Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Kwiaty dla Izy
#1
-Dzień dobry, panie Adamie.
Kto to? Jakiś młody człowiek, ale czy go znam? Zauważył moje wahanie.
-To ja-Tomek z Harzykowy. Kolonie, dwa lata temu.
Ach, tak, prawda. Byłem wychowawcą na kolonii. To już dwa lata? Tomka bardzo dobrze pamiętam. To on wpadł na pomysł z kwiatami.
-Trochę urosłeś.
-Mam już 17 lat, panie Adamie – w jego wieku też się chwaliłem każdym przeżytym miesiącem życia.
-Usiądź na chwilę.
Spotkaliśmy się w parku, był czerwcowy poranek już od pół godziny wdychałem tlen z pobliskich drzew.
-Nie mogę, już dziesiąta, a ja jeszcze muszę do szkoły wskoczyć.
Rozśmieszył mnie tym zdaniem. Musiał do szkoły wskoczyć. No, tak, rok szkolny trwał w najlepsze, a on ma dopiero 17 lat, jest jeszcze uczniem.
Jedno mnie jednak zastanowiło:
-Co ty tu robisz? W Charzykowy mówiłeś, że mieszkasz na Chomiczówce, a …
Może przerwał niegrzecznie, ale wyjaśnił dokładnie:
-Rok temu przeprowadziliśmy się, właśnie z Chomiczówki, ale ja to chwalę … Ja naprawdę już muszę …
Tak się śpieszyć do szkoły? Ha, nieprawdopodobne; w jego wieku? A może wagary, i to z koleżanką, co?
Już go nie było. Powiedział Do widzenia? Może bał się, że mu coś przypomnę? Ten incydent z kwiatami …


Trzeba tu jasno powiedzieć: Tomek miewał dziwne pomysły. Ale może od początku.
Harzykowy, mała wioska na Mazurach. Jak już mówiłem-byłem kolonijnym wychowawcą. Miałem dziesięciu chłopców; mieszkaliśmy w miejscowej szkole. Iza, moja znajoma z podwórka, pani magister wychowania wczesnoklasowego (klasy 0-4), opiekowała się grupą dziewczynek, oczywiście było ich dziesięć. Aha, nie przedstawiłem się, naprawiam błąd: student Akademii Pedagogiki Specjalnej, parę lat pracowałem w pewnej pracowni terapeutycznej, obecnie-wykonuję wolny zawód, czyli z bożej łaski pisarz, a jak to woli, literat.
Marek Hłasko to mój idol, mistrz, ale jakoś nie pomaga przy ukończeniu tomiku opowiadań; a mój ulubiony wydawca czeka. Brakuje jednego jedynego opowiadania. Cha, cha, cha-jednego opowiadania, ale zmartwienie, no nie? Cha, cha, cha.
Cha, cha, cha jak Charzykowy? Przepraszam - Harzykowy.
Nie kłóćmy się o ortografię; zatem, panie literacie - jak to było?
Iza była ładną dziewczyną. Znaliśmy się, jak już powiedziałem, z podwórka. Lubiłem ją i bardzo ucieszyłem się, gdy powiedziała, że będziemy wychowawcami na tych samych koloniach. To, że wychowywaliśmy się na tym samym podwórku-oczywiście nic nie znaczyło; powtarzam-lubiłem ją i tyle.
Mieliśmy kilka wspólnych tematów: film, gry planszowe, siatkówka, ksiązki. Umiała we wszystkim, nawet w najmniejszej cząstce, zobaczyć sens życia. To mi się podobało; także inne zalety Izy sprawiały mi przyjemność. Była cicha, spokojna, a jednocześnie umiała trzymać się swojego zdania; nie popuszczała swoim dziewczynkom; jeżeli zobaczyła, że jej podopieczne oszukują w czasie zabawy, potrafiła z nimi tak rozmawiać, że następnego dnia dziewczyny dawały z siebie wszystko, co najpiękniejsze.
Czy to był flirt? Moi drodzy, proszę znaleźć mężczyznę, który by przeszedł obojętnie obok ładnej dziewczyny? Iza przecież była ładną, mądrą dziewczyną. Tak, to był flirt, zaczęło się wszystko od słów.
Kupowała te moje słowa; wszystkie słowa: banalne zapewnienia o urodzie, trele słowicze na temat jej inteligencji, libretto operowe pod tytułem Skromność Izy na tle wypadków dziejowych. Wygłupiałem się? Może, ale lubiłem to, po prostu lubiłem nadskakiwać dziewczynie. Co prawda, jak teraz myślę, cierpieli na tym moi chłopcy, którzy woleliby grać w piłkę z panem, niż spoglądać krzywym okiem na parę zakochanych, bo tak nas nazywali.
Dziewczynki Izy też w pewnym momencie odczuły brak dostatecznego zainteresowania ze strony pani. Oczywiście-nie można powiedzieć, aby dzieci chodziły samopas po terenie ośrodka wczasowego; nie - znaliśmy swoje obowiązki, tylko te nasze zaangażowanie nie było już takie, jak w pierwszych dniach kolonii. Rozumiecie - można strzelić drużynie San Marino siedem bramek, a można tylko dwie.


Trzy dni do końca kolonii. Popołudnie.
Iza wpadła na pomysł, aby połączyć obie nasze grupy, i zagrać w dwa ognie. Chłopcy trochę marudzili, ale przekupiłem ich wiadomością, że bez względu na wynik mają zapewnioną zieloną noc.
Po zabawie, a trzeba dodać, że chłopcy wygrali, pokłóciłem się z Izą. Teraz wiem: niepotrzebnie, ale cóż robić? Powód kłótni błahy-nie chciałem uznać pewnego punktu dla dziewczynek (Iza była sędzią), ten punkt o tyle był ważny dla chłopców, że przedwcześnie zakończył pierwszą część rozgrywek (graliśmy systemem trzy partie, dwie przerwy). Chłopcy byli zdegustowani, prawie obrażeni; ja nic nie powiedziałem, dopiero po zabawie podszedłem do Izy.
Obraziła się, na amen w pacierzu.
Według niej, moi chłopcy nie tylko wygrali, ale po za tym ich trener (użyła takiego zwrotu) chciał upokorzyć sędziego zawodów, chcąc wymusić na nim jeden lichy punkcik ( gdzie się ona polskiego uczyła?).
W czasie kolacji demonstracyjnie odwracała się ode mnie, markowała zagubienie, krygowanie, tak jakby po raz pierwszy mnie widziała. Siedzieliśmy jednak naprzeciwko siebie, i trudno w takich warunkach nie zauważyć drugiego człowieka.
I tu pojawia się Tomek. Na stołówce siedział zawsze koło mnie, i nie uszło jego uwadze zachowanie Izy. Co prawda miał swoje sprawy ( Asia? Ola?- nie pamiętam), ale kiedy odchodziliśmy od stołu, przytomnie zauważył:
-Oj, pani Iza jakaś dziwna – musiałem się z nim zgodzić, ale już go nie było, mówiłem-Ola czy inna Asia go zajmowała.


Na stole leżały kwiaty. Tulipany. Karteczka była doń przypięta. Przepraszam-Iza. Kiedy je przyniosła? Może wtedy, gdy kąpałem się? Tylko skąd wiedziała, że właśnie o tej porze będę się kąpał? To nie była moja godzina, aby brać prysznic. Po prostu Tomek poprosił mnie, abym towarzyszył mu w joggingu. Nie zdziwiłem się tej prośbie, biegałem z Tomkiem od czasu do czasu przez te dwa tygodnie kolonii, a że pozostali chłopcy jeszcze spali (była siódma rano, śniadanie o dziewiątej), nie miałem obaw moralno-etycznych. Tylko skąd-ponowię pytanie-skąd Iza znała zamiary Tomka, przecież nie mogła przewidzieć, że chłopak właśnie dziś zechce biegać?
To był spisek! Taka nasuwała się myśl. Tomek był w spisku z Izą!
Ktoś zapukał do drzwi. Stałem niedaleko łóżka. Machinalnie schowałem tulipany i karteczkę pod kołdrę. Nie chciałem, aby ten ktoś, kto stoi za drzwiami je zobaczył. Iza to moja znajoma, i tylko moja, prawda? Co się stało między nami to nasze, tylko nasze, prawda?
-Proszę-powiedziałem.
Do pokoju weszła … Iza. Cała we łzach.
-Ach, mój kochany! Wiktorku! Jakiś ty romantyczny!
I już przytulała się do mnie, i już całowała, i już głaskała.
Ogłupiałem, nie wiedziałem, co się stało.
A Iza wciąż całowała, zapewniając w chwilach oddechu, że to najpiękniejsze kwiaty świata, jakie dostała. Jakie kwiaty? Przecież żadnych kwiatów jej nie dałem!
Nie zważała na moje słowa, jeszcze mocniej całowała, jeszcze mocniej przytulała. W pewnym momencie przewróciła się na łóżko. Nagle jej mina spoważniała:
-Co tam masz?
No, tak-wyczuła tulipany.
-Co to? Kwiaty?
Ze stoickim spokojem powiedziałem:
-Tak, kwiaty-podobno od ciebie.
Iza patrzyła na mnie z wielkim niedowierzaniem:
-Ode mnie? Kwiaty? Ja ci żadnych kwiatów nie przynosiłam! A te u mnie, w moim pokoju? Kto je przyniósł? Nie ty, prawda? No widzisz, nawet głupich kwiatów nie potrafisz mi przynieść!!!
Wybiegła z pokoju, płacz było słychać na całym korytarzu.


Wszystko wyjaśnił mi Tomek.
Nie lubił kłótni, miał złe doświadczenie z domu; kiedy więc zauważył iskry niezgody między mną a Izą, postanowił działać.
Porozmawiał ze swoją Lady na ten temat, dziewczyna była sceptyczna, a poza tym nie chciała się wtrącać; jednak Tomek uparł się, trzeba coś zrobić, tak mówił, coś zrobić, żeby pan Adam i pani Iza pogodzili się, i nie było na niego rady!- musiała się zgodzić. Zgodzić na kwiaty i dedykację.
Kwiaty kupili w pobliskiej kwiaciarni, tłumacząc, że są kolonistami i chcą sprawić radość wychowawcom. Dedykacje napisała tomkowa lady.
Trudność polegała na tym, jak podrzucić kwiecie do pokoju. Jak już czytelnik wie, mną zajął się Tomek, a co z Izą? Iza, dzięki pewnym niecnym ruchom przy kalendarzu zajęć, miała dyżur w kuchni. Nie zauważyła tych machlojek i ze śpiewem na ustach (w przenośni) pomagała przy układaniu kanapek na śniadanie.
Resztę czytelnik zna.
Dopowiem tylko, że Tomek chciał się tłumaczyć, ale nikt go nie słuchał, to miało być dobrodziejstwo, a wyszła niedźwiedzia przysługa.
Iza gniewała się na mnie do Warszawy (jechaliśmy tym samym autokarem), w Warszawie powiedzieliśmy sobie "Do widzenia", wsiedliśmy do dwóch różnych autobusów, i tyle się widzieliśmy.
Niestety-nie odnowiłem znajomości z Izą; a, szkoda, wielka szkoda, bo to naprawdę fajna dziewczyna.
Nie mam już żalu do Tomka, to nasze spotkanie było przypadkowe, niespodziewane. A tak swoją droga, dlaczego właśnie teraz przeprowadził się na moje osiedle?
Prawda, ze czepiam się?

Czasami jesteśmy panami świata, częściej jego cieniem.
Odpowiedz
#2
Tym razem, nauczony doświadczeniem, nie będę marnował czasu, wypisując poszczególne błędy. Powiem jedynie, że jest ich dużo.
Krótko: język, jakiego używasz jest prymitywny, nieciekawy, opowieść nudna, pozbawiona emocji, wtórna i naiwna.
Twój tekst zupełnie mi się nie podobał. Właściwie ciężko mi znaleźć jakieś pozytywy. Może to, że w porównaniu z "Panną Olą" tekst wypada nie najgorzej. Może to, że jest napisany w miarę konsekwentnie (choć w kontekście powyższych uwag można to uznać za słaby punkt).
I jeszcze wyjaśnij mi proszę, dlaczego Iza mówi do Adama per "Wiktorku"?

"I don't have to sell my soul,
he is already in me"
Odpowiedz
#3
(18-05-2011, 19:06)arnoldlayne napisał(a): Tym razem, nauczony doświadczeniem, nie będę marnował czasu, wypisując poszczególne błędy. Powiem jedynie, że jest ich dużo.
Krótko: język, jakiego używasz jest prymitywny.
Prymitywny? Spod budki z piwem?

Coś mi się przypomniało: ja takim językiem, jakim jest opowiadanie napisane posługuję się na co dzień, i nikt mi nie zarzuca prymitywizmu w relacjach międzyludzkich.
Czasami jesteśmy panami świata, częściej jego cieniem.
Odpowiedz
#4
O właśnie - język, jakiego używasz, rozmawiając ze znajomymi nie nadaje się po pisania. Może przesadziłem nazywając go prymitywnym, ale jego kolokwialność i nadmierna prostota razi. Rozróżniasz mam nadzieje styl artystyczny i kolokwialny, prawda? Wybacz jeśli Cię uraziłem, zapewniam, że nie taki był mój zamiar. Zastanawia mnie tylko, dlaczego nie odpowiadasz na moje pytania, atakujesz mnie oraz dlaczego nie robisz nic, by poprawić swoje teksty (tak, mam na myśli "Pannę Olę", na którą zmarnowałem o wiele za dużo czasu, ten tutaj mogę Ci wybaczyćBig Grin)
"I don't have to sell my soul,
he is already in me"
Odpowiedz
#5
W Twoim pierwszym poście znalazłem tylko jedno pytanie: o imię bohatera, to błąd, oczywisty błąd. Zaraz go poprawię.
Kolokwializm wdarł się do literatury już dawno, Grochola, Miłość nad rozlewiskiem, a nawet Joanna Chmielewska - to oczywiste przykłady. Językiem literackim posługiwał się Czechow, Dostojewski, Balzak. Mam te lektury przerobione, wiem o tym.
Być może za dużo jest potocznych zwrotów w opowiadaniu "Kwiaty dla Izy", lecz cóż - taki jest mój świat języka polskiego. Wychodzę na ulicę i co słyszę? Kolokwializmy ...
Dlaczego nie poprawiam "Panny Oli"? A skąd to wiesz? Przecież nie siedzisz ze mną w pokoju, przy kompie ... To też kolokwializm ...

Pozdr i mówię - nie obrażam się i nie atakuję, miłej nocy życzę.
Czasami jesteśmy panami świata, częściej jego cieniem.
Odpowiedz
#6
Mam wrażenie, że nie jest to literatura, proza.
Jest to jakiś zapis przeżyć, wydarzeń, poczyniony językiem kolokwialnym, niewyszukanym, nieliterackim, odartym z wszelkich smaczków.
Treść nijaka, bardzo przeciętna, nie jest wstanie podnieść ciśnienia czytającemu.
Interpunkcja dialogów szwankuje na maxa.
Nie wiem, co powiedzieć...
Poważnie.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 2 gości