To coś jak noc. Karze szczęką nieudaczników i meneli spod ciemnej gwiazdy. Matki noszące płody z zespołem alkoholowym, naćpane prostytutki pałające rządzą zemsty, kołyszą się na wietrze w rytm przejeżdżających tirów. Las kroczy dumnie z odpowiednią dozą szaleństwa w myślach i czynach. Ten świat jest chory. Zaprzeczenie grozi śmiercią.
Korzenie liści brną po kolana w bagnie, tworząc mozaikę z szarych kwiatów. Ortalionowe dresy płyną korytarzem wspomnień, opisanych słowem „kurwa”. Czy ktoś to wszystko słyszy? Czy wie, co dzieje się podczas nocnych libacji okraszonych świeżą ściółką? To wszystko się łączy, cechy wspólne gonią się nawzajem jak króliki na uwięzi. Nic nie słychać, prócz klaksonów świerszczy.
Lonty gasną głucho, szept dzwoni w uszach, niczym kolejka do centrum. Ruchome schody zwiastują nadejście jesieni w białej sukni z purpurowym dekoltem. Santolinowie istnieją tylko w naszych myślach i wspomnieniach, jak ptaki, których jeszcze nigdy nie dotykaliśmy węchem. Są rozwarstwieni i wykazują przeciętną łupliwość. Czasy mieszają się znowu. Sedes nigdy nie był taki samotny.
Lumpeksy tracą na wartości, jakiej nigdy nie było im dane posiadać. Szałas w środku lasu zwiastuje kolejną burzę, w której czarny człowiek będzie tak samo biały jak hindus czy Marokańczyk. Wszyscy wiemy, że tak jest. Nikt nie wie, że tak jest. Sensu szukaj w chwili ulotnej jak słowo. Myśl zamocz w niedoskonałej pełni ogółu. Naucz się patrzeć, nie gapić.
Żyrandole kroją mięso na drobne wycinki koła. Szczytujące samice pragną kropli wina pośród wrzasków i pojękiwań rodzących się dzieci, w tej właśnie chwili roztargnienia. Dopiski na starym blacie orzą papier na połowy. Jedna spójna kreska poprzecinana ostrzami rysików, umoczonych w wodach płodowych przyszłych matek. Ludzie poszukują prawdy w zdaniach tak chorych, że aż niemożliwych do zapisania.
Tracąca kolory tęcza, widzi z góry szalejącą wodę na pastwisku cieni. Monter sprawdza wydajność silnika, z trawy i suchych gałęzi, wyrwanego z piasku kaktusa. Ropa kładzie się na boku i wydaje odgłosy jastrzębia. Czwarty dzień będzie przedostatnim, jaki będziesz w stanie pojąć. Reszta to tylko przydługie frazy szaleńca, pochylonego nad kolejną falą przypływu.
Tłum ciągle szuka sensu. Czy to nie jednakowe strofy pozwalają sięgać dna nieboskłonu? Czy szantującym lotnikom uda się dopłynąć na skraj mgły w bezwietrzny poranek? Morze wita ich falą mozołu i rozświetla las trupów, stojących na baczność w ostatniej alei, zbudowanej z piasku. Starzec wyciągnięty na koi, bez ruchu wyczekuje zachodu słońca, który ma nigdy nie nadejść.
Ktoś dotrwał do momentu implozji, a to oznacza nadzieję. Starodruki mokną w rynsztoku, ocierając się o brudną odbytnicę magistra inteligenta. Ludzie są tak mali, że patrzący przez palce Bóg, widzi ich z kosmosu. To nie fanatycy wymyślili pismo, a najlepszą częścią całości jest przyspieszenie chwilowe. Móc znaczy więcej niż wynaleźć sekstans. Pamiętaj.
Korzenie liści brną po kolana w bagnie, tworząc mozaikę z szarych kwiatów. Ortalionowe dresy płyną korytarzem wspomnień, opisanych słowem „kurwa”. Czy ktoś to wszystko słyszy? Czy wie, co dzieje się podczas nocnych libacji okraszonych świeżą ściółką? To wszystko się łączy, cechy wspólne gonią się nawzajem jak króliki na uwięzi. Nic nie słychać, prócz klaksonów świerszczy.
Lonty gasną głucho, szept dzwoni w uszach, niczym kolejka do centrum. Ruchome schody zwiastują nadejście jesieni w białej sukni z purpurowym dekoltem. Santolinowie istnieją tylko w naszych myślach i wspomnieniach, jak ptaki, których jeszcze nigdy nie dotykaliśmy węchem. Są rozwarstwieni i wykazują przeciętną łupliwość. Czasy mieszają się znowu. Sedes nigdy nie był taki samotny.
Lumpeksy tracą na wartości, jakiej nigdy nie było im dane posiadać. Szałas w środku lasu zwiastuje kolejną burzę, w której czarny człowiek będzie tak samo biały jak hindus czy Marokańczyk. Wszyscy wiemy, że tak jest. Nikt nie wie, że tak jest. Sensu szukaj w chwili ulotnej jak słowo. Myśl zamocz w niedoskonałej pełni ogółu. Naucz się patrzeć, nie gapić.
Żyrandole kroją mięso na drobne wycinki koła. Szczytujące samice pragną kropli wina pośród wrzasków i pojękiwań rodzących się dzieci, w tej właśnie chwili roztargnienia. Dopiski na starym blacie orzą papier na połowy. Jedna spójna kreska poprzecinana ostrzami rysików, umoczonych w wodach płodowych przyszłych matek. Ludzie poszukują prawdy w zdaniach tak chorych, że aż niemożliwych do zapisania.
Tracąca kolory tęcza, widzi z góry szalejącą wodę na pastwisku cieni. Monter sprawdza wydajność silnika, z trawy i suchych gałęzi, wyrwanego z piasku kaktusa. Ropa kładzie się na boku i wydaje odgłosy jastrzębia. Czwarty dzień będzie przedostatnim, jaki będziesz w stanie pojąć. Reszta to tylko przydługie frazy szaleńca, pochylonego nad kolejną falą przypływu.
Tłum ciągle szuka sensu. Czy to nie jednakowe strofy pozwalają sięgać dna nieboskłonu? Czy szantującym lotnikom uda się dopłynąć na skraj mgły w bezwietrzny poranek? Morze wita ich falą mozołu i rozświetla las trupów, stojących na baczność w ostatniej alei, zbudowanej z piasku. Starzec wyciągnięty na koi, bez ruchu wyczekuje zachodu słońca, który ma nigdy nie nadejść.
Ktoś dotrwał do momentu implozji, a to oznacza nadzieję. Starodruki mokną w rynsztoku, ocierając się o brudną odbytnicę magistra inteligenta. Ludzie są tak mali, że patrzący przez palce Bóg, widzi ich z kosmosu. To nie fanatycy wymyślili pismo, a najlepszą częścią całości jest przyspieszenie chwilowe. Móc znaczy więcej niż wynaleźć sekstans. Pamiętaj.