzycząc w rytm bicia mojego serca. Uważnie wciągnęłam powietrze nosem i uśmiechnęłam się. Był tutaj, był! Gdzieś tutaj, albo gdzieś gdziekolwiek, ale gdzieś. Czyli istnieje, jest prawdziwy, żyje. Zaczęłam bezwiednie iść przed siebie, próbując uchwycić ten piękny zapach jak najdłużej, marząc szaleńczo o jego źródle, niekontrolowanie próbując je znaleźć. Ledwo docierało do mnie, że ze ścian zaczęła spływać smoła, powoli, jakby złośliwie, przedzierając się przez niewidoczne wcześniej pęknięcia. Zanim dosięgła moich stóp, doszłam do drzwi. Zadrżałam i pchnęłam je zdecydowanie. Pomimo braku słońca na zewnątrz było jasno, kilkanaście wielkich lamp oświetlało oślepiająco wręcz otoczenie. Nie było w pobliżu nikogo. Zrobiłam kilkanaście kroków, dopiero wtedy do mnie dotarło, że nie mam na sobie butów. -Nie szkodzi.- pomyślałam, przechodząc przez bramę. -Mi nic już nie może zaszkodzić. Żaden człowiek.- Weszłam jedną nogą na niedawno wylaną, czarną drogę asfaltową. -Żadne zwierzę, ani roślina.- Zrobiłam drugi krok. -Żaden przedmiot tego świata. -Znajdowałam się już na środku ulicy.- Żaden byt materialny.- Odwróciłam się w prawo, spojrzałam na biały pasek pod swoimi stopami i zapragnęłam nagle, aby zniknął. -Żadna znana mi siła.- Zaczęłam iść ponownie, coraz szybciej, chcąc znaleźć jakieś miejsce bez tego okropnego śladu farby. -Żadna moc, żadnego wszechświata.- Linia z ciągłej zmieniła się w przerywaną. -Żadna myśl, czy wspomnienie.- Przerwy zaczęły być coraz dłuższe, w pewnym momencie znalazłam się w miejscu, gdzie jeśli nie podnosiłam głowy, asfalt był idealnie czarny. Zatrzymałam się, uśmiechając się z dumą i satysfakcją. -Skrzywdzą mnie moje czyste uczucia.- Usłyszałam w swojej głowie i przerażona tą świadomością zachwiałam się. Z całą mocą rzuciłam się na kolana. Przez rozdarte nieznacznie spodnie zaczęła płynąć krew. Na asfalcie była niewidoczna, ale ulica była lekko pochylona i krew spływając dotarła w pewnym momencie do białej plamy przede mną, ukazując swą czerwień. Był to najintensywniejszy kolor w okolicy. -Niech ktoś mnie stąd zabierze!- zawyłam w przestrzeń. Nic to jednak nie zmieniło.
Po jakimś czasie postanowiłam wstać. Skierowałam się w stronę szkoły, zapragnęłam zobaczyć jakichś ludzi. Znałam tą drogę na pamięć, zamroczona dodatkowo bólem, nawet nie zauważyłam, kiedy znalazłam się przed wielkimi drzwiami, których poruszenie wymagało tyle wysiłku, że można by się było spodziewać, że normalny człowiek o godzinie typu siódma rano, nie dostanie się do tego budynku. Taka selekcja naturalna, jednostkom zbyt marnym wstępu wzbraniano, drzwi pełniły rolę strażnika wiedzy. Gorzej jednakże sytuacja przedstawiała się w drugą stronę, jeśli ktoś pod wieczór nie miałby już tyle siły, żeby te drzwi pociągnąć, zmuszony zostałby zapewne do zostania w środku na zawsze, a przynajmniej na całą noc. Mimo wszystko zmierzyłam się z nimi, a po wygranej skierowałam się na piętro. Jakimś dziwnym sposobem ludziom udawało się nie zauważać mnie i nie wpadać na mnie jednocześnie. Po chwili odkryłam, że po prostu przechodzą przeze mnie. Weszłam do swojej klasy. –Przepraszam, czy ktoś może wie, jaki jest dzień tygodnia?- Zapytałam głośno. Nikt nie zareagował. To samo pytanie zadałam do kolegi przeglądającego zeszyt. Nie odpowiedział. Dwie rozmawiające dziewczyny chyba zarejestrowały jakoś mój głos, ponieważ zaczęły mówić do siebie głośniej, nie mogłam jednak mieć pewności. Rozejrzałam się bezradnie, potrzebowałam tej pewności. Zapewnienia, że faktycznie istnieję. Musiałam go znaleźć. Wybiegłam z klasy i spotkałam dyrektorkę. Spojrzała na mnie tak, że wiedziałam, że jestem w złym miejscu o złym czasie, nie zdążyłam się jednak spróbować wytłumaczyć, poszła dalej. Przeczuwałam, że mogę mieć kłopoty, ale nie to było istotne. Nie była istotna także nadchodząca śmierć świata i wszechobecna choroba. Istotny dla mnie był tylko mój brak. Przytuliłam się gwałtownie do ściany, ale ona tego nie odwzajemniła. Upokorzona spuściłam głowę, odwróciłam się i podeszłam powoli w stronę okna. Na dziedzińcu spostrzegłam Szymona, który żartował z kolegami, macając jednocześnie swoją dziewczynę. Chyba mnie zauważył, ponieważ uśmiechnął się pogardliwie. Poraziło mnie to, chciałam uciec od tego uśmiechu, ale nie byłam w stanie. Zaczęłam się zapadać w podłogę, beton mnie pochłaniał. Proces zatrzymał się, kiedy uwięziona byłam już do połowy ud. Nie potrafiłam się uwolnić, chciałam krzyczeć, ale tego również nie mogłam, srebrne chmury wtargnęły jakimś sposobem z zewnątrz i zablokowały mi oddech. Pochyliłam się do przodu i oparłam na przedramionach.
W pewnym momencie dotarło do mnie, że leżę na tej podłodze zwinięta w kłębek. Beton wypluł mnie z niesmakiem, ale zabrał mi siłę, a wiedziałam, że muszę wstać. Chciałam wstać, ale nie wiedziałam nawet, jak się do tego zabrać. Nagle ze ścian zaczęła spływać smoła. Przeraziłam się, wiedziałam, że On jest w niebezpieczeństwie. Zaczęłam się czołgać, napędzana jedynie tą myślą. Jednakże tym razem smoła była szybsza ode mnie, unieruchomiła mnie. Wchodziła mi do ust, do nosa, zaczęłam płakać z bezsilności. Zaczęłam płakać smołą. -Duszę się. Ale nie umrę. Jestem nieśmiertelna. Chociaż chciałabym, żeby to się skończyło.- pomyślałam, ulegając.
Otworzyłam oczy. Znajdowałam się na trawniku. Źdźbła w dotyku przypominały miód i natychmiast się rozpadały. Deszcz padający ze srebrnych chmur wypalał smołę, uwalniając mnie powoli z kokonu. Chodnikiem przebiegali ludzie z parasolami wyglądającymi tak, jakby dobrała się do nich wielka, materiałolubna gąsienica. Nie było to dalekie od prawdy, niektóre krople w kolorach od niebiesko- srebrnego do pomarańczowego, miały wykształcone zęby i ogonki. Jedna szczególnie duża uśmiechnęła się do mnie i wgryzła się mi w palec wskazujący. Zrobiło mi się jej żal, ale strąciłam ją i wstałam. Szkoła była już dość znacznie nadtopiona, ale myśl o tym, że muszę go znaleźć nie dawała mi spokoju. Podbiegłam do drzwi, a one otworzyły się bez mojego udziału. Moim oczom ukazał się On. Nie mam pojęcia w co był ubrany, ani jak do końca wyglądał. Gorąco skumulowane wcześniej rozeszło się momentalnie po całym moim ciele. –Dzień dobry.- spróbowałam, patrząc na niego z nadzieją.-Cześć!- Odpowiedział radośnie, uśmiechając się. Co prawda, nie patrzył mi w oczy, ale miałam pewność, że mówi do mnie, uwierzyłam w to. –Spieszę się.- Dodał, zostawiając mi swój uśmiech i promień światła słonecznego. Dzięki niemu deszcz omijał mnie ze strachem. Włosy miałam już lekko przypalone. Kurtka miała kilka pokaźnych dziur, zrzuciłam ją. Postanowiłam wrócić do bursy, w szkole i tak bym się niczego nie nauczyła. Minęłam grupkę koleżanek, których skóra zaczęła już odpadać płatami, a ciemnozielona krew mieszała się z zębatymi kroplami w kałużach zmieniających się w oceany. Na bezlistnych drzewach zaczynał rosnąć śnieg, ale nie czułam chłodu. Brnęłam w wodzie, która stawała się coraz zimniejsza. W pewnym momencie ciecz płynąca ulicą sięgała mi już do wysokości piersi, wtedy gwałtownie zamarzła, a drobiny z chmur zarządziły odwrót. W wyniku działania ciepła, które otrzymałam, mogłam się wygrzebać z nowopowstałej złośliwej struktury. Rozejrzałam się, wyrwałam fragment obluzowanej blachy z dachu pobliskiego budynku, położyłam na lodzie, usiadłam na nim i odepchnęłam się. Objęłam rękami nogi i oparłam głowę na kolanach. Wiedziałam, że niezależnie gdzie się znajdę, będzie to miejsce dobre, ponieważ żyłam na najlepszym z możliwych światów. Niestety, on się kończył. Zaczęłam nabierać szybkości.
Wpadłam miękko w zaspę. Ucieszyła się i natychmiast zaczęła przerabiać mnie na śnieg. Poirytowało mnie to, nieustannie, jeżeli już zostałam zauważona, to coś próbowało mnie wykorzystać. Wzięłam do ust odrobinę tego białego puchu, był słodki, ale mój język zdrętwiał z zimna. Wstałam. Dopiero wtedy zaczęło mi być chłodno, promień zniknął, uśmiech też. Światło lamp zmieniło kolor na zielonkawy, zrobiło mi się smutno, patrzyłam przed siebie, stojąc nieruchomo przez wiele godzin.
Dziwnie ciepły, suchy wiatr, jakby nasycony radioaktywnym pyłem wiał bezustannie. Śnieg roztapiał się, także z moich oczu zaczęła płynąć woda. Płakałam aby osłabić emocje, ale nie pozbyłam się niepokoju. Okazało się, że nie mam pojęcia gdzie jestem, a co za tym idzie, gdzie jest Maciej. Nie wiedziałam właściwie nic. Nie mogłam nic. Zaczęłam krzyczeć: –To jest mój świat, do cholery, mój! Niech przestanie się mną bawić! Ja chcę się pouczyć! Ja chcę żyć! Mam prawo siedzieć teraz w bursie, która nie ociekałaby smołą i resztkami po zębatym deszczu! Moje serce nie powinno bić aż tak bardzo. Mam dość! Dość!
Czas zatrzymał się na pewien czas, dając mi trochę z siebie na własność. Wiedziałam, że nie zdążę, że nic nie zdążę. Podjęłam próbę, zaczęłam szukać drogi. Droga jednak ukrywała się sprytnie i cały czas coś było nie tak. Było coraz mniej czasu i coraz mniej mnie. Ogarnęło mnie zmęczenie, mimo iż byłam wyspana. To zmęczenie było nastawione na zniszczenie mnie, jeśli bym zasnęła, byłabym całkowicie bezbronna i nikt by mnie nie obudził. Potwory prześcigały się w pomysłach, jak mnie dopaść. Zaczynałam się bać, że ja też jestem przeciwko sobie. Zaczęłam lecieć w dół.
Ból towarzyszący spadkowi swobodnemu był tak silny, że przestałam myśleć. Wszystkie drobinki mojego umysłu zostały sparaliżowane. Przestałam istnieć. Kiedy odzyskałam siebie, zrozumiałam, że znów jestem w bursie, z laptopem na kolanach. Byłam sama, ale koce przykrywające łóżka były w nieładzie, co świadczyło o tym, że podczas mojej nieobecności ktoś w pokoju był. Mogły to być koleżanki, a mogły być potwory. Uśmiechnęłam się do pustki zimno, pogardliwie, tłumiąc żal. Powoli wzięłam książkę do rąk. –Teraz się pouczę, a potem możecie zrobić ze mną co chcecie.- Powiedziałam głośno.
Poczułam się zawiedziona. Nic mnie nie zaatakowało. Zapewne dlatego, że się tego spodziewałam. Uspokoiłam się, ale wiatr wiał nadal. Spokojnie, pojękując czasami, ale nie słabł. Zdarłam papier z szyby i dotknęłam jej wargami. Nie chciałam się bać. Mrok z zewnątrz przenikał swobodnie przez szybę i wdzierał mi się do ust. Pozwoliłam mu na to, myślałam, że uda mi się go zrozumieć. To, czym mnie wypełniał, spowodowało, że poczułam się tak, jakbym znowu miała umrzeć. Jakbym znowu miała leżeć na podłodze, niezdolna do ruchu, niezdolna do czynu. Z dala od światła, przestawałam wierzyć w jego istnienie. Wiedziałam o nim, wiedziałam jakie jest, ale z każdą chwilą bez niego, traciłam je coraz bardziej.
Kiedy obudziłam się ponownie, wiedziałam że coś jest nie tak. Zaczęłam brnąć przez otaczającą mnie niby-rzeczywistość, w pewnym momencie zatrzymałam się. Wyciągnęłam dłoń przed siebie i zadrżałam. Natrafiłam na szybę. Szłam wzdłuż niej, potem skręciłam, jednakże natrafiłam na inną szybę. Nie byłam w stanie znaleźć nikogo, kto byłby po tej samej stronie. Nie dziwiło mnie to, ale wciąż miałam nadzieję, że ta jedna jedyna osoba znajdzie się przy mnie, prawdziwa.
Zobaczyłam go. Z niedowierzaniem dotknęłam swojej twarzy, a następnie tej irytującej, ograniczającej mnie substancji. Wszystko wskazywało na to, że się pomyliłam. On był tam. -Tam, a nie tu. Tam, a nie tu.- Zaczęłam szeptać do siebie bezwiednie. W napadzie histerii uderzyłam z całej siły pięścią w tą szybę. On mnie widział, nie ignorował, wręcz przeciwnie, uśmiechał się przyjaźnie, ale był… gdzie indziej. Przeraźliwy wniosek przyszedł mi na myśl: -Skoro on jest tam, a ja tu, on jest niezaprzeczalnie rzeczywisty, to znaczy, że… to ja jestem fikcją.-
Odpowiedz
#2
WOW! Kochana, spróbuj może coś zrobić z układem tekstu. Jak tak leci jednym ciągiem, to na prawdę mam problem z przeczytaniem. Akapity by się przydały.
Cytat: Wstałam i zaczęłam cicho chodzić po pokoju, byłam zbyt podenerwowana, żeby zrobić coś innego. Miałam na sobie jedynie czarny bezrękawnik i majtki, ale nie znalazłam chłodu, czułam się tak, jakby moje ciało płonęło od wewnątrz, w okolicach klatki piersiowej i podbrzusza.
Sugeruję "cokolwiek" zamiast "coś". Znajdowanie chłodu jest specjalnie czy pomyłka? Od "czułam się tak..." zrobiłabym osobne zdanie.
Cytat:Po jakimś czasie postanowiłam wstać.
postanowienie wstania jeszcze nie oznacza, że się je wykonało.
Cytat:Zapewnienia, że faktycznie istnieję. Musiałam go znaleźć.
to zapewnienie, je znaleźć.
Gdzieniegdzie natknęłam się na błędy podobne do wyżej wymienionych.
Ogólnie tekst bardzo mi się podoba, wymaga jednak dopracowania. Świetne opisy, według mnie.
Pozdrawiam.
Odpowiedz
#3
Siebie.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości