15-01-2011, 21:33
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 16-01-2011, 09:42 przez pannalawenda.)
1. Złego dobre początki.
Znasz mnie dobrze. Zajrzyj w głąb siebie i zobacz drzemiącą tam obrzydliwą kreaturę. Jej macki owinięte wokół zakończeń nerwowych. Usłysz przenikające kości krzyki, skrzyw się, gdy odór otumani ci umysł. Ona tam jest, siedzi, czeka, aby wyjść. Tłumisz ją, nie pozwalasz, by ktokolwiek dostrzegł, że przejmuje nad tobą kontrolę. Czujesz wygraną, ciągle jesteś górą. Czy aby na pewno?
Wyobraź sobie teraz, że kreatura chce zawrzeć układ. Jej wolność, za twoje spełnienie. To właśnie zrobiłam, nie wyparłam części siebie. Widzisz w sobie parszywą gębę? Tak, to właśnie ja, znasz mnie dobrze.
***
Jak widać, kocham dramatyzować. Uwielbiam pławić się w przesadzie, przelewać ją z dłoni do dłoni. Ostatecznie dostałam, co chciałam. Jednak zemsta niestety smakuje krótko, a po czasie blaknie, kiedy nie ma się kolejnego celu. Zabijanie też straciło dawny urok, nad czym rozpaczam po dziś dzień. A wszystko zaczęło się pewnego szarego dnia.
Spacerowałam kamienną drogą biegnącą wzdłuż rzeki, lustrując wzrokiem brzegi. Wrzucone tam wczoraj zwłoki zasadniczo nie powinny były wypłynąć, ale mimo wiary we własne umiejętności, wolałam sprawdzić. Przezorny zawsze ubezpieczony. Po półgodzinnym spacerze, w pełni usatysfakcjonowana, skierowałam się do domu, obmyślając plany na kolejny wieczór.
- Ale panna się pobrudziła - dobiegł mnie głos z prawej strony.
Ciemnooki blondyn. Wysoki, całkiem zgrabny i powabny. Szkoda, że się napatoczył. Spojrzałam mu w oczy i poczułam iskrę inspiracji. To nie będzie zwykła śmierć.
- Tak, gdzie? - Spojrzałam na powalane błotem spodnie. Przyklepałam je z czułością, wzbijając mały tuman pyłu.
- Mniej czasu zajmie wyliczenie czystych miejsc. - Uśmiechnął się, a raczej wykrzywił usta w cwaniackim grymasie.
- Jesteś inspektorem higieny w tym mieście?
Nie czekałam na jego odpowiedź. Podeszłam bardzo blisko, chwytając go za nadgarstek. Paznokcie zatopiły się w miękkiej skórze, a przerażone oczy dziewiętnastolatka odzwierciedliły mieszankę strachu i zdziwienia. Umysł miał przejrzysty, a wspomnienia barwne. Mieszkał niedaleko, był najmłodszym z trojga braci, szedł akurat na spotkanie o pracę. Zwrócił na mnie uwagę, bo bardzo przypominałam mu jakąś dawną miłość... W nieco przykurzonym wydaniu. Czułam się wspaniale, to był pierwszy taki okaz do żerowania.
Spojrzenie chłopaka stawało się tępe, odpływał, a ja czułam zastrzyk cudownej energii, z jaką nigdy się nie zetknęłam. Czysta, świeża moc, napełniała mnie ekscytacją. Cofnęłam dłoń, zafascynowana znaleziskiem. Szkoda było zużyć całość za jednym razem. Zapamiętałam, gdzie mieszka, był to mały, schludny dom na obrzeżu miasta.
- Idź, bo się spóźnisz - powiedziałam, gdy jego oczy zaczęły odzyskiwać ostrość widzenia. Nie było w nich już lęku.
- Tak, tak, właśnie... - wymamrotał zmieszany, bardziej do siebie niż do mnie. Marszcząc brwi, chwycił się za głowę, po czym, nie spoglądając na mnie więcej, ruszył szybkim krokiem, jakby przypomniał sobie o czymś ważnym i niecierpiącym zwłoki.
Odprowadzałam go wzrokiem, aż zniknął za pierwszym zakrętem.
- Do zobaczenia, ptaszku.
I tak zaczęła się moja słabość, dylemat, wręcz problem stulecia. Zabić, czy smakować dłużej?
Poczułam nutkę rozżalenia nad śmiercią starych tradycji. Lubiłam być pasożytem instant. Jednak nie mogłam oprzeć się nowemu doświadczeniu...
Znasz mnie dobrze. Zajrzyj w głąb siebie i zobacz drzemiącą tam obrzydliwą kreaturę. Jej macki owinięte wokół zakończeń nerwowych. Usłysz przenikające kości krzyki, skrzyw się, gdy odór otumani ci umysł. Ona tam jest, siedzi, czeka, aby wyjść. Tłumisz ją, nie pozwalasz, by ktokolwiek dostrzegł, że przejmuje nad tobą kontrolę. Czujesz wygraną, ciągle jesteś górą. Czy aby na pewno?
Wyobraź sobie teraz, że kreatura chce zawrzeć układ. Jej wolność, za twoje spełnienie. To właśnie zrobiłam, nie wyparłam części siebie. Widzisz w sobie parszywą gębę? Tak, to właśnie ja, znasz mnie dobrze.
***
Jak widać, kocham dramatyzować. Uwielbiam pławić się w przesadzie, przelewać ją z dłoni do dłoni. Ostatecznie dostałam, co chciałam. Jednak zemsta niestety smakuje krótko, a po czasie blaknie, kiedy nie ma się kolejnego celu. Zabijanie też straciło dawny urok, nad czym rozpaczam po dziś dzień. A wszystko zaczęło się pewnego szarego dnia.
Spacerowałam kamienną drogą biegnącą wzdłuż rzeki, lustrując wzrokiem brzegi. Wrzucone tam wczoraj zwłoki zasadniczo nie powinny były wypłynąć, ale mimo wiary we własne umiejętności, wolałam sprawdzić. Przezorny zawsze ubezpieczony. Po półgodzinnym spacerze, w pełni usatysfakcjonowana, skierowałam się do domu, obmyślając plany na kolejny wieczór.
- Ale panna się pobrudziła - dobiegł mnie głos z prawej strony.
Ciemnooki blondyn. Wysoki, całkiem zgrabny i powabny. Szkoda, że się napatoczył. Spojrzałam mu w oczy i poczułam iskrę inspiracji. To nie będzie zwykła śmierć.
- Tak, gdzie? - Spojrzałam na powalane błotem spodnie. Przyklepałam je z czułością, wzbijając mały tuman pyłu.
- Mniej czasu zajmie wyliczenie czystych miejsc. - Uśmiechnął się, a raczej wykrzywił usta w cwaniackim grymasie.
- Jesteś inspektorem higieny w tym mieście?
Nie czekałam na jego odpowiedź. Podeszłam bardzo blisko, chwytając go za nadgarstek. Paznokcie zatopiły się w miękkiej skórze, a przerażone oczy dziewiętnastolatka odzwierciedliły mieszankę strachu i zdziwienia. Umysł miał przejrzysty, a wspomnienia barwne. Mieszkał niedaleko, był najmłodszym z trojga braci, szedł akurat na spotkanie o pracę. Zwrócił na mnie uwagę, bo bardzo przypominałam mu jakąś dawną miłość... W nieco przykurzonym wydaniu. Czułam się wspaniale, to był pierwszy taki okaz do żerowania.
Spojrzenie chłopaka stawało się tępe, odpływał, a ja czułam zastrzyk cudownej energii, z jaką nigdy się nie zetknęłam. Czysta, świeża moc, napełniała mnie ekscytacją. Cofnęłam dłoń, zafascynowana znaleziskiem. Szkoda było zużyć całość za jednym razem. Zapamiętałam, gdzie mieszka, był to mały, schludny dom na obrzeżu miasta.
- Idź, bo się spóźnisz - powiedziałam, gdy jego oczy zaczęły odzyskiwać ostrość widzenia. Nie było w nich już lęku.
- Tak, tak, właśnie... - wymamrotał zmieszany, bardziej do siebie niż do mnie. Marszcząc brwi, chwycił się za głowę, po czym, nie spoglądając na mnie więcej, ruszył szybkim krokiem, jakby przypomniał sobie o czymś ważnym i niecierpiącym zwłoki.
Odprowadzałam go wzrokiem, aż zniknął za pierwszym zakrętem.
- Do zobaczenia, ptaszku.
I tak zaczęła się moja słabość, dylemat, wręcz problem stulecia. Zabić, czy smakować dłużej?
Poczułam nutkę rozżalenia nad śmiercią starych tradycji. Lubiłam być pasożytem instant. Jednak nie mogłam oprzeć się nowemu doświadczeniu...
Why so serious?