Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Lisy mają nory
#1
Wyczuwało się w nim pewną dyskretną szlachetność, można by to chyba nazwać arystokracją ducha. Nie z nadania, lecz z urodzenia. Nie miało to nic wspólnego z pompatycznością nowobogackich elit, nie było w nim ani odrobiny sztuczności telewizyjnych celebrytów. Od jego postaci bił niewidoczny blask, wyczuwalny, ale niezniewalający. W tym małym przydrożnym barze pod Sierpcem zatrzymywałem się wtedy często - właściciel należał do koła łowieckiego, a na dodatek był niezłym kucharzem i za niewielką cenę serwował naprawdę wyśmienitą polędwicę z jelenia. Tego dnia wcześniej zakończyłem sprzedaż i mogłem sobie pozwolić na odrobinę lenistwa w chłodzie wieczoru. Wycierałem starannie talerz kromką razowego chleba, wsłuchany w poszum lasu i chlupot płynącej dołem rzeki, kiedy pojawił się w drzwiach i rzucił mi zmęczone spojrzenie. Brodaty, w przykurzonych jeansach, z małym plecakiem na ramieniu przypominał Steda. Uśmiechnął się i skinął głową, a potem zapytał, czy może się przysiąść. Nie bardzo lubię towarzystwo przy posiłkach, zwłaszcza w trasie – spocone matki z wrzeszczącymi bachorami, czy nieogoleni pijaczkowie, spotykani w jednej odmianie jak Polska długa i szeroka, działają mi na nerwy, ale w nim było c o ś, co odróżniało go od typowych barowych bywalców. Dlatego, nieco może niechętnie, ale jednak zapraszająco machnąłem ręką. Nie skojarzyłem tego od razu, nie było to spostrzeżenie wynikające z obserwacji, lecz raczej instynktowna akceptacja, przyzwolenie na wejście w bliski kontakt. Łatwe przekraczanie bariery intymności było szczególną charyzmą tego człowieka. Dłuższą chwilę siedzieliśmy, nic nie mówiąc, on wpatrzony w szeleszczącą zieleń lasu, ja – przeżuwający resztki późnego obiadu i własne myśli. Byłem mu wdzięczny za to milczenie, z natury jestem mizantropem i nie umiem rozmawiać z przygodnie poznanymi ludźmi. Nie znoszę zwłaszcza nachalnych typów obdarzających kogo popadnie historią swoich chorób i bez wyjątku negatywnymi opiniami o teściowej, głupim szwagrze albo, dla odmiany, cukrujących superinteligentnym, zdającym właśnie na studia córkom. Nóż mi się wtedy w kieszeni otwiera i rzucam oschłą, choć zawsze grzeczną prośbę o pozostawienie mnie spokoju. Kiedyś próbowałem po prostu się nie odzywać, ale w większości wypadków tratowano to jak zaproszenie do dalszego wycierania gęby przypadkami losów marudnych Doświadczyńskich. Żona zawsze dziwiła się, jak facet, nie lubiący ludzi tak jak ja, został zdolnym, osiągającym świetne wyniki akwizytorem.

- Pięknie tu, prawda?

To było właściwie bardziej stwierdzenie niż pytanie, więc mruknąłem coś pod nosem, ale powstrzymałem się przed normalną w takich sytuacjach reakcją. Właściciel baru wynurzył się z ciemnego wnętrza, postawił przed nim butelkę niepasteryzowanego „Kasztelana” i wysoką szklankę. Brzęk spadającego na blat stolika kapsla i cichy szum lanego, nie po ściance, pieniącego się leniwie, zimnego piwa zabrzmiały jak preludium do długiej opowieści.

- Wciąż się gdzieś spieszycie. A wystarczyłoby na chwilę się zatrzymać. Byłoby lepiej.

Pochylił się w moją stronę. Oczy miał ciepłego, miodowego koloru, spojrzenie inteligentne, nieco smutne, rysy twarzy szlachetne, surowe, lica ogorzałe od słońca i wiatru, „jak u marynarza” - pomyślałem, choć, Bogiem a prawdą, nigdy w życiu nie miałem do czynienia z żadnym marynarzem.

- Wie pan – upił powoli łyk piwa – błędem było nadanie królestwu struktury ziemskiej, opartej o sprawiedliwe prawo. Sam sobie podstawiłem nogę.

Zdanie brzmiało tak dziwnie, że nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Pierwsze skojarzenie: wariat. Ale słuchałem dalej; miałem wrażenie, że nie wolno mi nie słuchać, że za nic w świecie nie powinienem lekceważyć czy obrażać tego człowieka. Odsunąłem talerz i spojrzałem na rzekę. Las był w tym miejscu bardzo gęsty i resztki sierpniowego słońca nie docierały już nad powierzchnię wody. Tkwił tam ciemny kłąb mroku, zwinięty jak postrzępiony żebraczy płaszcz. Z drugiej strony baru dobiegało monotonne brzęczenie pędzących szosą tirów.

- Przeciwnik natychmiast wykorzystał moją uczciwość i poczucie sprawiedliwości. Uczepił się jednej formuły: „Cokolwiek zwiążecie na ziemi, będzie związane w niebie.” Nie mam pojęcia, co mi przyszło do głowy, żeby to powiedzieć. On oczywiście natychmiast wyciągnął to przed trybunałem no i mam za swoje. Fair play – prychnął. - Czemu to ja muszę zawsze być fair? A wystarczyłoby trochę nagiąć zasady. Wystarczyłoby przecież jedno słowo...

I wtedy go poznałem. Nie, to nie był szaleniec. Coś, co dotąd tylko przeczuwałem, a co ujawniło się teraz w całej pełni, sprawiło, że uwierzyłem każdemu jego słowu. Świat wokół nas zatrzymał się, byliśmy w innej rzeczywistości, w innym czasie, czy może raczej w bezczasie. Kątem oka spojrzałem na drzewa – przestały się poruszać, ale nie był to zwykły bezruch bezwietrznej pogody. Wiatr gdzieś tam wiał, to tylko my zastygliśmy w innym wymiarze, jak dwa owady w bursztynowej kropli. Fizycznie nie był podobny do wiszących po kościołach konterfektów wysztafirowanych blondynów o atletycznych ciałach i zniewieściałych twarzach. Rysy miał raczej semickie, włosy ciemne, nos lekko zakrzywiony, wąski. Ale nie mogło być pomyłki. Ogarnął mnie niesamowity spokój, gdzieś w dal odpłynęły bar, droga, handlowe sukcesy. Słuchałem jak urzeczony.

- Widzisz... – zawahał się. – Mogę ci mówić po imieniu?

Machnąłem ręką. Nawet nie bardzo wypadało, żeby on – w końcu Pan - mówił mi per „pan”.

- Widzisz, Jacek, przez te parę niepotrzebnych słów tak to dziś wygląda. Przeciwnik to spryciarz. Mały, brudny krętacz, który na nieszczęście jest dobrym prawnikiem. Już do cudów się przyczepiał. Że to nie tak, że człowiek ma być wolny, zaś objawienie mu tę wolność decyzji zabiera, bo on już wie, a nie wierzy. Oczywiście, to nie jest do końca prawda, no bo popatrz – nawet ci, którzy widzieli moje cuda, mogli je interpretować tak, jak chcieli, mieli pod tym względem swobodę wyboru. Arcykapłani i faryzeusze są tego najlepszym przykładem. Oczywiście podniósł krzyk, a ja krzyczeć nie bardzo umiem. I trzciny nadłamanej nie złamię, nawet, jeżeli ta trzcina jest wszawym egoistycznym pokurczem, dbającym tylko o własne interesy. Wiem, wiem. Powiesz, że to słabość, że tak nie można, że ze złem nie ma kompromisów. No niby tak, ale trochę racji to on niestety miał. Gdyby nie te sztuczki, mniej by było tych, co uwierzyli. Świat w dużej mierze składa się z Tomaszów niestety. No i rad nie rad zacząłem się usuwać. Potem wynalazł skądś tego Darwina i zażyczył sobie żeby pozakopywać w ziemi kości, no bo trzeba dać wolny wybór materialistom. Tylko, że tu już trochę przesadził – w końcu te praptaki i dinozaury są mocnym argumentem na jego korzyść; więc dla równowagi wyciągnąłem Behego i innych kreacjonistów, zwracając uwagę na parę rzeczy, których przy całym swoim cwaniactwie się nie dopatrzył. A ponieważ nie dało się tego zignorować, to zaczął ich ośmieszać. Zwróciłeś uwagę, że to jego najczęstsza i najbardziej perfidna zagrywka? Popatrz na język. Jak tylko pojawia się jakaś dobra idea, coś, co może wam pomóc, to on to wykrzywia. Wymyśliłem cnotę – duchową sprawność człowieka, męstwo w jej zdobywaniu, kręgosłup moralny. A on co? „Cnotkę” zrobił! Dziewica dzisiaj to wstyd! A wy dajecie sobie we łbach mieszać jak dzieci.

Przerwał na chwilę, widać było, że dał się trochę ponieść emocjom. Po chwili już spokojnie ciągnął dalej:

- No i spychał mnie coraz bardziej, aż w końcu zdetronizował. Stwierdził, że trzeba zrobić statystyczne badania, ilu jest naprawdę wierzących, ilu moich poddanych, posłusznych prawu Ojca, a ilu tylko markuje to posłuszeństwo i nie życzy sobie „żeby ten panował nad nami”. Próbowałem przekonywać, że Kościół robi statystyki co roku i możemy skorzystać z gotowych tekstów, a nie pakować fundusze w niepotrzebne spisy, które nic nowego nie powiedzą, ale nie dał się zbyć. No i wysłaliśmy rachmistrzów – po dwóch, żeby było sprawiedliwie.

Przełknął znowu łyk i westchnął z goryczą.

- Klapa na całej linii. Wam się od tego dobrobytu poprzewracało w głowach. A zastanawiałem się, czemu pozwala, żeby wam tak błogosławić, czemu nie protestuje, kiedy daję wam wolność, warunki do duchowego rozwoju, miód i mleko, krótko mówiąc. Zmądrzał przez te lata. Chciałem go przywrócić do łask, wiedział, że może liczyć na moje miłosierdzie, no, ale jemu było mało. Władza absolutna deprawuje stworzenie w sposób absolutny. Okazuje się, że szkodzi nawet smak władzy, której się jeszcze nie posiada. Obłudnik powiedział, że naturalnie mogę wrócić, kiedy tylko zechcę, a jakże! Pod jednym warunkiem: że to wy będziecie tego chcieli. Na koniec szyderczo zaproponował mi ciepłą posadkę w jednej z pomniejszych dykasterii jego kurii. W j e g o królestwie!

Zaśmiał się nagle.
Zamyśliłem się. Brzegiem stolika zaczęła spacer ogromna kruszyca – przepiękny chrząszcz – klejnot, któremu jakimś sposobem udało się przeniknąć przez oddzielającą nas od świata barierę. Wziął ją delikatnie w palce i posadził sobie na środku dłoni. Wystraszona i zdezorientowana nagłą zmianą otoczenia zdawała się drżeć w niepewności jutra. Dlaczego mi to wszystko opowiedział? Nie czułem się powołany do wysłuchiwania jego spowiedzi, nie mówiąc już o rozgrzeszaniu. Zirytowałem się nagle, rzeczywiście mógł to chyba lepiej rozegrać. Poczułem się oszukany, ale w następnej chwili pojawiło się uczucie wstydu i zażenowania - to w końcu myśmy wybrali. Nie wątpiłem w jego znajomość spraw, był przecież z natury wszechwiedzący, jednak z drugiej strony – papież, tylu świętych, młody Kościół? A może jest jeszcze jakaś szansa, może nie jest tak źle, jak się wydaje? Przecież wszystko dookoła wygląda tak, jak wyglądało pod jego rządami. Chyba. W końcu nie wiedziałem dokładnie, kiedy abdykował. Spojrzałem na niego pytająco.

- Nie, Jacku, mówiłem ci, zmądrzał. Zdaje sobie sprawę z tego, że nagła zmiana mogłaby spowodować rewolucję, dlatego zewnętrznie nic się nie zmieniło i nic w najbliższym czasie się nie zmieni. Pozwolił mi nawet, jak widzisz, na pewną, nazwijmy to - akcję informacyjną. Nadal będą Msze święte, przynajmniej przez jakiś czas, procesje, odpusty. Tylko już beze mnie.

Nagle do mnie dotarło. Nie, to nie mogła być prawda. Poczułem jak ogarnia mnie chłód.

- Widzę, że rozumiesz. Kilka tygodni temu „jego wysokość” wezwał mnie do siebie i kazał mi odejść. Powiedział, że mam was, jeszcze wiernych, zabrać i po prostu się wynieść. Gdzie, to go nie obchodzi. Gdzieś na rubieże, gdzie nie będę kłuł go w oczy miłością i wreszcie, jak to określił, „zatryumfuje sprawiedliwość”. Zastanawiałem się, czy do ciebie przyjść, wszak ostatnio niezbyt się mną przejmowałeś i znowu mógłby mi zarzucić oszustwo, ale w końcu mąż i żona to jedno, no nie? - mrugnął porozumiewawczo.

No tak, Zosia. Mogłem się domyśleć. Zawsze cicha i cierpliwa Zosia. Tyle razy przymykała oczy na moje wyskoki. Nie wiem, ile wiedziała, a ile się domyślała, ale nigdy nie usłyszałem od niej złego słowa. Czasem widziałem niemy wyrzut w oczach. Poczułem jego wzrok na sobie i miałem wrażenie, że zagląda w najtajniejsze zakamarki mojego „ja” i że już nie ma „ja”, bo jest tylko „Ty”. On i Zosia stopili mi się w jedno i zobaczyłem siebie z zewnątrz, jak siedzę przy barowym stoliku - mały śmieszny człowieczek z wielkimi ambicjami akwizytora, łysiejący playboy, sybaryta, wiecznie niedojrzały chłopiec. Jak to było? „Co pomoże człowiekowi, choćby cały świat zyskał?” Kruszyca uniosła chitynowe pokrywy, rozwinęła skrzydełka i odleciała. Robiło się ciemno.

- Masz trochę czasu do namysłu, w końcu to dosyć poważna decyzja. On dał mi pół roku. Liczy się od teraz.

Wstał, zabrał butelkę i szklankę i wszedł do baru. Kiedy po zapłaceniu właścicielowi wyszedłem na parking, już go nie było. Nie szukałem go. Wyciągnąłem z kieszeni klucze i wsiadłem do samochodu, przez chwilę siedziałem w milczeniu, potem z wewnętrznej kieszeni marynarki wyciągnąłem firmową Nokię i wybrałem numer żony.
Siedział u Kasi, grzecznie, Mruczek na kolanach.
Kasia, cała w mruczenie Mruczka zasłuchana,
naraz mokrość poczuła, nieco dziwną, w nogach.
Morał: oszcza przyjaciel – nie potrzeba wroga.
Odpowiedz
#2
Wciągnęło mnie. Bardzo zgrabnie napisane, taka wręcz stylistyczna bomba. Opisy są naprawdę dobre.
I widać, że Autor zaprzyjaźniony z interpunkcją, co się bardzo chwali Smile

Będzie jakiś ciąg dalszy?
"KGB chciało go zabić, pozorując wypadek samochodowy, ale trafił kretyn na kretyna i nawet taśmy nie zniszczyli." - z "notatek naukowych" Mestari

Odpowiedz
#3
Mnie też się podoba. Narracja płynna i miękka, jak na baśń przystało. I fajna taka kampania wyborcza przy piwie, gawędzie i podchwytliwym "no pressure". To by nawet mogło podziałać :)
I’m giving you a night call to tell you how I feel
I want to drive you through the night, down the hills
I’m gonna tell you something you don’t want to hear
I’m gonna show you where it’s dark, but have no fear
Odpowiedz
#4
Cieszę się, że się podobało.Smile
Siedział u Kasi, grzecznie, Mruczek na kolanach.
Kasia, cała w mruczenie Mruczka zasłuchana,
naraz mokrość poczuła, nieco dziwną, w nogach.
Morał: oszcza przyjaciel – nie potrzeba wroga.
Odpowiedz
#5
Zgrabne, mądre i ciekawe


7/10
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt. [L. Wittgenstein w połowie rozumiany]

Informuję, że w punktacji stosowanej do oceny zamieszczanych utworów przyjęłam zasadę logarytmiczną - analogiczną do skali Richtera. Powstała więc skala "pozytywnych wstrząsów czytelniczych".
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości