Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Konsultacje literackie Gunnar-Kotkovsky
#31
(09-09-2018, 21:43)Kotkovsky napisał(a):
Cytat:Wśród szerokich rozlewisk delty Vermissy...

Może nie warto skreślać sł. "rozlewisk", ale ono i delta kojarzą się z poprzednim. 
Można tak to przyciąć.

(09-09-2018, 21:43)Kotkovsky napisał(a): A jakiej używają waluty w Likarii? Wink

Moich ukochanych (srebrnych) denarów Wink
Choć są też drobniejsze monety miedziane (leptony i grosze), większe srebrne (drachmy) i złote (dukaty).

(09-09-2018, 21:43)Kotkovsky napisał(a):  Wpatrywali się w błękitne niebo (błękit nieba), po którym przesuwały się samotne baranki.
Sympatyczne, zgodne z faktem określenie  acz pasujące raczej do bajki. Może skłębione, kłębiące się chmurylub zwyczajniej obłoki, obłoczkiSmile 
Tu jeszcze niech utrzymuje się bajkowy klimat Wink
Bohaterowie są bardzo młodzi, choć już ćwiczą szermierkę - zajęcie dorosłych. Powoli wychodzą z bajkowego okresu dzieciństwa.
To takie zaznaczenie okresu, który ma się ku końcowi.

(09-09-2018, 21:43)Kotkovsky napisał(a): – Ojciec nigdy by mi na to nie pozwolił, (Tu może podział zdania? A jeśli nie to czuję że zamiast , wartoby raczej wstawić ; . Po to by jaśniej podzielić zdanie na dwa składnik. To z powodu dwóch czasowników jeden po drugim) mam zostać hodowcą winorośli (mam hodować winorośl) , handlarzem (handlować) winem jak on. 
Jak najbardziej, można podzielić.

(09-09-2018, 21:43)Kotkovsky napisał(a):  Zresztą i tak mieszczanin nie może być rycerzem (wojować - za dużo tu "rycerzy" Wink ) 
Wojować może, bo szeregowcami w armiach byli mieszczańskiego, czy chłopskiego pochodzenia, ale bycie "rycerze" to już przywilej warstwy szlacheckiej Wink

(09-09-2018, 21:43)Kotkovsky napisał(a): – Kto się na polu bitwy wykaże odwagą, tego król może pasować od razu. – Arkus wstał podnosząc drewniany miecz (atrapę bronioręża).
– Tak, ale po studiach wolałbym być urzędnikiem na dworze, więc i tak chyba nie będę rycerzem (Zamiast "kolejnego rycerza" wstawiłbym może wielokropek, bo Arkus przerywa przyjacielowi ciut zniecierpliwony acz kierując się db. wolą Wink ).
Z reguły, jeśli dialog brzmi naturalnie, to pozwalam się wypowiadać postaciom jak chcą Big Grin Nawet jeśli popełniają błędy językowe czy się powtarzają (co dla narratora jest niedopuszczalne) Big Grin 
Ale zamienię "będę" na "zostanę"

(09-09-2018, 21:43)Kotkovsky napisał(a):  – Będziesz czy nie, umiejętność posługiwania się mieczem na pewno ci się przyda. No dalej, jeszcze raz. – Arkus pociągnął przyjaciela za rękę.
– No dobrze. – Christian niechętnie poddał się jego woli.
Ostatnie wypowiedź Christiana może być, ale równie dobrze może jej nie być - może nawet bez niej zakończenie rozdziału będzie ciut lepsze?
Z jednej strony tak, z drugiej zostawia bez odpowiedzi pytanie, czy zmęczony Christian zgodził się na kolejną rundę Wink
Oczywiście nie jest to bardzo istotne dla fabuły, ale pokazuje na pewne charakterologiczne relacje między bohaterami.

Dziękuję i Pozdrawiam Smile
Odpowiedz
#32
23 Szariwar
3. Rezydencja Galileich zwykle była bardzo spokojnym miejscem, a wręcz, jak uważał Arkus, nudnym (W rezydencji Galileich zwykle gościł/ panował spokój, a wręcz, jak uważał Arkus, nuda). Tym razem
z okazji wizyty profesora Rotoi ożywiła się (chyba ożywiło się ono?) za sprawą uwijającej się służby, która gruntownie wysprzątała i przyozdobiła wszystkie komnaty i korytarze (Służący/ lub odp. uściślenie rodzaju, specyfikacji służby gruntownie wysprzątali... ).
(...)
Zresztą wystarczająco było zajęcia z młodszym rodzeństwem Arkusa – (Zresztą aż nadto miał zajęcia/ kłopotów z jego dwoma...) dwoma braćmi i trzema siostrami. Chociaż całą piątką zajmowały się niańki i prywatni nauczyciele, jak to było w zwyczaju na bogatych szlacheckich dworach, Likarius wolał osobiście doglądać wychowywania swoich latorośli.
Hmm, nie wiem, ale może lepiej usunąć dwa ost. słowa w powyższym zdaniu?

Uroczysta uczta rozpoczęła się (Rozpoczęła się uroczysta uczta??). Na szczycie stołu(??) zasiadł gospodarz – Likarius Galilei. Naprzeciwko (Naprzeciw zaś... ??) honorowy gość – profesor Rotoi. Po prawicy gospodarza najznamienitsze osobistości Essen – Starosta miasta z małżonką, Wyższy Kapłan Arveny, kilku szlachciców i mieszczan spod znaku winorośli. Wśród tych ostatnich znalazł się ojciec Christiana wraz z synem. Po lewej wszystkie (łatwo się domyśliłem że wszystkie) dzieci Likariusa, a także () kapitan Straży Miejskiej Essen z żoną. Dwóch (Dwójka) paziów uzupełniało kielichy gości, a (podczas gdy - może dzięki temu akcja stanie się ciut bardziej dynamiczna?) służba wnosiła kolejne potrawy. Na stole zagościła zupa warzywna podbita kaszą, wędzone ryby, pieczone mięso przepiórcze, kosze jabłek i gruszek, winogrona i figi na srebrnych
i cynowych półmiskach. Każdy z gości mógł wybrać pomiędzy trzema rodzajami sosów do mięsa stojących na stole (a nie na podłodze? Wink ) w małych dzbankach (z dzbanuszków) z barwionego szkła. Do picia – wino, miód, maślanka i mleko (a co żołądek na taka mieszankę Wink ). Na deser kilka rodzajów ciast. Nie mogło też zabraknąć małych marynowanych cebulek – przysmaku dworu Galileich. Rozmowy zdominowały bieżące (może lepiej zdominował wątek/ temat bieżących... ??) problemy miasta i przygotowania do Festiwalu Arveny. Gdy główne dania zostały skonsumowane (skonsumowano), do jadalni (a gdzie indziej?) wprowadzono muzyków, którzy umilali proces trawienia zebranym. Na zakończenie występów wykonali jedną z bardziej znanych beresteckich pieśni – Pieśń Uzurpatora:

Dzielny rycerz, rosły Boragus królom służył
Imię jego odwagą (przecinek?) honorem brzmiało
Gdy się tą służbą wielce utrudził i znużył
Pragnienie włada tronem w nim zamieszkało

Ziele wrzuciła w płomień wiedźma stara
Wzięła miecz z czaszką smoka w rękojeści
Gdy za usługę dał jej srebrnego denara
Szeptając taką wyrzekła wieść:

„Nadejdzie twój wielki dzień w pełni księżyca
I   sam na swe skronie (skroń) włożysz złotą koronę
Gdy strzaskana zostanie książąt potylica
I wszystkich co mogliby wziąć ich w obronę”

Niedługo wzeszła twarz księżyca pozłacana (posrebrzana?)
Tego dnia wielka bitwa wielu uciszyła
Ostrym toporem czaszka króla rozpłatana
Złoty tron królestwa nagle opustoszyła (z nagła opuściła)

Na tę chwilę czekał smoczy miecz Boragusa
Sześciu monarchy synów na jednym kamieniu
Zginęło z ręki zdradzieckiego (z ręki zdrajcy i.../ze zdradzieckiej ręki) sługusa
Co potem poddawał lud wielkiemu cierpieniu

Aż powstał Ethelred i mu rzucił (rzucając) wyzwanie
 zdrajca Boragus z furią nań uderzył
W dniu gdy wypadło ich  bitewne spotkanie
Niewiele zbrakło, by go Ethelred nie przeżył

Lecz dzięki swemu sprytowi życie ocalił
Na koniec żywota pozbawił potwora
Którego zwłoki lud śpiesznie na rynku spalił
Tak kończąc los Boragusa Uzurpatora BŁYSK DIALOGI

– Piękna pieśń – westchnął profesor Rotoi, gdy umilkły jej ostatnie dźwięki. – Opowiada historię Likarii.
– To wydarzyło się naprawdę? – zaciekawił się Christian.
– Tak młodzieńcze – powiedział bardzo poważnie (z powagą??) Rotoi. – To historia sprzed ponad stu lat. (chyba gdzie indziej należałoby podzielić zdanie w tym wersie?)... (...)
W końcu Ethelred w uczciwym pojedynku zabił uzurpatora (pretendenta).
– I co było dalej? – dopytywał z rosnącym zaciekawieniem Christian. Pytał w zasadzie za dwóch. Wyraz twarzy Arkusa również zdradzał wielkie zainteresowanie, jak zresztą wszystkim, co związane było z królami, rycerzami i bitwami.
– Lud obwołał go królem. Ethelred to dziadek miłościwie nam panującego króla Conoriusa.
– Tak, nasz wspaniały król Conorius – rzekł kapitan Straży włączając się (włączył się) do rozmowy. – On sam jak i jego ojciec, i dziadek (kiedy przed i stawiamy przecinek?) byli wielkimi wojownikami.
Twarze Arkusa i Christiana wyrażały zachwyt opowieścią profesora. Wyglądali jak małe dzieci słuchające barwnych historii na dobranoc opowiadanych przez piastunki (Niczym u małych dzieci/ dziatek zasłuchanych w barwne historie; opowieści piastunek przed snem). (...)

Miecz zyskał miano Zabójcy Książąt. Była to piękna klinga z czarnego żelaza, którego głowicę rękojeści stanowiła stylizowana czaszka smoka. Nie wiadomo co się z nią stało po śmierci Boragusa. Podobno Ethelred kazał miecz połamać i przetopić.
– Istnieje też możliwość – do rozmowy włączył się kapłan – że król Ethelred urzeczony pięknem tego narzędzia zbrodni zaniechał jego zniszczenia i przekazał w depozyt Świątyni Pana Światła. Niestety zaginął on w czasie wielkich niepokojów w początkach panowania króla Conoriusa.
Arkus uśmiechał się patrząc na siedzącego naprzeciwko  kapłana. Jego  biała szata nie była praktyczna przy ucztowaniu (...była tak niepraktyczną). Rękawy nosiły ślady jasnobrązowego sosu do mięsa, a na wysokości piersi w biały materiał wpiło się(???) kilka kropel wina (Rękawy poplamione sosem a tors winem). Arkus tylko czekał kiedy zamaszyście gestykulujący podczas rozmowy duchowny przewróci na siebie kielich z winem, koło którego niebezpiecznie blisko łopotał, jak żagiel handlowego statku, biały rękaw jego szaty.
(...)
– Rzeczywiście profesorze. Wyraziłem się, jakby problem został już załatwiony – sprostował Starosta. – Kupiec ten (Człowiek ten) odwołał się do arbitrażu książęcego, powołując się na przepisy handlowe. Czekamy na orzeczenie, ale nie wątpimy, że będzie korzystne dla miasta. – Starosta mówił (dodał) z rosnącą pewnością siebie.
– Oczywiście kochany. – Żona starosty "pogładził" (???! Wink ) go po ramieniu. – Ale w dzisiejszy wieczór powinny naszą uwagę przykuwać przyjemniejsze rzeczy. Lordzie Galilei – zwróciła się do gospodarza – czy moglibyśmy jeszcze usłyszeć jakąś balladę?
– Oczywiście. – Gospodarz uśmiechnął się szeroko, po czym skinął na majordomusa. Ten poszedł po muzyków do bocznej sali, gdzie posilali się po występie. (...)
Informację o miejscu posiłku muzyków wstawiłbym może między wcześniejsze wersy. Wiem też że chcesz oddać jak najwierniej każdy szczegół kolejnego zdarzenia co do ciągu chronologicznego. Tak by nie było żadnych niejasności. Niemniej tego że majordomus po nich poszedł łatwo można się domyśleć.
Szybko przegryźli ostatnie kęsy i wzięli do ręki instrumenty. Granie na tak zacnym dworze było nie tylko zaszczytem, ale i niecodziennym zarobkiem, i wiązało się ze spełnianiem każdego muzycznego życzenia gospodarza. Zaraz więc jadalnię rezydencji (wiadomo o jakie pomieszczenie, salę chodzi) znów wypełniła muzyka i dźwięczny śpiew.
Może też jakieś szczegóły co do rodzaju instrumentów i specjalności muzykantów?
Wciąż jeszcze kłaniają się podziały zdań w narracji i dialogach - wychwyciłem 2,3 przykłady. Oraz synonimy itp. Pozdrawiam. Smile
Odpowiedz
#33
(21-09-2018, 20:06)Kotkovsky napisał(a): 3. Rezydencja Galileich zwykle była bardzo spokojnym miejscem, a wręcz, jak uważał Arkus, nudnym (W rezydencji Galileich zwykle gościł/ panował spokój, a wręcz, jak uważał Arkus, nuda). 

(...)

Zresztą wystarczająco było zajęcia z młodszym rodzeństwem Arkusa – (Zresztą aż nadto miał zajęcia/ kłopotów z jego dwoma...) 

(...)

Uroczysta uczta rozpoczęła się (Rozpoczęła się uroczysta uczta??).
Dobre pomysły.

(21-09-2018, 20:06)Kotkovsky napisał(a): Tym razem z okazji wizyty profesora Rotoi ożywiła się (chyba ożywiło się ono?) za sprawą uwijającej się służby,
Mowa cały czas o rezydencji - ona się ożywiła.

(21-09-2018, 20:06)Kotkovsky napisał(a):  Na szczycie stołu(??) zasiadł gospodarz – Likarius Galilei.
Tak się mówi o najbardziej poczesnym miejscu przy stole.
https://sjp.pwn.pl/sjp/szczyt-stolu;2526399.html

(21-09-2018, 20:06)Kotkovsky napisał(a): Dwóch (Dwójka) paziów uzupełniało kielichy gości, a (podczas gdy - może dzięki temu akcja stanie się ciut bardziej dynamiczna?) służba wnosiła kolejne potrawy.
W zasadzie chodziło o czynność ciągłą - jak zjedzą to już służba nie będzie wnosiła potraw, a praca paziów się nie skończy, ale masz rację - lepiej brzmi według Twojej propozycji.

(21-09-2018, 20:06)Kotkovsky napisał(a): Każdy z gości mógł wybrać pomiędzy trzema rodzajami sosów do mięsa stojących na stole (a nie na podłodze? Wink ) w małych dzbankach (z dzbanuszków) z barwionego szkła.
Tu podzieliłem zdanie. Skróty ok.

(21-09-2018, 20:06)Kotkovsky napisał(a): Do picia – wino, miód, maślanka i mleko (a co żołądek na taka mieszankę Wink ).
Było do wyboru, nikt nikomu do gardła nie wlewał Wink
Fakt, że to pierwszy opis uczty w książce. Przed jego napisaniem naczytałem się materiałów o tym co jadano w średniowieczu i chyba większość wpakowałem na stół lorda Galilei Big Grin
Miało wyjść "na bogato" a może przedobrzyłem z tą obfitością?

(21-09-2018, 20:06)Kotkovsky napisał(a): Dzielny rycerz, rosły Boragus królom służył
Imię jego odwagą  (przecinek?) honorem brzmiało
Gdy się tą służbą wielce utrudził i znużył
Pragnienie włada tronem w nim zamieszkało

Ziele wrzuciła w płomień wiedźma stara
Wzięła miecz z czaszką smoka w rękojeści
Gdy za usługę dał jej srebrnego denara
Szeptając taką wyrzekła wieść:

„Nadejdzie twój wielki dzień w pełni księżyca
  sam na swe skronie (skroń) włożysz złotą koronę
Gdy strzaskana zostanie książąt potylica
I wszystkich co mogliby wziąć ich w obronę”

Niedługo wzeszła twarz księżyca pozłacana (posrebrzana?)
Tego dnia wielka bitwa wielu uciszyła
Ostrym toporem czaszka króla rozpłatana
Złoty tron królestwa nagle opustoszyła (z nagła opuściła)

Na tę chwilę czekał smoczy miecz Boragusa
Sześciu monarchy synów na jednym kamieniu
Zginęło z ręki zdradzieckiego (z ręki zdrajcy i.../ze zdradzieckiej ręki) sługusa
Co potem poddawał lud wielkiemu cierpieniu

Aż powstał Ethelred i mu rzucił (rzucając) wyzwanie
  zdrajca Boragus z furią nań uderzył
W dniu gdy wypadło ich  bitewne spotkanie
Niewiele zbrakło, by go Ethelred nie przeżył

Lecz dzięki swemu sprytowi życie ocalił
Na koniec żywota pozbawił potwora
Którego zwłoki lud śpiesznie na rynku spalił
Tak kończąc los Boragusa Uzurpatora 
Trochę się napracowałem, by każdy wers miał 13 sylab, więc treść pieśni raczej nie ulegnie zmianie.

(21-09-2018, 20:06)Kotkovsky napisał(a): – Tak młodzieńcze – powiedział bardzo poważnie (z powagą??) Rotoi.

(...)

– I co było dalej? – dopytywał z rosnącym zaciekawieniem Christian. Pytał w zasadzie za dwóch. 
Dobre pomysły.

(21-09-2018, 20:06)Kotkovsky napisał(a): – Tak, nasz wspaniały król Conorius – rzekł kapitan Straży włączając się (włączył się) do rozmowy. – On sam jak i jego ojciec, i dziadek (kiedy przed i stawiamy przecinek?) byli wielkimi wojownikami.
Całkowicie usunąłem tą wypowiedź, bo po prawdzie nic nie wnosiła.

Sporo następnych skrótów jest ok.

(21-09-2018, 20:06)Kotkovsky napisał(a): – Oczywiście. – Gospodarz uśmiechnął się szeroko, po czym skinął na majordomusa. Ten poszedł po muzyków do bocznej sali, gdzie posilali się po występie. (...)
Informację o miejscu posiłku muzyków wstawiłbym może między wcześniejsze wersy. Wiem też że chcesz oddać jak najwierniej każdy szczegół kolejnego zdarzenia co do ciągu chronologicznego. Tak by nie było żadnych niejasności. Niemniej tego że majordomus po nich poszedł łatwo można się domyśleć
Szybko przegryźli ostatnie kęsy i wzięli do ręki instrumenty. Granie na tak zacnym dworze było nie tylko zaszczytem, ale i niecodziennym zarobkiem, i wiązało się ze spełnianiem każdego muzycznego życzenia gospodarza. Zaraz więc jadalnię rezydencji (wiadomo o jakie pomieszczenie, salę chodzi) znów wypełniła muzyka i dźwięczny śpiew. 
Może też jakieś szczegóły co do rodzaju instrumentów i specjalności muzykantów?
Po namyślę usunąłem cały fragment o tym gdzie się posilali i co przegryzali - nic to nie wnosi, a przywodzi na myśl współczesne wesele z zespołem. Teraz ten fragment kończy się tak:

"– Oczywiście. – Likarius uśmiechnął się szeroko, po czym skinął na majordomusa.
Zaraz jadalnię znów wypełniła muzyka i dźwięczny śpiew."


Dzięki i pozdrawiam Smile
Odpowiedz
#34
Ostatnia część III rozdziału:

4. Zbliżał się czas wyjazdu profesora Rotoi, który zatrzymał się w Essen, podróżując na zachód. Kareta była już gotowa do drogi. Arkus pożegnawszy go, poszedł do miasta spotkać się z Christianem. Likarius, podczas osuszania pożegnalnego kielicha wina, postanowił wrócić do jednej kwestii, która zaintrygowała go poprzedniego poranka.
– Wspominałeś, że Inkwizycja nie jest twoim jedynym zmartwieniem. – Lord Galilei potrafił wyłowić z wypowiedzi innych pojedyncze słowa, które tak naprawdę mogły skrywać wiele tajemnic.
– Likariusie, mam wiele zmartwień i nie sposób o wszystkich opowiedzieć, a o części mówić nie mogę. – Profesor był bardzo poważny.
– Chyba możesz uchylić rąbka tajemnicy staremu przyjacielowi? – Gospodarz z dużego dzbana dolał mu wina.
– Dobrze Likariusie, ale to musi zostać między nami. – Profesor nachylił się, ściszając głos.
– Naturalnie.
– W kancelarii Sędziego pojawił się projekt… sam Sędzia Rollin jest… zresztą nieważne. – Rotoi pominął wątek poboczny, który przyszedł mu na myśl, co oczywiście nie umknęło uwadze Likariusa. – Pojawił się projekt, by departament manufaktur wydzielić z Ministerstwa Handlu, spod mojej jurysdykcji, i to właśnie teraz…
– Gdy…
– Gdy dzieją się te rzeczy. – Rotoi z konspiracyjnym naciskiem na ostatnie słowo, spojrzał prosto w oczy Likariusa. – Odkryłem, że ktoś wyprowadza pieniądze z królewskich manufaktur; browary, przędzalnie, kuźnie…
– Kto? – Likarius nie ukrywał zaciekawienia.
– Tego właśnie usiłuję się dowiedzieć. – Żylasta dłoń profesora mocniej ścisnęła kielich. – Różnice w księgach rachunkowych są subtelne, ale takie rzeczy nie ukryją się przed moim wzrokiem. Zleciłem zaufanemu człowiekowi przeprowadzenie śledztwa w tej sprawie. Gdy wrócę z Nakszame-Re, oczekuję jego raportu.
– Widzę, że cała stolica jest niespokojna. – Likarius postanowił nie drążyć tematu, czując, że nie powinien wiedzieć o szczegółach. Jak sam lubił powtarzać: „Nieświadomość często jest błogosławieństwem”.
– Likariusie, chyba tylko miejska biedota nie ma żadnych zmartwień, oddając się swoim ulubionym zajęciom. – Twarz profesora nieco pojaśniała.
– Drobnym kradzieżom, żebractwu i prostytucji. – Likarius roześmiał się, kończąc myśl profesora.
– Ale na koniec porozmawiajmy o czymś przyjemniejszym – rzekł Rotoi. – Jak tam przygotowania do winobrania?
– Maskaram[1]zbliża się wielkimi krokami, a pogoda w tym roku była idealna dla winorośli. – Gospodarz pogładził się po siwej brodzie. – Jeśli Arvena nam poszczęści, zbiory będą obfite.
– Arvena zawsze ci szczęści, Likariusie – odparł profesor.
25 Szariwar
5. Noc po wyjeździe rektora miała przywrócić w rezydencji Galileich zwykły stan ciszy i spokoju. Jednak ta noc nie była ani cicha ani spokojna, zarówno dla rezydencji, jak i miasta. Dobrze po północy mieszkańców Essen zbudził głos alarmowego dzwonu na ratuszowej wieży. Wszyscy dorośli mężczyźni wylegli na ulice z mieczami. A tam szalały giberlingi. Tłukły wystawy sklepów na podcieniach, płoszyły konie i demolowały puste stragany. Było to o tyle dziwne, że te małe, nagie, głupie i wyjątkowo tchórzliwe humanoidy nigdy nie atakują osiedli ludzkich. Zazwyczaj mieli z nimi do czynienia pasterze, pilnujący stad na wzgórzach lub nieostrożni podróżni, którzy zboczyli z drogi. Na szczęście szybko unieszkodliwiono hordę. Po tym jak kilka giberlingów padło pod ciosami wciąż oszołomionych mieszkańców, reszta rozpierzchła się w panice. Co poniektórzy ścigali je jeszcze do granic upraw winorośli, ciągnących się za miastem. Inni czuwali do świtu, ale nie wydarzyło się już nic niepokojącego. Rano wszelkie rozmowy zdominował nocny atak giberlingów. W świadomości esseńczyków była to anomalia, porównywalna do śniegu w lecie lub narodzin cielaka z dwiema głowami. Arkus przysłuchiwał się rozmowom prowadzonym na rynku:
– Nie dość, że te przeklęte stwory narozrabiały w mieście, to poniszczyły winorośle na wschodnich wzgórzach – opowiadał z przejęciem jeden z mieszczan zajmujących się produkcją wina. – Na własne oczy widziałem powyrywane krzewy na polach mojego sąsiada. Na szczęście mnie ominęła ta zaraza.
– Coś musiało je wypłoszyć z siedlisk – rzekła miejscowa zielarka Halishia, wpatrując się w niebo, jakby chciała tam dostrzec znaki, które odpowiedzą na pytanie, co by to mogło być. – To nie jest ich normalne zachowanie.
– Jakby ci, którzy co roku wyprawiają się na wiosnę, by przetrzebić ich populację, lepiej się starali, to potem giberlingi nie skakałyby po rynku – zżymała się pulchna żona karczmarza. – A czy ktoś w ogóle ich sprawdza? Może przez tydzień obijają się w lesie.
– Przecież to starosta opłaca, więc chyba pilnuje.
– Racja, wszystko jest skrupulatnie rozliczane – zapewnił przebywający na placu urzędnik z ratusza, zadowolony, że ktoś wziął władzę w obronę.
– A ja wam mówię, to na pewno sprawka jakiegoś przeklętego maga. – Przygarbiona staruszka zaczęła wymachiwać laską. – Jak nic nie zrobimy, ten pomiot doprowadzi nas do zguby.
– Co ty pleciesz kobieto? Jakiego maga? Przecież u nas…
Arkus dalej nie słuchał. Wypatrzył w tłumie Christiana. Razem wybrali się obejrzeć wyścigi kurczaków, organizowane w pobliskiej wsi. Właściciele zwycięskich zwierząt mogli liczyć na kilka denarów wygranej z zakładów. Jednak dla zmagającego się drobiu nie było to zbyt szczęśliwe. Zgodnie ze zwyczajem, trzy najszybsze kurczaki z każdego wyścigu, były pieczone, zjadane i popijane piwem podczas pikniku po zawodach. Tańce i radosne śpiewy kończyły się dobrze po zachodzie słońca, zawsze przyciągając złaknionych zabawy wieśniaków, mieszczan, a nawet młodocianych szlachciców. W stolicy byłoby to nie do pomyślenia, ale tu, na prowincji, wspólna zabawa łączyła wszystkie stany.
 
W ciągu kilku kolejnych nocy sen mieszkańców Essen był wyjątkowo czujny. Jednak gdy minęło kilka dni, a atak się nie powtórzył, temat giberlingów znikał z ust mieszkańców, wypierany przez zbliżające się Winobranie.


[1]Maskaram – dziewiąty miesiąc kalendarza taugijskiego odpowiadający mniej więcej miesiącowi wrzesień w kalendarzu słowiańskim.
Odpowiedz
#35
Cytat:
Cytat:Kotkovsky napisał(a): Do picia – wino, miód, maślanka i mleko (a co żołądek na taka mieszankę [Obrazek: wink.gif] ).
Było do wyboru, nikt nikomu do gardła nie wlewał [Obrazek: wink.gif]
Fakt, że to pierwszy opis uczty w książce. Przed jego napisaniem naczytałem się materiałów o tym co jadano w średniowieczu i chyba większość wpakowałem na stół lorda Galilei [Obrazek: biggrin.gif]
Miało wyjść "na bogato" a może przedobrzyłem z tą obfitością?
Mus musem a (ewentualne) łakomstwo łakomstwem. Nie przedobrzyłeś. A czytałeś"Rzecz o szalonym królu" Kociacha? Wink

Cytat:Trochę się napracowałem, by każdy wers miał 13 sylab, więc treść pieśni raczej nie ulegnie zmianie.
Wiem że po żmudnej pracy można mieć na długo dość swego dzieła.

Ostatnia część III rozdziału:

4. Zbliżał się czas wyjazdu profesora Rotoi, który zatrzymał się w Essen, podróżując na zachód - czy cel podróży nie powinien być pokazany wcześniej, np. w czasie rozmowy z gospodarzem? .
Kareta była już gotowa do drogi. Arkus pożegnawszy go, poszedł do miasta spotkać się z Christianem - wiadomo już chyba gdzie on mieszka? Likarius, podczas osuszania (osuszając) pożegnalnego kielicha wina, postanowił (...osuszał/ wychylał był właśnie kielich na pożegnanie gdy postanowił...) wrócić do jednej kwestii, która zaintrygowała go poprzedniego poranka.
Właściwie, w większości wypadków ilekroć wstawiasz w zdanie sł. "który" itp. mógłbyś zamiast tego dzielić je na osobne. Lub inaczej.
– Wspominałeś, że Inkwizycja nie jest twoim jedynym zmartwieniem. – Lord Galilei potrafił wyłowić z wypowiedzi innych (z czyichś/ cudzych) pojedyncze słowa, które tak naprawdę mogły skrywać wiele tajemnic.
– Likariusie, mam wiele zmartwień i nie sposób o wszystkich opowiedzieć, a o części mówić nie mogę. – Profesor był bardzo poważny - i znów pytanie: gdzie wstawiać w wypowiedziach bohaterów "narratorskie komentarze". Byłby za tym aby wstawić ją nie na jej końcu.
(...)

– W kancelarii Sędziego pojawił się projekt… sam Sędzia Rollin jest… zresztą nieważne. – Rotoi pominął wątek poboczny, który przyszedł mu na myśl, co oczywiście nie umknęło uwadze Likariusa (I to nie umknęło uwadze przyjaciela - ost, słowo napisałem nieprzypadkowo, bo może podkreśliłoby ono starą przyjaźń niż gdyby użyć sł. Likariusa?) (Likarius wciąż czekał na rozwój myśli/ na odpowiedź/ spoglądał nań pytająco - brzmi może nienajlepiej, ale mniej więcej można też pójść w tym kierunku). – Pojawił się projekt, by departament manufaktur (nazwy wydzialów, filii, grup to chyba zawsze wynny być z dużej litery?) wydzielić z Ministerstwa Handlu, spod mojej jurysdykcji, i to właśnie teraz…
– Gdy…
– Gdy dzieją się te rzeczy. – Rotoi z konspiracyjnym naciskiem na ostatnie słowo, spojrzał prosto w oczy Likariusa. – Odkryłem, że ktoś wyprowadza pieniądze z królewskich manufaktur; browary, przędzalnie, kuźnie…
(tu można dodać: odkryłem to, rozumiesz? Może przyda to "konspiracyjności" atmosfery towarzyszącej rozmowie - i niepokoju Rotoi w związku z tym?)
– Kto? – Likarius nie ukrywał zaciekawienia.
– Tego właśnie usiłuję się dowiedzieć. – Żylasta dłoń profesora mocniej ścisnęła kielich. – Różnice w księgach rachunkowych są subtelne, ale takie rzeczy nie ukryją się przed moim wzrokiem. Zleciłem zaufanemu człowiekowi przeprowadzenie śledztwa w tej sprawie. Gdy wrócę z Nakszame-Re, oczekuję jego raportu.
(...)

– Maskaram[1]zbliża się wielkimi krokami, a pogoda w tym roku była idealna dla winorośli (upraw). – Gospodarz pogładził się po siwej brodzie (siwiznę brody). – Jeśli Arvena nam poszczęści, zbiory będą obfite.
– Arvena (Ona) zawsze ci szczęści, Likariusie – odparł profesor (stwierdził/ zadumał się/ zamyślił się przyjaciel - p. uwaga o  starej przyjaźni).
25 Szariwar
5. Noc po wyjeździe rektora miała przywrócić w rezydencji Galileich (wiadomo już gdzie...) zwykły stan ciszy i spokoju (... i o jaki stan chodzi, zwł że w nast. zdaniu powtarzasz kwestię). Jednak ta  (zaimki wskazujące bywają chyba raczej zbędne) noc nie była ani cicha ani spokojna, zarówno dla rezydencji, jak i miasta. Dobrze po północy mieszkańców Essen zbudził głos alarmowego dzwonu na ratuszowej wieży. Wszyscy dorośli mężczyźni (a bywają "niedorośli") wylegli na ulice z mieczami. A tam szalały giberlingi. Tłukły wystawy sklepów na podcieniach, płoszyły konie i (przecinkiem to lepiej - dla dynamiki sceny) demolowały puste stragany. Było to o tyle dziwne, że (chyba raczej bo/ wszak? Lub podział zdania?) te  małe, nagie, głupie i wyjątkowo tchórzliwe humanoidy (takie określenie byłoby dobre gdybyś świadomie i umiejętnie chciał łączyć elementy fantasy i SF) nigdy nie atakują (nie atakowały) osiedli ludzkich. Zazwyczaj mieli z nimi do czynienia pasterze, pilnujący stad na wzgórzach lub nieostrożni podróżni, którzy zboczyli z drogi. Na szczęście szybko unieszkodliwiono hordę (hałastrę) (ich unieszkodliwiono). Po tym jak kilka giberlingów (stworków/ stworów/ stworzeń) padło pod ciosami wciąż oszołomionych mieszkańców, reszta rozpierzchła się w panice.
Co poniektórzy ścigali je jeszcze do granic upraw winorośli, ciągnących się za miastem. Inni czuwali do świtu, ale nie wydarzyło się już nic niepokojącego. Rano wszelkie rozmowy zdominował nocny atak giberlingów (nocne/ owo zdarzenie). W świadomości esseńczyków była to anomalia, porównywalna do śniegu w lecie lub narodzin cielaka z dwiema głowami. Arkus przysłuchiwał się rozmowom prowadzonym (plotkom/ wieściom) na rynku:
– Nie dość, że te przeklęte stwory (szkodniki - usunąłbym określenie, lub użył synonimu, wyr. bliskoznaczego) narozrabiały w mieście (... że tutaj narozrabiały), to jeszcze poniszczyły (zniszczyły/ spustoszyły) winorośle (uprawy/ plon/ krzewy) na wschodnich wzgórzach – opowiadał z przejęciem jeden z mieszczan zajmujących się produkcją wina ("Mieszczanina" zastąpiłbym słowem określającym jego codzienne zajęcie, zawód. Winiarz? Raczej nie producent, hurtownik bo to brzmi "zbyt współcześnie", "z tego świata". Prędzej wytwórca, dostawca. Lub usunąłbym informację że zajmuje się on produkcją - skoro mówi on z przejęciem łatwo chyba o taki domysł? Albo że to smakosz.). – Na własne oczy widziałem powyrywane krzewy na polach mojego sąsiada. Na szczęście mnie ominęła ta zaraza.
– Coś musiało je wypłoszyć z siedlisk – rzekła miejscowa zielarka Halishia, wpatrując się w niebo, jakby chciała tam dostrzec znaki, które odpowiedzą na pytanie, co by to mogło być. – To nie jest ich normalne zachowanie.
– Jakby ci, którzy co roku wyprawiają się na wiosnę, by przetrzebić ich populację (by ich przetrzebić), lepiej się starali, to potem giberlingi nie skakałyby po rynku (po bruku) – zżymała się pulchna żona karczmarza. – A czy ktoś w ogóle ich sprawdza? Może przez tydzień obijają się w lesie.
Przecież to starosta opłaca, więc chyba pilnuje. (...więc chyba pilnuje...? - dodałoby to żywiołowości do tego sporu. Wielokropek na końcu wypowiedzi byłby zapewne dobry przynajmniej gdyby nie to że odpowiedziałby na to urzędnik, od którego zapewne oczekiwano by aby zachowywał się spokojnie i nie wpadał raczej w słowo)
– Racja, wszystko jest skrupulatnie rozliczane (...wszystko skrupulatnie rozlicza) – zapewnił przebywający na placu urzędnik z ratusza, zadowolony (rad), że ktoś wziął władzę w obronę.
(...)

Arkus dalej(??) (dłużej/ więcej) nie słuchał. Wypatrzył w tłumie Christiana. Razem wybrali się obejrzeć wyścigi kurczaków, organizowane w pobliskiej wsi. Właściciele zwycięskich zwierząt (jakoś mi to nie pasuje, może prędzej tych, które zwyciężyły? Albo może wstaw jakiś "swojski odpowiednik championa"?) mogli liczyć na kilka denarów wygranej z zakładów. Jednak dla zmagającego się drobiu nie było to zbyt szczęśliwe. Zgodnie ze zwyczajem, trzy najszybsze kurczaki z każdego wyścigu, były  pieczone, zjadane i popijane piwem podczas pikniku po zawodach (w czas późniejszego pikniku). Tańce i radosne śpiewy kończyły się dobrze po zachodzie słońca, zawsze przyciągając złaknionych zabawy wieśniaków, mieszczan, a nawet młodocianych szlachciców.
W stolicy byłoby to nie do pomyślenia, ale tu, na prowincji, wspólna zabawa łączyła wszystkie stany (wszelaki stan).

W ciągu kilku kolejnych nocy sen mieszkańców Essen  był wyjątkowo czujny (spali czujnie). Jednak gdy minęło kilka dni, a atak się nie powtórzył, temat giberlingów znikał z ust mieszkańców, wypierany przez inny. Zbliżające się Winobranie (święto/ wydarzenie) (Jednak stwory nie powróciły. Wystarczyło kilka/ w ciągu kilku dni wątek giberlingów...).
Winobranie samo z siebie może coś wypierać? W narracji taka potoczność wypowiedzi brzmi jak dla mnie wątpliwie.

W paru miejscach podzieliłbym zdania, nawet gdy wypatrzone nie zawierają wspomnianych "które" i nie są "tasiemcowate". Stronę bierną w wielu twoich zdaniach (we wszystkich rozdziałach, jakie czytałem) zamieniłbym na czynną - tzn., mówiąc ogólnie usunąłbym "był". Kupiec był szanowanym obywatelem. Jego zdanie było już postanowione. Atmosfera wewnątrz pokoju była spokojna itp., itd. Tak samo sugerowałbym przecinki miast "i". Te sprawy przewijały się już i pewnie jeszcze nie raz przewiną się w twojej powieści. Wink

PS. Giberlingi to rasa wg. twojego pomysłu? O ile nie jest to samoświadoma forma życia to także w tym względzie "humanoid" jest bodaj niewłaściwym okresśeniem?
Odpowiedz
#36
(12-10-2018, 20:18)Kotkovsky napisał(a):  A czytałeś"Rzecz o szalonym królu" Kociacha?  Wink
Nie czytałem. Jak polecasz, to zajrzę.

(12-10-2018, 20:18)Kotkovsky napisał(a): 4. Zbliżał się czas wyjazdu profesora Rotoi, który zatrzymał się w Essen, podróżując na zachód - czy cel podróży nie powinien być pokazany wcześniej, np. w czasie rozmowy z gospodarzem? .
W zasadzie mógłby, choć nie miał wcześniej fabularnego znaczenia.

(12-10-2018, 20:18)Kotkovsky napisał(a): Arkus pożegnawszy go, poszedł do miasta spotkać się z Christianem - wiadomo już chyba gdzie on mieszka? 
Słuszność.

(12-10-2018, 20:18)Kotkovsky napisał(a): Lord Galilei potrafił wyłowić z wypowiedzi innych (z czyichś/ cudzych) pojedyncze słowa, które tak naprawdę mogły skrywać wiele tajemnic.
"cudzych" kupuję Smile
i wiele innych

(12-10-2018, 20:18)Kotkovsky napisał(a): Wszyscy dorośli mężczyźni (a bywają "niedorośli") wylegli na ulice z mieczami.
To dookreślenie wyłącza, w moim mniemaniu, starców Wink

(12-10-2018, 20:18)Kotkovsky napisał(a): humanoidy (takie określenie byłoby dobre gdybyś świadomie i umiejętnie chciał łączyć elementy fantasy i SF)
"humanoidy" funkcjonują w klasyce fantasy (opisy stworów w grach BG), więc dla mnie nie gryzą się z klimatem Smile

(12-10-2018, 20:18)Kotkovsky napisał(a): W ciągu kilku kolejnych nocy sen mieszkańców Essen  był wyjątkowo czujny (spali czujnie). Jednak gdy minęło kilka dni, a atak się nie powtórzył, temat giberlingów znikał z ust mieszkańców, wypierany przez inny. Zbliżające się Winobranie (święto/ wydarzenie) (Jednak stwory nie powróciły. Wystarczyło kilka/ w ciągu kilku dni wątek giberlingów...).

Winobranie samo z siebie może coś wypierać? W narracji taka potoczność wypowiedzi brzmi jak dla mnie wątpliwie.
Winobranie jako temat rozmów wypierał atak giberlingów.

(12-10-2018, 20:18)Kotkovsky napisał(a): W paru miejscach podzieliłbym zdania, nawet gdy wypatrzone nie zawierają wspomnianych "które" i nie są "tasiemcowate". Stronę bierną w wielu twoich zdaniach (we wszystkich rozdziałach, jakie czytałem) zamieniłbym na czynną - tzn., mówiąc ogólnie usunąłbym "był". Kupiec był szanowanym obywatelem. Jego zdanie było już postanowione. Atmosfera wewnątrz pokoju była spokojna itp., itd. Tak samo sugerowałbym przecinki miast "i". Te sprawy przewijały się już i pewnie jeszcze nie raz przewiną się w twojej powieści. Wink
Długie zdania dzielę tylko jeśli nie brzmią dobrze, albo trudno w nich uzgodnić gramatykę. Napisanie długiego a dobrego zdania to sztuka Big Grin

(12-10-2018, 20:18)Kotkovsky napisał(a): PS. Giberlingi to rasa wg. twojego pomysłu? O ile nie jest to samoświadoma forma życia to także w tym względzie "humanoid" jest bodaj niewłaściwym okresśeniem?
Giberlingi zaczerpnąłem ze świata gry Bandur's Gate, a szerzej Forgotten Realms. 

A i zmieniłem nazwę "Nakszame-Re" na bardziej swojskie Torverey Wink
Pamiętam, że swego czasu gryzła Cię ta z egipska brzmiąca nazwa Wink

PS: czyli skończyliśmy II rozdział, a tu link do najaktualniejszej wersji III:
ROZDZIAŁ III – WINOBRANIE
Odpowiedz
#37
To wrzucę tu bezpośrednio początek III rozdziału (coś mi tam się wcześniej pomerdało i mówiłem o III a przecież przerabialiśmy II)

O Arveno! Pokłon ci składamy w blasku słońca. Oto tu, oto teraz niech się stanie, dzień Wielkiej Pani, Winobranie! – Odziany na biało starosta wzniósł ręce. Odpowiedziały mu żywiołowe okrzyki esseńczyków, tłumnie zgromadzonych na rynku. Mężczyzna wziął z rąk odświętnie ubranego chłopca wieniec z liści winogrona i już miał ukoronować Arvenę, gdy nagle, na trybunę ustawioną pod ratuszową wieżą, wtargnęła czarna wiedźma. 
– O nie! Korona mnie się należy. Oddaj ją mnie starosto, pókim dobra! – wykrzykiwała ochrypłym głosem.
– Arvena naszą prawdziwą królową – ripostował starosta, wkładając winogronowy diadem na głowę Synthi, która w tym roku odgrywała rolę Arveny.
– O niewierni! Niech deszcz nagły wasze winnice zmłóci, niech grad spadnie na nie, przeklinam Winobranie! – wykrzyczała wiedźma, po czym się wycofała. Nadszedł czas na błogosławieństwo Arveny. Synthia zwróciła się ku świętującym, wyciągając ręce w geście triumfu.
 
Radujcie się moje dzieci! 
Niech wam zawsze łagodne słońce świeci!
 
Niech słodkie winogrona dojrzewają
Niech się radują chłopcy i dziewice
Niech raduje ich smak młodego wina
Niech tańczą w blasku słońca i księżyca
 
Radujcie się moje dzieci!
Niech wam zawsze łagodne słońce świeci! 
 
Starosta ujął Synthie za rękę i razem zeszli do paradnego rydwanu, zaprzężonego w dwa białe rumaki. Arvena w długich szatach koloru południowego nieba i zachodzącego słońca wsiadła do pojazdu. Zaraz za nią uczynił to starosta. Bogini raz jeszcze rzuciła do tłumów:
– Radujcie się moje dzieci!
Rydwan ruszył powoli, a za nim zaczęła się formować procesja do świątyni Arveny. Zaraz za pojazdem kroczyli najprzedniejsi obywatele miasta, dalej muzycy z harfami, trąbkami, fletami i bębnami, następnie tancerze i tancerki, a dalej mieszkańcy miasta odziani w świąteczne stroje. W blasku słońca, które spoglądało z bezchmurnego nieba, procesja mieniła się barwami całej tęczy, jak witraże w amiriańskiej katedrze. Wielu nosiło, wykonane specjalnie na tę okazję, finezyjne maski przedstawiające różne zwierzęta i baśniowe postacie. Gdy pochód z radosną muzyką posuwał się brukowanymi uliczkami Essen, kobiety rzucały z okien kamienic płatki kwiatów, które wirując w letnim powietrzu, łagodnie opadały na rozradowany i roztańczony tłum. Przed świątynią przywitał ich Wyższy Kapłan Arveny. Pomógł wysiąść z rydwanu staroście i bogini, wygłosił zwyczajowe błogosławieństwo i wprowadził młodych artystów. Aktorzy na marmurowych schodach świątyni przedstawili świąteczną sztukę, opowiadającą, w jaki sposób boska Arvena związała się z winoroślą i jej hodowcami. Po zakończeniu sztuki kapłan zaprosił wszystkich do środka, gdzie można było do woli oddawać się piciu wina, jedzeniu winogron i wznoszeniu toastów na cześć bogini.
 
2. Kolejny dzień również był pełen atrakcji. Około południa, na placu przed świątynią Arveny, esseńczycy mogli oglądać sztukę, opowiadającą o narodzinach Taugii.[1] Grali w niej aktorzy z Królewskiego Teatru w Beresteczku, sprowadzeni specjalnie na tę okazję staraniami Likariusa Galilei. Przed świątynią ustawiono dekorację, mającą imitować wody oceanu. Bogata scenografia i gra aktorska spotkały się z ogromnym uznaniem publiczności.[2]
Zwieńczeniem dnia było odsłonięcie marmurowego posągu Arveny na dziedzińcu świątyni. Zgromadzeni wznosili toasty za boginię, za króla, Essen i całą Likarię. Zwyczajowo też starosta rozsypywał pośród tłumu garście miedzianych monet,[3]których zbieraniem zajęły się małe dzieci. Wyglądały jak mrówki uwijające się pomiędzy wysokimi trawami dorosłych.

Motywem przewodnim trzeciego dnia było miłosierdzie wobec biednych, słabych i potrzebujących. Dziewczynki przebrane za Arvenę i chłopcy w zielonych strojach Ducha Lasu kwestowali na rzecz sierocińca. Starosta zaś, w przedsionku świątyni, podjął uroczystym obiadem miejskich żebraków i kilka rodzin ubogich chłopów.
 
3. Na zabawie upływał mieszkańcom Essen cały dziewięciodniowy okres święta. Rano zajmowali się zbieraniem winogron, a od południa trwonili czas na zabawy, tańce, maskarady, pochody, śpiew i picie wina. Piątego dnia Christian i Arkus, by odetchnąć od zgiełku miasta, udali się na okoliczne wzgórza i wznowili ‘rycerskie’ treningi. Christian, zazwyczaj podchodzący dosyć pasywnie do fechtunku, tym razem zaangażował się w walkę. Arkus ,odpierając szybkie ataki, był zdziwiony, ale i zadowolony. Pomyślał, że wreszcie jego przyjaciel angażuje się w rycerskie rzemiosło tak jak on sam. Ich starcie było tak gwałtowne, że w pewnym momencie drewniany miecz Arkusa złamał się z trzaskiem. Chłopcy usiedli w cieniu wielkiego dębu.
– To była dobra walka, ale potrzebuję nowego miecza. – Arkus z wyraźnym zadowolenia oglądał złamany oręż.
– Ja też, popatrz, mój jest pęknięty. – Christian wyciągnął go przed siebie, by przyjaciel mógł obejrzeć długą rysę, ciągnącą się od rękojeści aż do połowy ‘ostrza’.
– Poprosimy Hadragana, żeby zrobił nam nowe.
– O ile nie jest na jakimś pochodzie, albo przedstawieniu. – Christian położył się na trawie i przymknął oczy, ciesząc się zapachem kwitnącej łąki.
Arkus roześmiał się:
– Starego Hadragana nie interesują przebieranki i teatr. O ile go gdzieś nie wyciągnęła żona, to powinien być u siebie.
– Wiem, że jest najlepszym stolarzem w Essen i ma wiele zamówień, ale chyba w czasie święta pozwala sobie na odpoczynek? – Christian znów usiadł, spoglądając na przyjaciela.
– Chodźmy się przekonać. – Arkus szybko wstał. – Kto ostatni przy bramie ten troll! – krzyknął i rzucił się pędem w dół wzgórza. Christian nie lubił wyścigów, wydawały mu się dziecinne, a i nie często je wygrywał. Szybko jednak poderwał się i ruszył za Arkusem, postanawiając nie oddać łatwo zwycięstwa. Przeskakując płynnym susem nad powalonym konarem, przypomniał sobie, co daje mu najwięcej frajdy w wyścigach. Czas,  w trakcie lotu nad przeszkodą, zdawał się zwalniać. Gdy odrywał od ziemi obie nogi, mógł napawać się doświadczeniem zarezerwowanym dla ptaków. Przypomniał też sobie, jak z ojcem wybrał się do Sanktuarium na Górze, do którego wiodła leśna, wąska i stroma ścieżka. Było na niej wiele stopni uformowanych z korzeni. O ile wspinaczka była męcząca, to powrót był niesamowity. Christian zbiegał w dół, zeskakując po schodach z korzeni. Niezwykle angażowało to wzrok. Trzeba było w ułamku sekundy decydować, gdzie postawić stopę, by przyjemność nie zakończyła się bolesnym upadkiem. Należało to do najprzyjemniejszych doznań w jego życiu. Jakkolwiek niechętnie wybierał się z ojcem do Sanktuarium, tak w drodze powrotnej zapewniał, że chętnie pójdzie tam po raz drugi. Taka przyjemność była warta męczącej wspinaczki. Także i ten wyścig stał się przyjemnością, tym większą, że tym razem to Christian był pierwszy przy bramie. Odetchnęli chwilę i weszli do miasta. Na ulicy rzemieślniczej musieli przeciskać się pod ścianami kamienic, gdyż w przeciwną stronę podążał kolorowy, świąteczny pochód. W końcu dotarli na podwórko cieśli. Przed wejściem stała żona stolarza, rozmawiająca z miejskimi strażnikami. Jej twarz naznaczona dotykiem czasu na czole i wokół oczu, otoczona średniej długości, falowanymi, brązowymi włosami, zdradzała zatroskanie.
– … co mogło się stać. Dziś miał występować w przedstawieniu księżycowym. Specjalnie uszyłam dla niego tę szatę. – Kobieta trzymała na ręku krótką, fałdowaną tunikę z oliwkowego aksamitu.
– Ale mówiła pani, że… – Strażnik zawiesił głos, gdy dostrzegł chłopców. – Czego szukacie?
– Przyszliśmy do stolarza. – Arkus wysunął się naprzód.
– A co od niego chcecie? – ton strażnika brzmiał szorstko.
– On robi dla nas miecze – powiedział Arkus z taką godnością, jakby przemawiał na posiedzeniu Senatu.
– Miecze? – Strażnik uniósł brwi.
– Tak, drewniane.
– Znam tych chłopców – wtrąciła Halishia, żona cieśli. – To Arkus, syn lorda Galilei i Christian, syn winiarza. Mąż robił dla nich drewniane miecze do zabawy.
Jakiej zabawy? Do lekcji fechtunku, kobieto! – Arkus obruszył się w myślach.
– Nie wiecie gdzie on jest? – spytał łagodniej strażnik.
– Właśnie chcieliśmy go prosić o wykonanie nowych, bo poprzednie nam się połamały – wyjaśnił młody Galilei, hardo utrzymując kontakt wzrokowy ze strażnikiem.
– Oni nic nie wiedzą. – Drugi mężczyzna machnął ręką z dezaprobatą.
– Właśnie szukamy Hadragana. Jak mówi pani Halishia, nie ma go od dwóch dni. Gdybyście go spotkali albo mieli jakieś informacje o nim, to dajcie znać pani Halishii, albo nam – powiedział pierwszy, dając im do zrozumienia, że powinni się oddalić.
Arkus skinął głową. Chłopcy odeszli, a strażnicy podjęli przerwaną rozmowę z zielarką.
– Czemu nic nie mówisz? – zagadnął Christian, gdy wracali przez pustą ulice, na której jedynym znakiem niedawnego pochodu, były rozrzucone płatki kwiatów. – Szkoda, ale będziemy musieli odłożyć nasze treningi.
– Nie tym się martwię. – Arkus pokręcił przecząco głową, nie odrywając wzroku od skąpanego w słońcu bruku. – Ciekawe, co się stało z Hadraganem. Zostawiłby pracownię i żona nic o tym nie wie?
– Może nie znasz go aż tak dobrze, jak ci się wydaje. A może chciał trochę spokoju. – Christian przestał na chwilę mrużyć oczy, gdy znaleźli się w chłodnym cieniu kamiennej bramy. – Słyszałem, że jego żona jest kłótliwa. Pewnie zmusiła go do udziału w tym przedstawieniu, sam słyszałeś.
– Tak, uszyła dla niego strój. Pewnie nie był z tego zadowolony.
– I może postanowił zniknąć na kilka dni – kontynuował przypuszczenia Christian.
– Chyba masz rację – przyznał Arkus. – Jutro sprawdzimy, czy wrócił. 
Christian przejął inicjatywę w szukaniu zastępczego oręża. Pierwsze próbowali z ociosanymi gałęziami, potem wzięli kije używane przy hodowli winorośli, ale były za długie i za ciężkie. Pomyśleli o innym stolarzu, ale przed końcem święta nie było szans, by ktoś oderwał się od zabawy i zrobił dla nich miecze.
Hadragan nie wrócił przez kolejne dwa dni. Arkus uznał, że głupio byłoby pytać Halishię po raz trzeci. Smutek w głosie zielarki przenikał do jego serca. Ta na oko pięćdziesięcioletnia kobieta miała w mieście opinię swarliwej, ale chłopak nigdy nie widział, ani nie słyszał niczego, co by to potwierdzało. Halishia zawsze była otwarta na wspieranie innych. Tyle lat pomaga esseńczykom, a teraz nikt jej nie pomoże? Czy Straż coś robi w tej sprawie? Arkus rozważał włączenie się w poszukiwania, jednak nazajutrz było zakończenie Winobrania, a potem wyjazd na studia do Beresteczka. Czekało go jeszcze wiele przygotowań do podróży.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości