Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Kroniki Esleg
#1
To były dziwne czasy. Bydło w Hedrag padało jak nigdy, męczone różnymi chorobami i pasożytami. Marynarze skarżyli się na sztormy i wzburzone wody, jakich ponoć nigdy wcześniej nie zaznali. Wreszcie na Czerwonych Wrzosach podniesiono larum – miejscowi opowiadali niestworzone historie o strzygach i innych obrzydlistwach a inkwizytorzy potwierdzali wystąpienie silnych magicznych mocy, jakich nie było od wielu lat. Prostaczkowie i hołota, niezależnie od siebie i na różnych ziemiach, coraz głośniej mówili, że to gniew bogów odrzuconych przez Cesarza i masowo wracali do swej wiary. Publiczne egzekucje, czy nawet palenie całych wsi wraz z mieszkańcami, przynosiły tylko odwrotny skutek – nastawiały gawiedź coraz ostrzej przeciwko sławetnym Dekretom Religijnym i powodowały pojawienie się coraz to większej liczby „oświeconych”, niosących prawdziwą wiarę i słowo boże.
W Imperium wrzało jak w ulu i tylko kwestią czasu było przerodzenie się drobnych, lokalnych starć, łagodzonych zawsze przez różne grupy interesów, w poważny i krwawy konflikt, który wstrząśnie ów ulem, lub nawet rozsadzi go w posadach.
„Może to właśnie ten konflikt. Tylko jak rozegrać partię, żeby zyskać jak najwięcej?”.
- Chylę czoła Panie pułkowniku – rotmistrz wyrwał z zamyślenia jadącego wolno Andera Kveringa bijąc o ziemię kapeluszem z szerokim rondem. – Mam nadzieję, że wieści są dla nas pomyślne.
- Coś taki ciekawski? Przynieś worek z winem i każ ludziom siodłać konie, musimy czym prędzej wracać, nikt nie może zauważyć naszego zniknięcia.
- Jakem tylko Was ujrzał na wzgórzu kazałem tym psom być w pełnej gotowości. Krótko trzeba z nimi, bo dryg szybko im ze łba ulatuje.
Pułkownik roześmiał się serdecznie i pociągnął dwa łyki wina. Lubił szczerze swego rotmistrza, który nie tylko był sprawnym organizatorem i dobrym oficerem, ale sam władał bronią niemalże najlepiej w całej kompanii. Kilku jeźdźców rozjechało się migiem na wszystkie strony, pilnując, czy nie dojrzy ich jakieś wścibskie oko, pozostawiając na gościńcu tylko pułkownika z rotmistrzem, którzy w chwilę później ruszyli kłusem w stronę migających w oddali ognisk ogromnego obozowiska.

***

Esleg była rozległą równiną wystrzępioną na południu wzgórzami, przechodzącymi gwałtownie w Góry Mgliste. Przez jej środek płynęła majestatycznie rozległa rzeka Maas, w niektórych momentach tak szeroka, że z jednego brzegu ledwo można było dostrzec drugi. Na zachodzie granicę stanowiła rzeka Egreve, za która rozpoczynały się żyzne doliny, produkujące zboże, owoce i warzywa dla dużej części Imperium. Po stronie wschodniej równinę ograniczały lasy i mokradła oraz rzeka Esla z trzema mostami, będącymi jednocześnie wrotami do centrum Imperium, do miejsca w którym biło przemysłowe i kulturalne serce cesarstwa. Na północy natomiast znajdował się Bezkresny Ocean, masyw wodny, którego jeszcze nikt nie zdołał przebyć, choć śmiałków nie brakowało.
Takie położenie faworyzowało Esleg, przez którą przebiegały najważniejsze szlaki komunikacyjne łączące północny wschód z centrum. Większość korporacji kupieckich miało swoje korzenie w jednym z sześciu głównych miast równiny, które tętniły życiem i były jednymi z bogatszych w całym Imperium. Jeszcze kilkaset lat temu każda z metropolii była wrogo nastawiona do pozostałych, a potyczki zbrojne, czy nawet wojny między nimi były na porządku dziennym. Jednak wobec gwałtownej ekspansji Imperium i powstania poważnych konkurentów handlowych na nowo przyłączony terenach, miasta połączyły swe siły i po pewnym czasie zdominowały handel w całych północno-wschodnich ziemiach. Najznamienitsze rodziny kupców i bankierów ustępowały bogactwem tylko królom i cesarzom oraz najpotężniejszym rodom szlacheckim, budząc często zawiść i niechęć, ale również cieszyły się ogromną niezależnością i przywilejami handlowymi. Korporacje z Esleg bardzo sprawnie poruszały się również po płaszczyźnie politycznej, co skutkowało zachowywaniem neutralności w większości konfliktów zbrojnych.
Sytuacja zmieniła się mocno wraz z panowaniem poprzedniego Imperatora, którego chore ambicje religijno-polityczne przyniosły pożogę niemalże całemu Cesarstwu. Bunty chłopów i możnych, bogatych i biednych, starych i nowych poddanych były na porządku dziennym. Ludziom odbierano swobody, miastom przywileje, a starym rodom tytuły i ziemie. Państwowy aparat represyjny rozwinął się do gigantycznych rozmiarów i tylko zasztyletowanie Imperatora przez jednego z fanatyków religijnych powstrzymało zupełny rozkład państwa na multum niezależnych księstw i republik. Dla korporacji z Esleg czasy również były ciężkie , ponieważ Imperator cofnął większość starych nadań i przywilejów handlowych. Jednak wobec próby ścisłej regulacji handlu rozkwitła kontrabanda i czarny rynek, a ponieważ korporacje dysponowały największą flotą i rozległymi kontaktami w wielu zakątkach i urzędach państwa, szybko przystosowały się do warunków i przejęły nowo powstały rynek.
Nowy Cesarz, jedyny syn zasztyletowanego, złagodził nieco kurs rządów, jednak kontynuował politykę ojca w sprawie regulacji handlu. Gdy to nie przynosiło oczekiwanych skutków zaczął nakładać coraz to nowe podatki i daniny na republiki kupieckie. Pomimo przekupstw, podarunków, próśb i gróźb korporacjom handlowym nie udało się złagodzić stanowiska Imperatora. Miarka przebrała się kilka miesięcy temu – miasta z Esleg zawiązały Ligę Wolnych Miast i wypowiedziały posłuszeństwo Imperium, licząc na długi, wyczerpujący, a przede wszystkim kosztowny konflikt, który zmiękczy stanowisko Cesarza. Jednak sam Imperator czekał tylko na pretekst, aby zdławić korporacje i teraz nie zamierzał się wycofywać, dopóki nie doprowadzi swego zamysłu do końca.
Imperium szybko wycofało część wojsk zaangażowanych w konflikty w innych regionach i uformowało ponad siedemdziesięcio tysięczną armię, na czele której stanął sam Cesarz oraz marszałek Haran Fuling, noszący zaszczytny tytuł Obrońcy Imperium – stary lew, który spędził większość życia na polach bitewnych.

***

- Panie mój, rozważ swą decyzję jeszcze raz, przez tyle lat służby nie zawiodłem ani Ciebie, ani Twego ojca. Omińmy ich i wejdźmy w głąb Esleg. Nasi ludzie rozleją się po równinie i uniemożliwią im życie. Zablokujemy wszystkie szlaki komunikacyjne i zmusimy miasta do zawarcia bram. Zanim dogonią nas pikinierzy ściągniemy posiłki i jeśli znów wyjdą naprzeciwko nas, będą zamknięci, jak w imadle.
- Nie – głos Imperatora był spokojny, ale gniew rósł w nim coraz większy. – Rozmawialiśmy o tym kilka dni temu. Jutro będzie bitwa, a ja nie chcę zwycięstwa, rozumiesz? Chcę masakry! – sapiąc coraz głośniej rozbił kryształowy kielich o ziemię. – Patrz! Widzisz te drobinki?! To zrobisz z ich armią, ma być krwawa rzeź! A po bitwie wyślesz hieny, żeby dobiły rannych. Muszę wysłać im wiadomość, chcę ich zmiażdżyć. Jeśli tylko wygrasz, lub pozwolisz im na ucieczkę, jesteś skończony. Skończony! A teraz wynoś się, zanim zrobię coś, czego będziemy obydwaj żałować!
Haran Fuling wycofał się z namiotu w głębokim ukłonie, nie odrywając oczu od ziemi. Widział już kiedyś Imperatora w takim stanie i wolał o tym nie pamiętać. Wiedział, że decyzja dotycząca bitwy jest zła, ale już została podjęta i zmiana nie leżała w jego mocy. Pomimo znacznej przewagi liczebnej lepiej byłoby odciąć miasta od reszty świata. Bitwa, nawet wygrana, zawsze niosła ze sobą straty własne i znacznie ograniczała zdolności oblężnicze jego armii.
Imperator cały się trząsł. Podniósł butelkę z winem, ale drżącymi rękami nie mógł jej odkorkować. Cisnął nią w kąt i krzyknął:
- Szambelanie, do mnie!
- Tak, mój Panie – niska postać weszła bocznym wejściem.
- Gdzie mój nowy sługa? Potrzebuję wina i opium.
- Będzie gotowy jutro z samego rana. Pozwól, że dziś osobiście oddam Ci posługę.
Ostatnimi czasy dwóch osobistych służących Imperatora zmarło w dziwnych okolicznościach. Jeden utopił się trzy dni temu, podczas przeprawy przez Eslę, natomiast poprzedniego zasztyletowała dziewka obozowa. Podobno nie uregulował rachunków za jej usługi, chociaż powszechnie było wiadomo, że gustował w osobnikach swojej płci.

***

Dzień zapowiadał się piękny i pogodny. Słońce wprawdzie dopiero co oderwało się od horyzontu, ciągnąc za sobą czerwoną poświatę, jednak jak okiem sięgnąć powietrze było przejrzyste, a nieboskłonu nie przesłaniał ani jeden, choćby najmniejszy obłoczek.
Żołnierze Ligi, już ustawieni w odpowiednie formacje, obserwowali w skupieniu, jak ciężka kawaleria Imperium rozwija się na obu skrzydłach. Wszyscy wypatrywali jednak sztandaru przedstawiającego czarnego smoka z rozpostartymi skrzydłami, ziejącego ogniem - proporca bojowego Cesarza oraz Bezimiennych – elitarnej, najlepszej w znanym świecie jazdy, która jedną szarżą potrafiła zetrzeć w proch całe zastępy nieprzyjaciół. Póki co nie pojawili się na polu bitwy.
W Bezimiennych były kształtowane takie cechy, jak fanatyczna wierność Imperatorowi, okrucieństwo i ślepe posłuszeństwo rozkazom. Od najmłodszych lat poddawano ich ciężkiemu treningowi fizycznemu i ćwiczono w użyciu różnej broni. Byli uniwersalnymi wojownikami potrafiącymi walczyć pieszo i konno. Bezimienni byli zabierani z ulicy, lub kupowani na targu niewolników, jeszcze jako mali chłopcy. Odizolowani od reszty świata, swe imiona znali tylko w gronie towarzyszy broni.

Na prawym skrzydle Ligi stali wesmondyjscy pikinierzy. Karni i dobrze wyćwiczeni żołnierze, walczący przede wszystkim jako najemnicy, dziś jednak broniący swej ojczyzny, Esleg i miasta Wesmondi. Liczono przede wszystkim, że to właśnie na nich rozbiją się szarże kawalerii Imperium. Zawsze walczyli do końca, zawsze ostatni opuszczali pole bitwy. Zyskali dzięki temu famę niezłomnych i twardych żołnierzy, których wszyscy chcieli mieć w swych szeregach. Nie wszyscy jednak mogli sobie pozwolić na ich żołd.
Centrum było nieco cofnięte, zabezpieczone ostrokołowym płotkiem, mającym zatrzymać szarżujące rycerstwo. Stanowiło je kilka najemnych kompanii krasnoludów górskich. Niscy, ale twardzi wojownicy, uzbrojeni głównie w ciężkie topory i młoty bojowe. Stanowili śmiertelne zagrożenie dla każdego rodzaju piechoty, ale w walce z ciężką kawalerią Imperium byli praktycznie bez szans.
Lewe skrzydło składało się z, również najemnych, formacji landsknechtów. Dowodził nimi Andera Kveringa, nazywany Księciem Najemników. Świetny strateg, który ze swymi zaciężnymi kompaniami przemierzył niemal cały kontynent i walczył w większości ostatnich konfliktów.
Drugą linię stanowili kusznicy i łucznicy z długimi łukami. Część z nich przechodziła właśnie przed pikinierów i landsknechtów – kilka serii bełtów oraz strzał będzie stanowiło pierwszą zaporę na drodze Imperium.
Na tyłach armii stały trzy czworoboki uformowane z pikinierów lub landsknechtów, mające „zbierać” konnicę w przypadku prób oskrzydlenia Ligi.
Alst Bermond, Lord Protektor Portucale, największego miasta Esleg, jednocześnie głównodowodzący wojskami Ligi, wraz z kilkoma rotami lekkiej jazdy stał na szczycie wzgórza, nieco za ostatnimi formacjami swych żołnierzy. Uniesione piki i halabardy tworzyły gęsty las. Wypolerowane kirysy i moriony zbierały poranne słońce niczym wielkie lustra. Widok był zaiste imponujący. Jeśli przyjdzie mu oddać życie wystawi Imperium srogi rachunek. Wprawdzie przeciwnik miał dwu-, trzykrotną przewagę, jednak dobrać się do tak defensywnej formacji nie będzie łatwo. Czyż wilki nie omijają zwiniętego jeża? A jeśli już, powodowane furią, atakują – liżą później rany i utykają przez długi czas. Oni właśnie byli jeżem, a Imperium stadem wściekłych wilków, które za punkt honoru postawiło sobie rozszarpać przeciwnika.

***

Jeśli fragment zostanie optymistycznie przyjęty, zabiorę się za ciąg dalszy, obfitujący w pościgi samochodowe, efektowne strzelaniny i kartele narkotykowe obracające miliardami dolarów Wink
Odpowiedz
#2
Pierwszy akapit, w którym wprowadzasz czytelnika w stworzony przez siebie świat jest całkiem dobry, mnie zachęcił do dalszej lektury. Ale:

Cytat:Wreszcie na Czerwonych Wrzosach podniesiono larum – miejscowi opowiadali niestworzone historie o strzygach i innych obrzydlistwachprzecinek a inkwizytorzy potwierdzali wystąpienie silnych magicznych mocy, jakich nie było od wielu lat.
Brak przecinka przed 'a'.
'wystąpienie' - nie bardzo mi pasuje w tym kontekście.
'jakich' - powtórzenie, używałeś tego słówka w poprzednim zdaniu.

Cytat:Prostaczkowie i hołota, niezależnie od siebie i na różnych ziemiach, coraz głośniej mówili, że to gniew bogów odrzuconych przez Cesarza i masowo wracali do swej wiary.
Dużo spójnika 'i'.

Cytat:W Imperium wrzało jak w ulu i tylko kwestią czasu było przerodzenie się drobnych, lokalnych starć, łagodzonych zawsze przez różne grupy interesów, w poważny i krwawy konflikt, który wstrząśnie ów ulem, lub nawet rozsadzi go w posadach.
Pogrubione do przeredagowania. Osobiście polecałbym rozbić to na więcej zdań.

Cytat:- Chylę czoła Panie pułkowniku – rotmistrz wyrwał z zamyślenia jadącego wolno Andera Kveringaprzecinek bijąc o ziemię kapeluszem z szerokim rondem. – Mam nadzieję, że wieści są dla nas pomyślne.
'rotmistrz' z wielkiej litery. Brakuje jednego przecinka.
Ten dialog wydał mi się nieco sztuczny.

Cytat:Esleg była rozległą równiną wystrzępioną na południu wzgórzami, przechodzącymi gwałtownie w Góry Mgliste. Przez jej środek płynęła majestatycznie rozległa rzeka Maas, w niektórych momentach tak szeroka, że z jednego brzegu ledwo można było dostrzec drugi. Na zachodzie granicę stanowiła rzeka Egreve, za która rozpoczynały się żyzne doliny, produkujące zboże, owoce i warzywa dla dużej części Imperium. Po stronie wschodniej równinę ograniczały lasy i mokradła oraz rzeka Esla z trzema mostami, będącymi jednocześnie wrotami do centrum Imperium, do miejsca w którym biło przemysłowe i kulturalne serce cesarstwa. Na północy natomiast znajdował się Bezkresny Ocean, masyw wodny, którego jeszcze nikt nie zdołał przebyć, choć śmiałków nie brakowało.
'momentach' - trochę nie pasuje.
'która' - literówka, powinno być 'którą'.
Z tymi rzekami, to ja bym rozegrał tak, że na początku napisałbym, że równinę otaczały ze wschodu i zachodu rzeki 'ta' i 'ta', a środkiem krainy płynęła najpotężniejsza z nich 'taka'. > coś w ten deseń, do przemyślenia.

Dalsze fragmenty to właściwie dużo suchych faktów. Poczekałbym na Twoim miejscu na opisanie ich do czasu, aż czytelnik bardziej zżyje się z historią. Najpierw trochę akcji, dopiero potem takie opisy. Hmm... a czytelnik nie wiedzący do końca wszystkiego o sytuacji w Twoim uniwersum może też być bardziej zainteresowany opowieścią niż taki, który dostał od razu wszystko podane na tacy w suchym wywodzie. Do przemyślenia.

Bezimienni to 'element' przyciągający uwagę w Twoim opowiadaniu. Przynajmniej moją. Może warto zacząć od jakiejś pełnej akcji i dynamizmu scenki z ich udziałem, a dopiero potem, kiedy czytelnik jest już wciągnięty w akcję podać te fakty co do sytuacji geo-politycznej, które podane być muszą wiadomo.

No, moim zdaniem tak byłoby najlepiej: wciągająca akcja, potem opisy i potem lecisz dalej z całością. Przemyśl.

Pozdrawiam!
Odpowiedz
#3
Mam za sobą dwa akapity, reszta jak znajdę wolną chwilę.

Powiem tak: zgodzę się z Hanzo, że suche fakty powinieneś wpleść nieco później. Tak czy inaczej, bardzo ładnie i plastycznie malujesz politykę, geografię i relacje społeczne stworzonego przez siebie świata. Obraz jest plastyczny i da się go poczuć, obejrzeć z każdej strony i posmakować, a to dobrze.

Masz sporo błędów interpunkcyjnych w tekście, mnóstwo powtórzeń. Za każdym razem, gdy napiszesz "który" przeczytaj zdanie ponownie i zastanów się, czy "którego" nie dałoby się zastąpić jakimś innym wyrazem, to praca domowa ode mnie..

Póki co pozdrawiam i oczekuję rzetelnej korekty tekstu.

Cytat:Prostaczkowie i hołota, niezależnie od siebie i na różnych ziemiach, coraz głośniej mówili,

mówiły. O ile prostaczkowie są rodzaju męskoosobowego, o tyle hołota to już rodzaj niemęskoosobowy, zatem w połączeniu również należy użyć rodzaju niemęskoosobowego.

Cytat:czy nawet palenie całych wsi wraz z mieszkańcami, przynosiły tylko odwrotny skutek – nastawiały gawiedź coraz ostrzej przeciwko sławetnym Dekretom Religijnym i powodowały pojawienie się coraz to większej liczby „oświeconych”, niosących prawdziwą wiarę i słowo boże.


Cytat:W Imperium wrzało jak w ulu i tylko kwestią czasu było przerodzenie się drobnych, lokalnych starć, łagodzonych zawsze przez różne grupy interesów, w poważny i krwawy konflikt, który wstrząśnie ów ulem, lub nawet rozsadzi go w posadach.

HuhHuhHuh
Hanzo, to nawet nie chodzi o przeredagowanie, chociaż zgadzam się, że przydałoby się ten fragment rozbić na kilka zdań. Tu chodzi o błędny zapis. Powinno być: który wstrząśnie owym ulem. Poza tym wstawki przemyśleniowe co do dalszych polityczno wojskowych losów są jak najbardziej ok.

Cytat:- Chylę czoła Panie pułkowniku – rotmistrz wyrwał z zamyślenia jadącego wolno Andera Kveringa bijąc o ziemię kapeluszem z szerokim rondem. – Mam nadzieję, że wieści są dla nas pomyślne.
Pokażę Ci to tylko raz, bo na ten temat na forum znajdziesz parę kilo poradników.
Zacznijmy od dialogu:
Rotmistrz wielką literą. Dlaczego? bo klik
Po drugie interpunkcja; mocno kuleje, ale nie będę robiła Ci korekty. Sam sobie zrobisz. Przed "bijąc o ziemię" powinien być przecinek. Dlaczego? bo klik

Cytat:Esleg była rozległą równiną wystrzępioną na południu wzgórzami, przechodzącymi gwałtownie w Góry Mgliste. Przez jej środek płynęła majestatycznie rozległa rzeka Maas, w niektórych momentach tak szeroka, że z jednego brzegu ledwo można było dostrzec drugi.



Cytat:Na zachodzie granicę stanowiła rzeka Egreve, za która rozpoczynały się żyzne doliny, produkujące zboże, owoce i warzywa dla dużej części Imperium.

Pomijając literówkę bardzo niefortunnie, moim zdaniem, użyłeś określenia produkujące. To nie chińska fabryka, na bór wszechszumiący. Uważam, że zdecydowanie lepiej byłoby napisać: za którą rozściełały się żyzna doliny, wydające zboże, owoce(...)

Cytat: Na zachodzie granicę stanowiła rzeka Egreve, za która rozpoczynały się żyzne doliny, produkujące zboże, owoce i warzywa dla dużej części Imperium. Po stronie wschodniej równinę ograniczały lasy i mokradła oraz rzeka Esla z trzema mostami, będącymi jednocześnie wrotami do centrum Imperium, do miejsca w którym biło przemysłowe i kulturalne serce cesarstwa. Na północy natomiast znajdował się Bezkresny Ocean, masyw wodny, którego jeszcze nikt nie zdołał przebyć, choć śmiałków nie brakowało.

Na zachodzie granicę stanowiła rzeka Egreve, za którą rozściełały się żyzne doliny, wydające zboże, owoce i warzywa dla dużej części Imperium. Po wschodniej stronie równinę ograniczały lasy i mokradła oraz rzeka Esla, o brzegach połączonych trzema mostami, będącymi jednocześnie wrotami do centrum Imperium. Do miejsca, gdzie biło przemysłowe i kulturalne serce cesarstwa. Na północy natomiast znajdował się Bezkresny Ocean, niezbadany i dziewiczy jak dotąd, mimo że śmiałków nie brakowało, masyw wodny.

Da się bez zatrzęsienia "które"? Da się Wink








Marks BorderPrincess napisał(a):Kto tam był sędzią, bo czegoś nie czaje. Skoro Laik zaledwie kopnął w udo, a Andrzej trafił z pięści w twarz, to czemu Laik wygrał turniej?

Odpowiedz
#4
Dzięki za uwagi. Z niektórymi się zgadzam, z innymi nie do końca. Fajnie, że można podyskutować o różnym stylu konstruowania historii. Zgadzam się z Wami jak najbardziej - na początku powinno się dać czytelnikowi cukierka, który zachęci do dalszej lektury. Nie jestem też zwolennikiem długich opisów, bo nawet napisane lekkim piórem, potrafią znużyć. Celowo zamknąłem w jednym akapicie np. przedstawienie miejsca akcji (Esleg) oraz kilka istotniejszych dla opowiadania faktów, dotyczących mojego świata. Uznałem, że - nie dla wszystkich ciekawy - opis geograficzny zostanie zrównoważony dodaniem tła historycznego. Jednocześnie, moim zdaniem, podanie na tacy niektórych elementów układanki wiąże czytelnika z książką ("Aha, to Imperium szło od strony Esly.") oraz daje bazę do nawiązań w późniejszym etapie ("Aha, wesmondyjscy pikinierzy to dlatego, bo są z miasta Wesmondi, zresztą jednego z kilku większych w Esleg."). Oczywiście wszystko z umiarem, wiadomo, że nikt nie zapamięta, że na zachodzie to taka rzeka, a ta największa to taka, ale jeśli te nazwy pojawią się w dalszej części, to nie trzeba ich już będzie długo tłumaczyć. Wraz z rozwojem akcji dodajemy kolejne szczegóły, wprowadzające w nasz świat i dające lepsze spojrzenie, albo rzucające inne światło na wcześniej zaprezentowane ramy. Do tego krótkie akapity i przeplatanie akcji (wprowadzenie pułkownika Kveringa, scenka z namiotu Imperatora) z opisami pozwala wprowadzić pewien rodzaj dynamiki. To tyle, jeśli chodzi o genezę Smile.

Za chwilę poprawię błędy interpunkcyjne, gramatyczne i nadam niektórym zdaniom inne formy. Poradniki przeczytam na pewno przed stworzeniem kolejnej części.

[Edit] - jednak nie poprawię błędów, bo już minęły 24h od publikacji posta.

jak już będziesz miał poprawiony tekst, to wyślij mi go na PW, wtedy wstawię go zamiast tego.// kapadocja
Odpowiedz
#5
@kapadocja: dzięki, jeśli ktoś przeczyta drugą część i wypunktuje jakieś błędy, to prześlę Ci poprawione cz. I i cz. II

Żar z nieba lał się straszny, choć słońce nie osiągnęło jeszcze zenitu. Dwie masy ludzkie kotłowały się niemiłosiernie, zalane potem i krwią. Nieustanny grzmot ogromnych bębnów koszowych, nadających rytm atakom wojsk cesarskich, przebijał się przez zgrzyt stali, świst strzał i chrobot korb do naciągania kusz. Cały impet uderzenia poszedł na prawe, wesmondyjskie skrzydło. Piechurzy Imperium nacierali raz za razem, lecz do tej pory rozbijali się o las pik, jak fale o klify. Co jakiś czas krasnoludy uderzały na skrzydło atakujących, pozostawiając po sobie same trupy, ale zawsze, w chwilę później, kawaleria przeciwnika ustawiała się do szarży, zmuszając synów gór do powrotu za płot. Landsknechci blokowali ciężką jazdę, jednocześnie nie mając pola manewru, gdyż każdy ich ruch, czy przegrupowanie groziłyby całkowitym odsłonięciem flanki. Partia szachów była więc nadal nie rozstrzygnięta, jednak formacja ustawiona przez Lorda Protektora Portucale wydawała się niezdobytą twierdzą. Strzelcy armii z Esleg, zajmując szczyt wzgórza, posiadali znaczną przewagę w zasięgu w stosunku do łuczników i kuszników imperialnych, zasypując atakujących gradem pocisków.

Flanka landsknechtów była do tej pory praktycznie nieruszona – kilka razy ostrzelana, kilka razy poddana próbie nerwów przy pozorowanej szarży kawalerii – trwała jednak w pełnym rynsztunku i gotowości, czekając na swą kolej.
- Niech skonam, żar taki, że nie idzie stać. – Znużony rotmistrz rzucił kapelusz na ziemię. – Wolałem już po stokroć zeszłoroczne, zatęchłe bagniska.
- Nie narzekaj, mamy tu sielankę. Wolałbyś być na drugiej flance? – Kvering w skupieniu obserwował wydarzenia na polu bitwy.
- Wesmondyjscy stoją jak skała, nie oddali nawet piędzi ziemi. Ale w takim skwarze nie wytrzymają długo. Pewnie ręce to już drętwe mają od trzymania pik.
- Puść do Starego konia. Zaproponuj, żeby wysłał do walki tych co osłaniają tyły, niech zluzują pierwszą linię. Mogą ich przecież zastąpić zaciężni i tak nic się tu nie dzieje. Wiesz kogo tam wysłać?
- Tak jest panie pułkowniku! Wezmę tylko naszych. – Szelmowski uśmiech rozciągnął twarz rotmistrza, gdy znikał z rozkazami.

W szeregach Imperium zapanował wielkie poruszenie i wybuch nagłej, dzikiej radości. Kvering nie musiał długo czekać, aby zrozumieć co się stało. Od razu zauważył sztandar z czarnym smokiem. Bezimienni rozwinęli się w długą linię, dokładnie naprzeciwko jego flanki.
- Zaczyna się – pułkownik powiedział do rotmistrza. – Idź szybko na tyły i zajmij się kusznikami, jak tylko kawaleria ruszy.
W kilka chwil później jazda Imperium jechała stępem, nabierając prędkości w miarę zbliżania się do landsknechtów. Ziemia zaczęła drżeć. Bezimienni, jak na zawołanie, opuścili jednocześnie kopie. Przymocowane do grotów proporce zaczęły huczeć i szumieć. Narastający stukot kopyt przerodził się w głuche grzmoty zwiastujące rychłe uderzenia pioruna. Kveringowi krew ścięła się w żyłach, a na czole sperlił zimny pot. Czuł się jak mały robak, który został wystawiony naprzeciwko nieokiełznanego i niszczycielskiego żywiołu. Widział nerwowość swoich ludzi. Słyszał gromkie okrzyki rotmistrzów, przebijające się ponad niemożliwy już do wytrzymania huk – „Spokojnie! Trzymać formację!”.
Nagle burza minęła. Bezimienni przeszli kilkanaście sążni z ich lewej strony i zaczęli zawracać szerokim łukiem. Pomimo pełnego galopu byli widoczni jak na dłoni. Twarze zakrywały im, wykrzywione w dziwacznym grymasie, maski, stanowiące front hełmu. Czarne, łuskowe karaceny zdobiły na barkach i kolanach smocze łby. Specjalne hodowane, wielkie konie bojowe - opancerzone łuskowymi ladrami z guzami na przedpiersiach, przedstawiającymi rozdziawioną paszczę bestii, czyhającą tylko na głowę przeciwnika - bardziej przypominały gigantyczne, dwugłowe jaszczury. Widok był piękny i straszny zarazem.
Kveringowi wróciły zmysły. Nagły przypływ adrenaliny otrzeźwił go, niczym kubeł zimnej wody – teraz zaczynała się jego praca. Zahipnotyzowany szarżą nie zauważył nawet, że na tyłach flanki wybuchło gwałtowne zamieszanie.
- Kompania! W prawo zwrot – krzyknął co sił w płucach. Rotmistrzowie, jak echo, powtórzyli rozkaz. W mgnieniu oka, karne i wyćwiczone wojsko, zmieniło front.
- Nie zatrzymywać mi się, póki nie zobaczycie pikinierów! Naprzód!
Las halabard zakołysał się i ruszył przed siebie. Zmieszani i zaskoczeni krasnoludowie zaczęli stawiać opór dopiero, gdy już połowa leżała martwa u stóp landsknechtów.

Lord Protektor zrozumiał co się stało.
- Zdrada, zdrada – wyszeptał.
Sytuacja na polu bitwy klarowała się. Landsknechci najpierw wycięli w pień część swojej formacji, najwyraźniej nie wprowadzonej w spisek, a następnie podzielili się na dwie grupy: jedna zmiotła kuszników, nie dając im ostrzelać imperialnej jazdy, druga natomiast uderzyła na krasnoludów. Bezimienni właśnie wyszli z łuku i zaczęli ponownie nabierać prędkości, tym razem kierując się na wesmondyjskich pikinierów. Czworoboki landsknechtów, pilnujące tyłów, rozpierzchły się na wszystkie strony. Pikinierzy zaczęli gorączkowo przeformowywać się i ustawiać front w stronę szarżującej jazdy, ale było już za późno. Bezimienni przeszli po nich, jak wiatr po łanach pszenicy. Widok był naprawdę straszny. Jazda Imperium impetem zgarnęła jeszcze pierwszą linię swojej piechoty, napierającą na żołnierzy z Esleg z drugiej strony i dopiero wtedy wyhamowała. Kilka chorągwi Bezimiennych starło tysiące pikinierów. Ci, którzy uszli z życiem, byli właśnie cięci przez lekką jazdę Imperium. Bitwa, wedle życzenia Imperatora, zakończyła się krwawym pogromem.

***

Haran Fuling, z hełmem pod pachą, wszedł do namiotu Imperatora.
- Panie mój, gratuluję wielkiego triumfu. Konnica ściga niedobitków, tabor już wzięty, a czeladź wyrżnięta co do nogi. Zgodnie z Twoim rozkazem nie braliśmy jeńców.
- Spisałeś się. Twój pomysł na kupno najemników był kluczem. Wydaj ludziom wino i mięso, zostaniemy tu przynajmniej do jutra, a generałów zaproś na ucztę wieczorem. Muszę teraz odpocząć, bo szarża mocno mnie zmęczyła.
- Mój Imperatorze, to wspaniałomyślny gest, ale radzę wyruszyć, jak tylko doprowadzimy pułki do ładu. Miasta nie spodziewają się…
- Dość! Zadecydowałem! A teraz idź. – Imperator faktycznie wyglądał na osłabionego. Blady, z podkrążonymi oczami, ledwo trzymał się na tronie. – Deren, rozkaż gwardzistom, żeby nikogo nie wpuszczali. Wyjdę dopiero na ucztę, niech szambelan wszystkiego dopilnuje. Przynieś mi opium.
- Jak rozkażesz. – Nowy sługa wyszedł wydać rozkazy i wrócił za chwilę z długą, bogato zdobioną fajką z jadeitu.
- Jestem zmęczony, rozbierz mnie i przygotuj gorącą kąpiel.
Cesarz odwrócił się do sługi plecami, by ułatwić zdjęcie szat. Deren nie mógł oczekiwać lepszego momentu. Wbił Imperatorowi dwie cieniutkie igły w kark. Ciało cesarza, rzucone konwulsją, opadło na ręce sługi, który ponownie posadził je na tronie, uważając, by igły nie wbiły się głębiej lub nie wypadł.
- Sparaliżowałem cię. Masz wiotkie ciało, lecz umysł i zmysły trzeźwe. Jestem Elan Aker, Strażnik Wielkiego Płomienia. Niebawem moje imię będzie sławne w całym świecie. Zostanę też Wielkim Mistrzem Gildii Asasynów i Pierwszym Pośród Strażników. Miałem już sto okazji, żeby cię zgładzić, ale potrzebuję twej duszy, nie tylko śmierci.
Deren, a właściwie Aker, wyciągnął z jednego z kufrów niewielką szkatułkę w kształcie smoczego łba i
mlecznobiały, zakrzywiony sztylet z głownią długości dłoni. Rękojeść, nieproporcjonalnie duża, przedstawiała smocze cielsko, z którego wyrastały dwie głowy - jelce. Małe, czerwone rubiny, umieszczone w miejscu otwartej paszczy sprawiały wrażenie rychłego zionięcia ogniem.
- Wiedz, że twoją głowę kupiła Rada Korporacji Portucale, ale, jeśli wiesz czym jest Bractwo Wielkiego Płomienia, rozumiesz, że to tylko interes ubity przy okazji. Przysięga Asasyna zobowiązuje mnie jednak do zdradzenia ci mojego kontraktora. A teraz patrz mi w oczy, umiera się wtedy lżej.
Aker otworzył sztyletem pierś Imperatora i wyrwał mu serce, które włożył w szkatułkę, w miejsce smoczej paszczy. Nagle pudełeczko, jakby napędzane sercem cesarza, ożyło. Oczy zapłonęły czerwonym światłem. Asasynowi wydawało się, że słyszy ciche szepty i czuje powiew wiatru na twarzy. Z podniecenia zrobiło mu się gorąco – miał wszystkie Elementy. Po chwili wiatr zniknął, a oczy w szkatułce znów stały się białe jak alabaster. Aker szybko spakował pudełeczko i sztylet w mały plecak. Została mu do zrobienia jeszcze jedna rzecz – musi zostawić swą wizytówkę. Krwią, której ogromna kałuża zebrała się pod tronem, napisał swe imię na stole i wyszedł z namiotu.
- Imperator, pod karą śmierci, zabrania wchodzić do namiotu do czasu mego powrotu lub do zapadnięcia zmierzchu. Pięciu gwardzistów do mnie, jedziemy na pobojowisko. Przez nikogo niepokojony, powoli opuścił obóz.

***

Cesarzowa przechadzała się po ogrodzie. Ogromne oleandry były obsypane czerwonymi i białymi kwiatami. Kręta marmurowa ścieżka prowadziła do niewielkiego zagajnika okalanego cyprysami. Błogi spokój zakłóciło trzech gwardzistów.
- Pani, straszne wieści z Esleg. Imperator zasztyletowany. Podwoiliśmy straże przy kołysce następcy. Rada zbiera w Sali Agatowej. – Cesarzowa zemdlała.

- Ojcze, ojcze! – Jeździec wpadł na polanę, tratując przy tym dwóch ludzi.
- Rozum ci odjęło?! Właśnie wypłoszyłeś całą zwierzynę! – Starszy mężczyzna nawet nie zwrócił uwagi na poturbowaną czeladź.
- Imperator nie żyje, został zasztyletowany w Esleg.
- Jedź do brata i zbierajcie ludzi, wieczorem wyślę do was rozkazy. – Herb rodu Wesmond, najstarszej dynastii w Imperium, przyozdabiał mu kaftan.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości