Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 2
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Kolskaja Swierchglubokaja Skważina
#1
Ośrodek badawczy z górującą nad nim wieżą wiertniczą wyrastał pośród skalistego lądu i jezior morenowych, których tafle w tę głęboką noc odznaczały się niepokojącą czernią, skrajnym przeciwieństwem dla łuny oświetlenia zabudowań. Na plac przy barakach, łopocząc niemiłosiernym hukiem, schodził do lądowania radziecki śmigłowiec Mi-4, powodując wśród oczekujących na ziemi ludzi nerwowe poruszenie. Gdy pilot wreszcie osadził maszynę na gruncie, z jej pokładu wyskoczyły trzy postacie w szarych płaszczach i wojskowych uszankach na głowach. Byli to funkcjonariusze KGB z II Zarządu Głównego.
Oficer prowadzący, Ławrientij Kobułow, schylając się pod wciąż wirującym śmigłem, ruszył ku oczekującym go naukowcom. Przed szereg ciepło ubranych mężczyzn wysforował się kierownik projektu SG-3, dr. Dimitri Azzacov.
— Zdrastwujtie, tawarisz Kobułow — przemówił, ziejąc kłębem szarej pary. — My was czekali z niecierpliwoscią. — Wyciągnął przed siebie obnażoną z rękawicy dłoń, lecz nie napotkał wzajemności, więc cofnął ją natychmiast.
Pułkownik Kobułow ocenił cynicznym spojrzeniem zbieraninę kilkudziesięciu ludzi, naukowców i robotników żyjących pośrodku niczego – w tej wysuniętej na północ Półwyspu Kolskiego przestrzeni podbiegunowej. Spuszczali oni oczy, twarze mieli strwożone. Oficer zawołał do nich mocnym głosem:
— Wsie innostrańcy w priod!
Wystąpiło kilku dygocących ze strachu mężczyzn. Kobułow dał znak głową, po czym jeden z jego podkomendnych rozkazał prowadzić się do baraku, gdzie zabrał ze sobą wszystkich obcokrajowców.
— Ja klnę się, szto oni niczemu nie winne — tłumaczył Azzacov, lecz KGB-ista nie chciał go słuchać.
— Wasza prabliema, nasza rabotia — oznajmił chłodno. — My zdecydujem, czy oni niczemu nie winne. A teraz prowadźcie do wiertni. Rabotniki wracają do baraków i czekają tam przesłuchania.
Naukowiec kiwnął głową. Nie musiał wydawać żadnych poleceń, ponieważ duża grupa ustawionych za nim ludzi ochoczo odłączyła się od naukowców i uciekła w kierunku baraku. Pozostali ruszyli do żółtej wieży solidnie obudowującej wiertło.
— Tawarisz pierwy raz w murmańskiej oblasti? — zagaił w marszu Azzacov, ledwo powstrzymując drżenie głosu.
— Pierwy — odparł oficer, oglądając z ciekawością rosnący przed nimi budynek. — Kakda priestali rabotać?
— Czytiry dni nazad.
— I nie szlo wymusić?
— Niet — zaprzeczył cicho Azzacov. — Wsie są przerażeni.
— Budią bolsze — skwitował groźnie Kobułow.
Wkroczyli do pomieszczenia obficie wypełnionego żelastwem, przez co sprawiającego wrażenie ciasnoty. Wiertło było zawieszone na specjalnym systemie dźwigowym, wszystko zdawało się rdzewieć, choć najważniejsze elementy maszynerii pieczołowicie konserwowano.
— One jeszcze dielat? — spytał  z kpiną KGB-ista. — Eta czisty zlom.
Azzacov nie miał odwagi się spierać.
— My zeszli nim dwienacić kilomatraw w ziemlu — pochwalił się w zamian. — Dalej niż rikord Amerykańców…
— Ja uże slyszał — uciszył naukowca ruchem ręki oficer. — Eta bolszaja chwala dla Sowieckiego Sajuza. A czemu tu taki mnogi ił? — Uniósł podeszwę buta, pod którą rozpościerała się wielka kałuża błota.
— Eta urobek z odwierta.
— Aaa, paniał. A dura kak szeroka?
— Dwacić dwa centimetra.
— Taka mala? — zdziwił się Kobułow.
— Bolszej nie nada.
Pułkownik okrążył powoli pion wiertła, dotknął gołymi palcami, obejrzał przyrządy pomiarowe, jeszcze raz spojrzał z niesmakiem na brud pod stopami, zamieszał w nim podeszwą buta, czemu uważnie przyglądali się naukowcy, w ciszy i z uciekającym gdzieś oddechem. W końcu Kobułow wyprostował się, spojrzał groźnie po zebranych i zapytał zaostrzonym tonem:
— Więc? Kakoj to probliema wiercić dalsza?
Zebrani w wieży ludzie zadrżeli.
— Rabotniki są przerażone — wymamrotał Azzacov.
— Uże wy wskazali — przypomniał mu Kobułow. — Ale czego oni takie przerażone? Hm? — Naukowcy poruszyli się niespokojnie. — Nie chcą rabotać, bo co? Bo diably? Nam się wydaju, szto to żadne diably, ale amerykański sabotaż. A wy zwykle zdrajce.
Azzacov rzucił się naprzód, po raz pierwszy wpadając w gorączkę:
— Ja klnę się, szto my żadne zdrajce. My dokopali się…
— Nu? — Kobułow nadstawił aktorsko ucha, dotykając boku swej czapki.
— My dokopali się… — dokończył niepewnie Azzacov — do piekla.
— Do piekla? — powtórzył z powagą Kobułow i spojrzał na uśmiechniętego podkomendnego.
— Do piekla — potwierdził szeptem Azzacov.
Dwaj oficerowie KGB wybuchli perfidnym śmiechem. Ten humor nikomu się jednak nie udzielił. Naukowcy mieli na obliczach przedziwny cień trwogi, czego wrażenie potęgowała ponura, nocna atmosfera panująca w całym ośrodku.
W duszy pułkownika coś drgnęło.
— Więc wy tak rialnie? — spytał, prostując zmarszczki na twarzy.
Azzacov zebrał się na odwagę, aby spojrzeć KGB-iście w oczy. To szczere i zdecydowane wejrzenie wstrząsnęło postawą Kobułowa.
— Jako komunista, ja nie wieru w Boga — oznajmił stanowczo Azzacov. — Ale jako ucziony, ja teraz wieru w pieklo.
Kobułow zamrugał. Ponownie spojrzał na podkomendnego. W jego przestraszonym obliczu dostrzegł to samo zdziwienie, co u siebie.
— Więc abjaśnijcie mi — odezwał się po dłuższej chwili milczenia — kak wy zobaczyli pieklo?
— My nie zobaczyli — zaprzeczył pośpiesznie Azzacov. — My uslyszeli.
Z opowieści naukowca wyłaniał się następujący obraz: przy pierwszym odwiercie przekroczono rekordową głębokość dwunastu kilometrów, ale zaraz po tym nastąpiła seria zdarzeń, która skutecznie zahamowała dalszą pracę. Przede wszystkim okazało się, że na tej głębokości panuje o wiele większa temperatura, niż przewidywano. Sprzęt nie był na to przygotowany. Ponadto po podaniu sukcesu do publicznej wiadomości rozpoczęły się masowe wizyty dziennikarzy i partyjnych dygnitarzy, a także rozmaite wypadki, które trudno było nazwać zbiegami okoliczności. Kiedy wreszcie po roku przerwy wznowiono badania, doszło do awarii przewodu wiertniczego, wobec czego trzeba było cofnąć się do poziomu siedmiu tysięcy metrów pod ziemią i stamtąd zaczynać wiercenie od nowa.
Kiedy w końcu przekroczono pułap czternastu kilometrów, zdarzyło się coś, czego wytłumaczyć nie potrafili nawet najlepsi sowieccy geologowie. Natrafiono bowiem na pustą komorę, zgodnie ze wszelkimi pomiarami wręcz olbrzymią, w której panowała temperatura przekraczająca tysiąc stopni Celsjusza. Odkrycie to zmusiło kierownictwo naukowe do zmiany celów badawczych. Między innymi postanowiono nagrać za pomocą superczułych mikrofonów wszelkie dźwięki, jakie dobywały się z tej pustej przestrzeni. Spodziewano się zarejestrować odgłosy powodowane ruchami płyt tektonicznych, jednak na taśmie znalazło się coś odmiennego.
— Eta byl straszni krik — tłumaczył Azzacov, wycierając zroszone potem czoło. — Krik czlowieka.
— A nie żadna nieprawilnosć? — dopytywał równie ściszonym głosem Kobułow.
Azzacov pokręcił głową.
— Wsie my slyszeli — zapewnił, a paru jego kolegów potwierdziło stłumionymi pomrukami i kiwnięciami głów. — A na fonie byla ich cala mnogsć. Tysiace albo i milony…
Oficerowie KGB sprawiali wrażenie wstrząśniętych. Z jednej strony mocny kręgosłup ideologiczny nie pozwalał im wierzyć w podobne zabobony, z drugiej jednak strach naukowców wyglądał bardzo wiarygodnie.
— Wy pokażycie mnie to nagranie — rozkazał Kobułow, stanowczo, ale bez wcześniejszego cynizmu i odwagi.
Azzacov zaprowadził oficerów do odrębnego pomieszczenia, w którym prowadzono analizy geologiczne. Naukowiec wyminął liczne instrumentarium badawcze i zatrzymał się przy pospolitym magnetofonie szpulowym. Wręczył oficerom słuchawki i rozpoczął odtwarzanie.
W miarę jak taśma magnetyczna przechodziła z jednej szpuli na drugą, przerażenie w twarzach KGB-istów rosło. Słyszeli teraz wyraźny krzyk, a raczej wrzask torturowanego człowieka, w tle zaś rozbrzmiewało całe morze podobnych wrzasków, szum z milionów cierpiących gardeł. Nie było mowy o pomyłce. Ludzkie ucho jest zbyt wyczulone na takie dźwięki, żeby można było pomylić je z czymś innym. Oficerowie w kilkanaście sekund zrobili się mokrzy od potu. Nagranie skończyło się, a oni długo jeszcze stali jak kamienne posągi i nie mogli otrząsnąć się z przerażenia.
— Kakda wy to nagrali? — spytał wreszcie Kobułow, jakby doszczętnie zrezygnowany.
— W poniedzielnik — odparł Azzacov. — Potem rabotniki się zbuntowali.
— I nikto inoj tego nie slyszal?
— Niet.
Kobułow naprężył tułów i wziął bardzo głęboki wdech.
— Charaszo — oznajmił wreszcie, zbierając się do kupy. — Ja abjaśnie to w raporcie. Jakoś to abjaśnie. Taśmę kanfiskuję. Wy zrobili kopię?
— Da — odparł posłusznie Azzacov.
— Zniszczyć — polecił Kobułow. — I nasza rozmowa budiet tajna.
— Da.
— Nie ma żadnego piekla, a wy nic nie slyszeli. Paniemali?
— Da.
Pułkownik Kobułow polecił podkomendnemu zabezpieczyć taśmę i wyszedł z pomieszczenia bardzo prędkim krokiem. Aż do śmigłowca nie zwolnił gorączkowego tempa, jakby panicznie pragnąc uciec z tego przeklętego miejsca.
Parę minut później, już na otwartej i mroźnej przestrzeni, do Azzacova podszedł kolega naukowiec.
— Tawarisze pulkowniki kriepko nerwozne — zauważył szeptem, obserwując zbiórkę żołnierzy przy śmigłowcu.
— Da — potwierdził Azzacov.  — Wlaśnie aświadamili sobie, kuda pójdą po smierci.
[Obrazek: Piecz1.jpg]
"Z ludźmi żyj, jakby widziany przez Boga. Z Bogiem rozmawiaj, jakby słyszany przez ludzi".
Lucjusz Anneusz Seneka
Odpowiedz
#2
Stylizacja na rosyjski miejscami trochę kulawa. Zastanawiam się w tym kontekście czy ma sens. Może wystarczyło by kilka ogólnie zrozumiałych, pojedynczych słów, bo czasem pisownia fonetyczna w tym tekście jest dziwna.

Opowiadanie całkiem zabawne. Powiedziałbym nawet przewrotne Wink. Nie straszy, może więc nie zaliczyłbym go do horrorów. Jest takie bardzo w klimacie przygód Jakuba Wędrowycza, a to już w moich oczach spory plus.

Pozdrawiam serdecznie
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#3
Dzięki za komentarz.

Szkoda, że stylizacja nie leży. Albo właśnie leży. Chciałem zrobić niezbędne minimum polskiego, tak żeby tylko zrozumieć dialogi, więc gdzie można, używałem rosyjskich odpowiedników. Nie udało się, trudno.

A ogólnie tekst oparty na faktycznej sprawie, z tym że rozbujanej do transcendencji.

pozdrawiam
[Obrazek: Piecz1.jpg]
"Z ludźmi żyj, jakby widziany przez Boga. Z Bogiem rozmawiaj, jakby słyszany przez ludzi".
Lucjusz Anneusz Seneka
Odpowiedz
#4
Historyjka zgrabna i zabawna. Klimacik jest.  Nawet pomimo braku znajomości rosyjskiego da radę wywnioskować o czym rozmawiali.
W paru miejscach może przestawiłbym wyrazy, ale napisane bardzo starannie.

Zostawiam po sobie dwie gwiazdki
Pozdrawiam
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości