Opowiedzieć panu jak wygląda mój dzień? Wstaję wcześnie rano. Koło łóżka ćmi się mała lampka nocna. Zbierając w sobie silną wolę na odrzucenie kołdry, uważnie lustruję wzrokiem pomieszczenie. Wyskakuję spod pierzyny i przebiegam przez półmrok sypialni. Szybko, nie mam czasu do stracenia - nie wiadomo, co czai się w cieniu. Zapalam lampę wiszącą pod sufitem i rozpoczynam wędrówkę po mieszkaniu – od włącznika do włącznika. Byle odegnać ciemność czającą się po kątach.
Kiedy drucik w żarówce się rozgrzewa i zaczyna świecić, słyszę jak czarna masa z pomrukiem oburzenia cofa się do kątów, wpycha pod sofę i komodę, przyczaja za telewizorem. Z duszą na ramieniu rozsuwam zasłony – nigdy nie wiem, co się kryje za nimi, w okiennej wnęce. Gardło mam ściśnięte ze strachu, nie jadam śniadań. Idę od razu do łazienki. Lubię brać prysznic. Ciepła woda otula, dając poczucie bezpieczeństwa. Przeraża mnie tylko moment, w którym muszę zamknąć oczy, żeby umyć twarz. Na kilka chwil staję się zupełnie bezbronna. Otoczona przez wrogów, których nie jestem w stanie zobaczyć. Pospiesznie zmywam mydło, nasłuchując czujnie. Czy ten podejrzany świst to na pewno mój oddech? Serce uderza szybko, wystukując silny rytm. Może w rytm niego właśnie teraz podkradają się do mnie ONI? Pełzną, idą w moim kierunku ostrożnie, maskując odgłos swoich kroków w zdradzieckim rytmie bicia w mojej klatce piersiowej.
Tup-tup, tup-tup!
Otwieram pospiesznie oczy, ignorując pieczące w nie mydło. Spoglądam z mieszaniną obrzydzenia i przestrachu na odpływ w brodziku. Przez niego też może coś przejść. Albo… przepełznąć po suficie. Cofam się w róg kabiny, plecami do ściany i uważnie przyglądam się łazience. Nie ma nic. Ani na podłodze, ani na szafkach, ścianach czy suficie. Wiem jednak, że są blisko, czuję jak umykają przed moim wzrokiem.
Otrząsam się i wycierając ciało puchatym ręcznikiem, powtarzam sobie z niezbita pewnością, że ONI nie istnieją. I że już nigdy nie obejrzę żadnego horroru. Źle to na mnie wpływa. Mam zbyt bujną wyobraźnię – myślę z przyganą. Powinnam skończyć z tą dziecinadą…
A jednak podczas ubierania znów napadają mnie wątpliwości. Bo co, jeśli jednak…? Chciałabym mieć tu kogoś, cokolwiek. Psa, kanarka, mysz w spiżarni. Byle by tylko nie być dłużej sama. Przytłoczona rzeczą niewidzialnych wrogów. Obecność innych ludzi zawsze ICH odgania. Boję się słuchać muzyki. Mogłaby zagłuszyć kroki niewidzialnych wrogów, zmniejszając moje szanse na przeżycie. A ja muszę przeżyć. I wyjść na zewnątrz, do ludzi. W tłumie bez trudu mogę udawać normalną.
Powiedz mi, doktorze, czy jest taka choroba: tchórzostwo?
Kiedy drucik w żarówce się rozgrzewa i zaczyna świecić, słyszę jak czarna masa z pomrukiem oburzenia cofa się do kątów, wpycha pod sofę i komodę, przyczaja za telewizorem. Z duszą na ramieniu rozsuwam zasłony – nigdy nie wiem, co się kryje za nimi, w okiennej wnęce. Gardło mam ściśnięte ze strachu, nie jadam śniadań. Idę od razu do łazienki. Lubię brać prysznic. Ciepła woda otula, dając poczucie bezpieczeństwa. Przeraża mnie tylko moment, w którym muszę zamknąć oczy, żeby umyć twarz. Na kilka chwil staję się zupełnie bezbronna. Otoczona przez wrogów, których nie jestem w stanie zobaczyć. Pospiesznie zmywam mydło, nasłuchując czujnie. Czy ten podejrzany świst to na pewno mój oddech? Serce uderza szybko, wystukując silny rytm. Może w rytm niego właśnie teraz podkradają się do mnie ONI? Pełzną, idą w moim kierunku ostrożnie, maskując odgłos swoich kroków w zdradzieckim rytmie bicia w mojej klatce piersiowej.
Tup-tup, tup-tup!
Otwieram pospiesznie oczy, ignorując pieczące w nie mydło. Spoglądam z mieszaniną obrzydzenia i przestrachu na odpływ w brodziku. Przez niego też może coś przejść. Albo… przepełznąć po suficie. Cofam się w róg kabiny, plecami do ściany i uważnie przyglądam się łazience. Nie ma nic. Ani na podłodze, ani na szafkach, ścianach czy suficie. Wiem jednak, że są blisko, czuję jak umykają przed moim wzrokiem.
Otrząsam się i wycierając ciało puchatym ręcznikiem, powtarzam sobie z niezbita pewnością, że ONI nie istnieją. I że już nigdy nie obejrzę żadnego horroru. Źle to na mnie wpływa. Mam zbyt bujną wyobraźnię – myślę z przyganą. Powinnam skończyć z tą dziecinadą…
A jednak podczas ubierania znów napadają mnie wątpliwości. Bo co, jeśli jednak…? Chciałabym mieć tu kogoś, cokolwiek. Psa, kanarka, mysz w spiżarni. Byle by tylko nie być dłużej sama. Przytłoczona rzeczą niewidzialnych wrogów. Obecność innych ludzi zawsze ICH odgania. Boję się słuchać muzyki. Mogłaby zagłuszyć kroki niewidzialnych wrogów, zmniejszając moje szanse na przeżycie. A ja muszę przeżyć. I wyjść na zewnątrz, do ludzi. W tłumie bez trudu mogę udawać normalną.
Powiedz mi, doktorze, czy jest taka choroba: tchórzostwo?