Witam serdecznie!
To moje pierwsze tego typu dzieło i również pierwszy post na tym Forum. Mam nadzieję, że Wam się spodoba! Krytyka mile widziana, gdyż nie jestem wielkim pisarzem i chciałbym się dowiedzieć, gdzie popełniam błędy, co można by zmienić i czy w ogóle dobrze mi to idzie. Liczę na Wasze komentarze.
Mój drogi Panie,
Piszę do Ciebie list. Staram się odkryć sens tego co robię, dlaczego i kiedy popełniłem błąd. Usiadłem wygodnie i wspominam. Czy pamiętasz mnie? Czy wiesz kim jestem? Zastanawiam się, czy i Ty mnie wspominasz. Jeśli tak, to dlaczego milczysz? Dlaczego nic nie mówisz? Zamknąłeś swe usta gdy ja zamknąłem przed Tobą drzwi. Czy nie zauważyłeś tego, że to tylko drewno? Drewno, które spróchnieje i rozsypie się w pył. Drewno, lecz nie serce. Nigdy go nie zamknąłem. Trzymałem otwarte z nadzieją, że kiedyś znów doń zapukasz. Ty jednak odszedłeś. Odwróciłeś się, i chwilę potem zniknął Twój cień. Słońce zaszło i już nigdy nie wzeszło jak kiedyś. Długo wpatrywałem się w miejsce, gdzie stałeś. Wciąż czułem Twój zapach i widziałem uśmiech. Nie płakałeś. Dlaczego przy odejściu nie uroniłeś żadnej łzy? Czy odpowiesz mi, co znaczyły Twoje słowa zanim zamilkłeś? Nigdy nie używałeś metafor. Chociaż może ten fakt był metaforą Twojego milczenia...
W tle mych rozmyślań, swe romantyczne ballady snuje Dido. Nigdy Ci o niej nie mówiłem. Nie wspominałem. A może jednak? Wszystko z wolna zanika w odmętach niepamięci... Dlaczego tak jest? Dlaczego jesteśmy skłonni do zapominania? Tyle odchodzi i nie wróci. Nie tylko wspólnie spędzone sekundy i godziny, które mijają bezpowrotnie. Boli mnie nie to, że nie możemy ich zatrzymać, lecz to, że nie jesteśmy w stanie ich spamiętać. Ileż byśmy mieli wspomnień? Ileż uśmiechów i łez? Chciałbym śmiać się gorzko płacząc. I robię to, jednakże bez uśmiechu. Opłakuję czas, który pozostawia bruzdy na tyle głębokie, żeby pozostał ich ślad, lecz zbyt płytkie by je na nowo otworzyć. I tak obdarowany jestem cieniem wspomnień bez możliwości ich wspominania...
Za oknem zaczyna wyrzucać swój gniew Niebo. Wrzeszczy grzmotami i ciska piorunami. Czy jest wściekłe z powodu swej bezsilności wobec tego co musi nastąpić, czy też zrzuca na nas swój gniew tylko dlatego, że może? Zapewne wkrótce zacznie płakać. Będzie roniło łzy letniego deszczu. Wiesz co mi to przypomina? Jak kiedyś śmialiśmy się Niebu prosto w oczy. Wyszliśmy z bezpiecznego schronienia i tańczyliśmy, śmialiśmy się i piliśmy ciepłe krople spadające z ciężkich chmur na nasze usta. Nie było nam zimno. Ogrzewały nas nasze rozpalone ciała, przytulone do siebie, niczym dwa płomienie dwóch świec, łączące się w jeden, niegasnący ogień. Niestraszny był nam gniew Nieba. Teraz jednak się go lękam. Drżę przed nim i padam na kolana, bo nie ma Ciebie mój Panie. Nie skrywasz mnie przed Jego wzrokiem. Ukradkiem wyglądam za okno, i choć to nie to samo miejsce, ciągle widzę dwie zakochane, tańczące w miłosnym splocie dusze... Nie pamiętają one śmierci. Narodziły się razem, jak nakazało przeznaczenie i nigdy nie odejdą, choć z nadzieją, wyczekuję odejścia burzy...
Jutro o świcie wyruszam w podróż, by Cię odnaleźć. Będę Cię szukał gdzie tylko zaprowadzą mnie Twoje ślady, Twój zapach i słowa o Tobie. Wkrótce przybędę. Napiszę kolejny list. I nie adresuję koperty. Zrzucę ją w rwący nurt rzeki na moście, gdzie kiedyś złapałeś mnie za rękę i powiedziałeś „Nie odchodź!, a ja rzekłem „Nie odejdę”.
To moje pierwsze tego typu dzieło i również pierwszy post na tym Forum. Mam nadzieję, że Wam się spodoba! Krytyka mile widziana, gdyż nie jestem wielkim pisarzem i chciałbym się dowiedzieć, gdzie popełniam błędy, co można by zmienić i czy w ogóle dobrze mi to idzie. Liczę na Wasze komentarze.
„Listy do Pana”
Gdzieś, gdzie nie powinno mnie być, 7.07.2007 r.
Mój drogi Panie,
Piszę do Ciebie list. Staram się odkryć sens tego co robię, dlaczego i kiedy popełniłem błąd. Usiadłem wygodnie i wspominam. Czy pamiętasz mnie? Czy wiesz kim jestem? Zastanawiam się, czy i Ty mnie wspominasz. Jeśli tak, to dlaczego milczysz? Dlaczego nic nie mówisz? Zamknąłeś swe usta gdy ja zamknąłem przed Tobą drzwi. Czy nie zauważyłeś tego, że to tylko drewno? Drewno, które spróchnieje i rozsypie się w pył. Drewno, lecz nie serce. Nigdy go nie zamknąłem. Trzymałem otwarte z nadzieją, że kiedyś znów doń zapukasz. Ty jednak odszedłeś. Odwróciłeś się, i chwilę potem zniknął Twój cień. Słońce zaszło i już nigdy nie wzeszło jak kiedyś. Długo wpatrywałem się w miejsce, gdzie stałeś. Wciąż czułem Twój zapach i widziałem uśmiech. Nie płakałeś. Dlaczego przy odejściu nie uroniłeś żadnej łzy? Czy odpowiesz mi, co znaczyły Twoje słowa zanim zamilkłeś? Nigdy nie używałeś metafor. Chociaż może ten fakt był metaforą Twojego milczenia...
W tle mych rozmyślań, swe romantyczne ballady snuje Dido. Nigdy Ci o niej nie mówiłem. Nie wspominałem. A może jednak? Wszystko z wolna zanika w odmętach niepamięci... Dlaczego tak jest? Dlaczego jesteśmy skłonni do zapominania? Tyle odchodzi i nie wróci. Nie tylko wspólnie spędzone sekundy i godziny, które mijają bezpowrotnie. Boli mnie nie to, że nie możemy ich zatrzymać, lecz to, że nie jesteśmy w stanie ich spamiętać. Ileż byśmy mieli wspomnień? Ileż uśmiechów i łez? Chciałbym śmiać się gorzko płacząc. I robię to, jednakże bez uśmiechu. Opłakuję czas, który pozostawia bruzdy na tyle głębokie, żeby pozostał ich ślad, lecz zbyt płytkie by je na nowo otworzyć. I tak obdarowany jestem cieniem wspomnień bez możliwości ich wspominania...
Za oknem zaczyna wyrzucać swój gniew Niebo. Wrzeszczy grzmotami i ciska piorunami. Czy jest wściekłe z powodu swej bezsilności wobec tego co musi nastąpić, czy też zrzuca na nas swój gniew tylko dlatego, że może? Zapewne wkrótce zacznie płakać. Będzie roniło łzy letniego deszczu. Wiesz co mi to przypomina? Jak kiedyś śmialiśmy się Niebu prosto w oczy. Wyszliśmy z bezpiecznego schronienia i tańczyliśmy, śmialiśmy się i piliśmy ciepłe krople spadające z ciężkich chmur na nasze usta. Nie było nam zimno. Ogrzewały nas nasze rozpalone ciała, przytulone do siebie, niczym dwa płomienie dwóch świec, łączące się w jeden, niegasnący ogień. Niestraszny był nam gniew Nieba. Teraz jednak się go lękam. Drżę przed nim i padam na kolana, bo nie ma Ciebie mój Panie. Nie skrywasz mnie przed Jego wzrokiem. Ukradkiem wyglądam za okno, i choć to nie to samo miejsce, ciągle widzę dwie zakochane, tańczące w miłosnym splocie dusze... Nie pamiętają one śmierci. Narodziły się razem, jak nakazało przeznaczenie i nigdy nie odejdą, choć z nadzieją, wyczekuję odejścia burzy...
Jutro o świcie wyruszam w podróż, by Cię odnaleźć. Będę Cię szukał gdzie tylko zaprowadzą mnie Twoje ślady, Twój zapach i słowa o Tobie. Wkrótce przybędę. Napiszę kolejny list. I nie adresuję koperty. Zrzucę ją w rwący nurt rzeki na moście, gdzie kiedyś złapałeś mnie za rękę i powiedziałeś „Nie odchodź!, a ja rzekłem „Nie odejdę”.
C.D.N.