Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Alchemicy
#1
Mimo, że była dopiero piąta rano, na rynku panowało straszne zamieszanie. Organizacja Wolnych Alchemików po raz dziesiąty w tym miesiącu przeprowadziła atak na dumę miasta - wychodek. Oczywiście nikogo by to nie zdziwiło (zniszczona latryna była już niemal codziennym widokiem), gdyby nie to, że zamachowcy użyli nowej broni. Oprócz latających kociołków wykorzystali też fiolek wypełnionych jakąś dziwną substancją, działającą jak napęd odrzutowy. Kiedy czarodziej Welginus oświadczył, że możliwe jest zatrucie rynku, Straż Miejska po raz pierwszy od dwudziestu lat rozpoczęła pościg. Nie trwał jednak długo, bowiem swym zwyczajem Alchemicy odlecieli ostatnim ze swych kociołków. Leniwej sprawiedliwości nie chciało się ich ścigać po górach i lasach, więc postanowili, że wykorzystają najemnika.

***

Wit jechał powoli podśpiewując sobie z cicha. Był wesoły, bo jego sakiewka brzęczała najpiękniejszą dla każdego człowieka muzyką. Nazwanie się
rycerzem - antyterrorystą było bez wątpienia genialnym pomysłem. Nikt nie wiedział kim jest terrorysta, a tym bardziej antyterrorysta, więc Wit mógł być w zależności od sytuacji każdym:od specjalisty do zdejmowania kotów z drzew, aż po pogromcę rozbójników. Ludzie różnie płacili za usługi:chłopi dawali nocleg i jadło, mieszczanie srebrne tarliri. Szlachta rzadko wynajmowała rycerza. Sam nie wiedział czemu, może uważali to za ujmę na honorze?
Obecnie antyterrorysta zmierzał do Truskawia. Było to średniej wielkości miasto, które dzięki swemu umiejscowieniu przy gościńcu było w miarę bogate. Można było tam nieźle zarobić, nie narażając się nikomu. Zamierzał zostać tam na dłużej, gdyż zbliżał się okres wiosennych deszczów i droga będzie cała w błocie. Nie chciał męczyć swego konia i zamierzał przeczekać tych kilka tygodni.

***

Już z daleka widać było, że w Truskawiu panuje zamieszanie. Mimo porannego półmroku Wit dostrzegał sylwetki strażników miejskich kręcących się pod murami miasta. Było to niecodzienne zjawisko, zwłaszcza o tej porze. Ściągnął cugle. Może jakieś licho wylazło z pobliskiej puszczy i gród nawiedziło? Zdecydowanie nie chciał wpaść w łapy wilkołakowi, dziadowi leśnemu, czy jeszcze gorszemu plugastwu. Z drugiej strony mogła to być okazja do zarobienia ładnego grosza. W końcu po rozważeniu wszystkich za i przeciw popędził konia. Stojący przy bramie wartownik zatrzymał go.
- Kto jesteście i po co chcecie wjeżdżać do miasta? - spytał szorstkim, nieprzyjaznym głosem.
- Jestem Wit, rycerz - antyterrorysta i przybywam w celu znalezienia pracy.
- I mówisz żeś pasowany? - stróż był bardzo podejrzliwy.
- Oczywiście - wskazał na sygnet na palcu.
Strażnik łypnął jeszcze na niego nieprzychylnym okiem. Niezbyt mu się podobał ten przybysz i wcale nie wyglądał na szlachcica. No, może i miał pas, pancerz, sygnet i miecz, ale jego ubogi ubiór wskazywał raczej na włóczęgę lub zbiegłego chłopa. Rzeczywiście, Wit był opatulony w szary wytarty płaszcz, na którym nie było nawet śladu znaków rodowych. Jednak w końcu wpuścił go, mrucząc jeszcze coś pod nosem.
Rycerz wolno przejeżdżał przez miasto, z ciekawością przyglądając się domom i ulicom. Skoro wartownik go wpuścił raczej nie wydarzyła się żadna tragedia, więc po co się spieszyć?
Truskaw był dość bogatym grodem, gdyż posiadał status Wolnego Miasta Cesarskiego i zarządzała nim rada miejska wraz z burmistrzem. Zamożność ta objawiała się w wielu rzeczach. Wit już od bardzo dawna nie jechał po kocich łbach (niewiele ówczesnych dróg było wybrukowanych). Po bokach wznosiły się wspaniałe kamienice, większość kamienna, jednak te należące do bogatszych kupców były z marmuru.
Bo też handel tu kwitł. Na otwartych już straganach sprzedawano w obfitych ilościach skarb miasta - najlepsze w kraju truskawki. Cesarz właśnie tutaj zaopatrywał się w te owoce! Oprócz tego można było tu znaleźć o wiele więcej rzeczy. Warzywa, jagody, grzyby, jabłka i inne dary natury sprzedawali tutejsi chłopi. W ciemnych kątach czaiły się gnomy, czekając na miłośników tajemnej wiedzy. Antyterrorysta zauważył też jednego elfa, który na jego widok zaczął zachwalać swe wynalazki i wyroby kowalskiego rzemiosła. Dwóch krasnoludów już przygotowywało się do deklamacji swych wierszy.
Wzrok Wita zatrzymał się na stoisku położonym niedaleko rynku. Wystawiona na nim była broń tutejszego wyrobu, która choć prosta i nieozdobna cieszyła wielce oko wojownika. Lekkie i dwuręczne miecze w kształcie krzyża, puginały, czekany, sztylety, mizerykordie, topory, szable, kindżały, a nawet włócznie leżały na wyciągnięcie ręki.
- Czy mogę w czymś pomóc szlachetny panie? - Z pobliskiej kamienicy wychynął płatnerz. Rycerz myślał przez chwilę. Niegłupim pomysłem byłoby kupić sobie nowy miecz, gdyż jego stare ostrze, poczciwy Ageron, nieco już przerdzewiał.
- Waszego wyrobu jest ta wspaniała broń? - zapytał.
- Miecze samem robił - głos rzemieślnika brzmiał dumą - lecz reszta albo kupiona albo robotą czeladników.
- A ile sobie liczysz za te lekkie klingi, zdatne do szermierki? - Wit był nieco zaniepokojony tym (zresztą słusznym) wysokim mniemaniem miecznika o owocach swej pracy.
- Zwykle po pięćdziesiąt srebrnych tarliri, jednak ponieważ Wasza Miłość jesteś dziś moim pierwszym klientem i jak widzę przybyszem, odstąpię ci broń za trzydzieści, a jeżeli oddasz mi jeszcze swój stary miecz to kto wie czy nie za dziesięć.
Antyterrorysta dobył Agerona i pomyślał z żalem, że za tak starą klingę kupiec raczej nie obniży zbytnio ceny. Płatnerzowi jednak roziskrzyły się oczy.
- Ależ to miecz zza Wielkiego Mostu!!! - zawołał z zachwytem. - Weź zatem klingę za pięć srebrnych tarliri i dobierz sobie jeszcze jakąś inną broń, a odstąp ten szlachetny miecz swemu słudze.
Wita zdziwiło to nagłe zainteresowanie rzemieślnika. Oferta była nie do odrzucenia. Wydobył z sakwy monety i położył na kramie wraz z Ageronem. Tymczasem miecznik obracał w dłoniach każdą z głowni, chcąc okazać rycerzowi, że wybiera dla niego najlepszy towar.

***

Wit nie zamierzał na razie odwiedzać rynku. Wolał wpierw znaleźć kwaterę. Dlatego też skierował się w stronę szynku "Pod Zgniłą Truskawką". Gdy do niego dotarł, zsiadł z konia, rzucił lejce odźwiernemu i wszedł do gospody. W pierwszej chwili uderzył go ogromny zaduch i przeraźliwy hałas, gdyż zebrało się tutaj chyba pół miasta! Mimo tego, że izba była ogromna, a liczba stołów także pokaźna to dla antyterrorysty nie starczyło już miejsca. Wobec tego rycerz przepchał się przez tłum do karczmarza, który uwijał się jak w ukropie, by obsłużyć wszystkich klientów.
- Przepraszam, ale miejsca już nie ma - zwrócił się wreszcie do Wita.
- Nie posiada już pan wolnych pokoi?
- Ach, o to panu chodzi. Oczywiście, że są. Myślałem, że przyszedł pan tylko się napić. Proszę pójść z Kwalimirem.
Załatwienie wszystkich spraw związanych z kwaterą nie trwało długo. Niestety, gdy antyterrorysta wrócił do głównej izby okazało się, że gości jeszcze przybyło. Musiał stanąć gdzieś w kącie i zrezygnować z kufelka miodu. Na szczęście nie miał zbytnich trudności z wychwyceniem potrzebnych mu informacji. Wszyscy z przejęciem rozprawiali o zamachu Alchemików, domniemanym zatruciu rynku oraz oświadczeniach rządzących miastem. Kapłani już wysłali Straż Inkwizycyjną w pościg, zaś Rada Miejska wyraziła chęć opłacenia najemnika. To rycerzowi wystarczyło. Przedostał się w stronę drzwi i ruszył w stronę ratusza.

***

Wit nie czuł się zbyt komfortowo w zaistniałej sytuacji. Stał na mównicy mając naprzeciwko stół w kształcie podkowy, przy którym zasiadali rajcy miejscy. Antyterrorysta miał przed sobą najbogatszych obywateli miasta, ubranych w wspaniałe stroje, podczas gdy on sam miał tylko wytarty płaszcz. Dodatkowo większość radnych nie była mu zbyt przychylna i negatywnie odpowiedziała na złożoną przez niego ofertę. W końcu swą przemowę rozpoczął burmistrz:
- Szlachetny rycerzu, choć niektórzy z nas mają wątpliwości co do twego pochodzenia, przyjmujemy twoją propozycję. Niestety tylko ty zgłosiłeś się na nasze wezwanie, bo jak widać naszych obywateli nie interesuje honor miasta. Wobec tego tobie powierzamy zadanie wyśledzenia, schwytania i doprowadzenia przed oblicze sprawiedliwości przynajmniej części z tych przeklętych Alchemików. Jednakże jak już mówiłem mamy wątpliwości co do twojej uczciwości. Z tego powodu nie otrzymasz zapłaty z góry, a jedynie zaliczkę w wysokości pięciuset złotych tarliri i drugie tyle srebrnych na ewentualne wydatki. Gdy wrócisz z Alchemikami otrzymasz jeszcze sto dikatów. - Głos burmistrza brzmiał wymuszoną urzędowością.
- Zgoda - rzekł Wit - pościg rozpocznę pojutrze.
Odpowiedz
#2
Tajga napisał(a):Oprócz latających kociołków wykorzystali też fiolek wypełnionych jakąś dziwną substancją
"Wykorzystali też fiolki wypełnione..." lub "korzystali też z fiolek..."

Tajga napisał(a):Nie trwał jednak długo, bowiem swym zwyczajem Alchemicy odlecieli ostatnim ze swych kociołków.
"Swym" i "swych", takie trochę dziwnie brzmiące powtórzenie.

Tajga napisał(a):Wit jechał powoli, podśpiewując sobie z cicha.

Tajga napisał(a):Było to średniej wielkości miasto, które dzięki swemu umiejscowieniu przy gościńcu było w miarę bogate.

Tajga napisał(a):- Oczywiście. - Wskazał na sygnet na palcu.

Tajga napisał(a):Lekkie i dwuręczne miecze
Miecze, które są lekkie i dwuręczne, są raczej... bardzo silne. Z reguły miecz dwuręczny nie był lekki, bo taki nawet nie miał być, bowiem im cięższy, tym większe obrażenia zada przy trafieniu. Lekki natomiast, nawet jeśli dziwnie to brzmi, w opowiadaniu miałby rację bytu pod warunkiem, że wykuty byłby z jakiejś specjalnej stali, a przy tym niezwykle ostry. No i skąd bohater może wiedzieć, że jest lekki, skoro go w dłoni nie trzymał? Smile



Dobrze, a teraz do rzeczy. Przede wszystkim sam początek tworzy dość dziwny klimat. Opowiadanie wygląda częściowo na komedię/parodię, a przynajmniej ja tak to odbieram. Dlaczego? Niemal na samym początku mamy zwrot "napęd odrzutowy", co zdecydowanie nie pasuje do średniowiecznej tematyki i budzi pewien niesmak. Naturalnie rozumiem, że ma to pewien związek z całą fabułą, która nie została ukazane praktycznie wcale, a być może bardziej z głównym bohaterem. No właśnie, antyterrorysta. Nie muszę chyba mówić, że to całkowicie nie pasuje do tych realiów, ale na szczęście dość szybko mamy wyjaśnienie: "Nikt nie wiedział kim jest terrorysta, a tym bardziej antyterrorysta". Jak rozumiem, Wit jest z innego świata? To przyznaję, może być ciekawie, szkoda tylko, że na tym się kończy związana z tym sprawa. Dostrzegam tutaj też coś, co nie pasuje w związku z tą tym. Raczej prawdziwszym i bardziej wiarygodnym zachowaniem byłoby odnieść się z niechęcią do bohatera, kiedy przedstawia się jako antyterrorysta, a nie grzeczne wpuszczenie go do miasta jak to zrobił strażnik przy bramie.
Zbytnio przedłużasz akcję. Wszyscy wiedzą, kto będzie wspomnianym najemnikiem, więc nie lepiej od razu przejść do rzeczy? Pomijam też małą komediową zamianą ról u elfa i krasnoluda. Nie spodobało mi się jednak to kupowanie miecza. Bohater posiada broń, która ma nazwę, a zatem jest dość silna, on do niej przywiązany, a później dowiadujemy się, że to nie byle co. Ot tak wymienia ją za jakiś inny kawał żelaza? I to jeszcze u jakiegoś płatnerza, zamiast zamówić u znanego mistrza? To było dziwne, przyznaję, straciłaś bardzo fajny motyw z tą nazwą miecza, bowiem wszystko (i historia broni oraz samego Wielkiego Mostu) mogło ładnie wyjść od tego w dalszych częściach. Kolejną strasznie dziwną rzeczą jest suma, jaką bohater otrzymuje jako zaliczkę. Zastanówmy się. Wygląda niemal jak biedak, nikt go nie zna i tak dalej, a jednak otrzymuje tak ogromną sumę. Czemu po prostu z nią nie zwieje? Albo ominęłaś spory kawał interesującej rozmowy.
Technicznie też mogło być lepiej. Kilka powtórzeń, w paru miejscach brakuje przecinków (tak mi się zdaje, aby być całkowicie pewnym niech lepiej się wypowie jakiś specjalista), styl dość... specyficzny, moim zdaniem dopiero go sobie wyrabiasz. Również jeśli decydujesz się na akapity, to konsekwentnie, w dialogach je omijałaś. Tekst wyjustowany również czytałoby się lepiej.


Podsumowując, czekam na kolejny fragment, ale mam nadzieję, że poprawisz się na bazie tego, co Ci napisałem Wink Już nawet olać kwestie czysto techniczne, liczę na jakąś mającą ręce i nogi fabułę, bo na razie dość kiepsko to wypada, zwłaszcza te nowoczesne wtrącenia.


Pozdrawiam
Sett


P.S śliczny avek, ja też lubię koty Smile
Odpowiedz
#3
"To było dziwne, przyznaję, stracił..."
Takie małe sprostowanieSmile

"Lekkie i dwuręczne miecze"
Tu chodziło o dwa rodzaje mieczy, więc chyba jednak zamiast "i" lepiej by pasowało "oraz".

"Bohater posiada broń, która ma nazwę, a zatem jest dość silna..."
Tyle, że przerdzewiałaSmile

"Podsumowując, czekam na kolejny fragment..."
No i to chyba najlepsza wiadomość. Następna część już istnieje i tylko czeka by ją przepisać na komputer.
A tak w ogóle to dziękuję za komentarzBig Grin
Kto ma oczy niechaj czyta
Kto ma ręce niechaj pisze
Odpowiedz
#4
Wychodząc z ratusza antyterrorysta miał już w kieszeni umowę o dzieło. Jak się zaraz potem przekonał nie była ostatnią jaką miał zawrzeć tego dnia. Na schodach budynku już czekał na niego czarodziej. Był to człowiek pokaźnej postury, wbrew stereotypom nie nosił brody i wyglądało na to, że niewiele zim dźwiga na karku (choć z czarodziejami nigdy nic nie wiadomo). Miał czarne włosy i opaloną skórę ludzi z południa. Nosił seledynową pelerynę z wyszytym nań herbem tutejszej Loży. Przywołał Wita ruchem ręki.

- Słyszałem, że złożyłeś Radzie Miasta propozycję schwytania Alchemików? – zapytał.

- W takim razie twoje uszy się nie myliły, ale co do tego czarodziejowi?

- Chciałbym ci przedstawić pewną ofertę, ale najpierw muszę wiedzieć, czy mieszczuchy cię wynajęły.

Wit chwilę milczał. Mógł zażądać zapłaty za informację, jednak wtedy mag zrezygnuje z wchodzenia z nim w układy.

- Tak, nikt inny się nie zgłosił – rzekł w końcu.

- Ach, to było do przewidzenia. Rzemieślnicy i kupcy raczej nie nadają się do takiej roboty. Jednakże nie po to na ciebie czekałem, żeby teraz o tym gadać. Sprawa, o której chcę porozmawiać jest delikatna i dlatego wolałbym przejść do miejsca gdzie nie będzie świadków.

- A konkretnie, jakie miejsce masz na myśli?

- Siedzibę Loży, to niedaleko.

- Zgoda – odparł rycerz. – Tylko żebyśmy tam nie zabawili długo. O zmierzchu chcę już być w łóżku.

Ruszyli ulicą wiodącą do południowej części miasta. Zbliżało się południe, toteż miasto zaroiło się od ludzi. Czarodziej i Wit szybko zaznajomili się w czasie drogi, a nawet polubili. Mag miał na imię Terses. Pochodził z jednej z republik kupieckich, a jego ojciec i wuj byli bogatymi armatorami. Gdy zaczął okazywać umiejętności magiczne (przemienił ziemniaka w perłę) rodzice oddali go do Loży..

- Teraz muszę odbyć w Truskawiu pięcioletnią służbę. Nie jest tu tak źle jak by można się spodziewać – mówił. –Kupcy są tutaj bardzo szanowani, choć mniej niż w moim kraju. W gruncie rzeczy gdyby nie ci cholerni kapłani Cosia to moje życie byłoby niemal sielanką. – Westchnął.

{p]Wit dobrze wiedział o co chodzi. Czarodzieje żyli w wiecznej zwadzie z duchowieństwem Cosistów. Oba ugrupowania były pod opieką cesarza, toteż ani magowie nie mogli pozamieniać klechów w żaby ani klechy nie mogli magów spalić na heretyckim stosie. Z tego powodu nie marnowali nigdy okazji, by się obrzucić nawzajem bogatą wiązanką epitetów lub szczuć na się władzę i szlachtę.

Tymczasem dotarli do celu. Była nim ładna willa stylizowana na zamek. Od frontu znajdowała się miniatura barbakanu, podparta obrośniętymi bluszczem kolumnami. Na wspaniałym dachu siedziały smętne gargulce. Przeszli przez ogród i doszli do mosiężnych wrót, które były wielkości dwóch dorosłych ludzi.

- Oto jesteśmy – rzekł Terses, po czym krzyknął coś w niezrozumiałym dla Wita języku. Drzwi rozwarły się. Gdy weszli, rycerz ujrzał wspaniały korytarz ozdobiony wieloma obrazami i wymoszczony seledynowym dywanem. Od wszystkiego biła magia. Dużo magii. Po bokach znajdowało się wiele drzwi. Weszli przez jedne z nich.

- Teraz już możemy spokojnie rozmawiać – powiedział czarodziej. – Tu nas nikt nie podsłucha. Przejdźmy do rzeczy. Jak zapewne wiesz wszelkie praktyki alchemiczne są na terenie Cesarstwa zakazane. Z tego powodu wszyscy uprawiający alchemię (nie licząc gnomów) są zrzeszeni w Wolnej Organizacji Alchemików. Muszą się ukrywać. Z tego powodu nigdy nie mogliśmy ich odnaleźć, a wiedz, że moi zwierzchnicy są bardzo łasi na receptury alchemiczne. Chciałbym żebyś schwytawszy zamachowców przywiózł kilka takich przepisów oraz eliksirów. Jeżeli chodzi o nagrodę to będzie nią glejt, który spowoduje, że każda Loża, gdziekolwiek byś był ci pomoże po jego okazaniu.

- Takie pismo to rzecz niebagatelna – odparł antyterrorysta – ale za przewożenie receptur alchemicznych mogą mnie zaaresztować cesarscy, albo Straż Inkwizycyjna. Myślę, że mógłbyś do oferty dodać jeszcze naukę jakiegoś zaklęcia lub rzecz tak prozaiczną jak pieniądze.

- Widzę, że twoje usługi nie są tanie. W takim razie niech będzie pięćdziesiąt srebrnych tarliri.

-Ho, ho chyba ci się coś w głowie pomieszało. Nie zejdę poniżej pięćdziesięciu, ale dikatów.

- No, no pamiętaj, że rozmawiasz z czarodziejem, który w każdej chwili może cię zamienić w ropuchę. Niech ci już będzie czterdzieści dikatów .

- Zgoda – rzekł Wit, zadowolony, że zdołał nieźle podbić cenę.

- I jeszcze jedno. Burmistrz kazał na ciebie nałożyć czary, dzięki którym nie zwiejesz z pieniędzmi.



***

I znów był na szlaku. W Truskawiu zagrzał jeszcze tylko tyle czasu, ile potrzeba było na zakupienie potrzebnych rzeczy. Lina, kilka fiolek, prowiant, pióro, kałamarz z atramentem, książki o alchemii (z pozwoleniem na ich posiadanie od Tersesa) oraz ziele do fajki – wszystko to miał schowane w jukach. Do tego doszło jeszcze porządniejsze ubranie, na wypadek gdyby musiał wejść w środowisko Alchemików. Martwiło go tylko to, że niedługo miały nadejść wiosenne deszcze. Dlatego też nie tracił czasu i ruszył galopem w stronę Ibelinina.
Kto ma oczy niechaj czyta
Kto ma ręce niechaj pisze
Odpowiedz
#5
Strasznie jakoś cukierkowo.

Gdzie tu pazur? Gdzie coś, co mnie zaciekawi na tyle, żebym z chęcią czekał na kolejne fragmenty?

Moim zdaniem największy problem jest przy dialogach. Momentami wychodzą strasznie sztucznie i nienaturalnie. Fabularnie też jest jakoś sztucznie, bo mamy tutaj rycerza-antyterrorystę (o niepasujących słowach wypowiedział się już mój poprzednik, więc nie będę powtarzać), który podjął się zadania schwytania Alchemików za wynegocjowaną nagrodę. Przygotował się do przygody i popędził szukać nicponiów!

Pogmatwaj tę fabułę, dodaj jakieś wątki, które dla czytelnika będą wątkami niemożliwymi do rozwiązania. Daj bohaterom pazur, stwórz ich bardziej realistycznymi.

Wiem, że trudno. Wink

Próbuj!
InF
Odpowiedz
#6
Wybacz pomylenie płci, kierowałem się głównie nickiem ;D Okej, przechodzę do rzeczy.


Tajga napisał(a):Wychodząc z ratusza antyterrorysta miał już w kieszeni umowę o dzieło. Jak się zaraz potem przekonał nie była ostatnią jaką miał zawrzeć tego dnia. Na schodach budynku już czekał na niego czarodziej.
To drugie "już" można śmiało usunąć. W prawdzie oddzielone jest zdaniem, ale w tekście jest niemal jedno pod drugim, no i nie jest potrzebne.

Tajga napisał(a):W gruncie rzeczy gdyby nie ci cholerni kapłani Cosia to moje życie byłoby niemal sielanką. – Westchnął.
Dobra, teraz sprawa "Cosia"... to ma być takie komicznie, czy tylko ja to tak przeczytałem? Big Grin Może to ma się wymawiać "Kosja", albo podobnie, nie wiem, dla mnie brzmi tak typowo po naszemu, odmiana od "coś". Pewnie zmienić już nie da rady, ale radziłbym coraz rzadziej używać tej nazwy, bo jest wręcz komiczna Smile

Tajga napisał(a):(...) który spowoduje, że każda Loża, gdziekolwiek byś był ci pomoże po jego okazaniu.
"(...) który spowoduje, że każda Loża, gdziekolwiek byś był, pomoże ci po jego okazaniu."


Dostrzegłem jeszcze kilka braków w przecinkach, ale nie jestem pewien w 100% (sam z tym leżę i moja interpunkcja jest bardziej przypadkowa), dlatego nie pokazuję palcem, aczkolwiek dobrze by było, jakbyś sam jeszcze przejechał tekst i popatrzył Wink


Opłacało się poczekać. Wiedz, że ten fragment jest O WIELE lepszy od poprzedniego. Krótki, zwięzły i na temat. Wszystko idzie płynnie, jest "przestrzeń", dzięki czemu można się skupić na opisach, które muszę przyznać bardzo mi się u Ciebie podobają. No i dowiedziałem się co to barbakan, ale musiałem to wygooglować, dlatego ostrożnie stosuj takie nazwy, bowiem czytelnik może nie mieć akurat pod ręką internetu (bądź chęci na sprawdzenie tajemniczego słówka) Wink Brakowało mi tu jednej rzeczy, mianowicie jakiegoś lepszego targowania się Wita. To by dodało nieco iskry. Widać, że to konkretny facet, dlatego musisz czasem dać mu trochę, jeśli nie typowego skurwysyństwa, to jakiegoś twardego charakteru, bo póki co ciągle jest zbyt "papierowy", targany przez fabułę i godzący się na wszystko, co ta mu da, a to przecież on powinien ją tworzyć. Jest jeszcze kwestia wyprawy. Strasznie mi tu nie pasowały rzeczy, które wziął. Po co mu fiolki i książki do alchemii? Nie rozumiem. Wziął też pióro i kałamarz, ale papieru już nie. I nie wygląda również na kogoś o olbrzymich zdolnościach aktorskich, dzięki którym mógłby się wkupić w łaski alchemików, więc nie rozumiem też tego ubrania. Po nim spodziewałbym się raczej innego ekwipunku. Rozpisany prowiant, jakieś sztylety, medykamenty, bandaże, nowy płaszcz etc. Z tego co widzę kreujesz Wita na typowego szermierza, więc dodawanie mu alchemii czy nowego zaklęcia, bez fabularnego uzasadnienia, nieco psuje efekt i niepotrzebnie miesza.

To by chyba było na tyle. Napisz jeszcze jeden porządny fragment, a może pokuszę się o ocenę, zobaczymy Smile


Pozdrawiam!
Odpowiedz
#7
Nie chcę Ciebie, Drogi Czytelniku nużyć opisem wędrówki Wita do szacownego miasta jakim było Ibelin. Dlatego spotykamy go dopiero w zajeździe "Pod różowym wieprzem". On z kolei spotkał tutaj tego kogo chciał tu spotkać.
- Witaj Gwidonie, synu Gwidona! - wykrzyknął.
Człowiek, do którego skierowano to powitanie podniósł głowę znad kufla. Miał twarz chytrą, pijacką i nikczemną. Była to kreatura dobrze znana w półświatku prowincji i sławna z powodu swej przebiegłości oraz niezgłębionej wiedzy o wszystkim co się dzieje, działo lub będzie się dziać. Na widok antyterrorysty uśmiechnął się, gdyż Wit był jedyną na świecie osobą, której by nie sprzedał za dzban wina.
- Witaj szlachetny rycerzu i niech ci Coś oraz Siedmiu Strażników błogosławią. - odparł.
- Widzę, że wciąż przesiadujesz tu gdzie cię ostatnio zostawiłem - powiedział antyterrorysta przysiadając się do przyjaciela.
- Trunki tu mają wyborne. - Upił łyk ze swego kufla - A i robota się znalazła. Miasto jest bardzo duże, a najemnicy poczciwego landgrabiego średnio się spisują w roli Straży Miejskiej, toteż przestępczość kwitnie. Chcesz szaleju?
- Nie, dzięki. Muszę zachować przytomność umysłu.
- Szkoda - odparł zrezygnowany Gwido. - Co sprowadza do mnie twe szlachetne stopy?
- Jest niezły interes do zrobienia.
- Jakie ryzyko?
Wit wybałuszył na niego zdumione oczy:
- Do diaska, od kiedy ciebie obchodzą takie drobiazgi?!
- Filozofa obchodzą takie rzeczy. Mam jedną głowę i jeśli zginę ludzkość zostanie pozbawiona mych wzniosłych myśli.
- W takim razie sam oceń. - Podał mu umowę.
- Oprócz tego jest jeszcze specjalne zlecenie od Loży Czarodziejów. Mamy dla nich przemycić kilka receptur i mikstur alchemicznych - mówił gdy Gwidon studiował pismo.
- Najpierw był strażnik miejski, potem gnostyk, a teraz zapewne każesz mi udawać Alchemika? - westchnął filozof. - No, ale gra jest warta świeczki.
- Przede wszystkim powinieneś znaleźć Alchemików. Mam nadzieję, że ci się to uda.
- Nie martw się. Oni nie igła, a ludzie nie siano, języki mają. Wystarczy tylko za nie pociągnąć. Ale mnie jeszcze interesuje jak podzielimy nagrodę?
- Po połowie, tak ja zawsze. A i jeszcze coś. - Wyciągnął zawiniątko z ubraniami. - To dla ciebie. Alchemicy raczej nie chodzą w takich łachach jak twoje.
- Tobie bardziej się przydadzą. - Gwido wydawał się urażony. - Oprócz ciebie nigdy jeszcze nie spotkałem rycerza uparcie noszącego zniszczony płaszcz, nawet gdy ma pieniądze.
- Zawsze musisz mi przypomnieć moje kompleksy! - krzyknął nagle wściekły Wit. - Wynoś się i rozpocznij poszukiwania do cholery!
Gwidon wyszedł z uśmiechem chłopca, który właśnie coś zmalował.

***

Nie pojawiał się przez następne dwa tygodnie. Antyterrorysta przez cały ten czas siedział w gospodzie, a Gwidon nie dawał żadnego znaku życia. W końcu w poniedziałek rano do izby Wita wszedł jakiś dziwaczny człowiek. Jego ubiór był zabarwiony chyba wszystkimi kolorami świata. Szczególną uwagę zwracały rękawy, jednocześnie workowate i bufiaste. Ogólnie wyglądało to dosyć fantastycznie i robiło wrażenie. Rycerz zdziwił się nieco, że przybysz w czymś takim wyszedł w ogóle na ulicę, ale potem dojrzał przewieszony przez ramie nieznajomego skórzany kożuch. Gość bez słowa wcisnął antyterroryście białą kopertę i nie żegnając się wyszedł.
Wita wmurowało w podłogę. Po krótkim namyśle uznał, że jedyna sensowna rzecz jaką może zrobić jest przeczytanie listu. Był napisany na zielonym pergaminie, co rycerz poczytał za jakąś alchemiczną sztuczkę. Treść była następująca:
"Do Wita, rycerza antyterrorysty
Proszę przybyć dziś wieczorem pod świątynię Cosia.
Tam będzie oczekiwał przewodnik, który zaprowadzi cię do nas.
Hasło to >>Lelum - Polelum<<.
Jego Magnificencja Gwidon, syn Gwidona
Wielki Alchemik
"
Rycerz opadł na krzesło. Ten człowiek albo jest genialny, albo to pułapka. Co prawda u gnostyków został w miesiąc kapłanem, ale żeby w dwa tygodnie zdobyć stanowisko Wielkiego Alchemika nie mając pojęcia o alchemii?
Mimo wszystko postanowił stawić się na wezwanie. Nie omieszkał się przygotować na ewentualne niespodzianki. Oprócz przypasania miecza włożył do buta sztylet.
Niestety deszcz dał już o sobie znać. Niewybrukowane ulice stały się jednym wielkim bajorem. Zapadając się co chwila i tonąc w błocie Wit dotarł w końcu pod świątynię. Nie była to katedra, a pospolity kościół. Wniesiony z kamienia, posiadał jedną wieżę. Nic szczególnego.
- Lelum Polelum - ozwał się nagle czyjś głos.
- Lelum Polelum - odpowiedział antyterrorysta.
- Witaj - rzekł przewodnik, bo nim był mówiący. - Mam rozkaz odprowadzić pana do Jego Magnificencji.
- Wiem, prowadź. Zmierzcha się już - odparł rycerz.
Alchemik był człekiem krępym i nędznej postury. Nosił wełniany kubrak, tak że łatwo było mu się wtopić w tłum miejskiej biedoty. Gdyby jednak ktoś mu się bardzo uważnie przyjrzał, spostrzegłby, że jego buty są z innego niż skóra zwierzęca materiału, choć bardzo ją przypominającego.
Nie szli długo. Stanęli przed małym, murowanym czymś, przypominającym tunel.
- To wejście do kanałów - powiedział przewodnik. - Obecnie jest zmiana straży. Pilnują go, by szczury nie wychodziły na zewnątrz i nie roznosiły chorób. Musimy przemknąć nim nadejdzie zmiana.
Podeszli do otworu. Był zakratowany oraz tak mały, że Wit, aby się przezeń przecisnąć musiałby się nieźle schylić. Ze środka wionęło przykrą dla nosa wonią (mówiąc w najbardziej oględny sposób). Alchemik wydobył klucze. Musiały być dorobione. Weszli.
Wewnątrz było ciemno jak w grobie, mokro jak w łaźni i śmierdziało jak stos gnijących trupów. Ogólnie nie było to przyjemne miejsce. Rycerz szczerze wątpił w to, że żyły tu jakiekolwiek zwierzęta włącznie ze szczurami.
- Niestety musimy chwilę iść w takich warunkach - rzekł przewodnik.
Poczęli brnąć po omacku w ściekach, co chwila opierając się o śliskie ściany.
- Ostrożnie tu jest dziura. Trzeba zejść po drabince.
Antyterrorysta był mile zdziwiony, gdy drewno nie rozleciało się pod jego ciężarem. Musieli co jakiś czas wymieniać tę drabinę
- Po co wam kanały, skoro są rynsztoki? - Wit chciał zająć się rozmową, by nie myśleć o tym co chlupocze pod jego nogami.
- Zbudowano je w wiekach starożytnych. Jedni z nich korzystają inni nie.
- Ech, szkoda, że nie ma innych wejść do waszej kryjówki.
- Są, są, ale nie pokazujemy ich niezaprzysiężonym.
Rycerz żachnął się na myśl, że mogli mu oszczędzić przeprawy przez rzekę łajna.
W oddali dojrzeli światło. Gdy się doń zbliżyli, ujrzeli, że to pochodnia. Alchemik wziął ją do ręki:
- To już koniec ścieków.
Kto ma oczy niechaj czyta
Kto ma ręce niechaj pisze
Odpowiedz
#8
Witam znowu.

Cytat:Nie chcę Ciebie, Drogi Czytelniku nużyć opisem wędrówki Wita do szacownego miasta jakim było Ibelin. Dlatego spotykamy go dopiero w zajeździe "Pod różowym wieprzem".
To będzie zwykłe czepialstwo i kwestia gustu, ale bezpośrednie zwroty do czytelnika w opowiadaniach przypominają mi bajeczki dla dzieci, więc: jeżeli całe to opowiadanie jest skierowane dla młodszych - spoko, fabularnie nada się, a warsztatowo coś tam się poprawi. Z kolei jeśli jest to opowiadanie dla nieco starszych, to wybacz, ale kompletna klapa.

Cytat:On z kolei spotkał tutaj tego kogo chciał tu spotkać.
Nieźle się uśmiałem przy tym zdaniu, bo brzmi jak z jakiejś piosenki hiphopowej, młodego niedoświadczonego raperka.

Cytat:- Szkoda - odparł zrezygnowany Gwido. - Co sprowadza do mnie twe szlachetne stopy?
Stopy? Szlachetne stopy?
Cytat:mówił(,) gdy Gwidon studiował pismo.

Cytat:Nie pojawiał się przez następne dwa tygodnie. Antyterrorysta przez cały ten czas siedział w gospodzie, a Gwidon nie dawał żadnego znaku życia.
Siedział w jednym miejscu przez dwa tygodnie? Przydałoby się minimum opisu co robił.

Cytat:Wita wmurowało w podłogę. Po krótkim namyśle uznał, że jedyna sensowna rzecz (,)jaką może zrobić jest przeczytanie listu. Był napisany na zielonym pergaminie, co rycerz poczytał za jakąś alchemiczną sztuczkę
Pomieszały Ci się czasy, a to błąd. Albo się pisze w przeszłym, albo w teraźniejszym.

Cytat:Zapadając się co chwila i tonąc w błocie(,) Wit dotarł w końcu pod świątynię.

Zastanawiam się, czy nie jest to przypadkiem humorystyczne fantasy. Bo na takie wygląda. A nawet jeśli jest, to średnio udane.

Nie piszę negatywnego komentarza, bo chcę Ci dopiec, czy zniechęcić do pisania - nie. Pamiętaj, że początki są trudne i pisz dalej.

Z tego co pamiętam, to tutaj na forum jest kilka ciekawych poradników dotyczących pisania, więc zajrzyj, nic nie zaszkodzi.

Fabularnie bardzo kiepsko, Wit jest papierowy jak był, Gwidon też jest papierowy, warsztat nie powala. Tekst się nie broni.

Ale pisz więcej, zobaczymy czy następne fragmenty będą lepsze.

Pozdrawiam, InF
Odpowiedz
#9
Bardzo dziękuję za wszystkie komentarze. Następny fragment, który prawdopodobnie będzie zakończeniem pojawi się niedługo.
Kto ma oczy niechaj czyta
Kto ma ręce niechaj pisze
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości