06-08-2011, 20:03
Moje pierwsze i na razie jedyne trzymające się kupy opowiadanie. Miłego czytania.
Usiadła na krawężniku. Czekała, aż pozapalają się latarnie. Wszystko było
już gotowe. Wyzywający makijaż, wysokie buty i skąpy strój. Tym razem postawiła na wizerunek uczennicy z marzeń podstarzałego zboczeńca. Króciutka, bordowa spódniczka, białe podkolanówki, bluzka z kołnierzykiem związana tuż pod biustem i krawat do pępka o wiśniowym kolorze. Choć dawno zrezygnowała z noszenia stringów, czy też biustonosza tym razem postanowiła zrobić wyjątek. Dochodziła dwudziesta druga, więc jej praca niebawem miała się zacząć.
Zawsze wiedziała, kim chce być. Jej koleżanki po fachu robiły to zazwyczaj z przymusu. Ona była inna. Już jako nastolatka przyglądała się prostytutkom. Podziwiała je. Porównywała je do pawi. Przepięknie umalowane, dumne i pewne siebie. Też chciała być pawiem. Minęło wiele lat od chwili, kiedy oświadczyła to matce. Miała wtedy zaledwie szesnaście lat. Dostała po twarzy, została nazwana szmatą i wyrzucona z domu. Wiedziała gdzie znajdzie kogoś, kto pomoże jej zrealizować plan. Poszła do zapomnianej przez Boga dzielnicy, zastukała trzykrotnie w jedyne drzwi, przy zielonym kuble na śmieci i…
Ze wspomnień wyrwał ją klakson. Dopaliła papierosa, wstała i powoli zbliżyła się do auta.
- Ile chcesz za loda? – zapytał. Miał nie więcej niż czterdzieści lat. Wyglądał przeciętnie, jak każdy jej klient.
- Pięć dych - oznajmiła, wpatrując się w kolorowe kuleczki doczepione
do kluczyków.
- Wsiadaj - odrzekł po chwili zastanowienia.
Wiedziała, że nie zrezygnuje. Czuła w kościach, że nie jest to pierwszy raz kiedy korzysta z usług takiej jak ona. Nie był zdenerwowany, ani nawet speszony, jak na przykład znudzeni życiem mężowie. Cena, którą mu zaproponowała, była wygórowana, ale wiedziała, że jest tego warta. W końcu nie brakowało jej niczego. Miała długie nogi, płaski brzuch i poprawione chirurgicznie piersi. Śniada cera pięknie komponowała się z jej naturalnymi, czarnymi, długimi i kręconymi włosami co dawało niesamowity efekt.
Jechali przez miasto powoli, nie śpiesząc się. Klient wciąż na nią zerkał i oblizywał usta. Obrzydzało ją to, lecz wiedziała, że kiedy z nim skończy będzie chciał więcej i wtedy wyciągnie od niego co najmniej sześć stów. Co noc potrafiła zarobić około dwóch patoli. Była dobra, naprawdę dobra. Kiedy zajechali do motelu wszystko potoczyło się tak, jak każdej nocy, z każdym klientem.
Po północy jeszcze trzy razy lądowała w tym miejscu . Dziś się jej poszczęściło. Zarobiła dwa razy tyle co zazwyczaj. Mieczysław będzie zadowolony. Często widziała, jak pracodawca groził dziewczynom, bo przynosiły marne trzy stówy. Jej nigdy nie groził. Zawsze była jego pupilką. Kiedy przyszła tam po raz pierwszy od razu zauważyła, że jest nią zachwycony. Była jego najcenniejszym towarem. Zawsze dostawała najbogatszych klientów, co wiązało się również z prezentami, które bynajmniej nie były kupione na targu za rogiem. Czasem, gdy alfonsa naszła ochota, mu również świadczyła usługi. Swoją drogą, nie był aż taki zły. Dobrze zbudowany, całkiem przystojny, o hiszpańskiej urodzie. Miał około czterdziestu pięciu lat, ale z wyglądu dałaby mu najwyżej trzydzieści pięć.
Kiedy świtało wpadła do biura, oddała połowę kasy prezesowi i poszła do domu. Do wanny nalała gorącej wody i kokosowego płynu do kąpieli, zdjęła z siebie ciuchy i oddała się rozkoszy, spływającego z niej brudu.
Jakieś trzy lata temu kupiła sobie małe mieszkanko oddalone dwie ulice od burdelu, z kuchnią, łazienką i małym pokojem. W sypialni mieściło się tylko spore łóżko, półka z wieżą stereo i szafa na kostiumy do pracy. Wiele ich było. Od stroju policjantki do słodkiej dziewczynki z dużym, czerwonym lizakiem. Zawsze znalazła coś odpowiedniego w garderobie ogólnodostępnej dziewczynom w agencji, a jak jej się jakiś strój spodobał, to kupowała go za pół ceny.
Wyszła z wanny wytarła się białym ręcznikiem, weszła do pokoju, włączyła płytę z muzyką relaksacyjną i poszła do łóżka. Spała nago, bo uważała, że piżama to zwykłe marnowanie pieniędzy. Choć na koncie miała już około stu tysięcy, dla niej wciąż było mało. Chciała zarobić tyle, żeby wyjechać w podróż. Jej marzeniem było zajrzeć w każdy kąt na Ziemi. Uznała, że wyjedzie dopiero wtedy, kiedy nie będzie już zdolna do pracy.
Wstała około piętnastej. Ubrała się w jedyne jeansy i podkoszulek, zrobiła sobie kawę z mlekiem i śniadanie. Była umówiona na szesnastą do laboratorium. Co dwa tygodnie jeździła tam, by upewnić się, czy nie złapała jakiegoś świństwa. Oczywiście każdy klient przed wszystkim był wypytywany o choroby weneryczne, ale chciała mieć pewność. Na wyniki czekała zazwyczaj jakieś dwadzieścia min, bo chodziła do prywatnej przychodni i kobieta tam pracująca często śmiała się, że mogła by założyć jej kartę stałego klienta.
Po wizycie w laboratorium poszła na szejka do domu handlowego. Jadła co chciała, bo nigdy nie musiała się odchudzać. Odziedziczyła po matce doskonałą figurę. Później miała ochotę na małe zakupy. Nie wiedziała, co chce kupić, więc wchodziła do każdego sklepu. Jeśli coś jej się podobało, to mierzyła, zapamiętywała sklep, a potem w domu wchodziła na allegro i kupowała przez Internet. W ten sposób zaoszczędzała pieniądze i nie musiała targać zakupów przez pół miasta.
Jak przeszła wszystkie godne uwagi sklepy dochodziła dwudziesta. Czas się zbierać do domu. Jadąc taksówką doszła do wniosku, że jej samotność wcale nie jest najgorsza. Owszem, początki były trudne – chciała wrócić do domu, przepraszać, ale tylko po to, żeby zobaczyć się z braciszkiem. Zawsze jak jechała obok rodzinnego domu czuła coś na kształt pustki, dlatego zawsze, także i tym razem rzuciła do kierowcy: „Proszę szybciej” i odwróciła głowę w drugą stronę.
Kiedy dojechała do domu zaczęła przygotowania do pracy. Usiadła przed lustrem w łazience, z szafki pod umywalką wyjęła kosmetyki i zaczęła się malować. Podkład, fluid, ciemny cień, czarna kredka, doklejane rzęsy, trochę pudru i karmazynowa szminka. Kiedy skończyła, zabrała się za włosy. Rozpuściła je, lekko natapirowała i utrwaliła lakierem. Poszła do pokoju i nałożyła kozaki, czarne pończochy w kratę, skórzaną spódniczkę, czerwony top wycięty w serek i kurtkę. Do kopertówki włożyła nóż, kondomy, lusterko, szminkę i komórkę, po czym przełożyła ją przez ramię i skierowała się do wyjścia. Kiedy zamykała mieszkanie usłyszała telefon. Wróciła się i odebrała.
- Dobry wieczór. Pani Weronika Leron? Dzwonię z domu pogrzebowego
„Ostatnia Chwila” bardzo mi przykro, ale pani matka dziś w godzinach popołudniowych dostała rozległego wylewu. Niestety nie udało nam się jej uratować. W związku z pogrzebem, czy mogłaby pani…
Nie słuchała go. Ta kobieta nic dla niej nie znaczyła. Była niczym jej sąsiadka – wścibska, podstarzała i nieznośna. Obie patrzyły na nią, jakby była śmieciem. Odłożyła słuchawkę, zgasiła światło. Miała to gdzieś. Myślała tylko o swoim bracie. Kończył w tym roku siedemnaście lat. Miała jego numer telefonu i konta od swojego pracodawcy. Poprosiła go, żeby znalazł to dla niej za niewielką opłatą, w końcu był wpływowym facetem.
Przy zamykaniu drzwi napisała sms’a do brata: „Przykro mi, że zostałeś sam. Wysyłam na Twoje konto dwadzieścia tysięcy. Mam nadzieję, że starczy na zaczęcie nowego życia. Kochająca Wera.”. Przekręciła klucz, zbiegła po schodach i wyszła na ulicę.
- Weronika! Weronika! Do jasnej cholery, dziewczyno, obudź się! Jak zwykle spóźnisz się do szkoły! – Wrzeszczała matka z kuchni.
Otworzyła oczy . Zerknęła na prawo - jej malutki braciszek spał słodko. Miał niecałe cztery latka. Pocałowała go w czółko, spakowała kilka najpotrzebniejszych rzeczy do plecaka i poszła skonfrontować się z matką. Już wiedziała, kim chce być w życiu.
Usiadła na krawężniku. Czekała, aż pozapalają się latarnie. Wszystko było
już gotowe. Wyzywający makijaż, wysokie buty i skąpy strój. Tym razem postawiła na wizerunek uczennicy z marzeń podstarzałego zboczeńca. Króciutka, bordowa spódniczka, białe podkolanówki, bluzka z kołnierzykiem związana tuż pod biustem i krawat do pępka o wiśniowym kolorze. Choć dawno zrezygnowała z noszenia stringów, czy też biustonosza tym razem postanowiła zrobić wyjątek. Dochodziła dwudziesta druga, więc jej praca niebawem miała się zacząć.
Zawsze wiedziała, kim chce być. Jej koleżanki po fachu robiły to zazwyczaj z przymusu. Ona była inna. Już jako nastolatka przyglądała się prostytutkom. Podziwiała je. Porównywała je do pawi. Przepięknie umalowane, dumne i pewne siebie. Też chciała być pawiem. Minęło wiele lat od chwili, kiedy oświadczyła to matce. Miała wtedy zaledwie szesnaście lat. Dostała po twarzy, została nazwana szmatą i wyrzucona z domu. Wiedziała gdzie znajdzie kogoś, kto pomoże jej zrealizować plan. Poszła do zapomnianej przez Boga dzielnicy, zastukała trzykrotnie w jedyne drzwi, przy zielonym kuble na śmieci i…
Ze wspomnień wyrwał ją klakson. Dopaliła papierosa, wstała i powoli zbliżyła się do auta.
- Ile chcesz za loda? – zapytał. Miał nie więcej niż czterdzieści lat. Wyglądał przeciętnie, jak każdy jej klient.
- Pięć dych - oznajmiła, wpatrując się w kolorowe kuleczki doczepione
do kluczyków.
- Wsiadaj - odrzekł po chwili zastanowienia.
Wiedziała, że nie zrezygnuje. Czuła w kościach, że nie jest to pierwszy raz kiedy korzysta z usług takiej jak ona. Nie był zdenerwowany, ani nawet speszony, jak na przykład znudzeni życiem mężowie. Cena, którą mu zaproponowała, była wygórowana, ale wiedziała, że jest tego warta. W końcu nie brakowało jej niczego. Miała długie nogi, płaski brzuch i poprawione chirurgicznie piersi. Śniada cera pięknie komponowała się z jej naturalnymi, czarnymi, długimi i kręconymi włosami co dawało niesamowity efekt.
Jechali przez miasto powoli, nie śpiesząc się. Klient wciąż na nią zerkał i oblizywał usta. Obrzydzało ją to, lecz wiedziała, że kiedy z nim skończy będzie chciał więcej i wtedy wyciągnie od niego co najmniej sześć stów. Co noc potrafiła zarobić około dwóch patoli. Była dobra, naprawdę dobra. Kiedy zajechali do motelu wszystko potoczyło się tak, jak każdej nocy, z każdym klientem.
Po północy jeszcze trzy razy lądowała w tym miejscu . Dziś się jej poszczęściło. Zarobiła dwa razy tyle co zazwyczaj. Mieczysław będzie zadowolony. Często widziała, jak pracodawca groził dziewczynom, bo przynosiły marne trzy stówy. Jej nigdy nie groził. Zawsze była jego pupilką. Kiedy przyszła tam po raz pierwszy od razu zauważyła, że jest nią zachwycony. Była jego najcenniejszym towarem. Zawsze dostawała najbogatszych klientów, co wiązało się również z prezentami, które bynajmniej nie były kupione na targu za rogiem. Czasem, gdy alfonsa naszła ochota, mu również świadczyła usługi. Swoją drogą, nie był aż taki zły. Dobrze zbudowany, całkiem przystojny, o hiszpańskiej urodzie. Miał około czterdziestu pięciu lat, ale z wyglądu dałaby mu najwyżej trzydzieści pięć.
Kiedy świtało wpadła do biura, oddała połowę kasy prezesowi i poszła do domu. Do wanny nalała gorącej wody i kokosowego płynu do kąpieli, zdjęła z siebie ciuchy i oddała się rozkoszy, spływającego z niej brudu.
Jakieś trzy lata temu kupiła sobie małe mieszkanko oddalone dwie ulice od burdelu, z kuchnią, łazienką i małym pokojem. W sypialni mieściło się tylko spore łóżko, półka z wieżą stereo i szafa na kostiumy do pracy. Wiele ich było. Od stroju policjantki do słodkiej dziewczynki z dużym, czerwonym lizakiem. Zawsze znalazła coś odpowiedniego w garderobie ogólnodostępnej dziewczynom w agencji, a jak jej się jakiś strój spodobał, to kupowała go za pół ceny.
Wyszła z wanny wytarła się białym ręcznikiem, weszła do pokoju, włączyła płytę z muzyką relaksacyjną i poszła do łóżka. Spała nago, bo uważała, że piżama to zwykłe marnowanie pieniędzy. Choć na koncie miała już około stu tysięcy, dla niej wciąż było mało. Chciała zarobić tyle, żeby wyjechać w podróż. Jej marzeniem było zajrzeć w każdy kąt na Ziemi. Uznała, że wyjedzie dopiero wtedy, kiedy nie będzie już zdolna do pracy.
Wstała około piętnastej. Ubrała się w jedyne jeansy i podkoszulek, zrobiła sobie kawę z mlekiem i śniadanie. Była umówiona na szesnastą do laboratorium. Co dwa tygodnie jeździła tam, by upewnić się, czy nie złapała jakiegoś świństwa. Oczywiście każdy klient przed wszystkim był wypytywany o choroby weneryczne, ale chciała mieć pewność. Na wyniki czekała zazwyczaj jakieś dwadzieścia min, bo chodziła do prywatnej przychodni i kobieta tam pracująca często śmiała się, że mogła by założyć jej kartę stałego klienta.
Po wizycie w laboratorium poszła na szejka do domu handlowego. Jadła co chciała, bo nigdy nie musiała się odchudzać. Odziedziczyła po matce doskonałą figurę. Później miała ochotę na małe zakupy. Nie wiedziała, co chce kupić, więc wchodziła do każdego sklepu. Jeśli coś jej się podobało, to mierzyła, zapamiętywała sklep, a potem w domu wchodziła na allegro i kupowała przez Internet. W ten sposób zaoszczędzała pieniądze i nie musiała targać zakupów przez pół miasta.
Jak przeszła wszystkie godne uwagi sklepy dochodziła dwudziesta. Czas się zbierać do domu. Jadąc taksówką doszła do wniosku, że jej samotność wcale nie jest najgorsza. Owszem, początki były trudne – chciała wrócić do domu, przepraszać, ale tylko po to, żeby zobaczyć się z braciszkiem. Zawsze jak jechała obok rodzinnego domu czuła coś na kształt pustki, dlatego zawsze, także i tym razem rzuciła do kierowcy: „Proszę szybciej” i odwróciła głowę w drugą stronę.
Kiedy dojechała do domu zaczęła przygotowania do pracy. Usiadła przed lustrem w łazience, z szafki pod umywalką wyjęła kosmetyki i zaczęła się malować. Podkład, fluid, ciemny cień, czarna kredka, doklejane rzęsy, trochę pudru i karmazynowa szminka. Kiedy skończyła, zabrała się za włosy. Rozpuściła je, lekko natapirowała i utrwaliła lakierem. Poszła do pokoju i nałożyła kozaki, czarne pończochy w kratę, skórzaną spódniczkę, czerwony top wycięty w serek i kurtkę. Do kopertówki włożyła nóż, kondomy, lusterko, szminkę i komórkę, po czym przełożyła ją przez ramię i skierowała się do wyjścia. Kiedy zamykała mieszkanie usłyszała telefon. Wróciła się i odebrała.
- Dobry wieczór. Pani Weronika Leron? Dzwonię z domu pogrzebowego
„Ostatnia Chwila” bardzo mi przykro, ale pani matka dziś w godzinach popołudniowych dostała rozległego wylewu. Niestety nie udało nam się jej uratować. W związku z pogrzebem, czy mogłaby pani…
Nie słuchała go. Ta kobieta nic dla niej nie znaczyła. Była niczym jej sąsiadka – wścibska, podstarzała i nieznośna. Obie patrzyły na nią, jakby była śmieciem. Odłożyła słuchawkę, zgasiła światło. Miała to gdzieś. Myślała tylko o swoim bracie. Kończył w tym roku siedemnaście lat. Miała jego numer telefonu i konta od swojego pracodawcy. Poprosiła go, żeby znalazł to dla niej za niewielką opłatą, w końcu był wpływowym facetem.
Przy zamykaniu drzwi napisała sms’a do brata: „Przykro mi, że zostałeś sam. Wysyłam na Twoje konto dwadzieścia tysięcy. Mam nadzieję, że starczy na zaczęcie nowego życia. Kochająca Wera.”. Przekręciła klucz, zbiegła po schodach i wyszła na ulicę.
- Weronika! Weronika! Do jasnej cholery, dziewczyno, obudź się! Jak zwykle spóźnisz się do szkoły! – Wrzeszczała matka z kuchni.
Otworzyła oczy . Zerknęła na prawo - jej malutki braciszek spał słodko. Miał niecałe cztery latka. Pocałowała go w czółko, spakowała kilka najpotrzebniejszych rzeczy do plecaka i poszła skonfrontować się z matką. Już wiedziała, kim chce być w życiu.