Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Legenda o Niedźwiedzim Turnieju
#1
Legenda o Niedźwiedzim Turnieju


Wcale nie tak dawno temu, bo kilka lat po Bitwie pod Grunwaldem, i wcale nie tak daleko, bo w pobliżu Trzebieży żył pewien książę. Zwał się Jan. Miał bardzo urodziwą córkę Annę, o której piękności plotki szły na całe wybrzeże. Nadszedł czas kiedy wkroczyła w wiek, kiedy należy szukać partnera na resztę życia – męża. Jan, jak każdy ojciec troszczył się o swą podopieczną więc rozesłał wieść o tym, że szuka męża dla córki w promieniu kilku mil od mieściny, która nie miała jeszcze nazwy. O niej opowiada ta legenda.
Nie musiał czekać długo, bo w zaledwie kilka godzin po ogłoszeniu wieści na dziedzińcu pojawiło się co najmniej setka mężczyzn. Od chłopów po szlachciców. I zapowiadało się, że ich więcej. Książę siedział właśnie na tronie. Ubrany był w bogato zdobioną złotą i srebrną nicią jedwabną koszulę koloru zachodzącego słońca, na której osadzony był potężny, stalowy napierśnik. Na skórzanych spodniach lśniły nagolenniki, a głowę zdobił hełm bojowy zdobiony kamieniami szlachetnymi najlepszego szlifu. Ciemno rude włosy spływały kaskadami na ramiona, a rozwichrzona broda i wąsy prawie całkiem zakrywały jego usta. Bystre orle oczy wodziły po sali, a berło w kształcie bojowego Morgensterna tkwiło oparte o tron po prawicy księcia. Zaś po jego lewicy leżał gotowy do natychmiastowego użycia pawęż. Nagle drzwi naprzeciwko tronu otworzyły się i wbiegła jego córka. Ciemne włosy powiewały za nią gdy się poruszała, a migdałowe oczy lśniły, że widać było z daleka. Odziana była w piękną, lnianą zieloną suknię i delikatne białe rękawiczki. Jedyną jej biżuterią był bursztynowy naszyjnik i srebrna bransoletka. Na głowie jej spoczywał delikatny diadem rozsyłając „zajączki” po ścianach. Odezwała się dźwięcznym i melodyjnym, choć stanowczym głosem:
- Ojcze! Co to za wrzawa pod bramami? Hałas jest nie do wytrzymania. Nie mogę w spokoju się zdrzemnąć!
- Spokojnie, Anno, spokojnie. To są wszyscy mężczyźni pragnący twej ręki – basowy głos Jana rozległ się po sali. – Wyjrzyj proszę przez okno.
Wskazał ręką okno zdobione kolorowym witrażem, do którego natychmiast podbiegła królewna. Liczba zalotników urosła o co najmniej pięćdziesięciu.
- Że co? Mam poślubić jednego z tej hałastry? Po moim trupie!
- Nawet tak nie żartuj, córko! Wiesz przecież, że jestem rozsądny i nie pozwolę, by byle kto poślubił moją jedyną pierworodną. Przygotowałem pewne zawody… Zaczekam jednak aż kolejka dojdzie do bram miasta. Powinni mieć szansę też spóźnialscy.
- Mam nadzieję, że wiesz co robisz, ojcze – powiedziała już spokojnie dziewczyna – w życiu nie wyszłabym za jakiegoś niedojdę.
Książę uśmiechnął się w duchu lecz na twarzy pozostała bezstronna mina.
- Idź już, moje dziecko. Muszę pomyśleć.
- Dobrze ojcze. Jeśli będziesz mnie szukał to jestem w swojej komnacie.
Kiedy Anna wyszła, Jan wziął do ręki berło i zaczął krążyć po pokoju. Musiał być wiecznie uzbrojony. Nawet podczas snu chował sztylet pod poduszką. Powodem tego było napięcie między nim, a księciem sąsiednim – Zygmuntem. Obaj toczyli zażarte walki słowne jak i zbrojne. Jednak nie tylko z tego powodu. Po lasach szalała ostatnio straszliwa bestia – niedźwiedź. Nie dość, że jest to gatunek rzadki w tych lasach, to jeszcze nie był to byle jaki niedźwiedź! W kłębie miał 4 metry wysokości, a w jego paszczy spokojnie zmieściłaby się owca. Pustoszył on stada wieśniaków, przy okazji niszcząc swymi łapami plony. Cztery razy nawet próbował wejść do miasta, lecz zamknięto mu bramę tuż przed nosem. Od skrobania jego łap i gryzienia belek należało naprawić ogromne drzwi i dodatkowo wzmocnić je stalą. Ten potwór budził trwogę wśród mieszkańców, strażników, a nawet samego księcia Jana. Często stawiano wnyki, atakowano go widłami i innymi narzędziami rolniczymi, lecz nic to nie dawało. Wnyki rwał jak pajęczynę, a widły nawet nie drasnęły jego twardej skóry. Był on związany z turniejem. Nagle do zamyślonego księcia podbiegł wysoki i szczupły żołnierz z halabardą w ręce oznajmiając, iż kolejka chętnych ręki królewny sięga bram. Jan wydał rozkaz zamknięcia jej i przygotowania strażników na balkonie, gdzie miał zamiar przemówić. Gdy rozkazy zostały wykonane wyszedł on na zdobiony balkon z marmuru i zaczął wygłaszać przemowę:
- Wszyscy wiecie po co tu się zebraliście! I wszyscy też znacie mój rozsądek! – kiedy z tłumu wyrwały się okrzyki potwierdzenia kontynuował: - I wiecie też, że pierwszemu lepszemu nie oddam mej córki! Ogłaszam zatem turniej! Zwycięzca otrzyma rękę Anny! Jeśli ktoś chce się wycofać niech zrobi to teraz bo później będzie za późno! – z grupy ludzi odeszła spora część zostawiając na gościńcu około stu siedemdziesięciu mężczyzn – Pierwsza konkurencja polega na sprawdzeniu wiedzy! Proszę po kolei zgłaszać się do dziesięciu uczonych, którzy właśnie stoją pod bramami pałacu! Zadadzą wam oni zagadkę, na którą musicie odpowiedzieć poprawnie! W przeciwnym wypadku odpadacie. Powodzenia!

Tymczasem gdzieś w tłumie stał chłopak na oko dwudziestoletni, o włosach koloru dębu oraz delikatnych rysach twarzy. Wyglądał na przeciętnego, lecz przyduże rękawy szarej koszuli przysłaniały całkiem pokaźne mięśnie, których nie powstydziłby się sam Zawisza Czarny. Odziany biednie, bez butów stanął w kolejce do jednego z uczonych. Po chwili stanął przed nim osobiście. Bez słowa wstępu wyrecytował on zagadkę:
Stoisz przed dwiema bramami, z których jedna prowadzi do wyjścia natomiast druga do przepaści. Przed bramami stoi dwóch strażników, z których jeden kłamie a drugi mówi prawdę. Jak sformułujesz tylko jedno pytanie, które zadając tylko jednemu strażnikowi uzyskasz odpowiedź, która prowadzi do wyjścia?
Chłopak zamyślił się w przeciwieństwie do większości jego poprzedników. Po chwili odkrył rozwiązanie i szepnął do ucha mędrcowi:
- Którą bramę wskazałby twój kolega, gdybym zapytał go o wyjście?
Uczony pokiwał zadowolony głową i odprawił go wskazując ręką gościniec. Młody ucieszony pobiegł na miejsce wskazane przez starca. Stał tak aż dołączyło do niego dwudziestu pięciu innych mężczyzn. Tylko oni odgadli zagadkę. Nagle z balkonu wydobył się głos księcia:
- Gratuluję panowie! Przeszliście pierwszą próbę! Następna polega na przyniesieniu mi młodego… gryfa!
Przez chwilę przebiegł po chłopaku dreszcz przerażenia, lecz po chwili zniknął i zastąpiło go uczucie obojętności. Gryfy były stosunkowo łagodne. Każdy został uzbrojony w krótki miecz do obrony i kawałek mięsa by zwabić młodego stwora. Tak wyekwipowani wyruszyli do Puszczy Wkrzańskiej – tam gdzie żyły pół lwy, pół orły. Każdy z nich poszedł inną drogą zagłębiając się w las. Nasz bohater po chwili usłyszał ciche kwilenie. Odwrócił się w stronę, z której dochodził dźwięk i poszedł w jego kierunku co chwilę chowając się za drzewami. Nagle dostrzegł błysk na ziemi. Podszedł do niego i zobaczył duże, czerwone pióro. Schował je za pasek i udał się w stronę odgłosu. Był coraz głośniejszy i wyraźniejszy. Teraz przypominał bardziej ryk młodego żbika. I za pokaźnym dębem mężczyzna ujrzał to, czego poszukiwał: gniazdo gryfa z jednym młodym w nim. Na szczęście matki nie było w pobliżu. Chłopak szybko podbiegł do pisklęcia, dał mu kawałek mięsa i udał się stworzeniem z powrotem do zamku. Już po godzinie stał na dziedzińcu z młodym gryfem uniesionym wysoko w dłoniach. Po każdej jego stronie stało czterech mężczyzn. Każdy miał przy sobie młodego stwora. Na rozkaz króla wypuścili je widząc jak każdy odlatuje powoli w stronę swojego gniazda, gdzie pewnie czekała matka. Rozległ się głos Jana:
- Brawo, panowie! Brawo! Teraz mam dla was ostatnie zadanie! Każdy musi pójść z siekierą na skraj lasu i wyciąć jak najwięcej drzew! Kto zostanie ostatni wygrywa turniej!
Każdy mężczyzna dostał drwalski topór i ruszył do lasu.

A w pałacu książę stał przy oknie ze swoją córką przy boku i patrzyli na znikające w dali ostrza siekier. Nagle odezwała się Anna:
- Ojcze! Jesteś niesamowity! Ten turniej był świetnym pomysłem! Dzięki niemu wiem, że mój przyszły mąż będzie inteligentny, odważny, silny i wytrwały. Tak jak ty.
- Ha ha ha – rozległ się ochrypły śmiech księcia – dziękuję, kochana. Twój przyszły mąż musi być idealny. W końcu to będzie mój następca. Co powiesz na małą przekąskę przed snem? W końcu już mrok spowija niebo.
- Dobrze, ojcze. Ale tym razem wieczerzę jemy razem!
- No dobrze, moja mała. Chodź, niech kucharze coś nam dadzą.

Tymczasem wróćmy do dzielnego chłopaka. Przewalił właśnie siódme drzewo i rozejrzał się. Pięciu jego przeciwników zmorzył sen i chrapali w najlepsze przy pniach drzew na ziemi. Oni nie mają już najmniejszych szans na wygraną. Teraz był tylko on i trzech nie wyglądających na najlepszych drwali mężczyzn. Nagle kolejny przewrócił się i zasnął. Zostało ich trzech.
Sam nie rozumiejąc jakim cudem, obalił dziewiąte drzewo i zaraz po huku uderzenia nim o ziemię usłyszał huk ciała padającego na ziemię. „Kolejny zasnął. Nie chcę na to patrzeć.” Pomyślał i wrócił do pracy.
Jeszcze jedno ciało na ziemi.
Chłopak krzyknął na całe gardło:
- Wygrałem!
Tym razem usłyszał ryk. Odwrócił się w jego stronę i ujrzał olbrzymiego niedźwiedzia z rozwartą paszczą ryczącego na intruza. Zdesperowany młodzieniec pod wpływem nagłego impulsu wbił niedźwiedziowi siekierę w łapę i rzucił na jego szyję dusząc bestię. Potwór ryczał i próbował zrzucić wroga, lecz trzymał on się mocno tak samo dusząc „misia”. Nagle z paszczy stworzenia wydobył się ochrypły ryk i padło ono na ziemię. Zwykły szary wieśniak własnymi rękami zadusił bestię terroryzującą tę okolicę. Natychmiast odrąbał jej głowę i szybko ruszył do pałacu. Na niebie błyszczał już okrągły księżyc.

- Panie! Panie!
Wybudzony ze snu książę szybko wyciągnął spod poduszki sztylet i zamachnął się w stronę głosu. Omal nie trafił swojego strażnika.
- A… To ty. Czego chcesz?
- Najjaśniejszy panie! Przybył zwycięzca turnieju!
- Szybko! Podaj mi koszulę! I spodnie!
Jan szybko ubrał się i wybiegł na dziedziniec w długim płaszczu. Zastał tam dwudziestoletniego chłopaka z ogromnym niedźwiedzim łbem w dłoni.
- Panie. Oddaję Ci głowę bestii, która napadała na te tereny i oznajmiam, iż jako jedyny wytrwałem wyrąb lasu. Przybyłem po nagrodę.
Książę zawołał swoją córkę i kazał się chłopakowi przedstawić. Nazywał on się Henryk. Już następnego dnia młodzi wzięli ślub, a kilka miesięcy później Jan zmarł w bitwie z Zygmuntem. Padł od ciosu włóczni. Nowy książę, Henryk, Założył hrabstwo, którego herbem był gryf i tuż przy zachodnim brzegu Zalewu umieścił wieś. Nazwał ją Trzebież. NA pamiątkę ostatniej konkurencji turnieju – Trzebienia drzew.


Grzegorz Wójcik
Shawn, proud to be a member of Forum Literackie Inkaustus since Jan 2010.
Odpowiedz
#2
Shawn napisał(a):I zapowiadało się, że ich więcej.
Domyślam się, że "ich", czyli szlachciców...ale tak zdanie nie może być zbudowane, musisz to poprawić, bo poza domysłami nie ma w nim obiektywnie rzecz biorąc sensuWink

Shawn napisał(a):Na głowie jej spoczywał delikatny diadem rozsyłając „zajączki” po ścianach.
Nie potrafię tego dokładnie uzasadnić, ale nie pasuje mi to zdanie. Wydaje mi się w każdym razie, że lepiej byłoby "...diadem, który rozsyłał..." albo "...diadem rozsyłający..."

Shawn napisał(a):Pustoszył on stada wieśniaków, przy okazji niszcząc swymi łapami plony.
„Stada wieśniaków” ? Big Grin Chodzi o stada należące do wieśniaków, czy o wieśniaków tworzących stado? Tongue

Shawn napisał(a):Był on związany z turniejem.
Nie rozumiem, jak to zdanie ma się do reszty. Czytelnik dopiero później znajduje jego sens, tak nie powinno być.

Shawn napisał(a):Gryfy były stosunkowo łagodne. Każdy został uzbrojony w krótki miecz do obrony i kawałek mięsa by zwabić młodego stwora.
Musisz tu poprawić, bo z kontekstu wynika, że każdy z gryfów został uzbrojony, a chyba nie o to chodzi, prawda? Wink

Shawn napisał(a):Schował je za pasek i udał się w stronę odgłosu. Był coraz głośniejszy i wyraźniejszy.
Schował pasek... - bohater. Był coraz głośniejszy... - z kontekstu wynikałoby, że też bohater Tongue Musisz pilnować się, aby unikać tego typu nieporozumień.

Shawn napisał(a):...gniazdo gryfa z jednym młodym w nim.
Znowu! Młody był w gnieździe, czy w gryfie? Tongue

Shawn napisał(a):Kto zostanie ostatni wygrywa turniej!
Raz, że brakuje przecinka, dwa, że jakieś kulawe to zdanie. Nie chodziło przypadkiem o to, kto zetnie najwięcej drzew? Dlaczego nie napiszesz tak po prostu?

Shawn napisał(a):A w pałacu książę stał przy oknie ze swoją córką przy boku i patrzyli na znikające w dali ostrza siekier. Nagle odezwała się Anna:
Unikamy zaczynania zdania od „A”. Tym bardziej, że tutaj jest zupełnie zbędne.


Musisz poprawić interpunkcję, w bardzo wielu miejscach brakuje przecinków. Nie wymieniałem każdego z osobna ze względu na ich liczbę.

Ciekawa historyjka, przystępnie napisana. Tylko że gołym okiem widać, że to tekst pisany pod polecenie typu "Napisz legendę o tym, jak powstała nazwa twojej miescowości" i niech mi kaktus na czole wyrośnie, jeśli się mylęBig Grin

Pozdrawiam.
Dis
Odpowiedz
#3
Cytat:Często stawiano wnyki, atakowano go widłami i innymi narzędziami rolniczymi,
Fraza "narzędzia rolnicze" jest wręcz zabawna, powinieneś to czymś zastąpić Big Grin

Cytat:Na głowie jej spoczywał delikatny diadem rozsyłając „zajączki” po ścianach.
Co do tych "zajączków"... Brzydko to brzmi. Może "rozświetlając komnatę"? Sam nie wiem Tongue

Cytat:około stu siedemdziesięciu mężczyzn
Skubany ten książę Big Grin około 170-ciu mężczyzn Big Grin Nie za dokładnie podałeś liczbę tych śmiałków? Big Grin

Cytat:– Pierwsza konkurencja polega na sprawdzeniu wiedzy!
No właśnie, tu pojawia się to zdanie, a po poprzednim nie ma kropki, a ty już zaczynasz pisać z wielkiej litery. To jest błąd.

Cytat:„misia”
Po co ten cudzysłów? Smile

A teraz plusy.

To nie jest opowiadanie fantasy, lecz raczej baśń. Co nie zmienia faktu, że czyta się naprawdę dobrze, choć częstokroć głównemu bohaterowi wszystko szło jak po maśle. Było też sporo innych, pomniejszych błędów jak literówki, błędy dialogowe i to co wymienił dis, jednak to zdecydowanie najlepsza z twoich prac Smile
Oby tak dalej Smile

Jeśli chodzi o lokalizację opowiadania, to ja Shawnowi doradziłem fantasy. Biorę za to odpowiedzialność ;] // Dis
Masssssakra.

[Obrazek: 29136-65e26c5e68f2a8b1dc4d3c4283a1bf34..gif]
Odpowiedz
#4
W ogólnej ocenie podtrzymuję opinię poprzedników.
Baśń napisana raczej z potrzeby zewnętrznej (zleceniodawca) niż wewnętrznych motywacji.
Zaraz oczami pamięci zobaczyłam ogniska harcerskie z nieodzowną "gawędą".

Wykorzystuje tropy i toposy typowe dla legendy, stąd dyskusyjna jest przynależność gatunkowa.
Autor wykorzystał i odtworzył motywy z innych baśni i legend, trochę kombinował z parodią w stylu "T-raperów znad Wisły", pomieszał to w shakerze i powstała historyja

Fabuła "trzyma się kupy", zbudowana jest na etymologii nazwy miejscowości i rozbudowująca tę etymologię o elementy wszelakie.

Językowo - marnie, "oryginalna", czasami komiczna frazeologia, interpunkcja leży



4/10

___________________

do nazwy działu BAŚNIE dopisałabym i LEGENDY, to się mieści
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt. [L. Wittgenstein w połowie rozumiany]

Informuję, że w punktacji stosowanej do oceny zamieszczanych utworów przyjęłam zasadę logarytmiczną - analogiczną do skali Richtera. Powstała więc skala "pozytywnych wstrząsów czytelniczych".
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości