(Część pierwsza)
Opowiadanie to jest obrazoburcze, rasistowskie, seksistowskie, a poza tym długie i nudne. I ogólnie fe.
Adam był przeciętnym chłopakiem. Według rodziny, osób starszych- miły, uczynny, sympatyczny, pobożny, niewinny. Według znajomych natomiast- ciotowaty. Mimo podeszłego wieku dwudziestu lat, wciąż był prawiczkiem, nie lubił piwa, nie palił papierosów, nie mówiąc już zażywaniu narkotyków, ba, nawet nie używał wulgaryzmów podczas dyskusji. Dziwny jakiś, nie?
Z tego względu nie miał zbyt wielu znajomych, co rekompensował sobie codziennymi wycieczkami dookoła świata, strzelaniem do hitlerowców, dowodzeniem armiami największych imperiów świata i strzelaniem najpiękniejszych bramek. Poza tym lubił zabijać zombie i wampiry. Tak, mógł całymi dniami siedzieć przy komputerze i grać w gry. Był no-lifem stopnia wyższego, osiągnął wyższy stopień wtajemniczenia w tej dziedzinie nie-życia. W jaki sposób? Po prostu kiedyś, nagle, uświadomił sobie, że nie ma życia osobistego, a cały czas wolny spędza przed monitorem. Od tamtej pory konsekwentnie z tym nie walczy. Fajnie jest tak siąść sobie, odpalić Europę Universalis („Ha! Jestem strategiem! Wenecją podbiłem Francję!”), czy Red Faction („Hahaha, jestem złyyy, zabijam ludzi!”) i spędzić tak dwie albo piętnaście godzin. A potem, po wyłączeniu gier z płyt, można włączyć sobie coś w necie i tam popykać. Życie Adama było proste. I w gruncie rzeczy szczęśliwe, dopóki miał prąd. Teraz też w coś grał. Gdyby jeszcze tylko rodzice nie przeszkadzali...
- Adam, wychodzimy. Nikogo nie wpuszczaj - usłyszał głos ojca. Dobrze, może nie wejdą, nie będą przeszkadzać... W tym momencie drzwi do jego pokoju się otworzyły, weszła mama.
- Jak humor?
- Dobrze. Było mi smutno, ale potem wygrałem mecz w quake'u, więc mi przeszło- odparł jej zgodnie z prawdą.
- To się cieszę. Idziemy, nie będzie nas do jutra. Poradzisz sobie?
- Myślę, że tak. Papa
- Pa - mama wyszła, potem tylko odgłos zamykanych drzwi. Wolność. Całonocna wolność.
No co? Czy to naprawdę takie dziwne, że dwudziestolatek nadal mieszka z rodzicami, a zamiast studiować, czy szukać sobie pracy rozwala kosmitów?
***
W ciemnym pokoju gdzieś niedaleko Orleanu około trzydziestoletni Deamien właśnie kończył obiad, oglądając program informacyjny. Choć mieszkał całkiem sam, zawsze po domu chodził w pełnym garniturze. Nikt, odkąd został prezesem największej francuskiej korporacji, nie widział go w innym stroju, niż w garniturze i to obojętnie, czy w pracy, czy w domu, czy na spacerze. Nieważna była też pora. Kiedyś, o trzeciej nad ranem, przyszła do niego kontrola skarbowa. Plotki mówią, że otworzył im w garniturze, pantoflach i marynarce, jak zawsze grobowo poważny, z dłońmi ułożonymi w trójkąt.. Kiedy indziej pracowniczy żart, by zastukać do jego mieszkania o 5 rano i zobaczyć, jak otworzy, również spalił na panewce. Tak, Deamien ukazał się im w swoim standardowym garniaku. Idealnie skrojony, dopasowany jakby specjalnie na niego czarny jak smoła garnitur stał się jego wizytówką. W nim grał w golfa, w nim jadał lunche, w nim biegał codziennie przed wyjściem do pracy. Strój ten, co ciekawe, nigdy się nie brudził, nigdy nie gniótł. Było coś strasznego i dziwnego w nim. Straszniejszy był jednak jego właściciel. Rzadko kiedy się odzywał, wystarczył jeden jego gest, a wszyscy wiedzieli o co mu chodzi, jego wzrok był jakiś taki zimny. Klasyczny przykład „od zera do multimilionera”. W ciągu roku awansował od jednego z konsultantów aż na szefa, a potem zaczął przekształcać firmę jakich wiele w międzynarodową korporację, która teraz trzęsie światem biznesu, jak i polityki. Swoje oddziały ma w większości krajów świata, w tym obu Amerykach, całej Europie, większości państw Azji i w Afryce Południowej. Do prasy co jakiś czas wyciekały informacje o tym, że sprzedawał broń dla rebeliantów w krajach arabskich, że to jego pieniądze finansowały wojnę irańsko- izraelską i to dzięki niemu Izrael przestał istnieć. To jego pieniądze, tak mówią, napędzały Koreę Północną, gdy ta podbijała swojego południowego sąsiada, to za jego kasę utrzymuje się prezydent faszystowskich Włoch Południowych. Prawdopodobnie jakiś strumyk pieniędzy płynie z jego skarbca na sektę „Milennium”, ruch, który zdobywa coraz większe wpływy w krajach tak zwanego Zachodu. Nie wiadomo skąd czerpie zyski na tyle wydatków, już dawno jednak porzucono pomysł, by sprawdzać jego rachunki. Politycy nie chcą się narażać Królowi Świata, jak o nim pisze prasa. Podatki płaci, więc jest ok.
Media znają też jego codzienny rytuał, również to, że w każdy dwudziesty pierwszy dzień miesiąca o 19, co by się nie działo, wraca do domu na przedmieściach, wyłącza światło i oglądając program informacyjny w stacji, której jest właścicielem, spokojnie je jakiś prosty posiłek, tak odbiegający od tego, co jada na bankietach, przyjęciach czy w drogich restauracjach. Zawsze jest wtedy sam. O 20 wychodzi z domu, wracając do swego normalnego życia, pełnego przepychu, pieniędzy, szybkich kobiet i łatwych samochodów... albo jakoś tak. Otwarta zwykle wówczas 24 godziny na dobę jego rezydencja staje się niedostępną twierdzą. Nikt nie wie, czemu tak robi. Tym razem jest jednak inaczej. Nie, oczywiście nie ma tam mediów. Dzień się zgadza, godzina też, tak samo jak program informacyjny, gdzie rozgorączkowany reporter relacjonuje właśnie kolejne walki na froncie argentyńsko-brazylijskim, obwieszczając, że końca tej wojny nie widać. Następnie wywiadu udzieli Justin Bieber, opowiadając o swej najnowszej płycie i wysyłając apel o pokój. Idol młodzieży całego świata pokaże im „serduszko” zrobione z kciuków i palców wskazujących. To piękny gest.
Jednak podobne informacje są „zawsze', więc to nie jest nic dziwnego. Więc może posiłek? Nie, ten jest jak zwykle w tym szczególnym dniu skromny, zupa cebulowa z chlebem i odrobiną soli. Ale coś jest wyraźnie nie tak. W pokoju nie ma dziennikarzy. Nie ma służby, bo na ten szczególny dzień zawsze ma wolne. Nie ma gości. Nie ma nikogo żywego, oprócz właściciela posiadłości. A jednak, Deamien z kimś rozmawia.
- Już czas.
- Nareszcie. Jestem gotów.
- Wiesz, co masz robić?
- Oczywiście. Ja się z umowy wywiążę. A ty?
- Zgnijesz w piekle za takie pytania.
- Pamiętasz, że to wszystko potem należy do mnie?
- Do diabła. Pamiętam. Nie musisz się o to martwić.
- W takim razie wkrótce zaczynam.
- Śpiesz się. TO nadchodzi.
***
W ciągu ostatnich kilku lat ludzkość doznała sporej ilości szoku, dostarczanej w coraz większych dawkach. W 2012 roku zapowiadany koniec świata nie nastąpił, choć wiele na to wskazywało. Obudzenie się wulkanów w wielu miejscach świata, które spowodowały zatonięcie Wysp Kanaryjskich, niebo nad Islandią w całości pokryte pyłem wulkanicznym (większość Islandczyków wyniosła się do Kanady), ciągłe gejzery lawy na Pacyfiku i w Indonezji, coraz groźniej mruczący Wezuwiusz i Etna. Natura dała się we znaki nie tylko wulkanami: fale tsunami, huragany, trzęsienia ziemi dotykały ludzi w różnych zakątkach świata. Wszyscy zwiastowali rychły koniec, ten jednak uparcie nie nadchodził. Zapewne ciekawy był, czy ludzkość prędzej wykończy natura, czy może to oni sami wybiją się do ostatniego. A byli w tym zakresie bardzo pomysłowi. Chińska „Super Bomba” kilkakrotnie wybuchła podczas testów, równając ogromny obszar z ziemią. W ten sposób Chiny na trochę pozbyły się problemu Tybetu, bo raz, że teraz opinia publiczna potępiała Państwo Środka za broń masowej zagłady, dwa, że testy odbywały się właśnie w górach Tybetu, co skutecznie zmniejszyło liczebność jego mieszkańców. Ci co pozostali, nie kwapili się już tak bardzo, by protestować. Wkrótce potem Iran wypowiedział świętą wojnę Izraelowi. Pomocy udzieliły wszystkie islamskie państwa regionu. Gdy zainterweniowali Amerykanie, cały Maghreb i Bliski Wschód zakręciły kurki z ropą. Kryzys, który już i tak męczył świat zachodni, uderzył ze zdwojoną siłą. Do grona państw- bankrutów, czyli Grecji, Irlandii, Portugalii, dołączyły Włochy, a potem wiele innych krajów Europy, w tym taki całkiem spory w Europie Środkowej. No ten, na wschód od Niemiec... (Choć jego przywódcy uparcie powtarzali „Kryzys? Jaki kryzys, nie ma żadnego kryzysu, jesteśmy zieloną wyspą”, a później „Bankructwo? Jakie bankructwo? Mamy PKB na poziomie USA”). Dzięki umiejętnemu połączeniu sił oraz twardej polityce ekonomicznej, którą można wyrazić w dwóch słowach: „Jebać Zachód!” państwa islamskie wygrały i na miejscu Izraela stworzyły Wolną Palestynę. Amerykanie zostali też wyparci z Iraku, który został podzielony między Iran, Arabię Saudyjską i Syrię. Palestyńczycy odbudowali, ku zaskoczeniu wszystkich, Świątynię Jerozolimską. Ot, może taki kaprys (swoją drogą jej wierna replika powstała w tym samym czasie w USA). Kolejnymi skutkami kryzysu była secesja Włoch Południowych wraz z Sycylią i Sardynią i stworzenie państwa faszystowskiego. Bankructwa posypały się jak klocki z kart... Coś w ten deseń. To skłoniło Blok Arabski do stworzenia własnej, wspólnej waluty, która szybko osiągnęła zawrotną cenę 4$. Gdy Chińczycy zażądali od Amerykanów zwrotu długów, a Japończycy wycofali swoje firmy- USA zbankrutowało, ciągnąc za sobą niemal 100 innych krajów. W Europie ewenementem była Polska, której obywatele zamiast martwić się, jak przeżyć, stwierdzili, że „jakoś to będzie” i zaczęli partyzantkę. Zagraniczne media zanotowały, że częściej niż „bankructwo” powtarzane są słowa „Smoleńsk” i „kurwa”.
Wykorzystując sytuację międzynarodową, Korea Północna podbiła Południową, a Chiny przyłączyły Tajwan, uzasadniając, że „to i tak było nasze”. Swoją własną receptę na kryzys znalazły kraje Ameryki Południowej, który rozpoczęły regularną wojnę ze sobą. Walki wybuchały o wszystko- o broń, o narkotyki, o piłkę nożną, o to, czyj piłkarz jest lepszy, o to, który kraj sprzedaje więcej kokainy i gdzie, w mniejszym stopniu o granice. Na 12 niepodległych państw tego kontynentu, istniało 25 i pół wojny, dzięki czemu procentowo niemal dogoniono Afrykę. Choć ta wkrótce pogrążyła się w takim chaosie radosnych wojen i eksterminacji, że wyprzedziła wszystkich pod tym względem. Reszta świata nie interweniowała. Powód dobrze wyraził brytyjski premier, który na forum Europarlamentu wygłosił słynne zdanie „Ameryka Południowa? To tam, gdzie są Murzyni?”. Media pracują gorączkowo i co jakiś czas donoszą o bestialskich walkach, nagrywając to z satelity, a potem obrabiając materiały za biurkiem, popijając kawkę. Nastały jednak tak ciężkie czasy, że kawa znacznie straciła na jakości. Możemy im tylko współczuć. Kawoszom, nie Murzynom.
Ciekawe, dokąd zmierza ten świat. Chociaż w sumie, jak skończy się kawa, to może rozlatywać się w pizdu.
***
Mrok. Głębia. Tajemnica. Czarne stroje. Kaptury. Posępna muzyka. Kradzież dzieciom cukierków. W tych kilku mrocznych słowach można opisać sektę Millenium. Nazwa może nie porywa oryginalnością, nie zmienia to jednak faktu, że sekta ta zyskuje coraz większe wpływy i rozrasta się z szybkością porównywalną do tej, jaką dwa tysiące lat temu rosło chrześcijaństwo. Obecnie należy do niej wielu wpływowych biznesmenów, celebrytów, a nawet polityków. Dlatego też sekta wyszła z ukrycia i zaczęła działać niemal jawnie. Unia Europejska zaakceptowała ją jako jedną z oficjalnych religii (tak samo jak Latającego Potwora Spaghetti, Dragon Baliizm oraz Kretynizm, wszystko na tej samej zasadzie. Zawsze zaczynało się od tego, że do zdjęcia do dowodu przychodził ktoś w dziwnym stroju- czy to durszlak na głowie, czy to koszulka ważąca 20 kg, czy czarna długa kiecka- i powołując się na artykuł w prawie UE mówiący o tym, że Unia szanuje wolność religijną każdego, dochodził swoich praw. Wkrótce pojawiało się więcej takich ludzi i wszyscy robili zdjęcia dowodowe w strojach swojej wiary. Skoro mieli już takie dowody, to religia była wpisywana jako oficjalnie wyznawana przez obywateli Unii Europejskiej, a to prowadziło do uznania jej przez resztę świata), a Kolumbia nawet za religię państwową. Nic dziwnego, odkąd Papieżem został Nigeryjczyk, katolicy uznali, że mają dość rządzenia czarnych. Tym bardziej zraził ich pomysł nowego Papy, by w kościołach tańczono i by modlono się przed każdym polowaniem. Dostojny Emenuelle nie wiedział czemu. Sam tańczył w Pałacu Watykańskim, próbował też polować, ale jakoś Rzym nie miał zbyt wielu fajnych zwierząt. No i te białe ciuchy przeszkadzały.
Tak czy siak, autorytet Papieża legł w gruzach, a sekty zaczęły się mnożyć jak Żydy po deszczu.
Czym jednak jest Millenium? Są to po prostu sataniści. Czczą Szatana, głosząc jego rychłe przyjście, zwycięstwo nad Bogiem i objęcie panowania na ziemi poprzez namiestnika. Wielu twierdzi, że Namiestnik już się narodził i że już działa. Część upatruje go w niedawno zmarłym papieżu Benedykcie, inni w obecnym (jest czarny, więc się zgadza). Jednak póki co wszystko skupia się na zwykłych praktykach satanistycznych, odwrócone krzyże, świece, zjadanie dziewic, gwałcenie kotów i takie tam. Dlaczego więc ludzie się doń garną tak chętnie, choć to wszystko już było? To wie pewnie tylko sam Bóg. Albo Diabeł. Zależy, którego pierwszego zapytacie.
Właśnie trwa zebranie jednej z komórek sekty. Przywodzący zebraniu wypowiada słowa, które nie znaczą kompletnie nic, w jakimkolwiek języku, ale brzmią mHrocznie i są trendy oraz dżezi. Właśnie ma zacząć się rytuał pożerania dziewicy, jest już przyprawiona i polana sosem (tatarskim, Przywodzący taki lubi najbardziej. Czosnkowego nie trawi, a na ostre ma uczulenie), gdy nagle ciszę i modły zakłóca
- Hamster on a piano. Hamster on a piano... - Przywodzący wyciągnął komórkę spod szaty i odebrał. Jego oczy zabłysły, uśmiech rozjaśnił mu face. Rozłączył się, schował telefon i spojrzał na zebranych. Część z nich chichotała.
- Z czego się śmiejecie? Czyż znacie już nowiny? - zapytał podniosłym tonem
- Nie, o Wielki. Po prostu zobaczyliśmy twój telefon. Jak można używać takiego rzęcha? To jest model z 2007 roku! - część sali wybuchła śmiechem.
- Banda idiotów! - uciszył ich Przywodzący gestem. - Otrzymałem Wiadomość!
- To nie była wiadomość, to ktoś dzwonił - poprawia ktoś z tłumu.
- Tak, ale dzwonił z Wiadomością! Mówioną przez duże „W!”
- A, spoko. Jaka to Wiadomość?
- Możemy zaczynać! - gdy to krzyknął Przywodzący, rozległy się szmery, a potem wiwaty. Zaraz jednak wszyscy się ogarnęli i zaczęli nucić posępną pieśń. I następną. A potem coś zespołu Lordi. Dziewica, znudzona czekaniem, ubrała się i wyszła.
***
Naukowcy całego świata mają nie lada zagwozdkę. Poza tradycyjnymi kataklizmami, które wprawdzie nasilają się, ale cóż, „Ziemia się starzeje, to i katastrof naturalnych jest więcej”, zaczęły dziać się rzeczy naprawdę dziwne. Jak choćby nagłe zniknięcie ponad połowy lodowców na obu biegunach. Nie, nie rozpuściły się, wody w oceanach nie przybyło. Nie zostały też wysadzone. One po prostu... zniknęły. Na nic zdała się próba poszukania ich. Jakby wstały i wyszły.
Jeszcze poważniejszą sprawą było to, że na całym świecie zaczęły znikać również wieloryby. Było już ponad 100 takich przypadków, gdy śledzony przez wszczepiony specjalny nadajnik wieloryb nagle urywa sygnał. Nie dowiedziono jeszcze, czy te ssaki nauczyły się jakoś wyłączać owe nadajniki, czy wpływają gdzieś, gdzie nie ma zasięgu. Wszystko to jest dziwne. Badacze słoni natomiast mają swój własny problem. Coraz więcej tych zwierząt... spada z nieba. A konkretnie ich kości. Tu również przyczyna jest nie znana. Nikogo już nie dziwią potężne sztormy na oceanach i huragany znikąd nad Afryką i Indiami i nikt tych spraw nie łączy.
Żeby się nie nudzili, także astronomowie mają swoją zagadkę, a nawet kilka. Odkryto bowiem, że planety i gwiazdy zaczęły zachowywać się w bardzo dziwny sposób. Część z nich jakby przyśpieszyła, inne zaczęły zwalniać, a nawet się cofać na swych orbitach, jakby zmierzały ku konkretnemu ustawieniu. NASA zaobserwowało dziwny ruch, w okolicach Neptuna. Coś podąża ku ziemi. Podobny ruch dostrzeżono w pobliżu Marsa, jednak ten jest znacznie wolniejszy. Super sondy, wysłane na czerwoną planetę zostały w jakiś sposób zniszczone. Nikt nie wie jak.
Uwadze naukowców umknął fakt, że Europa, jeden z księżyców Jowisza został nadgryziony. I to nie chodzi o upływ czasu. Nikt nie zauważył też kilku grupek ludzi w togach, którzy zbliżają się do Układu Słonecznego idąc dostojnie poprzez Kosmos lub lecąc na Pegazach.
***
- Tfu! Oszukałeś mnie!
- Ja cię nie oszukałem. Powiedziałem tylko, że możliwe, że to to.
- I najadłem się jakiegoś paskudztwa. Ziemia jest tam.
- Oj tam, marudzisz. Zjesz sobie ten ziemski księżyc, będzie ci lepiej smakował.
- Swoją drogą. Jak się nazywa ziemski księżyc?
- Księżyc.
- Ładnie.
***
Adam leniwie przeglądał newsy. Miał całą noc dla siebie, więc nie musiał się śpieszyć. Znalazł sporo ciekawych rzeczy. "Świątynia Jerozolimska odbudowana dzięki wsparciu finansowemu Króla Świata" krzyczał jeden z nagłówków. Inny, nie mniej ważny informował o tym, że Miley Cyrus o trzeciej w nocy depilowała sobie miejsca intymne. Niestety nie dali fotki. Reszta to typowe informacje ze świata: powódź, pożar, tajfun, gradobicie na Saharze, Chiny testują nową broń. Nuda. Włączył coś, co naprawdę lubił.
***
Deamian wyszedł z domu punktualnie o 20. Zadzwonił do kilku osób, uruchamiając swoje kontakty. W ten sposób cała wielka machina poszła w ruch. Świątynia była już praktycznie gotowa, wystarczyło ją odwiedzić. Spotkał się z mediami, a potem ogłosił, że robi sobie chwilę przerwy od świata biznesu, udając się na wakacje. Niektórzy na jego garniturze wyczuli lekki zapach siarki.
***
Media na całym świecie były zdezorientowane. Nie wiadomo czemu, nieco po południu Prezydent Kolmbii ogłosił, że na największych placach miasta mają się zebrać ludzie i oddawać cześć nowej religii, czekając na przyjście Szatana. W całej Francji w tym samym czasie zaczęły wybuchać zamieszki. Marsylia, od jakiegoś czasu miasto oficjalnie islamskie ogłosiła niepodległość, wypowiadając Francji wojnę. Francja nie uznała tego aktu, wysyłając tam doborowe oddziały wojska, jednak w międzyczasie uznała Satanizm za swoją oficjalną religię narodową. Nikt nie wiedział, kto podjął taką decyzję, jedno ministerstwo zwalało na drugie, prezydent gdzieś zaginął, premiera znaleziono martwego. Sami Francuzi przyjęli akt zmiany religii z obojętnością. Po pierwsze dlatego, że już dawno stało się im wszystko jedno, czy Francja oficjalnie jest katolicka, czy protestancka, czy islamska, zwyczajnie będąc w 95% ateistami, a po drugie dlatego, że większość z nich aktualnie spała. Podobna sytuacja zaszła również w Czechach, Południowych Włoszech, Szwecji i kilku innych krajach, które były zlaicyzowane. Na nadzwyczajnym posiedzeniu Parlamentu Europejskiego Satanizm Milenijny uznano oficjalną religią całej Unii, zaś ministrem do spraw religijnych został bliski przyjaciel Króla Świata, Niemiec Adolf Rip. Ta noc obfitowała w dziwne zjawiska, nie tylko polityczne, ale i naturalne. No, nie takie naturalne.
***
- Długo jeszcze tak musimy iść?
- Przestań Zgrzyt, idziemy, bo musimy eeee... bo musimy.
- Ale dlaczego musimy, Chrup?
- Obudziłeś się, to idź. Widzisz, Trzask nie narzeka.
- Bo twarz Trzaska się rozpuściła, więc nie ma czym narzekać.
- To szczegół.
Przerażeni naukowcy ze stacji badawczej na Kole Podbiegunowym Północnym obserwowali, jak z lodowców wyłazi coś ludzio-podobnego i prowadzi ze sobą konwersację. Te trzy istoty wyglądały jak... Tytani z lodu?
- Wiesz, Jorg. Nigdy nie myślałem, że mi Arktyka ucieknie - stwierdził jeden z badaczy, dopijając kawę.
- Taa. A mówili mi: "Praca nie zając, nie ucieknie" -odparł mu drugi.
***
Wśród naukowców NASA zapanowała pełna zdziwienia cisza, a zaraz potem okrzyki radości. Ludzie ściskali się, bawili się, tańczyli się. Właśnie odebrali sygnał. Sygnał od obiektu przemieszczającego się od Plutona, gdzie go pierwszy raz uchwycono. Poruszał się z niesamowitą prędkością, właśnie opuszczając orbitę Plutona i kierując się cały czas w stronę Ziemi. Sygnał nie mógł być pomyłką, nadany w każdym języku na świecie niósł podobną wiadomość.
„Przybywamy! Szykujcie kawę i ciastka!”, w języku polskim, dodane było też „Kurva”. Ziemię mieli odwiedzić kosmici!
Wśród ogólnej radości naukowcy nie dostrzegli, jak przez atmosferę ziemską przelatuje młot, a na nim ktoś w odzieniu no, nie najmodniejszym w tym sezonie. Wylądował gdzieś na środku Pacyfiku, wywołując ogromną falę. Taki drobiazg. Na falę zapewne by zwrócono uwagę, gdyby nie to, że z Atlantyku wynurzyło łeb coś, czego się zwykle nie spotyka. Połknęło Azory i wróciło do morza.
***
Naukowiec Henry Dupont był typem bardzo zawziętego człowieka, poza tym żywił ogromną miłość do przedmiotu swoich badań i szybko się przywiązywał. Całe życie spędził na obserwowaniu afrykańskich słoni i z wieloma się zaprzyjaźnił. Dlatego postanowił, że nie odpuści, dopóki się nie dowie, co zabija jego pupilki. Ruszył szlakiem ułożonym z porozrzucanych kości słoniowych, spotykając po drodze wielu zbieraczy i przemytników. Był też z natury dość porywczy, co łącząc z pewną ręką i celnym okiem oraz faktem, że zawsze miał przy sobie broń, kończyło się tym, że owi poszukiwacze i przemytnicy sami dołączali do malowniczego krajobrazu pustyni. W końcu, po niemal roku wędrówki, upartych poszukiwań, przedzierania się przez puszczę, brnięcia przez pustynie i bagna, dotarł do podnóża Kilimandżaro. Jako człowiek, który nie cofał się przed niczym, rozpoczął mozolną, kilkudniową wspinaczkę na szczyty, gdzie miało tkwić rozwiązanie jego zagadki. Jakież było jego zdumienie, gdy wpadł do gniazda. Gniazda, gdzie leżało jajo wielkości dwóch dorosłych słoni. Powoli zaczął się wycofywać, nie dostrzegając, że cień, w którym znajdują się obecnie szczyty górskie nie należy przypisywać nadchodzeniu nocy, ale ptaszkowi, który rozpostarł właśnie skrzydła, czym otulił całe pasmo. I był chyba niezadowolony z tej nagłej wizyty człowieka.
***
- Panie...Panie, pora wstać...Najwyższy, pobudka...no co za leniwy staruch, tyle spać!
- Co? Gdzie? Jak?...
- Panie- już czas
- Czas na co?
- CZAS, to już ten CZAS
-Ale na co, do jasnej cholery?!
- No... to już CZAS NAJWYŻSZY
- A...aaa, o to chodzi! To ja naprawdę tyle spałem?
- Tak, to już 2000 lat, Wielki
- Boże, jak ten czas szybko leci...
- Sam go tak stworzyłeś
- No tak, to ja... a zdarzyło się coś ciekawego w tym czasie na Ziemi?
- Eeee... w sumie... to samo, co zwykle...
- Jasne - mówiąc to osoba na Tronie Niebiańskim się przeciągnęła, ziewnęła potężnie i położyła się na drugi bok
- Panie Boże, mamy spóźnienie o całe 4 lata! Jest już 2016 rok! Pora rozpieprzyć ten burdel!...eee... znaczy... czas na Armagedon, o Wszechmogący
- Echh, koniec świata, drą się, jakby to nie mogło poczekać...
Gdzieś na świecie chmury przybrały złowrogi wyraz... Zaczęło się zaczynać.
***
Najdłużej trwająca i najbardziej krwawa wojna z obecnie się toczących, to front brazylijsko- argentyński. Dwa rozległe kraje o silnych, jak na ten region świata armiach, walczą nieustannie od dwóch lat i nic nie wskazuje na to, by miały nastąpić negocjacje pokojowe. Brazylia ma zdecydowaną przewagę ekonomiczną, stać ją na więcej, Argentyńczycy natomiast są bardziej zawzięci. W ten sposób linia frontu utknęła w martwym punkcie. Prz okazji został zrównany z ziemią Urugwaj, żeby nie przeszkadzał w dalszych działaniach. To na jego dawnym terytorium toczą się teraz najzacieklejsze walki i to na jego terytorium widziano szalonego motocyklistę, który śmiejąc się jak wariat jeździł pomiędzy gradem pocisków i strzelał do każdego z wielkiego guna. Ostatnio jednak jakoś słuch o nim zaginął. Może został zastrzelony? To bardzo prawdopodobne, wszak popisywał się tuż przez karabinami obu armii, przed czołgami i wokół min.
Tymczasem w Afryce Środkowej nastąpiła największa od lat klęska głodu. Znaczy według organizacji humanitarnych, sami mieszkańcy tego regionu raczej nie widzieli różnicy między dotychczasowym głodem, a tym „nowym”. Niektórzy europejscy obserwatorzy zapisali w swych dziennikach, że zauważyli dziwnego, bardzo grubego osobnika, który przechodząc przez daną wioskę pożerał w ciągu kilku sekund wszystko, co nadawało się do jedzenia, każde zwierze (żywcem!), każdy pęd rośliny, nawet wiechcie słomy, a potem nagle znikał, nim dało się go złapać. Indie tymczasem przeżywają inny kryzys- ogromna zaraza dotknęła cały kraj. W Kalkucie jednym z niewielu niezakażonych był ktoś, kto wyglądał jak angielski gentelmen końca XIX wieku- cylinder, frak, białe rękawiczki, laseczka. Któraś z osób, która spotkała się z nim twarzą w twarz zapewniała, że zamiast oczu ma dwie dziury, ale wszyscy uznali to za brednie chorego człowieka.
Ciekawym jest, że obecnie ten pocieszny grubasek, szalony motocyklista i elegancik spotkali się w hotelu w Tunisie. I na kogoś czekają.
- Spóźnia się - stwierdził otyły mężczyzna, zajadając pączki
- Ma jeszcze 5 minut, spokojnie - odparł ze spokojem facet w cylindrze
- Haha, może zaplątał się we własne szaty - zaśmiał się ten w skórzanym ubraniu.
Nagle powietrze zawirowało i na fotelu pojawił się ON. Jedną kościaną nogę założył na drugą, oparł kosę o poręcz siedzenia i uśmiechnął się. Cóż, w sumie, to nie miał wyboru.
- Kurde, facet. Dlaczego wciąż nosisz te staromodne ciuchy? W ogóle nie zmieniłeś image'u. Cały czas tylko kosa, podarty płaszcz z kapturem i szkielet zamiast ciała. Nie podążasz za modą.
- Wojna... jak ty się ubrałeś? - zapytał mocno wkurzony Śmierć.
- No co? Ta kurtka jest świetna, a te glany. I tak, przyjechałem tu na motorze. Ty pewnie jak zwykle na kościanym koniu.
- A gdzie twój miecz? - spytał Śmierć twardo
-Gdzieś w szafie. Teraz mam karabin, facet, rok produkcji 2011 rok, funkiel nówka, niemal nie śmigany.
- A ty Głód?
- Oj tam oj tam. Przytyło mi się trochę, przez te wszystkie wieki. Odczep się, dobra?
- To ja się od razu wytłumaczę -wtrącił się Zaraza - ubrałem się tak, by mnie ludzie nie poznali. Taki kamuflaż - puste oczodoły wpatrywały się w towarzyszy,
- Echh, zero poszanowania dla tradycji - mruknął zdegustowany Śmierć- Dobrze. Ruszamy?
- O tak! - krzyknął Wojna - Pora pobrykać!
- Ale zaczniemy gdzieś w Europie, prawda? Tam mają dużo jedzenia.
- Zaczynamy od Tunezji, Libia, Egipt, Palestyna, Syria, Liban, Turcja, Bałkany, potem reszta Europy. Czy to jasne?
- Tak tak. Jedźmy już - ruszyli. Ciekawie wyglądał motocyklista, kościotrup na koniu, grubas na Segwayu i angielski lord w Ferrari.
***
Adam usłyszał jakiś hałas na dole.
- Rodzice? Już wrócili? - pomyślał zaskoczony. Wyłączył pornola, wykasował historię przeglądarki, przerzucając na pierwszą lepszą stronę i zszedł na dół. Oślepił go blask, a do ust wleciało mu białe pióro. Wypluł je, przetarł oczy i wpatrzył się w kogoś, kto właśnie zbierał się z podłogi. Poświata bijąca od niego już zgasła, błyszczało teraz już tylko to dziwne kółko nad jego głową.
- Cholera jasna, poobijałem się jak wszyscy diabli, zapomniałem, że to taka wysokość jest - narzekał nieproszony gość. Adam stał już z wiatrówką, choć nie bardzo wiedział, czy to nie jest sen. Gość miał białą szatę, złote włosy, skrzydła, aureolę i sandały, które już dawno były nie modne. Koleś pozbierał się z podłogi i zobaczył Adama
- O szlag, słyszałeś te moje narzekania? Oki, udawajmy, że nic nie słyszałeś. I odłóż tą broń. Przybywam z posłaniem...
- Tia. Znam ten skecz - przerwał mu Adam - Anioł i Dres, tak? Ale on jest śmieszny tylko raz.
- Ale ja serio jestem aniołem, posłańcem z Nieba. Musisz mnie wysłuchać, mam ważną wiadomość - Adam odłożył strzelbę. Anioł... No bez kitu, anioł.
- Słucham - rzekł krótko chłopak. Niepokoiła go myśl, że ten skrzydlaty gość przyszedł go ukarać za zabijanie ludzi w Carmagedon albo, co gorsza, zabrać mu wszystkie gry.
- Zostałeś wybrany - zaczął anioł - ażeby stać się prorokiem bożym i głosić jego rychłe nadejście
- Jakie?
- Rychłe. Czyli takie szybkie. Że niedługo już przyjdzie.
- No ok, kumam. Znaczy nie, chwila. Jak to prorokiem? I co mam robić?
- Masz głosić Dobrą Nowinę!
- A jaka to nowina?
- Ziemia zostanie zniszczona, zginie 90% ludzkości, reszta będzie żyła w męczarniach. Potem armia Boga zniszczy zło i ci ludzie, co przetrwają, będą żyć wiecznie.
- I ja mam to mówić ludziom?
- No tak. To proste zadanie. W pakiecie dostajesz 24 godziny darmowych rozmów z Bogiem, całodobowe, nielimitowane rozmowy ze swoim Aniołem Stróżem i moc czynienia cudów. Pamiętaj jednak, że transfer jest dość wolny i nie zawsze łapie za pierwszym razem.
- O... Ok. Od kiedy mam zaczynać?
- Napisane jest, że zobaczysz widoczne znaki i wtedy będziesz wiedział.
- Spoko. To ja to przemyślę, ogarnę i... - w tym momencie cały dom nagle zniknął, a Adam wraz z aniołem znaleźli się na ulicy. Po nocnym niebie przemknął smok. - Czaję. To ja zaczynam - tak, właśnie zobaczył anioła, smoka i znikający dom. Myślał, że nic go już więcej nie zdziwi. Nie miał pojęcia, jak bardzo się mylił. Anioł położył mu ręce na głowie i zaczął coś szeptać. Po chwili Adam zrozumiał, że rozumie znacznie więcej, niż rozumiał dotychczas. Najpierw przyszło mówienie we wszelkich językach świata. Potem poznanie całej Biblii i innych świętych ksiąg. Następnie wiedza, że umie wiele rzeczy, jakich zwykły człowiek na potrafi. Nie dane mu było tylko poznać jakich.
- Jedną chwilkę. Czemu to akurat ja zostałem wybrany? -Anioł milczał
- Czy to ze względu na imię?
- Co? Imię? A jak masz na imię?
- Adam...
- Aaa, że niby tak jak pierwszy człowiek? Nie, to nie dlatego.
- To może dlatego, że jestem spokojny? Albo... nie wiem co.
- Problem w tym...- anioł się wyraźnie zmieszał - że ja też nie wiem. Dostałem rozkaz, by to ciebie odwiedzić, więc to zrobiłem.
- Super. Mam nadzieję, że twoi przełożeni są bardziej kompetentni... Dobra, to ja idę em... nauczać - i poszedł. Anioł złożył ręce, skupił się i powoli zaczął unosić się ku niebu. Nie zdążył jednak. Przejechała go rozpędzona ciężarówka.
***
Deamien był już gotów do realizacji całego planu. Z samego rana odwołał wszystkie spotkania, zlecił przelanie wszystkim pracownikom wypłaty za dwa najbliższe lata, wziął ze sobą swoich ochroniarzy i biorąc tylko dwie czarne niczym węgiel walizki wsiadł do swojej prywatnej limuzyny. Szofer ruszył, a kawałek dalej jechały dwa terenowe samochody. Całość mknęła przez miasto w bardzo szybkim tempie. Policja pewnie ruszyłaby w pogoń, gdyby nie to, że miała poważniejsze problemy na głowie. Jak na przykład szukanie szajki złodziejskiej, która na terenie całego kraju ukradła gargulce z dachów katedr i kościołów, w tym również z Notre Dame. Dlatego Król Świata nie niepokojony przez nikogo dotarł do Strasburga, a tam wsiadł w swój prywatny helikopter i ruszył w stronę Jerozolimy. Na laptopie oglądał najnowsze informacje. Natrafił akurat na relację, która pokazywała jak przez kraje Afryki Północnej, od Tunezji przejeżdżają cztery dziwne osoby, jadąc tuż koło siebie, każda w innej maszynie. Gdzie tylko przejadą w jakiś sposób nasila się zniszczenie, wybuchają wojny i zarazy, ludzie masowo umierają, a całe jedzenie znika. Najdziwniejszy jest ten w stroju kościotrupa...
- A więc już są. Dobrze - uśmiechnął się pod nosem Deamien. Znów zadzwonił w kilka miejsc. Mógł już tylko lecieć i czekać, aż świątynia będzie gotowa na jego wejście, a Millenium zacznie działać.
Nie zwrócił już uwagi na inne dziwne rzeczy, skupiony na realizacji poszczególnych części Planu. Tak jak zostało uzgodnione, Włochy wypowiedziały wojnę Watykanowi, Serbia Albanii, Bułgaria Grecji, Chorwacja Bośni, Węgry Rumunii, Chiny Japonii, Indie Pakistanowi, Niemcy Francji, a Rosja Stanom Zjednoczonym. A to dopiero początek!
Morza przybrały czerwoną barwę, a Egipt nawiedził deszcz żab. Pięknie.
***
Nagle całą ziemię przysłonił wielki cień. Oto Fenrir otworzył paszczę i zaczął szykować się do zjedzenia słońca. Już niemal czuł w pysku ten pyszny, palący smak, już się rozkoszował jego zapachem, gdy nagle coś uderzyło go w zęby.
- Loki! Co to jest?
- Nie wiem. Wygląda jak wielki talerz.
- Dlaczego to do nas strzela?
- Nie wiem. Może jakaś sztuczka Thora. Spadamy stąd na razie.
- Znów nie zjem Słońca. Wrócę tu! I Wtedy uczta będzie moja! - zniknęli. Potężny latający spodek, wielkości średniej planety zacumował w pobliżu Słońca. Na jego pokładzie trwała wrzawa.
- Co to było?
- Nie wiem, może jakaś broń Ziemian? Ale wygraliśmy z tym czymś, więc nie ma powodów do obaw.
- Tylko nie mówcie generałowi.
Generał-gubernator Zetemehec był w paskudnym nastroju. Od całego roku świetlnego bolały go czułki, a to najgorsze, co może być. Nie pomagało nawet ich obcinanie, gdy odrastały ból był jeszcze większy. Dlatego chciał to załatwić jak najszybciej. Dlatego też zapytał swoich podwładnych jaki jest pierwszy cel.
- Stany Zjednoczone Ameryki - usłyszał odpowiedź.
- Dlaczego akurat one?
- Eee... tego nie wiadomo. Zawsze atakujemy Stany Zjednoczone.
- Jak to „zawsze”?
- No zawsze, nie oglądał pan TV, nie czyta pan książek? - generał nic nie odpowiedział, tylko dał znak do wejścia w atmosferę. Gdy byli nad miastem zwanym Nowym Yorkiem (swoją drogą- szukał wcześniej dokładnie, ale nigdzie nie znalazł Starego Yorka) wyszedł i poprawiając regulator głosu rzekł czystym angielskim
- Przybywamy, by was zniszczyć! - ku jego zdziwieniu ludzie wyglądali, jakby nie zrozumieli.
- Co jest z tym urządzeniem?
- Nastawione na angielski, więc powinno być dobrze. Spróbuj jeszcze raz, generale.
- Przybywamy, by was zniszczyć! - znów żadnej reakcji.- O co chodzi? - zwrócił się do swych podwładnych. Był coraz bardziej zły. Wreszcie ktoś z obsługi technicznej wymienił urządzenie, zapewniając, że teraz już będzie dobrze. Generał znów zwrócił się do ludzi.
- Yoł, mada faka, zrobimy wam z dupy sajgon. Asta la Vista, bejbe - ludzie zrozumieli, zaczęli panikować. Efekt był zadowalający. Czas na resztę przemówienia
- Staniacy Zjednoczeniacy!- głupio brzmiało. Inaczej - Stonowcy Zjednoczeniowcy! - źle. Jeszcze raz- Stanowi Zjednoczeni... Stanowi Zjednoczeniowi!... Dupa! Zniszczyć ich!- fale uderzeniowe pomknęły w stronę Statuy Wolności i takich tam. W tym czasie doszedł też raport, że jedna eskadra małych spodków pomyliła współrzędne i zaatakowała Albanię. Cóż, wygrają, to dołączą do Macierzy. Zauważono też jakąś małą bombkę, jednak ta, wylatując z państwa oznaczonego jako Chiny, leciała w takim kierunku, że nie zagrażało atakowi. Zignorowano ją. Państwo Środka wydało komunikat, że zaginęła im jedna bomba średniego rażenia.
***
Adam przemierzał ulice. Jakoś na bardzo wiedział jak ma zacząć całe to prorokowanie. Ciekawe, jak się czuli jego poprzednicy. W sumie, to pewnie im było łatwiej, raz, że ludzie wierzyli w takie rzeczy sami z siebie, dwa, że pewnie wtedy stali i słuchali, lub szli i nie słuchali. Teraz nie słuchali, bo uciekali na wszystkie strony, przed trzęsieniem ziemi, przed nadchodzącymi ludźmi w czarnych szatach i przed kilkoma szaleńcami z bronią w ręku. Głównie uciekali jednak przed końcem świata, co było dość dziwne. Adam stwierdził, że jako prorok powinien być bardziej wyrozumiały dla ludzkości, więc stanął i starał się wczuć w ich sytuację. Stał tak i się starał... Po chwili jednak zrezygnował. Trzeba jednak było coś robić. Najpierw może uciszy to trzęsienie ziemi. Przyłożył ręce do ziemi i zaczął mruczeć. O mało co nie wpadł do rozpadliny, która wytworzyła się w tym miejscu. To był zły pomysł. Może coś innego? Tak, rozgoni tą sektę!
-Stać, w imieniu Boga! Ja, prorok Adam zakazuję wam dalszego marszu. Zawróćcie się i nawróćcie! Możecie sobie wybrać kolejność- jak nie trudno zgadnąć został zignorowany. Grupa wyznawców Millenium ruszyła dalej, a on został. Kątem oka zauważył szaleńca, który mierzył do niego z broni. Postanowił spróbować.
-Hej, koleś odłóż tą broń. To nie zabawka. Nie walcz przyjacielu, przemoc do niczego nie prowadzi...- nie dokończył. Poczuł ostry ból w klatce piersiowej, zobaczył swoją krew. Potem była już tylko ciemność.
~ ~ ~
-Gdzie... gdzie ja jestem?- zapytał zdziwiony Adam. To nie była jego ulica. Za dużo tu było białego i niebieskiego.
-Jesteś w Niebie.
-U...umarłem?
-Zgadza się.
-A ty kim jesteś?
-Ja? Ja jestem Bogiem- odparł stary, brodaty pan. Nie wyglądał jak Morgan Freeman.
-Serio jesteś Bogiem? Jakiś taki... niepodobny
-Niepodobny? Naprawę spodziewałeś się Murzyna?- Adam poczuł się głupio- Nieważne. W każdym razie wrócisz na Ziemię. Wskrzeszę cię, a ty zrobisz tam porządek.
-Noo... ok. Fajnie- zamknął oczy i czekał, aż poczuje ciepło i powoli i łagodnie jego dusza złączy się z ciałem. Zamiast tego poczuł nagle kopnięcie w tyłek i bardzo twardo wylądował na ziemi, tuż koło samego siebie.
~ ~ ~
Jakoś wgramolił się do ciała i wstał, co wzbudziło powszechne zdziwienie. Szaleniec odrzucił broń i uciekł, a sekciarze się zatrzymali. Adam do nich podszedł.
-Stop! Porzućcie swoje szaty, porzućcie grzeszny tryb życia, nawróćcie się!- krzyknął do nich. Tym razem zadziałało. Faktycznie przeżegnali się, odwrócili, a potem zrzucili płaszcze. Cóż, nikt Adama nie uprzedzał, że to było jedyne, co mieli na sobie. Widok ponad stu starych golasów był nieco niesmaczny. W każdym razie zadanie spełnione.
-Ale im nagadałem! Teraz tylko zatrzymać to trzęsienie i będzie git- rozłożył ręce szeroko i zakrzyknął donośnie- Stop!- wszystko ucichło. Nawet ulice wyglądały tak jak przed trzęsieniem. To znaczy, że miały kilka dziur mniej. Posiadał moc. I spotkał Boga. Czuł się jednak z tym dość dziwnie...
Czym jest wiara? Wiara to myślenie, że istnieje coś, czego nie da się wytłumaczyć, dostrzec, usłyszeć, wyczuć, posmakować, czy dotknąć. Istnienia tego nie da się w żaden sposób udowodnić. Wiara jest tym samym antytezą wiedzy. Tak więc Bóg ukazując się zwykłemu człowiekowi dał dowód na swoje istnienie, a tym samym zmiażdżył całą wiarę. Gdyby o tym wiedział, zapewne rozpłynął by się gdzieś w pyle wstydu, ale widocznie nie jest taki mądry jak narrator.
Adam ruszył dziarsko przed siebie. Tymczasem w Niebiańskim Urzędzie panował chaos.
-Dlaczego ten gość został Prorokiem?- pytano na każdym kroku i w każdym okienku Urzędu Objawień. Nikt nie umiał udzielić odpowiedzi. Teza z imieniem upadła, w końcu na całym świecie jest mnóstwo Adamów. Również teza z czystością i bogobojnością, w końcu widziano, z jakim zapałem grał w Diabolo. Przez jakiś czas starano się wmówić, że to Polak, więc członek Narodu Wybranego. Niby jak? A no, w ich kościołach, na mszach, powtarzano, że to ich wywiedziono z Egiptu. I chociaż coś się nie zgadzało, to jednak ich wiara pasowała, morze oddzielało od Egiptu, słowa modlitw były podobne. Dopiero gdy znaleziono dawne akta stwierdzono, że to nie oni. Nikt z nich nie był potomkiem Mojżesza ani Abrahama. Więc dlaczego ten koleś? Cóż, biurokracja, nawet ta boska, jest zawodna.
***
Grupa dziwnych ludzi w jeszcze dziwniejszych ubraniach przekroczyła dostojnym krokiem atmosferę, rozglądając się dookoła po całej planecie. Starannie ominęli tereny zachodnie, gdzie dziwna kamienna kobieta z pochodnią w rękach była atakowana przez duże latające talerze. Poszukiwali czegoś z czym mieli się zmierzyć. Jednak Ziemia zmieniła się od tego czasu. Wszędzie jakieś światła, osady przerodziły się w coś dziwnego, nigdzie nie było widać zwierząt, wszędzie byli natomiast ludzie. Biegali w te i we wte i uciekając przed gradobiciem wpadali w gejzer lawy. Takie głupie z nich stworzenia. Wreszcie goście wypatrzyli swojego wysłannika, Thora. Udali się tam. Coś jednak trzeba było działać dalej. Pora zasięgnąć informacji.
***
To zdanie jest tylko po to, by zapełnić czymś kartkę. Czytaj dalej po gwiazdkach.
***
Czym jest Dragon Ballizm? Jest to religia stworzona na podstawie anime i mangi (dla ułatwienia: chińskiej bajki) Dragon Ball, opowiadającej o chłopcu z ogonkiem, który wraz z grupą przyjaciół (z których wszyscy na początku byli źli, potem jak zostali przez owego chłopca z ogonkiem pobici, to stali się dobrzy) podróżuje i szuka 7 Kryształowych Kul, które jak są razem to przywołują Boskiego Smoka, który spełnia życzenia (ziemski jedno, a ten z planety Nameck- 3. Wiadomo, Ziemia zawsze wybrakowana i nawet nie stać ją na porządnego smoka), mogąc nawet przywrócić kogoś do życia. To pewnie właśnie możliwość wskrzeszania z dupy wziętego skojarzyła się fanom z pewną religią, gdzie też jest takie jeden taki respawn... choć tam główny bohater nie wygląda jak smok. Dalej chłopiec z ogonkiem dorośleje i traci ogonek, a zamiast szukać Kul, obija mordy złym ludziom i nie tylko. Dragon Ballizm twierdzi, że naprawdę istnieje planeta Nameck, naprawdę istnieje Boski Smok, Saiyanie i Super Androidy, a ludzie potrafią latać, jeśli tego naprawdę mocno zechcą. Koniec świata natomiast według nich ma nastąpić, gdy Saiyajinowie zaatakują Ziemię. Głupota, ne? Dziwne statki kosmiczne w kształcie kulek z oknem, w liczbie 50 przekroczyły właśnie atmosferę ziemską i wpadły do oceanu, niedaleko miejsca, gdzie kilka godzin temu były Azory.
***
Deamien już po trzech godzinach znalazł się w Jerozolimie. Następne trzy musiał czekać, przepychając się powoli do Świątyni. W końcu mu się jednak udało. Dzieliła go już tylko jedna głupia pseudo-modlitwa i ogłoszenie się Antychrystem, a władza nad światem będzie należeć do niego. Tak, będzie władał całą Ziemią, co jakiś czas zdając raporty górze, znajdującej się na samym Dole. I będzie żył 1000 lat, ciesząc się w ten sposób życiem i unikając Ostatecznej Zapłaty. Uśmiechnął się lekko. Wykonał swój ulubiony gest, łącząc palce obu dłoni w trójkąt i wszedł do środka Świątyni, nie zdejmując butów. Na zewnątrz stała jego ochrona, dziennikarze i zwykli gapie, Arabowie różnych nacji. Na środku Świątyni stal już tron ze złota i ołtarz, na którym miał się ogłosić. Już miał zacząć mówić, prawie że się uśmiechał oboma kącikami ust, gdy usłyszał krzyki paniki, odgłos ucieczki w popłochu, potem huk, jakby coś darło powietrze ze straszliwą prędkością. Coś uderzyło w dach Świątyni przebijając się przezeń, a potem trafiając bezpośrednio w Deamiena. Rozsadziło nie tylko cały budynek, wcale nie mały. Fala uderzeniowa szybko objęła całe miasto, równając je z ziemią, niszcząc też okoliczne góry i wioski. Nie zostało nic, jedynie głęboki olbrzymi dół. Chiny nadały komunikat, że zagubiona bomba się znalazła i że przepraszają za szkody.
***
Opowiadanie to jest obrazoburcze, rasistowskie, seksistowskie, a poza tym długie i nudne. I ogólnie fe.
Adam był przeciętnym chłopakiem. Według rodziny, osób starszych- miły, uczynny, sympatyczny, pobożny, niewinny. Według znajomych natomiast- ciotowaty. Mimo podeszłego wieku dwudziestu lat, wciąż był prawiczkiem, nie lubił piwa, nie palił papierosów, nie mówiąc już zażywaniu narkotyków, ba, nawet nie używał wulgaryzmów podczas dyskusji. Dziwny jakiś, nie?
Z tego względu nie miał zbyt wielu znajomych, co rekompensował sobie codziennymi wycieczkami dookoła świata, strzelaniem do hitlerowców, dowodzeniem armiami największych imperiów świata i strzelaniem najpiękniejszych bramek. Poza tym lubił zabijać zombie i wampiry. Tak, mógł całymi dniami siedzieć przy komputerze i grać w gry. Był no-lifem stopnia wyższego, osiągnął wyższy stopień wtajemniczenia w tej dziedzinie nie-życia. W jaki sposób? Po prostu kiedyś, nagle, uświadomił sobie, że nie ma życia osobistego, a cały czas wolny spędza przed monitorem. Od tamtej pory konsekwentnie z tym nie walczy. Fajnie jest tak siąść sobie, odpalić Europę Universalis („Ha! Jestem strategiem! Wenecją podbiłem Francję!”), czy Red Faction („Hahaha, jestem złyyy, zabijam ludzi!”) i spędzić tak dwie albo piętnaście godzin. A potem, po wyłączeniu gier z płyt, można włączyć sobie coś w necie i tam popykać. Życie Adama było proste. I w gruncie rzeczy szczęśliwe, dopóki miał prąd. Teraz też w coś grał. Gdyby jeszcze tylko rodzice nie przeszkadzali...
- Adam, wychodzimy. Nikogo nie wpuszczaj - usłyszał głos ojca. Dobrze, może nie wejdą, nie będą przeszkadzać... W tym momencie drzwi do jego pokoju się otworzyły, weszła mama.
- Jak humor?
- Dobrze. Było mi smutno, ale potem wygrałem mecz w quake'u, więc mi przeszło- odparł jej zgodnie z prawdą.
- To się cieszę. Idziemy, nie będzie nas do jutra. Poradzisz sobie?
- Myślę, że tak. Papa
- Pa - mama wyszła, potem tylko odgłos zamykanych drzwi. Wolność. Całonocna wolność.
No co? Czy to naprawdę takie dziwne, że dwudziestolatek nadal mieszka z rodzicami, a zamiast studiować, czy szukać sobie pracy rozwala kosmitów?
***
W ciemnym pokoju gdzieś niedaleko Orleanu około trzydziestoletni Deamien właśnie kończył obiad, oglądając program informacyjny. Choć mieszkał całkiem sam, zawsze po domu chodził w pełnym garniturze. Nikt, odkąd został prezesem największej francuskiej korporacji, nie widział go w innym stroju, niż w garniturze i to obojętnie, czy w pracy, czy w domu, czy na spacerze. Nieważna była też pora. Kiedyś, o trzeciej nad ranem, przyszła do niego kontrola skarbowa. Plotki mówią, że otworzył im w garniturze, pantoflach i marynarce, jak zawsze grobowo poważny, z dłońmi ułożonymi w trójkąt.. Kiedy indziej pracowniczy żart, by zastukać do jego mieszkania o 5 rano i zobaczyć, jak otworzy, również spalił na panewce. Tak, Deamien ukazał się im w swoim standardowym garniaku. Idealnie skrojony, dopasowany jakby specjalnie na niego czarny jak smoła garnitur stał się jego wizytówką. W nim grał w golfa, w nim jadał lunche, w nim biegał codziennie przed wyjściem do pracy. Strój ten, co ciekawe, nigdy się nie brudził, nigdy nie gniótł. Było coś strasznego i dziwnego w nim. Straszniejszy był jednak jego właściciel. Rzadko kiedy się odzywał, wystarczył jeden jego gest, a wszyscy wiedzieli o co mu chodzi, jego wzrok był jakiś taki zimny. Klasyczny przykład „od zera do multimilionera”. W ciągu roku awansował od jednego z konsultantów aż na szefa, a potem zaczął przekształcać firmę jakich wiele w międzynarodową korporację, która teraz trzęsie światem biznesu, jak i polityki. Swoje oddziały ma w większości krajów świata, w tym obu Amerykach, całej Europie, większości państw Azji i w Afryce Południowej. Do prasy co jakiś czas wyciekały informacje o tym, że sprzedawał broń dla rebeliantów w krajach arabskich, że to jego pieniądze finansowały wojnę irańsko- izraelską i to dzięki niemu Izrael przestał istnieć. To jego pieniądze, tak mówią, napędzały Koreę Północną, gdy ta podbijała swojego południowego sąsiada, to za jego kasę utrzymuje się prezydent faszystowskich Włoch Południowych. Prawdopodobnie jakiś strumyk pieniędzy płynie z jego skarbca na sektę „Milennium”, ruch, który zdobywa coraz większe wpływy w krajach tak zwanego Zachodu. Nie wiadomo skąd czerpie zyski na tyle wydatków, już dawno jednak porzucono pomysł, by sprawdzać jego rachunki. Politycy nie chcą się narażać Królowi Świata, jak o nim pisze prasa. Podatki płaci, więc jest ok.
Media znają też jego codzienny rytuał, również to, że w każdy dwudziesty pierwszy dzień miesiąca o 19, co by się nie działo, wraca do domu na przedmieściach, wyłącza światło i oglądając program informacyjny w stacji, której jest właścicielem, spokojnie je jakiś prosty posiłek, tak odbiegający od tego, co jada na bankietach, przyjęciach czy w drogich restauracjach. Zawsze jest wtedy sam. O 20 wychodzi z domu, wracając do swego normalnego życia, pełnego przepychu, pieniędzy, szybkich kobiet i łatwych samochodów... albo jakoś tak. Otwarta zwykle wówczas 24 godziny na dobę jego rezydencja staje się niedostępną twierdzą. Nikt nie wie, czemu tak robi. Tym razem jest jednak inaczej. Nie, oczywiście nie ma tam mediów. Dzień się zgadza, godzina też, tak samo jak program informacyjny, gdzie rozgorączkowany reporter relacjonuje właśnie kolejne walki na froncie argentyńsko-brazylijskim, obwieszczając, że końca tej wojny nie widać. Następnie wywiadu udzieli Justin Bieber, opowiadając o swej najnowszej płycie i wysyłając apel o pokój. Idol młodzieży całego świata pokaże im „serduszko” zrobione z kciuków i palców wskazujących. To piękny gest.
Jednak podobne informacje są „zawsze', więc to nie jest nic dziwnego. Więc może posiłek? Nie, ten jest jak zwykle w tym szczególnym dniu skromny, zupa cebulowa z chlebem i odrobiną soli. Ale coś jest wyraźnie nie tak. W pokoju nie ma dziennikarzy. Nie ma służby, bo na ten szczególny dzień zawsze ma wolne. Nie ma gości. Nie ma nikogo żywego, oprócz właściciela posiadłości. A jednak, Deamien z kimś rozmawia.
- Już czas.
- Nareszcie. Jestem gotów.
- Wiesz, co masz robić?
- Oczywiście. Ja się z umowy wywiążę. A ty?
- Zgnijesz w piekle za takie pytania.
- Pamiętasz, że to wszystko potem należy do mnie?
- Do diabła. Pamiętam. Nie musisz się o to martwić.
- W takim razie wkrótce zaczynam.
- Śpiesz się. TO nadchodzi.
***
W ciągu ostatnich kilku lat ludzkość doznała sporej ilości szoku, dostarczanej w coraz większych dawkach. W 2012 roku zapowiadany koniec świata nie nastąpił, choć wiele na to wskazywało. Obudzenie się wulkanów w wielu miejscach świata, które spowodowały zatonięcie Wysp Kanaryjskich, niebo nad Islandią w całości pokryte pyłem wulkanicznym (większość Islandczyków wyniosła się do Kanady), ciągłe gejzery lawy na Pacyfiku i w Indonezji, coraz groźniej mruczący Wezuwiusz i Etna. Natura dała się we znaki nie tylko wulkanami: fale tsunami, huragany, trzęsienia ziemi dotykały ludzi w różnych zakątkach świata. Wszyscy zwiastowali rychły koniec, ten jednak uparcie nie nadchodził. Zapewne ciekawy był, czy ludzkość prędzej wykończy natura, czy może to oni sami wybiją się do ostatniego. A byli w tym zakresie bardzo pomysłowi. Chińska „Super Bomba” kilkakrotnie wybuchła podczas testów, równając ogromny obszar z ziemią. W ten sposób Chiny na trochę pozbyły się problemu Tybetu, bo raz, że teraz opinia publiczna potępiała Państwo Środka za broń masowej zagłady, dwa, że testy odbywały się właśnie w górach Tybetu, co skutecznie zmniejszyło liczebność jego mieszkańców. Ci co pozostali, nie kwapili się już tak bardzo, by protestować. Wkrótce potem Iran wypowiedział świętą wojnę Izraelowi. Pomocy udzieliły wszystkie islamskie państwa regionu. Gdy zainterweniowali Amerykanie, cały Maghreb i Bliski Wschód zakręciły kurki z ropą. Kryzys, który już i tak męczył świat zachodni, uderzył ze zdwojoną siłą. Do grona państw- bankrutów, czyli Grecji, Irlandii, Portugalii, dołączyły Włochy, a potem wiele innych krajów Europy, w tym taki całkiem spory w Europie Środkowej. No ten, na wschód od Niemiec... (Choć jego przywódcy uparcie powtarzali „Kryzys? Jaki kryzys, nie ma żadnego kryzysu, jesteśmy zieloną wyspą”, a później „Bankructwo? Jakie bankructwo? Mamy PKB na poziomie USA”). Dzięki umiejętnemu połączeniu sił oraz twardej polityce ekonomicznej, którą można wyrazić w dwóch słowach: „Jebać Zachód!” państwa islamskie wygrały i na miejscu Izraela stworzyły Wolną Palestynę. Amerykanie zostali też wyparci z Iraku, który został podzielony między Iran, Arabię Saudyjską i Syrię. Palestyńczycy odbudowali, ku zaskoczeniu wszystkich, Świątynię Jerozolimską. Ot, może taki kaprys (swoją drogą jej wierna replika powstała w tym samym czasie w USA). Kolejnymi skutkami kryzysu była secesja Włoch Południowych wraz z Sycylią i Sardynią i stworzenie państwa faszystowskiego. Bankructwa posypały się jak klocki z kart... Coś w ten deseń. To skłoniło Blok Arabski do stworzenia własnej, wspólnej waluty, która szybko osiągnęła zawrotną cenę 4$. Gdy Chińczycy zażądali od Amerykanów zwrotu długów, a Japończycy wycofali swoje firmy- USA zbankrutowało, ciągnąc za sobą niemal 100 innych krajów. W Europie ewenementem była Polska, której obywatele zamiast martwić się, jak przeżyć, stwierdzili, że „jakoś to będzie” i zaczęli partyzantkę. Zagraniczne media zanotowały, że częściej niż „bankructwo” powtarzane są słowa „Smoleńsk” i „kurwa”.
Wykorzystując sytuację międzynarodową, Korea Północna podbiła Południową, a Chiny przyłączyły Tajwan, uzasadniając, że „to i tak było nasze”. Swoją własną receptę na kryzys znalazły kraje Ameryki Południowej, który rozpoczęły regularną wojnę ze sobą. Walki wybuchały o wszystko- o broń, o narkotyki, o piłkę nożną, o to, czyj piłkarz jest lepszy, o to, który kraj sprzedaje więcej kokainy i gdzie, w mniejszym stopniu o granice. Na 12 niepodległych państw tego kontynentu, istniało 25 i pół wojny, dzięki czemu procentowo niemal dogoniono Afrykę. Choć ta wkrótce pogrążyła się w takim chaosie radosnych wojen i eksterminacji, że wyprzedziła wszystkich pod tym względem. Reszta świata nie interweniowała. Powód dobrze wyraził brytyjski premier, który na forum Europarlamentu wygłosił słynne zdanie „Ameryka Południowa? To tam, gdzie są Murzyni?”. Media pracują gorączkowo i co jakiś czas donoszą o bestialskich walkach, nagrywając to z satelity, a potem obrabiając materiały za biurkiem, popijając kawkę. Nastały jednak tak ciężkie czasy, że kawa znacznie straciła na jakości. Możemy im tylko współczuć. Kawoszom, nie Murzynom.
Ciekawe, dokąd zmierza ten świat. Chociaż w sumie, jak skończy się kawa, to może rozlatywać się w pizdu.
***
Mrok. Głębia. Tajemnica. Czarne stroje. Kaptury. Posępna muzyka. Kradzież dzieciom cukierków. W tych kilku mrocznych słowach można opisać sektę Millenium. Nazwa może nie porywa oryginalnością, nie zmienia to jednak faktu, że sekta ta zyskuje coraz większe wpływy i rozrasta się z szybkością porównywalną do tej, jaką dwa tysiące lat temu rosło chrześcijaństwo. Obecnie należy do niej wielu wpływowych biznesmenów, celebrytów, a nawet polityków. Dlatego też sekta wyszła z ukrycia i zaczęła działać niemal jawnie. Unia Europejska zaakceptowała ją jako jedną z oficjalnych religii (tak samo jak Latającego Potwora Spaghetti, Dragon Baliizm oraz Kretynizm, wszystko na tej samej zasadzie. Zawsze zaczynało się od tego, że do zdjęcia do dowodu przychodził ktoś w dziwnym stroju- czy to durszlak na głowie, czy to koszulka ważąca 20 kg, czy czarna długa kiecka- i powołując się na artykuł w prawie UE mówiący o tym, że Unia szanuje wolność religijną każdego, dochodził swoich praw. Wkrótce pojawiało się więcej takich ludzi i wszyscy robili zdjęcia dowodowe w strojach swojej wiary. Skoro mieli już takie dowody, to religia była wpisywana jako oficjalnie wyznawana przez obywateli Unii Europejskiej, a to prowadziło do uznania jej przez resztę świata), a Kolumbia nawet za religię państwową. Nic dziwnego, odkąd Papieżem został Nigeryjczyk, katolicy uznali, że mają dość rządzenia czarnych. Tym bardziej zraził ich pomysł nowego Papy, by w kościołach tańczono i by modlono się przed każdym polowaniem. Dostojny Emenuelle nie wiedział czemu. Sam tańczył w Pałacu Watykańskim, próbował też polować, ale jakoś Rzym nie miał zbyt wielu fajnych zwierząt. No i te białe ciuchy przeszkadzały.
Tak czy siak, autorytet Papieża legł w gruzach, a sekty zaczęły się mnożyć jak Żydy po deszczu.
Czym jednak jest Millenium? Są to po prostu sataniści. Czczą Szatana, głosząc jego rychłe przyjście, zwycięstwo nad Bogiem i objęcie panowania na ziemi poprzez namiestnika. Wielu twierdzi, że Namiestnik już się narodził i że już działa. Część upatruje go w niedawno zmarłym papieżu Benedykcie, inni w obecnym (jest czarny, więc się zgadza). Jednak póki co wszystko skupia się na zwykłych praktykach satanistycznych, odwrócone krzyże, świece, zjadanie dziewic, gwałcenie kotów i takie tam. Dlaczego więc ludzie się doń garną tak chętnie, choć to wszystko już było? To wie pewnie tylko sam Bóg. Albo Diabeł. Zależy, którego pierwszego zapytacie.
Właśnie trwa zebranie jednej z komórek sekty. Przywodzący zebraniu wypowiada słowa, które nie znaczą kompletnie nic, w jakimkolwiek języku, ale brzmią mHrocznie i są trendy oraz dżezi. Właśnie ma zacząć się rytuał pożerania dziewicy, jest już przyprawiona i polana sosem (tatarskim, Przywodzący taki lubi najbardziej. Czosnkowego nie trawi, a na ostre ma uczulenie), gdy nagle ciszę i modły zakłóca
- Hamster on a piano. Hamster on a piano... - Przywodzący wyciągnął komórkę spod szaty i odebrał. Jego oczy zabłysły, uśmiech rozjaśnił mu face. Rozłączył się, schował telefon i spojrzał na zebranych. Część z nich chichotała.
- Z czego się śmiejecie? Czyż znacie już nowiny? - zapytał podniosłym tonem
- Nie, o Wielki. Po prostu zobaczyliśmy twój telefon. Jak można używać takiego rzęcha? To jest model z 2007 roku! - część sali wybuchła śmiechem.
- Banda idiotów! - uciszył ich Przywodzący gestem. - Otrzymałem Wiadomość!
- To nie była wiadomość, to ktoś dzwonił - poprawia ktoś z tłumu.
- Tak, ale dzwonił z Wiadomością! Mówioną przez duże „W!”
- A, spoko. Jaka to Wiadomość?
- Możemy zaczynać! - gdy to krzyknął Przywodzący, rozległy się szmery, a potem wiwaty. Zaraz jednak wszyscy się ogarnęli i zaczęli nucić posępną pieśń. I następną. A potem coś zespołu Lordi. Dziewica, znudzona czekaniem, ubrała się i wyszła.
***
Naukowcy całego świata mają nie lada zagwozdkę. Poza tradycyjnymi kataklizmami, które wprawdzie nasilają się, ale cóż, „Ziemia się starzeje, to i katastrof naturalnych jest więcej”, zaczęły dziać się rzeczy naprawdę dziwne. Jak choćby nagłe zniknięcie ponad połowy lodowców na obu biegunach. Nie, nie rozpuściły się, wody w oceanach nie przybyło. Nie zostały też wysadzone. One po prostu... zniknęły. Na nic zdała się próba poszukania ich. Jakby wstały i wyszły.
Jeszcze poważniejszą sprawą było to, że na całym świecie zaczęły znikać również wieloryby. Było już ponad 100 takich przypadków, gdy śledzony przez wszczepiony specjalny nadajnik wieloryb nagle urywa sygnał. Nie dowiedziono jeszcze, czy te ssaki nauczyły się jakoś wyłączać owe nadajniki, czy wpływają gdzieś, gdzie nie ma zasięgu. Wszystko to jest dziwne. Badacze słoni natomiast mają swój własny problem. Coraz więcej tych zwierząt... spada z nieba. A konkretnie ich kości. Tu również przyczyna jest nie znana. Nikogo już nie dziwią potężne sztormy na oceanach i huragany znikąd nad Afryką i Indiami i nikt tych spraw nie łączy.
Żeby się nie nudzili, także astronomowie mają swoją zagadkę, a nawet kilka. Odkryto bowiem, że planety i gwiazdy zaczęły zachowywać się w bardzo dziwny sposób. Część z nich jakby przyśpieszyła, inne zaczęły zwalniać, a nawet się cofać na swych orbitach, jakby zmierzały ku konkretnemu ustawieniu. NASA zaobserwowało dziwny ruch, w okolicach Neptuna. Coś podąża ku ziemi. Podobny ruch dostrzeżono w pobliżu Marsa, jednak ten jest znacznie wolniejszy. Super sondy, wysłane na czerwoną planetę zostały w jakiś sposób zniszczone. Nikt nie wie jak.
Uwadze naukowców umknął fakt, że Europa, jeden z księżyców Jowisza został nadgryziony. I to nie chodzi o upływ czasu. Nikt nie zauważył też kilku grupek ludzi w togach, którzy zbliżają się do Układu Słonecznego idąc dostojnie poprzez Kosmos lub lecąc na Pegazach.
***
- Tfu! Oszukałeś mnie!
- Ja cię nie oszukałem. Powiedziałem tylko, że możliwe, że to to.
- I najadłem się jakiegoś paskudztwa. Ziemia jest tam.
- Oj tam, marudzisz. Zjesz sobie ten ziemski księżyc, będzie ci lepiej smakował.
- Swoją drogą. Jak się nazywa ziemski księżyc?
- Księżyc.
- Ładnie.
***
Adam leniwie przeglądał newsy. Miał całą noc dla siebie, więc nie musiał się śpieszyć. Znalazł sporo ciekawych rzeczy. "Świątynia Jerozolimska odbudowana dzięki wsparciu finansowemu Króla Świata" krzyczał jeden z nagłówków. Inny, nie mniej ważny informował o tym, że Miley Cyrus o trzeciej w nocy depilowała sobie miejsca intymne. Niestety nie dali fotki. Reszta to typowe informacje ze świata: powódź, pożar, tajfun, gradobicie na Saharze, Chiny testują nową broń. Nuda. Włączył coś, co naprawdę lubił.
***
Deamian wyszedł z domu punktualnie o 20. Zadzwonił do kilku osób, uruchamiając swoje kontakty. W ten sposób cała wielka machina poszła w ruch. Świątynia była już praktycznie gotowa, wystarczyło ją odwiedzić. Spotkał się z mediami, a potem ogłosił, że robi sobie chwilę przerwy od świata biznesu, udając się na wakacje. Niektórzy na jego garniturze wyczuli lekki zapach siarki.
***
Media na całym świecie były zdezorientowane. Nie wiadomo czemu, nieco po południu Prezydent Kolmbii ogłosił, że na największych placach miasta mają się zebrać ludzie i oddawać cześć nowej religii, czekając na przyjście Szatana. W całej Francji w tym samym czasie zaczęły wybuchać zamieszki. Marsylia, od jakiegoś czasu miasto oficjalnie islamskie ogłosiła niepodległość, wypowiadając Francji wojnę. Francja nie uznała tego aktu, wysyłając tam doborowe oddziały wojska, jednak w międzyczasie uznała Satanizm za swoją oficjalną religię narodową. Nikt nie wiedział, kto podjął taką decyzję, jedno ministerstwo zwalało na drugie, prezydent gdzieś zaginął, premiera znaleziono martwego. Sami Francuzi przyjęli akt zmiany religii z obojętnością. Po pierwsze dlatego, że już dawno stało się im wszystko jedno, czy Francja oficjalnie jest katolicka, czy protestancka, czy islamska, zwyczajnie będąc w 95% ateistami, a po drugie dlatego, że większość z nich aktualnie spała. Podobna sytuacja zaszła również w Czechach, Południowych Włoszech, Szwecji i kilku innych krajach, które były zlaicyzowane. Na nadzwyczajnym posiedzeniu Parlamentu Europejskiego Satanizm Milenijny uznano oficjalną religią całej Unii, zaś ministrem do spraw religijnych został bliski przyjaciel Króla Świata, Niemiec Adolf Rip. Ta noc obfitowała w dziwne zjawiska, nie tylko polityczne, ale i naturalne. No, nie takie naturalne.
***
- Długo jeszcze tak musimy iść?
- Przestań Zgrzyt, idziemy, bo musimy eeee... bo musimy.
- Ale dlaczego musimy, Chrup?
- Obudziłeś się, to idź. Widzisz, Trzask nie narzeka.
- Bo twarz Trzaska się rozpuściła, więc nie ma czym narzekać.
- To szczegół.
Przerażeni naukowcy ze stacji badawczej na Kole Podbiegunowym Północnym obserwowali, jak z lodowców wyłazi coś ludzio-podobnego i prowadzi ze sobą konwersację. Te trzy istoty wyglądały jak... Tytani z lodu?
- Wiesz, Jorg. Nigdy nie myślałem, że mi Arktyka ucieknie - stwierdził jeden z badaczy, dopijając kawę.
- Taa. A mówili mi: "Praca nie zając, nie ucieknie" -odparł mu drugi.
***
Wśród naukowców NASA zapanowała pełna zdziwienia cisza, a zaraz potem okrzyki radości. Ludzie ściskali się, bawili się, tańczyli się. Właśnie odebrali sygnał. Sygnał od obiektu przemieszczającego się od Plutona, gdzie go pierwszy raz uchwycono. Poruszał się z niesamowitą prędkością, właśnie opuszczając orbitę Plutona i kierując się cały czas w stronę Ziemi. Sygnał nie mógł być pomyłką, nadany w każdym języku na świecie niósł podobną wiadomość.
„Przybywamy! Szykujcie kawę i ciastka!”, w języku polskim, dodane było też „Kurva”. Ziemię mieli odwiedzić kosmici!
Wśród ogólnej radości naukowcy nie dostrzegli, jak przez atmosferę ziemską przelatuje młot, a na nim ktoś w odzieniu no, nie najmodniejszym w tym sezonie. Wylądował gdzieś na środku Pacyfiku, wywołując ogromną falę. Taki drobiazg. Na falę zapewne by zwrócono uwagę, gdyby nie to, że z Atlantyku wynurzyło łeb coś, czego się zwykle nie spotyka. Połknęło Azory i wróciło do morza.
***
Naukowiec Henry Dupont był typem bardzo zawziętego człowieka, poza tym żywił ogromną miłość do przedmiotu swoich badań i szybko się przywiązywał. Całe życie spędził na obserwowaniu afrykańskich słoni i z wieloma się zaprzyjaźnił. Dlatego postanowił, że nie odpuści, dopóki się nie dowie, co zabija jego pupilki. Ruszył szlakiem ułożonym z porozrzucanych kości słoniowych, spotykając po drodze wielu zbieraczy i przemytników. Był też z natury dość porywczy, co łącząc z pewną ręką i celnym okiem oraz faktem, że zawsze miał przy sobie broń, kończyło się tym, że owi poszukiwacze i przemytnicy sami dołączali do malowniczego krajobrazu pustyni. W końcu, po niemal roku wędrówki, upartych poszukiwań, przedzierania się przez puszczę, brnięcia przez pustynie i bagna, dotarł do podnóża Kilimandżaro. Jako człowiek, który nie cofał się przed niczym, rozpoczął mozolną, kilkudniową wspinaczkę na szczyty, gdzie miało tkwić rozwiązanie jego zagadki. Jakież było jego zdumienie, gdy wpadł do gniazda. Gniazda, gdzie leżało jajo wielkości dwóch dorosłych słoni. Powoli zaczął się wycofywać, nie dostrzegając, że cień, w którym znajdują się obecnie szczyty górskie nie należy przypisywać nadchodzeniu nocy, ale ptaszkowi, który rozpostarł właśnie skrzydła, czym otulił całe pasmo. I był chyba niezadowolony z tej nagłej wizyty człowieka.
***
- Panie...Panie, pora wstać...Najwyższy, pobudka...no co za leniwy staruch, tyle spać!
- Co? Gdzie? Jak?...
- Panie- już czas
- Czas na co?
- CZAS, to już ten CZAS
-Ale na co, do jasnej cholery?!
- No... to już CZAS NAJWYŻSZY
- A...aaa, o to chodzi! To ja naprawdę tyle spałem?
- Tak, to już 2000 lat, Wielki
- Boże, jak ten czas szybko leci...
- Sam go tak stworzyłeś
- No tak, to ja... a zdarzyło się coś ciekawego w tym czasie na Ziemi?
- Eeee... w sumie... to samo, co zwykle...
- Jasne - mówiąc to osoba na Tronie Niebiańskim się przeciągnęła, ziewnęła potężnie i położyła się na drugi bok
- Panie Boże, mamy spóźnienie o całe 4 lata! Jest już 2016 rok! Pora rozpieprzyć ten burdel!...eee... znaczy... czas na Armagedon, o Wszechmogący
- Echh, koniec świata, drą się, jakby to nie mogło poczekać...
Gdzieś na świecie chmury przybrały złowrogi wyraz... Zaczęło się zaczynać.
***
Najdłużej trwająca i najbardziej krwawa wojna z obecnie się toczących, to front brazylijsko- argentyński. Dwa rozległe kraje o silnych, jak na ten region świata armiach, walczą nieustannie od dwóch lat i nic nie wskazuje na to, by miały nastąpić negocjacje pokojowe. Brazylia ma zdecydowaną przewagę ekonomiczną, stać ją na więcej, Argentyńczycy natomiast są bardziej zawzięci. W ten sposób linia frontu utknęła w martwym punkcie. Prz okazji został zrównany z ziemią Urugwaj, żeby nie przeszkadzał w dalszych działaniach. To na jego dawnym terytorium toczą się teraz najzacieklejsze walki i to na jego terytorium widziano szalonego motocyklistę, który śmiejąc się jak wariat jeździł pomiędzy gradem pocisków i strzelał do każdego z wielkiego guna. Ostatnio jednak jakoś słuch o nim zaginął. Może został zastrzelony? To bardzo prawdopodobne, wszak popisywał się tuż przez karabinami obu armii, przed czołgami i wokół min.
Tymczasem w Afryce Środkowej nastąpiła największa od lat klęska głodu. Znaczy według organizacji humanitarnych, sami mieszkańcy tego regionu raczej nie widzieli różnicy między dotychczasowym głodem, a tym „nowym”. Niektórzy europejscy obserwatorzy zapisali w swych dziennikach, że zauważyli dziwnego, bardzo grubego osobnika, który przechodząc przez daną wioskę pożerał w ciągu kilku sekund wszystko, co nadawało się do jedzenia, każde zwierze (żywcem!), każdy pęd rośliny, nawet wiechcie słomy, a potem nagle znikał, nim dało się go złapać. Indie tymczasem przeżywają inny kryzys- ogromna zaraza dotknęła cały kraj. W Kalkucie jednym z niewielu niezakażonych był ktoś, kto wyglądał jak angielski gentelmen końca XIX wieku- cylinder, frak, białe rękawiczki, laseczka. Któraś z osób, która spotkała się z nim twarzą w twarz zapewniała, że zamiast oczu ma dwie dziury, ale wszyscy uznali to za brednie chorego człowieka.
Ciekawym jest, że obecnie ten pocieszny grubasek, szalony motocyklista i elegancik spotkali się w hotelu w Tunisie. I na kogoś czekają.
- Spóźnia się - stwierdził otyły mężczyzna, zajadając pączki
- Ma jeszcze 5 minut, spokojnie - odparł ze spokojem facet w cylindrze
- Haha, może zaplątał się we własne szaty - zaśmiał się ten w skórzanym ubraniu.
Nagle powietrze zawirowało i na fotelu pojawił się ON. Jedną kościaną nogę założył na drugą, oparł kosę o poręcz siedzenia i uśmiechnął się. Cóż, w sumie, to nie miał wyboru.
- Kurde, facet. Dlaczego wciąż nosisz te staromodne ciuchy? W ogóle nie zmieniłeś image'u. Cały czas tylko kosa, podarty płaszcz z kapturem i szkielet zamiast ciała. Nie podążasz za modą.
- Wojna... jak ty się ubrałeś? - zapytał mocno wkurzony Śmierć.
- No co? Ta kurtka jest świetna, a te glany. I tak, przyjechałem tu na motorze. Ty pewnie jak zwykle na kościanym koniu.
- A gdzie twój miecz? - spytał Śmierć twardo
-Gdzieś w szafie. Teraz mam karabin, facet, rok produkcji 2011 rok, funkiel nówka, niemal nie śmigany.
- A ty Głód?
- Oj tam oj tam. Przytyło mi się trochę, przez te wszystkie wieki. Odczep się, dobra?
- To ja się od razu wytłumaczę -wtrącił się Zaraza - ubrałem się tak, by mnie ludzie nie poznali. Taki kamuflaż - puste oczodoły wpatrywały się w towarzyszy,
- Echh, zero poszanowania dla tradycji - mruknął zdegustowany Śmierć- Dobrze. Ruszamy?
- O tak! - krzyknął Wojna - Pora pobrykać!
- Ale zaczniemy gdzieś w Europie, prawda? Tam mają dużo jedzenia.
- Zaczynamy od Tunezji, Libia, Egipt, Palestyna, Syria, Liban, Turcja, Bałkany, potem reszta Europy. Czy to jasne?
- Tak tak. Jedźmy już - ruszyli. Ciekawie wyglądał motocyklista, kościotrup na koniu, grubas na Segwayu i angielski lord w Ferrari.
***
Adam usłyszał jakiś hałas na dole.
- Rodzice? Już wrócili? - pomyślał zaskoczony. Wyłączył pornola, wykasował historię przeglądarki, przerzucając na pierwszą lepszą stronę i zszedł na dół. Oślepił go blask, a do ust wleciało mu białe pióro. Wypluł je, przetarł oczy i wpatrzył się w kogoś, kto właśnie zbierał się z podłogi. Poświata bijąca od niego już zgasła, błyszczało teraz już tylko to dziwne kółko nad jego głową.
- Cholera jasna, poobijałem się jak wszyscy diabli, zapomniałem, że to taka wysokość jest - narzekał nieproszony gość. Adam stał już z wiatrówką, choć nie bardzo wiedział, czy to nie jest sen. Gość miał białą szatę, złote włosy, skrzydła, aureolę i sandały, które już dawno były nie modne. Koleś pozbierał się z podłogi i zobaczył Adama
- O szlag, słyszałeś te moje narzekania? Oki, udawajmy, że nic nie słyszałeś. I odłóż tą broń. Przybywam z posłaniem...
- Tia. Znam ten skecz - przerwał mu Adam - Anioł i Dres, tak? Ale on jest śmieszny tylko raz.
- Ale ja serio jestem aniołem, posłańcem z Nieba. Musisz mnie wysłuchać, mam ważną wiadomość - Adam odłożył strzelbę. Anioł... No bez kitu, anioł.
- Słucham - rzekł krótko chłopak. Niepokoiła go myśl, że ten skrzydlaty gość przyszedł go ukarać za zabijanie ludzi w Carmagedon albo, co gorsza, zabrać mu wszystkie gry.
- Zostałeś wybrany - zaczął anioł - ażeby stać się prorokiem bożym i głosić jego rychłe nadejście
- Jakie?
- Rychłe. Czyli takie szybkie. Że niedługo już przyjdzie.
- No ok, kumam. Znaczy nie, chwila. Jak to prorokiem? I co mam robić?
- Masz głosić Dobrą Nowinę!
- A jaka to nowina?
- Ziemia zostanie zniszczona, zginie 90% ludzkości, reszta będzie żyła w męczarniach. Potem armia Boga zniszczy zło i ci ludzie, co przetrwają, będą żyć wiecznie.
- I ja mam to mówić ludziom?
- No tak. To proste zadanie. W pakiecie dostajesz 24 godziny darmowych rozmów z Bogiem, całodobowe, nielimitowane rozmowy ze swoim Aniołem Stróżem i moc czynienia cudów. Pamiętaj jednak, że transfer jest dość wolny i nie zawsze łapie za pierwszym razem.
- O... Ok. Od kiedy mam zaczynać?
- Napisane jest, że zobaczysz widoczne znaki i wtedy będziesz wiedział.
- Spoko. To ja to przemyślę, ogarnę i... - w tym momencie cały dom nagle zniknął, a Adam wraz z aniołem znaleźli się na ulicy. Po nocnym niebie przemknął smok. - Czaję. To ja zaczynam - tak, właśnie zobaczył anioła, smoka i znikający dom. Myślał, że nic go już więcej nie zdziwi. Nie miał pojęcia, jak bardzo się mylił. Anioł położył mu ręce na głowie i zaczął coś szeptać. Po chwili Adam zrozumiał, że rozumie znacznie więcej, niż rozumiał dotychczas. Najpierw przyszło mówienie we wszelkich językach świata. Potem poznanie całej Biblii i innych świętych ksiąg. Następnie wiedza, że umie wiele rzeczy, jakich zwykły człowiek na potrafi. Nie dane mu było tylko poznać jakich.
- Jedną chwilkę. Czemu to akurat ja zostałem wybrany? -Anioł milczał
- Czy to ze względu na imię?
- Co? Imię? A jak masz na imię?
- Adam...
- Aaa, że niby tak jak pierwszy człowiek? Nie, to nie dlatego.
- To może dlatego, że jestem spokojny? Albo... nie wiem co.
- Problem w tym...- anioł się wyraźnie zmieszał - że ja też nie wiem. Dostałem rozkaz, by to ciebie odwiedzić, więc to zrobiłem.
- Super. Mam nadzieję, że twoi przełożeni są bardziej kompetentni... Dobra, to ja idę em... nauczać - i poszedł. Anioł złożył ręce, skupił się i powoli zaczął unosić się ku niebu. Nie zdążył jednak. Przejechała go rozpędzona ciężarówka.
***
Deamien był już gotów do realizacji całego planu. Z samego rana odwołał wszystkie spotkania, zlecił przelanie wszystkim pracownikom wypłaty za dwa najbliższe lata, wziął ze sobą swoich ochroniarzy i biorąc tylko dwie czarne niczym węgiel walizki wsiadł do swojej prywatnej limuzyny. Szofer ruszył, a kawałek dalej jechały dwa terenowe samochody. Całość mknęła przez miasto w bardzo szybkim tempie. Policja pewnie ruszyłaby w pogoń, gdyby nie to, że miała poważniejsze problemy na głowie. Jak na przykład szukanie szajki złodziejskiej, która na terenie całego kraju ukradła gargulce z dachów katedr i kościołów, w tym również z Notre Dame. Dlatego Król Świata nie niepokojony przez nikogo dotarł do Strasburga, a tam wsiadł w swój prywatny helikopter i ruszył w stronę Jerozolimy. Na laptopie oglądał najnowsze informacje. Natrafił akurat na relację, która pokazywała jak przez kraje Afryki Północnej, od Tunezji przejeżdżają cztery dziwne osoby, jadąc tuż koło siebie, każda w innej maszynie. Gdzie tylko przejadą w jakiś sposób nasila się zniszczenie, wybuchają wojny i zarazy, ludzie masowo umierają, a całe jedzenie znika. Najdziwniejszy jest ten w stroju kościotrupa...
- A więc już są. Dobrze - uśmiechnął się pod nosem Deamien. Znów zadzwonił w kilka miejsc. Mógł już tylko lecieć i czekać, aż świątynia będzie gotowa na jego wejście, a Millenium zacznie działać.
Nie zwrócił już uwagi na inne dziwne rzeczy, skupiony na realizacji poszczególnych części Planu. Tak jak zostało uzgodnione, Włochy wypowiedziały wojnę Watykanowi, Serbia Albanii, Bułgaria Grecji, Chorwacja Bośni, Węgry Rumunii, Chiny Japonii, Indie Pakistanowi, Niemcy Francji, a Rosja Stanom Zjednoczonym. A to dopiero początek!
Morza przybrały czerwoną barwę, a Egipt nawiedził deszcz żab. Pięknie.
***
Nagle całą ziemię przysłonił wielki cień. Oto Fenrir otworzył paszczę i zaczął szykować się do zjedzenia słońca. Już niemal czuł w pysku ten pyszny, palący smak, już się rozkoszował jego zapachem, gdy nagle coś uderzyło go w zęby.
- Loki! Co to jest?
- Nie wiem. Wygląda jak wielki talerz.
- Dlaczego to do nas strzela?
- Nie wiem. Może jakaś sztuczka Thora. Spadamy stąd na razie.
- Znów nie zjem Słońca. Wrócę tu! I Wtedy uczta będzie moja! - zniknęli. Potężny latający spodek, wielkości średniej planety zacumował w pobliżu Słońca. Na jego pokładzie trwała wrzawa.
- Co to było?
- Nie wiem, może jakaś broń Ziemian? Ale wygraliśmy z tym czymś, więc nie ma powodów do obaw.
- Tylko nie mówcie generałowi.
Generał-gubernator Zetemehec był w paskudnym nastroju. Od całego roku świetlnego bolały go czułki, a to najgorsze, co może być. Nie pomagało nawet ich obcinanie, gdy odrastały ból był jeszcze większy. Dlatego chciał to załatwić jak najszybciej. Dlatego też zapytał swoich podwładnych jaki jest pierwszy cel.
- Stany Zjednoczone Ameryki - usłyszał odpowiedź.
- Dlaczego akurat one?
- Eee... tego nie wiadomo. Zawsze atakujemy Stany Zjednoczone.
- Jak to „zawsze”?
- No zawsze, nie oglądał pan TV, nie czyta pan książek? - generał nic nie odpowiedział, tylko dał znak do wejścia w atmosferę. Gdy byli nad miastem zwanym Nowym Yorkiem (swoją drogą- szukał wcześniej dokładnie, ale nigdzie nie znalazł Starego Yorka) wyszedł i poprawiając regulator głosu rzekł czystym angielskim
- Przybywamy, by was zniszczyć! - ku jego zdziwieniu ludzie wyglądali, jakby nie zrozumieli.
- Co jest z tym urządzeniem?
- Nastawione na angielski, więc powinno być dobrze. Spróbuj jeszcze raz, generale.
- Przybywamy, by was zniszczyć! - znów żadnej reakcji.- O co chodzi? - zwrócił się do swych podwładnych. Był coraz bardziej zły. Wreszcie ktoś z obsługi technicznej wymienił urządzenie, zapewniając, że teraz już będzie dobrze. Generał znów zwrócił się do ludzi.
- Yoł, mada faka, zrobimy wam z dupy sajgon. Asta la Vista, bejbe - ludzie zrozumieli, zaczęli panikować. Efekt był zadowalający. Czas na resztę przemówienia
- Staniacy Zjednoczeniacy!- głupio brzmiało. Inaczej - Stonowcy Zjednoczeniowcy! - źle. Jeszcze raz- Stanowi Zjednoczeni... Stanowi Zjednoczeniowi!... Dupa! Zniszczyć ich!- fale uderzeniowe pomknęły w stronę Statuy Wolności i takich tam. W tym czasie doszedł też raport, że jedna eskadra małych spodków pomyliła współrzędne i zaatakowała Albanię. Cóż, wygrają, to dołączą do Macierzy. Zauważono też jakąś małą bombkę, jednak ta, wylatując z państwa oznaczonego jako Chiny, leciała w takim kierunku, że nie zagrażało atakowi. Zignorowano ją. Państwo Środka wydało komunikat, że zaginęła im jedna bomba średniego rażenia.
***
Adam przemierzał ulice. Jakoś na bardzo wiedział jak ma zacząć całe to prorokowanie. Ciekawe, jak się czuli jego poprzednicy. W sumie, to pewnie im było łatwiej, raz, że ludzie wierzyli w takie rzeczy sami z siebie, dwa, że pewnie wtedy stali i słuchali, lub szli i nie słuchali. Teraz nie słuchali, bo uciekali na wszystkie strony, przed trzęsieniem ziemi, przed nadchodzącymi ludźmi w czarnych szatach i przed kilkoma szaleńcami z bronią w ręku. Głównie uciekali jednak przed końcem świata, co było dość dziwne. Adam stwierdził, że jako prorok powinien być bardziej wyrozumiały dla ludzkości, więc stanął i starał się wczuć w ich sytuację. Stał tak i się starał... Po chwili jednak zrezygnował. Trzeba jednak było coś robić. Najpierw może uciszy to trzęsienie ziemi. Przyłożył ręce do ziemi i zaczął mruczeć. O mało co nie wpadł do rozpadliny, która wytworzyła się w tym miejscu. To był zły pomysł. Może coś innego? Tak, rozgoni tą sektę!
-Stać, w imieniu Boga! Ja, prorok Adam zakazuję wam dalszego marszu. Zawróćcie się i nawróćcie! Możecie sobie wybrać kolejność- jak nie trudno zgadnąć został zignorowany. Grupa wyznawców Millenium ruszyła dalej, a on został. Kątem oka zauważył szaleńca, który mierzył do niego z broni. Postanowił spróbować.
-Hej, koleś odłóż tą broń. To nie zabawka. Nie walcz przyjacielu, przemoc do niczego nie prowadzi...- nie dokończył. Poczuł ostry ból w klatce piersiowej, zobaczył swoją krew. Potem była już tylko ciemność.
~ ~ ~
-Gdzie... gdzie ja jestem?- zapytał zdziwiony Adam. To nie była jego ulica. Za dużo tu było białego i niebieskiego.
-Jesteś w Niebie.
-U...umarłem?
-Zgadza się.
-A ty kim jesteś?
-Ja? Ja jestem Bogiem- odparł stary, brodaty pan. Nie wyglądał jak Morgan Freeman.
-Serio jesteś Bogiem? Jakiś taki... niepodobny
-Niepodobny? Naprawę spodziewałeś się Murzyna?- Adam poczuł się głupio- Nieważne. W każdym razie wrócisz na Ziemię. Wskrzeszę cię, a ty zrobisz tam porządek.
-Noo... ok. Fajnie- zamknął oczy i czekał, aż poczuje ciepło i powoli i łagodnie jego dusza złączy się z ciałem. Zamiast tego poczuł nagle kopnięcie w tyłek i bardzo twardo wylądował na ziemi, tuż koło samego siebie.
~ ~ ~
Jakoś wgramolił się do ciała i wstał, co wzbudziło powszechne zdziwienie. Szaleniec odrzucił broń i uciekł, a sekciarze się zatrzymali. Adam do nich podszedł.
-Stop! Porzućcie swoje szaty, porzućcie grzeszny tryb życia, nawróćcie się!- krzyknął do nich. Tym razem zadziałało. Faktycznie przeżegnali się, odwrócili, a potem zrzucili płaszcze. Cóż, nikt Adama nie uprzedzał, że to było jedyne, co mieli na sobie. Widok ponad stu starych golasów był nieco niesmaczny. W każdym razie zadanie spełnione.
-Ale im nagadałem! Teraz tylko zatrzymać to trzęsienie i będzie git- rozłożył ręce szeroko i zakrzyknął donośnie- Stop!- wszystko ucichło. Nawet ulice wyglądały tak jak przed trzęsieniem. To znaczy, że miały kilka dziur mniej. Posiadał moc. I spotkał Boga. Czuł się jednak z tym dość dziwnie...
Czym jest wiara? Wiara to myślenie, że istnieje coś, czego nie da się wytłumaczyć, dostrzec, usłyszeć, wyczuć, posmakować, czy dotknąć. Istnienia tego nie da się w żaden sposób udowodnić. Wiara jest tym samym antytezą wiedzy. Tak więc Bóg ukazując się zwykłemu człowiekowi dał dowód na swoje istnienie, a tym samym zmiażdżył całą wiarę. Gdyby o tym wiedział, zapewne rozpłynął by się gdzieś w pyle wstydu, ale widocznie nie jest taki mądry jak narrator.
Adam ruszył dziarsko przed siebie. Tymczasem w Niebiańskim Urzędzie panował chaos.
-Dlaczego ten gość został Prorokiem?- pytano na każdym kroku i w każdym okienku Urzędu Objawień. Nikt nie umiał udzielić odpowiedzi. Teza z imieniem upadła, w końcu na całym świecie jest mnóstwo Adamów. Również teza z czystością i bogobojnością, w końcu widziano, z jakim zapałem grał w Diabolo. Przez jakiś czas starano się wmówić, że to Polak, więc członek Narodu Wybranego. Niby jak? A no, w ich kościołach, na mszach, powtarzano, że to ich wywiedziono z Egiptu. I chociaż coś się nie zgadzało, to jednak ich wiara pasowała, morze oddzielało od Egiptu, słowa modlitw były podobne. Dopiero gdy znaleziono dawne akta stwierdzono, że to nie oni. Nikt z nich nie był potomkiem Mojżesza ani Abrahama. Więc dlaczego ten koleś? Cóż, biurokracja, nawet ta boska, jest zawodna.
***
Grupa dziwnych ludzi w jeszcze dziwniejszych ubraniach przekroczyła dostojnym krokiem atmosferę, rozglądając się dookoła po całej planecie. Starannie ominęli tereny zachodnie, gdzie dziwna kamienna kobieta z pochodnią w rękach była atakowana przez duże latające talerze. Poszukiwali czegoś z czym mieli się zmierzyć. Jednak Ziemia zmieniła się od tego czasu. Wszędzie jakieś światła, osady przerodziły się w coś dziwnego, nigdzie nie było widać zwierząt, wszędzie byli natomiast ludzie. Biegali w te i we wte i uciekając przed gradobiciem wpadali w gejzer lawy. Takie głupie z nich stworzenia. Wreszcie goście wypatrzyli swojego wysłannika, Thora. Udali się tam. Coś jednak trzeba było działać dalej. Pora zasięgnąć informacji.
***
To zdanie jest tylko po to, by zapełnić czymś kartkę. Czytaj dalej po gwiazdkach.
***
Czym jest Dragon Ballizm? Jest to religia stworzona na podstawie anime i mangi (dla ułatwienia: chińskiej bajki) Dragon Ball, opowiadającej o chłopcu z ogonkiem, który wraz z grupą przyjaciół (z których wszyscy na początku byli źli, potem jak zostali przez owego chłopca z ogonkiem pobici, to stali się dobrzy) podróżuje i szuka 7 Kryształowych Kul, które jak są razem to przywołują Boskiego Smoka, który spełnia życzenia (ziemski jedno, a ten z planety Nameck- 3. Wiadomo, Ziemia zawsze wybrakowana i nawet nie stać ją na porządnego smoka), mogąc nawet przywrócić kogoś do życia. To pewnie właśnie możliwość wskrzeszania z dupy wziętego skojarzyła się fanom z pewną religią, gdzie też jest takie jeden taki respawn... choć tam główny bohater nie wygląda jak smok. Dalej chłopiec z ogonkiem dorośleje i traci ogonek, a zamiast szukać Kul, obija mordy złym ludziom i nie tylko. Dragon Ballizm twierdzi, że naprawdę istnieje planeta Nameck, naprawdę istnieje Boski Smok, Saiyanie i Super Androidy, a ludzie potrafią latać, jeśli tego naprawdę mocno zechcą. Koniec świata natomiast według nich ma nastąpić, gdy Saiyajinowie zaatakują Ziemię. Głupota, ne? Dziwne statki kosmiczne w kształcie kulek z oknem, w liczbie 50 przekroczyły właśnie atmosferę ziemską i wpadły do oceanu, niedaleko miejsca, gdzie kilka godzin temu były Azory.
***
Deamien już po trzech godzinach znalazł się w Jerozolimie. Następne trzy musiał czekać, przepychając się powoli do Świątyni. W końcu mu się jednak udało. Dzieliła go już tylko jedna głupia pseudo-modlitwa i ogłoszenie się Antychrystem, a władza nad światem będzie należeć do niego. Tak, będzie władał całą Ziemią, co jakiś czas zdając raporty górze, znajdującej się na samym Dole. I będzie żył 1000 lat, ciesząc się w ten sposób życiem i unikając Ostatecznej Zapłaty. Uśmiechnął się lekko. Wykonał swój ulubiony gest, łącząc palce obu dłoni w trójkąt i wszedł do środka Świątyni, nie zdejmując butów. Na zewnątrz stała jego ochrona, dziennikarze i zwykli gapie, Arabowie różnych nacji. Na środku Świątyni stal już tron ze złota i ołtarz, na którym miał się ogłosić. Już miał zacząć mówić, prawie że się uśmiechał oboma kącikami ust, gdy usłyszał krzyki paniki, odgłos ucieczki w popłochu, potem huk, jakby coś darło powietrze ze straszliwą prędkością. Coś uderzyło w dach Świątyni przebijając się przezeń, a potem trafiając bezpośrednio w Deamiena. Rozsadziło nie tylko cały budynek, wcale nie mały. Fala uderzeniowa szybko objęła całe miasto, równając je z ziemią, niszcząc też okoliczne góry i wioski. Nie zostało nic, jedynie głęboki olbrzymi dół. Chiny nadały komunikat, że zagubiona bomba się znalazła i że przepraszają za szkody.
***
http://www.demonswars.wxv.pl/index.htm - zapraszam, przywróćmy tu życie.