Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Małpa na wieżowcu cz.1
#1
od autora: Kolejne opowiadanie umieszczone w uniwersum Horyzontu. Zapraszam.



… po kilku minutach, na miejscu tragedii, pojawił się mężczyzna. Jego czarny jednoślad był przystosowany do długich podróży po trudnym terenie. Grube opony osadzone na sporym zawieszeniu i blachy karoserii tego motocykla były stworzone tylko po to, aby być wytrzymałą, wręcz niezniszczalną gwarancją przeżycia. Sam nieznajomy wyglądał przerażająco. Posiwiałe włosy opadające na twarz spod wysokiego czarnego cylindra oraz lenonki wzbogacały tylko szalony uśmiech jeźdźca, gdy ten z petem w gębie zszedł z motoru i zaczął oglądać scenę mordu, mrucząc coś pod nosem ...
 
… miał niebieskie jeansowe spodnie, skórzane wysokie buty z grubą podeszwą oraz tęgą, skórzaną i naszpikowaną blachami kurtkę motocyklisty. Przy lewym boku, dzięki włączonemu światłu drogowemu jego rumaka, dostrzegłem sporej wielkości, jak na broń tego typu, sześciokomorowy modyfikowany rewolwer …
 

Od dłuż­szego czasu docho­dziły do mnie plotki o strasz­li­wej bestii gra­su­ją­cej w ruinach Żaga­nia. Jed­nak to nie one spo­wo­do­wały, że roz­po­czą­łem poszu­ki­wa­nia tej istoty. Dosko­nale wie­dzia­łem, że dla plo­tek nie opłaca się jechać tak daleko i to w kie­runku sta­rej gra­nicy z Niem­cami. Tam zawsze było gorąco i nie­bez­piecz­nie, czy to przez Dzieci Novy, czy przez coraz więk­sze grupy Porzu­co­nych, błą­ka­ją­cych się bez­myśl­nie. Wyru­szy­łem do Żaga­nia zupeł­nie w innym celu. Jeden z moich infor­ma­to­rów powie­dział mi, że tam­tej­szy oddział P. O. C (par­ty­zanc­kie oddziały cywilne) zła­pał rozum­nego Porzu­co­nego i ten jest gotów zdra­dzić kilka cie­ka­wo­stek na temat oko­lic epi­cen­trum upadku cięż­kiego krą­żow­nika kolo­ni­za­cyj­nego kohorty. Taka infor­ma­cja była wiele warta, jeżeli wie­działo się, komu można by ją sprze­dać, a chło­paki z P. O. C raczej tego nie wie­dzieli. Więc sprawa była oczy­wi­sta. Przy­jeż­dżam, odpa­lam żoł­nie­rzy­kom tro­chę baj­tów za wyłącz­ność i sam po zdo­by­ciu tej cen­nej wie­dzy, jadę ją sprze­dać pro­sto do zain­te­re­so­wa­nych. Jed­nak los przy­po­mniał mi, co zna­czy być Łowcą Obcych…

Mia­sto ŻAGAŃ. Zmo­der­ni­zo­wane ruiny baszty obron­nej. Sie­dziba dowódz­twa P. O. C

- Jak go nie macie? – Byłem wście­kły! Tyle godzin podróży w sio­dle jed­no­śladu, aby usły­szeć takie zadzi­wia­jące głu­poty!
- No po pro­stu. Chło­paki zła­pali go kil­ka­na­ście kilo­me­trów od naszej sie­dziby. Nie sta­wiał oporu, więc wpa­ko­wali go do Vana i po zło­że­niu mel­dunku do dowódz­twa o zaist­nia­łej sytu­acji i o powro­cie do bazy, kon­takt z nimi się urwał.
- Prze­cież to kurwa było dwa dni temu! Dosta­łem infor­ma­cje od Was przez mojego czło­wieka w Trój­mie­ście, że go macie … – Nie mogłem uwie­rzyć, że cała ta podróż była na darmo!
- No mie­li­śmy, bo całe zda­rze­nie było dwa dni temu!
- To nie wysła­li­ście tam żad­nego dodat­kowe patrolu czy kogo­kol­wiek, aby spraw­dził, co tam zaszło?
- Wysła­li­śmy, ale chło­paki zna­leźli gdzieś w poło­wie drogi tylko znisz­czony van i nic wię­cej. – Męż­czy­zna, z któ­rym roz­ma­wia­łem, był w ran­dze kapi­tana. Ogo­lony, schlud­nie ubrany, wysoki młody czło­wiek, ale w gło­wie to chyba za dużo nie miał.
- I co? Nikt nie raczył wytro­pić swo­ich? Żaden z Was ani tym bar­dziej dowódz­two nie zor­ga­ni­zo­wało ekipy poszu­ki­waw­czej? Co tu się kurwa dzieje? – Młody kapi­tan napiął się jak struna i odpowie­dział, pró­bu­jąc wyglą­dać na pew­nego sie­bie.
- Żaden cywil nie ma prawa wypo­wia­dać się w tym tonie i w taki spo­sób jak pan to robi. Jeżeli natych­miast nie prze­sta­nie pan obra­żać nas i naszych dowód­ców to będę zmu­szony zamknąć pana za znie­wa­ża­nie żoł­nie­rzy i służby P. O. C.

Spoj­rza­łem na niego z poli­to­wa­niem i już nic nie mówiąc, wysze­dłem z dziury peł­nej idio­tów i sprze­daw­czy­ków. Mia­łem mie­szane uczu­cia, nie widzia­łem bowiem, co byłoby gor­sze, być idiotą w ran­dze kapi­tana i wyżej czy sie­dzieć w kie­szeni kohorty. Bo rzecz była raczej oczy­wi­sta albo są to nie­kom­pe­tentni dur­nie, albo ktoś na górze nie chciał, aby ktoś inny zdo­był infor­ma­cje na temat oko­lic upadku krą­żow­nika lub to i to. Sprawa przy­brała nie­cie­kawy obrót i teo­re­tycz­nie nie powinna mnie obcho­dzić, bo moim zada­niem jest tylko polo­wa­nie na obcych, ale w grę wcho­dziły infor­ma­cje mogące dać prze­wagę w walce z tymi kosmicz­nymi szu­jami. Dla­tego nie mogłem tego tak zosta­wić. Musia­łem dzia­łać.
Za nim jed­nak wzią­łem się do roboty, musia­łem coś zjeść, zdrzem­nąć się chwilę w kosza­rach POC i zatan­ko­wać Cer­bera, bo ostat­nie kilo­me­try do Żaga­nia jecha­łem na samych opa­rach. Nie spo­dzie­wa­łem się jed­nak, że posi­łek prze­rwie mi pewien męż­czy­zna, któ­rego swoją drogą bar­dzo dobrze zna­łem.

Gdy meta­lo­wym i lekko por­dze­wia­łym nożem kro­iłem frag­menty mięsa podob­nego do kur­czaka, a przy­ciem­nione świa­tło lamp w małej sto­łówce POC spra­wiało atmos­ferę wręcz gro­bową, do mego stołu pod­szedł wysoki i bar­czy­sty męż­czy­zna. Był ubrany w grubą ciemno-zie­loną kurtę z kap­tu­rem, na nogach miał czarne, mate­ria­łowe spodnie i tra­pery o gumo­wych pode­szwach. Jego broda była długa i oka­zała, a na gło­wie miał ciemną weł­nianą czapkę. Był uśmiech­nięty.
- A niech mnie kohorta zmu­tuje! Czy to nie sławny i zrzę­dliwy Bies, wpier­dala żoł­nier­ski posi­łek za psie gro­sze? Widzę, że na­dal oszczę­dzasz na wszyst­kim, co się da, tym bar­dziej na jedze­niu! – Gdy usły­sza­łem zna­jomy, tubalny głos, podnio­słem głowę do góry i uśmiech­ną­łem się ser­decz­nie, odpo­wia­da­jąc.
- Bar­tosz Zagór­ski, pseu­do­nim „Góral”. Dwu­me­trowy roz­pust­nik i hazar­dzi­sta. Kurwa! Myśla­łem, że już dawno Cię zabili, przez nie­spła­cone długi, a tu pro­szę! Nadal wysoki i na­dal biedny! Co Ty tutaj robisz? – Góral usiadł i wziąw­szy palu­chami do ust, jeden z moich goto­wa­nych pra­wie-ziem­nia­ków, stwier­dził wesoło.
- Aaaa…. Mia­łem takie zle­ce­nie na ochronę jakieś dupy oko­licznego pra­cow­nika Wspól­noty, dosta­łem je wczo­raj, gdy byłem nie­da­leko, ale wyobraź sobie, że gdy tutaj zajecha­łem, to oka­zało się, że babka już nie żyje, a jej ojciec znik­nął gdzieś bez śladu.
- Czyli przy­je­cha­łeś tutaj na darmo? I jak mnie­mam, dalej jeździsz swoim zmo­der­ni­zo­wa­nym Fia­tem 126p?
- No, a jak!? Nikt mi kurwa teraz za paliwo nie zwróci, więc może Ty będziesz miał jakąś robotę dla mnie, co Bies? Ty zawsze coś masz! Nie daj się pro­sić! – Mówił to szybko, rado­śnie i na­dal pod­bie­ra­jąc resztki posiłku. Jed­nak tym razem maczał go w czymś, co miało być sosem grzy­bo­wym.
- Może i mam, ale to nie jest szybka robota i do tego może być dość nie­bez­pieczna, a i kwe­stia nagrody nie do końca jest oczy­wi­sta. Wszyst­kiego, w każ­dym bądź razie, nie mogę Ci zdra­dzić, ale jeżeli mimo to jesteś zain­te­re­so­wany, to możesz mi pomóc!
- No kurwa! Sie wie! To od czego i gdzie zaczy­namy?
- Słu­chaj! Spo­tkajmy się za pięć godzin w tym miej­scu… – Dokładną loka­cję prze­sła­łem mu od razu do jego T. E. –… stam­tąd zaczniemy naszą robotę, a póki co muszę na chwilę się zdrzem­nąć i zatan­ko­wać Cer­bera.
- To nie pój­dziesz ze mną na jed­nego? – W jego gło­sie usły­sza­łem auten­tyczny zawód.
- Nie, Góral, nie pójdę i Tobie też radzę nie iść. Bo tam, gdzie idziemy, raczej powi­nie­neś być trzeźwy i gotowy na każdą ewen­tu­al­ność.
- Dobra kurwa, to idę pogrze­bać przy swoim fia­ciku, bo i tak mia­łem kilka rze­czy w nim uspraw­nić.
- Chyba nie chcesz mi powie­dzieć, że na­dal jeździsz z ledwo dzia­ła­ją­cymi hamul­cami!? – Byłem w szoku. Taki poziom lek­ko­myśl­no­ści mógł mieć tylko Góral.
- Nie no, one dzia­łają, ale nie zawsze! Zresztą co Ty się przy­pier­da­lasz do moich hamul­ców! – Zaśmiał się wesoło i dodał. – Ty lepiej spójrz na swój brzuch i to, co wpier­dalasz! Jak tak dalej pój­dzie, to nie zgi­niesz od kuli czy żad­nego obcego, ale od tego gówna co żresz!

Nasza roz­mowa trwała jesz­cze chwilę. Poplot­ko­wa­li­śmy i powspo­mi­na­li­śmy stare czasy, a potem posze­dłem się zdrzem­nąć, a Góral poszedł pogrze­bać przy swo­ich maluszku. Po pię­ciu godzi­nach i zatan­ko­wa­niu mojego jed­no­śladu, tak jak się uma­wia­li­śmy, spo­tka­li­śmy się na miej­scu znisz­cze­nia van’a. Góral aku­rat wycho­dził ze swego małego auta, gdy ja już prze­pro­wa­dza­łem oglę­dziny.
- I co tutaj widzisz Bies? Z czym mamy do czy­nie­nia? – Zagad­nął, po tym, jak wyjął z tyl­nego sie­dze­nia swo­jego autka, ciężki kara­bin maszy­nowy i zawie­sił go przez ramię.
- Sytu­acja nie­ty­powa… –  Zaczą­łem. – …van leży prze­wró­cony na bok, na skraju drogi. Ma lekko wgnie­ciony przód i lewy bok oraz wyrwane tylne drzwi. Przed­nia szyba pękła pod wpły­wem prze­wró­ce­nia lub ude­rze­nia, ale naj­waż­niej­sze jest to, że widać na niej trzy dziury po wystrzale małego kali­bru. Sądząc po zna­le­zio­nych łuskach w środku, ktoś strze­lał z zewnątrz do celu przed samo­cho­dem, jesz­cze za nim samo­chód się wywró­cił lub po tym zda­rze­niu. –  Góral bez słowa wyjął paczkę papie­ro­sów, a po chwili dwie fajki typu „Męskie” zaja­śniały żarem.
- Auto prze­wró­ciło się na bok, nie dla­tego, jak wcze­śnie sądzi­łem, przez wybuch miny lub innego ładunku, bo nie widać na nim żad­nych śla­dów eks­plo­zji, osma­le­nia czy ode­rwa­nia czę­ści, ale auto prze­wró­ciło się przez dzia­ła­nie czy­stej siły fizycz­nej. – Kum­pel spoj­rzał się na mnie zdzi­wiony.
- Zna­czy, że ktoś je prze­wró­cił?
- Tak. Ta osoba bądź istota prze­wró­ciła auto, trzy­ma­jąc je za przód. Widzisz te wgnie­ce­nia po obu stro­nach lamp? Tutaj auto zostało zła­pane. Sądzę, że cała sytu­acja nie trwała wię­cej niż minutę, może dwie. Van został prze­wró­cony, chło­pak z POC wystrze­lił trzy­krot­nie przed lub po prze­wrotce. Ktoś w tym samym cza­sie praw­do­po­dob­nie wyrwał tylne drzwi, wszedł do środka, por­wał więź­nia i uciekł w las… – Zatrzy­ma­łem się na chwilę przed ścianą drzew i zaczą­łem bar­dzo uważ­nie oglą­dać teren. W tym samym cza­sie Góral prze­glą­dał vana w poszu­ki­wa­niu war­to­ścio­wych czę­ści samo­cho­do­wych. Był mecha­ni­kiem z zawodu, więc wie­dział, czego ma szu­kać. W pew­nym momen­cie zauwa­ży­łem kil­ka­na­ście śla­dów.
- Tutaj Bar­tek! Tutaj żoł­nie­rzyki zaczęli pościg! – Zawo­ła­łem do swego towa­rzy­sza, a ten po chwili był już przy mnie, gotowy do akcji.
Ruszy­li­śmy szybko i czuj­nie, śla­dami, które pozo­sta­wili chło­paki z POC. Wyr­wana ściółka, poła­mane gałę­zie, filtr papie­rosa. Tro­pów było wystar­cza­jąco dużo, aby utrzy­mać tempo i mieć nadzieje, że nie wypa­rują. Dopiero gdy zna­leźliśmy starą zaro­śniętą ławkę i znisz­czoną kabinę ubi­ka­cji miej­skiej, dotarło do nas, że jeste­śmy w podmiej­skim parku i kie­ru­nek, w któ­rym zdą­żamy, może nas tak samo zapro­wa­dzić w głąb lasu, jak i do kolej­nego frag­mentu mia­sta. Jed­nak ta kwe­stia nie była aż tak ważna, bo gdzie­kol­wiek byśmy nie doszli, liczyło się tylko to aby zro­zu­mieć wyda­rze­nia sprzed dwóch dni. Kto zaata­ko­wał patrol? Co stało się z więź­niem? Czy ktoś z żoł­nie­rzy POC prze­żył? Odpo­wie­dzi na te pyta­nia mogły być nie­da­leko, dla­tego nie odpusz­cza­li­śmy, prze­dzie­ra­jąc się przez kolejne chasz­cze, stare frag­menty ogro­dze­nia czy wyschniętą rzeczkę.

Dopiero po dobrych kil­ku­na­stu minu­tach doszło do mnie, że prócz śla­dów żoł­nie­rzy z patrolu, nie było na ziemi niczego, co mogłoby wska­zy­wać na trop napast­nika. Instynk­tow­nie spoj­rza­łem na drzewa nad nami. W tym momen­cie wszystko stało się jasne. Chło­paki zostali zaata­ko­wani przez Tygra, mówiąc kolo­kwial­nie kosmiczną małpę. Była to jedna z wielu ras, która została najem­ni­kami Kohorty, dobro­wol­nie. Tylko czemu nie poza­bi­jała wszyst­kich tych bie­da­ków?
- Bies, co się dzieje? Czemu sta­nę­li­śmy? – Góral zapy­tał się nie­pew­nie, widząc mój wzrok utkwiony w szczyty drzew, po czym rozej­rzał się uważ­nie dookoła.
- Góral kurwa, to Tygr. To jebany Tygr.
- Oho ho. To wdep­nę­li­śmy w nie­złe gówno mój przy­ja­cielu. – Odparł wesoło, jed­nak w jego gło­śnie sły­chać było też ner­wowy akcent. Nie dzi­wię mu się. Te istoty nale­żały do jed­nych z najnie­bez­piecz­niejszych prze­ciw­ni­ków, jakich zna­łem. Były szyb­kie, prze­ra­ża­jąco silne i odporne na ból, jak i obra­że­nia. W tej chwili nasze zada­nie stało się bar­dziej nie­bez­pieczne, niż przy­pusz­cza­łem. Dla­tego spoj­rza­łem na Zagór­skiego i zapy­tałem.
- Jeżeli nie chcesz iść dalej ze mną, to zro­zu­miem. – Ten tylko skrzy­wił usta i odparł cał­ko­wi­cie poważ­nie.
- Nie opu­ści­łem Cię dowódco pod­czas obrony przedmieść War­szawy, więc i tym razem tego nie zro­bię!

Rze­czywiście, obrona przedmieść War­szawy kilka dni po znisz­cze­niu ziem­skiej floty mię­dzy­gwiezd­nej była jedną z najbar­dziej roz­pacz­li­wych i ska­za­nych na porażkę walk, w jakich razem bra­li­śmy udział. Ja i Góral nale­że­li­śmy do dru­giego plu­tonu czer­wo­nych bere­tów mają­cych za zada­nie utrzy­mać stra­te­giczny punkt obronny, miesz­czący się w byłym liceum. Było nas dwu­dzie­stu czte­rech, w tym sześć kobiet. Rdzawa Ręka miała tak wielką prze­wagę liczebną, że było tylko kwe­stią czasu, kiedy zgi­niemy, a szkoła zosta­nie zrów­nana z zie­mią. Bro­ni­li­śmy się dwa dni, aż te kutasy nie wysłały na nas cięż­kiego sprzętu. W ciągu kil­ku­na­stu minut szkoła została doszczęt­nie znisz­czona. Ja, Góral i dwójka naszych, zosta­li­śmy zasy­pani gru­zami sufitu sali gim­na­stycz­nej. Nie­przy­tomni, ciężko ranni, ale na­dal żywi…
- Dobra kapralu Góral! Idziemy! –

Po kolej­nych kil­ku­na­stu minu­tach mar­szu dostrze­gli­śmy, że przed nami park podwi­jał swoje leśne tereny, aby ustą­pić przed beto­nową czę­ścią cywi­li­za­cji. Taki obrót sprawy zaczy­nał być coraz bar­dziej nie­po­ko­jący, bo w mie­ście mogli­śmy nie tylko napo­tkać ści­ga­nego napast­nika, ale i o wiele wię­cej nie­bez­pie­czeństw, szcze­gól­nie że było to mia­sto Żagań, poło­żone w stre­fie gra­nicz­nej ze skraj­nie nie­bez­piecz­nymi Niem­cami.
Wesz­li­śmy w pierw­sze zabu­do­wa­nia, sza­cu­jąc, w któ­rym kie­runku mogli pójść chło­paki z POC. Po kilku następ­nych minu­tach, po prze­brnię­ciu przez kilka pustych domów oraz omi­nię­ciu małego placu zabaw, ide­al­nie umiej­sco­wio­nego do stwo­rze­nia zasadzki, doszli­śmy do pierw­szych więk­szych blo­ków miesz­kal­nych. W uszach grała nam sym­fo­nia pustej orkie­stry, zło­żo­nej z nie­mych i beto­no­wych świad­ków zda­rzeń tak tra­gicz­nych i bru­tal­nych, że jedy­nie co mogła teraz zro­bić to wyć razem z chłod­nym let­nim wia­trem. Za blo­kami roz­po­ście­rało się cen­trum mia­sta, z coraz więk­szymi budyn­kami, a gdzieś tam pośrodku widać było czarny i prze­ra­ża­jący wie­żo­wiec, który mógł być jed­nym z „hoteli kohorty”. Oczy­wi­ście ani ja, ani Góral nie byli­śmy tego pewni, bo jak każdy miesz­ka­niec ziemi zna­li­śmy tylko legendy, bo prawda na­dal była zakryta. Jed­nak coś było nie­po­ko­ją­cego w tym masyw­nym, wyso­kim i czar­nym jak węgiel wie­żowcu. Coś, co przy­cią­gało i zara­zem odpy­chało wzrok każ­dego czło­wieka. Nagle, z roz­my­ślań wyrwał mnie głos Zagór­skiego.
- Bies, spójrz tutaj. Oba­wiam się, że jeste­śmy już bli­sko. – Góral stał na klatce scho­do­wej, pro­wa­dzą­cej na wyż­sze pię­tra jed­nego z blo­ków. Gdy wcho­dzi­łem przez główne drzwi, mija­jąc wyrwany ze ściany domo­fon z kamerą i czyt­ni­kiem linii papi­lar­nych, poczu­łem w powie­trzu zapach krwi i ludz­kiego ciała. Mój towa­rzysz stał nad ogra­bio­nym męż­czy­zną w zakrwa­wio­nym mun­du­rze POC. Miał pode­rżnięte gar­dło, a na twa­rzy na­dal malo­wał mu się wyraz zdzi­wie­nia.
- To nie mógł zro­bić Tygr. Bie­dacy musieli natra­fić na kogoś jesz­cze. Musimy przeszu­kać ten budy­nek, aby upew­nić się, czy ten męż­czy­zna miał po pro­stu pecha i czy reszta jego dru­żyny też zgi­nęła. – Odpar­łem ponu­rym gło­sem, roz­glą­da­jąc się po klatce. Mój wzrok zatrzy­mał się na scho­dach pro­wa­dzą­cych w dół. Ciem­ność zie­jąca z piw­nicy bloku miesz­kal­nego była wręcz hip­no­ty­zu­jąca. Mój umysł stwo­rzył jedną i to bar­dzo prze­ko­nu­jącą infor­ma­cje, że reszta oddziału jest na dole i ni­gdzie się już nie wybie­rze.
- Dobra, scho­dzisz pierw­szy, bo jak odpa­lisz swój sprzęt, to nic nie będzie miało prawa prze­żyć w tych cia­snych kory­ta­rzach. – Odpar­łem Góra­lowi, wska­zu­jąc pal­cem na wej­ście do piw­nicy, po czym ści­sną­łem moc­niej ręko­jeść mojego wier­nego rewol­weru.
- Sie rozu­mie chło­pie! To jedziemy z kok­sem! – Po tych sło­wach Zagór­ski wkro­czył w ciem­ność, włą­cza­jąc nara­mienną latarkę, a ja za nim, trzy­ma­jąc latarkę w lewej, a giwerę w pra­wej dłoni.
Kory­tarz był długi, podzie­lony na wiele pomiesz­czeń. Kie­dyś wszystko to musiało być ładne, este­tyczne i zadbane. Teraz jed­nak, w punk­to­wym sztucz­nym świe­tle nie było tu nic ład­nego ani este­tycznego. Popę­kane kafelki, poprze­ry­wane prze­wody i pokryte rdzą rury odpły­wowe. Zaduch nie­wie­trzo­nych od lat pomiesz­czeń które pły­wały w tonach śmieci, pozo­sta­wio­nych pew­nie przez ucie­ka­ją­cych miesz­kań­ców. Szli­śmy powoli, ogra­ni­cza­jąc do mini­mum zbędne ruchy oraz dźwięki wypo­sa­że­nia.
- Zala­tuje tru­pem. – Szep­nął krótko Góral, gdy przeszli­śmy już dobre kil­ka­na­ście metrów piw­nicy.
Taaa…

W tym momen­cie oba nasze pro­mie­nie lata­rek natra­fiły na dru­giego trupa, roz­sma­ro­wa­nego poci­skami małego kali­bru na zmur­sza­łej ścia­nie. Nie posia­dał przy sobie niczego war­to­ścio­wego, prócz podziu­ra­wio­nego jak sito mun­duru POC’u. Obok niego były lekko uchy­lone drzwi do pomiesz­cze­nia. W pro­mie­niach lata­rek doj­rze­li­śmy na nich mocno wytarty napis „21C”. Spoj­rze­li­śmy po sobie i uży­wa­jąc kilku zna­ków migo­wych, usta­li­li­śmy plan wej­ścia do środka. Ja sta­ną­łem tro­szeczkę na środku kory­ta­rza aby otwo­rzyć drzwi na całą sze­ro­kość i gdy Bar­tek wkro­czy do akcji, wejść od razu za nim. Zagór­ski upu­ścił dużą kro­plę śliny cicho pod nogi, zaci­snął moc­niej dłoń na ręko­je­ści cięż­kiego kara­binu maszy­no­wego i na mój znak wbiegł do pomiesz­cze­nia, Sekundę póź­niej byłem już koło niego i razem w peł­nej goto­wo­ści do strzału lustro­wa­li­śmy całe pomiesz­cze­nie….

Piw­nica, około pię­ciu metrów kwa­dra­to­wych. Na środku zga­szone malut­kie ogni­sko, praw­do­po­dob­nie powstało po to, aby dawało jakie­kol­wiek świa­tło. Na ścia­nie zewnętrz­nej, otwarte na oścież, małe okno. Na wewnętrz­nym para­pe­cie poło­żona lor­netka. Kilka meta­lo­wych rega­łów z stertą śmieci i kil­ku­na­stoma sta­rymi sło­ikami. Pod oknem pierw­sze ciało, odwró­cone głową do ściany, też kilka tra­fień bro­nią krótką, ogra­bione. Dru­gie ciało znaj­do­wało się na pro­wi­zo­rycz­nym posła­niu z szmat i sta­rych ubrań, pew­nie zna­le­zio­nych po dro­dze. Zgi­nął od strzału w głowę. Po dokład­niej­szych oglę­dzi­nach zro­zu­mie­li­śmy, że ten co leżał na posła­niu był dowódcą grupy, pew­nie aku­rat wsta­wał z drzemki gdy wróg nad­szedł z ciem­ność.
– Dobra Bies, co dalej? – Zagaił Góral.
– Teraz musimy zro­zu­mieć, co oni tutaj robili. –
– Cze­kali do rana? –
– Wła­śnie… – Jesz­cze raz zaczą­łem lustro­wać pomiesz­cze­nie, aż znów mój wzrok przy­cią­gnęła lor­netka. Bez namy­słu pod­sze­dłem do niej i wyj­rza­łem przez okno. Przez moje ciało prze­biegł zimny dreszcz. Bez żad­nych wąt­pli­wo­ści żoł­nie­rzyk obser­wo­wał czarny wie­żo­wiec, a to z kolei mogło ozna­czać, że Tygr mógł być na­dal w środku.
– Góra! Teraz to już jest zupeł­nie prze­je­bane, spójrz przez okno! – Chłop pod­szedł, mla­snął ner­wowo i stwier­dził.
– Nie powiem, ostrze­ga­łeś mnie ale to, to już jest pewna śmierć. – Przez chwilę sta­li­śmy tak wpa­trzeni w wie­żo­wiec, aż Góra znów się ode­zwał, tym razem wese­lej.
– No ale jak już jeste­śmy tak bli­sko, to trzeba to skoń­czyć, prawda? Po tym wła­śnie poznaje się praw­dzi­wych męż­czy­znę!
Na te słowa uśmiech­ną­łem się krzywo, pokle­pa­łem Bartka po ple­cach i powie­dzia­łem spo­koj­nie.
– No to chodźmy kurwa, trzeba to skoń­czyć z klasą! –

Gdy wycho­dzi­li­śmy z budynku, byli­śmy sku­pieni na tym co miało nadejść i praw­do­po­dob­nie wła­śnie te sku­pienie ura­to­wało nam życie. Kilka dłu­gich serii prze­cięło powie­trze i roz­sy­pało poci­ski po całym wyj­ściu. W ciągu kilku sekund dookoła nas zaczęły roz­sy­py­wać się resztki szyb, kawałki pla­sti­ko­wych drzwi i frag­menty ele­wa­cji. Pod tak ostrym ostrza­łem, zdą­ży­li­śmy wyco­fać się do środka klatki scho­do­wej, ale nasze tar­cze ener­ge­tycz­nie potęż­nie obe­rwały. Gdyby ich ogień był bar­dziej sku­piony, było by po nas.
- Góral! Ile masz? – Mimo roz­po­czę­tej walki mój głos był dość spo­kojny. Na zewnątrz odgłosy krót­kich pisto­le­tów maszy­no­wych umil­kły.
- Jakieś sześć­dzie­siąt pro­cent, a Tobie?
- Pięć­dzie­siąt.
- No to nie jest tak źle! Mieli szanse nas zabić, a teraz mają prze­je­bane… – Stwier­dził wesoło Bar­tek, popra­wia­jąc CKM na ramie­niu.
- Dobra, dobra! Masz racje ale jak mamy wygrać to musimy mieć plan. Piw­nica jest połą­czona ze wszyst­kimi klat­kami, więc Ty wejdź na pierw­sze pię­tro i pro­wadź kon­tro­lo­wany i celny ostrzał tych bara­nów po dru­giej stro­nie ulicy, a ja wyko­rzy­stu­jąc piw­nice, spró­buję ich zajść od tyłu!
- Dobra! Robi się!
- Jakby co, to masz na­dal pod­sys­tem radio­wej łącz­no­ści w T. E.?
- Mam sier­żan­cie!
- No to jeste­śmy na łączach! Bądź czujny! – Gdy wypowie­dzia­łem ostat­nie słowo, Góral z wil­czym uśmie­chem na ryju wbie­gał po scho­dach. Wyglą­dał dość prze­ra­ża­jąco, taki duży facet z gigan­tyczną bro­nią i oczami bar­dziej sza­lo­nymi i dzi­kimi niż nie­jedno zwie­rzę. Cza­sem ten czło­wiek mnie prze­ra­żał, ale w walce nie miał sobie rów­nych.
Prze­mie­rza­łem wła­śnie wąski i długi kory­tarz piw­nicy gdy doszła do moich uszu krótka seria CKM’u. Mógł­bym nawet przy­siąc, że przez chwilę sły­sza­łem też śmiech i jakieś drwiny Bartka, które krzy­czał do wroga. Uśmiech­ną­łem się w ciem­no­ści na myśl o lek­kim sza­leń­stwie mojego przy­ja­ciela gdy z przodu dobie­gły mnie ledwo sły­szalne kroki. Mój prze­ciw­nik musiał wpaść na podobny pomysł co ja, jed­nak to ja z tego sko­rzy­stam, pomy­śla­łem. Szybko i cicho skrę­ci­łem w pierw­sze boczne drzwi do jed­nej z komó­rek, na całe szczę­ście były otwarte. Zabez­pie­czy­łem rewol­wer i scho­wa­łem go do kabury pod lewą pachą. Jeżeli Te gnoje mają tar­cze, to mam małe szanse aby wyjść z tego żywym gdyby wywią­zała się strze­la­nina. Dla­tego wyją­łem mój nie­za­stą­piony nóż, któ­rego dłu­gość ostrza to jakieś trzy­dzie­ści cen­ty­me­trów. Na obcych był nie­zły, ale na ludzi był jesz­cze lep­szy.

Przy­mru­ży­łem deli­kat­nie oczy, uspo­ko­iłem oddech i zaci­snąłem prawą dłoń na ręko­je­ści noża. Tak przy­go­to­wany i wto­piony w ciem­ność zaczą­łem cze­kać. Kroki były powolne i raczej suge­ro­wały na dwóch napast­ni­ków. Musieli znać się tro­chę na wojaczce bo nie byłem w sta­nie usły­szeć dźwięku ich dodat­kowe wypo­sa­że­nia, czy to dodat­ko­wych maga­zyn­ków, czy może kami­zelki tak­tycz­nej lub czę­ścio­wego pan­ce­rza bojo­wego. Jedno wie­dzia­łem na pewno, nie mieli na sobie żad­nego śmie­cio­wego pan­ce­rza, bo to gówno sły­chać zawsze i wszę­dzie, na tak krót­kim dystan­sie.
Czas z każdą sekundą jakby zwal­niał, odgłosy wystrza­łów Górala też wyda­wały się przy­tłu­mione. Moje oczy cał­ko­wi­cie przy­zwy­cza­iły się do ciem­no­ści gdy usły­sza­łem tak bar­dzo wycze­ki­wany dźwięk. Deli­katny krok jed­nego z napast­ni­ków poja­wił się bar­dzo bli­sko mojej wnęki. Napią­łem wszyst­kie mię­śnie…
 
Prawy pro­sty, garda, kop­nię­cie, garda. Wymiana cio­sów była szybka ale tro­chę zbyt ner­wowa. Pew­nie dla­tego, że ani ja dobrze nie widzia­łem swo­jej prze­ciw­niczki ani ona. W pew­nym momen­cie mój instynkt zare­ago­wał na to, że kobieta nie tra­fiła mnie w głowę pra­wym pro­stym. To była ide­alna oka­zja do zakoń­cze­nia tej walki! Zła­pa­łem jej rękę i wyko­rzy­stu­jąc jej chwi­lowy brak rów­no­wagi, obró­ci­łem ją tyłem do mnie, aby po chwili usły­szeć jak deli­katna szyja nie­zdrowo trza­snęła gdy szybko i bez­bo­le­śnie doko­na­łem egze­ku­cji dwoma dłońmi. Napast­niczka jak szma­ciana lalka upa­dła na wąską podłogę ciem­nego kory­ta­rza, a w tle znów sły­sza­łem wyraźny lecz już o wiele krót­szy dźwięk wystrza­łów Górala. Nie zwle­ka­jąc ani chwili dłu­żej ruszy­łem dalej! Bo nie było czasu na cokol­wiek innego jak tylko na wygra­nie tego star­cia! Pierw­sze pchnię­cie mojej kosy było śmier­telne. Świst prze­ci­na­nego powie­trza i chrzęst pęka­ją­cej czaszki pod napo­rem ostrza zasko­czyło obu napast­ni­ków. Pierw­szy od razu oparł się mar­twy o ścianę, a jego tru­chło oblane wła­sną juchą zje­chało do siadu pro­stego. Drugi miał wię­cej szczę­ścia i czasu aby zare­ago­wać. Wymie­rzył mi celny cios kolbą kara­binu w twarz, co w poło­wie zdo­ła­łem odpa­ro­wać. Jed­nak ude­rze­nie te pozba­wiło mnie na kilka sekund orien­ta­cji. W tym cza­sie otrzy­ma­łem kolejny cios w brzuch. Jed­nak tym razem nie był on tak samo silny jak pierw­szy. Robiąc krok do tyłu, z całej siły przy­wa­li­łem prze­ciw­nikowi z główki, mając tylko nadzieje, że ten nie nosi hełmu lub innego gówna. Nie myli­łem się. Kobieta wark­nęła upusz­cza­jąc broń na zie­mie ale już w następ­nej sekun­dzie ude­rzyła we mnie serią cio­sów dłońmi. Zaczę­li­śmy walkę w wręcz, która w mroku brud­nej i zapy­zia­łej piw­nicy mogła wyda­wać się jedy­nie walką dwóch ślep­ców biją­cych się o misę gów­nia­nego żar­cia.
W ciągu minuty byłem już przy ostat­nim wyj­ściu z budynku. Moja kon­dy­cja nie była tak dosko­nała jak daw­niej i tro­chę się nawet spo­ci­łem, ale adre­na­lina robiła swoje. Deli­kat­nie wyj­rza­łem przez drzwi wyj­ściowe z klatki scho­do­wej. W pro­mie­niach deli­kat­nego słońca dostrze­głem ogień z luf napast­ni­ków. Sie­dzieli na par­te­rze, a cała strze­la­nina w tym momen­cie wyglą­dała na jakiś żart. To Bar­tek wystrze­lił może dwa, trzy poci­ski, a potem oni ni mniej ni wię­cej. Domy­śla­łem się, że jeżeli szybko ich nie usunę to oni sku­mają się, że zostali sami i szybko uciekną.

Wycze­ka­łem moment gdy Góral wystrze­lił swoją krótką serię i ruszy­łem tak szyb­kim sprin­tem jak tylko byłem w sta­nie. Gdy nie­tknięty i praw­do­po­dob­nie nie­zau­wa­żony dotar­łem do budynku, zła­pa­łem szybki oddech, uspo­ko­iłem nerwy i powoli zaczą­łem iść w kie­runku nie­przy­ja­ciół. Ten blok nie róż­nił się niczym w porów­na­niu do tego w któ­rym zatrzy­mali się żoł­nie­rze z POC. Taki sam syf i te same roz­miesz­cze­nie miesz­kań oraz kory­tarzy. Nóż prze­ło­ży­łem do lewej ręki, a prawa się­gnęła po rewol­wer. Byłem cały mokry, a pot stróż­kami ście­kał po twa­rzy. Do takich akcji mój kolo­nialny kape­lusz uka­zy­wał swoją nega­tywną stronę, był po pro­stu za cie­pły. Gdy kilka sekund wcze­śniej usły­sza­łem przede mną serię z krót­kiej broni maszy­no­wej, poczu­łem spo­kój. Dur­nie na­dal tam sie­dzą. Jakieś dwa, może trzy metry przed drzwiami do celu sta­ną­łem. Jeżeli teraz zaata­kuje, mogę zgi­nąć. To było by idio­tyczne, wbiec tak na pałę. Bies kurwa, pomyśl. Musia­łem przy­znać, że moje myśli miały pełną pod­stawę do tego, aby wycią­gnąć tego typu wnio­ski. Dla­tego pod­ją­łem inną decy­zję. Sta­ną­łem ple­cami do ściany z drzwiami, i wycią­gnąw­szy rewol­wer, wyce­lo­wa­łem nim w wej­ście do miesz­ka­nia. Nie byłem pewien czy te mendy kie­dy­kol­wiek stam­tąd wyjdą ale nie mia­łem wyj­ścia, musia­łem pocze­kać. Powol­nym ruchem napi­sa­łem i wysła­łem na T. E. Górala krótką wia­do­mość: WSTRZYMAJ OGIEŃ. Potem pozo­stała już tylko cier­pli­wość.
 
Po kilku minu­tach usły­sza­łem jakieś zdu­szone zda­nia. Napast­nicy zaczęli mieć wąt­pli­wo­ści, pomy­śla­łem. Co do moich zamia­rów, czyli strzału z przy­ło­że­nia, z tego rewol­weru nie była w sta­nie wyła­pać, jak do tej pory, żadna tar­cza ener­ge­tyczna. Więc i tym razem wró­ży­łem sobie suk­ces. Pierw­szy koleś wyj­dzie i BUM, jego głowa roz­pry­śnie się jak ude­rzona o podłogę, szklana bombka cho­in­kowa. Nie było bata na Mariolę, żeby to nie wyszło.
Nagle dźwięk szyb­kich kro­ków zbli­ża­ją­cych się do wyj­ścia wyrwał mnie z dal­szego pla­no­wa­nia. Napast­nicy nie sta­rali się ukry­wać ani swo­jej obec­no­ści, ani zamiaru prze­miesz­cza­nia się. Zaczęli iść szybko i ener­gicz­nie, co nie­stety było ich błę­dem.
Naj­pierw roz­legł się huk i tak jak prze­wi­dy­wa­łem, eks­plo­du­jąca głowa pierw­szego męż­czy­zny obry­zgała krwią wszystko dookoła. Nie cze­ka­łem na zapro­sze­nie. W tej samej chwili wkro­czyłem do pomiesz­cze­nia i zaczą­łem dźgać z zało­że­niem, że natra­fię na dru­giego napast­nika. Nie myli­łem się. Stał tam opry­skany juchą pierw­szego męż­czy­zny, był w cał­ko­wi­tym szoku, a gdy zdą­żył się z niego wyrwać było już za późno. Trzy­dzie­ści cen­ty­me­trów har­to­wa­nej stali raz za razem prze­szy­wało jego klatkę pier­siową tnąc i roz­ry­wają wszystko na swo­jej dro­dze. Po kil­ku­na­stu sekun­dach napast­nik padł, a ja wycie­ra­łem swój nóż o jego ubra­nie. Dopiero wtedy zauwa­ży­łem, że ten męż­czy­zna był tak naprawdę chłop­cem. Mógł mieć nie wię­cej niż 16 lat. Nawet ich nie obszu­ki­wa­łem. Z opusz­czoną głową wró­ci­łem do Górala. Nie chcia­łem wie­dzieć kim byli Ci ludzie.

- Bies, co Ci jest? Co tam się stało? – Przez krótką chwilę nie reje­stro­wa­łem słów towa­rzy­sza tylko cały w cudzej krwi, usia­dłem na scho­dach wej­ścio­wych do bloku. W moim życiu widzia­łem i zro­bi­łem wiele złych rze­czy. Jed­nak za każ­dym razem czu­łem się tak, jak gdyby los prze­no­sił moją gra­nicę wytrzy­ma­ło­ści na jesz­cze dal­szy, mrocz­niej­szy teren. Mia­łem wra­że­nie, że za każ­dym razem ktoś lub coś pró­buje zro­bić ze mnie potwora, jed­nego z tych na któ­rych poprzy­sią­głem polo­wać.
- Wła­śnie zadźga­łem bar­dzo mło­dego czło­wieka.
- Kurwa stary! Nie mia­łeś wyj­ścia!
- Może mia­łem, może nie. Jed­nak to nie zmie­nia faktu, że pozwo­li­łem na to, aby kon­tro­lo­wał mną gniew i rzą­dzą zabi­ja­nia. Nie dałem mu nawet szansy. Nie dałem szansy nawet sobie, aby prze­my­śleć następny ruch.
- Sier­żan­cie! To jest wojna! Bezro­zumna i cią­gła wojna. Tu będą ginąć ludzie i Ty o tym dosko­nale wiesz. – Po tych sło­wach Bar­tek pokle­pał mnie po ramie­niu. Nie spo­dzie­wa­łem się tego.
- Dzięki Góral. – Pod­nio­słem po krót­kiej chwili głowę i doda­łem.
- Teraz to już nie ważne, stało się. Jeżeli nasz „spa­cer” ma mieć jakiś sens to musimy wejść do tego wie­żowca.
- No to chodźmy. – Z lek­kim uśmie­chem na twa­rzy odpo­wie­dział mój przy­ja­ciel.
O godzi­nie 14.56 sta­nę­li­śmy przed ponisz­czo­nym ogro­dze­niem z por­dze­wia­łej siatki. Za nim roz­po­ście­rał się dość spory par­king samo­cho­dowy z kil­ku­na­stoma wra­kami pojaz­dów. Dalej było już widać główne wej­ście do czar­nego szkie­letu wie­żowca. Dookoła pano­wała ide­alna cisza, cho­ciaż mógł­bym przy­siąc, że mój mózg reje­stro­wał ciche dzwo­nie­nie biu­ro­wego tele­fonu z jed­nego z pię­ter.
– Też to sły­szysz? – Zapy­ta­łem Górala.
– Co?
– Tele­fon.
– Jaki kurwa tele­fon?
– Nie nic. Nie­ważne. Idziemy.
Obaj trzy­ma­li­śmy kur­czowo broń w goto­wo­ści gdy obro­towe drzwi uka­zały nam wnę­trze jed­nego z tych legen­dar­nych budyn­ków. W recep­cji było tylko duże, stare meta­lowe biurko i jakieś sto metrów wol­nej prze­strzeni. Wszystko dookoła wska­zy­wało na to, że budowla nie była zakoń­czona, jed­nak nie było śla­dów rusz­to­wań, narzę­dzi czy cze­go­kol­wiek co mogło by wska­zy­wać, że ktoś kie­dy­kol­wiek chciał dokoń­czyć swoją robotę. Za biur­kiem cią­gnął się długi kory­tarz posia­da­jący po dwie pary wind, z obu stron. Wszyst­kie były zamknięte oprócz jed­nej, któ­rej drzwi były wręcz wygięte nad­ludzką siłą na zewnątrz.
– No Bies! Znów mia­łeś racje. Nasza zguba ucie­kła na wyż­sze pię­tra.
– Na to wygląda.
Szyb windy był w nad­zwy­czaj­nie dobrej kon­dy­cji, chodź fatycz­nie widać było ślady dużej istoty ska­czą­cej po jej sta­lo­wej kon­struk­cji. Wej­ście tą samą drogą, bez spe­cja­li­stycz­nego sprzętu było dla nas nie moż­liwe. Dla­tego szybko zaczą­łem prze­cze­sy­wać kory­tarz jak i pomiesz­cze­nie recep­cji w nadziei na schody prze­ciw­po­ża­rowe. Bar­tek zro­zu­miał bez słów co należy teraz robić i od razu przy­łą­czył się do dzia­ła­nia. W stan­dar­do­wym budow­nic­twie schody powinny znaj­do­wać się w bli­skim sąsiedz­twie wind lecz tutaj tak nie było. Ani recep­cja, ani kory­tarz nie posia­dały żad­nych drzwi, tym bar­dziej drzwi pro­wa­dzą­cych na schody.
– Co jest kurwa!?
– Nie wiem Bies, ale to nie ma naj­mniej­szego sensu.
– Wła­śnie. – Po tych sło­wach pod­sze­dłem do pierw­szego z brzegu panelu kon­tro­l­nego windy i zaczą­łem go oglą­dać. Wszystko wska­zy­wało na to, że nie jest w żaden spo­sób nad­zwy­czajny.
– Skoro nie chcą nas wpu­ścić scho­dami to sko­rzy­stamy z windy. – Nie mie­li­śmy innego wyj­ścia. Musia­łem użyć ener­gii zasi­la­ją­cej moją Tar­cze Ener­ge­tyczną, aby uru­cho­mić to dzia­do­stwo. Nie byłem spe­cja­li­stą od ener­ge­tyki i tech­no­lo­gii ale zakła­da­łem, że resztki mojej ener­gia T. E. star­czą mak­sy­mal­nie na jeden wjazd na górę, o ile cała maszy­ne­ria jest sprawna. Góral stał spo­koj­nie i cze­kał, ale widać było, że cią­gle był czujny.
– Dobra, za kilka chwil okaże się czy mamy fart. – Po tych słowa wyła­ma­łem zewnętrzną blaszkę z guzi­kami i dosta­łem się do prze­wo­dów. Po krót­kiej chwili podłą­czy­łem prze­wody zasi­la­jące do odpo­wied­niego miej­sca, potwier­dzi­łem prze­sył ener­gii do zewnętrz­nego urzą­dze­nia i po chwili drzwi od windy stały otwo­rem.
– Winda gra­wi­ta­cyjna? Tutaj? – Byli­śmy w szoku. Tego typu tech­no­lo­gia była rzadko uży­wana w komer­cyj­nych budyn­kach. Prze­waż­nie dla­tego, że koszt utrzy­ma­nia tego sprzętu był na­dal dość wysoki w porów­na­niu z tra­dy­cyj­nymi win­dami. Nagle doszło do nas, że prze­cież mało kto miał moż­li­wość wej­ścia do TYCH budyn­ków, więc być może tego typu sprzęt był nor­malną opcją trans­por­tową dla pra­cow­ni­ków? Jeżeli tak, to rze­czywiście „hotele kohorty” musiały być bar­dzo waż­nymi loka­cjami.
Sta­li­śmy tak przez chwilę bez ruchu. Góral cały czas zabez­pie­czał tyły, a ja wpa­try­wa­łem się w wyłą­czony od dawna relikt tech­no­lo­giczny. Szansa na jego uru­cho­mie­nie była dla mnie zagadką, cho­ciaż wie­dzia­łem co należy zro­bić aby tego spró­bo­wać. Naj­więk­szym pyta­niem było to, co się sta­nie gdy dostar­czę urzą­dze­niu ener­gię. Nie mia­łem też sprzętu ani wie­dzy, aby spraw­dzić na sucho, główne pod­ze­społy oraz prze­wody w celu okre­śle­nia kon­dy­cji windy. Dla­tego musia­łem zary­zy­ko­wać.
– Góral…
– Tak dowódco?
– …dwie sprawy, obie nie­przy­jemne.
– No mów rzesz!
– Jako, że ja już zuży­łem całą ener­gię T. E. Muszę Cię pro­sić o odstą­pie­nie Two­jej całej puli zasi­la­nia….
– No dobra, nie ma pro­blemu…
– … ale to nie koniec! Bo jeżeli wszystko pój­dzie dobrze, to ener­gii wystar­czy jedy­nie na trans­port dla jed­nej osoby, a i to nie jest pewne. – Po tych sło­wach Góral spo­chmur­niał, opu­ścił swoją broń i stwier­dził.
– Czyli mam tutaj zostać i cze­kać, aż sam poko­nasz Tygr’a? Prze­cież wiesz, że to jest praw­do­po­dob­nie samo­bój­stwo? Jak do tej pory nie sły­sza­łem, żeby jaki­kol­wiek czło­wiek w walce jeden na jeden, sam poko­nał tą małpę! Prze­cież to głu­pota! To jest czy­ste sza­leń­stwo!
– Wiem Bar­tek.
– No to kurwa jak wiesz, to po cho­lerę się tam pchasz!
– Bo nie mamy innego wyj­ścia! Chcesz wra­cać z pustymi rękami? Zobacz ile ener­gii stra­ci­li­śmy, ile naboi i ile czasu na to wszystko! – Góral spu­ścił na chwilę głowę, aby zaraz ją podnieść i z zre­zy­gno­wa­nym gło­sem powie­dzieć.
– Ale nad będziemy żyć, Ty na­dal będziesz żyć! Dowódco! – Spoj­rza­łem się na mojego towa­rzy­sza broni z deli­kat­nym i szcze­rym uśmie­chem. Wie­dzia­łem, że gdyby było trzeba Góral poszedł by za mną, nawet w pierw­szej linii ofen­sywy na kraby. Wie­dzia­łem, że takiego dru­giego jak on, nie ma i nie będzie ni­gdzie. Dla­tego z pew­no­ścią gra­ni­czącą z prawdą powie­dzia­łem.
– Dam radę Góral, jak zwy­kle tylko na mnie tutaj zacze­kaj i osła­niaj w razie czego nasz odwrót. – Ope­ra­tor cięż­kiego kara­binu maszy­no­wego uśmiech­nął się.
– Dobra! To gdzie chcesz podłą­czyć moją T. E.?
Sprawa nie była, aż tak trudna bo główne prze­wody zasi­la­jące windę gra­wi­ta­cyjną były ozna­czone w stan­dar­do­wych kolo­rach, więc zna­le­zie­nie głów­nego serwo-mecha­ni­zmu ste­ru­ją­cego było wyjąt­kowo pro­ste. Podłą­cze­nie się do niego też nie było trudne jed­nak naj­więk­szą nie­wia­domą było to czy wszystko zadziała i czy poziom zasi­la­nia T. E. wystar­czy do uru­cho­mie­nia całego urzą­dze­nia.
Jed­nak nie mie­li­śmy wyj­ścia i musie­li­śmy zary­zy­ko­wać. Gdy wszystko było już gotowe, a na wyświe­tla­czu tar­czy Górala poka­zało się zapy­ta­nie o roz­po­czę­ciu pro­ce­dury prze­sła­nia ener­gii do urzą­dze­nia zewnętrz­nego nie było już odwrotu.
– Dobra, wci­śnij guzik i jedziemy z tym kok­sem bo robię się głodny. – Stwier­dziłem wesoło. Na co Bar­tek bez waha­nia roz­po­czął pro­ce­durę.

W ciągu kilku sekund Tar­cza Ener­ge­tyczna Górala została opróż­niona z ener­gii do zera. Po chwili w szy­bie windy roz­legł się długi i modu­lo­wany szum, a plat­forma użyt­kowa zaja­śniała jasno-nie­bie­skim świa­tłem. Pierw­sze czą­steczki gra­wi­ta­cyjne poja­wiły się w szy­bie windy i w tym momen­cie wsko­czy­łem do środka. Wie­dzia­łem, że jest to podróż w jedną stronę i wie­dzia­łem też, że urzą­dze­nie może umrzeć w poło­wie drogi, a ja sam spadnę roz­trza­sku­jąc się o plat­formę.

W ciągu kil­ku­na­stu sekund uno­si­łem się do góry z nie­by­wałą pręd­ko­ścią lecz czu­łem, że urzą­dze­nie zaczyna słab­nąć. Na moje szczę­ście mecha­ni­zmy windy, po wybra­niu wcze­śniej pię­tra na które mia­łem się dostać, otwo­rzyły drzwi, więc gdy tylko byłem już na ich wyso­ko­ści, wsko­czy­łem do pomiesz­cze­nia na szczu­paka. W tym samym momen­cie usły­sza­łem gło­śny i prze­ra­ża­jący ryk, w ułamku sekundy zauwa­ży­łem lecące w moją stronę biurko i tylko cudem zdą­żyłem paść na zie­mie, uni­ka­jąc cięż­kiego, meta­lowego wypo­sa­że­nia biu­ro­wego. Wycią­gnąłem rewol­wer i odda­jąc dwa cha­otyczne strzały, mniej wię­cej w kie­runku prze­ciw­nika, prze­tur­la­łem się do naj­bliż­szej ściany. Sytu­acja była bar­dzo zła, bo w ciągu tych kilku chwil dostrze­głem mojego wroga. Był bar­dzo duży, to chyba był naj­więk­szy Tygr o jakim sły­sza­łem, do tego miał na sobie coś w rodzaju pan­ce­rza skó­rza­nego. Przy­po­mnia­łem sobie, że tylko naj­star­sze osob­niki, przy­wódcy ple­mie­nia mieli prawo nosić podobne opan­ce­rze­nie. Dla­tego wszystko wska­zy­wało na to, że tra­fi­łem na jed­nego z ich wodzów, co jesz­cze bar­dziej zmniej­szało moje i tak skromne szanse na prze­ży­cie.

W cza­sie gdy doła­do­wy­wa­łem dwa naboje do rewol­weru, usły­sza­łem dziwny ener­ge­tyczny odgłos. Coś jakby spo­rej wiel­ko­ści aku­mu­la­tor pla­zmowy wła­śnie prze­syłał duży impuls ener­gii do jakie­goś urzą­dze­nia. Gubiąc jeden nabój, rzu­ci­łem się bie­giem wzdłuż kory­ta­rza do naj­bliż­szego pomiesz­cze­nia jakie znajdę po dro­dze. Dosłow­nie kilka sekund póź­niej frag­ment ściany za którą się cho­wa­łem eks­plo­do­wał zie­lo­nym kolo­rem, prze­sta­jąc tym samym ist­nieć.

Kurwa, ta małpa ma broń pla­zmową! Nikt mi kurwa nie mówił, że te małpy potra­fią obsłu­gi­wać się bro­nią pla­zmową! Klą­łem jak powa­lony i dar­łem się w nie­bo­głosy w myślach, wbie­ga­jąc do jed­nego z pomiesz­czeń. Było duże i oddzie­lone od innych sła­bymi i cien­kimi ścian­kami dzia­ło­wymi dla­tego wie­dzia­łem, że muszę albo ucie­kać tak dalej i zgi­nąć albo pod­jąć walkę i praw­do­po­dob­nie tez zgi­nąć. Moja przy­szłość wid­niała w gro­bo­wych bar­wach, dla­tego wyją­łem zza pasa gra­nat pla­zmowy i z szel­mow­skim uśmie­chem przy­cza­iłem się w drzwiach wycho­dzą­cych na kory­tarz. Cze­ka­łem tak dobrą chwilę gdy usły­sza­łem jak cięż­kie zewnętrzne kon­struk­cje ściany budynku ugi­nają się pod masyw­nym cię­ża­rem cze­goś wiel­kiego i nim się zorien­to­wa­łem, w moim pomiesz­cze­niu przez jesz­cze nie­do­koń­czone gigan­tyczne otwory okienne wpadł Tygr naci­ska­jąc spust swo­jej broni. Tym razem mia­łem mniej szczę­ścia. Pró­bu­jąc odsko­czyć i reszt­kami sił rzu­ciw­szy w stronę mojego prze­ciw­nika odbez­pie­czony gra­nat, ude­rzy­łem bar­kiem w fra­mugę drzwi. W tym momen­cie nastą­piły dwie potężne eks­plo­zje. Ostat­nie co zapa­mię­ta­łem to to, że siła wybu­chu poci­sku pla­zmo­wego wyrzu­ciła mnie na kory­tarz i ze straszną siłą ude­rzy­łem w, jak na złość, jedną z grub­szych ścian.

Obu­dzi­łem się sie­dząc pod ścianą ze strasz­nym bólem głowy. Nade mną zaś stała gigan­tyczna kosmiczna małpa, Tygr. Była w poło­wie osmo­lona i popa­lona od pla­zmy. Na jego wiel­kim ryju, wyma­lo­wa­nym bar­wami ple­mien­nymi i wojen­nymi widać było prze­ra­ża­jącą inte­li­gen­cje i wtedy usły­sza­łem gruby i dono­śny głos…

– Dość tego. Musimy poga­dać, mały czło­wieczku….
https://horyzontrpg.com
System fabularny space-apo. Indi.
Odpowiedz
#2
Nieco szwankuje interpunkcja, jest kilka literówek (np. "za nim" zamiast "zanim" w sensie "przedtem", "w wręcz" zamiast "wręcz", "jasno-niebieski" zamiast "jasnoniebieski" itd.), brak ogonków przy niektórych znakach diakrytycznych, niektóre zaimki zapisane niepotrzebnie wielką literą, niekonsekwentny zapis marek aut (raz wielką, raz małą literą), no i błędna pisownia skrótu Partyzanckich Oddziałów Cywilnych oraz Tarczy Energetycznej (zgodnie z regułą tworzenia skrótowców, powinny mieć formę POC i TE).

Narracja ciekawie poprowadzona, szczególnie żywe i plastyczne sceny walki. Z łatwością można by na podstawie tego opowiadania nakręcić kawał dobrego filmu, bo to właściwie gotowy scenariusz Smile
Gdybym była fanem gatunku, na pewno mocno by mnie ten tekst zajarał. Niemniej czytało mi się przyjemnie i doceniam ogrom pracy włożony w stworzenie uniwersum.
[Obrazek: oscar.jpg]
Odpowiedz
#3
(24-08-2019, 19:37)Miranda Calle napisał(a): Nieco szwankuje interpunkcja, jest kilka literówek (np. "za nim" zamiast "zanim" w sensie "przedtem", "w wręcz" zamiast "wręcz", "jasno-niebieski" zamiast "jasnoniebieski" itd.), brak ogonków przy niektórych znakach diakrytycznych, niektóre zaimki zapisane niepotrzebnie wielką literą, niekonsekwentny zapis marek aut (raz wielką, raz małą literą), no i błędna pisownia skrótu Partyzanckich Oddziałów Cywilnych oraz Tarczy Energetycznej (zgodnie z regułą tworzenia skrótowców, powinny mieć formę POC i TE).

Narracja ciekawie poprowadzona, szczególnie żywe i plastyczne sceny walki. Z łatwością można by na podstawie tego opowiadania nakręcić kawał dobrego filmu, bo to właściwie gotowy scenariusz Smile
Gdybym była fanem gatunku, na pewno mocno by mnie ten tekst zajarał. Niemniej czytało mi się przyjemnie i doceniam ogrom pracy włożony w stworzenie uniwersum.

Dzięki za komentarz! Najważniejsze, że się podobało! Od jakiegoś czasu staram się zwiększać ilość tekstu, częstotliwość jego korekty i zmniejszać ilość błędów. Więc chyba nie jest źle Wink
https://horyzontrpg.com
System fabularny space-apo. Indi.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości