Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Kroniki Jamesa Cartera
#1
To mój pierwszy poważny tekst. Chwilowo mam tylko ten pierwszy rozdział, ale i tak postanowiłem zamieścić go tutaj. Wrzuciłem to w fantasy bo nie wiem w sumie do czego to podpiąć ;)


I Utracone wspomnienia

W pokoju było ciemno. Dostrzegał jedynie zarys swoich rąk. Usiadł na łóżku, lub na czymś co zdawało się być łóżkiem i rozejrzał się dokładnie po całym pomieszczeniu. Zaczynał widzieć coraz lepiej, aż w końcu dostrzegał wszystko bez problemu, choć i tak cały pokój spowijał półmrok. Jego wzrok padł na drzwi, obok których znajdował się włącznik światła. Wstał, ale od razu upadł czując w prawej nodze potworny ból. Usłyszał kroki na dole. Zbliżały się, aż ucichły gdzieś na poziomie jego piętra. Drzwi powoli uchyliły się i stanęła w nich młoda, ciemnowłosa dziewczyna w stroju pielęgniarki. Zapaliła światło i szybko do niego podbiegła. Przykucnęła, zarzuciła jego ramię przez swoje, po czym podniosła go. Nie opierał się. Nie czuł wobec niej strachu ani nieufności. Posłusznie dał się położyć na łóżku. Nie odzywał się. Leżał wpatrując się kamiennym wzrokiem w dziewczynę, która wyciągnęła z szafy stojącej przy oknie mały stołek i przysiadła na jego brzegu. Jej piwne oczy nagle rozbłysły i zaczęła do niego mówić.
- Więc... Obudziłeś się. Nie sądziłam, że do tego dojdzie. Byłeś nieźle poharatany. Kim ty właściwie jesteś... jeżeli można spytać.
Uświadomił sobie właśnie, że nie może sobie przypomnieć. Usilnie próbował przywołać jakiekolwiek wspomnienie, ale wszystko na nic. Siedział jeszcze przez chwilę wpatrzony w pielęgniarkę, aż w końcu wykrztusił z siebie:
- Ja? - Jego własny głos wydał mu się dziwnie obcy. Nie wiedział, co zrobić - Ja jestem... Ja nie wiem. Nie pamiętam nic. W głowie mam kompletną pustkę Nie wiem kim jestem, nie wiem skąd jestem, nie mam pojęcia jak się tutaj znalazłem i co teraz powinienem zrobić Czy, czy ty mogłabyś wyjaśnić mi gdzie jestem i jak się tutaj znalazłem?
- Jesteś w szpitalu, a właściwie w jego marnej namiastce. - Dopiero teraz rozejrzał się po pokoju i zauważył, że pomieszczenie jest sterylne, choć stare. - Wojna nie oszczędzała nikogo, ale na szczęście już się kończy.
- Wojna?
- Tak, trwała przez ostatni rok. Trudno uwierzyć że człowiek jest zdolny do takich okrucieństw. - Helena spuściła wzrok, a jej oczy zalśniły od łez. Szybko jednak otarła je mankietem i podniosła głowę - Wybacz, miałam ci powiedzieć jak się tutaj znalazłeś. Otóż, trzy dni temu przyniosło cię tutaj kilku żołnierzy, którzy patrolowali miasto w poszukiwaniu ocalałych z bombardowania. Od tego czasu spałeś. Dziwne jest to, że nie odniosłeś właściwie żadnych obrażeń. Ani jednego poparzenia, czy zmiażdżenia. Mocno ucierpiała za to twoja prawa noga. Wygląda na to, że do ciebie strzelano. Wyciągnęłam z niej sporo ołowiu. Wyglądała, jakby ktoś chciał cię jej pozbawić za pomocą strzelby. Opatrzyłam ją, ale i tak nie wiem czy będziesz w stanie normalnie chodzić.
- Czy miałem coś przy sobie? Jakieś zdjęcia albo coś w tym rodzaju?
- Nie, ale kurczowo trzymałeś się jakiegoś kufra. Nie mogli cię tam zostawić więc zabrali cię tutaj razem z nim. Stoi koło drzwi. Wiesz, że nie udało się im go otworzyć Oprawa musi być co najmniej tytanowa, bo nawet piłą do metalu dali rady jej
przepiłować. W końcu postanowili odpuścić. Musi być tam coś dla ciebie ważnego. Coś co może pomoże ci odzyskać pamięć. - Dziewczyna zawiesiła na nim swój wzrok jakby w zamyśleniu, ale po chwili dodała - Na razie jednak musisz leżeć. Nie wolno ci wstawać, bo twoja noga jest jeszcze w opłakanym stanie. Jest już późno. Spróbuj zasnąć
- Mam jeszcze jedno pytanie. Czy tylko ja jestem pacjentem tego szpitala?
- Nie, ale... - zawiesiła głos jakby próbowała wyszukać słowa. - No cóż, jesteś trochę niecodzienny. Inni pacjenci mogliby się ciebie wystraszyć...
- Wystraszyć? - syknął nie kryjąc zdziwienia. - Dlaczego niby mieliby się mnie bać?
- Usiądź proszę, a ja zaraz ci pokażę - Dziewczyna ruszyła do szafy, z której tym razem wyciągnęła średniej wielkości lustro i wróciła stawiając mu je przed twarzą. - Rozumiesz już?
Faktycznie, nie wyglądał zwyczajnie. Białe kosmyki włosów opadające na twarz i fioletowe oczy z pionowymi źrenicami sprawiały co najmniej dziwne wrażenie. Trzydniowy siwo-czarny zarost tylko je potęgował. Był dość postawny. Na szyi wytatuowane miał skrzydła, a na prawym nadgarstku szczura, który owijał ogon wokół jego przedramienia. Na sercu znajdował się wytatuowany pentagram. Nie wydawało mu się to dziwne, bo nie pamiętał jak wygląda normalny człowiek. Uśmiechnął się
i przeciągnął.
- Skoro tak mówisz, to pewnie masz racje. Gorsze jest to, że nie wiem jak się nazywam.
Na pewno niedługo sobie przypomnisz. Jestem tego pewna, ale teraz połóż się spać.
I tak już dziś nic nie zdziałamy. - Dziewczyna wstała i podeszła do drzwi.
- Czekaj! - Zatrzymał ją wołaniem jakby chciał zatrzymać coś dla siebie niewyobrażalnie drogiego. - Nie zapytałem cię jeszcze, jak masz na imię.
- Helena - powiedziała dziewczyna zamykając drzwi i uśmiechając się.
- Helena, całkiem ładnie – pomyślał kładąc się z powrotem na łóżku.
Nie mógł zasnąć jeszcze przez dłuższy czas. Rozglądał się, rozmyślając, co może znaleźć w kufrze. Mogło to chociaż częściowo przywrócić mu pamięć. Już niedługo miał się przekonać. Po długich próbach udało mu się zapaść w głęboki sen.
Obudziły go promienie słońca padające przez okno na jego twarz. Usiadł na łóżku i ponownie rozejrzał się po pokoju. Ściany były pomalowane pożółkłą farbą olejną, a na białym, popękanym suficie widniały plamy wilgoci. Dach musiał być nieszczelny. Poszarzałe firanki w oknach sprawiały wrażenie, jakby zaraz miały się rozsypać.
Zwrócił uwagę na kufer stojący obok szafy. Miał około półtora metra długości, pół metra szerokości i pół metra wysokości. Faktycznie, widoczne na nim były próby dostania się do wnętrza. Już na pierwszy rzut oka widać było, że został solidnie oprawiony metalem. Brązowe, obdrapane drzwi do pokoju powoli uchyliły się i stanęła w nich Helena, trzymając tacę z jedzeniem.
- Witaj, przyniosłam ci śniadanie - powiedziała z uśmiechem na twarzy, po czym weszła głębiej do pokoju i siadając na taborecie, położyła na jego kolanach tacę, na której znajdował się rogalik z dżemem i szklanka mleka. - Masz szczęście. Dziś była dostawa żywności, udało mi się wygospodarować dla ciebie trochę dżemu. Mam nadzieję że lubisz dżem.
- Szczerze mówiąc, nie wiem. Ale musi mi zasmakować - Uśmiechnął się i wziął duży kęs rogalika. Faktycznie, smakowało mu. Jak tylko przełknął to, co miał w ustach, postanowił podzielić się wrażeniami. - Jest bardzo smaczny. Nie rozumiem jak mógłby komuś nie smakować. Wiesz... Jeśli to nie problem, chciałbym wrócić do naszej wczorajszej rozmowy.
- Oczywiście, ale o czym dokładnie chciałeś porozmawiać?
- W jakim kraju się znajdujemy?
- Jesteśmy w Anglii, a właściwie w tym, co z niej zostało. Mamy szczęście. Wojna ominęła nas, bo skoncentrowała się na większych miastach. Trafiło w nas tylko największe bombardowanie. Ostatnia deska ratunku wojsk niemieckich, ale i tak nic im to nie dało. Dziś została podpisana ugoda, która zakończyła wojnę
- A więc jesteśmy w Anglii. Wiesz, dziwnie się czuję kiedy znam twoje imię a ty mojego nie.
- Mogłabym ci jakieś nadać - powiedziała nie kryjąc uśmiechu. - Może wtedy łatwiej byłoby ci się zaaklimatyzować. A może akurat trafię.
- Proszę wymyśl. Może masz rację i to pomoże mi odzyskać pamięć. Kto wie?
Hmm... - Helena podrapała się po brodzie i nagle rozpromieniała. - Wiem! - krzyknęła z dumą w głosie. - Będziesz się nazywał... Ech, nie mogę Twoje imię musi być twoją decyzją. Musisz wymyślić je sam.
- Może masz rację. Mógłbym z bliska zobaczyć ten kufer, o którym mówiłaś - rzucił, kończąc rogalika.
- Niestety, ale nie mam tyle siły, żeby go przysunąć. Wiem, że chcesz jak najszybciej zobaczyć co jest w środku, ale i tak nie możesz wstawać z łóżka, dopóki twoja noga nie dojdzie do normalnego stanu. A właśnie, wypij szybko mleko. Czas na zmianę opatrunku.
Duszkiem wlał w siebie szklankę świeżego, jeszcze ciepłego mleka i odstawił tacę na bok. Helena delikatnie ujęła w dłonie jego nogę i zaczęła powoli odwijać bandaż.
- O mój Boże! - krzyknęła, a jej twarz przepełniło zdziwienie. Nie mogła oderwać wzroku od jego nogi. Była pokryta bliznami, ale poza tym wyglądała na całkiem zdrową. - Niesamowite, zregenerowała się w tak krótkim czasie. Nie mogę uwierzyć w to, co widzę. Jeszcze trzy dni temu wyglądała okropnie, obawiałam się czy nie wda się jakieś zakażenie, ale, jak widać nie było sensu się przejmować. Wiesz, faktycznie jesteś inny niż wszyscy. Normalny człowiek chodziłby o kulach do końca życia. Skoro tak szybko się regenerujesz, to możesz spróbować wstać wydaje mi się że już dasz radę.
Zaparł się rękami na łóżku i spróbował się podnieść. Na wszelki wypadek opierał ciężar ciała na lewej nodze. Wyprostował się i zachwiał, ale nie upadł. Ból w prawej nodze był odczuwalny, ale nie tak dotkliwy jak wcześniej. Spróbował zrobić krok do przodu. A kiedy to mu się udało, ruszył utykając w stronę kufra.
Droga przez pokój dłużyła mu się niemiłosiernie, w końcu jednak dotarł do skrzyni. Metalowe elementy były pokryte dziwnymi, roślinnymi i zwierzęcymi ornamentami. Gdzieniegdzie dało się zauważyć ślady prób włamania się do środka. Cała reszta została obita czarną skórą. Kłódka zawieszona na przodzie była pokryta warstwą brudu, która uniemożliwiała zobaczenie czegokolwiek, co mogłoby przypominać dziurkę od klucza. Ujął ją w dłoń i przetarł. Jego oczom ukazał się wizerunek szczura.
Nagle poczuł dziwne mrowienie w prawej ręce. Nasilało się w miarę zbliżania jego ręki do kłódki. Kiedy jej dotknął, szczur na jego ręce poruszył się. Ogon odwinął się błyskawicznie, a sam zwierzak czmychnął do blokady i zniknął w środku, nie pozostawiając żadnego śladu na ręce. Wizerunek gryzonia na kłódce zaświecił się na fioletowo. Światło zaczęło promieniować na całą skrzynię. Po kolei wszystkie ornamenty rozbłyskały, aż cały metal oświetlony został przez fioletową łunę. Z jakiegoś powodu wiedział. co zrobić. Złapał za kłódkę i pociągnął lekko. Zamknięcie otworzyło się natychmiast.
Zerknął jeszcze raz na Helenę siedzącą przy łóżku. Jej oczy nie wyrażały już zdumienia, ale przerażenie i zadziwienie.
Nie było odwrotu. Ściągnął kłódkę i bardzo powoli zaczął odchylać wieko. Ze środka skrzyni ulotniło się trochę dymu, ale była to tak niewielka ilość, że rozpłynęła się w pomieszczeniu i chwilę później stała się niewyczuwalna. Uchylił wieko całkowicie i ujrzał coś, co prawdopodobnie było jego przeszłością. Pierwszym, co rzuciło mu się w oczy był wielki, jednosieczny miecz, który zajmował całą długość skrzyni i mniej więcej trzy czwarte jej szerokości. Ostrze wyglądało na bardzo solidne. Rękojeść została owinięta czarnym, skórzanym rzemieniem. Sięgnął po niego, a gdy go dotknął jego oczom w jednej chwili ukazały się setki obrazów. Nagle wiedział czego ma szukać. Z zadziwiającą łatwością wyciągnął miecz ze skrzyni i odłożył obok siebie. Pod spodem leżał czarny skórzany płaszcz. Był dość nietypowy bo miał wysoki kołnierz. Zapięty do końca zakrywał pół twarzy. Jeszcze głębiej leżał pistolet, rewolwer Smith & Wesson 500. Na samym spodzie leżało kilka książek i medalion w kształcie znaku nieskończoności z fioletowym kamieniem na środku. Wyciągnął wszystko ze środka, a na samym spodzie ujrzał przykręconą do dna blaszkę z wytłoczonym napisem James Carter.
- Już wiem... - oderwał się od kufra i szybko spojrzał na Helenę - Nazywam się James Carter i byłem... Sam nie wiem jak to ujął Widziałem siebie... Walczyłem, zabijałem. Ale nie ludzi.
- Więc co? - Helena dalej była pełna trwogi, jednak przerwała milczenie - Kim ty właściwie byłeś? Wiesz już skąd się wziąłeś.
- Niczego nie jestem pewny. Może to tylko wyobraźnia płata mi figle, ale jeśli to prawda... Wybacz mi, ale mam jedną prośbę. Czy mogłabyś opuścić pokój? Chciałbym samotnie sprawdzić dokładnie zawartość tego kufra. Może na coś natrafię
Rozumiem – rzuciła chłodno. - Wrócę wieczorem i przyniosę ci kolację.
Helena opuściła pokój, a James zabrał się od razu do czytania. Nie minęło wiele czasu, a spostrzegł, że nic z tych książek nie pomoże mu w odzyskaniu pamięci. Właściwie wszystkie były czymś w rodzaju bestiariuszy. Opisywały mocne i słabe strony stworów częstokroć przedstawiane były w wierzeniach i podaniach różnych kultur. Mimo to, czytał wszystkie strona po stronie, w nadziei, że jednak znajdzie tam jakąś przydatną informację.
Przeczytał już prawie wszystkie książki od deski do deski. Dochodziła godzina dziewiętnasta, a James zabierał się właśnie za ostatnią. Otworzył ją i od razu jego uwagę przyciągnął charakter pisma, którym została napisana. Wiedział, że słowa zawarte na kartkach zostały napisane przez niego. Przeczytał kilka kartek. Wbrew oczekiwaniom nie był to dziennik, ani nic, co mogłoby go naprowadzić na trop swojej tożsamości. Zawartość opisywała sposoby pieczętowania zarówno przedmiotów, jak i nieuchwytnych normalnie energii. Czytał dalej, ale po chwili pojawiły się tylko puste kartki. Przekartkował jeszcze dalej i w połowie natknął się na stronę, na której było napisane tylko jedno zdanie. „Oczyść się, a w środku znajdziesz odpowiedź”. Obok narysowany był pentagram.
Wyrwane z kontekstu zdanie na środku książki nic mu nie powiedziało. Zastanawiał go jednak pentagram po drugiej stronie. Postanowił wrócić do początkowych stron i przeanalizować je jeszcze raz. Czytał dokładnie każde słowo, aż natrafił na zdanie: „Pieczęć krwi drugiego stopnia zwana także pieczęcią oczyszczenia. Pozwala ona ukryć przedmioty w innych. Przy drugim stopniu pieczętowania ważny jest rozmiar przedmiotu. Wielkość nie może przekraczać objętości serca osoby, która chce zapieczętować przedmiot. Użycie tego rodzaju zabezpieczenia zostawia trwały ślad na ciele pieczętującego. Trzeba wspomnieć też o tym, że pieczęć jest tym silniejsza im bliżej serca znajduje się znamię. Aby zdjąć pieczęć potrzebna jest krew i energia życiowa osoby, która ją założyła, dlatego też jest bardzo ciężko ją zdjąć przez osoby trzecie. Jest uważana za jedno z najlepszych zabezpieczeń. Aby ją zdjąć, zarówno na znaku jak i na znamieniu musi znajdować się krew osoby, która założyła pieczęć. Należy także wypowiedzieć słowo-klucz, które zna tylko pieczętujący.”
Spojrzał w dół i ujrzał pentagram,widniejący na jego lewej piersi. Wszystko stało się jasne. Brakowało tylko hasła odblokowującego pieczęć.
James zamknął książkę i rozejrzał się po okładce, ale była pusta. Ponownie otworzył na środku. Przejechał dłonią po ostrzu miecza leżącego nieopodal rozcinając ją, a następnie wycisnął kilka kropel krwi na kartkę i odcisnął ślad na pentagramie na swoim ciele. Zamknął oczy i spróbował się wyciszyć. Cały czas brzmiały mu w głowie słowa napisane obok pentagramu. Po chwili, jak grom z jasnego nieba, przyszła do niego odpowiedź. Otworzył oczy, położył zakrwawioną dłoń na książce i powiedział „purificationis”. Oba pentagramy, zarówno ten na jego piersi jak i ten na książce rozświetliły się. Poczuł pod dłonią nierówność. Podniósł dłoń i zauważył, że z książki wyłania się małe, nie większe od paczki papierosów, pudełko. W miarę, jak stawało się coraz wyraźniejsze, pentagram na jego ciele zanikał, aż w końcu zniknął całkowicie, a pakunek można było wziąć w dłoń.
James ściągnął w pośpiechu wieczko. Jego oczom ukazały się poskładana kartka i kluczyk. Wyciągnął kartkę i rozłożył ją. To była rzecz, której szukał. Jego twarz rozpromieniła się niczym twarz dziecka otwierającego gwiazdkowy prezent. Usiadł na łóżku i zaczął czytać. „Mablestreet 512”. Mimo iż, nie mówiło mu to właściwie nic to i tak ucieszył się, że znalazł jakiekolwiek informacje. Postanowił się niezwłocznie ubrać i ruszyć pod podany adres. Drzwi powoli uchyliły się i do pokoju weszła Helena z kolacją.
Przyniosłam ci... O Boże, ty krwawisz. Co się stało? - Helenę ogarnął niepokój. Odstawiła tacę na ziemię i podbiegła do Jamesa.
- To nic takiego. Zaraz się zagoi... - Helena dalej patrzyła na niego przerażona.- Musiałem to zrobić aby poznać przeszłość.
- Udało ci się? Wiesz już kim byłeś? - powiedziała już spokojniej.
- Nie, ale mam adres. Problem w tym, że nie wiem gdzie szukać. Na kartce nie było podanego miasta. Muszę znaleźć to miejsce.
- Jaki to adres?
- Mablestreet 512.
- Wiesz, to niedaleko. Człowiek, który tam mieszka jest dziwny. Nigdy nie wychodzi i nie przyjmuje gości. Nie wiem dlaczego. Może tam powinieneś zacząć poszukiwania.
- To jest to! - Wykrzyknął zdumiony. - To na pewno tam. Mogłabyś mnie tam zaprowadzić?
- Owszem, ale nie dzisiaj. Dziś mam nocny dyżur. Muszę zostać w szpitalu, ale jutro mogę cię tam zabrać.
- Za późno. Nie mogę czekać. Powiedz mi, jak tam dojść, a pójdę tam sam.
- Dobrze, i tak bym cię nie zatrzymała. Jak wyjdziesz ze szpitala idź w lewo i skręć w prawo pierwszą uliczką. Po chwili dojdziesz do schodów. Wejdź nimi do góry i skręć w prawo. Niedaleko będziesz miał kolejną uliczkę w prawo. Idź nią, aż dojdziesz do dużego placu, dookoła niego będą stały domy. Ten na samym środku to pięćset dwanaście. W szafie są twoje ubrania.
- Dziękuję kiedyś ci się odwdzięczę
- Trzymam cię za słowo – uśmiechnęła się ciepło. - Ja teraz zejdę na dół. Spotkajmy się przy wyjściu, za chwilę. Droga jest prosta: schodami w dół i w prawo.
Helena wyszła z pokoju, a James zajrzał do szafy. Leżały tam spodnie moro i buty wojskowe oraz czarna koszulka. Wrzucił na siebie ubrania, po czym założył jeszcze płaszcz. Zauważył dwie metalowe obejmy na plecach. Po chwili zrozumiał, że służyły jako pochwa na miecz. Wrzucił książki z powrotem do skrzyni i wyszedł z pokoju. Korytarz sprawiał normalne wrażenie. Ściany były pomalowane tą samą farbą olejną, co w pokoju. James zszedł na sam dół i zgodnie ze wskazówkami ruszył do wyjścia. Przy drzwiach stała już Helena.
- Więc... Czas już na ciebie? - Pomimo tego, że znała Jamesa zaledwie niecałe dwa dni, jej oczy błyszczały od powstrzymywanych łez.
- Tak, muszę dowiedzieć się o co w tym wszystkim chodzi. - James chciał ukryć emocje, ale już na pierwszy rzut oka było widać że nie chce iść.
- Wrócisz?
- Nie wiem, ale chciałbym. Jesteś teraz najbliższą mi osobą. Tylko ciebie znam. Jeśli los będzie mi sprzyjał, to wrócę.
Helena nie odpowiedziała już nic, tylko przytuliła Jamesa, jakby miał już nigdy nie wrócić. Zza rogu wyszedł jeden z lekarzy.
- Helena, musimy porozmawiać. - spojrzał na Jamesa. Przez chwilę ogarnęła go trwoga, ale uspokoił się - Edward Brok - rzekł, wyciągając do niego rękę.
- James Carter - James podał dłoń doktorowi, po czym opuścił budynek obrzucony tęsknym wzrokiem Heleny.
James stanął na schodkach przed budynkiem i rozejrzał się. Stare, ale dość zadbane kamienice wyglądały zjawiskowo na tle letniej, gwieździstej nocy.
Obejrzał się jeszcze. Przez szklane drzwi zobaczył, jak Helena wchodzi do jakiegoś pokoju razem z doktorem Brokiem. Zamknął oczy i wziął kilka głębokich wdechów.
Nagle jego spokój przerwało wołanie o pomoc. Dobiegało ze środka szpitala.. Zawrócił z powrotem do budynku. Głos dobiegał z pokoju, do którego weszła wcześniej Helena. Nie było czasu na półśrodki. Kopnął w drzwi ,wywarzając je i wpadł do środka. Doktor Brok akurat rozrywał bluzkę Heleny.
- Śmieciu! - Krzyknął James, po czym z dziką furią wpadł w lekarza. Podniósł go za szyję, rzucił o ścianę i wyciągnął miecz. - Zabije cie skurwielu. Rozumiesz? Zabiję. Najpierw obetnę ci jaja, a potem będę po kawałku odcinał każdą część twojego ciała. Zginiesz powolną i bardzo bolesną śmiercią, tak jak zasługujesz.
Brok spocił się i zrobił cały czerwony. Widać było w jego oczach strach, wielki lęk, ale ani grama skruchy. Łzy cieknące po policzkach Broka nie zrobiły na Jamesie najmniejszego wrażenia. Wręcz przeciwnie. Sprawiły, że stał się jeszcze bardziej zawzięty. Uspokoił oddech i zacisnął dłoń na rękojeści. James ruszył na doktora i zamachnął się, ale kiedy ostrze było tuż przed Brokiem, Jamesa zatrzymał głos Heleny.
- Nie, nie rób tego. Nie jesteś mordercą. - Dziewczyna zalała się łzami.
James poprawił chwyt. Machnął mieczem, klinga świsnęła tnąc powietrze i odbijając słabe światło lampki nocnej stojącej na biurku. Brok głośno przełknął ślinę. James drasnął tylko czoło doktora, po czym cofnął się i schował miecz
- A teraz słuchaj. - James zbliżył się do Broka - Jeśli kiedykolwiek ją dotkniesz, zabiję cię...Jeśli kiedykolwiek dotkniesz jakąkolwiek kobietę bez jej zgody, zabiję cię.. Teraz powinieneś paść przed nią na kolana, bo tylko dzięki niej masz jeszcze szansę spłodzić potomstwo. Zapamiętaj moje słowa. Wiedz, że jeżeli dowiem się o tym, że zakpiłeś sobie z godności którejkolwiek z kobiet stąpających po ziemi wrócę tu i dopełnię moje przyrzeczenie.
James nerwowo odwrócił się, ściągnął kitel z wieszaka i okrył nim Helenę. Dziewczyna zamarła w bezruchu. Nie wiedziała, co zrobić. James złapał ją za ramiona i podniósł na nogi. Brok cofnął się pod ścianę, zostawiając za sobą odciśnięte na ziemi ślady krwi w kształcie dłoni. Helena posłusznie wstała, a James wyprowadził ją z pokoju. Stanęli na korytarzu. Dziewczyna była dalej sparaliżowana.
Nagle amulet na jego szyi zaczął lekko wibrować. Po chwili, drgania stały się silniejsze. James usłyszał uderzenia w ścianę znajdującą się obok niego. Budynek zaczął się trząść. Stara farba na ścianach popękała w wielu miejscach, a tynk sypał się z sufitu. Jamesa ogarnął wewnętrzny niepokój oraz dziwne uczucie, które skądś pamiętał, ale nie mógł sobie przypomnieć skąd.
Niespodziewanie przez ścianę przebiła się wielka, trochę zniekształcona ręka. James odruchowo odskoczył i chwycił za miecz, ale szybko spostrzegł przerażoną Helenę. Niezwłocznie przeskoczył nad cofającą się ręką, złapał dziewczynę i rzucił się w kierunku wyjścia. W mgnieniu oka znalazł się przy drzwiach i wyskoczył jak poparzony ze szpitala i zbiegł po schodkach prowadzących na chodnik. Odbiegł na drugą stronę ulicy i posadził dziewczynę na ławce stojącej obok latarni.
James odwrócił się jeszcze w stronę wyjścia i skupił na nim wzrok jednocześnie wznosząc prawą rękę do rękojeści miecza. Stał tak przez chwilę, ale nic się nie wydarzyło. Opuścił więc rękę stanął luźno. Helena, zdruzgotana tym co stało się przed chwilą, dalej siedziała na ławce i, nie mogąc wydusić z siebie słowa, wpatrywała się skulona w ziemię. Zimny, ostry wiatr przegnał chmury sprzed śnieżnobiałego księżyca w pełni. Powiew odbijał się o stare, szare i zniszczone ściany kamienic. Wiatr wzmógł się i zagwizdał między uliczkami, po czym ucichł.
Było spokojnie, zbyt spokojnie. Grobowa, niczym nie zachwiana cisza sprawiała wrażenie wielkiej, wszechogarniającej pustki.
Spokój nie trwał jednak długo.
Ziemia zaczęła drżeć. Z każdą chwilą odczuwalne było to coraz mocniej. Rozległ się pusty, metaliczny stukot. James natychmiast odwrócił głowę w stronę, z której dobiegał dźwięk. Wydawała go podskakująca pokrywa studzienki ściekowej.
W jednym momencie wszystko ucichło. Jednak amulet na szyi Jamesa wibrował, z każdą chwilą drgania się nasilały. Wiedział, że coś się za chwilę stanie.
Rozstawił szerzej nogi i ugiął je lekko w kolanach, po czym powoli podniósł rękę do miecza. Amulet coraz silniej drgał. James musnął palcami rękojeść i nagle, dosłownie milimetry przed nim, spod ziemi niczym strzała wystrzelona z kuszy wyskoczyła wielka ręka, a za nią druga i reszta ciała.
James odruchowo odskoczył i znalazł się w odległości około czterech metrów od czegoś z czym, jak mniemał, miał się za chwilę zmierzyć. Stanęli sztywno, bez ruchu. Dopiero wtedy James spostrzegł, kim jest jego przeciwnik. Był to ewidentnie doktor Brok. Ten sam, mimo iż większy i zdeformowany. Mierzył około dwóch metrów wysokości. Postawą przypominał trochę goryla. Dwa wielkie, mocarne ramiona z przodu służyły mu za oparcie. Tył natomiast nie wiele się powiększył. Jego nogi i tylne partie ciała sprawiały wrażenie nieproporcjonalnie małych. Mała głowa rzucała dookoła spojrzenia kaprawymi, żółtymi oczkami. Twarz wyglądała niemal tak samo. Na czole widoczna była rana, którą przed chwilą zadał mu James. Krew ciekła po twarzy tego czegoś, co jeszcze kilka minut temu zdawało się być lekarzem. Wyraźnie powiększona szczęka, z której wystawały dwa wielkie kły powoli podnosiła się i opadała. Wypływał z niej niebiesko zielony płyn, który najprawdopodobniej był śliną. Na całym ciele doktora, a zwłaszcza na rękach widać było wielkie niebieskie i czerwone żyły.
James przygotował się od razu na następny atak. Nie obchodziło go, w co zamienił się Brok. Stanowił zagrożenie dla niego i Heleny. James ujął w dłoń rękojeść i cofnął prawą nogę ustawiając się pod kontem do swojego przeciwnika.
- Zdziwiony? - kłapnął szczęką Brok. - Nie spodziewałeś się mnie w takiej formie? Jestem w stanie zgnieść cię jak robaka. Dalej jesteś taki twardy? Skończę z tobą szybko.
Brok ruszył w stronę Jamesa. Ziemia zatrzęsła się pod uderzeniami jego wielkich ramion. Doktor wybił się w powietrze i runął w dół na Jamesa. Ten zachował jednak przytomność umysłu i usunął się w lewo, po czym ruszył do przodu i, wyciągając miecz, odciął rękę przeciwnika przy samym tułowiu. Krew trysnęła z rany i odciętej ręki skrapiając ulicę. Brok stracił równowagę i przekoziołkował wpadając twarzą w kostkę brukową, przy okazji ryjąc podłużną dziurę w podłożu.
James, korzystając z chwili, wyciągnął pistolet i sprawdził zawartość magazynka. Bębenek był pełny, co dawało mu pięć strzałów.
Brok powoli wstawał. Odległość między nim a Jamesem wynosiła teraz jakieś osiem metrów. James schował miecz. Brok zaryczał diabolicznie z bólu i odwrócił się w stronę swojego rywala.
- Ty! Jak śmiałeś Zapłacisz mi za to! - Ryknął jednocześnie plując.
Oczy doktora stały się krwisto-czerwone. Brok ruszył z miejsca, w szale wrzeszcząc jak opętany. James oddał strzał, który trafił doktora w brzuch. Ten jednak nic sobie z tego nie zrobił. Z lufy pistoletu powędrowały jeszcze jeszcze trzy pociski. Dwa trafiły w nogi, a jeden w rękę. To jednak tylko lekko spowolniło potwora.
James ruszył w stronę Broka. Doktor zamachnął się, ale zanim zdążył wykonać uderzenie, jego przeciwnik przystawił mu pistolet do głowy i strzelił.
Brok nie miał szans na przeżycie. Jego głowa rozbryznęła się jak surowe jajko rzucone o ścianę. Wielkie, obrzydliwe cielsko runęło na ziemię. Wszystko rozstrzygnęło się w tej chwili. James spojrzał jeszcze na ciało leżące nieopodal. Nie minęło dziesięć sekund, a zaczęło się iskrzyć. Po chwili martwe, bezgłowe ciało Broka zapłonęło mocnym, pomarańczowym płomieniem i niedługo potem został po nim tylko czarny pył powoli rozwiewany na wszystkie strony przez wiatr.
James schował pistolet do kabury i odwrócił się w stronę Heleny. Dziewczyna najwyraźniej zemdlała. James niezwłocznie podbiegł do niej i kucnął przy ławce. Spojrzał w dół i zobaczył portfel leżący na ziemi. Podniósł go i zajrzał do środka. Znalazł tam kilka monet, zdjęcie jakiegoś mężczyzny i dowód osobisty ze zdjęciem Heleny. Na dowodzie widniał napis „Helena Jones, MableStreet 138” .
James zamknął portfel i schował go do kieszeni, po czym wziął dziewczynę na ręce i ruszył wyznaczoną przez nią trasą. Szedł pomiędzy szarymi kamienicami oświetlony bladopomarańczowym światłem latarni. W końcu stanął przed dużym osiedlem domków jednorodzinnych. Ruszył wzdłuż numeracji. Wszystkie domki wydawały mu się puste. Nie minęła jeszcze północ, a wszędzie były zgaszone światła. Płoty oddzielające posesje były poniszczone, zupełnie jakby nikt tam nie mieszkał.
W końcu niedaleko dostrzegł większy dom. Można było śmiało powiedzieć, że to mała rezydencja. Wysokie, kamienne mury otaczające dom sprawiały wrażenie niesamowicie warownej budowli. Znad murów wynurzał się szpiczasty dach pokryty ciemnoczerwoną dachówką. Pod drugiej stronie ogrodzenia słychać było szczekanie psów.
James zatrzymał się przy drewnianych, zdobionych mosiądzem drzwiach. Na murze obok przykręcona została tabliczka z napisem „R.C. Jones”.
Nie minęła chwila, a ciężkie drzwi uchyliły się powoli i stanął w nich stary, ale postawny i silny mężczyzna. Twarz miał pomarszczoną i zniszczoną słońcem. Na nosie zalegały mu małe, okrągłe okulary w złotych oprawkach. Długa broda sięgała do klatki piersiowej. Włosy, a właściwie ich resztki miał spięte z tyłu głowy. Ubrany był elegancko jednak widać było, że jego ubranie nie było nowe. Wytarta kamizelka zalegała na nieco luźnej białej koszuli, a tak właściwie już szarej koszuli. Wszystko elegancko skomponowane ze spodniami od garnituru i drogimi butami. Z kieszeni kamizelki wystawał łańcuszek, który najprawdopodobniej podczepiony był do zegarka.
Mężczyzna obrzucił Jamesa chłodnym, przeszywającym spojrzeniem. Obejrzał go dokładnie. Pobladł od razu. Jego oczy zabłyszczały od łez, jednak powstrzymał się od płaczu.
- Co, co się stało? - zapytał niskim, zachrypłym głosem. Słychać było jednak zachwianie w każdym jego słowie. - Czy ona...
- Nie...- Przerwał James spoglądając na twarz Heleny. - Proszę mnie wpuścić do środka, a wszystko panu wyjaśnię. Na razie jednak... Najważniejsze jest, aby Helena została położona w swoim własnym łóżku. Musi odpocząć.
- Rozumiem... Oczywiście, proszę wejdź - głos starca ustabilizował się.
James przekroczył mur i jego oczom ukazało się duże podwórze, po którym biegały dwa ogary, jeden czarny, a jeden brązowy. Psy pobiegły do Jamesa warcząc, jednak kiedy tylko ten spojrzał na nie, oba stały się potulne jak baranki i kroczyły razem z nim w stronę domu. Starzec, który wpuścił go na posesję, patrzył na to z niedowierzaniem.
Teren był zasiany ciemną trawą. Przy murze, w mniej więcej półtorametrowych odstępach rosły akacje.
Sam dom sprawiał niesamowite wrażenie. Wymurowany z dużych kamieni tak, jak mury, z drewnianym gankiem. Na rogach po ścianach piął się bluszcz. W wejściu znajdowały się rzeźbione, dębowe drzwi. Okna, także wykonane z drewna, sprawiały wrażenie strasznie staromodnych.
James kroczył kamienną ścieżką i dalej drewnianymi schodkami, aż do drzwi domu. Mężczyzna otworzył mu i pierwszy wszedł do środka.
James przeszedł przez próg i rozejrzał się. Znajdował się teraz w pomieszczeniu, które było najprawdopodobniej przedpokojem. Wystrój nie różnił się od tego na zewnątrz. Otaczały go kamienne ściany z przeplatającymi się gdzieniegdzie drewnianymi elementami. Na wprost znajdowało się duże wejście do salonu. Dało się przez nie zauważyć duży, drewniany stół, kominek i barek wypełniony przeróżnymi butelkami. Na ścianie wisiały duże gobeliny przedstawiające sceny z polowań. Po lewej, umiejscowione były schody. Długie, drewniane i kręcone, jak przystało na szlachecki wystrój.
Stary człowiek wskazał ruchem ręki, aby James zaniósł Helenę na górę. Tak więc zrobił. Góra została schludnie urządzona. Ściany były białe, a jedyne co było na nich zawieszone, to herb. James zauważył jedyne otwarte drzwi na końcu korytarza. Tam też postanowił się udać. Po chwili znalazł się w białym pokoju. Przy ścianie stało łóżko z baldachimem. James położył Helenę na łóżku i przykrył kołdrą, po czym powoli opuścił pokój i udał się na dół. Gdy zszedł, ujrzał starca siedzącego na fotelu.
- Usiądź proszę - zaczął wskazując na fotel. James wyciągnąć miecz, postawić go pod ścianą i postąpił zgodnie z prośbą gospodarza. - Więc... Zacznijmy od początku. Nazywam się Sir Robert Jones, ojciec Heleny i pan tego dobytku. A ty? Masz jakieś imię przybyszu?
- James Carter – Odpowiedział pewnie , poprawiając płaszcz. - Nazywam się James Carter... Tylko tyle wiem.
- Tylko tyle wiesz? To ciekawe... Nie sądziłem, że człowiek, który chodzi z półtorametrową brzytwą na plecach i przyniósł moją córkę do domu będzie wiedział tylko jak się nazywa. Muszę ci przyznać że jesteś dość niecodzienny.
- Ech... Trudno to wytłumaczyć. Sam nawet nie wiem, od czego zacząć. W każdym razie...
- Najlepiej od początku - Przerwał mu Sir Jones. - To, że ugościłem cię jak przystoi nie oznacza, że ci ufam, panie Carter. Przyszedłeś tutaj z moją nieprzytomną córką, więc albo jesteś dobrym człowiekiem, albo jesteś niespełna rozumu. Więc? Dowiem się jak znalazł pan moją córkę?
- Jeśli taka jest pańska wola - James nie krył zdegustowania decyzją jego rozmówcy. Rozumiał go jednak poniekąd. - A więc podobno znaleziono mnie nieprzytomnego na jednej z ulic kilka dni temu. Byłem postrzelony w nogę bronią śrutową. Mało co się nie wykrwawiłem. Zabrano mnie do szpitala, gdzie przez ostatnie kilka dni opiekowała się mną pańska córka.
- Stop, czy próbujesz mi wmówić że kilka dni temu zostałeś postrzelony w nogę ze strzelby, a dziś mogłeś przynieść moją córkę pod mój dom? - Rzucił szorstko Jones nie kryjąc dezaprobaty. - Jesteś kiepskim kłamcą.
- Dziś mogłem o wiele więcej - odpowiedział James z szyderczo się uśmiechając.
- Nie rozumiem. Wiele więcej? Coś ty jej zrobił bydlaku? - Jones podskoczył i wyciągnął pistolet zza paska.
- Uratowałem ją... Proszę się uspokoić a zaraz wszystko wyjaśnię - James zachował kamienną twarz, a jego oczy uspokoiły Jonesa, który schował broń i usiadł - Dobrze więc. Patrząc po ostatnich wydarzeniach... Wydaje mi się, że nie jestem do końca człowiekiem. Tłumaczyłoby to moją szybką regenerację. Muszę się dostać na MableStreet 512. Dziś miałem się tam wybrać. Pańska córka powiedziała mi, jak tam dojść. Kiedy wychodziłem, po raz pierwszy spotkałem doktora Broka. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, co będzie miało miejsce za chwilę. Wychodząc ze szpitala usłyszałem krzyk. Musiałem wrócić sprawdzić co się dzieje. Brok miał zamiar zgwałcić Helenę...
- Co?! - Oczy Sir Roberta zapłonęły żywym ogniem. - Jak on mógł?! Nigdy sukinsyna nie lubiłem, ale teraz! Teraz zabije! Jak tylko spotkam! Przysięgam, że zabije tego zasranego konowała!
- Obawiam się że nie będzie miał już pan szansy - James rzucił chłodno. Twarz Jonesa pobladła, ale chwilę później wróciła do normalnego stanu. - Tak więc... Udaremniłem ową próbę. Nie zabiłem go ze względu na prośbę Heleny. Pańska córka ma wielkie serce. Była zdruzgotana, nie mogła się ruszyć więc wyniosłem ją z budynku i...
- I przyniosłeś tutaj. Dlaczego w takim razie nie spotkam już Broka?
- Proszę mi nie przerywać - syknął James. - Chwilę później znowu go spotkałem. Zmienił się... Nawet bardzo, a w dodatku chciał mnie zabić więc - James spojrzał na miecz oparty o ścianę - zrobiłem to, co zrobiłby każdy zdrowy na umyśle człowiek... Odciąłem mu rękę i rozwaliłem łeb - uśmiechnął się cynicznie - Nikt nie znajdzie jego ciała. Po śmierci zmienił się w popiół.
- Popiół? Masz mnie za głupca? Zakładając jednak, że nie kłamiesz... To bardzo ciekawa bajka, ale coś mi w niej nie gra. Skąd wiedziałeś gdzie mieszkamy?
- Adres był na dowodzie. A to wszystko to nie bajka. Mam powody przypuszczać że w poprzednim życiu mierzyłem się z czymś takim niejeden raz.
- Chyba muszę ci uwierzyć Udowodniłeś żeś prawy, ale dalej ci nie ufam, Jamesie Carterze. Poczekam, aż Helena oprzytomnieje i dopiero wtedy wydam ostateczny werdykt co do ciebie. Nie wcześniej. A wiedz, że warto mieć we mnie przyjaciela. Kultura osobista nakazuje zaproponować nocleg.
- Nie, dziękuję. Muszę przejść się pod 512. Jedyne czego od pana chce, to dowiedzieć się czegoś więcej o tym domu i aby zajął się pan Heleną.
- A więc dobrze. Rafael Sparks, bo musisz wiedzieć, że tak zwie się ten człowiek, jest typem samotnika. Twardy skurwiel, jeśli mogę to tak ująć. Walczył w drugiej wojnie światowej. Trzydzieści jeden postrzałów... Do tej pory nie wiadomo jak przeżył. Mówią, że uzbrojony tylko w nóż wybił cały wrogi pluton. Strateg i dywersant, ot co. Pamiętaj, że jest cwany. Jednak to dobry i uczciwy człowiek. Oddałby życie za kraj i ludzi. Nawet kilkakrotnie, jeśli byłoby to możliwe.
- Dziękuję, to się na pewno przyda.
James wstał z fotela i ruszył do wyjścia, po drodze zabierając miecz i zarzucając go na plecy. Skinął tylko głową na pożegnanie i chwilę później zniknął za murem.
Szedł tak wzdłuż ulicy aż dotarł do niewielkiej zatoczki. Naprzeciw niego stał stary, zniszczony domek jednorodzinny. Szara, popękana farba, którą był pokryty cały dom sprawiała strasznie obskurne wrażenie. Wydawał się być opuszczony. James zatrzymał się przed drucianą furtką i przyjrzał się jeszcze raz dokładnie budowli i jej otoczeniu. Do drzwi prowadził chodnik wykonany z betonowych płyt. Po bokach było dużo piasku, a gdzieniegdzie spomiędzy niego wyrastała trawa. Po lewej stronie znajdowała się stara, zardzewiała, łańcuchowa huśtawka.
James postanowił nie czekać dłużej i wszedł na posesję. Kroczył betonowym chodnikiem, aż doszedł do drzwi. Nie zwlekając zapukał, ale odpowiedziała mu głucha cisza. Postanowił zapukać jeszcze raz.
- Już idę, idę- odezwał się zza drzwi stary, schorowany głos. Rozległy się kroki, które zbliżały się do wejścia. - Czego ?! - Drzwi otworzyły się i stanął w nich lichy, siwy mężczyzna w za dużych ogrodniczkach i powycieranej białej koszulce. Spojrzał na Jamesa lodowato - Ech... To ty. Wiedziałem, że kiedyś przyjdziesz... Wejdź do środka. - Mężczyzna zawrócił i ruchem ręki zaprosił Jamesa do środka.
Mieszkanie wyglądało dość normalnie. Odstawało od wyglądu zewnętrznego domu. Urządzone w dobrym guście, sprawiało wrażenie przytulnego gniazdka.
Zaczekaj tu chwilę - Mężczyzna wszedł w głąb domu i wrócił z kluczykami w ręku. - Dbałem o niego tak jak prosiłeś.
- Prosiłem? - rzucił James nie kryjąc zdziwienia
- No, tak. Czy nie przyszedłeś tutaj, aby odebrać swój motor?
- Nie... Tak właściwie, nie wiem dokładnie, po co przyszedłem. Straciłem pamięć i przyszedłem tu licząc na to, że dowiem się czegoś.
- Proszę, proszę wielki Carter złapany. - powiedział Mężczyzna nie kryjąc szyderczego uśmiechu. - Naprawdę nie pamiętasz niczego, co działo się w przeszłości?
- Nic a nic... Chociaż, pamiętam, jak obchodzić się z tym co mam przy sobie. Ale nic poza tym.
- Więc... - Mężczyzna skinieniem ręki zaprosił Jamesa do środka – Usiądź, mam ci dużo do powiedzenia. Od czego by tu zacząć...
- Najlepiej od początku - rzucił James, siadając na dużym fotelu.
-Wiesz, większość życia byłem przekonany, że wróżki, wilkołaki i tym podobne nie istnieją. Wszystko zmieniło jakieś dwa lata temu. Szedłem sobie spokojnie przez ulice ściemniało się już. Nagle ni stąd, ni zowąd wyskakuje przede mnie jakiś cygan z nożem. Wyobrażasz sobie? No i mówię mu, żeby się przesunął, bo tarasuje przejście. Zabełkotał coś pod nosem i rzucił się na mnie. Cóż, może i wyglądam niepozornie, ale... zanim zdążył mnie dotknąć już leżał na ziemi z roztrzaskaną czaszką. Poszedłem dalej, ale coś mnie podkusiło żeby się obrócić. Zauważyłem kobietę. Młoda, zgrabna i... naga. Klęczała nad nim obrócona do mnie tyłem. Światła latarni odbijały się w jej ziemisto bladej, lśniącej skórze jak w tafli wody. Po chwili odwróciła głowę w moją stronę. Twarz miała całą we krwi. Błyszczały w niej długie, śnieżnobiałe kły. Podniosła się i już miała mnie dopaść kiedy... Usłyszałem tylko świst ostrza. Ręka, którą chciała mnie dopaść wyleciała w powietrze zupełnie, jakby nigdy nie była przyczepiona do ciała. Zobaczyłem wysokiego mężczyznę z wielkim ostrzem. Rzecz jasna, to byłeś ty. To, co wydarzyło się potem... Nie widziałem tak okrutnego zachowania nawet podczas wojny. Ta rusałka, bo później objaśniłeś mi, z czym miałem do czynienia, zaryczała w niebo głosy. Ruszyła na ciebie, a ty nic. Stałeś tam, czekając, aż do ciebie podejdzie. Złapałeś ją za rękę i zaparłeś butem o jej twarz. Naciągałeś ją, powoli, jakbyś chciał wydłużyć jej cierpienia. W końcu urwałeś jej rękę. Cóż to był za widok! Nie jeden o słabszym żołądku zwymiotowałby, ale ja stałem i patrzyłem. Zastanawiało mnie cały czas, czego jestem świadkiem. Upadła pod ścianą budynku. Odrzuciłeś jej rękę na bok i podszedłeś spokojnie. Sądziłem, że będziesz chciał już ją zabić, ale nie. Kopnąłeś ją kilka razy w twarz i wybiłeś jej zęby. Następnie schowałeś miecz i złapałeś ją oburącz za głowę, po czym wyniosłeś nad siebie. Musiałeś robić to wcześniej. Jedną ręką złapałeś górną szczękę, a drugą żuchwę. Rozerwałeś jej szczękę jak szmacianą lalkę. Dopiero po tym zdecydowałeś się ponownie wyciągnąć miecz i zakończyć jej cierpienia przez dekapitację. Schowałeś miecz i powoli ruszyłeś w moją stronę Muszę przyznać że prawie popuściłem. Miałem w życiu do czynienia z wieloma ciężkimi typami, ale taki zimny skurwiel trochę mnie przeraził. Wbrew moim oczekiwaniom, nie wybebeszyłeś mnie. Zapytałeś czy nic mi nie jest. Pomyślałem, że jestem ci coś winien, zaprosiłem cię na kawę. Przyszliśmy tutaj i zaczęliśmy rozmowę. Opowiedziałeś mi o tym, czego większość ludzi nie dostrzega, a także jak można żyć w zgodzie i czerpać korzyści z wiedzy o tak zwanym podziemiu. W każdym razie, jakby na to nie patrzeć pogawędziliśmy sobie. Wpadałeś potem co jakiś czas. Ostatni raz... Ostatnim razem byłeś tu jakieś pół roku temu. Wparowałeś wyraźnie zdenerwowany i paplałeś coś o Londynie, radzie dziewięciu i innych bzdetach. Zostawiłeś mi na przechowanie swój motor. Swoją drogą, piękna maszyna. Silnik o pojemności tysiąc pięćset. Niejedno auto by się nie powstydziło. W każdym razie, zostawiłeś go i uciekłeś. Dałeś mi także malutki pakunek.
- Pakunek? - ożywił się James. - Masz go jeszcze? Proszę, to ważne.
- Tak, mam go. - Rafael wstał i wyszedł z pokoju. Po chwili wrócił trzymając w ręce paczuszkę nie większą od pięści. - Proszę bardzo.
James wziął pakunek do ręki i zaczął nerwowo rozpakowywać. W środku znalazł list i pierścień. Srebrny pierścień z wygrawerowaną twarzą, w której osadzone były dwa niewielkie topazy. James otworzył list i zaczął czytać na głos.
- Jeśli to czytasz, to znaczy, że mnie dopadł, ale nie udało mu się mnie wykończyć Weź motor i jedź na obrzeża Londynu. Znajdź knajpę zwaną Cherry's. Kiedy wejdziesz do środka, pokaż barmanowi pierścień i powiedz, że musisz się widzieć z Dynamitem. Kiedy już się z nim spotkasz, on przekaże ci dalsze informacje. - James zerwał się fotela – Przechowałeś mój motor?
- Tak jak prosiłeś. Jest w garażu. Chodź, zaprowadzę cię.
Ruszyli przez mieszkanie, mijając meble z taniej płyty wiórowej, na których poustawiane były szklane kule. W końcu oczom Jamesa ukazała się długa, żółta zasłona w wejściu. Za nią znajdował się spory garaż. Widać było, że jest uporządkowany. Na środku stał motor. Yamaha DragStar pomalowana w czarno-fioletowe płomienie. Chromowane części odbijały słabe światło. Z prawej strony wydać było dwie obejmy podobne do tych jakie James miał na płaszczu. Przy kierownicy przyspawana była kabura. Przednie światło otoczone było głową wilka. Tylna opona była znacznie szersza niż przednia, co bardzo poprawiało wygląd maszyny.
- Zatankowany ? - James zbliżył się do motoru
- Do pełna. - Rafael strzelił kośćmi. - Starczy na drogę do Londynu i z powrotem, a nawet zostanie jeszcze w zapasie.
Dobrze, jadę tam. Kiedy będzie po wszystkim, wrócę tu. Muszę tu wrócić.
James obejrzał maszynę jeszcze raz i złapał za manetkę. W jednej chwili zrobiło mu się ciemno przed oczami. Nagły błysk ukazał mu po kolei kilkaset obrazów. Widział bar Cherry's, widział jakąś katedrę. Widział siebie jadącego gdzieś na owym motorze. Na samym końcu ujrzał mężczyznę. Człowiek, którego zobaczył również miał białe włosy, ale były one krótkie i zaczesane, a wręcz ulizane do tyłu. Z szyi zwisał mu taki sam medalion, różnił się jednak kolorem kamienia osadzonego w środku. Ubrany był w bogato zdobiony płaszcz. Zadawał się być kimś ważnym. Tuż za nim znajdowało się wejście. Wielkie, drewniane, rzeźbione drzwi zajmowały prawie całe tło.
- James ? Coś się stało? Przez chwilę byłeś jakiś nieobecny - zaniepokoił się Rafael.
- Nie, wszystko w porządku. Chyba czas na mnie. - James wyciągnął miecz zza pleców i włożył w obejmy przy motorze.
- Nie chcesz wiedzieć, jak tam dojechać?
- Nie... Może zabrzmi to dziwnie, ale znam całą trasę
- Cóż... Jedyne, co mi pozostaje, to życzyć ci powodzenia. - Rafael podszedł do drzwi garażu i otworzył je.
James wsiadł na motor, zabrał kluczyk od Rafaela i wsadził do stacyjki. Odpalił silnik i maszyna zaryczała jak tygrys. Warkot silnika przebił się przez nocną, pustą ciszę. Odgłos odbijał się od ścian domków i rozniósł się dalej w stronę głównej części miasta.
James spojrzał na Rafaela. Starzec poważnie przytaknął. James uśmiechnął się lekko i również kiwnął głową, po czym ruszył. Jak strzała mknął przez mrok nocy, słysząc jedynie warkot silnika. Latarnie zadawały się cofać. Purpurowo-niebieskie gwieździste niebo było jego mapą. Znał drogę, wiedział gdzie skręcić. Po dłuższej chwili wyjechał na autostradę. Stamtąd czekała go prosta droga do Londynu, miejsca, w którym wszystko miało się wyjaśnić.
Odpowiedz
#2
Będę drobiazgowy. Niektóre rzeczy są nie tyle błędami, co sugestiami. Ty patrzysz na tekst w pewien sposób, chciałbym Ci pokazać jak patrzę na Twoje opowiadanie ja, byś miał porównanie. To ciekawa sprawa dla autora, zawsze można się czegoś nauczyć. Pozdrawiam!

Do rzeczy:

Cytat:Usiadł na łóżku, lub na czymś co zdawało się być łóżkiem i rozejrzał się dokładnie po całym pomieszczeniu. Zaczynał widzieć coraz lepiej, aż w końcu dostrzegał wszystko bez problemu, choć i tak cały pokój spowijał półmrok.
Podkreślone - moim zdaniem do usunięcia.

Cytat:Zbliżały się, aż ucichły gdzieś na poziomie jego piętra.
Wnioskuję ze wstępu, że nie bardzo wiedział, gdzie się obudził. Dlatego zrezygnowałbym chyba z pisania o jakichkolwiek piętrach, skoro nie wie, czy jest w wieżowcu, czy w bunkrze, chyba nic nie wie. Smile

Cytat:Drzwi powoli uchyliły się i stanęła w nich młoda, ciemnowłosa dziewczyna w stroju pielęgniarki.
No, zaczyna się konkret. Tongue Mogłeś zacząć od tego zdania, byłoby od razu ciekawie.

Cytat:Zapaliła światło i szybko do niego podbiegła.
Trochę masło maślane. Jak podbiegła to znaczy, że szybko. Zbędnych słów lepiej unikać.

Cytat:Nie czuł wobec niej strachu ani nieufności.
Też bym nie czuł. Tongue

Cytat:Nie odzywał się. Leżał wpatrując się kamiennym wzrokiem w dziewczynę, która wyciągnęła z szafy stojącej przy oknie mały stołek i przysiadła na jego brzegu.
Proponuję:
Leżał bez słowa, wpatrując się kamiennym wzrokiem w dziewczynę, która wyciągnęła z szafy stojącej przy oknie mały stołek i przysiadła na jego brzegu.

Cytat:Jej piwne oczy nagle rozbłysły i zaczęła do niego mówić.
Czy nie powinny rozbłysnąć od razu, kiedy weszła i zobaczyła go na podłodze? Przecież już wtedy skontaktowała, że on się ocknął.

Cytat:Uświadomił sobie właśnie, że nie może sobie przypomnieć.
Uświadomił sobie, że nie pamięta.
Moje zdanie - celuj w prostotę zdania. Tongue

Cytat:Jego własny głos wydał mu się dziwnie obcy.
Pogrubione - do wywalenia.

Cytat:Nie wiedział, co zrobić
Nie wiedział, co zrobić, czy nie wiedział, co powiedzieć.

Cytat:- Ja jestem... Ja nie wiem. Nie pamiętam nic.
Zostawiłbym tylko: Ja nie wiem.

Cytat:. Trudno uwierzyć że człowiek jest zdolny do takich okrucieństw.
Zgubiłeś przecinek przed "że".

Cytat:Helena spuściła wzrok, a jej oczy zalśniły od łez.
Trochę dziwnie ją ukazałeś. Wchodzi do pokoju jako dziewczyna w stroju pielęgniarki, nie mówi nic o sobie, nagle okazuje się, że ma na imię Helena. Do momentu, kiedy sama się nie przedstawi, pozostałbym przy określeniach dziewczyna, pielęgniarka. Pamiętaj, że piszesz z perspektywy tego faceta, tak to przynajmniej wygląda.

Cytat:Ani jednego poparzenia, czy zmiażdżenia.
Żadnych, ani jednego poparzenia!
A o tym miażdżeniu darowałbym sobie.

Cytat:Wyciągnęłam z niej sporo ołowiu
Trochę się gryzie. Piszesz, że gość wyszedł z bombardowania bez szwanku, nagle okazuje się, że ma kawałek mielonego zamiast nogi.

Cytat:- Czy miałem coś przy sobie? Jakieś zdjęcia albo coś w tym rodzaju?
Trzeźwo myśli jak na gościa, który przed chwilą się wycucił i nie pamięta, kim jest.

Cytat:. Nie mogli cię tam zostawić więc zabrali cię tutaj razem z nim.
Naiwne. Zostawiliby ten kufer bez mrugnięcia okiem.

Cytat:Coś co może pomoże ci odzyskać pamięć.
Prawie jak deus ex machina. Za łatwo podstawiasz mu rozwiązanie pod nos. Wink

Cytat:Nie wolno ci wstawać, bo twoja noga jest jeszcze w opłakanym stanie. Jest już późno. Spróbuj zasnąć
Proponuję:
Nie wolno ci wstawać, bo twoja noga jest jeszcze w opłakanym stanie. Późno już. Spróbuj zasnąć.

Cytat:Czy tylko ja jestem pacjentem tego szpitala?
Dziwne pytanie.

Cytat:- Wystraszyć? - syknął nie kryjąc zdziwienia. - Dlaczego niby mieliby się mnie bać?
Przecinek po "syknął".


Tak to wygląda po przeczytaniu strony. Wrócę i dokończę, tymczasem pomyśl o tym, co wyłapałem do tej pory.

Pozdrawiam!
Odpowiedz
#3
Jest w miarę dobrze. Poszczególne błędy wytknął ci Hazo, ja powiem coś o całości.

Tekst jest trochę rozdmuchany. Wiem że to ładnie wygląda, ale opis np. warkotu silnika mający 1,5 wiersza długości jest o wiele za długi. Idąc tym przykładem to zdanie:

Cytat:James wsiadł na motor, zabrał kluczyk od Rafaela i wsadził do stacyjki. Odpalił silnik i maszyna zaryczała jak tygrys. Warkot silnika przebił się przez nocną, pustą ciszę.

Można by przedstawić w o wiele prostszej postaci, co będzie tylko korzyścią dla tworu:

Cytat:James wsiadł na motor, wziął kluczyk od Rafaela i odpalił maszynę, której odgłos rozległ się w ciemnościach.

Może i też trochę przesadziłem z długością. Takimi opisami tylko nudzisz czytelnika. Owszem, trzeba trochę spoetyzować zawartość, ale trzeba odnaleźć złoty środek.

Ale z drugiej strony, całość jest przegadana. Zbytnie nasilenie dialogów. Choć dialog jest być może najważniejszym składnikiem powieści/opowiadania, jednak z tym również nie można przesadzać. Zbyt mało narracji.

Trzecim zarzutem jest złe sformatowanie tekstu. Ciężko się czyta. Najlepiej gdy akapity i dialogi są rozdzielone wolną przestrzenią.

Co do samej fabuły, nie jest tragiczna, ale nie jest i dobra. Taka trochę mniej jak średnia.

Widzę że to twój jedyny post na VA. Nie wiem, czy wcześniej pisałeś opowiadania, ale wezmę pod uwagę że jest to pierwszy tekst tutaj, a więc uznam cię za początkującego autora. Nie staraj się pisać od razu powieści.Rzadko kiedy sprawdza się skok na głęboką wodę. Napisz kilka/kilkanaście opowiadań, dowiedz się jak są przyjmowane, naucz się co jest złe a co dobre. Wiedzę posiądziesz na pojedynczych ćwiczeniach, nie na samym egzaminie Tongue
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości